inwestor, finansista — who's your daddy?
45 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
I know I can't slow down, I can't hold back, though you know I wish I could. Oh, no, there ain't no rest for the wicked until we close our eyes for good.
one
I bring the match, you bring the gasoline
It turns me on when you set me on fire
diya laghari - roman


———Najpierw uczucia zaczęły się ze sobą splatać.
———Proces zachodził powoli: rozpacz zamieniała się w najzwyklejszy smutek, żal w pewną formę dyskomfortu, szczera radość objawiała się tylko słabym uniesieniem kącików ust.
———Później część z nich zniknęła. Wraz z upływem lat emocje powoli go opuszczały. Wyrzuty sumienia odeszły w zapomnienie, poczucie wyższego dobra rozpłynęło się jako pierwsze. Santiago szybko nauczył się, że gdy o dobro idzie, rozróżnia tylko trzy:
———dobro własne,
———dobro interesów
———i dobro rodziny,
z czego to ostatnie było dla niego najważniejsze.
———Nie pamięta już, w którym momencie się zgubił. Czy jeszcze jako początkujący student, gdy wycieczki na strzelnicę kręciły go trochę za bardzo, a filmy akcji uważał za ciekawsze od nauki, czy może dopiero później, kiedy po raz pierwszy zacisnął palce na chłodnej broni, zważył w dłoni jej ciężar i uświadomił sobie, że oto zyskał dostęp do świata, o którym dotychczas tylko marzył? Nie wie, kiedy przekroczył granicę. Kiedy zdecydował, że życie, które wiedzie, jest odpowiednie. Kiedy wmówił sobie, że postępuje prawidłowo.
———Wiedział jedynie, że w pewnym momencie nie mógł się już zatrzymać.
———Nawet kiedy praca zaczęła go nużyć. Nawet kiedy następne inwestycje przynosiły coraz większe problemy, a strat, których doświadczał, nie można było zastąpić kolejną dostawą feralnej broni ani udanym szantażem. Gdy chodziło o złoto — o jego złoto — bywał nieustępliwy.
———I z zasady nie wierzył w drugie szanse.

I am a lit fuse, you are my kerosene
I need a fix, will you... destroy me?

———Drogę z garażu do drzwi na tyłach posiadłości pokonywał bez wiedzy umysłu. Ciało doskonale znało wszystkie kroki: zakręt przy idealnie przyciętym krzewie, ostrożnie przy idealnie ułożonych w stosik kamieniach, które dla Layli stanowiły dziwną świętość, dalej prosto idealną brukową ścieżką. Czasem miał wrażenie, że wszystko w tym domu jest… z b y t.
———Zbyt perfekcyjnie czyste, by uwierzyć, że mieszka tam trzyosobowa rodzina. Zbyt idealnie udekorowane, jakby wnętrze zostało przygotowane z myślą o sesji zdjęciowej. Drzwi były zbyt gładkie, okna zbyt przejrzyste, każde źdźbło trawy przycięte pod zbyt odpowiednim kątem.
———Bywały dni, gdy Santiago się dusił. Wówczas wychodził na krótszą lub dłuższą chwilę, by zaczerpnąć oddechu poza ścianami, które przytłaczały nienagannym porządkiem.
———Tego dnia jednak — czy raczej: tej nocy — pan Roman wchodził do własnego domu tak, jakby wcale w nim nie mieszkał. Po cichu, starając się nie robić zbędnego hałasu, najpierw ostrożnie otworzył wszystkie zamki, później niemalże bezszelestnie zamknął za sobą drzwi. Zegarek zawieszony na nadgarstku wskazywał drugą piętnaście. Dawno już nie wrócił do domu o tak późnej porze.
———Czasem miał wrażenie, że Diya życzyłaby sobie, by wrócił pijany. W stanie wskazującym na zbyt wysokie stężenie alkoholu we krwi, bo wówczas miałby przynajmniej p o w ó d do zostawania poza rezydencją o tej porze. Problem w tym, że Santi nie pił — a jeśli już, to tylko okolicznościowo — i nigdy nie miał nic na swoją obronę.
