Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Millie przyjechała do Lorne Bay już jakiś czas temu, a wciąż praktycznie nie mieli okazji ze sobą tak naprawdę porozmawiać. A czyja to była wina? Oczywiście, że Mitcha, bo teraz poza tym, że unikał ojca, to jeszcze ukrywał się przed siostrą. Kiedyś byli nierozłączni, mogli porozmawiać o wszystkim, a teraz bał się konfrontacji. Rozdzielili się na studiach i chyba gdzieś tam podświadomie obwiniał ją o to, co się wydarzyło w jego życiu. Bo gdyby wtedy się nie wyprowadziła... Mniejsza o to, nie miał ochoty wypominać jej, że go zostawiła w Sydney samego, więc za każdym razem, gdy przychodziła pogadać, udawał, że śpi, albo wymykał się gdzieś ukradkiem za jej plecami. Nie zniósłby jej paplania o dragach i o tym, jak zniszczył swoje życie. Wystarczyło, że ojciec truł mu o to dupę. Nie chciał wysłuchiwać jeszcze od niej o tym, że powinien iść na odwyk, że ma podkrążone oczy, że znowu zaczyna źle wyglądać. No może tego od siostry akurat nie usłyszy, bo nie widziała go w chwili, gdy naprawdę wyglądał źle i teraz wcale nie było tragedii. No i tatuaże... Matka często im wmawiała, że tatuują się kryminaliści i nie wypada, by porządny człowiek, a już szczególnie lekarz, wyglądał jak... Mitch obecnie.
Co więc się dziś zmieniło, że zapukał do drzwi jej pokoju? Ano wiele. Dwa dni temu znalazł w koszu w łazience coś, co zapewne Miliie chciała dobrze ukryć przed światem. Nie żeby hobbystycznie Mitch lubił grzebać w śmieciach, ale tak się złożyło, że tamtego poranka sam chciał ukryć na dnie kosza swoje dowody zbrodni w postaci zużytej strzykawki i przypadkiem trafił na test ciążowy. Pozytywny test ciążowy.
Podejrzana była tylko jedna osoba. No może dwie, ale czemu gosposia miałaby robić test ciążowy u swojego pracodawcy? No chyba, że ich ojciec był za to odpowiedzialny... No ale Mathilde chyba ostatnio u nich nie było. A Millie była... Trochę się wahał, czy powinien poruszyć z nią ten temat, ale w końcu to była jego siostrzyczka.
Zapukał więc i nie czekając na zaproszenie otworzył powoli drzwi zaglądając do środka.
- Hej - przywitał się niepewnie. Było dziś dość ciepło, a oboje mieli na sobie bluzy z długimi rękawami. Ktoś zapewne mógłby pomyśleć, że to ta bliźniacza więź (czy ona właściwie działa u dwujajowych?), a ktoś inny, że oboje chcieli coś ukryć przed światem. Mitch na pewno chciał ukryć nowe ślady po igłach, a co skrywała jego siostra?
- Jak tam? - zagaił jak gdyby nigdy nic. Jakby wale nie unikał jej przez ostatnie dni, jakby te ostatnie niespełna dwa lata nie istniały.
- Ojciec poszedł do owiec, trochę go ie będzie... Pomyślałem, że może... chciałabyś pogadać. O czymś.


Millie Thompson
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
florystka — fleuriste
21 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
she's imperfect but she tries
she is good but she lies
she is hard on herself
she is broken and won't ask for help
1.

Lorne Bay, z jakiegoś powodu, przyprawiało ją o ciarki. Gdy tu przybyła, jeszcze wciąż targał nią strach i wątpliwości; musiała się zmusić, by nie zawrócić i udawać przed narzeczonym, że wcale nie miała zamiaru wyjechać. Ale nie mogła. Wiedziała, że nie mogła, wiedziała, że uwolnienie się od niego było jedyną rzeczą, której mogła się teraz trzymać, żeby nie zwariować. Choć była już tu jakiś czas, wciąż czuła się obolała po tym upadku ze schodów; po kryjomu sprawdzała, czy siniaki już schodzą. Tyle dobrego, że nic nie złamała, bo dopiero wtedy musiałaby się srogo tłumaczyć. Przynajmniej ojciec, zdawało się, jeszcze niczego nie zauważył — a Mitch ciągle jej unikał.
