malarz, tapeciarz, wiejski filozof — buduje, remontuje, naprawia
34 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nigdy nie próbował się zastanawiać nad tym, dlaczego Divina wierzyła w rzeczy, w które wierzyła i jakim sposobem jej wiara była tak mocna. Nie uważał tego ani za potrzebne ani za stosowne. Każdy w coś wierzył, prawda? Nawet ludzie, którzy twierdzili, że nie wierzyli w nic, mieli jakieś swoje przekonania, które potrafili podeprzeć konkretnymi argumentami. Rhys wychodził z założenia, że wiara i przekonania były dla ludzi, miały im ułatwiać życie i dawać cel, do którego mogli dążyć. Każdy człowiek miał swoje priorytety i własne zasady, więc miał również prawo do tego, aby wybierać swoją własną wiarę. Nie jego broszką było komukolwiek cokolwiek narzucać. Nie czuł się kompetentny nawet do tego, aby cokolwiek podważać. Sam nie był do końca wierzący. Nie potrafiłby tego uzasadnić w żaden konkretny sposób oprócz tego, że zwyczajnie tego nie czuł. Nie czuł potrzeby poszukiwania dobrej siły sprawczej, która miałaby nad nim czuwać ani pośmiertnego celu, do którego mógłby ewentualnie zmierzać. Chciał być dobrym człowiekiem, bo głęboko wierzył w to, że dzięki temu śwat będzie odrobinę lepszym miejscem – a nie dlatego, że miałoby mu to zapewnić drogę do raju. Był prostym facetem, skupial się na życiu, nie na śmierci i jej konsekwencjach. Skupiał się na tym, co było tu i teraz. A tu i teraz dobra dziewczyna, którą była Divina, potrzebowała jego pomocy, a on nie widział przeszkód w tym, aby owej pomocy udzielić. Życie było właśnie tak proste.
- Nigdy nie chciałbym cię obrazić – zapewnił i zmarszczył przy tym brwi, bo wcale mu się nie spodobało to, z czego właśnie mu się zwierzyła. - A jeśli ktoś będzie cię obrażał, to mi powiedz, okej? – poprosił, bo o ile naprawdę wiedział, że Divina nie była najbardziej popularną osobą w ich miasteczku, tak nie przeszkadzało mu to ani trochę, Wiedział, że większość opinii krążących na jej temat, była bzdurą, a ona sama była szczerą, dobrą i uroczą osobą, która nie życzyła komukolwiek źle. Dlatego podpalało go, kiedy ktoś wypowiadał się o niej w niepochlebny sposób i gotów byłby podpalić świat, aby z tym walczyć. Nie był żadnym rycerzem na rączym rumaku, ale nie był w stanie zgodzić się na niesprawiedliwe traktowanie dobrej dziewczyny, która zwyczajnie miała pecha w zyciu.
- Najważniejsze, że działa – uznał, usmiechajac się w jej stronę szeroko. I oczywiście darował sobie spostrzeżenie, że on nie uznawał biblii, więc w sumie było mu wszystko jedno, czy biblia uznawała wróżki. Zastanowił się jednak nad tym przez chwilę. - Ale uznaje małe cuda, prawda? Nie mówię o tych dużych. No i dobrych ludzi, którzy chcą pomagać, ale nie potrzebuję powszechnego uznania. Może to to samo co wróżki w innych źródłach – stwierdził pogodnie i wzruszył lekko ramionami. Nie był teologiem ani mędrcem, a do wcielenia się w rolę wiejskiego filozofia zdecydowanie brakowało mu wielu procentów we krwi, czego w tamtej chwili nie miał zamiaru nadrabiać.
