lorne bay — lorne bay
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
It's not the shade we should be casting
It's the light, it's the obstacle that casts it
It's the heat that drives the light
It's the fire it ignites
Ani trochę nie zależało jej na tym, aby być negatywnie odbieraną przez ludzi ani wychodzić na nieprzyjemną w obyciu, więc nie zamierzała się starać być niepoprawną i generalnie odpychającą. Pomijając jej raczej ugodową naturę i wynikającą z niej chęć dogadywania się z ludźmi zamiast darcia z nimi kotów, Divina wydawała się sympatyczna i już samo to wystarczyło, aby nie chciała jej urazić. Ostatnio była jednak trochę mniej wrazliwa niż wcześniej, więc… Mogło wyjść przypadkiem, niechcący, mimo że szczerze tego nie chciała.
- Naprawdę? Nigdy? Nawet, żeby pojechać do… Trochę większego miasta? – zapytała i zdała sobie odrobinę za późno sprawę z tego, że za nic nie potrafi sobie przypomnieć nazwy tego miasta, w którym wylądowała samolotem i z którego dostała się do Lorne na stopa, bo jej fundusze były mocno ograniczone i próbowała oszczędzać wszędzie tam, gdzie mogła – przynajmniej dopóki nie znajdzie sobie jakiejkolwiek pracy już tutaj, na miejscu. Przy tym nawet nie do końca zarejestrowała, że zmieniła temat ze swojej historii na to, o czym wspomniała Divina. To była kolejna rzecz, której nie zrobiła specjalnie.
- A… Mogłabym jeszcze to przemyśleć? – zapytała niepewnie. - Przepraszam, wiem, że to ja przed chwilą pytałam o tę pracę, ale póki co rozpoznaję możliwości, a nie chciałabym cię angażować, jeśli miałoby nie wyjść… Nie chciałabym stawiać cię w głupiej sytuacji – stwierdziła i trochę jej było głupio, bo zdawała sobie sprawę, że brzmi, jakby totalnie kręciła. Najpierw zawraca dziewczynie głowę, a potem się z tego wycofuje… Albo przynajmniej zostawia sobie furtkę na wycofanie się. Prawda była taka, że o ile Divina sprawiała wrażenie, jakby posiadała naprawdę szczere intencje, Stevie chciała najpierw na własne oczy przekonać się, jakim miejscem był ten klub, o którym mówiła.
Uśmiechnęła się lekko, ale szczerze, słysząc o modlitwie Diviny. - Dziękuję – odpowiedziała i to również było szczere. Wprawdzie nie wiedziała, czy Penny byłaby wdzięczna za modlitwę czy był to dla niej jedynie przesąd, podobnie jak dla samej Stevie, ale to nie miało znaczenia, bo z jakiegoś powodu ta szczera wiara Diviny w to, że modlitwa może być pomocna… faktycznie odrobinę pomagała sama w sobie. - Mam jeszcze dwie starsze siostry, jedną młodszą i starszego brata… Spora gromadka, wiem – zakończyła z lekkim uśmiechem, absolutnie nie mając nic przeciwko tym pytaniom. - A ty? – spytała też, zastanawiając się, czy Divina pytala, bo być może odnajdowala w jej sytuacji jakieś odniesienie do własnej (czego jej w gruncie rzeczy nie życzyła) czy może pytała z naturalnej ciekawości.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Pokiwała nieśmiało głową, jakby już samym tym gestem chciała odpowiedzieć na pytanie Stevie. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy dla innych taka informacja byłaby zaskakująca, bo też mało kogo w ogóle interesowała jej osoba.
- Nigdy... kilka razy próbowałam opuścić Lorne Bay, ale ostatecznie zawsze kończyło się na niczym - wyjaśniła, darując sobie opowieści o tym, jak to była przeklęta i nie wolno jej było wyjeżdżać poza granice Lorne, bo wówczas działy się same złe rzeczy. Nawet jeśli osobiście w to wierzyła, to wciąż była świadoma tego, jak musiałoby to brzmieć dla innych. Po pierwsze, jakby była obłąkana, a po drugie, ktoś mógłby wówczas obawiać się jej towarzystwa. Z tego, co Norwood zdążyła się już dowiedzieć, Stevie potrzebowała teraz spokoju i towarzystwa kogoś, kogo nie musiałaby się bać. Przynajmniej tak to widziała.
