asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
33.
Spoiler
Zasady wycieczki do Sydney:
1. Każde z was dostanie pakiet leków, które zawsze macie mieć przy sobie,
2. Każde z was ustawi powiadomienia w telefonie przypominające o lekach,
3. Żadnych barów,
4. Żadnego alkoholu,
5. Żadnych fast foodów,
6. Żadnej komunikacji miejskiej,
7. Żadnych dusznych miejsc,
8. Obowiązkowa butelka wody zawsze przy sobie,
9. Zakaz wychodzenia na słońce,
10. Zakaz zbyt długiego stania w jednej pozycji,
11. Mierzenie ciśnienia rano i wieczorem (spakowałem jej ciśnieniomierz),
12. Regularne sprawdzanie czy Mari ma na sobie naładowany zegarek,
13. Nie zostawiajcie jej samej,
14. Sen minimum 8 godzin dziennie,
15. Żadnej kofeiny,
16. Dzwońcie do mnie w razie jakichkolwiek wątpliwości (w załączniku A. dodatkowe numery, gdybym nie odbierał komórki),
17. W razie potrzeby niezwłocznie skontaktujcie się ze szpitalem (w załączniku B. najbliższe placówki, a załączniku C. niezbędna dokumentacja medyczna),
18. To wy ustalacie, czy jest potrzeba - nawet nie pytajcie o to Mari,
19. Nie wolno jej brać za długich kąpieli,
20. Nie powinna się denerwować,
21. Nie powinna chodzić na zbyt długie dystanse, ale wieczorny spacer dobrze jej zrobi,
22. Dbajcie o to co je - zbilansowany posiłek, a nie śmieci,
23. Żadnych słodyczy - gdy nie będziecie patrzeć i tak zje jakiegoś batona, to jej starczy,
24. Mierzenie cukru rano i wieczorem (spakowałem jej glukometr),
25. Uważajcie na nią, gdybym o czymś zapomniał - doślę mailem.
Była naprawdę podekscytowana swoją wycieczką z Gwen i Benem, nawet jeśli, żeby ta się odbyła, jej szefostwo zostało wyposażonych w głupią i żenującą listę zasad od Jonathana, którą Mari chciała ignorować, a oni uważnie przestudiowali. Irytowało ją to, bo od momentu, w którym dowiedziała się, że nie ma raka, jakoś tak odżyła i mimo wciąż nie za dobrego stanu zdrowia, znów chciała żyć pełnią życia. Niby byli w pracy, a proces był złożony i według tego, co mówili adwokaci - jeszcze trochę potrwa, dla Chambers i tak to wszystko było już sukcesem. Wynajęła im apartament w hotelu i obcykała chyba każdy możliwy kąt, wysyłając zdjęcia do wszystkich - mamy, taty, wujka, kuzynków, Kay, Waltera, no i oczywiście do samego Jonathana, chociaż ten zamiast się cieszyć łazienką z uwaga ze ZŁOTĄ DYSZĄ PRYSZNICOWĄ, zaczął biadolić o punkcie 19. z listy i za karę ominęło go selfie, na którym Mari do ów dyszy śpiewała. Mimo wielkiego zapału, nie zapominała jednak, że jest w pracy, starała się jak najbardziej wspierać we wszystkim swoich przyjaciół, tak jak mogła najlepiej. Nie chciała być dla nich obciążeniem, a jednak trochę się nim czuła przez te wszystkie wytyczne, więc gdzie się dało, tam nadrabiała na wszystkie sposoby. Poza tym uwielbiała na nich patrzeć, gdy mówili coś tym podniosłym tonem, używając słów, jakie Mari dyskretnie notowała w swoim zeszycie, by potem sprawdzać sobie ich znaczenie, albo pisać do Jony lub Waltera, co one znaczą - do tego pierwszego przestała, gdy zamiast definicji przypomniał jej o lekach. Nazwała go wtedy kiepskim słownikiem i być może napisała, że zmienia temat, bo też nie zna tego terminu. A potem jeszcze - by zagrać mu mocniej na nosie - oznajmiła triumfalnie, że przez takie zachowanie omijają go najlepsze zdjęcia, a na przykład Walter jest ich fanem. Wątpiła, że był, trochę naciągała fakty, ale zakrzywiła rzeczywistość, wierząc, że nigdy nikt jej tego nie udowodni.
Nim się obejrzeli, nastał przeddzień ich wylotu i chyba wszyscy zgodnie uważali wyprawę za sukces. Z resztą nie tylko oni, bo kiedy Mari podeszła do drzwi apartamentu, by komuś otworzyć, wręczono jej wielki bukiet kwiatów z podziękowaniami za trud włożony w sprawę. Oczywiście kwiaty były zaadresowane do Gwen i Bena... ona mimo wszystko była tylko asystentką.
