prawnik — flemming and partners
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bycie prawnikiem, to tak naprawdę przede wszystkim wybór pomiędzy dobrem a złem, nie było niczego innego - tak postrzegało to społeczeństwo. To teatralna sztuka, jeśli ktoś był katem - był tym złym, jeśli ofiarą - tym dobrym. Rola Griffina opierała się na obraniu jednej ze stron, a później zrobieniu wszystkiego, aby jego klient wygrał sądową batalię. Nie wycofywał się w połowie, dawał z siebie sto procent. Jeśli po drodze okazało się, że domniemanie niewinności, to tak naprawdę mit wyssany z palca, to czy miał prawo rezygnować albo działać na pół gwizdka? Czy to byłoby w porządku? Zdaje się, że nie było tutaj prawidłowej odpowiedzi. Jeśli dzisiaj Geordie żyła w baśniowym świecie, gdzie ci niewinni zawsze wygrywają i że tylko z tym przyjdzie jej się mierzyć w swojej długiej karierze, to jej upadek będzie boleśniejszy niż ten, którego doświadczał Flemming. Był jednak zbyt zmęczony - może dzisiejszym dniem, a może nawet życiem, aby ten temat roztrząsać. Każdy prawnik w końcu dochodzi do ściany i powinien kolejny krok przebyć samotnie.
- W niczym nie pomogą - powtórzył raz jeszcze, wzruszywszy ramionami. - Przez ostatnie dziesięć godzin wertowałem dokumenty i wiem, że ta powierzchowność nie pozwoli nam poznać przeciwnika, a co dopiero wygrać w sądzie. To jedna z tych spraw podczas których żałujesz, że nie zostałeś kasjerem w supermarkecie - dlatego też odwrócił zlepek kartek stroną wierzchnią do dołu i jednoznacznym gestem przekazał, że nie powinna zawracać sobie tym głowy. - Jutro wejdziemy prosto w paszczę lwa, a tymczasem... - no właśnie, tymczasem co? Zjedzmy pizzę, porozmawiajmy, pouśmiechajmy się do siebie, udając, że to nic nie znaczy? Powinien powiedzieć idźmy do domu, a jednak była to ostatnia rzecz, którą chciał teraz zrobić. Sposób w jaki reagowała na niego Feldstein, bo umówmy się, że musiałby być w pełni ślepy, aby tego nie zauważyć, budził do życia coś uśpionego, a on, jak skończony idiota leciał wabiony do światła, mimo, że może pewnie to zrobi się sparzyć. Prawdopodobnie byłby teraz skłonny wymyślić dla niej kilka innych prac, aby zatrzymać ją w biurze jeszcze przez kilkadziesiąt minut, chociaż wskazywało to na wyraźne przekraczanie kompetencji. Pokręcił tylko głową, nie kończąc myśli i odsunął się z powrotem na zajmowane miejsce, napierając plecami o zagłówek wygodnego, komputerowego krzesła. Pewne rzeczy lepiej przemilczeć, co także blondynka zdawała się teraz robić, więżąc oddech w płucach przez kilka sekund.
- Sprzedaję ci prawdziwą wersję, taką bez upiększania - może była za młoda, aby to zrozumieć? Może powinien sobie częściej i dosadniej przypominać, że miał przed sobą dwudziestotrzyletnią kobietę, która tak naprawdę dopiero wkraczała w brutalny świat dorosłości, do tej pory ledwie czując jego smak. A może oceniał ją przez pryzmat wieku, niewiele o niej wiedząc? Zdawała się być dojrzała, rozumieć za dużo, a wiek to przecież nic więcej, jak niewiele znacząca liczba. Nigdy nie stanowił dla Griffina przeszkody. - Da się - upierał się przy swoim. - Nie istnieje żaden magiczny guzik, który to robi, ale naprawdę się da - nie w każdym aspekcie życia, co oczywiste, ale dlaczego miałby kłamać? - Geordie, ludzie, którzy tutaj przychodzą są dla mnie kimś obcym, dlaczego miałbym się nimi przejmować? Po skończonej sprawie znikają z mojego życia. Myślisz, że gdybym przywiązywał się emocjonalnie do każdego z nich byłbym dobrym prawnikiem? - zapytał jej. - A co gdyby prawdziwy przestępca odegrał oscarową rolę, grając na moich uczuciach i przekonał mnie, że nie zabił swojej ciężarnej żony? Co gdybym zaczął analizować, współczuć mu, spotkał z jego rodziną i przytulał ich, bo czułbym taką powinność? - zasypał ją pytaniami, podnosząc się, bo do biura zapukał dostawca pizzy, przerywając ich małą, słowną potyczkę.
- Połówka z ananasem twoja - wywrócił oczami, krzywiąc się w jednoznacznym geście. - W tym przypadku moje emocje działają poprawnie, możesz być spokojna, nie jestem robotem - uśmiechnął się, widząc tą jawną zbrodnie popełnioną na pizzy.

Geordie Feldstein
powitalny kokos
mojboze
brak multikont
studentka i asystentka — Flemming and partners
23 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
trochę studiuje, ale większość czasu spędza w kancelarii, gdzie segreguje papiery Griffina i udaje, że uczy się jak zostać dobrym adwokatem
To nie tak, że wierzyła, iż dobro zawsze zwycięża. Może w pewnych aspektach towarzyszyła jej jeszcze dziecięca naiwność, ale z całą pewnością nie była głupia. Wiedziała, że świat pełen był niesprawiedliwości, zwłaszcza tam, gdzie rządził pieniądz. Niektórzy po postu się temu poddawali – zaprzedawali własną duszę diabłu, byle tylko na tym zyskać. Geordie zdawała sobie z tego sprawę, jednocześnie pragnąc wierzyć, że kiedy sama skończy studia i zyska uprawnienia adwokackie, wykorzysta je we właściwy sposób. Naprawdę chciała stawać w obronie słabszych – tych, którzy nie byli w stanie obronić się sami, choć to właśnie po ich stronie powinna leżeć sprawiedliwość. Miała dobre serducho, choć to niekiedy jej się nie opłacało. W świecie, w którym żyli, lepiej było mieć tyłek z kamienia.
