listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
38.

I think you buried me
With every memory under the ground
I feel so heavy
Must be the gravity, I'm so far down



To był jeden z takich wieczorów, kiedy Otis musiał dostać się do miasta autobusem. Zwykle w ostateczności korzystał z komunikacji miejskiej i najczęściej śmigał wiekowym składakiem, który również służył mu do pracy, ale lało jak z cebra, a on obiecał jednej z sióstr pomoc w montażu półki. Nie był jakąś złotą rączką, ale ojciec nauczył go podstaw, więc wiedział w jaki sposób trzymać młotek, żeby nie powbijać sobie gwoździ w palce. Potrafił też skręcać meble, sprawdzać napięcie w prostej elektronice czy wymieć części w zlewozmywaku. Wprawdzie ostatnio nie poszło mu z łataniem dachu domu wynajmowanego przez Harper i wylądował w kompoście, ale przynajmniej miał dobre chęci i nie migał się od roboty.
Zanim wyszedł z chatki deszcz był tylko mżawką, ale w połowie drogi rozpadało się na dobre i Otis musiał biec na przystanek. Nawet przemknęło mu przez myśl, żeby zawrócić, jednak szybko przypomniał sobie, że nie był z cukru, a siostra od tygodnia prosiła go o pomoc. Pewnie poradziłaby sobie sama, ale półka była ciężka i żeby ją przykręcić, potrzebna była konkretna stabilizacja. Jak widać, nie było nawet szans, żeby sprostać temu zadaniu w pojedynkę.
Wbiegł pod zadaszony przystanek i sapnął głośno, wlepiając wzrok w swoje przemoczone trampki. z których można byłoby wylewać wodę hektolitrami. Pieprzona pogoda. Pieprzony deszcz.
- Psia mać - wysyczał w złości przez zaciśnięte zęby. Jakby było tego mało, chwilę temu odjechał autobus, a kolejny miał być dopiero za czterdzieści minut. Uroki mieszkania na zadupiu. No i wiadomo, nie mogło być inaczej, Otis prawie natychmiast nabawił się kataru, dlatego niezgrabnie wytarł nos w rękaw bluzy. Dopiero wtedy dostrzegł, że na przystanku nie był sam. Jego oczom ukazała się zakapturzona postać nikogo innego, jak Jolene z Rudd's. Oczywiście! Jeszcze jej potrzebował do pełni szczęścia. Teraz jego życie było kompletne i mógł umierać w niepohamowanym szczęściu. Łypnął na nią złowrogo spode łba, dalej dysząc od wcześniejszego sprintu. Naprawdę nie miał nastroju wdawać się z nią w jakieś idiotyczne konwersacje, więc byłoby lepiej, gdyby dziewczyna nie prowokowała go ani spojrzeniami, ani słownymi zaczepkami. To nie miejsce i czas na kolejne sprzeczki, więc niech wyświadczy mu przysługę i odpuści sobie wszelkie uszczypliwości, bo Goldsworthy był w wyjątkowo paskudnym humorze i chyba nie zdziwiłby się, gdyby był dla niej jeszcze bardziej niemiły niż zazwyczaj. Przemoczony i zasmarkany Otis, to wściekły Otis. Prawie tak wściekły, jak wściekły bywał głodny Otis.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Jeszcze tylko trzydzieści minut.
Odetchnęła z nadzieją, spoglądając na zegarek. Zmiana w Rudd’s powoli dobiegała końca, a Jolene King wręcz nie mogła się już doczekać zrzucenia fartucha i powrotu do domu, oficjalnie nazywając dzisiejszy dzień najgorszym w tym roku (co najmniej!). Serio. Nie przesadzała. Zaczynając od samego poranka, kiedy to w rowerze padła jej opona, autobus nie przyjechał, więc musiała iść na nogach, kiedy to zerwała się obrzydliwa ulewa i zlała ją od góry do dołu. A to był dopiero początek. Następnie trafiło jej si obsługiwanie czterech najgorszych stolików ever, z ludźmi co wyżej srają niż dupy mają, doprowadzając ją na skraj wyczerpania nerwowego, tylko po to, by godzinę przed zakończeniem zmiany okazało się, że napiski ze słoika na barze zostały skradzione przez jakiegoś małolata, który przez dobre dziesięć minut kręcił się przy ladzie. Wszystko. Co do jebanego centa.
Spojrzała ponownie na wielki zegar wiszący nad drzwiami.
Dziesięć minut.
Już prawie koniec Jo, wrzuciła do samej siebie w myślach, wytrzymasz, kto jak nie ty. Usiłowała dodać własnej mentalności nieco supportu, jednak gdy tylko managera wyszła zza zaplecza z iście wkurwioną miną, King już wiedziała, że te ostatnie chwile wcale nie spędzi na niczym przyjemnym.
I miała jebaniutką rację. Bo kiedy zegar wybił dwudziestą drugą, Jo zamiast zawijać nogi za pas i biec przed siebie niczym wystraszona łania, siedziała na zapleczu ze skwaszoną miną, próbując doliczyć się butelek whisky. Bo brakowało i to dużo. Całego kartonu. I można by spytać, czy biorąc pod uwagę jej cholernie zły dzień, nie dało się tego załatwić jutro — otóż nie. Bo przecież los uwielbiał robić sobie z niej cholerne jaja. Czasami miała wrażenie, że aż za bardzo.
