asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
kontynuacja

Jak się okazało, stażyści dostali bojowe zadanie, by przez cały ten czas pilnować Gacusia, co według Mari było dla nich raczej nagrodą, a nie karą. Na całe szczęście pies wyglądał na zadowolonego, a Chambers podziękowała wszystkim, miło wymieniając z nimi kilka słów i obiecała, że przyśle im jakieś batony w ramach wdzięczności, co oczywiście oznaczało, że wymusi na Jonathanie, żeby im je przekazał.
Wrócili do domu głównie w ciszy, bo mimo wszystko rudowłosa wciąż była nie w formie, a sam Wainwright też wydawał się milczący - nawet jak na siebie. Mari wyjaśniła to sobie tak, że jest na nią zły za ten wypadek z lekami i wolała nie dolewać oliwy do ognia, więc dała mu czas na ochłonięcie, a sama też doszła do siebie, chociaż mimo to potrzebowała jego asysty, gdy wychodziła z samochodu, a potem szli do windy.
- Hej, już dam radę, aż tak nie musisz mnie ogarniać, jest dobrze - w końcu poczuła, ze powinna przerwać ciszę, gdy Jona zaczął pomagać ściągać jej buty. Nie chodziło nawet o to, a o sam fakt, że znała go zbyt dobrze, aby nie zauważyć, że zachowywał się dość dziwnie. Może aż tak się przestraszył? Może po tym, jak źle znosiła oczekiwanie wyników biopsji coś się w nim zmieniło i sobie z tym nie radził? Nie mogła mieć pewności, ale już sam taki pomysł sprawiał, że było z nią gorzej. Kiedy więc poprowadził ją do kanapy, złapała go za rękę i zmusiła, aby usiadł obok jej.
- Jona, co jest? - zapytała wprost, łapiąc jego spojrzenie. - Przestraszyłeś się? - próbowała zgadnąć, a zaraz potem wzięła nieco głębszy wdech. Sama była wykończona... tą huśtawką emocji, tym, że powinna powiedzieć mu o ciąży, a wciąż nie wiedziała jak i bała się konsekwencji. Może teraz udałoby się jakoś poprowadzić rozmowę? To byłby dobry dzień na takie zwierzenia, gdyby nie fakt, że już miał wystarczająco dużo stresów. - Przepraszam za te leki... nie chciałam, żebyś znów przeze mnie musiał się martwić - powiedziała więc jak na siebie całkiem spokojnym i rozsądnym tonem, a potem pochyliła się, by oprzeć głowę na jego ramieniu, a raczej miejscu, gdzie bark przechodzi w tors. Przymknęła na moment oczy, w głowie czując niemalże karuzelę emocji. - Pójdziemy razem do wanny albo pod prysznic? Może byłoby miło... moglibyśmy się przy okazji umyć... jak czas pozwoli - spróbowała zażartować, wdychając jego zapach i czerpiąc z niego więcej spokoju, niż z tych prochów, które jej podali.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
W przypadku Jonathana brak jakiejkolwiek reakcji był bardziej wymowny niż każde słowo, którego mógłby użyć. Nic więc dziwnego, że Mari wyczuła, że coś jest nie w porządku. Wainwirght zwykle nie czuł skrępowania przed wyrażaniem swojego niezadowolenia i obaw, gdy Chambers zaniedbywała własne zdrowie. Zapewne więc rudzielec przygotowany był na jakiś wykład, chociażby kilka wyrazów dezaprobaty dla jej zachowania, ale nic takiego nie miało miejsca. Praktycznie całą drogę milcząc, Jona skupiny był na gonitwie myśli, która odbywała się w jego głowie. Pojęcia nie miał w jaki sposób przekazać Marienne to czego się dowiedział, a przede wszystkim jak poinformować ją o tym, co muszą z tą kwestią zrobić. Nigdy nie brał pod uwagę, że zostanie postawiony w takiej sytuacji, co było głupotą z jego strony, bo to jego nieostrożność i nieroztropność były jej winne.
- Tak wiem, ale... Daj mi po prostu - odpowiedział, ostatecznie pomagając rudzielcowi z tymi butami, a potem odprowadzając ją na kanapę. Odwlekał w czasie nieuniknioną rozmowę, ale nie umiał zdobyć się na odwagę by ją rozpocząć. Chciał uciec jeszcze na moment, zamknąć się w łazience, poukładać myśli, ale nim zrobił chociażby krok, Marienne gestem zmusiła go do tego, aby zajął miejsce obok niej na sofie. - Nic - mruknął, pozwalając na to, aby Mari wtuliła się w jego bok, gdy sam bezwiednie objął ja ramieniem. - Trochę... - Przyznał zgodnie z prawdą, bo faktycznie najpierw przerażony był stanem Marienne i tym, że nie miał pojęcia dlaczego nagle zasłabła, a potem przestraszył się jeszcze bardziej, gdy w jego rękach znalazły się wyniki z laboratorium. - Nic nie szkodzi, ale bądź bardziej uważna - odrzekł, układając policzek na czubku głowy Marienne, gdy ta przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Złapał ją też za dłoń i nadal nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę, chociaż jego serce uderzało z taką szybkością i siła, że miał wrażenie, że zaraz sama Mari zapyta o co chodzi. - Chciałbym, ale chyba nie mam ochoty - odpowiedział, po czym poruszył się nieznacznie, ale tez na tyle by Marysia odsunęła się od niego, gdy pochylił się w przód opierając przedramiona na kolanach i łącząc dłonie, w których na moment schował twarz. - Jest coś o czym musimy porozmawiać, Marienne - dodał, przełykając ślinę i gdy ponownie zerknął w stronę Chambers wiedział, że nie powinien dłużej odwlekać tego momentu. Jednak coś w wyrazie jej twarzy zdawało się mu zdradzać, że i ona wiedziała o czym chce jej powiedzieć. Szybko jednak zbeształ się za tego typu insynuacje, tłumacząc przerażenie wymalowane na twarzy Marienne własną reakcją, która była dla niej po prostu nie zrozumiała.