- Pewnie oddałbym rodzicom – stwierdził po krótkiej chwili zastanowienia. Nie potrzebował dużo czasu. On sam nie potrzebował dużej ilości pieniędzy, naprawdę. Wystarczało mu to, co zarabiał jako złota rączka. Gdyby wygrał więcej… Pewnie nie miałby bladego pojęcia, co z nimi zrobić. A jego mamusia na sto procent znalazłaby zastosowanie dla kilkuset tysięcy dolarów. - Albo pomógłbym ci w wyremontowaniu domu – dodał chwilę później i wzruszył ramionami, zanim zaraz zabrał się do rozbrojenia okna, nie chcąc, żeby zabrzmiało to bardziej poważnie niż powinno. No bo hej, jej dom wymagał remontu, więc zupełnie naturalnym było dla niego, że mogłby jej w tym pomóc, gdyby tylko spadła mu jakaś nadprogramowa gotówka z nieba, której sam by nie potrzebował. - Nie mam żony ani narzeczonej i do tej pory nie planowałem… - odpowiedział powoli, starannie odczepiając nożem Diviny kolejne listewki od ramy okiennej. Dopiero na następny komentarz zerknął na Viny. Widząc jednak jej minę jego spojrzenie było tylko przelotne. - To ktoś miły? – trochę sparafrazował swoje pytanie sprzed kilku minut, ale to było najważniejsze – czy znalazła kogoś miłego. Nic nie sugerował, nie przeszywał jej spojrzeniem, tak na dobrą sprawę nie chciał na niej wywierać nawet presji, ale skoro sama poruszyła ten temat, to naturalnie był nim zainteresowany, ale jednocześnie starał się być tak delikatny, jak tylko umiał…

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Stojąc tak w swojej kuchni, poświęciła chwilę czasu, by się po niej rozejrzeć, może nawet bardziej świadomie, niż robiła to kiedykolwiek wcześnie. Przy pożółkłej lodówce z odłamanym uchwytem należało patrzeć pod nogi, bo jedna z desek stanowiących barierę przez klepiskiem na którym stała chata, była pęknięta. Reszta skrzypiała okrutnie, uginając się pod ciężarem każdego, kto tutaj przyszedł, z uwagi na wilgoć, jaką dało się wyczuć na każdym kroku. Mimo to pod sufitem wisiały suszone zioła, których suchość ktoś złośliwy mógłby uznać za jedyny cud, jaki miał miejsce w życiu Norwood. Szafki były zbieraniną tego, co jeszcze za życia jej ojczym tutaj przytargał, blat stanowiły wyheblowane deski, a na jednej ze ścian, jedynej pokrytej tapetą, jej wzór dawno stracił kolory, nie licząc grzyba na rogach. A mimo to uważała to miejsce za dom, bo tutaj spędziła większość życia i chociaż ostatnio bywała tutaj tak rzadko, cieszyła się, że Rhys pomagał jej z oknem, co ważniejsze... liczyła, że może sam Nathaniel też doceni ten trud i przestanie to miejsce nazywać ruderą. Na pewno byłoby z jej miło z tego powodu.
- Wiem Rhys, jesteś dobrym człowiekiem - uśmiechnęła się do niego nieśmiało, bo właśnie takie miała zdanie na temat Cartwrighta. Zaraz jednak zmieszała się odrobinę, a zagubienie to chciała okryć, drapiąc delikatnie policzek. - Miałabym ci się skarżyć? Wolałabym, żebyś nie musiał się martwić z mojego powodu - zauważyła ostrożnie, bo nigdy nie była typem osoby, która się żali. Może było to błędnym podejściem? Może gdyby mówiła komuś zawczasu, co się u niej dzieje, być może całe jej życie wyglądałoby lepiej? Oszczędziłoby to jej parę siniaków i fobii społecznych, ale koniec końców Divina uważała, że nie ma na co narzekać... była tu i wierzyła, że jej sytuacja nie jest najgorsza. Zawsze znajdzie się ktoś, kto bardziej zasługiwał na pomoc.