Nie oponowała. Choć mogłaby narzekać, że zasypał ją daremną robotą, nie zamierzała grymasić, ponieważ w ten sposób również mogła się czegoś nauczyć. Skinęła więc posłusznie głową, odsuwając stertę dokumentów na skraj biurka, jakby w ten sposób chciała zatrzymać je od siebie z dala. Warto jednak nadmienić, że dopóki znajdowała się w jego towarzystwie, nie było niczego, ani nikogo, kto mógłby zainteresować ją bardziej – włącznie z pracą. Obserwowała go więc uważnie, po części ciekawa tego, jak dalej rozwinie swoją wypowiedź. Nie dokończył, co spotkało się z cieniem zawodu, który jednak nie wymalował się na jej twarzy. Może chodziło wyłącznie o to, że mogła liczyć na jego towarzystwo, a obecnie nie potrzebowała niczego więcej?
Była młoda, co jednak nie znaczy, że brakowało jej doświadczenia. Zdawała sobie sprawę z tego, jak nieczuli i wyrachowani potrafili być ludzie, a jednak mimo to wierzyła, że skoro wybrał taki zawód, musiało kierować nim coś, co pragnęło zaprowadzić porządek na tym świecie. Może jednak się myliła? Może idealizowała pobudki wszystkich dookoła? Zastanawiała się nad tym, uważnie analizując jego słowa, kiedy przeszkodził im dostawca. Geordie nie ruszyła się z miejsca, mając okazję na wykorzystanie tego czasu na uciszenie własnego umysłu. Nie wiedzieć czemu, choć jedyne, co robili, to siedzenie tu w swoim towarzystwie, jej myśli i tak gnały jak oszalałe. Nie wiedziała, jak powinna to odbierać i czy w ogóle należało przywiązywać do tego wieczora choćby cień uwagi. Ostatecznie przecież po jego zakończeniu mogli o nim zapomnieć i nigdy więcej nie wrócić do tej rozmowy. - Próbowałeś kiedyś? - zapytała, kiedy na biurku znalazło się opakowanie z ciepłą pizzą. Zapach był na tyle przyjemny, że Feldstein wciągnęła głębiej powietrze, a później bez wahania sięgnęła po jeden z kawałków. Nie, nie zamierzała zgrywać damy i przynosić talerzyków, bo wbrew powszechnemu przekonaniu, że nie wypadało jeść rękoma, był to jedyny sposób, kiedy chodziło o pizzę. Wzięła więc pierwszy gryz, a kiedy to zrobiła, cofnęła się do tyłu i sama wygodnie oparła się o oparcie własnego fotela. - Mam jeszcze jedno pytanie - uprzedziła chwilę po tym, jak przełknęła pierwszy kęs. Zanim się odezwała, koniuszkiem języka przesunęła po własnych ustach, chcąc je w ten sposób zwilżyć. Przechyliła lekko głowę, przypatrując się brunetowi. - Chcesz powiedzieć, że nigdy nie gnębiło cię poczucie niesprawiedliwości? Że nie trafiłeś na kogoś, kogo było ci żal, ponieważ sprawiedliwość nie stanęła po jego stronie, chociaż powinna? Albo nie pomyślałeś, że akurat ta osoba nie zasługuje na twoją obronę po tym, co zrobiła? - w porządku, było tych pytań więcej, niż jedno, ale niczego nie była w stanie poradzić, że teraz doskwierała jej ciekawość. Nie tylko ta wrodzona, która popychała ją do zadawania niezliczonej ilości pytań we wszelkich kwestiach, które związane były z prawem, ale również ta, która tyczyła się jego samego. Bo owszem, Geordie naprawdę chciała wiedzieć, co siedziało w jego umyśle – zwyczajnie ją intrygował.

griffin flemming
prawnik — flemming and partners
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pewność, że gdyby tylko poznała całą historię życia Griffina, tego dlaczego obrał taką ścieżkę kariery i jak doszedł do miejsca, w którym znajdował się teraz, zmieniłaby jej podejście do niego, była niemalże stuprocentowa. Mogła go podziwiać, mogła uważać za pewnego rodzaju wzór, mógł jej się podobać zwyczajnie i po ludzku - jako facet, ale nie pozostawiało wątpliwości, że jako człowiek był skurwielem. Popełnił wiele błędów i nie brał ofiar, szedł twardo do przodu, depcząc, to co inni uważali za wartościowe i był niesamowitym egoistą, stawiającym na pierwszym miejscu siebie. Już w wieku trzydziestu lat zapracował na cholernie gorący kocioł w samym środku piekła i był tego świadom. Dlatego dość rozważnie dobierał słowa w rozmowie z Feldstein, lekko filtrując prawdę, bo tak podpowiadał mu głos rozsądku. Albo głupoty? Jednocześnie bardzo chciał pokazać jej prawdziwego siebie, co było złe, bo ich relacja nigdy nie powinna wykroczyć poza ramy czysto zawodowej - szef-podwładny. Dzisiaj zrobili mały krok na przód, o którym nie da się zapomnieć, nawet jeśli jutro pozornie wszystko wróci do normalności.
Pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie o ananasa. - To jedna z tych rzeczy, które wiesz, że nie będą ci smakować. Jak szpinak z jajkiem albo waniliowy pudding w przedszkolu, albo margarita z okropną ilością soli na brzegu kieliszka, której obecność tam jest totalnie nikomu niepotrzebna - uśmiechnął się drugi raz tego wieczoru absolutnie szczerze, prezentując dołeczek w prawym policzku. - Mógłbym wymieniać bez końca, więc nie próbuj przekonać mnie do tego irracjonalnego pomysłu, Feldstein - pokręcił głową, biorąc się za swoją połówkę pizzy. Jedyną i słuszną - bez ananasa.