Mury Rudd’s opuściła grubo po jedenastej. Zmęczona, zniesmaczona i mokra jak jebany borsuk (bo oczywiście jak na złość na stanie nie było ani jednej dodatkowej parasolki). Deszcz lał jak jeszcze nigdy, zalewając ulice i utrudniajać samochodom swobodne poruszanie. Całe szczęście na przystanek nie miała wcale daleko. Podbiegła pod wiatę, zdejmując z głowy ciężki kaptur i dysząc, jakby przebiegła co najmniej dziesięć kilometrów. Do przyjazdu autobusu było jeszcze trochę czasu, dlatego cupnęła na zimnej ławie, krzyżując dłonie na piersi.
I wtedy go zobaczyła. Jakby ten cały cholerny dzień nie mógł stać się jeszcze groszy. Pod wiatą stał nie kto inny jak Otis-pieprzony-zawodowy wkurwiacz-listonosz. We własnej osobie. Nie nie nie nie. Nie dzisiaj. Nie teraz. Westchnęła głośno, poirytowaną już samą jego obecnością.
Nawet nie próbuj się do mnie odzywać — mruknęła pod nosem niby to do niego niby do siebie, kompletnie z dupy. — Ostatnie czego dzisiaj potrzebuje to twoich zbędnych komentarzy — dodała urażona, zaciskając ramiona i rozglądając się po pędzących po drodze samochodach. Ogólnie wszędzie, byle nie na niego.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Nawet nie zwróciłby na nią większej uwagi i doczekaliby się tego zasranego autobusu w milczeniu, ale nie. Oczywiście musiała otworzyć swoją paszczę i ostrzec go lojalnie, żeby zachował swoje komentarze dla siebie, mimo ze wcale nie chciał niczego komentować. Tylko tak było wcześniej, teraz już nie tyle chciał, co musiał. Musiał, bo inaczej by się udusił. Ten wieczór i tak już należał do fatalnych, więc gorszy stać się nie mógł.
- Nie miałem zamiaru niczego mówić - Otis mocniej naciągnął kaptur na głowę i wcisnął się w głąb przystanku, choć niesione porywem krople deszczu wciąż muskały jego twarz. - Uważasz się za jakąś wielką osobistość, obok której nie można przejść obojętnie? - prychnął bardziej pogardliwie niż zwykle, bo w tym momencie Jolene z Rudd's działała mu na nerwy bardziej niż zazwyczaj. - Jesteś ostatnią osobą, z którą chcę rozmawiać - zaznaczył, żeby nie mieli co do tego najmniejszej wątpliwości.
Nie lubił jej. Jej towarzystwo wyjątkowo mocno dzieliło mu na nerwy, a Otis z reguły dogadywał się z każdym, niezależnie czy to był prezes dużej firmy korporacyjnej, przybywający do Lorne Bay w celach rekreacyjnych, czy może szanowny Mietek Żul raczący się tanim alkoholem za przydrożną stacją benzynową. Po prostu lubił ludzi, więc jakim pieprzonym cudem nie trawił Jolean? Co z tą dziewczyną było nie tak?
Spojrzał na telefon, a potem na rozkład. Autobus pewnie znów przyjedzie z kilkunastominutowym opóźnieniem. O tej porze i w taką pogodę nie można było spodziewać się po nim cudów. Otisowi nie pozostało nic innego, jak westchnąć ciężko i wrócić do szperania w telefonie, przez co nie dostrzegł zbliżającego się samochodu, który z impetem wjechał w kałużę tuż obok przystanka i ochlapał od pasa w dół nie tylko jego, ale również blondynkę. Goldsworthy zerknął na nią z wściekłością, jakby była sprawcą całej sytuacji, choć to nie ona prowadziła auto. Mało tego, również została poszkodowana w tym feralnym zdarzeniu, obrywając brudną wodą po spodniach.
- Gdyby cię tutaj nie było, nic takiego nie miałoby miejsca - rzucił kąśliwą uwagę. - Zawsze przynosisz pecha - naprawdę uważał, że miał absolutną rację, bo za każdym razem, kiedy tylko Jolene z Rudd's pojawiała się w pobliżu, Otisowi obrywało się za nic. A to nie mógł po ludzku kupić w sklepie masła orzechowego, a to został oskarżony o rozbicie witryny w księgarni. Nawet wdał się w bójkę w barze, a potem w kolejną na domówce, bo ta dziewucha wiecznie pakowała się w jakieś kłopoty. Najwyraźniej wisiało nad nią jakieś beznadziejne fatum.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Wcale nie uważała się za wielką osobistość. Ba, zazwyczaj nie uważała się nawet za nikogo konkretnego, tylko taką szarą, nie za ciekawą Jolene. Jolene, która wieczorami uwielbiała wejść pod ciepły koc z kubkiem gorącej czekolady, odpalając najnowszy odcinek Love island, by zaraz potem zrelacjonować wszystko swojemu telefonicznemu przyjacielowi i prowadzić zawziętą dyskusję o definicji miłości w programach reality do późnych godzin wieczornych. Taka właśnie była. Zupełnie, ależ to zupełnie niegroźna. A on? On był po prostu zjebem, który na każdym kroku przynosił jej pecha. No po prostu nieważne ile razy by nie próbowała, nie potrafiła się z nim dogadać. A próbowała. Nawet kilka. Jednak kompletnie bezskutecznie. Wiec przestała próbować i mianowała go tytułem wroga roku, chociaż personalnie nic jej nigdy nie zrobił.