- Woooho, rozumiecie to?! Właśnie posłaniec przyniósł do nas kwiaty z bilecikiem! - wróciła z bukietem do kuchni, gdzie przy wyspie stała dwójka wspólników. - Jak w filmie! - wyjaśniła podekscytowana, jakby jeszcze nie wiedzieli. Bukiet był przepiękny, wielokolorowy, a wśród różnych zapachów były też lilie, które Marienne w szczególności chciała powąchać, uwiedziona ich różową barwą. Spodziewała się czegoś pięknego i niby się nie pomyliła, ale... słodka nuta uderzyła jej do głowy i nagle jakby wszystko zwolniło. Poczuła, jak jej żołądek się buntuje i niemalże natychmiast wepchnęła bukiet w dłonie Gwen, tylko po to by odwrócić się na pięcie i czym prędzej biec do łazienki, a raczej do muszli klozetowej, która za zamkniętymi drzwiami miała przyjąć zawartość jej żołądka. Było to tak nagłe, a co ważniejsze dość niespodziewane, ale przede wszystkim... bardzo krępujące. - Nie wchodźcie, jest okay! - zawołała w stronę drzwi, zwieszając głowę i zaklęła pod nosem, bo było już tak pięknie.

Gwen Fitzgerald
benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie istniało nic ważniejszego w życiu Benjamina Hargrove niż spis z a s a d.
Nie istniało nic bardziej świętego.
Nic więc dziwnego, że już w dniu wyjazdu znał na pamięć każdy punkt przyrządzonej listy, której kopie posiadał w razie czego w telefonie, laptopie oraz swym bagażu. Nie potrafił także przez cały ten wyjazd zachować się w choćby najmniejszym stopniu nierozsądnie. Odmawiał kawy (i tak z niej rezygnował przez Waltera), nie zgadzał się na alkohol (twierdząc, że to ze względu na Blake oraz Waltera, dwukrotnie robiąc Mari i Gwen w y k ł a d na temat alkoholizmu), powołując się na ojca załatwił im prywatnego kierowcę (jego rodzice ucieszyli się, że w końcu mogą jakoś pomóc), bez przerwy sprawdzał pogodę (o piętnastej będzie za ciepło, żeby przejść z sądu do kawiarni; pojadą do hotelu i zjedzą tam), przygotował propozycje wszystkich restauracji znajdujących się w Sydney, które posiadały odpowiednie certyfikaty, warzywne koktajle i posiłki o niskim indeksie glikemicznym. Przecież i tak zwykł jadać zdrowo. No a poza tym zajmował się sprawą, przygotowując się do najważniejszych części rozprawy przepytywali się z Gwen ze wszystkiego, za karę rzucając w siebie starą, szarzejącą już peruką; tą, którą wygrali na studiach w idiotycznej debacie i którą wyciągali w najważniejszych chwilach, tak na szczęście. Które, swoją drogą, im sprzyjało.
Sam bukiet w żadnym stopniu go nie obchodził; gdyby nie radość Mari, westchnąłby i począł kolejny wykład o tym, jakie to nierozsądne wysyłać kwiaty komuś, kto zaraz i tak wyrzucić je będzie musiał gdzieś przed lotniskiem. Zamiast jednak narzekać na bezcelowość tego gestu, począł się zastanawiać, czy jakoś uda się im wrócić — to znaczy, Mari — z liliami do Lorne Bay; tak, by zachowały przez całą podróż swe piękno. Jeśli nie, to kupią jej taki sam bukiet na miejscu. Porzucił jednak zaraz swe plany i aktualną czynność, mknąc za dziewczyną do łazienki. Może przesadzał. Może się narzucał. Ale trzymanie się zasad naprawdę były dla niego świętością. — Przestań się wygłupiać, Chambers — rzekł urażonym tonem, wkraczając w sposób nieskrępowany do łazienki. Kucnął następnie przy dziewczynie i zgarnął niesforne kosmyki jej włosów do tyłu. — Dobra, Gwen, czas na wyciągnięcie załącznika B, ale możesz wziąć mój telefon, bo podpiąłem na swoim koncie pinezki pod wszystkie placówki medyczne — polecił jej z powagą, zastanawiając się, czy od razu powinni zadzwonić do Jonathana. — Co wczoraj jadłaś? — spytał z troską Mari, bo wczoraj spędził wiele godzin na sądowej sali i nie miał czasu, by jej w odpowiedni sposób towarzyszyć.

Gwen Fitzgerald
Mari Chambers
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
34 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Wdowa. Trzy lata temu straciła męża w wypadku, a sama została ciężko ranna. Nie pracowała w zawodzie, pilnowała rodzinnego baru, ale razem z Benem otworzyła w końcu własną kancelarię.