- Być może kiedyś - nie potrafił przywołać w pamięci takiej sytuacji, gdy naprawdę czułby się podle z powodu swoich wyborów. - Nie pamiętam - pokręcił głową. - Mam jednak czasami to uczucie, coraz rzadziej, kiedy wychodzę z sądu, że zrobiłem za mało. Czy to wystarczy, żeby uznać, że jednak mam jakieś sumienie? - zapytał, wpychając do ust kolejny kawałek i podobnie jak ona, nie kłopocząc się tym, że ubrudzi sobie dłonie sosem, a plama na śnieżnobiałej koszuli najpewniej nigdy nie zejdzie. - Powiedz mi coś o sobie - dał jednoznacznie znać, że pytania dotyczące jego osoby zostały wyczerpane, przynajmniej na tą chwilę nie chciał odpowiadać na żadne inne. Nie czuł się z tym niewygodnie, aczkolwiek, co chyba było zupełnie normalne w relacjach międzyludzkich, ona wydawała mu się znacznie ciekawsza niż jego osoba. - Tylko nie mów o szkole, o tym jak chciałabyś pokierować swoją kariera i co pragniesz w życiu osiągnąć. Powiedz mi coś prawdziwego, Geordie. Coś, czego nie wie nikt, kto patrzy na ciebie, kiedy przekraczasz próg tego biura i przed czym przyznajesz się cicho samej sobie przed lustrem każdego ranka - Griffin był osobą, z którą można było rozmawiać o wszystkim, jednak najbardziej cenił sobie te głębokie rozmowy. Nie pełne wzniosłych filozofii, ale takie dzięki którym wiedział coś więcej. A o niej niestety z każdą chwilą chciał dowiedzieć się czegoś nowego. - Każdy ma jakiś sekret - stwierdził, pochylając się do przodu, żeby sięgnąć po serwetkę i wytrzeć w nią ręce. Czuł nerwowe drżenie w palcach, tocząc ze sobą bitwę, by wychylić się jeszcze bardziej i zetrzeć maleńką kropkę sosu z policzka brunetki. Cofnął się w ostatniej chwili. Głupota 0 - Griffin 1. - Ja na przykład wynająłem prawnika, który ma sprawnie przeprowadzić mój rozwód, nie powiedziałem o tym nawet mojemu bratu. Tym bardziej żonie, jak pewnie się domyślasz - bo to, że miał żonę nie było przecież dla niej tajemnicą, prawda? Nosił na palcu obrączkę, a te nieliczne razy, gdy zapominał ją rano założyć i tak niewiele zmieniały, bo wyraźny odcisk na serdecznym palcu był widoczny z daleka. Powodu dla którego wciąż przy jego nazwisku widniał dopisek żonaty, nie zdradził. Są też tajemnice, o których nie mówisz głośno nawet do własnego odbicia w lustrze.

Geordie Feldstein
powitalny kokos
mojboze
brak multikont
studentka i asystentka — Flemming and partners
23 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
trochę studiuje, ale większość czasu spędza w kancelarii, gdzie segreguje papiery Griffina i udaje, że uczy się jak zostać dobrym adwokatem
Zacznijmy od tego, że Geordie również miała swoją nieskończenie długą listę – w jej przypadku była to lista rzeczy, których chciała, a których chcieć zdecydowanie nie powinna. Pragnęła choćby tego, aby dalej zabawiał ją rozmową, nie tylko dlatego, że pozornie niewinne tematy wywoływały na jego twarzy uśmiech, którego nie było jej dane obserwować wcześniej, a który urzekł ją już w pierwszej chwili, gdy go dostrzegła. Chciała też dowiedzieć się na jego temat czegoś więcej – chciała dogłębnie poznać jego umysł i dowiedzieć się, jak zapatrywał się na kwestie mniej i bardziej kontrowersyjne. Po prostu pragnęła, żeby się przed nią odsłonił, a kiedy znalazł się zbyt blisko niej, zapragnęła także innych rzeczy. Mimowolnie uciekła myślami do tego, jak przyjemny musiałby być dotyk jego szorstkich dłoni, a także do tego, jak mogłyby smakować jego usta. Ani jedna z tych rzeczy nie była czymś, na co Geordie powinna otworzyć własny umysł, a jednak im dłużej ta rozmowa trwała, tym częściej łapała się na właśnie tego rodzaju myślach. Nie miała nad tym kontroli.
Kiedy byli w pracy – a może inaczej: kiedy zajmowali się pracą, naprawdę ją onieśmielał. Sprawiał, że ta otwarta i wygadana dziewczyna kilkukrotnie zastanawiała się nad każdym kolejnym słowem, byle tylko przypadkiem nie dać mu powodu do tego, aby uznał ją za niekompetentną. Nie chciała wypaść źle w jego oczach, a teraz, kiedy służbowa otoczka zniknęła, nie spostrzegła nawet tego, jak swobodnie się przy nim czuła. Zabawne, prawda? Był przecież jej szefem – mężczyzną sporo starszym od niej, który był dla niej swego rodzaju autorytetem. Teraz jednak siedziała z nim tu jak gdyby nigdy nic, żartowała, słuchała jak wymieniał kolejne rzeczy, których nie lubił, a przy okazji też nie mogła oderwać spojrzenia od jego uśmiechu. I najwyraźniej też nie mogła przejść obok rękawiczki, którą przed sekundą jej rzucił, przez co bez cienia zawahania podsunęła mu jeden z kawałków pizzy przynależących do jej połowy. - Nie wydaje ci się, że to trochę niesprawiedliwe, że nawet nie pozwoliłeś mu się obronić? - zapytała, zerkając wymownie na plaster ananasa, który znalazł się na sporym kawałku pizzy. Choć próbowała zacisnąć usta w wąską linię, nijak nie zamaskowało to przebijającego przez nią uśmiechu. Nie miała pojęcia dlaczego, a jednak dość prędko przeszła do zachowywania się w jego towarzystwie tak, jakby znała go już długie lata. Czy w ten sposób przekraczała jakąś granicę? Niewykluczone. Czy żałowała? Ani trochę. - Wystarczy - przytaknęła, całkiem zadowolona z tego, że w pewnym stopniu udało jej się udowodnić swoją rację. Uśmiech, który malował się na jej twarzy, zbladł jednak, kiedy Griffin poprosił ją o wyznanie mu czegoś osobistego. Nie wiedzieć czemu, nagle poczuła ten dziwny rodzaj skrępowania, którego nie dało się w żaden sposób wyjaśnić. Co więcej, nim się odezwała, zaskoczył ją własnym wyznaniem. Nie miała pojęcia, dlaczego jej o tym mówił, jednocześnie nie umiejąc też wyjaśnić, dlaczego bicie jej serca tak mocno przyspieszyło tempa. Poczuła też to dziwne ukłucie – coś jakby w rodzaju nieuzasadnionego zadowolenia, tylko… dlaczego? Czemu miałaby cieszyć się tym, że się rozwodził? W ich położeniu i tak niewiele to zmieniało. - To znaczy, że jeszcze się wahasz? - zapytała, teraz już wyraźnie czując, że przekraczała granicę. Robiła to w pełni świadomie, nie będąc w stanie powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Odpowiedzialność za to spoczywała jednak na jego barkach, ponieważ to Flemming odsłaniał się przed nią, choć wcale go o to nie prosiła. Nie mogła jednak powiedzieć, że to ani trochę jej nie odpowiadało. - Możesz mieć trochę racji - odezwała się, chcąc odbić piłeczkę. - Czasem mam wrażenie, że nie jestem tak silna, jak sama bym tego chciała i trochę się boję, że to mnie zmieni. Że wygrana spodoba mi się tak bardzo, iż przestanie się liczyć to, po której stronie będę grać - przyznała, nie patrząc jednak na niego. Była to jedna z tych rzeczy, o których nie chce się mówić głośno. Przyznawanie się do słabości stanowi temat tabu, którego nikt nie chce poruszać nawet z samym sobą. Z Geordie nie było inaczej, a jednak przed nim się odsłoniła. Ruszył w niej coś, co nawet dla niej było niezrozumiałe.