- Twój przypadek jest delikatny i zawsze, zapobiegawczo robimy dodatkowe badania. Zwykle wyniki są negatywne, bo pacjenci zwykle świadomi są swojego stanu, ale w twoim przypadku... To znaczy dzisiaj... - Zatrzymał się ponownie, na kilka sekund odwracając wzrok od Mari. Potarł palcami usta, a potem zarost i dopiero po chwili odważył się znów spojrzeć na rudzielca. - Jesteś w ciąży, Marysiu - wyznał, nie mając pojęcia o tym, że Chambers o wszystkim wiedziała, a jedynym niepoinformowanym o jej stanie zdrowia, był on sam.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Po jego zachowaniu wnioskowała, że jest nawet gorzej, niż mogła się spodziewać. Chciała go rozluźnić, przeprosić, cokolwiek, ale Jonathan stawiał jakiś mur, przez który trudniej, niż zwykle było jej się przebić. Samo to, że odmówił wyraźnej zachęty do intymnego zbliżenia, sprawiło, że jej niepewność wzrosła. Chyba każda kobieta w takiej chwili poczułaby się przynajmniej źle, więc Marienne kończyły się już odpowiednie chwyty.
- Zaczynasz mnie naprawdę stresować, Jona - powiedziała już poważniej, co często jej się nie zdarzało. Odsunęła się też, bo mimo wszystko przez odmowę wspólnego prysznica, czuła większą potrzebę zdystansowania się na bezpieczną odległość. Zachowywał się tak, jakby zaraz miał ją rzucić, chociaż nie podejrzewała go o to. Nikt normalny nie oświadcza się po to, by zaraz zerwać związek, a bądź, co bądź, Jonathan zawsze był racjonalnym typem człowieka. Przy tym wszystkim, chociaż nic mu nie powiedziała i nie dała po sobie poznać, faktycznie przemknęło jej przez myśl, że jakimś cudem mógłby się domyślić ciąży, ale tłumaczyła to sobie jakąś paranoją, nie było przecież szans, musiała wyczekać, aż sam jej wyjaśni, ale serce zaczęło już jej bić szybciej. On tłumaczył i tłumaczył, coś mówił o jej przypadku, coś o stanie, kompletnie tego nie rozumiała i może dlatego nie połączyła tego z ostatnimi słowami, które uderzyły w nią ze zdwojoną siłą.
- Kto ci powiedział?! - zawołała zrywając się z kanapy, jak oparzona, chociaż nie czuła się na tyle dobrze, by takie manewry były jej wskazane. Mimo to nie usiadła ponownie, przykładając dłoń do ust. Przecież Ben by się nie wygadał, nie zdradziłby jej, a z Gwen raczej Jonathan by nie rozmawiał, prawda? Gonitwa myśli pędziła po jej głowie, ale spojrzenie Jonathana, pełne jakiegoś niezrozumienia, pozwoliło jej domyślić się tego, że to nie od jej szefów wziął te informacje. Przez to wpadła chyba w jeszcze większą panikę, bo już jasne się stało, że dla niej nie było to żadną niespodzianką. - Skąd o tym wiesz? - zapytała mimo to, nie potrafiąc sobie ułożyć w głowie tego, co właśnie się działo. Nie tak miało to wyglądać, nie tak mieli poprowadzić tę rozmowę, a już na pewno nie po takim trudnym dniu. Przeszła kilka kroków i musiała podeprzeć się oparcia fotela, by ustać na nogach i zebrać siły przed ewentualnym kolejnym dystansem. - Żeby było jasne, sama mam pewność od wczoraj, czekałam na dobry moment by ci powiedzieć - przetarła twarz dłonią, ale to tylko uświadomiło jej, jak ta się trzęsie. Niestety w ich przypadku ciąża nigdy nie miała być powodem do łez wzruszenia, wiedziała o tym, ale chyba dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, jakie to okropne. Jak nie podoba jej się taki stan rzeczy, ale spróbowała to zignorować. - Chciałam ci powiedzieć, ale ta wizyta w szpitalu wszystko popsuła - przyznała na wydechu, bo przez to miała raczej mniej sił, niż więcej.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Ojcostwo nigdy nie było kwestią, którą Jonathan podejmował pod jakiekolwiek rozważanie. Nie chciał mieć potomstwa i nie planował go, owszem kiedyś rozmawiali o tym z Marysią i wiedziała o jego podejściu, ale brak pod uwagę to, że sama Chambers z czasem mogłaby jednak zapragnąć posiadać dzieci. Sądził jednak, że nim dotrą do tego punktu wiele zdąży się zmienić, upłynie kilka lat, a przede wszystkim zdrowie samej Marienne nie będzie ich głównym zmartwieniem. Więc wiadomość o ciąży Mari, Jona odebrał tylko jako przeszkodę, którą należy usunąć, aby proces leczenia Chambers nie został zaburzony. Owszem bał się tego jakie już konsekwencje przynosił obecny stan w jakim znajdował się rudzielec, ale chciał wierzyć w to, że sama Mari nie będzie chciała podejmować żadnego ryzyka i mimo wszystko zrozumie, że ta ciąża jest błędem, który muszą naprawić.
Jednak to był temat na potem, bo póki co reakcja Marienne i brak jej zaskoczenia, a raczej zaskoczenie tym w jaki sposób Jonathan dowiedział się o czymś, o czym ona doskonale wiedziała przed nim, kompletnie zszokowały Jonę.