No i świetnie. Nawzajem — odburknęła urażona, chociaż na dobrą sprawę sama zaczęła tę durną i kompletnie niepotrzebną dyskusję. — Chyba wolałabym już spędzić cały dzień z Hitlerem niż piętnaście minut z tobą na jednym przystanku — mruknęła w eter, krzyżując ręce na klatce piersiowej i zachowując się niczym pięcioletnie dziecko, które lada moment tupnie nóżką, wyjebie podbródek do góry i z dumą będzie udawać, że wcale samo wszystkiego nie spierdoliło.
Irytował ją. Boże, jak on ją irytował. Nawet sama nie wiedziała czym tak bardzo. Chwilami miała nawet wrażenie, że samym jebanym oddychaniem. I kiedy myślała, że gorzej już być nie może (bo przecież po tak obrzydliwym dniu siedzenie na przystanku z listonoszem było szczytem męczarni), tak sekundę potem wielki samochód osobowy przyjechał prosto po największej kałuży, zapewniając im tym samym kompletnie darmowy (bez inflacyjny) prysznic, mocząc ich jeszcze bardziej od samiuśkiej góry do dołu.
Nosz kurwa jebana mać!! — krzyknęła, rozkładając ręce, pełna oburzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać, kierowca tego auta już dawno leżałby martwy. I zapewne Otis też, bo chociaż na chwilę zdążyła przelać swoją nienawiść na kogoś innego, tak listonosz zawodowo potrafił sprowadzić ja na właściwe tory. Odwróciła się rozgniewana, malując na twarzy nutę ironicznego uśmiechu.
No chyba sobie żartujesz — prychnęła tak głośno, że aż zabolało ją gardło. Jaja sobie robił? Wstała na równe nogi, czując tym samym, jak woda w przemoczonych butach przelewa się litrami i podeszła nieco bliżej bezczelnego znajomego. — Ja przynoszę pecha? — powtórzyła jego własne słowa, układając twarz w wyjątkowo gniewny wyraz. — Słuchaj no, panie Żyje-ze-zwalania-wszystkiego-na-innych. Radziłabym zainwestowac w lustro, bo mam wrażenie, że twoje pieprzone ego zasłania ci widok na świat rzeczywisty. — mówiła powoli, z każdym słowniem wciskając mu palec w klatkę piersiową i lekko popychając do tyłu. — Wszystko dookoła zwalasz na innych, kiedy prawda jest taka, że jesteś cholernym dupkiem, który nie potrafi nic innego tylko kurwa ubliżać innym i rozprzestrzeniać to swoje naburmuszone nastawienie do świata i ludzi.
Mówiła jak najęta, wyrzucając z siebie jad z całego dnia i przelewając go na uczucia do Otisa. Bo może i nie zasłużył na to w pełni (tylko troszkę), ale napatoczył się, kiedy nie było trzeba i – co gorsza – odezwał w jeszcze bardziej niewłaściwym momencie. Palec już bolał ją od tego ciągłego wwiercania ciosów w materiałową kurtkę, aż w końcu podniosła wzrok i spojrzała w te (nawet) ładne, choć bezczelne oczy.
Ugh, Jesteś nie do zniesienia.


Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Dlaczego nie mogli oczekiwać na autobus w ciszy i milczeniu? Przecież normalni ludzie, którzy się nie znali, właśnie tak postępowali. A oni właściwie się nie znali, bo tych wymian złośliwości i wiecznych docinków znajomością nazwać nie można.
Satysfakcjonujący uśmiech wpełznął na jego twarz, kiedy okazało się, że nie tylko on oberwał wodą z kałuży. Gdyby Jolene nie była taka pyskata i upierdliwa, pewnie byłoby mu jej żal, ale w tym wypadku nie żałował jej ani trochę. Ba! Uważał, że zasłużyła sobie na taki los.
- Nie jestem dupkiem, to ty po prostu jesteś bezczelna i i niemożliwie rytująca - zastrzegł natychmiast, bo ostatnią cechą, jaką można było określi Otisa, to bycie dupkiem. Owszem, brakowało mu inteligencji, bystrości i oczytania, ale wychował się w dobrej rodzinie, wśród najpiękniejszych wartości, dlatego strasznie wkurzało go, kiedy Jolene wyrażała się o nim w taki sposób, tak naprawdę niczego o nim nie wiedząc. - Wcale mnie nie znasz. I w przeciwieństwie do ciebie, ja ci nie ubliżam. W ogóle nie odezwałbym się słowem, gdybyś mnie sprowokowała. Sama szukasz zaczepki, a potem wielkie pretensje, jaka to nie jesteś pokrzywdzona przez los. Jak masz gorszy dzień, to wyżyj się na swoim facecie. Albo dziewczynie, obojętnie. Wszystko jedno, tylko nie dręcz bogu ducha winnych ludzi - każdy miewał gorsze dni, nawet Otis, choć w jego przypadku było to był tydzień, miesiąc, rok, a nawet całe życie, a jednak nie wyżywał się na nieznajomych.