griffin flemming
prawnik — flemming and partners
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nieodpowiednie - słowo dźwięczało mu w głowie cicho w trakcie całej rozmowy z Geordie, jednak za wszelką cenę spychał to w odmęty umysłu, nie pozwalając sobie na ani jedną dłuższą chwilę analizy. Gdyby do tego doszło, wstałby, podziękował za wspólną kolację i rozmowę albo nie zrobił ani jednego, ani drugiego i po prostu wyszedł, nakładając na twarz firmową maskę gbura. Tymczasem chciał, aby to co teraz robili, czymkolwiek to było, zamknęło się w ramach tego, co powszechnie uznawano za odpowiednie. Abstrahując od pracy, zostawiając ją gdzieś daleko w tyle, nie mieszając jej do tego. Zachowywali się jak dwójka dobrych znajomych z potencjałem na zbudowanie czegoś większego. Różnica wieku nie stanowiła żadnego problemu. I co ważne, Griffin nie chciał, żeby to się skończyło. Wiedział to w chwili, kiedy Geordie pierwszy raz przekroczyła próg kancelarii, a teraz tylko się w tym upewniał. Siedząca przed nim młoda kobieta, uśmiechająca się i wygłaszająca odważnie swoje poglądy mogła zawrócić mu w głowie, gdyby tylko jej na to pozwolił. Jednak, co ponownie się sprawdza, jedno to chcieć, a drugie to móc.
Skupił się na tym co tutaj i teraz, odsuwając natrętne myśli o tym co mogło się stać na bok - tak definitywnie. Pewnie pomógł mu w tym kawałek ananasa rzucony w jego stronę. Uniósł pytająco brew do góry, zacisnął usta w wąską kreskę podczas gdy blondynka walczyła z rozbawieniem i pokręcił głową. - Nie ma, kurwa, mowy - przedstawił dosadnie swoje stanowisko w tej kwestii. Był jak uparty czterolatek, który w supermarkecie znalazł wielki samochód na ster i ze wszystkich sił upierał się, że musi go mieć. - Prędzej zmusiłabyś mnie do wzięcia sprawy pro bono, niż skosztowania tego obrzydlistwa - uniósł ręce w geście kapitulacji i odsunął się krzesłem od niej, zwiększając dystans na bezpieczny. Dla jego żołądka i... dla niej samej. - Uważam, że pizza z ananasem jest jednym z wyszukanych narzędzi tortur dzisiejszego świata - uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony, bo zdecydowanie wyolbrzymiał, co rusz pokazując Feldstein swoją nieznaną nikomu stronę osobowości. Grono przyjaciół Griffina było dość wąskie, nie dopuszczał do siebie zbyt wielu osób, ale ci zaufani otrzymywali właśnie taką jego wersję - upartego chama, uwielbiającego śmiać się i brylować w towarzystwie. - Wystarczy - przytaknął, wtórując jej zwłaszcza, że wchodzili na dość grząski grunt, gdzie odsłaniali przed sobą nieznane innym fakty, co najmniej jakby uczestniczyli w prywatnej sesji terapeutycznej. - Nie, nie waham się - zaprzeczył, a barwa jego głosu była pewna. Wystąpiło kilka zaskakujących utrudnień, które przesuwały w czasie finalizację rozwodu, ale wiedział, że koniec końców do niego dojdzie. Małżeństwo z Cornelią od dawna początku istniało wyłącznie na papierze. Zasługiwała na więcej, choć egoistycznie wziął ją za żonę, żeby wycisnąć z tego związku jak najwięcej dla siebie. Po takim czasie był jej winien, aby trwać obok w trakcie ciąży, mimo, że bycie ojcem nigdy nie było wpisane w poukładany plan jego życia. - Odejście od kogoś po 15 latach związku nie jest proste - potarł czoło, jakby nagle zdał sobie sprawę z tego na co się pisze. - Tak samo jak nie jest prosto pogodzić się z tym, że zmiany są nieuniknione - spojrzał na nią, gdy uciekała wzrokiem. - Musisz być na to gotowa, bo to się stanie, Geordie. Dojdziesz w życiu do tego punktu, w którym sumienie zmusi cię do wyboru jednej ze stron, ale to tylko twoja droga. Czy ktoś ma prawo oceniać twoje decyzje? - absolutnie, kurwa, nie. - Jeśli uznasz, że liczą się pieniądze, to tylko ty będziesz wiedzieć ile poświęciłaś, żeby żyć tak jak chciałaś - ujął jej podróbek, prawdopodobnie przekraczając wszelkie granice, i zmusił ją, aby na niego spojrzała. - Nic nie jest tylko czarne i białe - odsunął się po kilku trwających w nieskończoność sekundach i podniósł z krzesła.
- Jutro jadę do Cairns spotkać się z klientem, chcesz wziąć w tym udział? - miał na myśli chcesz pojechać ze mną?, ale to brzmiało gorzej niż przefiltrowane pytanie, jakie zadał.

Geordie Feldstein
powitalny kokos
mojboze
brak multikont
studentka i asystentka — Flemming and partners
23 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
trochę studiuje, ale większość czasu spędza w kancelarii, gdzie segreguje papiery Griffina i udaje, że uczy się jak zostać dobrym adwokatem
Miała się za osobę z zasadami; za kogoś, kto głęboko wierzył w pewne sprawy i, niezależnie od pokus, nie zamierzał się w nich ugiąć. Wydawało jej się, że była tą dobrą, ale dzisiejszy wieczór pokazywał, że słowa Griffina mogły pociągać za sobą więcej prawdy, niż którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać. Moralność była bowiem czymś, co z łatwością można nagiąć; dostosować w taki sposób, aby dopasować ją do obecnej, pożądanej przez nas sytuacji. Feldstein chciała natomiast, aby ten wieczór trwał. Chciała dalej siedzieć przy swoim biurku, nie przejmując się pracą, zamiast tego całą uwagę poświęcając osobie, która wzięła ją pod swoje skrzydła. Pragnęła, żeby to trwało, ale wcale nie dlatego, że było to dla niej szalenie pouczające doświadczenie. Nie, Geordie czerpała z niego przyjemność głównie dlatego, że mogła od innej strony poznać mężczyznę, który już wcześniej zdołał ją zainteresować. Teraz, kiedy odsłaniał przed nią inną (coś podpowiadało jej, że prawdziwą) twarz, jej wzrok uciekał do niego jeszcze częściej, a nieodpowiednie myśli z większym hukiem przedostawały się do jej umysłu. On natomiast mógł nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, jak wielką miał nad nią kontrolę. Co więcej, ona nawet nie próbowała odzyskać własnej.