- Wiedziałaś? I nic mi nie powiedziałaś? - Wycedził, po tym jak w milczeniu przyglądał się jej nieustannie. - Jak to skąd wiem? Z badań, przecież powiedziałem, a ty... Odkąd wiesz? - Dopytał, nadal nie odrywając wzroku od wzburzonej Marysi. Sam czuł jakby ktoś mu przywalił pięścią prosto w żołądek i chyba tylko dlatego nie potrafił zareagować w żaden, bardziej ekspresyjny sposób. Siedział więc dalej na tej kanapie, zaciskając dłoń na podłokietniku i wpatrując się w Chambers z nieskrywanym przerażeniem wymalowanym na twarzy. - Co to znaczy, że od wczoraj masz "pewność"? Od kiedy masz podejrzenia? Na litość... - Serce przyspieszyło, wybijając coraz szybszy rytm w jego piersi. Odwrócił w końcu wzrok od Marienne, nabierając więcej powietrza w płuca, bo powoli zaczynał odczuwać coraz większą gamę emocji, w której strach i przerażenie nie odgrywały już głównej roli. - Specjalnie nie brałaś leków - mruknął sam do siebie nawet nie pytając Mari o to, czy było to prawdą; wiedział, że było. Zaraz potem prychnął śmiechem nie mającym nic wspólnego z rozbawieniem i wstał z kanapy, aby po paru krokach nerwowego spaceru, ponownie skoncentrować spojrzenie na rudzielcu. - Powinnaś mi powiedzieć pierwsze dnia, gdy chociażby miałaś cień podejrzenia, gdy... Rozumiesz jak wielkim obciążeniem dla twojego serca jest twój stan i jak się pogorszył przez to, że odstawiłaś leki? - Rzucił, wymachując dłonią, którą ostatecznie zatrzymał na swojej twarzy, pocierając zarost, a później przeczesując nią włosy. Nie krzyczał póki co, nie uniósł nawet głosu, był po prostu wzburzony i przerażony tym czego się dowiedział, tym co Marysia przed nim ukrywała i faktem, że w ogóle była do tego zdolna. - Nie mogę uwierzyć w to, że mnie okłamywałaś... - Sapnął, a cała ta ich rozmowa nawet nie miała otrzeć się o ckliwe odczucie radości z nadziei na posiadanie potomstwa. Takie myśli nawet nie przychodziły Jonie do głowy, bo dla niego liczyła się tylko Mari i jej zdrowie i absolutnie nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że mogliby postąpić inaczej niż zgodnie z rozsądkiem, a ten z kolei obstawiał tylko jeden scenariusz.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Doskonale znała podejście Jonathana do posiadania dzieci, sama o nich póki co nie myślała, była żądna świata i głodna sukcesów, ale w przeciwieństwie do blondyna wiedziała, że kiedyś nastąpi taki moment, w którym zamarzy o potomstwie. Nie teraz, bo jeszcze wyglądałoby to, jakby łapała Wainwrighta na dzieciaka, ale gdy już jasnym stało się, że jest w ciąży... była przerażona, ale akceptowała to. Rozumiała, że rośnie w niej małe życie i że ma to szczęście, że poczęła je z mężczyzną, którego kocha, a mogło być znacznie gorzej. Tylko, że wiedziała, że u Jonathana na próżno będzie szukać radości z tego faktu, dlatego bała się nim tak po prostu podzielić.
- Gdy nabrałam podejrzenia, byłam na wyjeździe z Gwen i z Benem! - zawołała, bo nie była teraz w najlepszym stanie, aby nad sobą panować, stres robił swoje, a przy tym... to naprawdę nie było dla niej łatwe. Kłócić się o takie rzeczy. W zasadzie było to koszmarem, o jakim myślała przez ostatnie dni, ale teraz miała go na jawie. - I uwierz mi, chciałam ci powiedzieć, jak się upewnię, ale też oświadczyłeś mi się i byłam taka szczęśliwa, nie chciałam psuć nam tamtej chwili! - zaczęła się tłumaczyć, będąc przez to w naprawdę kiepskim stanie, bo i bez tej rozmowy jej dzień nie należał do szczególnie udanych. - Kay zabrała mnie do lekarza, żebyśmy się upewniły, czy w ogóle jest powód by ciebie martwić, dziś chciałam jakoś do tego nawiązać, ale wszystko poszło nie tak. Nie chciałam, żebyś dowiadywał się o tym z jakiś pieprzonych badań... w ogóle to wszystko powinno wyglądać inaczej - uderzyła pięścią w oparcie fotela, jakby ten gest jakkolwiek mógł pomóc jej uporać się z ogromem emocji, które nią targały. Wzięła jeden głębszy wdech, potem drugi, potem jęknęła i znów uderzyła pięścią w to samo miejsce. Czy istniała gorsza rozmowa do przeprowadzenia ze swoim narzeczonym? Nie była pewna. - Nie wiedziałam, czy leki nie zagrożą dziecku... kurwa, myślisz, że ten czas był dla mnie sielanką? - warknęła, bo już jej to działało na nerwy. To jak zaczęły napływać do niej wyrzuty sumienia, jakby mało miała na głowie. Spojrzała więc na niego z wyrzutem, czując, jak krew odpływa z jej twarzy. - Serio, Jonathan? Okłamywałam cię... wiele kobiet trzyma takie informacje w tajemnicy, by zrobić partnerowi niespodziankę, ale wiesz co mnie od nich odróżnia? Czy bym ci powiedziała, czy sam byś się dowiedział... widzę tylko zawód i niezadowolenie - pokręciła głową, bo ostatnie czego teraz potrzebowała, to być uznaną za kłamczuchę. Nie czuła się dobrze z tym, że to przed nim ukrywa, ale nie miała wyboru, chyba, że miała spieprzyć mu oświadczyny. To byłoby na pewno o wiele lepiej widziane, niż ich aktualna sytuacja. - Pewnie powiedziałabym ci wcześniej, gdybym tak się nie bała twojej reakcji i wiesz co? Ta rozmowa tylko potwierdza to, że bałam się jej słusznie - odepchnęła się w końcu od fotela, by uszyć do części kuchennej, a raczej do lodówki. Musiała napić się wody, bo temperatura skoczyła jej chyba o parę stopni w górę.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Każda kolejna informacja sprawiała, że myśli Jonathana plątały się coraz bardziej. Nie był na tyle bezdusznym i pozbawionym sumienia draniem, aby nie zrozumieć jakie obawy kierowały Marienne i dlaczego zwlekała tak długo, ale z drugiej strony wiedziała o tym, że była chora i nie powinna czekać z poinformowaniem go, aż będzie pewna w stu procentach. Nie mniej jednak, poczuł jak olbrzymi problem zaczyna tworzyć się przed nimi i ponownie strach i przerażenie zaczynało przejmować dowodzenia nad emocjami, które szalały w jego ciele. Czuł się oszukany, ale w obliczu tego jak ciężka czekała ich rozmowa, nawet nie próbował ponownie podejmować tej kwestii. Marienne nie mówiła nic wprost, ale między słowami Jonathan zdołał odczytać już na tyle dużo, aby domyśleć się, że jej postrzeganie całej sytuacji stanowczo różni się od tego jakie posiadał on.