———Nie lubił się tłumaczyć, nawet jeśli dostrzegał w oczach żony niemą prośbę.
———Zrzucił z ramion skórzaną kurtkę (jedną z kilku, które zakupił w ubiegłym roku, doskonale zdając sobie sprawę, że stanowią niepodważalne świadectwo wkraczania w kryzys wieku średniego) i ustawił buty pod ścianą.
———Nie był zmęczony. Krew wciąż w nim wrzała, jego palce nadal nosiły na sobie metaliczny zapach z dawna zmytej posoki, a pod powiekami zbyt wyraźnie zarysowywał się kontur wygiętego pod dziwnym kątem ciała. Jutro wspomnienie zniknie, tak jak zniknęło każde poprzednie. Na razie jednak Santiago, pomimo fizycznej obecności w domu, duchem wciąż był za miastem — w jednej z nieruchomości, które wykorzystywał na rzecz spotkań, bo w przygotowanych lokalach prościej się później sprzątało.
———Przetarł twarz wnętrzem dłoni.
———Robił się na to za stary.
lorne bay — lorne bay
40 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001 : Tell me what's been happenin', what's been on your m i n d...
Lately, you've been searchin' for a darker place to hide.
Tik-tak, tik-tak.
Ciągle to cholerne tik-tak.
Wzrok wędrował natarczywie w kierunku zegara.
Pół oddechu...
Twarz rozświetlona została sztucznym blaskiem wyświetlacza telefonu. Czuła upływ dosłownie każdej, kolejnej minuty, która - miała wrażenie - zbliżała się do nieskończonej wieczności. Nie był to pierwszy raz. I była pewna, że nie był to ostatni. Nie zmieniało to faktu, że za każdym z podobnym wyrazem zmartwienia wyginającym twarz, krążyła po domu, próbując zająć czymś drżące dłonie. I niespokojne myśli.
Tak, zawsze do niej wracał, ale skąd miała wiedzieć, że ta noc wypełniona ciszą nie miała być ostatnią?
Wtedy tez była pewna, że jeszcze zobaczy go po raz kolejny.
A spotkała ją jedynie żałoba i cierpienie.
Niby zjawa snuła się korytarzami posiadłości, w której można było się zgubić, jakby w nadziei, że tam właśnie znajdzie Santiago. Niepokój spowijający serce, teraz wciskał się w żebra. Nic nie potrafiło rozproszyć myśli, odgonić najczarniejszych ze scenariuszy. Chociaż póki Layla nie zasnęła zachowywała spokój, zapewniała, że jutro tata będzie, żeby przeczytać bajkę na dobranoc. Że jutro wieczorem ucałuje jej policzek, odganiając wszelkie koszmary. I miała cichą nadzieję, że jego pojawienie się odgoni także jej koszmary dzisiejszej nocy.
Cały dom spowity był w ciszy i ciemności, jedynie krzątanie Didi i nieszczęsne tykanie zegara przerywało tę ciszę.
Tak, to miejsce ociekało iluzją perfekcyjnego życia, za kulisami którego kryły się lata cierpienia w samotności, niezrozumienia oraz ciężkiej pracy. O której przypominała sobie za każdym razem w noce takie jak ta. W końcu usiadła na skraju fotelu, palce wpuszczając między pasma włosów, nadal zaplątanych w koka na górze głowy. Łokcie oparte na kolanach stanowiły podporę dla zbyt ciężkiej głowy. Chociaż noce były ciepłe to czuła jak raz za razem jej ciałem wstrząsają dreszcze; wypadkowa zmęczenia i zmartwienia.
W całej tej scenerii jedynie ona nie była perfekcyjna - wyciągnięte kosmyki włosów, podkrążone ze zmęczenia oczy, szlafrok niedbale zarzucony w połowie ramion.