Obserwowała go uważnie, kiedy tak stanowczo opierał się spróbowaniu ananasa na pizzy. Niczego nie była w stanie poradzić na to, że uśmiech na jej twarzy z sekundy na sekundę stawał się jeszcze szerszy. Oglądanie go w takim wydaniu naprawdę sprawiało jej frajdę. Miała wrażenie, że tego nigdy nie miałaby dosyć. - Ja uważam, że jest świetny - skwitowała, po czym, jak gdyby nigdy nic, chwyciła jego skrawek w palce i wpakowała sobie do ust z grymasem, który świadczył nie tyle o zadowoleniu, co raczej rozbawieniu. Nie robili nic nadzwyczajnego, ale Geordie i tak musiała przyznać, że bawiła się z nim naprawdę dobrze. Nawet wtedy, kiedy tematy stały się poważniejsze, a ona sama chyba przestraszyła się kierunku, w którym zaczęli zmierzać. Nie miała pojęcia, jak powinna interpretować to, co mówił jej o swoim małżeństwie, ani czy w ogóle powinna się tym przejmować. Nie mogło przecież chodzić o nią – o to, że pragnął, by wiedziała, a raczej wykorzystał to, że znajdowała się na miejscu, aby wygadać się komuś, kto tak naprawdę nie wiedział nic na temat jego życia prywatnego. Geordie nie miała analizować tego, czy popełniał błąd, czy może raczej podejmował właściwą decyzję. Z drugiej jednak strony, gdyby ją o to zapytał, czy umiałaby powiedzieć, że powinien raz jeszcze to rozważyć? Może i w tym aspekcie jej moralność by zawiodła?
Chciała mu odpowiedzieć. Chciała wtrącić swoje trzy grosze, ale znów ją przed tym powstrzymał. Dotyk jego dłoni był zupełnie niespodziewany, a przez to sprawił, że przyjemny dreszcz przebiegł przez jej ciało. Znów wstrzymała oddech i znów wbiła spojrzenie w jego oczy, jakby w zawieszeniu czekając na dalsze rozwinięcie sytuacji. Nie doczekała się go, co jednak wcale nie musiało okazać się złe. Nie był to bowiem pierwszy raz tego wieczora, kiedy miała ochotę przekroczyć ściśle nakreśloną granicę, ale tego nie zrobiłaby bez jego wyraźnego przyzwolenia. Kiedy więc się odsunął, Geordie w końcu złapała głębszy oddech, starając się odzyskać panowanie nad sobą. - Chętnie - odparła, lekko kiwając przy tym głową. Miała wrażenie, że bicie jej serca nadal było przyspieszone, a ona sama potrzebowała szklanki wody, aby zapanować nad własnym organizmem. Może potrzebowała też przerwy? Zdecydowanie musiała ochłonąć. - Chyba powinnam wracać do domu - oznajmiła po chwili, nie zaprzątając sobie już nawet głowy tym, że spora część pizzy czekała na dokończenie. Podziękowała brunetowi za wspólny posiłek, w międzyczasie zamawiając sobie ubera, którym mogłaby wrócić do domu. Szkoda tylko, że nawet kiedy to zrobiła, nie była w stanie tak po prostu wyrzucić go ze swoich myśli. Nie miała nad tym żadnej kontroli.

[akapit]

KONIEC

griffin flemming
architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
003.
Choć data pogrzebu zbliżała się nieubłaganie, Kiara miała wrażenie, że wcale nie czyni postępów z przygotowaniami. Niby mogła go po prostu przełożyć, skoro i tak okazało się, że ich ciała musiały zostać skremowane, ale chciała to mieć za sobą. Dwa woreczki z czymś, co kiedyś było Georgią i Duncanem Yarborough leciały właśnie do niej. Na myśl o tym robiło jej się niedobrze, więc wolała rozpatrywać to w kategorii kolejnego zadania na liście do wykonania – odebrać paczkę jak przyjdzie na pocztę. Wśród tych zadań największym problemem zdawało się być zaproszenie odpowiednich osób. Wywiesiła kartkę na drzwiach sklepu rolniczego z zaproszeniem dla chętnych, zaraz pod informacją, że sklep jest zamknięty do odwołania i ofertą sprzedaży. Niby dopiero dzisiaj miała się spotkać z prawnikiem na przekazanie jej testamentu, ale nie przewidywała innego scenariusza niż to, że dostanie po nich wszystko. Żadnej innej rodziny nie mieli, jej rodzice byli jedynakami, a dziadkowie nie żyli od lat. Jednego tylko nie wzięła pod uwagę, ale o tym przekonała się dopiero, kiedy siedziała w poczekalni i czekała aż zostanie zaproszona do gabinetu prawnika. Uniosła brwi i otworzyła szerzej oczy, kiedy Lowell wszedł przez drzwi kancelarii. Była pewna, że jest tu z tego samego powodu co ona, nie brała nawet pod uwagę, że mógł mieć jakiś interes z kimś tutaj, który nie dotyczyłby jej rodziny. Zawsze się kręcił przy jej matce i ojcu, więc czemu dzisiejszy dzień miałby być inny?
Nie będę Cię pytać co tu robisz, bo wątpię, że przyszedłeś przynieść lunch swojej dziewczynie-recepcjonistce — stwierdziła oschłym tonem. Nigdy nie próbowała się kryć ze swoją niechęcią do niego, a po poprzednim spotkaniu miała na to jeszcze mniejsze chęci, więc nie miala zamiaru zmieniać niczego w swoim zachowaniu. Skoro planował być dla niej paskudny to miała zamiar odwdzięczać się dokładnie tym samym. — Dostałeś zaproszenie czy po prostu liczysz, że coś Ci skapnie? — zapytała zgryźliwie, przyglądając mu się badawczo. Trochę się wygłupiła z tym pytaniem, bo na pewno przyszedł tu na konkretną godzinę zaproszony, a nie koczował pod kancelarią przez kilka ostatnich dni, czekając aż ona się pojawi, żeby za nią podążyć do środka. Nie miała zamiaru się tym jednak przejmować ani przyznawać do błędu. Nie przed nim.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
004.