- Nie brałaś leków od powrotu z Sydney? - Zapytał, póki co wciąż głównie koncentrując się na samej Marienne i jej zdrowiu. Nie wspomniał nic na temat zatajenia przed nim ciąży, gdy klękał przed Mari z pierścionkiem w dłoni. Bez względu na okoliczności i tak postąpiłby tak samo, więc nie miało to sensu. Bardziej dotknęła go kolejna jej wypowiedź, gdy wprost wspomniała o "dziecku", a nie ciąży. Drgnął niepewnie, ale nic więcej nie zrobił, pozwalając na to, aby rudowłosa mówiła dalej. Nie miał pojęcia jak powinien zareagować. Nigdy nigdy nie przygotował go na tego typu rozmowę, a on sam w najgorszym koszmarze nie wyobrażał sobie, że przyjdzie mu kiedykolwiek podjąć taki dialog.
Gdy odeszła odprowadził się wzrokiem w stronę kuchennego aneksu, po czym odwrócił spojrzenie w stronę tarasu. Chciał wyjść, zapalić i uciec na kilka chwil, ale zdał sobie sprawę, że będzie to fatalnym pomysłem. Nie pierwszy raz przychodziło im się z Marysią poróżnić, ale pierwszy raz sprawa była tak poważna, że nawet porywczy Jona nie pozwalał sobie na żadne nieprzemyślane słowa, czy gesty. Wiedział, że jak spieprzy to tym razem konsekwencje mogą okazać się o wiele poważniejsze.
- To moja wina - zaczął, po tym jak podszedł do Mari. Stała przed lodówką pojąc zimną wodę i prawdopodobnie starając się ignorować obecność Jony tuż za sobą. - To, że nie powiedziałaś mi wcześniej. Wiem, że to moja wina, bo wiedziałaś jak zareaguję, wiedziałaś o tym, że... - Nie dokończył. Zamiast tego objął Marienne w tali, czoło oparł o tył jej głowy, pozwalając sobie na moment pauzy i zebranie myśli. - Ale nie wiem, czy nadal uważam tak samo, czy nadal nie chcę mieć dzieci. Odkąd ciebie mam wiele rzeczy się zmieniło, może to także - wyznał, mówiąc spokojnie i powoli, bo każde słowo było dla niego niesamowitym wysiłkiem. Szczerość nigdy nie była jego mocną stroną, a takie hipotetyczne gdybania o uczuciach tym bardziej. Musiał jednak powiedzieć jej to wszystko licząc na to, że dzięki nadziei na inną przyszłość, ból spowodowany teraźniejszością nie będzie dla niej aż tak bolesny. - Chciałbym założyć z tobą rodzinę, spędzić z tobą resztę życia, mieć ciebie przy sobie, rozumiesz? - Mówił powoli zmierzając do sedna, a niepewność była coraz bardziej wyczuwalna w jego głosie. - Może i moglibyśmy pomyśleć o dzieciach, ale... Ale jeszcze nie teraz, Marysiu... Rozumiesz? Nie teraz - Wyrzucił wreszcie, zaciskając dłoń na jej dłoni, którą trzymała na brzuchu, czując pod palcami pierścionek, który miał zwiastować im szczęście, a póki co ponownie zawisły nad nimi ciemne chmury. - Nie dasz rady, twoje serce nie da rady... Nie możesz ryzykować - dokończył i po raz pierwszy poczuł wstręt do samego siebie, bo nawet jeśli nie jednokrotnie pozwalał sobie wypowiadać w stronę Marienne słowa jakich później żałował, to żadne z nich nie były tak bolesne i niesprawiedliwe jak te.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Naprawdę nie był to najlepszy moment na taką rozmowę, ale jak tylko ten temat wypłynął, wiedziała już, że nie uda jej się go bardziej odwlec. Z Jonathanem tak właśnie było, musiał rozwiązać coś teraz, zaraz, albo wcale.
- Mniej więcej... na początku nie myślałam o tym, żeby je odstawić, ale rozmowa z Kay mi uświadomiła, że moja choroba może szkodzić dziecku - burknęła pod nosem, bo naprawdę nie podobało jej się jego pytanie. Nie wiedziała, czy te tabletki są odpowiednie dla kobiet w ciąży, a przez oświadczyny, niekoniecznie mogła go od razu o to zapytać. Próbowała jakoś do siebie dojść, uspokoić się, ochłodzić dzięki wodzie, ale wystarczyło, że usłyszała, jak Jonathan do niej podchodzi, by znów wszystkie jej mięśnie się spięły.
To, że wziął na siebie winę, na pewno ją zaskoczyło, przynajmniej na tyle, by nie odepchnęła go, kiedy ją objął. Nie poczuła się jednak wcale lepiej. Z tym, że docierały do niego jej pobudki. Pewnie dlatego, że problemem nie było to, że mu nie powiedziała, a właśnie to dlaczego to zrobiła, to, że nie chciał mieć dzieci i teraz nawet się z tym nie krył... a ona była w ciąży. To już nie było gdybanie, a fakt i ten fakt niczego miał nie zmienić, nie w nim. Dziecko, które urodzi, bo tak zakładała, nie będzie wyczekiwanym potomkiem, a kłopotem już teraz sprawiało problemy, chociaż dla Marienne myślenie w ten sposób było niezwykle krzywdzące.