- Oczywiście - zapewniła, unosząc dłoń, którą zamachała w powietrzu, w geście, jaki miał ją zapewnić, że nie chciała wywierać na niej żadnej presji. - Po prostu pamiętaj, że w razie czego masz opcję, możesz mnie tu wówczas znaleźć i... - kontynuowała, po czym przyłapała się na spostrzeżeniu, że przecież nie spędza w kościele już tyle czasu, co kiedyś. Zmarszczyła przez to nos, jakby po raz pierwszy dotarło to do niej. To ile zmian zaszło w jej życiu. To, że gdyby Stevie poprosiła księdza o namiar na nią, to nie tylko nie dodzwoniłby się, ale nawet nie mógł jej odwiedzić w chatce, którą przez lata uważała za swoją dom. - Wiesz... mam telefon też. Gdybyś go chciała... oczywiście jeśli ty sama masz - ostatnie słowa dodała pospiesznie, bo dla niej posiadanie komórki było czymś całkowicie nowym. Z resztą w kontaktach miała wpisane zaledwie trzy numery i zdała sobie sprawę z tego, że pierwszy raz proponowała komuś obcemu podanie tego ciągu cyfr, którego nawet nie znała na pamięć.
- Och, masz dużą rodzinę - wyrzuciła z siebie będąc w czymś, co można było uznać za mieszaninę nieśmiałości, zachwytu i zaskoczenia. Sama nie miała nikogo, więc z jakiegoś powodu miło jej się przynajmniej słuchało o osobach, które w tych kwestiach miały więcej szczęścia. - Oczywiście współczuję wam straty i wiem, że z żałobą każdy radzi sobie inaczej, ale... czy nie wolałabyś być teraz z resztą rodziny? - zapytała niepewnie, dając cały czas Stevie przestrzeń na to, by ta nie udzielała odpowiedzi, jeśli nie czuła się z nią komfortowo. - Ja nie mam nikogo - powiedziała to lekko, uśmiechając się nawet przepraszająco, bo czuła się źle z tym, że jej słowa mogłyby przygnębić kogoś, kto i tak miał już dość ciężaru na własnych barkach. Bardzo chciała tego uniknąć. - Ale wierzę, że ktoś z góry nade mną czuwa - dodała pospiesznie, jakby w potrzebie załagodzenia wcześniejszej wypowiedzi.

stevie mayfield
lorne bay — lorne bay
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
It's not the shade we should be casting
It's the light, it's the obstacle that casts it
It's the heat that drives the light
It's the fire it ignites
Nie oceniała. W końcu odczuwanie potrzeby zwiedzania świata nie było żadnym wyznacznikiem czegokolwiek. Prawda była taka, że gdyby w życiu Stevie nie podziały się rzeczy, które sprawiły, że nie miała ochoty dłużej trwać w miejscu, w którym była, najprawdopodobniej nie ruszyłaby się poza swoje rodzinne małe, mgliste miasteczko w lasach stanu Washington i nie widziała w tym niczego złego. Skoro w jakimś miejscu było w porządku i skoro spełniało większość wymagań, jakie powinno spełniać dla danej osoby miejsce zamieszkania… Po co kombinować, prawda?
- Nigdy nie jest za późno, jeśli tylko będziesz chciała oczywiście – podkreśliła z lekkim uśmiechem, bo przecież Divina wcale nie musiała kiedykolwiek opuszczać Lorne Bay i naprawdę nie było w tym niczego złego. W ostatnim czasie Stevie była w wielu miejscach i chociaż rzeczywiście w różnych miejscach byli różni ludzie, różne widoki i zupełnie odmienna atmosfera, to jednak najmilej było tam, gdzie było czyjeś serce. Ona swojego nadal szukała i uważała, ze zawsze był na to czas, jeśli tylko ktoś je w danym momencie zgubił.
Uśmiechnęła się szerzej na wzmiankę o telefonie, a potem skinęła głową. - Pamiętasz twój numer? Ja mogę ci zapisać swój i do mnie zadzwonisz albo napiszesz… Jeśli możesz… i chcesz… – wolała zaznaczyć, bo chociaż propozycja wymienienia się telefonami wyszła właściwie od Diviny, to tak czy siak Stevie do ostatniej chwili wolała jej zostawiać miejsce na wycofanie się. Była totalnie obcą babą, która szukała szczęścia w kościele i otwarcie przyznawała, że nie jest to jej ulubione miejsce na świecie. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby mimo wszystko Divina wolała zachować od niej stosowny dystans. Tak na wszelki wypadek, nie? A jeśli chodziło o kontakt… Coś by przecież wymyśliły, nie? Jakoś… Ostatnio Stevie coraz bardziej wprawiała się w sztuce wymyślania rzeczy, znajdowaniu się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i generalnym radzeniu sobie w sytuacjach nietypowych.