Szczęk zamka w drzwiach zwykle niezauważany, teraz odbijający się echem po posiadłości sprawił, że kolejne wstrząśnięcie poruszyło ciałem Didi. Poderwała się z wcześniej zajmowanego fotela i nie zwracając uwagi na lekkie zawirowanie spowodowane zbyt szybkom podniesieniem się z miejsca zmierzyła w stronę przedpokoju.
I nim zdążył wejść dalej - jakby znikąd - szczupłe ramiona owinęły się wokół jego szyi. Jeszcze mógł czuć pod palcami impulsy, które nią wstrząsały. Schowała nos w zagłębieniu między ramieniem i szyją. I kurczowo jej ciało próbowało dopasować się do jego, jakby chciała się upewnić, że to na pewno on, że nie zjawa, paskudny objaw zmęczenia i zmartwienia. Chociaż pozostawiona w - jak mogło się wydawać - błogiej nieświadomości względem powodów jego nieobecności zawsze była zatroskana jakby doskonale wiedziała gdzie nocami się wymykał, przywdziewając płaszcz nocy jako swoje przebranie.
Ale to on - cały i zdrowy - po kilku sekundach pozwoliła odetchnąć sobie z ulgą.
Tyle razy - i zawsze to samo. To samo zmartwienie w dużych, czekoladowych oczach. Ta sama prośba, której nigdy nie ubrała w słowa. Odsunęła się, nieznacznie, wciąż dłonie spoczywały na jego karku. A gdy już upewniła się, że to on, że oddycha i poza napięciem jego mięśni nie odnajdywała powodów do obaw, szczupła dłoń odbiła się od jego klatki piersiowej w uderzeniu, którego z pewnością w ogóle nie powtórzył.
- Ile razy mam ci powtarzać, nie znikaj tak bez słowa - ton tańczył gdzieś na pograniczu złości, prośby oraz ulgi. Nigdy nie pytała gdzie był - nie miała tego w zwyczaju póki wracał do niej i póki wracał cały. Ostatnio zrzucała to na jego kryzys. - Martwię się - niezależnie ile razy jej powie, że nie ma potrzeby.
powitalny kokos
lenny
brak multikont
inwestor, finansista — who's your daddy?
45 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
I know I can't slow down, I can't hold back, though you know I wish I could. Oh, no, there ain't no rest for the wicked until we close our eyes for good.
———Drgnął.
———Gdy poczuł na ciele jej drobne dłonie, w pierwszym odruchu cały się spiął. Jego ramiona stężały, kręgosłup gwałtownie się wyprostował, ręce automatycznie odnalazły drogę w stronę krągłych bioder, ale przez ułamek sekundy zdawać się mogło, że Santiago wcale nie chce żony przytulić, lecz odepchnąć.
———Szybko zwalczył tę idiotyczną potrzebę p r z e s t r z e n i.
———Mi corazón zamruczał, zwracając się do niej tak, jak robił to nieprzerwanie od wielu lat. Moje serce. Nachylił się, przytrzymał Diyę mocniej, nawet kiedy uderzyła go w pierś, i wtulił twarz w jej ciemne włosy. Potrzebował odurzyć się znajomym zapachem szamponu i perfum, które sprezentował jej na święta. Kwiatowe nuty do niej pasowały, podkreślały pozorną niewinność, ukrywały zadziorność, którą chowała pod miękką skórą i kolorowym sari.
———Nie prosił o wybaczenie, bo też wcale go nie potrzebował. Nie przepraszał, nie mydlił jej oczu, nie szukał wyjaśnienia, bo żadne nie było wystarczająco dobre. Mając do wyboru milczenie, które już nauczyła się akceptować, a kłamstwa, które mogłyby wszystko zniszczyć, z mniejszymi wyrzutami sumienia wybierał pierwszą opcję.
———Potrzebował jej u swego boku. Wszystkie te okropne rzeczy, które robił na co dzień, nie miałyby żadnego sensu, gdyby nikt na niego nie czekał. Gdyby nie miał pewności, że po powrocie do domu dostrzeże znajome spojrzenie, w którym zawsze rozpoznawał odrobinę zmartwienia, ale i mnóstwo miłości, której chwytał się niczym ostatniej deski ratunku. Czasem miał wrażenie, że tylko Diya dzieli go od całkowitej utraty zmysłów.