- Może? Mówisz tak, żeby złagodzić sytuację... - przymknęła oczy i westchnęła pod nosem. Z jednej strony jego słowa były uspokajające, ale z drugiej czuła, że nie powiedziałby ich, gdyby nie ta konkretna rozmowa, to co się dzisiaj wydarzyło. Więc miała prawo obawiać się, że nie czuł tego wszystkiego, a jedynie był świadomy, że powinien się na podobne wyznania zdobyć. No, a Marienne kochała go na tyle, by do niczego nigdy nie chcieć go zmuszać. - Jestem przy tobie, Jonathan... dlaczego mi tłumaczysz to tak, jakbym ja próbowała namówić ciebie do zmiany zdania? Myślisz, że planowałam tę ciążę? Oczywiście, że nie, ale to już się stało, jest faktem, a nie ewentualnymi rozważaniami na przyszłość - kolejny głębszy oddech, odłożyła przy nim szklankę z wodą, mając wrażenie, że jej smak przyprawia ją o mdłości. W sumie nawet powietrze w płucach je wywoływało. - Nie proszę cię o to, żebyś chciał mieć ze mną dzieci - to chyba był ten sęk. To nie tak, że była w niej potrzeba posiadania potomstwa w przyszłości. W ciąży było teraz, więc to nie było już kwestią do omawiania na następne lata, nie rozumiała kompletnie podejścia Jonathana, dlatego skrzywiła się i w końcu zrobiła niewielki kroczek w przód, uwalniając się z jego ramion, ale tylko po to, by odwróciła się zaraz na pięcie i na niego spojrzała.
- Nic z tego nie rozumiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą, a następnie spojrzała mu w oczy z zaskakującą hardością. - Ryzykować... czyli to nie jest pewne, że moje serce nie da rady? To tylko ryzyko, ale nie pewność - ostatnie słowa nie były już pytaniem, wychwyciła to z jego własnej wypowiedzi i zacisnęła dłoń w pięść. - Nie planowałam ciąży, ale teraz jest ona faktem, więc z późno na takie rozmowy - nigdy nie sądziła, że moment, w którym dowie się, że urodzi dziecko mężczyźnie, którego kocha, będzie tak tragiczny, związany z tak nieprzyjemną rozmową. Miała o to do niego żal, ale nie można się jej dziwić, bo chociaż nie padło to na głos, pogładziła w odruchu brzuch dłonią i rozumiała, że rozwija się tam niechciane życie. A przynajmniej po części niechciane.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
"...moja choroba może szkodzić dziecku" - W tym ostatnim fragmencie wypowiedzi Marienne, Jonathan dosłyszał się tak wielu nieprawidłowości, że sam nie wiedział, która z nich drażniła go bardziej. Fakt, że to nie choroba Mari zagrażała ciąży, a było zupełnie odwrotnie, czy to, że Chambers zaczęła określać "płód" jako "dziecko", co nie wróżyło niczego dobrego. Prawdopodobnie już pozwoliła sobie stworzyć emocjonalną więź z potencjalnym dzieckiem, a co za tym idzie zrozumienie tego, że nie powinna go urodzić, będzie dla niej jeszcze trudniejsze. Dlatego Jona starał się podejść do tego najspokojniej i najdelikatniej jak potrafił, chociaż wcale nie było mu łatwo. Jak na zawołanie pojawiły się w jego umyśle wspomnienia sprzed lat.. Tylko, że wtedy sprawa wyglądała trochę inaczej.
- Wiesz, że nigdy nie rzucam słów na wiatr, słońce - odparł, bo poniekąd faktycznie chciał załagodzić sytuację, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że w jego słowach nie skrywała się prawda. Owszem, póki co absolutnie nie myślał o dzieciach, ale zdawał sobie sprawę z tego, że koniec końców poruszą ten temat, jak przyjdzie odpowiedni czas. - Źle mnie zrozumiałaś. Wiem, że nie chcesz mnie do niczego namawiać - przyznał, ale czuł jak wypowiadanie każdego, kolejnego słowa przychodzi mu z coraz większym trudem. - I wiem, że niczego nie planowałaś... - W porównaniu do byłej żony Jony, która w tajemnicy przed nim odstawiła antykoncepcję, aby zajść w ciążę, chociaż doskonale wiedziała o tym, że Wainwright potomstwa mieć nie chciał. - To nie tak, Marienne - ewidentnie go nie zrozumiała, za co mógł mieć pretensje do samego siebie, bo zamiast mówić wprost, zdecydował się krążyć wokół tematu w taki sposób, aby nie zabrzmieć zbyt oschle i poważnie, a dać Chambers wsparcie, którego potrzebuje.
Na dwie, może trzy sekundy odwrócił spojrzenie, gdy Mari stanęła z nim twarzą w twarz. Od zawsze przerastały go takie chwile, bo nie radził sobie najlepiej z emocjami. Dlatego zazwyczaj obierał taktykę, w której nie musiał konfrontować się z nikim. Uciekał, zamykał się w sobie, nie rozmawiał o tym co go dręczyło, bo tak było łatwiej i wygodniej, ale obiecał przecież Marienne, że dla niej się postara, że wie, że musi... Ale chyba nikt nie mógł go przygotować na taką konwersację.
- Mari, źle to pojmujesz. Obecnie nie tylko twoje serce jest obciążone jeszcze bardziej, ale też pozbawiasz się możliwości przeszczepu, co jest niedopuszczalne i nie możemy sobie na to pozwolić - wyłożył sytuację nieco klarowniej, ale do rudowłosej jakby nadal nie docierały jego słowa. W momencie, w którym odsunęła się kładąc dłoń na swoim brzuchu, w tak jednoznacznym geście, Jonathan poczuł jak ponownie robi mu się słabo, ale w płucach brakuje powietrza. - Nie jest za późno, Marysiu - odpowiedział, nie odrywając wzroku od jej piwnych oczu, chociaż cholernie ciężko przychodziło mu patrzeć na Chambers w tamtej chwili. - Za bardzo ciebie kocham, aby dawać ci nadzieję na to, że ta ciąża to dobry pomysł. Przykro mi, ale nie możemy... Jeszcze nie teraz - dokończył, licząc na to, że tym razem Mari zrozumie co chciał jej przekazać. Chociaż może i wcześniej dotarły do niej jego słowa, ale nie chciała ich do siebie, ze względu na to jaki tragiczny scenariusz był przez nie pisany.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kompletnie nie nadążała za dynamiką tej rozmowy i miała wrażenie, że ta nawet bardziej jej szkodzi, niż upał, jakiego doświadczyła podczas tego całego świątecznego jarmarku. Owszem, z góry wiedziała, że Jonathana nie ucieszy wiadomość o ciąży, ale i tak... czuła zawód. Po prostu. Sama dopiero co się oswajała z myślą o tym, że w jej brzuchu ma rozwijać się nowe życie, ale... ale wczoraj przed snem wyobrażała to sobie, a dziś widząc te małe buciki... tak, było to wszystko świeże, a ona nie uważała, że jest gotowa, ale przecież czasu nie cofnie i cholera, nie zaszła z przypadkowym typem z klubu. Na palcu nadal miała pierścionek zaręczynowy i może nie odbyło się to wszystko tak, jak powinno, ale też być może takie rozwiązanie było dla nich najlepsze, bo inaczej nigdy by się nie zdecydowali i... i taka gonitwa myśli, a przy tym była pewna, że te Jonathana w ogóle nie pokrywały się z jej własnymi.