Przez chwilę nie odpowiadała na pytanie o przebywanie z rodziną. Spuściła tylko spojrzenie na swoje dłonie złączone na udach. Tak, to było całkiem oczywiste pytanie, które nasuwało się samo z siebie, prawda? Naturalnym byłoby spędzanie czasu z rodziną, która rozumiała – przecież wszyscy w tamtym momencie przechodzili to samo… Prawda? Tylko że to nie do końca było takie proste.
- Potrzebowałam zmienić otoczenie – odpowiedziała i westchnęła krótko. - Ja… - zaczęła, ale zdała sobie sprawę z tego, że wszystko, co powie, będzie brzmiało, jakby próbowała się tłumaczyć – i to w dość marny sposób. A przecież nie chciała ani szukać ani tym bardziej sprzedawać komuś jakichkolwiek wymówek. Doskonale wiedziała, że najprawdopodobniej faktycznie powinna była zostać z rodziną, wspierać ich, stanowić dla nich oparcie, próbować poradzić sobie z tym wspólnie… - Poradzą sobie – uznała po chwil, za najważniejszą kwestię najwidoczniej uznając to, jak rodzina będzie sobie radzić bez niej, a niekoniecznie to, jak ona radziła sobie bez rodziny.
- To na pewno – przyznała, bo chociaż sama nie wierzyła w żadne czuwające bóstwa, to nie zamierzała tej swojej niewiary narzucać Divinie ani komukolwiek. Jeśli wiara jej pomagała czuć się mniej samotnie, to wspaniale. - Do mnie też możesz zadzwonić – to już dodała spontanicznie. Natura Matki Teresy najwidoczniej była silniejsza od wszystkiego i potrafiła dać o sobie znać niezależnie od sytuacji, zawsze tam, gdzie ktokolwiek mógł potrzebować pomocy.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Prawdę mówiąc, żałowała, że nie widziała niczego poza Lorne Bay. Nawet bardzo. Kiedyś, jeszcze lata temu, gdy nadzieja była w niej żywa, a ona nie wierzyła w te wszystkie ograniczenia, które aktualnie respektowała, uwielbiała wyobrażać sobie, że stąd wyjeżdża. Zaczyna gdzieś indziej, gdzie ludzie patrzyliby na nią inaczej, a ona mogłaby być kim tylko zapragnie. Znaleźć garstkę osób, która obdarzyłaby ją sympatią, może miłością, po prostu jakąkolwiek formą ciepła, którego przez większość życia nikt jej nie nauczył... tylko, że to były marzenia dziecka, pozbawione myśli o konsekwencjach. Potem zrozumiała schemat, a każda próba ucieczki opatrzona była dużą stratą... ktoś powie, że to niefortunne zrządzenie losu, że dała sobie wmówić, że jest przeklęta, ale Divina nie była już w stanie ryzykować. Jej marzenia nie były tego warte, wolała zostawić je dla tych, którzy potrafili lepiej wcielać je w życie.
- Może po prostu Pan chce, żebym została tutaj - odpowiedziała w typowy dla siebie sposób, z ciepłym uśmiechem na ustach, który nie pasował do jej oczu, w tej jednej chwili emanujących nieprzeniknionym chłodem. Sama musiała zdać sobie z tego sprawę, bo nie chciała, by Stevie poczuła się przy niej nieswojo. Zamrugała więc z dwa razy, jakby to miało naprawić też jałowy wyraz i w zasadzie metoda ta całkiem nieźle podziałała.