Lowell nie spodziewał się telefonu. Odebrał go w trakcie gotowania obiadu i zszokował go na tyle, że przypadkiem przypalił sos, który przygotowywał do swojego spaghetti. Był blisko z państwem Yarborough, to nie podlegało wątpliwościom, ale nie sądził, że zdecydują się go w jakimkolwiek momencie uwzględnić w spisanym testamencie. A chyba musieli, skoro został zaproszony na oficjalne odczytanie go.
Wiedział, że przyjście tutaj wiązać się będzie nie tylko z emocjonalnym rollercoasterem, bo nadal nie przebolał śmierci dwójki osób, które od kilku długich lat stanowiły jakiś element w jego życiu. Dodatkowo — a to chyba studziło jego chęci tym bardziej — wcale nie chciał spotkać się z Kiarą. Ich krótka wymiana zdań w sklepie była wystarczająco intensywna i zakończyła się z odpowiednią dozą dramaturgii, by zabiła jego siły na jakiekolwiek kontynuowanie tego. Bez większych problemów potrafił stwierdzić, co takiego usłyszy, gdy się na siebie natkną. Prawdopodobnie udusiłaby się, gdyby nie wtrąciła złośliwości o pasożytowaniu na jej rodzicach. Uwzględnienie go w jakiejś części testamentu zdecydowanie nie zabije w niej tej chęci.
Nie miał jednak innego wyjścia, jak tylko pojawić się w kancelarii o wskazanej godzinie. Kiedy pchnął drzwi, liczył, że zastanie pustą poczekalnię i — co byłoby bardzo sprzyjającym zbiegiem okoliczności — Kiara spóźni się na to spotkanie. Jego nadzieje wyparowały w jednej sekundzie, gdy tylko jego wzrok zatrzymał się na twarzy kobiety. Lekko zacisnął szczękę, czekając na pierwszy atak, który wystosuje w jego stronę. I nawet nie zdążyłby w głowie odliczyć do trzech, gdy pierwsza złośliwość zawisła między nimi.
— Taka bystra — zakpił, zajmując miejsce na krześle, w odpowiedniej odległości od niej. Wyciągnął przed siebie nogi, czekając na prawnika, który wywoła ich możliwie najszybciej — ściągając z jego barków konieczność siedzenia z nią w jednym pomieszczeniu. Jego brew powędrowała nieznacznie ku górze. Gdyby dostawał dolara za każdym razem, gdy udało mu się poprawnie określić, co takiego powie, byłby bogaty. — Słyszałem, że coś będą rozdawać, więc się pojawiłem — odparł jedynie, w ramach czystej złośliwości. Jej pytanie było głupie na tylu poziomach, że nie sposób było udzielić na nie rozsądnej odpowiedzi. Nie czuł się tez zobowiązany, by w rozmowie z nią zachować jakikolwiek poziom, skoro ona zdawała się tego zupełnie nie robić. Mogła myśleć to, co chciała — było mu zupełnie obojętne, chciał tylko możliwie najszybciej mieć to wszystko za sobą.
architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Nie tęskniła za praktycznie żadnym aspektem życia w tym miasteczku, z towarzystwem Lowella na czele. Myślała, że następny raz jak zobaczy jego wiecznie zaspane, pucułowate oblicze będzie na pogrzebie, gdzie będzie go po prostu ignorować aż sobie pójdzie. Nie była aż tak okrutna by odmówić mu wstępu na cmentarz ani nawet do domu, w którym miała się odbywać stypa, ale liczyła, że będzie miał taką samą chęć obcować z nią, jak ona z nim. Nie chciała z nim już nigdy więcej zamienić choćby słowa. Poprzedni raz udowodnił jej dobitnie dlaczego miała takie podejście. Tymczasem on tu był, znowu stawał na jej drodze i to tym razem w jeszcze dziwniejszych okolicznościach. Skoro już tu jednak był to nic innego niż złośliwości nie mogło opuścić jej ust. Nie wiedziałaby jak przejść przez interakcje z nim w jakikolwiek inny sposób, zwracając się do niego tak jak do ludzi, których nie nienawidziła przez ostatnie kilkanaście lat. Poza tym jego obecność tutaj oznaczała, że jej rodzice zawarli go w swoim testamencie, a ta świadomość zwyczajnie ją denerwowała. Nawet jeśli w głębi wiedziała, że było to uzasadnione. Jednak istniała szansa, że jakby się do tego przyznała na głos to by padła trupem.
Prychnęła jedynie pod nosem jak oznajmił, że zjawił się tu, bo mieli coś rozdawać. Nie zaszczyciła tego odpowiedzią. Zamiast tego wlepiła wzrok w drzwi jakby to miało sprawić, że szybciej zostaną przed nimi otwarte i będą to mieli zaraz z głowy. Najwyraźniej chęć przebrnięcia przez to jak najszybciej i przebywania w swoim towarzystwie jak najkrócej ich łączyła. Po minucie rzeczywiście zobaczyli twarz prawnika, który gestem zaprosił ich do środka. Kiara weszła, bez patrzenia na Lowella i zajęła jedno z wolnych miejsc.