- Wiesz... Jezus Chrystus zmartwychwstał, więc nie takie małe te cuda - zauważyła uprzejmie, mając nadzieję, że zabrzmi to żartobliwie, chociaż o żartowaniu dopiero się uczyła i wiedziała doskonale, że nie jest mistrzynią tej materii. - Ale podoba mi się twoje spojrzenie... więc może faktycznie, to wina przekładu - wzruszyła delikatnie ramieniem. Nigdy nie była kimś, kto usilnie głosiłby prawdy kościoła i szykował swoją własną krucjatę. Wierzyła, dzieliła się tym z innymi, ale nikomu niczego nie narzucała.
- Ale twoi rodzice mają pieniądze na życie, prawda? Nie brakuje im niczego? - oczywiscie fakt, że Rhys oddałby pieniądze rodzicom Divina uważała za coś pięknego, ale jednocześnie nie byłaby sobą, gdyby nie pojawiły się w niej obawy co do tego, w jakiej sytuacji majątkowej znajdowali się państwo Cartwright. Co prawda, sama nie miała nic, co mogła im oddać, ale może jakiś inaczej by pomogła. - Już mi pomagasz w remontowaniu - zauważyła, mając na myśli okno, które zamierzał naprawić. - Niczego więcej mi nie trzeba - dodała pospiesznie, będąc wciąż mocno poruszoną tymi słowami. Pokiwała jeszcze głową, notując w pamięci, że Rhys był sam, chociaż... - A dziewczynę? - dopytywała, jakby miała do tego prawo, jednocześnie czując rumieniec na twarzy, wywołany jego pytaniem. - To skomplikowane... dla mnie jest miły, pozwolił mi spać w swoim domu i jeść swoje jedzenie - chciała powiedzieć o Nathanielu coś dobrego i w zasadzie to jako pierwsze przyszło jej do głowy. Ostatecznie dla niej to znaczyło bardzo wiele.

rhys cartwright
malarz, tapeciarz, wiejski filozof — buduje, remontuje, naprawia
34 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Na pewno chciał wierzyć w to, że był dobrym człowiekiem. Starał się, to fakt. Miał jednak swoje gorsze cechy i momenty słabości. Nie był ideałem, nie zawsze podejmował najlepsze decyzje, miał na swoim koncie też sytuacje, w których okazał się zwyczajnym gnojem – przez własny egoizm, nie miał nawet nic na swoje usprawiedliwienie. Zresztą, ludzie generalnie byli niedoskonali, nie? Na tym polegał ich urok. Każdy był w jakimś stopniu egoistyczny, troszkę leniwy, próbujący wybierać te łatwiejsze ścieżki, mimo że nie były koniecznie tymi najlepszymi, każdy się potykał. Rhys nie miał złudzeń, ale tę jedną rzecz mogł powiedzieć z pełnym przekonaniem – starał się.
- Przecież nie muszę – odpowiedział jej po prostu. To nie było tak, że podpisał jakikolwiek kontrakt nakładający na niego obowiązek przejmowania się Diviną. Nikt też mu nie groził, nie szantażował, nie przymuszał w żaden sposób. Nie mógłby nawet powiedzieć, że jego troska wynikała tylko z poczucia obowiązku. Nie musiał, ale to nie zmieniało faktu, że się troszczył. - Ale lubię cię, Viny i nie chcę, żeby spotykały cię przykrości – powiedział jej szczerze. Mógłby do tego dodać, że znacznie mniej by się martwił, gdyby zgodziła się mówić mu o wszystkich nieprzyjemnościach, jakie ją spotykały, ale nawet w jego głowie zabrzmiało to w sposób, który nie do końca mu się spodobał. Jakby próbował na niej emocjonalnego szantażu. Bo chociaż faktycznie czułby się lepiej, gdyby mógł temu czy innemu klientowi wygarnąć za sprawianie Viny przykrości, to jednak nie mógł się z tym narzucać. Nie był jej ochroniarzem, starszym bratem, nie był też zbawcą całego świata. - Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć, okej? – powiedział więc tylko, co było jak najbardziej zgodne z prawdą. Nie tylko w przypadku wymiany okien, uchwytu lodówki, poprawienia desek na podłodze czy innych małych lub większych napraw, jakie przydałoby się przeprowadzić jeszcze w tym domu (tak, miał to na uwadze) – ale tak generalnie.