- Umm... nie pamiętam. Ale jeśli wiesz, jak się go tutaj wprowadza, to właśnie, jak zadzwonię, to tobie powinien się wyświetlić na ekranie - tego już zdążyła się nauczyć. Chociaż żyła w dwudziestym pierwszym wieku, po samym sposobie w jaki oburącz trzymała teraz urządzenie, dało się rozszyfrować, że nie jest z nim zaznajomiona. Mimo to poczuła coś w stylu ekscytacji. Rzadko kiedy wymieniała się z kimś numerem... z resztą dość krótka, czteroosobowa lista kontaktów o tym świadczyła i było jej miło, że mogła dodać do tej grupki kolejną osobę. - Proszę, jak dotkniesz tutaj, to możesz już wprowadzać swój numer - wyjaśniła, podając Stevie swój telefon, by zapisała jej ciąg liczb. Sama miała jeszcze problem z używaniem ekranu dotykowego, a nie chciała się pomylić. Może nieco za bardzo pochłonęła ją ta wizja nowej znajomości, bo zapomniała chyba przez to, co tutaj ściągnęło jej towarzyszkę. Szybko więc skarciła się w głowie.
- Kiedy już do nich wrócisz, na pewno powitają ciebie z radością - nie wyszła z tymi słowami od razu. Pozwoliła, by po wypowiedzi Stevie opadła na nich cisza, jaka w miejscach takich, jak kościół, przynajmniej według Diviny, miała całkiem inny smak, całkiem inne brzmienie. - Każdy ma prawo przeżywać żałobę po swojemu - dodała już nieco ciszej i zamiast świdrować teraz dziewczynę niepotrzebnie wzrokiem, przeniosła spojrzenie na przeciw siebie i nieco w górę, na ołtarz, dając swojej towarzyszce chwilę wytchnienia. Sama czasem tego potrzebowała.
- Dziękuję Stevie - odwróciła się do niej dopiero w odpowiedzi na tą spontaniczną propozycję i tym razem na jej twarzy był już najszczerszy uśmiech. - Nikt nigdy mi tego nie zaproponował - chciała, by było jasnym to, że naprawdę ta propozycja wiele dla niej znaczyła.

stevie mayfield
lorne bay — lorne bay
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
It's not the shade we should be casting
It's the light, it's the obstacle that casts it
It's the heat that drives the light
It's the fire it ignites
Nie zamierzała spierać się z Diviną w kwestii tego, czego Pan mógł chcec, a czego zdecydowanie sobie nie życzyl. Prawda była taka, że Stevie nie należała do osob wierzących, w związku z tym szczerze wątpiła, aby Pan chciał od kogokolwiek czegokolwiek – jeśli w ogóle gdziekolwiek w jakiejkolwiek formie istniał. Jednocześnie nie uważała, aby jej własna niewiara była jedyną słuszną ścieżka podążania przez zycie. Nie wiedziała nawet, czy miała podstawy do tego, aby twierdzić, że była właściwa. Być może wcale nie miała racji i być może na dodatek taka filozofia życiowa wcale nie sprawiała, że komukolwiek było łatwiej…
- A może zwyczajnie potrzebujesz odpowiedniego momentu? – odpowiedziała kontrą, chociaż niezbyt agresywną ani pewną swego. Ostatecznie naprawdę nie próbowała do czegokolwiek przekonywać Diviny. Jeśli nie chciała nigdzie wyjeżdżać, to w porządku. Stevie również przez większość życia nie wyobrażała sobie opuszczenia swojego rodzinnego stanu – a tymczasem teraz poszukiwała intensywnie szczęścia na kontynencie po dokładnie drugiej stronie świata. Niezbadane były ścieżki, nie?
Nie oceniała Diviny. Bez problemu zorientowała się w tym, że korzystanie z telefonu komórkowego stanowiło dla niej pewnego rodzaju nowinke, co niekoniecznie było typowe dla dziewcząt w jej wieku, ale Stevie nie zamierzała tego oceniać ani zastanawiać się nad powodami. Nie każda dziewczyna w jej wieku musiała posiadac swoją własną komórkę od najmłodszych lat, prawda? To naprawdę stanowiło najmniej istotną część całej tej nowo nawiązanej znajomości. Przejęła od Diviny telefon, wpisała jej swój numer i nawet pozwoliła sobie zapisać go jako „Stevie, kościół”, zanim faktycznie do siebie zadzwoniła. - No i już, teraz możemy się kontaktować – stwierdziła pogodnie i posłała Divinie beztroski uśmiech, a później oddała jej telefon, ale bez wygaszania ekranu, żeby Viny mogła zobaczyć, jak zapisała jej swój numer i że zadzwoniła tylko i wyłącznie do siebie, bez żadnych podejrzanych ruchów.