Burknął coś jeszcze pod nosem i pochylił się, żeby podwinąć mokre nogawki spodni. Naprawdę chciałby już być u siostry, mimo że coraz intensywniej rozważał powrót do domu. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że autobus się spóźni, o ile w ogóle łaskawie postanowi przyjechać. Te w Lorne jeździły raz, a przy dobrych wiatrach dwa razy w ciągu godziny, ale czasem zdarzało się, że nie przyjeżdżały wcale. I co z tego, że widniały na rozkładzie, nikt się tym zupełnie nie przejmował. Niby Australia, niby rozwinięte miasteczko, a nijak się to miało do rozwoju technologicznego. W Japonii w skali roku pociągi spóźniały się średnio osiemnaście sekund. OSIEMNAŚCIE. A w Lorne co najwyżej człowiek mógł sobie poczekać na autobus widmo.
- I vice versa - gdyby kłócił się z którąś z sióstr, na pewno dodałby coś w stylu a w dodatku śmierdzisz, ale jakoś nie miał ochoty do prowadzenia dalszej konwersacji z dziewczyną, której tak nie cierpiał. - Nie mam pojęcia, jak wytrzymujesz z samą sobą - dodał nieco ciszej, jednak na tyle głośno, aby Jolene mogła go usłyszeć. Na jej miejscu już dawno przeprowadziłby na sobie dekapitację, o ile wcześniej nie oszalałby, nie postradał zmysłów i nie wylądował w wariatkowie.
Rzucił okiem na wyświetlacz telefonu. No i gdzie ten przeklęty autobus?

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Jo również nie należała do tych dupkowatych. Zazwyczaj nie obrażała kogo popadnie, napierdalając obelgami na lewo i prawo, jednak przy nim… przy nim nie potrafiła się powstrzymać. Wywoływał w niej istnie skrajne emocje, które na pierwszy rzut nie potrafiła zdefiniować a co dopiero zrozumieć. Po prostu go nie lubiła. That simple. Ne lubiła z nim rozmawiać, przebywać, spędzać czasu, a co dopiero dzielić wspólnej przestrzeni. Gdzie się nie pojawiał, przynosił tylko pecha i masę kłopotów. Zaczynając od sytuacji z masłem orzechowym, przez witrynę sklepową, aż po bijatykę w barze. Nie dało się przy nim nie wkurwiać. No po prostu się nie dało.
Świetnie. Więc to wszystko moja wina, co? Jak zawsze? — odszczekała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Pan idealny. Nic nigdy nie było z jego winy, zawsze na wszystko miał wytłumaczenie, co doprowadzało Jolene do czystej furii. Jak można było być tak ślepym na własne zjebanie? Kompletnie tego nie rozumiała. — Ja z własną sobą mam świetne relacje — skwitowała, nie wchodząc jakoś bardzo w szczegóły, bo przecież nie będzie mu się tłumaczyć. Kurwa, jeszcze tego by brakowało. Oddaliła się kawałek na drugi koniec wiaty, jednak w połowie znowu przystanęła, odwracając się na pięcie. — I gdybyś chociaż raz spróbował mnie faktycznie poznać, zamiast z góry skreślać i oceniać, może wcale nie plułbyś takim obrzydliwym jadem w moją stronę. A zresztą, szkoda kurwa z tobą gadać nawet — dorzuciła, siadając na końcu chłodnej jak jasna cholera ławki, cała naburmuszona i urażona, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Było zimno. Bardzo zimno, a do tego bycie w stu procentach mokrym wcale w niczym nie pomagało.
Zirytowana wyciągnęła telefon, odpalając pierwsze lepsze media społecznościowe, co by się czymś zająć i nie myśleć o chłodzie. W międzyczasie jeszcze wystukała szybkiego sms’a do Otisa, który jak zawsze, niezawodnie widniał na samej górze ostatnich wiadomości.

Ale bym przygarnęła teraz przytulasa. Chciałabym, żebyś tu był. Na pewno przytulasz najlepiej na świecie.

Wysłała lekko trzęsącym się z zimna palcem i powróciła do przeglądania zdjęć znajomych i randomowych influencerów. Myślami jednak już dawno była gdzieś w daleko, w tej swojej głupiej alternatywnej rzeczywistości, w której jej Otis bywał tuż obok. Gdzie wszystko było super. Miewała swoje chwile słabości. Chwile, w których miała ochotę jebnąć tą całą znajomością na telefon i po prostu go poznać. Tak naprawdę poznać. Ale potem strach przed rzeczywistością wszystko pierdolił i pozostawali na samym gadaniu i randkowaniu na słuchawkę. Nie było najlepiej, ale było wystarczająco. Bo przynajmniej był. I w ciągu tych kilkunastu miesięcy stał się najważniejszą osobą w jej życiu. Zresztą ona chyba dla niego też. Czuła to. Czuła tę wyjątkową więź, jaka ich łączyła. Zbudowali tak prawdziwie nierealny związek prosto z serducha i to jej wystarczyło. Nawet kiedy wolała by był obok. Szczególnie, kiedy wokół było mokro i zimno, a po drugiej stronie przystanku znajdował się największy gbur Lorne Bay. Nawet nie patrzyła w jego stronę. Nie miała zamiaru. Chociaż znając ich dwójkę, za moment znowu rozpoczną durną wymianę słow.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Zaraz, zaraz. Niby to on przynosił pecha? ON? Pierwszy dostrzegł masło orzechowe, sklepowa witryna stłukła się pod ich ciężarem, bo do Jolene na niego spadła, a bójka w barze miała miejsce tylko dlatego, że łaskawie stanął w obronie dziewczyny, mimo że nie musiał tego robić. Miała u niego dług wdzięczność, z czego chyba nie zdawała sobie sprawy. Ale nie, najlepiej było zwalić wszystko na Otisa i warczeć na niego, kiedy ten nie odzywał się nawet słowem. Pieprzona prowodyrka.