Zabawne. Przyjechała tutaj, żeby przestać czuć się ze wszystkim sama; a teraz odczuwała samotność tak silnie, jak nigdy wcześniej.
Nie wiedziała, jak dotrzeć do brata; było oczywiste, że on nie chciał mieć z nią kontaktu. W milczeniu obserwowała, jak znikał z pola jej widzenia, gdy tylko się w nim pojawił; w milczeniu patrzyła, jak udaje, że śpi. Doskonale wiedziała, że to fałszował; przecież ile razy robili to razem, kiedy byli dziećmi i niekoniecznie mieli ochotę na borykanie się z innymi ludźmi. Nie chciała — nie mogła — winić Mitcha za to, że teraz się tak zachowywał, ale... Bolało ją to. Przecież kiedyś mówili sobie wszystko i spędzali każdą chwilę razem. Razem psocili, razem się smucili, cieszyli... Może to było dziecinne z jej strony, że oczekiwała, że wszystko będzie dobrze po tym, jak sama odsunęła się od rodziny. Oni nie wiedzieli, że to właściwie nie było z jej winy; ona nie miała jeszcze odwagi wyznać im całej prawdy.
A do tego jeszcze ten test ciążowy...
Choć wiedziała o tym, że jego pozytywny wynik jest możliwą, z którą musiała się mierzyć, nie docierało to do niej. Nie chciała być w ciąży; nie chciała niczego, co miało cokolwiek wspólnego z mężczyzną, który tak ją traktował. A mimo to... Nie wiedziała, co ma robić. Bała się powiedzieć o tym ojcu, bratu... Jak zareagowaliby? Co usłyszałaby od ojca, który przecież i tak już pewnie miał im za złe, że nie podążyli w jego ślady? Zarówno Mitch, jak i ona, wybrali inne ścieżki kariery, niż ta medyczna. A do tego jeszcze problemy Mitcha...
Nie chciała im dokładać zmartwień.
Pogrążona w swoich myślach, nie słyszała wpierw pukania do drzwi; kiedy wreszcie zauważyła brata w swoim pokoju, nagle usiadła prościej; poprawiając laptopa na kolanach; wykorzystała jeden moment, by otrzeć mokre oczy i wreszcie uniosła wzrok na Mitcha. Zamrugała zdziwiona na jego powitanie i uniosła brew na pytanie. Zachowywał się tak, jakby to ona go unikała. Jej uwadze nie umknęła bluza, którą na sobie miał; sama instynktownie naciągnęła rękawy swojej na dłonie.
Oboje się ukrywali.
– Nic dziwnego, że ciągle ucieka do swoich owiec – zaśmiała się, nieco wciąż drżącym głosem; odłożyła laptopa, siadając na swoim łóżku po turecku i gestem wskazała, by Mitch sobie gdzieś zajął miejsce. – Ale przynajmniej jest szczęśliwy.
A przynajmniej taką miała nadzieję. Jej wzrok nabrał pewnej ostrości; skupienia i uwagi, jak gdyby wyczekiwała momentu ataku ze strony brata.
– A ty chcesz o czymś pogadać? Powspominać stare czasy, czy coś? Nie zaoferuję ci wina, ale gdzieś tu miałam czekoladę. Albo dwie. Może trzy. Mogę ci jedną odstąpić.