Nie dyskutował już dlużej na temat biblijnych cudów, przecież tak czy siak nie miał w tym temacie żadnego doświadczenia. Zresztą, z natury był człowiekiem bardziej praktycznym niż uduchowionym – przynajmniej na trzeźwo, wiadomo. - Pewnie. Ale wakacje w miłym, ładnym miejscu na pewno by im nie zaszkodziły – odpowiedział i posłał jej przez ramię pogodny uśmiech. - Albo dom, gdzie mogliby spokojnie przeżyć emeryturę, o nic się nie martwiąc – uzupełnił. Nie, nie pochodził ze skrajnie biednej rodziny. Może nigdy im się nie przelewało i nie miał absolutnie wszystkiego, o czym mógłby zamarzyć, kiedy był dzieciakiem, ale ani on ani jego bracia nie chodzili głodni. Mieli co założyć na grzbiet, ciepło, gdy noce stawały się chłodniejsze i generalnie nie musieli się martwić o podstawowe potrzeby. Było w porządku, ale jak mówił – nie sądził, żeby ktokolwiek mógł narzekać na nadmiar pieniędzy i dobrobytu.
- No tak, ale szybciej by nam poszło, gdybyśmy mogli w to faktycznie wrzucić trochę dolarów – stwierdził zwyczajnie i uśmiechnął się szeroko jak gdyby nigdy nic. Ten domek miał potencjał, naprawdę to dostrzegał. Widział, jak był zaniedbany przez wiele lat, kiedy mało kto się o niego troszczył – ale to wszystko było przecież do odremontowania. Można byłoby zrobić z tego miejsca naprawdę przytulne gniazdko, a przywrócenie domku do dobrego stanu byłoby dla Rhysa ciekawym projektem, ale.. Wszystko wymagało odpowiednich nakładów finansowych, właśnie. Dlatego póki co łatał, jak mógł i co mógł, doraźnie i nie widział w tym żadnego problemu. Zwłaszcza że miał dostać ciasto, nie? Totalnie warto!
- Tak, miałem kilka dziewczyn – odpowiedział, a do jego tonu wkradło się lekkie rozbawienie. Przerwał nawet na moment pracę, żeby posłać Viny dłuższe spojrzenie. - Mhm, to faktycznie brzmi mile – przyznał. - Ale…? – bo może nie był najbardziej domyślnym z domyślnych ludzi, ale nawet on wyczuwał, że na końcu tego opisu czaiło się jakieś „ale”…

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Chyba początkowo nieco opacznie zrozumiała jego słowa, ale kiedy dodał kolejne, nie powstrzymała delikatnego uśmiechu.
- Doceniam to - przyznała, wygładzając materiał ubrania, który wcale tego drobnego zabiegu nie potrzebował. - Ale teraz jest już lepiej... chociaż nie wypada mi tego mówić, gdy jeszcze żył mój ojczym wszystko wyglądało inaczej. Odkąd go nie ma ludzie chyba coraz częściej zapominają o moim istnieniu - wyjaśniła, mając nadzieję, że tym go nieco uspokoi. Kiedyś, gdy musiała szukać pijanego mężczyzny, robiącego z siebie pośmiewisko lub ściągającego na siebie różne kłopoty, o wiele częściej narażała się na nieprzyjemności ze strony innych ludzi. Potem chowała się w buszu o wiele sprawniej, więc o ile ktoś nie chciał zapuścić się do niej, o tyle miała względny spokój. - Jestem tego świadoma, Rhys, mało kogo byłabym w stanie poprosić o pomoc z tym oknem - zapewniła, bo dla niej wcale nie było to takie oczywiste... zgłosić się do kogoś z problemem. - Tylko, niech to działa w dwie strony, dobrze? Wiem, że nie potrafię za wiele, ale też pamiętaj, że zawsze chętnie ze wszystkim ci pomogę - nie żartowała i nie rzucała tych słów z obowiązku. Chciała by był tego świadomy. Owszem, obawiała się, że mógł nie znaleźć sytuacji, w której jej pomoc byłaby potrzebna, ale mimo wszystko... byłoby jej miło, gdyby się do czegoś przydała.