- Ale ja nie chcę cię poznawać! - wykrzyczał w jej kierunku, przebijając się głosem przez bębniący o zadaszenie deszcz. - Nie chcę! Czego ty nie rozumiesz, co?! Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać? Nie potrzebuję wokół w swoim życiu takich toksycznych znajomych, więc przestań chrzanić, że gdybym chociaż spróbował, na pewno zmieniłbym o tobie zdanie, bo ja po prostu nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - no chyba bardziej dobitnie nie mógł jej tego wytłumaczyć. Otis naprawdę już nie wiedział, co powinien zrobić. Wydłutować jej to w drewnie? Wyrzeźbić na kamiennej tabliczce i wręczyć dziewczynie w ramach upominku? Wytatuować sobie na czole niechęć do jej osoby? Nic, ale to kompletnie do niej nie docierało. Normalnie jakby człowiek uderzał grochem o ścianę albo walił głową w mur.
Czując wibrację telefonu, automatycznie przycisnął dłoń do kieszeni spodni, ale wiadomość odczytał dopiero po tym, jak odwrócił się do Jolene plecami.

Staram się być super przytulaczem! Mam beznadziejny wieczór. Jeszcze ta pogoda... Ugotujesz mi zupę, jak nabawię się zapalenia płuc?

Kiedy tylko wystukał smsa, przywarł ramieniem do bocznej ścianki przystanku i wlepił wzrok krople, które rozpryskiwały się na asfalcie. Co jakiś czas z ukosa zerkał na Jolene, która stała kilka metrów dalej, jakby skrycie liczył na to, że dziewczyna wkrótce ulotni się w powietrzu. Niestety nic takiego się nie wydarzyło, więc Otisowi nie pozostało nic innego, jak ponownie chwycić za telefon.

Co robisz?

Miał nadzieję, że przynajmniej Jo spędzała miło czas, zakopana pod ciepłym kocem, z kubkiem gorącej czekolady w dłoni i platformą serialową w tle. W jednej chwili zapragnął być w domu, ale nie mógł zawieść siostry. Był zbyt przykładnym bratem i jeśli ktoś na niego liczył, starał się w stu procentach wywiązywać ze swoich zobowiązań.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Od małego była przyzwyczajona do hejtu. Dzieciaki w bidulu nie należały do najmilszych. Często odbywały się kłótnie o najfajniejszy kawałek mięsa, nowo przywiezione zabawki, a potem książki, czy nawet o to, która pierwsza wejdzie na dworek i zaklepie najlepszą miejscówkę. Dziewczyny potrafiły być gorsze niż chłopcy, jeśli w grę wchodziło wbijanie szpili, dlatego Jolene już od dzieciaka nasłuchała się nie jednego na swój temat. I chociaż słowa Otisa same nie powiedziały jej nic nowego, czego by nie wiedziała, tak z jakiegoś powodu poczuła się nimi dotknięta, urażona.
No bo jak to kurwa nie chciał jej poznać? Przecież była zajebista. Każdy powinien chcieć z nią obcować, a przede wszystkim taki Otis-listonosz, który umysłem to nie grzeszył (a przynajmniej takie stawał wrażenie). Mogła się założyć, że byłaby jedyną taką jego koleżanką, która na zawołania potrafiła wybekać cały jebaniutki alfabet… i to dwa razy! Pff. łatwizna.
Wiesz co, dobra, zamilknij już, bo tylko się pogrążasz i pokazujesz, jak wielkim bałwanem jesteś — skwitowała, odbijając piłeczkę. Dumna była niczym paw. Zadarła brodę ku górze, jakby to miało dodać jej nieco więcej autorytetu i pewności, po czym stanęła na równe nogi, rozglądając się po ulicy, desperacko wypatrując upragnionego transportu. Jednak bez powodzenia. Drogi były przemoczone, tworząc małe rzeczki, a co kolejne auta tylko rozpryskiwały wodę na wszystkie strony. Miała tego dość. Jezu, jak ona miała już tego dość. Jeszcze troche i będzie musiała wyruszyć z buta.
No gdzie ten cholerny autobus? — rzuciła bardziej do siebie samej niż chłopaka, trzęsąc się z zimna i zakładając ręce na klatce piersiowej. — Może zmienili pieprzony rozkład? — mruknęła poirytowana, wymachując rękami na lewo i prawo, podirytowana już do granic własnych możliwości. Pewnym krokiem ruszyła w stronę niewielkiej tabliczki z numerkami, by upewnić się co do odpowiednich godziny, jednak nie dane jej było tam dotrzeć. Jeden nieodpowiedni krok i śliskie podłoże przeważyło nad losem Jo i sprawiło, że zamiast do rozkładu jazdy jej ciało wykonało kopyrtka i wylądowało prosto na mokrym, zimnym (i pewnie obrzydliwie brudnym) chodniku. A Jo? Jo momentalnie pożałowała, że nie miała na sobie czapki, bo przyjebała głową tak mocno, że aż coś chrupło. ŚWIETNIE, KURWA.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Za każdym razem, kiedy kazała mu się przymknąć, miał nieodpartą ochotę wygarnąć jej, że przecież to ona zaczęła tę prowadzącą donikąd konwersację. I tak było za każdym razem, bo kiedy Otis mówił jedno słowo, Jolene z Rudd's musiała dorzucić pięć tysięcy swoich i jeszcze zrzucić całą winę na niego, mimo że poza nią nikt inny nie zawinił. Jakie to było typowe.