———— Dlaczego nie śpisz? — Idiotyczne pytanie będące nieodłączną częścią ich małego spektaklu. Te sceny zdarzały się zbyt często, by mogli łudzić się, że były tylko tymczasowe. Santi znikał bez zapowiedzi, ale zawsze wracał, a gdy akurat nie mógł — dzwonił, pisał lub w dowolny inny sposób informował o dłuższej nieobecności. Nigdy nie zostawiał jej bez odpowiedzi.
———Mocniej objął talię żony. Przyciągnął ją bliżej, tak mocno, by poczuła ciepło bijące od jego ciała. Czasem wracał przeraźliwie zmęczony i jedyne, o czym potrafił myśleć, to miękkość materaca w sypialnianym łożu. Czasem zaś szarpały nim emocje tak silne, że nie potrafił zasnąć jeszcze przez wiele godzin. Odstawiał wówczas Diyę do pokoju, nalegając, by chociaż ona odpoczęła, a sam zaszywał się albo w salonie, gdzie udawało mu się zdrzemnąć całą godzinę przed porą śniadania, albo w prywatnym gabinecie, którego drzwi zawsze zamykał na klucz.
———Dziś jego trzewia pożerał ogień. Wściekłość, którą odczuwał jeszcze niedawno, nie zdążyła się do końca wypalić. A ponieważ w obecności żony nie mógł sobie pozwolić na tak negatywne emocje, musiał je przekuć w coś innego.
———W — na przykład — palce odnajdujące wejście pod elegancko marszczone sari, które Diya nosiła tak często, że nie pamiętał już, kiedy ostatnio widział ją w czymś bardziej zachodnim. Musnął opuszkami nagą skórę, mocniej rozchylił materiał tuż pod żebrami, przesunął dłoń na plecy.
———I nachylił się, by kolejne słowa, które mogłaby wypowiedzieć, posmakować własnymi ustami. W ciemnym przedpokoju, o tak późnej porze, Diya zawsze smakowała najlepiej.
———W tym pocałunku nie krył się wstyd, bo nie był on przeprosinami. Był powitaniem, pierwszym „dzień dobry” po powrocie do domu, drobnym podziękowaniem za opiekę i cierpliwość. Nie miał w sobie błagania o zrozumienie ani obietnicy poprawy — oboje zbyt dobrze wiedzieli, że stanowiłby przysięgę, której Santi nie mógł dotrzymać.
———Usted me está matando sapnął i nagle się odsunął. Gdy wypowiadał te słowa ostatnim razem, skierowane były do zupełnie innej kobiety. Cholerne deja vu i coś na wzór wyrzutów sumienia skłoniły go do przerwania pocałunku. Palce, dotychczas wybijające na nagich plecach znajomy rytm, teraz kompletnie się pogubiły. Kolejna tajemnica, którą skrupulatnie przed żoną ukrywał.
———Nagła fala chłodu zdołała odrobinę przygasić szalejące w ciele Santiago płomienie.
———— Powinnaś się położyć, mi vida.

diya laghari - roman
lorne bay — lorne bay
40 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Mi corazón .
Dwa słowa roztapiające jej serce, łagodzące kiełkujące poczucie złości. Wszystko załagodzone dwoma słowami, wypowiadanymi miękkim szeptem.
-Mera Dil - wypowiadane niby zaklęcie echo jego słów. Wiedziała o swojej zgubię w momencie, w którym oddała temu mężczyźnie swoje serce. I nie żałowała, nieważne jak wiele nocy spędziła na krawędzi łóżka myślami brodząc po niebezpiecznych wodach wyobraźni podsycanej strachem.