- Dobry z ciebie syn, Rhys - nigdy wcześniej mu chyba tego nie mówiła, ale nie miała co do tego wątpliwości. Szczególnie w tych momentach, kiedy opowiadał o swoich rodzicach. Lubiła takie chwile. Sama poznała jedynie swojego ojczyma, no i nie było to jakoś szczególnie bliską jej sercu relacją, chociaż Biblia nie pozwalała jej nie darzyć tego człowieka wdzięcznością i miłością. Lubiła więc słuchać, jak wyglądało to w innych momentach, może nawet wyobrażać sobie, jakby to było, gdyby sama należała do takiego miejsca. - Jacy są twoi rodzice? Jeśli wolno mi zapytać - zagadnęła, chcąc dowiedzieć się o nich czegoś jeszcze, albo przynajmniej przeciągnąć ten moment, w którym Rhys o nich mówił, może nie był tego świadomy, ale sposób, w jaki wypowiadał się o tej dwójce sprawiał, że Divinie było jakoś tak lżej.
- Mam trochę - zauważyła odnośnie tych dolarów, przy czym trochę, to był słowo klucz. Trzymała swoje oszczędności, wynoszące sześćdziesiąt parę dolarów w strunowym woreczku pod deską podłogi w sypialni, dopóki przed świętami nie poprosiła Jaspera o to, by jej je przywiózł. Ostatecznie dziwnym trafem niczego z nich nie ubyło, ale może na jakieś drobne prace remontowe by starczyło. Albo chociaż jakiś produkt, wykorzystywany w naprawach.
- Ale z żadną wam nie wyszło? - dopytywała jeszcze o te dziewczyny, ciesząc się poniekąd, że ma okazję do zaspokojenia swojej ciekawości z kimś, kto przy okazji nie należy do otoczenia Nathaniela, ani - chyba - go nie zna. - Musi być jakieś ale? - zapytała, sama nie wiedziała dlaczego i zaplotła palce obu dłoni, bawiąc się tym splotem, poszukując przy tym odpowiednich słów. - Nie ma najlepszej renomy w miasteczku... tylko, że ja też takiej nie mam. To niby nic złego... ma swój klub w Lorne Bay - wyjaśniła, chociaż wiedziała doskonale co robi. Jak bardzo stara się wygładzać prawdę, ubierając ją w delikatne słowa.

rhys cartwright
malarz, tapeciarz, wiejski filozof — buduje, remontuje, naprawia
34 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nigdy nie uważał, aby wyczucie albo takt były jego najmocniejszą stroną. Czasami miał trochę długi jęzor, czasami bywał też przesadnie szczery i nazbyt dosadny. Zdarzało mu się wpaść przez to w kłopoty i zrazić do siebie ludzi. W tym jednak przypadku postanowił zachować dla siebie jakiekolwiek komentarze odnośnie relacji pomiędzy Diviną a ludźmi w miasteczku. Nie były najlepsze, chyba oboje to wiedzieli. On zawsze uważał, że w większości z winy ludzi, którzy niesłusznie ją osądzali i kiedy tylko miał okazje, stawał w jej obronie. Nie widział jednak sensu w poruszaniu tego tematu właśnie tutaj i właśnie teraz. Nawet jeśli Divina nie miała wielu przyjaciół w miasteczku, to na pewno miała przyjaciela w nim – i cieszyło go, że o tym wiedziała. Sam zresztą uśmiechnął się, gdy zapewniła go też o przyjaźni ze swojej strony. - Wiem, Viny. Jesteś jedną z milszych osób, jakie znam – przyznał całkowicie szczerze, na chwilę odrywając się od pracy, żeby na nią zerknąć i nie mówić takich rzeczy do szyby tylko właśnie do niej. Bo taka była prawda. Divina naprawdę była miła i miała serce na dłoni, za co szczerze ją doceniał. I nie wątpił, że gdyby kiedyś tylko napomknął o tym, że nie marzył o niczym innym jak o cieście z mango, w dobroci swojego serca postarałaby się poprawić mu humor domowym ciastem z mango. Pewnie dlatego nigdy podobnych stwierdzeń nie wygłaszał – nie chciałby, aby czuła się zobowiązana jego kaprysami.