- To wytłumacz mi jak, Jonathan. Jestem wykończona tym dniem, sama się boję, a ty i te twoje podchody sprawiają, że kompletnie nie czuję się teraz stabilnie. Jakbyś zaraz miał mi powiedzieć, że mam ci oddać pierścionek, bo nie chcesz dzieci i te nie wpisują się w twoje plany... nie patrz tak, naprawdę zaczęła mnie ta wizja przerażać - wyłożyła mu, bo nie chciała dramatyzować, ale dwa dni temu miała taki koszmar i potem przez cały dzień zerkała na palec, w obawie, że symbol zaręczyn faktycznie mógłby z niego zniknąć. Przecież znała podejście Jonathana do dzieci... w zasadzie zorientowała się niedawno, że w jej otoczeniu brakuje ludzi posiadających potomstwo. Miała podejrzenia sądzić, że jej przyjaciele też wielkimi zwolennikami dzieci nie są, a przez to czuła się jeszcze bardziej odosobniona w tym błogosławionym stanie, którego nazwa była dla niej teraz niesamowicie ironiczna.
Znów przeszła kilka kroków i spojrzała na Jonathana dopiero w momencie, w którym ponownie przerwał ciszę. Z jednej strony rozumiała jego słowa, ale z drugiej te nadal nie były tym, co chciałaby usłyszeć. Co gorsza sposób w jaki się wypowiadał zaczynał wywoływać w niej obawy, które pogłębiały się z każdą chwilą.
- Przecież nie ma pewności, że przez najbliższe osiem miesięcy znajdzie się dla mnie serce! - wypomniała mu, bo może nie była znawcą w tym temacie, ale niektóre kwestie musiała już podłapać z uwagi na swoją chorobę i potrzebę podpisywania różnych papierów, które Jonathan chciał, aby podpisywała świadomie. Walczyła więc o swoje zdanie i swoje racje, ale oddech miała już urywany i być może... być może jej podświadomość walczyła z realizmem jego słów. Może po prostu nie chciała ich zrozumieć, próbowała się przed nimi bronić... ich przed nimi bronić, bo nie była już sama. Broda jej zadrgała. - Jak nie jest za późno, przecież to już jest fakt - dłoń znów przejechała po brzuchu, który na tym etapie niczym się nie różnił od tego sprzed ciąży. Odwróciła spojrzenie, palce jej drżały i poczuła, że zaczyna się pocić. - To już jest fakt, Jona! - wrzasnęła tak nagle, że sama się od tego wzdrygnęła, a Gacuś pobiegł schować się w gabinecie Wainwrighta. Ona zaś musiała się przejść, kilka kroków, uciec, zdystansować się, schować przed tym, co w nią uderzało. Cała drżała, gdy dotarła za stół jadalniany i obiecała sobie, że nie powie już nic, ale szybko złamała tę obietnicę. - Ty chyba nie... - z trudem łapała powietrze i głupio uniosła twarz w jego kierunku, krzyżując z nim spojrzenie. Pokręciła głową na boki, próbując przełknąć rosnącą w jej gardle gulę. - Chyba nie... nie, Jonathan... nawet mnie o to nie proś. Nie możesz tego ode mnie oczekiwać - nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak rozbita, jak w tym momencie, gdy opatuliła się szczelnie ramionami, jakby nagle zrobiło jej się zimno. - Nie jesteśmy siedemnastolatkami, kochamy się - wymieniała argumenty, chociaż nie potrafiła ich sformułować w coś spójnego. Miała wrażenie, że ktoś podciął jej nogi, a ona utknęła w momencie tuż przed upadkiem na ziemię i tak wisiała... i odsuwała nieuniknione.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nienawidził siebie w takich momentach coraz bardziej. Chambers była dla niego najważniejsza, a on w swojej mani chronienia jej i opiekowania się nią, nadał jej osobie niesamowity priorytet, z którym nikt, ani nic nie mogło się równać. Był więc wściekły na samego siebie, gdy to przez jego słowa, postawę i myśli, Mari cierpiała. Sprawianie jej przykrości, wywoływało w Jonathanie obrzydzenie do samego siebie, ale znosił to, zdając sobie sprawę z faktu, że nie uczucia i nadzieja, a racjonalizm są najistotniejsze, gdy w grę wchodziło zdrowie Marysi. Ona sama nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, więc cała odpowiedzialność, trud i ból spadały na Jonę.
- Absolutnie nie miałem tego na myśli! - Zaprzeczył z miejsca, bo ostatnim czego by chciał to odejść od Chambers. - Ty jesteś moim planem i nie mam zamiaru go zmieniać, ani odchodzić, nigdy - zadeklarował. - I nic tego nie zmieni, rozumiesz? Cokolwiek się nie stanie - dodał, bo swoich uczuć był pewny jak niczego innego. Gorzej z tym, że nie miał odwagi wprost powiedzieć Mari o tym, że żadnego dziecka nie będzie, a przynajmniej nie teraz. Krążył więc, próbując przekazać jej tę wiadomość, tak aby była jak najmniej bolesna, ale nie było to łatwe. - Ale istnieje taka możliwość i nie możemy jej zaprzepaścić, bo nie mamy pojęcia kiedy pojawiłaby się ponownie - odparł, powoli kreując w głowie Mari obraz z tego z jakimi konsekwencjami wiąże się ta ciąża. On i jego pragnienia stały na szarym końcu i były najmniej ważne, to zdrowie Marienne było najistotniejsze.