Czy możemy to szybko załatwić? — zapytała spokojnym tonem, ale trudno jej było do końca ukryć odczuwany dyskomfort. Lowell mógł to zrzucać na złość spowodowana jego obecnością, ale prawdziwe przyczyny były zgoła inne. Nie miała pojęcia czego się spodziewać po testamencie. To były jedyne, co mieli jej do przekazania rodzice. Być może nie dostanie nic, co by się równało w jej głowie z tym, że skreślili ją z roli córki. Byłoby to zrozumiałe, chociaż bolesne w sposób, który dopiero niedawno ją dopadł. Przeróżnych scenariuszy miała w głowie mnóstwo i niczego nie poprawiała obecność Adelsteina tuż obok. Zacisnęła palce na poręczach krzesła aż jej prawie całe zbielały.— Mam dzisiaj sporo pracy — dodała jeszcze, chcąc jakoś wyjaśnić prawnikowi swój pośpiech. Dowiedzieli się od niego, że musi przeczytać całość, zgodnie z prawem. Kiara odchyliła się do tyłu i oparła zrezygnowana, gotowa wysłuchiwać długich sformułowań prawniczych, ale okazało się, że trwały one zaledwie chwilę i po nich w kilku krótkich zdaniach dowiedzieli się, że Kiara otrzymuje w spadku ziemię wraz z domem, a Lowell sklep rolniczy. Był to jeden ze scenariuszy, który przemknął przez jej głowę po tym jak go zobaczyła za ladą Farmcraft, ale i tak była szoku. Odwróciła głowę i spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Przebywanie w jej otoczeniu i to, co nazywała obcowaniem, wcale nie sprawiało mu przyjemności. O niebo chętniej zaszyłby się w swoim mieszkaniu, ignorując jej obecność w miasteczku tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Rozmowy z nią podnosiły mu ciśnienie i wyciągały z niego to, co najlepsze — a jednak wolał myśleć, że nie był skończoną kanalią i chamem. Te cechy, podobnie jak alkoholowe problemy, gotowość do awantur i kilka innych paskudnych cech, miały zostać w rodzinnym domu, z którego bardzo szybko się wyrwał i do którego za bardzo nie chciał wracać. I gdyby nie wiadomość od prawnika, by stawił się na odczytaniu testamentu, możliwe, że zdołałby to nawet osiągnąć. Może nawet udałoby mu się jakoś jej unikać, dopóki nie uznałaby, że czas wyjechać z miasteczka. Bo nie miał żadnych wątpliwości, że ta potrzeba obudzi się w niej wcześniej, niż później — w końcu Kiara pasowała do Lorne Bay tak bardzo, jak Lowell do wielkomiejskiej scenerii.
Wszedł do pomieszczenia tuż za nią i zajął jedno z krzeseł, ustawionych tuż przy biurku prawnika. Czuł się nieswojo w tych okolicznościach — miał nawet wrażenie, że faktycznie wychodził na chciwego, czyhającego na to, aż mu coś skapnie. Nie miał jednak pojęcia, że zechcą go uwzględnić w testamencie. I gdy tu siedział, naprawdę spodziewał się raczej, że otrzyma jakąś kolekcję starych gazet jej ojca, niż cokolwiek, co mogło mieć realną wartość. W końcu już i tak życie okazało się dla niego łaskawe za sprawą państwa Yarborough.
Lowell się nie odzywał. Czekał cierpliwie, aż prawnik przeczyta ich ostatnią wolę, zdradzając mu przy okazji, dlaczego właściwie zajmował miejsce tuż obok niej. Wlepił wzrok w swoje znoszone tenisówki, nie chcąc patrzeć na mężczyznę ponaglająco, bo wystarczyło, że Kiara dobitnie dała mu już znać, że zależy jej na czasie. Lowellowi także, nawet jeśli chwilowo pozostawał przecież bezrobotny. Mógł jednak pójść za ciosem i przeciągnąć ich niemiłe spotkanie trochę bardziej, pojawiając się w sklepie, by zabrać pozostawione tam rzeczy. Przynajmniej widmo kolejnego spotkania z nią przestanie wisieć mu nad głową.
Otworzył szeroko oczy, gdy usłyszał słowa mężczyzny.
Dostał sklep. Sklep rolniczy należał do niego.
Mrugał kilkakrotnie, ale nawet to nie wystarczyło, by pozbył się szoku, który w jednej chwili go ogarnął. Potrzebował kilku długich sekund — może nawet minut? — by wreszcie zejść na ziemię i zaczepić na dłużej wzrok na jego twarzy.
— Jest pan pewien, że tak chcieli? Przecież nie jestem z nimi spokrewniony… — mruknął, czując niesamowite zagubienie. Kiara była, więc to jej powinien przypaść sklep. Wiedział, że zrujnowałaby te kilkanaście lat ich ciężkiej pracy, ale… No właśnie — ale co? Może i oni wiedzieli, że ich córka nie będzie chciała się nim zajmować i sprzeda go pierwszej, chętnej osobie? Nic nie rozumiał i niewiele miało to wszystko sensu, więc po zapewnieniu, że tak — prawnik był pewien tego, co przeczytał, Lowell po prostu zamilkł. Nie mając pojęcia, co to właściwie dla niego znaczyło.

architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Ona też nie była aż tak paskudna, zawistna ani okrutna dla innych ludzi. Nawet ci, za którymi nie przepadała nie otrzymywali takiego samego traktowania jak Lowell. Był wyjątkowy. W najgorszy możliwy sposób. I ona miała podobnie mało chęci by się z nim widzieć, co on z nią. A jednak znowu oboje tu byli by usłyszeć, co jej rodzice przepisali im w spadku. Kiara wysłuchiwała słów prawnika pełna obaw. Tysiące możliwości przechodziło przez jej głowę i musiała wkładać dużo wysiłku w to, żeby skupiać się na jego słowach, a nie odpływać w wir swoich pomysłów na to, co się może zaraz wydarzyć.
Najbardziej przerażała ją myśl, że nie przepisali jej niczego i została tu zaproszona by mogła usłyszeć ich słowa, czytane obcym głosem, o tym jaka złą córką była i że na nic nie zasługuje. Ta myśl mroziła ją do samego środka. Dopóki żyli, mogła myśleć o tym, że kiedyś, jak już poczuje się gotowa i przepracuje wszystkie związane z nimi emocje, spróbuje nawiązać z nimi ponownie relacje. Może jakby zobaczyli, że jest odnosząca sukcesy panią architekt, która wszystko osiągnęła samodzielnie to mogliby zaakceptować i uszanować wybory, jakie wcześniej podjęła. Prowadzenie po nich sklepu nigdy nie było dla niej. To było ich życie, nie jej. Teraz już nie będzie miała żadnej szansy by ich do tego przekonać. Ani ich ponownie zobaczyć albo chociaż usłyszeć ich głosy. Nie wiedziała nawet do końca jak wyglądali po tych siedmiu latach odkąd ostatni raz ich widziała twarzą w twarz.
Prawda okazała się mniej bolesna, ale bardziej szokująca. Kiara nie wiedziała co myśleć, walczyły w niej dwie, zupełnie sprzeczne myśli. Jedna strona, ta zawistna, która pielęgnowała nienawiść do niego przez lata, podpowiadała, że to w chuj niesprawiedliwe i ten idiotyczny pomysł Duncana i Georgii to jakiś sposób, żeby ją ukarać. Ta druga, rozsądniejsza, podpowiadała ciszej, że rzeczywiście pracował tam przez lata i im pomagał, kiedy ona robiła inne rzeczy, odmawiając wiazania swojej przyszłości ze sklepem. I przynajmniej nie będzie musiała ogarniać sprzedaży sklepu. Mogła się jedynie gapić na Lowella i czekać aż się odezwie. A kiedy to zrobił, jej usta zadziałały automatycznie, bez konsultacji z jej skonfliktowanym mózgiem.