- Eeee tam – machnął dłonią luźno na jej stwierdzenie. Podobnie jak w przypadku bycia dobrym człowiekiem, być dobrym synem również się starał i również wychodziło to różnie. - Mama jest wspaniałą kobietą – stwierdził praktycznie bez zastanowienia i z pełną szczerością. - Pełna życia, pogodna, nie potrafi usiedzieć na miejscu. I zadaje zdecydowanie zbyt wiele pytań – parsknął. - Są z George’em dobraną parą. On jest raczej spokojny, niewiele mówi, ale jak już mówi, to konkrety – pewnie dlatego Rhys znalazł z nim wspólny język… Po tym jak już pogodził się z tym, że jego rodzice się rozstali i na pewno do siebie nie wrócą, a pani Cartwright znalazła sobie nowego mężczyznę. Po przemyśleniu nie mógł jej winic. - Mój ojciec był gnojkiem – zakończył spokojnie ale mniej pogodnym i ciepłym tonem niż rzeczy, które mówił o matce i ojczymie. Nie miał o nim zresztą wiele więcej do powiedzenia.
- Trochę? – podłapał, ale nie potrafił ukryć lekkiego rozbawienia. O tak, podejrzewał, ile faktycznie wynosiło to trochę, o którym wspomniała. Chwilę później ogarnął swoje rozbawienie. Przez chwilę rozważał, czy powiedzieć jej o tym, że tutaj było potrzeba trochę więcej niż zaledwie trochę, a dom wymagał praktycznie gruntownego odremontowania. I chociaż był tego warty, to na pewno miało być kosztochłonne. - Małymi kroczkami będziemy robić rzeczy, okej? Najpierw ta szyba, potem dach, później mogę się zabrać za osuszanie ścian i naprawę izolacji… - no, oczywiście, że zaczął się rozpędzać, ale hej, to wcale nie były nierealistyczne cele. Jakieś dachówki na pewno uda mu się zdobyć, jeśli się odpowiednio zakręci wśród znajomych z branży, w której pracował, podobnie z folią izolacyjną i odrobiną styropianu, żeby zabezpieczyć newralgiczne miejsca przed zaciekaniem… Tak, zdecydowanie się rozpędzał…
- Jakoś nie – odpowiedział luźno i wzruszył ramionami. Naprawdę, nie miał wiele do powiedzenia o swoich byłych. To była przeszłość i tam ją właśnie zostawiał. Nic wielkiego. Też nie szukał żadnej na siłę. - Nie musi, ale to brzmiało, jakby jakieś było – sprecyzował, skoro zapytała i tak, to „ale” kryjące się za jej słowami nadal było wyczuwalne w powietrzu, nawet jeszcze bardziej przez jej coraz bardziej wzrastającą nerwowość, która rzucała się w oczy. - Klub… Jaki klub? – przerwał pracę i spojrzał na nią uważnie, mimo że spodziewał się, jaka będzie odpowiedź na jego pytanie. I nie do końca mu się ona podobała, jeśli miałby być szczery…

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Chociaż nigdy nie prosiła się o komplementy, bo nawet nie miała kogo o nie prosić, jak każdy człowiek, cieszyła się, gdy je otrzymywała. Dlatego też na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy Rhys nazwał ją miłą. Zależało jej na jego uznaniu, tak samo, jak zależało jej na całej tej ich relacji. Rzadziej już bywała u siebie w domu i wciąż trudno było jej uważać willę Nathaniela za własne lokum, ale lubiła sobie wyobrażać, że kiedyś poczuje się tam na tyle swobodnie, by móc zaprosić Rhysa i napić się z nim herbaty, spoglądając na morze.