Nie oczekiwała słów pocieszenia ani czegokolwiek, co pozwoliłoby jej usprawiedliwić podjęte decyzje. Nie po raz pierwszy była swoim najbardziej wymagającym krytykiem. Wiedziała, że nie powinna wyjeżdżać. Powinna jak zwykle być tą, która wszystkich wspiera, ramieniem, na którym można się podeprzeć, skarbnicą dobrych słów, pozytywnych zapewnień i wszystkiego, co wszystkim pozwoliłoby przetrwać ten trudny czas. Wiedziała, że miała w sobie to wszystko, była gotowa wyciągnąć każdą z tych rzeczy w dowolnym momencie… Ale kosztowałoby ją to energię, której w tamtym momencie nie miała. Nie miała siły, aby udawać silną i pozytywną. Nie miała mocy, aby podtrzymywać kogokolwiek na duchu. Nie umiała i nie chciała być niewzruszona. Jej ramiona nie posiadały na tyle siły, aby podtrzymywać kogokolwiek, łącznie z nią sama… Dlatego uciekła. A stwierdzenie Viny, że miała do tego prawo, trafiło dokładnie w najbardziej wrażliwe miejsce.
- Ja… też dziękuję – odpowiedziała po prostu. - Musze to wszystko sobie poukładać – powiedziała, nadal czując potrzebe usprawiedliwiania swoich czynów. Nikt nigdy jej nie powiedział, że mogła przeżywać żałobę tak, jak uważała za stoswne. Nikt nigdy nie zgodził się na to, aby nie była wsparciem dla całego swojego rodzeństwa i aby zadbała przede wszystkim o siebie…


Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nawet jeśli niewiele miała możliwości do rozmów z obcymi, bo większość obcych sobie tego nie życzyła, to jednak jak już się tak złożyło, całkiem często spotykała się z innymi poglądami, niż te, które sama reprezentowała. Nie przeszkadzało jej więc wcale pytanie Stevie, nawet uniosła kącik ust w niepewnym uśmiechu, jakby chciała tym samym dać jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
- Możliwe... ale kilka razy próbowałam wyjechać i nie skończyło się to zbyt dobrze. Teraz już wolę nie podejmować prób - wyjaśniła, jak to wyglądało z jej strony, nadal utrzymując ten sam wyraz twarzy. W głowie jednak przewinęło jej się parę nieprzyjemnych obrazów, do których nie lubiła wracać, ale też których wiedziała, że nie wolno jej zapomnieć. A przynajmniej ona sama katowała się myślą, że musi pamiętać o wszystkich krzywdach, które sprowadziła na swoje otoczenie.
- Cudownie, bardzo się cieszę - tym razem jej twarz rozjaśnił już całkowicie szczery uśmiech, kiedy patrzyła w ekran telefonu, na którym widniał zapisany nowy kontakt. Niby mały drobiazg, ale dla Norwood znaczył naprawdę sporo. - Gdybyś potrzebowała, zawsze możesz do mnie zadzwonić, albo napisać - dodała jeszcze, bo chciała, by Stevie miała tego świadomość. Zdecydowanie radziła sobie w życiu, skoro w pojedynkę oddaliła się tak bardzo od swojego domu i rodziny, ale mimo to Divina chciałaby jej pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba. Sama nie najgorzej znała Lorne Bay, a przynajmniej jego obrzeża. Mogła też zawsze poprosić o pomoc Jaspera, o którego obecności w kościele praktycznie zapomniała, skupiona na nowej znajomości. Otwierała się coraz bardziej na ludzi, uczyła tego, że miło jest posiadać ich w swoim życiu i każdego dnia zyskiwała więcej odwagi na tym polu, co skutkowało właśnie śmiałością do wymienienia się z kimś telefonami.