W końcu stało się, w momencie w którym Mari po raz kolejny i kolejny powtórzyła własne słowa, spoglądając na Jonę jakby ten wymierzył jej policzek, Wainwirght wiedział, że pojęła to czego nigdy nie chciał jej przekazywać, ale nie miał innego wyjścia.
- Marysiu... - Mruknął, ale nie miał odwagi, aby powiedzieć cokolwiek więcej w obawie, że pogorszy sytuację. Pozwolił więc na to, aby Chambers od niego odeszła, nabrała dystansu i uzmysłowiła sobie dokładnie o czym rozmawiają, a sam w tym czasie starał się zapanować nad narastającymi w nim emocjami i lękiem o to do czego doprowadzi ta dyskusja. - Jest to fakt, ale... Ten stan da się zmienić - ponownie powtórzył to, co powiedział poprzednio pozwalając sobie na jeszcze większą bezpośredniość, co spotkało się z oczywistym zaprzeczeniem ze strony Chambers. Jej reakcja była właśnie tym, czego Wainwright obawiał się najbardziej.
Podszedł do niej, ale widząc jak wycofuje się za stół, zatrzymał się po przeciwnej stronie. Gdy jego żona była w ciąży, a potem poroniła, dowiedział się o wszystkim dopiero po fakcie, nie mogąc uwierzyć w to, że najpierw go oszukała, a potem o niczym nie wspomniała, aż przypadkiem prawda nie wyszła na jaw... Teraz sam stał przed ukochaną kobietą, krzywdząc ją i prosząc, o rzecz niegodną, ale nie miał innego wyboru, bo nie mógł jej stracić.
- Tak kochamy się i będziemy się kochać, tu nie chodzi o mnie, Marysiu... Chodzi o ciebie - zaczął, czując ból we wnętrzu dłoni, gdy z całych sił zaciskał pięści, aby pokonać napięcie jakie w nim narastało. - Przykro mi... Gdybyś była zdrowa, w życiu nie poprosił bym ciebie o coś takiego, ale w tej sytuacji, nie mogę inaczej. Nie pozwolę ci na to, abyś podjęła takie ryzyko - przyznał, zgodnie ze swoimi przekonaniami. - Musimy przerwać ciążę dla twojego dobra, dopóki nie dostaniesz nowego serca, nie możemy... Po prostu, nie - dodał, a bezpośredniość tych słów i jemu samemu sprawiła trudność, więc pod koniec wypowiedzi po prostu urwał wątek.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. To było zbyt trudne, a cierpienie i niedowierzanie wymalowane na twarzy Marienne, piętnowały tę sytuację jeszcze bardziej. Jonathan nie umiał wyobrazić sobie co czuła, ale nie chciał też, aby sądziła, że aborcja jest jego kaprysem, jego żądaniem, bo nie był gotowy na dziecko. Oczywiście, że nie był, nie sądził, że kiedykolwiek będzie, ale w innych okolicznościach zapewne pogodziłby się z tym, ale nie obecnie, nie, gdy w grę wchodziło życie Mari.
- Przykro mi, słońce... Naprawdę... - Powtórzył, zbliżając się do Chambers ponownie. Chcąc ją zamknąć w ramionach, pozwolić na to, aby przy nim, czując się bezpiecznie pogodziła się z tym, co ich spotkało, co ją spotka. Chciał wierzyć w to, że Mari go posłucha, że nie będzie wierzyła w nierealne scenariusze, że odpuści głupią nadzieję i będzie realistką... Chciał w to wierzyć.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Miała wrażenie, że stale robili jeden krok do przodu i dwa do tyłu. Była optymistką, ale powoli nawet jej zaczynało brakować sił, by z uśmiechem patrzeć na te wszystkie przeciwności. A już na pewno do ciąży nie potrafiła podejść, jak do typowej problematycznej sytuacji. Fakt, nie chciała być jeszcze matką, w zasadzie czuła, że nie jest na to zbyt odpowiedzialna, ba! Psa by jej ze schroniska nie dali, gdyby to Jonathan oficjalnie nie był jego prawnym opiekunem. Więc jak ktoś taki, jak ona, miałby urodzić dziecko? Wiedziała, że nie stanowi idealnego wykonawcy do takiego zadania, ale... ale nie zamierzała się migać od tej odpowiedzialności. Chciała stawić temu czoła i wierzyła, że Jonathan wykaże podobne podejście, a teraz wszystko zdawało się wyglądać inaczej.
- Tym mnie nieco uspokoiłeś - przyznała, bo chociaż w innych okolicznościach wyznanie Jony zrobiłoby na niej duże wrażenie i rozpływałaby się przez słowa, jakich użył, a na jakie nie decyduje się zbyt często, to teraz niestety potrafiła zdobyć się tylko na te kilka słów potwierdzających jej ulgę. - Przecież moje serce daje radę... przed przeszczepem zastawki mówiłam, że nie chcę innego serca - przypomniała mu, co musiało brzmieć absurdalnie, ale naprawdę jakaś część niej, o której nie miała pojęcia, kazała jej teraz chwytać się wszystkiego, co mogłoby uratować ciążę, nawet jeśli sama nigdy jej nie pragnęła.
Była roztrzęsiona i nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Jak małe dziecko, które nie rozumie czego dokładnie się boi, ale nie przeszkadza mu to w odczuwaniu strachu. Aż przechodziły ją dreszcze na myśl o tym, co sugerował Jonathan, a czego jeszcze żadne z nich nie nazwało wprost.
- Skoro nawet nie potrafisz nazwać tego po imieniu, to sam musisz wiedzieć, jak zły jest to pomysł - spróbowała z tej strony, wciąż opatulając siebie szczelnie ramionami. Nawet nie chciała o tym myśleć, o tym, że mogłaby... tak po prostu to skończyć. Dla własnej wygody i bez konsekwencji, a potem wrócić do normalnego życia, jak gdyby nigdy nic. Co innego, gdyby nie kochała Jonathana, gdyby już teraz nie był dla niej najważniejszy, gdyby ta ciąża była błędem, a dziecko miało przyjść na świat w poczuciu, że było niechciane... cóż, im dłużej rozmawiała z Wainwrightem, tym bardziej czuła, że akurat tego nie uda się uniknąć.