- Och, nie wiedziałam, że twoi rodzice nie są razem... bo dobrze rozumiem, prawda? - początek tej opowieści bardzo jej się podobał i już oczami wyobraźni widziała panią Carwright, ale zakończenie niestety nie okazało się być takie pozytywne. - Przeszkadza ci, że o to pytam? - wolała się upewnić, jak zawsze podchodząc do takich spraw bardzo ostrożnie. W żaden sposób nie chciała się narzucać, ani też doprowadzić do jakiejś niezręczności. - Czyli ty też masz ojczyma - zauważyła nadal zachowują tą samą delikatność, z którą ważyła każde słowo z osobna. - To nas łączy - dodała, bo chociaż jej sytuacja była inna, to jednak podobało jej się wyszukiwanie jakichkolwiek wspólnych mianowników. Pozwalało jej wierzyć, że mimo wszystko wcale nie tak daleko jej do normalności. - Przykro mi, że twój ojciec nie najlepiej sprawdził się w tej roli i miło widzieć, że mimo to wyrosłeś na dobrego mężczyznę - uśmiechnęła się do niego, bo chociaż Rhys nie sprawiał wrażenia najbardziej delikatnego i wrażliwego człowieka na świecie, to jednak Norwood nie byłaby sobą, gdyby w obliczu takiego tematu, nie próbowała podnieść go dobrym słowem na duchu. Tym bardziej, że w pełni zasłużył na taką ocenę.
Prawdę mówiąc odrobinkę się zawstydziła, gdy podchwycił te jej trochę i w pierwszym odruchu pokiwała jedynie głową. Po ojcu miała długi... nie były jakieś zatrważające, bo ile taka pijaczyna mogła przepić, ale jednak były to sumy, które należało opłacać, a ona też wielkich kokosów nigdy nie zarabiała. Miała więc swoje niewielkie oszczędności i marne doświadczenie z tym, jaka jest rzeczywista wartość pieniądza. Dopóki jakoś żyła, uważała, że jest dobrze.
- Chciałabym po prostu, żeby nie mówili już, że to rudera - przyznała zgodnie z prawdą. Znosiła to nieźle, ale bolały ją takie opinie. Szczególnie teraz, gdy coraz więcej osób tutaj czasem przychodziło. Kiedyś słyszała, jak Pearl mówiła do Nathaniela o tym, jak w jej chatce śmierdziało wilgocią i cóż, skłamałaby mówiąc, że nie było jej wówczas wstyd, nawet jeśli przy niej samej była dyskretna... ona, bo taki Nathaniel nigdy nie krygował się przy obrażaniu jej lokum.
- Trochę jestem zaskoczona... w końcu jesteś przystojny i znasz się na wielu rzeczach - przyznała szczerze i bez cienia zawahania, bo dla niej to było dość oczywistą prawdą, więc nie widziała powodów do wstydu. Już temat Nathaniela był o wiele trudniejszy, bo nigdy nie mówiła o nim komuś, kto niejako nie doświadczał całego tego procesu zbliżania się Norwood do Hawthorne'a. Samo już jego pytanie sugerowało, że znał odpowiedź, więc Divina straciła nieco animuszu, spojrzała na czubki swoich butów i zaczęła bawić się fragmentem ubrania, jak to miała w zwyczaju, gdy się stresowała. - Nazywa się Shadow... nie wiem czy słyszałeś - rzuciła ostrożnie, pod nosem wręcz, próbując wypowiedzieć to lekko, ale chyba nie do końca jej wyszło.

rhys cartwright
ODPOWIEDZ