- Proszę - zerknęła na nią, kiedy jej podziękowała, a potem pokiwała delikatnie głową. - Daj sobie na to wszystko czas, sama najlepiej będziesz wiedziała, ile go potrzebujesz - dodała jeszcze, bo chociaż nie znała dokładnej sytuacji rodzinnej Stevie, to pewna była swoich własnych przekonań na tym polu. - Śmierć bliskiej osoby nigdy nie jest łatwa i chociaż to smutne, nie ma żadnych złotych rutyn na poradzenie sobie z nią - z jednej strony nie chciała zarzucać poznanej dopiero co dziewczyny przemyśleniami, o które ta nie prowadziła, ale z drugiej... grając na pogrzebach, Divina obserwowała z ukrycia wiele cierpiących osób. Sama też w swoim życiu potraciła różnych bliskich. Nie chciałaby nazywać siebie ekspertką, ale uważała, że o wiele więcej widziała ludzi, w momentach ich największych strat, niż w obliczu największego szczęścia. I nawet widząc tych wszystkich ludzi, nie byłaby w stanie opracować żadnego schematu... bo to tak niestety nie działało. - Ale popatrz na to tak, dotarłaś do Australii, radzisz sobie sama z dala od domu... mogłabyś zainspirować wiele osób, a to już na pewno sprawia, że twoja siostra byłaby z ciebie dumna - zakończyła tą swoją wypowiedź, nie chcąc przeciągać struny, ale miała nadzieję, że Stevie poczuje się nieco lepiej, gdy to od kogoś usłyszy.

stevie mayfield
lorne bay — lorne bay
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
It's not the shade we should be casting
It's the light, it's the obstacle that casts it
It's the heat that drives the light
It's the fire it ignites
Naprawdę nie poczuwała się do bycia odpowiednią osobą do prawienia Divinie morałów czy próbowania wmawiać jej, co było słuszne i najlepsze a co niekoniecznie. Tak naprawdę wcale jej nie znała. Nie wiedziała, jakie miała doświadczenia, jakie motywacje i jakimi wartościami kierowała się w życiu – oprócz tego, że nietrudno było zorientować się, że religia pełniła w nim istotną rolę, do czego Stevie tak czy siak nie potrafiłaby się odnieść. Zresztą, była tylko zagubioną gówniarą na końcu świata, która w ostatnim czasie popełniła wiele błędów i wiedziała, że będzie ich żałować, ale póki co nie zamierzała nic w tej kwestii zrobić – naprawdę była jedną z ostatnich osób, które mogłyby komukolwiek dawać dobre rady. Dlatego tylko skinęła głową, nie chcąc drążyć tematu. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że nie był on dla jej rozmówczyni najbardziej komfortowy.
- Dziękuję – to był kolejny raz, kiedy wyraziła swoją wdzięczność, ale naprawdę nie rzucała tego słowa tak po prostu, jakby nic nie znaczyło. Naprawdę była wdzięczna. Divina była jedną z bardziej sympatycznych osób, które do tej pory spotkała w tym miasteczku – i to wcale nie dlatego, że natykała się w nim na z gruntu niesympatyczne osoby. - Jeśli postanowię coś w sprawie tej pracy w klubie, o którym wspominałaś, też na pewno dam znać… - urwała na chwilę, Chciała dodać jeszcze jedną rzecz, ale przez moment zastanawiała się, czy powinna i czy wypadało występować z propozycją, którą miała na końcu języka… - I… Może chciałabyś kiedyś spotkać się i wypić jakąś dobrą herbatę? Albo zjeść jakieś ciastko? Jestem wielką fanką słodyczy – wyznała i podsumował tę propozycję lekkim uśmiechem, jakby w jej opinii miała stać się przez to zbyt śmiałą. Stevie nie chciała się narzucać ani sprawiać problemów. Komukolwiek, kiedykolwiek. Zwłaszcza tutaj, na drugim końcu świata, gdzie nikt tak na dobrą sprawę jej nie zapraszał.
Mogła tylko skinąć głową na słowa Diviny. Nie potrafiła odpowiedzieć. Nie wiedziała jak. Spotykała się już ze śmiercią kogoś bliskiego – niedługo przed Penny umarła przecież ich mama – ale w tym przypadku wydawało jej się, że coś jest inaczej. Zupełnie jakby ktoś położył kolejny kamyk na rusztowaniu, które podtrzymywało Stevie i to wystarczyło, aby cała konstrukcja runęła w dół. Wiedziała, że będzie potrzebowała czasu, żeby pozbierać się do kupy i być gotową, aby na nowo zacząć funkcjonować… Wiedziała też, że jeszcze nie była na to gotowa.