Uniósł ręce w geście kapitulacji. Nie miał nastroju na te bezsensowne sprzeczki, a siekający z ukosa deszcz wcale niczego nie ułatwiał. Tęsknym spojrzeniem zlustrował mokrą do cna ulicę, ale po autobusie nie było żadnego śladu. Niemożliwe, żeby zmienili rozkład, Goldsworthy na pewno wiedziałby o tym. Z tego przystanku odjeżdżał jedyny autobus do centralnej części miasteczka, a on przechodził tędy kilka razy dziennie. Albo przejeżdżał na rowerze, o ile na tamten moment wykonywał swoją pracę. Rozkład autobusowy wyglądał tak samo, jak dotychczas, nie zmieniła się na nim nawet jedna godzina odjazdu. Najwyraźniej tym razem zawinił deszcz. Miła odmiana, choć Jolene z Rudd's i tak na sto procent twierdziła. że i za spóźniony transport publiczny odpowiada Otis.
- Nie wymachuj tak tymi łapskami, bo... - próbował dokończyć, ale w zdanie weszła mu spektakularna wywrotka dziewczyny, która gruchnęła aż miło. To znaczy, nie, żeby cieszył się z cudzego nieszczęścia, ale trzeba przyznać, ze trochę jej się taki śliski upadek należał. - No właśnie - pokręcił z politowaniem głową i już wyciągnął telefon, żeby opisać komiczną sytuację swojej Jo, jednak zamiast tego ponownie popatrzył na leżącą na chodniku dziewczynę.
W pierwszej chwili wcale nie było mu jej żal. Ba, uważał, że w pełni zasłużyła sobie na taki los za te wszystkie oszczerstwa, pretensje i wieczne zrzucanie winy. Miała za swoje. Ale z drugiej strony Otis nie miał sumienia zostawić jej tak bez pomocy, dlatego podszedł bliżej i wyciągnął do dziewczyny rękę.
- Wstajesz czy nie? - ponaglił ją kilkukrotnym machnięciem, aby ta w końcu chwyciła jego dłoń. Nie miał całego dnia, mimo że obecnie nigdzie się nie spieszył, bo po autobusie wciąż nie było śladu. Może wpadł w jakąś pętle czasu i przeteleportował się do przeszłości, a mieszkańcom Lorne nie pozostanie nic innego, jak przemieszczać się wszędzie pieszo? - Tylko ty jesteś zdolna do czegoś takiego - w tym miejscu miał na myśli upadek, bo kto normalny przewracał się na prostej drodze? Już bez przesady, nawierzchnia nie była aż tak śliska, nie mieszkali przecież na Antarktydzie.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Bolało. Bardzo. Przez pierwsze kilka sekund czuła dziwny puls na czaszce, by zaraz potem przyszło wrażenie, jakby coś przelewało jej się w mózgu. Krew? Krwawiła wewnętrznie? Kurwa. Może jeszcze, gdyby nie naoglądała się Grey’s Anatomy olałaby sprawę, ale przecież doskonale wiedziała, że po mocnym uderzeniu w głowę może wystąpić krwawienie do mózgu, co skutkuje jebaną, smutną śmiercią czego idealnym przykładem był McDreamy aka Derek Szepard, leczony w nieudolnym szpitalu na cholernym odludziu. Dokładnie tak. Historia zataczała koło. Potrzebowała CT, potrzebowała cholernego prześwietlenia, ale przecież jedyne co miała w pobliżu to brak autobusu i największego wroga. W dupie była. Ładniej nie dało się tego ująć.
Uniosła poobijaną dłoń do pulsującego miejsca, by już po chwili zobaczyć na palcach strużkę krwi, spływającą wraz z deszczem po roztrzęsionych opuszkach. Nienawidziła krwi. Sam widok przyprawiał ją o odruch wymiotny, a co dopiero mając świadomość, że wszystko wypływa z właśnie jej głowy. I kiedy już chciała spróbować się podnieść, przypatoczył się on: pieprzony listonosz, który zazwyczaj siał więcej zamętu niż dobra i przydatku.
Nie dotykaj mnie, kurwa – syknęła, próbując odepchnąć go od siebie jak najdalej. Samodzielna była. Nie potrzebowała niczyjej pomocy, a szczególnie jego. Już wystarczyło jej, że i tak ciągle wypominał jej ten jeden raz, kiedy przydał się na imprezie. A poza tym, wiadomym było, że tak naprawdę to przez niego się wyjebała in the first place. Zdecydowanie wolała, żeby trzymał się od niej z daleka.
Puść mnie. Serio Otis, spadaj, bo zaraz się… – no i nie dokończyła. Ona szarpała, on ciągnął i tak to wszystko zafiniszowało, że co prawda z podłogi to się podnieśli, ale wylądowali prosto na przystankowej szybie. A będąc bardziej dokładnym to listonosz wylądował, a ona na nim. I nie dość, że potłukła się jeszcze bardziej, to jeszcze upaćkała go krwią ze swojego pustego łba.