Mitchell Thompson
powitalny kokos
ola
brak multikont
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Mitch miał podobne odczucia choć wywołane innymi powodami. W końcu całe życie oboje spędzili w dużym mieście, więc gdy pierwszy raz zobaczył miejsce, do którego przywiózł go ojciec, przeraził się nie na żarty. Dzicz, totalne zadupie... Przecież gdy wyjdzie się przed dom nie widać w zasięgu wzroku żywego ducha ani innych zabudowań. Może miał lęk przestrzeni? Na pewno miał lęk przed ojcem, i jak się okazało, przed siostrą. Ale Millie nie powinna się przejmować ojcem, bo Mitch już z doświadczenia wie, że za wiele to on nie zauważa. Albo może nie chce zauważać. Ile już razy przychodził do domu napruty? Ile to już głupot odwalił od przyjazdu? Ostatnio nawet pozwalał sobie na więcej, bo zaczął przynosić dragi do domu. I nadal nie wylądował w ośrodku zamkniętym, więc ojciec nic nie wie. No chyba, ze blefował i wcale nie miał w zanadrzu żadnego planu przymusowej terapii dla syna. No w każdym razie skoro Aiden nie dostrzegał objawów narkotyzowania się syna to i kilku siniaków u córki nie zauważy.
- Oszalał na ich punkcie. I to chyba dosłownie. Rzucić coś, co się kocha dla stada baranów? - pokręcił głową z dezaprobatą. Pytanie, czy Mitch mówił tylko o ojcu, czy w jego słowach kryła się mała aluzja do własnej osoby? Też rzucił medycynę - którą kochał od najmłodszych lat - dla stada kumpli-baranów. I jak na tym obaj wyszli? No Mitch nie za dobrze.
Skorzystał z zaproszenia i usiadł na łóżku, a właściwie to rzucił się na nie opierając się plecami o drewnianą ramę łóżka i wyciągnął nogi przed siebie.
- Które "stare"? Te, w których przestałaś odbierać telefon? Czy te trochę starsze, w których bez słowa spakowałaś się i wyprowadziłaś? - zapytał jak gdyby nigdy nic uważnie obserwując siostrę. Nie umknęło jego uwadze nerwowe poprawianie rękawów, bo sam przecież zachowywał się identycznie. Śmiechnął nerwowo słysząc, że nie dostanie od niej wina. I naprawdę starał się zachować spokój, i choć ręce mu drżały to wcale niekoniecznie z powodu złości.
- To zabawne, nie uważasz? Nigdy się razem nie spiliśmy i chyba prędko się nie napijemy, nie? - zagadnął jakby pytał o jutrzejszą pogodę. Millie chyba tylko raz widziała go kompletnie narąbanego, gdy wrócił ze swojej pierwszej imprezy, jeszcze w szkole średniej. Kryła go wtedy przed matką, która zabiłaby go pewnie gołymi rękoma, gdyby zobaczyła w jakim jest stanie. Kolejny raz upił się, gdy siostra już z nim nie mieszkała, więc nie mogła widzieć do jakiego stanu się doprowadzał. I dobrze, bo to nie był przyjemny widok. - Jak myślisz? Za te osiem - dziewięć miesięcy ojciec chyba pozwoli mi na lampkę szampana?

Millie Thompson
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
florystka — fleuriste
21 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
she's imperfect but she tries
she is good but she lies
she is hard on herself
she is broken and won't ask for help
Nie była pewna, po co Mitch do niej przyszedł. Tyle czasu jej unikał, że teraz jego wyciągnięcie ręki w jej stronę nie miało żadnego sensu. Nie rozumiała jego zachowania. Czy miał do niej aż tak wielki żal o to, że sama się do niego nie odzywała? Nie mogła go za to winić; nie chciała. Tylko... Kurczę, chyba po prostu się bała. Że brat ją znienawidzi, że ojciec się o wszystkim dowie i też będzie miał jej za złe, że tak długo tkwiła w związku z toksycznym narzeczonym. Z jednej strony zdawała sobie sprawę, że to dość niedorzeczne. A z drugiej cholernie obwiniała się o wszystko, co się stało. O to, że nie brała tabletek antykoncepcyjnych. O to, że nie sprzeciwiała się jakoś mocniej narzeczonemu. O to, że dała mu zawładnąć całym swoim życiem i uwierzyć w to, że bez niego była niczym. Zawsze jej to powtarzał, nie? Że bez niego jest zerem. Że bez niego sobie nie poradzi.