Spojrzała na Viny po jej ostatnich słowach i chociaż jej oczy błyszczały nieco bardziej niż wcześniej, to po ustach błakał się łagodny uśmiech. - Dziękuję ci. Naprawdę. To wiele dla mnie znaczy – wyrzuciła jak najbardziej szczerze. Później przeniosła wzrok na swoje dłonie złączone na kolanach. Przynajmniej na chwilę, zanim ponownie przeniosła go na Divinę. - Czy… Mogę cię przytulić? – spytała głupio, ale poczuła się idiotycznie emocjonalnie. Wzruszyła się bardziej niż powinna i to wcale nie było negatywne uczucie. Tak, zdecydowanie poczuła się lepiej z tym, co usłyszała od Diviny i nie do końca wiedziała, jak to przetworzyć.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Cieszyło ją to, że temat tych jej podróży nie został pociągnięty przez Stevie. Rzadko kiedy miała sposobność, by rozmawiać z kimś spoza Lorne Bay. Stali bywalcy miasteczka raczej podchodzili do niej, jak do jeża, ale ci odwiedzający nieszczególnie stawiali na wizyty w kościele. Czuła się więc przyjemnie anonimowa, pierwszy raz od dawna czując, że wszystko, co Stevie o niej pomyśli, będzie zależało od zachowania Norwood, tego jaka jest, a nie tego, co o niej mówią.
- Dobrze... jeśli będziesz zainteresowana, to ja ciebie chętnie zapowiem - obiecała, w żaden sposób nie naciskając. Po prostu wierzyła, że gdyby wspomniała o tym Nathanielowi, to może poznanej dopiero co kobiecie byłoby łatwiej. Nie pokładała jednak największych nadziei w tym, że Stevie się zdecyduje, podobnie też, chociaż rozmowa była miła, nie sądziła, że jeszcze kiedyś się powtórzy. Mimo wszystko, nawet jeśli nie okryta piętnem miejscowych pogłosek, Divina nie była raczej najbardziej interesującą osobą. To też ta propozycja, jaka zaraz padła, mocno ją zaskoczyła, naturalnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. - Jeśli miałabyś chęć, to ja bardzo chętnie - odpowiedziała od razu, le po chwili coś do niej dotarło. Mimowolnie spojrzała przez ramię, na tylne rzędy, tylko na moment kontrolnie sprawdzając, czy Jasper dalej tam siedzi. - Tylko... ja rzadko kiedy chodzę do tutejszych kawiarni, ale jeśli miałabyś ochotę mnie odwiedzić, to mogłybyśmy wypić herbatę na tarasie - zaproponowała trochę niepewnie. Głównie dlatego, że mówiąc taras, odnosiła się do niekoniecznie swojego domu, a willi Hawthorne'a, w której teraz przebywała. Posiadała klucz do tego miejsca, który dostała na święta, ale z którego też nigdy nie korzystała, bo zwyczajnie... nawet nie widziała, żeby ktokolwiek inny zamykał czy otwierał tam jakieś drzwi. Jedynie brama wjazdowa pozostawała zamknięta, podobnie jak inne przejścia w ogrodzeniach. Nie była też pewna, czy wolno jej było kogoś zapraszać, ale ostatecznie tyle razy wmawiano jej, że ma się tam czuć swobodnie... - Oczywiście jeśli wolisz centrum miasta, to się dostosuję, ale nie jestem za bardzo mile tam widziana - wyjaśniła spokojnie, bo nie chodziło jej o własny dyskomfort, a o cudzy, gdyby zdecydowały się na taką opcję.
Cisza, jaka zapadła po tym, nie przeszkadzała jej szczególnie. Rozumiała, że Stevie potrzebuje czasu. Postanowiła dać go więc tyle, ile tylko mogła.
- Nie ma za co, Stevie - odpowiedziała łagodnie dopiero, gdy to jej rozmówczyni ponownie zabrała głos. nie mogła jednak przewidzieć prośby, jaka miała paść zaraz po tym. Kontakt fizyczny był wciąż czymś, czego w swoim życiu doświadczyła naprawdę niewiele. Pamiętała, jak na początku przeżywała każdą sytuację, w której Nathaniel chociażby złapał ją za dłoń czy nawet ramię... stanął na tyle blisko, by bokiem dotykać jej własnego boku. Dlatego też serce zabiło jej nieco szybciej, gdy uświadomiła sobie, że ktoś jeszcze nie tylko nie brzydził się jej bliskości, ale najwyraźniej jej teraz potrzebował. - Oczywiście - pokiwała głową i zmieniła odrobinę pozycję by przygarnąć do siebie Stevie i otoczyć ją ramionami. - Możemy tak pozostać, jak długo będziesz potrzebowała - dodała ciszej, ostrożnie gładząc jej plecy palcami.

stevie mayfield
ODPOWIEDZ