Kurwa. Wiedziałam. Ja pierdole – buchnęła już podkurwiona na maksa. Miała tego wszystkiego serdecznie i niepodważalnie dość. Była mokra, pokaleczona i obolała, po cholernym autobusie nawet nie było śladu. Wstała chwiejnym krokiem, czując lekkie zawroty głowy pomieszane z tonami gniewu.
Musiałeś co? Musiałeś kurwa, bo nie byłbys sobą gdybyś kurwa… musiałeś, bo taki kurwa jesteś, bo nie można inaczej – gadała na jednym wdechu, co jakiś czas uderzając w jego ramie, kiedy sam pozbierał się do pozycji pionowej. Była przelana do granic możliwości. I chwała kurwa Bogu, że tak bardzo lało, bo przynajmniej nie było widać, jak bardzo z tego wszystkiego zaczęła płakać. Miała dość. To nie był jej dzień. – Jesteś taki... – spojrzała na jego przemoczoną twarz, nie zdając sobie sprawy, że od tego wzajemnego popychania nie stali już nawet pod wiatą, a mokrym, gołym niebem. Patrzyła i próbowała zebrać myśli, by chociaż dokończyć cholerne zdanie, ale jedyne co cisnęło się jej na język to głebokie uczucie, jakim go darzyła – NIENAWIDZĘ CIĘ. Kurwa. Nienawidzę. – pchnęła ostatni raz jego ramię, po czym odwróciła się na pięcie, odchodząc kilka kroków. Chciała być jak najdalej. Jak najdalej od niego i tego całego pieprzonego pecha, jaki na nią sprowadzał.
A najbardziej to chciała być przy nim. Przy tej jedynej osobie na całym cholernym świecie, którą ją rozumiała. Jej osobie.
Roztrzęsioną ręką wyciągnęła telefon z bocznej kieszeni kurtki i przecierając w sekundę zmoczony ekran, wybrała numer, który od dawna już znała na pamięć. A potem już tylko usłyszała sygnał w słuchawce…
…któremu zawtórował faktyczny dzwonek gdzieś z tyłu.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
- Chryste, już dobra! - chciał się od niej odsunąć, ale ta jak zwykle zaczęła się wić jak piskorz, co sprawiło, że oboje wpadli na szybę przystanku autobusowego. Właściwie to on wszystko zamortyzował i dzielnie przyjął twarde uderzenie plecami, co chyba w sumie miało jakiś plus, bo w innym wypadku, znając szczęście smarkuli, zbiłaby szkło i rozcięłaby sobie w gratisie ręce, twarz i tętnicę szyjną. A potem, totalnie nic sobie z tego nie robiąc, wykrwawiła się na betonie, bo przecież MUSIAŁABY zrobić przypał i wpędzić Otisa w kłopoty.
Popatrzył na swoją kraciastą, poplamioną krwią koszulę, a potem rzucił Jolene spojrzenie pełne wyrzutów, co miało oznaczać, że to jej sprawka, jej wina i w ogóle wisi mu pralnię.
- Wiesz jak krew trudno się spiera? - tego nawet Otisowi nie trzeba było tłumaczyć, miał trzy siostry i niejednokrotnie był świadkiem, jak te próbowały ręcznie doprać bieliznę po niespodziewanej awarii. - Taa, wytykaj mi, jaki jestem beznadziejny, bo próbowałem pozbierać cię z ziemi. Zresztą nie pierwszy raz - no właśnie, ile razy już to przerabiali? Ile razy stawał w jej obronie, bo właśnie tak go wychowano i ile razy zbierał przez nią łomot od kogoś lub czegoś, bo ewidentnie Jolene z Rudd's udowodniła, że była życiowo niezaradna? A później zero wnętrzności, choć po tej pamiętnej domówce, to mogłoby jej tutaj dzisiaj nie być.
Mistrzowsko ignorował jej wrzaski i żal, co jakiś czas odgarniając sobie z czoła mokre, skręcone włosy. Kolejne słowa wcale go nie zaskoczyły, nie wzbudziły w nim też żadnych większych emocji. Właściwie darzył dziewczynę takim samym uczuciem, więc akurat w tej kwestii byli kwita.
- Ja nienawidziłem cię pierwszy! - wydarł się, a jego głos odbił się od deszczowych kropi, trafiając Jolene prosto w twarz. Naprawdę tak myślał, a te słowa wypełzły mu z gardła nawet bez chwilowego zawahania. Za każdym razem wyrzucał z siebie podobne i nie obchodziło go czy w jakikolwiek sposób godził ją nimi w serce. Miał to gdzieś. Bardzo głęboko. Zresztą Otis od początku powtarzał, że Jolene z Rudd's zniszczyła mu życie, które zamieniało się w koszmar za każdym razem, kiedy dziewczyna pojawiała się w pobliżu. I nie pomagał jej w patowych momentach, bo ją lubił. Robił to, bo to było słuszne i niewiele miało wspólnego z sympatią. Sprostowując - Goldsworthy nie znosił ją całym sobą, choć nie życzył jej źle. Po prostu chciał, żeby zniknęła z jego życia i dała mu w końcu święty spokój.
Słowny zatarg przerwało donośne uderzenie pioruna poprzedzone ostrym błyskiem na niebie. Otis objął rękami ramiona, chcąc wyemitować trochę ciepła, ale na nic to się zdało. Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna do kogoś dzwoni i dziwnym zbiegiem okoliczności, w jego komórce również rozległ się dźwięk telefonu. Odszedł na bok i odebrał połączenie.