Przeciez to przeczytał, nie wymyślił sobie teraz — wytknęła mu. Nie wróżyła temu sklepowi sukcesu, skoro nowy właściciel tak sobie radził z przyswajaniem prostych komunikatów. Te złośliwości, nawet wypowiadane jedynie w myślach, pomagały jej się skupić na obecnej chwili, nie na wszystkim, co się działo w jej wnętrzu. — Gratulacje — dorzuciła tonem tak zjadliwym, że ktoś mniej wprawiony mógłby się zadławić wypowiadając to słowo. Odwróciła się z powrotem przodem do prawnika, żeby jakoś nad sobą zapanować.
Czy musimy coś teraz podpisywać? — zapytała. Zadanie po zadaniu, krok po kroku, do przodu. W zaciszu czterech ścian, które należały od tej chwili do niej, to wszystko przemyśli. I pewnie się popłacze, ale wolała o tym nie myśleć, bo łzy same cisnęły się do oczu. A nie było opcji, żeby się popłakała w towarzystwie Lowella i kolejny raz dała po sobie poznać, że może zostać zraniona. Nie popełni znowu tego błędu. W odpowiedzi od prawnika usłyszała, że tak, muszą podpisać całkiem sporo rzeczy, jeśli nie mają żadnych zastrzeżeń do podziału majątku po państwie Yarborough ani nie chcą się niczego zrzec. — A można mieć jakieś zastrzeżenia? Jasno się określili — powiedziała i pozwoliła sobie znów zerknąć w stronę Adelsteina. Ona kłócić się z ich ostatnią wolą nie miała zamiaru. Nie była lasa na hajs, jakoś sobie radziła i nie przyjechała tu by wydzierać każdy cent z ich martwych rąk. Chciała mieć to po prostu za sobą, zamknąć ten rozdział i nigdy więcej nie patrzeć na Lorne Bay ani na ryj Lowella.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Sam nie wiedział, czego się spodziewał. Kiedy wróciła — tuż po ich śmierci — mimowolnie założył sobie, że żegnał się aktualnie ze wszystkim tym, co jeszcze mogło go jakoś z tą rodziną łączyć. Dość jasno dała mu do zrozumienia, że nie chciała oglądać go w sklepie rodziców, a Lowell nie zamierzał się z nią wykłócać. Planował w końcu postawić na siebie, realizując swoje plany, które przez ostatnie lata wygodnie zsuwał na bok. Spodziewał się tez, że jeśli tylko los okaże się wystarczająco łaskawy, nie będzie miał zbyt wiele okazji do tego, by się z nią spotykać. Może na pogrzebie — i na tym cała ta historia miała się zakończyć.
Później jednak pojawił się ten testament, który nie mógł mieć przecież za dużo z nim wspólnego. Spodziewał się może zapisanej kolekcji starych gazet lub czegokolwiek, co nie miało wartości — było jedynie pamiątką, która ich zdaniem, pasowałaby do Lowella. Prawda okazała się inna i dość skutecznie mieszała mu w głowie. Nie przejmował się złośliwością Kiary, gdy powoli próbował ułożyć sobie w głowie to, co właśnie usłyszał.
Doskonale rozumiał, czemu pomyśleli, że może to rozsądny pomysł. Nie spodziewał się pewnie, że Kiara nagle przejmie stary sklep i poświęci się, by ten nadal dobrze funkcjonował. Nigdy nie była nim zainteresowana, a on? On spędził kilkanaście długich lat, poznając każdy jego zakątek, rozwiązując większe i mniejsze problemy. Był tak, gdy robili remont i nieco rozbudowywali ofertę, a także w chwilach mniejszych kryzysów.
Na pewno nie robił tego jednak po to, by otrzymać sklep na własność.
A jednak to on miał stać się jego właścicielem, pozbawiając Kiarę możliwości sprzedania go. Czuł bardzo wiele rzeczy — od jakiejś wdzięczności, po nagłe zdenerwowanie, irytację i lekkie rozgoryczenie. Na zmianę znajdował w sobie trochę radości, że postanowili mu zaufać, jak i frustrację, że nie przedyskutowali tego z nim. Że nigdy, w żadnym momencie, nie zasugerowali mu, że będą chcieli, by to na jego barkach spoczęła później ta odpowiedzialność. Mógł jedynie domyślać się w tej chwili, jak bardzo go nienawidziła. Co potwierdziła chwilę później, wypluwając gratulacje w sposób, przez który stracił jakąkolwiek chęć na zerkanie w jej stronę.
— Miejmy to za sobą — poprosił, gdy usłyszał słowa prawnika o czekającej ich papierologii. łatwo wywnioskować, że Adelstein nie miał ochoty na to, by spędzać w towarzystwie wkurwionej Kiary, rzucającej pasywno-agresywnymi uwagami, za dużo czasu. Potrzebował odhaczyć to, co miał do odhaczenia, a później zniknąć. Przemyśleć to, czego się dowiedział i jakoś sobie to w głowie ułożyć. Nie był jedynie pewien, czy zdoła to zrobić w najbliższym czasie, bo była to wieść, nad którą nie sposób szybko przejść do porządku dziennego.
Jakiś czas później opuścili już gabinet prawnika. I Lowell sam nie wiedział, co go tknęło, gdy postanowił odezwać się do pleców Kiary po tym, jak go minęła, zmierzając dość szybkim krokiem w stronę wyjścia. — Poczekaj — poprosił. Był to impuls, nad którym nie zdołał zapanować. A kiedy te słowa już padły z jego ust, miał ochotę strzelić sobie w twarz, bo wiedział, że skazywał się właśnie na sporo agresji i wkurwienia, które rozsądnie tłamsiła w sobie, gdy naprzeciwko nich siedział prawnik jej rodziców. — Nie miałem pojęcia o tym — przyznał szczerze. Z jakiegoś powodu uznał, że chce, by o tym wiedziała. Po co? Nie umiał stwierdzić, skoro mówiąc, wiedział, jak niewiele to znaczyło i że zupełnie nic nie zmieniało.

ODPOWIEDZ