Milczenie okazało się złotem - nauczona była słuchać, ale nie wymagać. Póki była jego sercem, póki wracał do niej równie strudzony, póki mięśnie w końcu rozluźniały się, czując obecność drugiego ciała. Nie miała zamiaru błagać o wyjaśnienia, była kobietą zbyt dumną, aby upadać na kolana w prośbie. Pozwoliła się przyciągnąć - ciało niby z gumy dopasowało się do jego sylwetki, skrywając twarz w zagłębieniu jego szyi. Dała się otulić ciepłemu uściskowi, odgonić chłód, który wstrząsał jej ciałem.
- Ach, priy, nie zasnę nim nie ujrzę twej twarzy - odparła, a delikatnie dłonie musnęły skronie, układając się na linii żuchwy. Jakby w ten sposób chciała zdjąć z niego wszelkie zmartwienia. Miała mu być latarnią, gwiazdą, która wskazuje odpowiedni kierunek, kiedy wzburzone wody odepchną go z dala od domu. Tylko czy zawsze jego wzrok skupiony był na celu? Czy nigdy nie zbłądził? Na wiarę przyjąć musiała, że nie.
I zdawać się mogło, że to wszystko odeszło - jego napięcie kryjące się w rysach jego twarzy, jej zmartwienie wypełniające spojrzenie. Wszystko, kiedy zamknął jej kolejne słowa w pocałunku, a ciało przeszedł przyjemny prąd wywołany jego dotykiem, tak zachłannym, tak zajmującym, że na chwilę Diya oderwała się od ziemi, jakby w ogóle nie znajdowała się w ciemnym przedpokoju, jakby świat nie istniał, jakby istnieli jedynie oni a czas się zatrzymał.
To dlatego żyła - dla jego powrotów, pełnych pasji powitań - i nie zapominała o godzinach niepewności, o pożegnaniach, które sprawiały jej sercu ból. Dłonie wplątały się w jego ciemne włosy nieco już oprószone srebrem i wspięła się nieco wyżej, jakby jej ciało nie mogło znieść nawet skrawka przestrzeni ich dzielącej. Jakby całą sobą chciała poczuć jego obecność.
I ta chwila tak drastycznie przerwana przez niego zmroziła - niby kubeł zimnej wody. Zamknęła nieco rozchylone usta i odsunęła się na krok w tył, ponownie zdając sobie sprawę z obecności zimnej posadzki pod gołą stopą. Dłonie wygładziły materiał zmierzwionego sari. Maskowała poczucie odrzucenia, wzrokiem przynajmniej odchodząc gdzieś w ciemność. Nagle - kiedy jego palce już nie podążały dobrze znanymi ścieżkami stała się jeszcze bardziej świadoma tych miejsc.
- Powinieneś odpocząć - odparła, ignorując jego sugestię - bo tym dla niej było zdanie, które wypadło z ust Santiago - sugestią, której nie planowała wziąć pod uwagę. Łagodnym uśmiechem maskowała swój upór i już tylko delikatnym muśnięciem warg jego pokrytego zarostem policzka zwieńczyła swoją prośbę. I tak wiedziała, że nie zaśnie. Przegarnęła włosy, które falami opadały na częściowo odkryte plecy, kończąc się wraz z linią bioder. Czerwono-złoty materiał ciągnął się za nią, kiedy kierowała się w stronę salonu. Spodziewała się, że miną godziny nim skroń Santiago dotknie poduszki. Weszła do salonu - chociaż długa spódnica zawsze sprawiała wrażenie jakby bardziej płynęła - i skierowała się do barku, z którego wyciągnęła jedną butelkę z bursztynowym alkoholem. I sama nie była pewna, które z nich tego bardziej potrzebowało. Postawiła szklanki na ławie i rozlała alkohol, samej sięgając po jedną z nich.
Podniosła głowę dopiero kiedy wszedł za nią.
Nigdy nie pytała. I nie zamierzała, ale oczy teraz skrzyły jej się intensywnością, jakby chciała mu coś powiedzieć bez użycia słów. - Cokolwiek się dzieje, jestem tu dla ciebie. Nie odsuwaj się ode mnie - przerwała milczenie. Wciąż nie chciała wyjaśnień.

Santiago Roman
powitalny kokos
lenny
brak multikont
ODPOWIEDZ