- Jo, nie mogę teraz rozmawiać. Strasznie leje, czekam na autobus, ale nic nie przyjeżdża - powiedział na tyle głośno i wyraźnie, żeby zagłuszyć ulewę. Miał tylko nadzieję, że telefoniczna przyjaciółka nie będzie miała mu tego za złe, przecież oddzwoni do niej od razu, kiedy tylko będzie mógł.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Deszcz nie ustawał. Twarde krople uderzały w beton i wiatę przystanku, chlapiąc wszystko dookoła oraz wywołując donośny stukot. A Jolene, chociaż zmarznięta, w środku wręcz kipiała. Kipiała ze złości wywołanej przez nikogo innego jak pieprzonego listonosza-Otisa i jego niewyparzone gęby oraz tego całego pecha, którego na jej nieszczęście za każdym razem zabierał ze sobą, gdy tylko ich drogi przypadkowo miały się krzyżować. Przypadkowo, bo przecież sama z własnej świadomości za żadne skarby świata nie poszłaby spędzać z nim czasu dobrowolnie z własnej woli. Co to, to nie.
Nienawidziła jego towarzystwa. Nie potrafiła w nim przebywać. Dusiła się jego odzywkami i chociaż czasami faktycznie miewali niewielkie przełomy (przy których awansowali z nienawdzienia się do tolerancji), tak już po chwili wracali do stanu wyjściowego i skakali sobie do gardeł, najczęściej jeszcze wpakowując się w jeszcze większe kłopoty. Ona z przyzwyczajenia wszystko zwalała na niego i tak było też tym razem. Bo przecież kto mu kazał tu przychodzić? Kto kazał mu się odzywać (a bardziej odpowiadać, bo to ona zaczęła)? Kto do cholery kazał mu zbierać ją z podłogi, kiedy leżała rozjebana plackiem przez pieprzony deszcz? A no nikt. Więc jaki z tego morał? Wszystko było jego winą. A Jo nienawidziła go całym swoim malutkim serduszkiem.
Beeeep
Pierwszy sygnał połączenia wywołał u niej mimowolne odetchnięcie. Sam fakt, że już za chwile usłyszy ulubiony głos na tym skurwiałym świecie, będzie mogła się wygadać i wyżalić najlepszemu przyjacielowi sprawiał, że natłok gniewu powoli ustępował. Tak bardzo go potrzebowała. Potrzebowała, że ponarzekał z nią na ludzkość, żeby zarzucił dobrym słowem i po prostu był. Bo z tego, jak dotychczas wywiązywał się celująco. I wszystko byłoby nawet stabilnie, gdyby nie pieprzona muzyczka w tle. Co on kurwa? Teraz sobie będzie urządzać imprezę na przystanku tylko po to, żeby znowu wyprowadzić ją z równowagi? Niedorzeczne.
Beeeep
Drugi wygnał wprawił nerwowe nóżki Jolene w ruch. Przebierała z nogi na nogę, odruchowo przygryzając dolną wargę. No dalej Otis, odbierz ten cholerny telefon, rzuciła w myślach, coraz bardziej irytując się muzyczką w tle listonosza. I kiedy już miała wydać z siebie kilka obrzydliwych przekleństw w jego stronę, piosenka ustała, tak samo, jak sygnał w słuchawce.

Jo, nie mogę teraz rozmawiać. Strasznie leje, czekam na autobus, ale nic nie przyjeżdża


Dłoń jej zadrżała. Przez ciało przeszedł obrzydliwie chłodny prąd, zatrzymując się w okolicy żołądka i wykonując jeszcze wcześniej kilka obrotów, przemknął do gardła, w którym nagle zebrała się gorzka żółć. Zrobiło się jej niedobrze.
Nie nie nie nie nie nie, rzuciła do samej siebie. Wydawało ci się, wzięła głęboki oddech, jednak napięcie w płucach pozwoliło jedynie na żałosne zachłyśniecie. Przesłyszała się. Tak. Na pewno się przesłyszała. Była zmęczona, obolała i zdenerwowana. A kiedy człowiek jest wykończony miewa zwidy, prawda? I słyszy podwójnie głosy, prawda? A to, że jej Otis też znajdował się na przystanku bez autobusu w trakcie ulewy, to również był czysty przypadek, prawda?
Prawda?
Ponownie spróbowała zaczerpnąć powietrza. Ponownie słabo jej to wyszło. Stojąc wciąż w tej samej pozycji, roztrzęsioną ręką rozłączyła się, po czym ponownie wybrała numer kontaktu z wielkim czerwonym sercem tuż obok imienia. I kurwa, Bóg jeden wie, jak bardzo modliła się o pieprzoną ciszę. Jak bardzo chciała teraz słyszeć jedynie ten mocny deszcz walący po dachach i chłodnym bruku. I też Bóg jednak wie, jak bardzo jej ciało spięło się na dźwięk dzwonka tuż za jej plecami, a serce rozbiło na milion kawałków.
Odwróciła się na pięcie w stronę przystanku, opuszczając dłoń z telefonem wzdłuż ciała, wbijając zranione i zszokowane spojrzenie w Otisa. Po prostu Otisa.
To był jej koniec.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
ODPOWIEDZ