Że bez niego jedyne co ją czeka, to pasmo porażek i rozczarowań.
Czy aż tak przerażała ją wizja samotności, że wolała tkwić w związku z mężczyzną, który traktował ją jak rzecz? Jak coś, czego był właścicielem?
Najgorsze było chyba to, że jakaś część niej wierzyła w to, że on ją bardzo kochał. Że to była jej wina, że to ona go cały czas czymś irytowała, podnosiła mu ciśnienie i sprawiała, że się denerwował. Jakby była inna, to może by się hamował. Może byłby czulszy.
W głowie jednak odbijały się jej zapewnienia o jego miłości i przeprosiny, które prędko stały się codziennością.
Jakaś część niej miała żal do ojca. Do brata. Sama nawet nie wiedziała, o co.
– Jeżeli teraz to stado baranów jest czymś, co kocha, to jaki problem? – zapytała; ostrzej, niż miała zamiar, a przez jej twarz przebiegł grymas wyrzutu, jednak zaraz znowu opuściła wzrok na swoje dłonie, nerwowo skubiąc krawędź rękawa bluzy, by zaraz naciągnąć go na dłonie. Po części rozumiała, dlaczego Mitch był zły na ojca. Po części jednak po prostu się cieszyła, że ten był szczęśliwy.
Jednak zaraz potem jej brat zadał pytanie, przez które zamarła w miejscu. Bolało ją to, że miał do niej pretensje.
– Przestań – poprosiła, nadzwyczaj cicho; czuła się jak kopnięty szczeniaczek i zagryzła dolną wargę, mając nadzieję na powstrzymanie łez. Czuła wzrok brata na sobie, ale nie umiała na niego spojrzeć.
Nie odezwała się słowem na jego tekst o alkoholu; milczała również, gdy wspomniał o ośmiu-dziewięciu miesiącach. Wiedział?
Musiał wiedzieć. Domyślił się? Słyszał, jak rano wymiotowała?
Czy po prostu grzebał w śmieciach i zobaczył test, który tak starannie ukryła?
Teraz siedziała po turecku; trzymała ręce na swoich kostkach, by ukryć drżenie dłoni, a następnie nerwowo się zaśmiała, próbując silić się na irytację.
– Po co tu właściwie przyszedłeś, Mitch? Nie przeszkadzało ci unikanie mnie wcześniej, więc czego teraz chcesz? Bo jak masz zamiar rzucać jakimiś dziwnymi tekstami i gapić się na mnie jak sroka w gnat, to możesz sobie równie dobrze pójść. Nie mam ani siły, ani ochoty, na takie durne zagrywki, okej?

Mitchell Thompson
powitalny kokos
ola
brak multikont
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Szczerze mówiąc, gdyby nie znalazł tego testu w koszu, to z całą pewnością nie przyszedłby do siostry. I nie tylko dlatego, że miał żal. Po prostu bał się. Bał się jej reakcji, bał się, że będzie mu ględzić tak jak ględził ojciec. Łatwej było po prostu udawać, że się nie istnieje i przy każdej okazji schodzić z pola widzenia. Bo nie chciał się jej tłumaczyć i opowiadać o wszystkim, bo i tak niewiele z tego pamiętał.