- Ja sobie poradzę... według twoich prognoz w ogóle nie powinnam być w stanie funkcjonować w wieku, w którym się poznaliśmy. Ja sobie poradzę - powtórzyła ponownie te słowa, bo nie chciała się pogodzić z tym, że faktycznie to ona miałaby być powodem, dla którego ciąża byłaby złym pomysłem. Zacisnęła dłonie w pięści i czuła się przy tym tak, jakby grunt osypywał się spod jej nóg. Nie chciała ryczeć... kiedyś w ogóle nie ryczała i irytowały ją potencjalne zmiany w tej kwestii. Dlatego była twarda, próbowała być. - Kiedy ja wcale nie pytam ciebie o pozwolenie - burknęła, znów próbując złapać się czegokolwiek. Chciała by te słowa brzmiały władczo i decydująco, ale w tej chwili nie była w stanie być aż tak stanowczą. Czy naprawdę było mu przykro? Spojrzała na niego, mając oczy wielkie, jak spodki od słoików i zmarszczyła czoło, kręcąc głową na boki.
- Nie dam rady, Jona... - wyjaśniła zbolałym tonem, nienawidząc siebie za to, że musiała tkwić w takiej sytuacji. - Nie będę w stanie pozbyć się naszego dziecka - dodała po chwili, a chociaż próbowała zapanować nad głosem, ten jej się załamał. Spojrzenie miała wręcz błagalne. - Jak miałabym po tym spojrzeć w lustro... poza tym każdy by wiedział, ja bym wiedziała... i jak miałabym kiedyś być matką dla innych dzieci, wiedząc, że zabiłam te pierwsze - ledwo panowała nad oddechem, a raczej nie panowała. Była już cała roztrzęsiona i mając tego wszystkiego dość, jęknęła głośniej i po prostu kucnęła, wplatając palce we włosy. - Kurwa... wszystko ciągle się pierdoli... nie chcę tak - warknęła lub jęknęła, nie była pewna, ale próbowała pochwycić się złości, byleby nie ulec rozpaczy, która też błagała ją o swoją uwagę.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Marienne miała to do siebie, że wygadywała głupotki, szczególnie w sytuacjach, w których nie potrafiła znaleźć łatwego rozwiązania, czy argumentów, które pomogłyby jej przekonać Jonę do własnych racji. Kiedyś Wainwright starał się za każdym razem wyperswadować jej błędy, ale z czasem uznał, że nie miało to większego sensu, a sama Chambers sama zdawała sobie sprawę z tego, że rzucał słowa na wiatr. Nie odniósł się więc do kwestii "nie posiadania" przez Mari nowego serca, bo każde z nich doskonale wiedziało o tym, że nie ma takiej opcji, aby uniknęła przeszczepu. Co więcej będą najszczęśliwsi, gdy uda im się go zrobić jak najprędzej, ale faktycznie póki co stan Marienne nie był na tyle kiepski, aby musiała wiecznie przesiadywać w szpitalu z obawy, że w każdej chwili jej krążenie może stanąć. Nie znaczyło to jednak tego, że ciąża była dobrym pomysłem w jej stanie. Była najgorszym pomysłem, czymś do czego nie powinno się dopuszczać, ale obecnie było już za późno.
W końcu Jona powiedział wprost o tym, że muszą przerwać ciążę, że istnieje zbyt wielkie ryzyko tego, że zakończy się ona tragicznie nie tylko dla dziecka, ale przede wszystkim dla Chambers. Tylko, że ta informacja, wypowiedziana wprost, ostatecznie rozwiała wszelkie wątpliwości i sprawiła, że reakcja Mari była dla Jonathana jeszcze trudniejsza do przetrwania.
- Słońce... - powiedział zagubionym tonem, bo w niego także mocno trafiał tragizm i okrucieństwo tej sytuacji. Nawet jeśli przejawiał znacznie bardziej pragmatyczne podejście do całej sytuacji, także odczuwał przy tym silne emocje. Najbardziej uderzała w niego rozpacz wymalowana na twarzy Chambers; ból, którego on nie był w stanie pojąć. - Nie mów tak, nie... - Żadne odpowiednie słowa nie chciały pojawić się w jego głowie. - Nie zabijasz dziecka, jesteś w ciąży i to początkowej, nie mów o sobie w ten sposób, Marysiu - wyznał, chcąc, aby Chambers przestała patrzeć na płód jak na dziecko, bo według światopoglądu Jonathana, absolutnie nie było jeszcze mowy o tym, aby jej ciążę kategoryzować w taki sposób. - Będziesz wspaniałą matką, zdrową i oddaną, ale jeszcze nie teraz. Musisz najpierw zadbać o siebie, myśleć o sobie, o mnie... Wiem, że to okropne, ale też najlepsze rozwiązanie. - Przerażony był tą rozmową, tym jakie konsekwencje za sobą niosła, ale odnosił wrażenie, że powoli dociera do Marienne to co mówił. Było to dojmujące i serce Wainwright ściskało się na widok zagubionej Mari, ale nie mieli innego wyjścia jak przejść przez te okropieństwa razem. - Wiem, ja też nie chcę - klęknął obok niej, obejmując jej drobną głowę ramionami i wtulając w siebie. Z jednej strony wciąż było mu niedobrze i czuł się roztrzęsiony, a z drugiej poczuł ulgę, jakby uznając, że Chambers zgodziła się z jego rozwiązaniem. - Ale damy radę, przetrwamy to... Przetrwamy jak wszystko, Marysiu - dodał, na kilka sekund wtulając policzek w czubek jej głowy i starając się nie myśleć o niczym poza jej bliskością. - Wiem, że to boli... Mnie także, ale musimy to zrobić. I to nic okrutnego, nie robisz nic złego, kochanie... Nie masz wyjścia - wyszeptał, będąc przekonanym o tym, że obydwoje stoją po tej samej stronie barykady, że chociaż będzie to ciężkim przeżyciem, każde z nich jakoś sobie z tym poradzi, bo ma to drugie. To znaczy Jona bardziej, a raczej absolutnie przejmował się losem tylko samej Chambers, ale jej rozpacz była czymś, co znosił równie kiepsko jak ona sama.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