Biedne Thompsony... Oboje nie mieli szczęścia do facetów i oboje byli traktowani jak rzecz. Mitch to nawet dosłownie, bo jego ciało służyło za brudnopis. Dosłownie dosłownie. Wyglądał trochę jak ostatnia ławka w szkole. Teraz z perspektywy czasu mógł stwierdzić, że nawet lubił niektóre tatuaże, szczególnie te pierwsze, które były robione jeszcze w miarę na trzeźwo i w miejscach, których nie było widać. Były niezłe. Inne miały potencjał i byłyby naprawdę super, gdyby artysta nie był napruty, a w świeży tatuaż nie wdałoby się zakażenie. A jeszcze inne... zdecydowanie mogłyby być tymi bazgrołami na szkolnej ławce, bo robiły je osoby, które nigdy wcześniej nie trzymały maszynki do tatuażu w ręce. Z jakiegoś głupiego powodu uznał, że zabawnie będzie mieć taką pamiątkę od każdego przyjaciela. Jednego zrobił sobie nawet sam! Szkoda, że jego facet bardziej cenił sobie swoją maszynkę do tatuażu niż ukochanego. Był taki moment, że opchnęli z mieszkania wszystko, co się dało, by miec na dragi, ale maszynki sprzedać nie pozwolił. Namówił za to Mitchella do prostytucji. Całe szczęście, że z tego dzieci nie będzie!
No nie mieli bliźniaki szczęścia w miłości...
- Kocha... - prychnął. - Szkoda, że nie... Nie ważne - mruknął. Tak, był zły na ojca, ale nie dlatego, że ten go tu przywiózł i robił wyrzuty, i zmuszał do terapii, i truł, i ględził. Był zły, że tak po prostu, po ojcowemu nie przytulił go i nie powiedział, że wszystko się ułoży... że nic się nie stało.... że będzie dobrze. Tylko tego potrzebował, odrobiny czułości i ciepła. Patrzył, jak ojciec zajmował się tymi swoimi owcami i psem, i autentycznie był o nie zazdrosny. I o gosposię był zazdrosny... I o Charlotte był zazdrosny... Za chwile pewnie i o siostrę będzie zazdrosny, choć teraz cieszył się, ze uwaga ojca skupi się na niej. Tak, popieprzony miał tok rozumowania.
- Co przestań, taka prawda. Wyprowadziłaś się bez słowa i przez to oboje musimy teraz siedzieć na tym zadupiu - westchnął. Gdyby wtedy z nim została... Ileż to błędów oboje by uniknęli. Wszystko się spieprzyło przez tę jedną JEJ decyzję. Jej. Nie ćpał dlatego, że zdecydował się wtedy zapalić zioło na imprezie, a potem sięgnął po amfę namówiony przez kumpli. Nie, ćpał, bo ona się wyprowadził. Co za logika!
- Powiedzmy, że może w końcu dojrzałem do rozmowy. A może uznałem, że Ty chciałabyś porozmawiać, hm? Może o tym, dlaczego przyjechałaś? Albo o Twoich problemach z tarczycą. Zimno? - skinął głową na jej bluzę. Może nie rozmawiali za wiele od jej przyjazdu, ale zdążył zauważyć, że ciągle chodzi w długim rękawie. Nie był głupi, wiedział, ze cos ukrywała, bo sam przecież nosił bluzy z tego samego powodu.
- Albo o segregacji odpadów. Znalazłem test, Millie. Z całą pewnością nie mój. Charlotte ostatnio nie było, innych kobiet ojciec też tu raczej nie sprowadza.... Gosposia wyrzuciłaby śmieci... O ile ojciec nie robi testów owocom, to... - westchnął. - To dlatego przyjechałaś? - zapytał już zdecydowanie łagodniej, niemal z troską. I nie patrzył już na nią z wyrzutem.


Millie Thompson
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
florystka — fleuriste
21 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
she's imperfect but she tries
she is good but she lies
she is hard on herself
she is broken and won't ask for help
Wyprowadziłaś się bez słowa i przez to oboje musimy siedzieć na tym zadupiu.
Czy naprawdę tak myślał? W jednej chwili nagle znowu znalazła się przed swoim narzeczonym; kuląc się, gdy ten na nią wrzeszczał, że podjęła złą decyzję. Źle ugotowany obiad. Źle posprzątane. Źle wyprasowana koszula. Krzyczał na nią, gdy rzuciła studia medyczne i zajęła się florystyką; to był jedyny raz, kiedy tak naprawdę mu się sprzeciwiła. Wszystko było jej winą.
A teraz słyszała od Mitcha, że może jednak jej partner miał rację. Że to ona wszystko zepsuła.
Zamarła w swoim miejscu, próbując uspokoić myśli, które galopowały jej przez umysł; z jakiegoś powodu zaczęła myśleć o tym, jak różne odcienie bluz mieli na sobie zarówno ona, jak i jej brat; całkowicie teoretycznie, to był ten sam kolor, a jednak różnił się tak diametralnie; z jakiegoś powodu w tej chwili potrafiła myśleć tylko o upale panującym na zewnątrz i odgłosach owiec, które słychać było z domu.
Na moment wszystko ucichło; jakby cały świat dookoła niej zatrzymał się; jak gdyby znowu chowała głowę między ramiona, próbując uchronić się przed nadchodzącym ciosem.
Serce waliło jej jak młot, a w głowie znowu zaszumiało od myśli; oczy ją piekły, jednak nie pozwoliła sobie na płacz, jedynie wpatrując się w swoje drżące dłonie, jak gdyby niepatrzenie na brata miało zmienić to, jak się czuła. W jednej chwili wszystko, co powtarzała sobie każdego dnia od momentu, gdy przyjechała do Lorne Bay, przestało mieć znaczenie.
Nie wiedziała nawet, co czuć. Smutek. Szok. Niedowierzanie. Wstyd. Rozbawienie.
Złość.
To chyba ona przeważała w całej gamie uczuć, która kłębiła się w Millie; młoda kobieta zacisnęła dłonie w pięści, mimowolnie krzywiąc się, po czym, wreszcie, z powrotem skupiła się na słowach Mitcha.
Powiedzmy, że może w końcu dojrzałem do rozmowy.
W końcu na niego spojrzała, z łzami w oczach, które tak mocno powstrzymywała; przez długą chwilę jedynie się w niego wpatrywała, aż w końcu potrząsnęła głową na wieść o tym, że znalazł test. Miała wrażenie, że jej świat się wali; powoli przesunęła się na kraniec łóżka, by móc zwrócić plecy frontem do brata; przez długą chwilę ciszy wpatrywała się w podłogę, zgarbiona.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – szepnęła, zaciskając na chwilę mocno oczy, po czym raz jeszcze pokręciła głową. – Nie chciałam- Nie miałam wyboru.
Przycisnęła wewnętrzną stronę dłoni do brwi, jakby nacisk na skórę miał jej jakkolwiek pomóc; czuła się, jakby tonęła; jakby jej płuca wypełniały się wodą i nie wiedziała, jak to powstrzymać.
Zacisnęła usta w cienką linię i w końcu wstała z łóżka, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, gdy zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju, cały czas unikając spojrzenia na swojego brata. Chyba się bała, tak po prostu. Nie wiedziała, co mogłaby ujrzeć w jego oczach; i chyba nie chciała się dowiedzieć.
– Nie pozwalał mi- Ja chciałam do was zadzwonić, chciałam przyjechać, ale mówił, że mnie zabije, albo siebie i nie wiedziałam- Nie chciałam go denerwować, nie był taki zły, kiedy był spokojny, ale teraz wszystko się rozpada i nie mam pojęcia, jak to naprawić-
Zatrzymała się przy ścianie przy drzwiach wejściowych do pokoju i oparła się o nią plecami, osuwając się na podłogę, z kolanami przy klatce piersiowej; wierzchem dłoni otarła łzy, które z jakiegoś powodu znalazły się na jej policzkach.
– Nie chciałam – powtórzyła, zaciskając mocno oczy, jak gdyby to miało pomóc się jej obudzić z koszmaru. – Naprawdę nie chciałam, nie miałam wyboru. Nie chciałam.

Mitchell Thompson
powitalny kokos
ola
brak multikont
ODPOWIEDZ