/ no tam kiedyś

To nie tak, że Gwen zamierzała całkowicie olać listę sporządzoną przez Jonę i całkowicie się do niej nie stosować, ale zdecydowanie nie będzie też biegała za Mari, by zasłonić ją czymś przed słońcem lub by wyrwać jej z dłoni batonika. Dlaczego? Powodów było kilka. Przede wszystkim uważała, że Wainwright odrobinę przesadzał. Dwa, doskonale wiedziała, że Ben doskonale wszystko sobie zorganizuje, wykuje wszystkie zalecenia na blachę i będzie stał na straży nawet wtedy, gdy ona o czymś zapomni (co nie byłoby trudne, biorąc pod uwagę ogrom pozycji w spisie). Kolejny powód? Powód ich wyjazdu. Nie przyjechali tu na turnus medyczny, tylko do pracy. Owszem, w kryzysowych momentach (oby ich nie było!) Fitzgerald sama interweniuje, ale gdy roboty będzie tyle, że przestaną się z nią wyrabiać, ciężko będzie odesłać Mari do spania.
Był też jeszcze jeden, chyba najważniejszy argument. Stan zdrowia samej Gwen. Nie zapominajmy o tym, że uległa naprawdę poważnemu wypadkowi. Chyba tylko cud sprawił, że lekarzom udało się uratować jej nogę. Nogę, która wciąż ją bolała, kolano wciąż sprawiało jej problemy i czasami nie miała dostatecznie dużo siły, by zająć się sobą, a co dopiero drugą osobą. Być może nie tego spodziewał się Jona, ale blondynka nie chciała czarować, zaklinać rzeczywistości i obiecywać, że ze wszystkim sobie poradzi. Postara się dać radę, postara się stanąć na wysokości zadania, ale nigdy nie wiadomo, czy to jej Ben nie będzie musiał wnosić na salę rozpraw.
- Przyzwyczajaj się. Kiedy zrobi się o nas głośno i będziemy już sławni, takie bukiety będziemy dostawali po każdej wygranej sprawie - uśmiechnęła się. Musiała przyznać, że bukiet naprawdę był piękny. Sama również postanowiła go powąchać, ale jej reakcja była zgoła inna, niż ta, którą "zaprezentowała" Chambers.
Tak. Wiedziała, że Ben zerwie się i pobiegnie za asystentką. Ona sama nie miała takich możliwości. Nawet gdyby chciała, to jej kolano zdecydowanie powiedziałoby "stop". To dlatego zareagowała nieco bardziej zachowawczo.
- Poczekaj. Pojedziemy tam i co? Powiemy, że Mari zwymiotowała? Przecież od razu zaczną zadawać te same pytania, co ty - ale i tak po drodze do łazienki zgarnęła telefon Bena. - Właśnie, Mari, co jadłaś? - zanim doszła do łazienki, wzięła też butelkę wody. Ta zdecydowanie się przyda, chociażby po to, by przepłukać usta. Zresztą, nawodnienie się zdecydowanie jej pomoże. - Może po prostu nie służy ci tutejsza kuchnia? Może mają tu jakiś problem z wodociągami i w wodzie jest bakteria? Wtedy ich pozwiemy! A może to po prostu te kwiaty? Rzeczywiście, pachną ładnie, ale intensywnie.
Stanęła sobie gdzieś w drzwiach, opierając się ramieniem o framugę. Nie chciała wchodzić dalej, by zostawić Mari nieco więcej przestrzeni i powietrza. Przecież jeśli oboje z Benem zaczną nad nią wisieć, dziewczę im się udusi!
- Otworzysz to małe okienko? - poprosiła swojego wspólnika. Wpuśćmy tu trochę tlenu.

Mari Chambers benjamin hargrove
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nigdy nie chciała być dla nikogo problemem, ani też obnosić się jakkolwiek ze swoją chorobą, czy przyćmiewać nią problemy zdrowotne innych osób. Gdyby to od niej zależało, udawałaby, że na nic nie choruje, ale niestety takie zagranie było poza jej zasięgiem. Mimo wszystko była bardzo wdzięczna Benjaminowi za jego zaangażowanie, bo chociaż faktycznie wolałaby zjeść gofra z lodami, niż unikać słońca, to przez takie zabiegi czuła się istotna, miała tą świadomość, że nie tylko Jonathanowi na niej zależy. Od siebie starała się przede wszystkim nie utrudniać niczego Gwen i Benowi, nawet jeśli faktycznie chodziła spać o wyznaczonych porach, by jej organizm mógł się zregenerować. Najwyraźniej jednak miało to nie wystarczyć, bo teraz wisiała nad muszlą klozetową, a Ben mimo jej próśb, był już obok, co zmusiło ją do szybkiego spuszczenia wody, by chociaż po części zelżało jej zażenowanie całą tą sytuacją.
- Żaden załącznik B, serio, nic mi nie jest - jęknęła w stronę przyjaciela, a zaraz potem spojrzała ku drzwiom, w których stanęła także Fitzgerald. Marienne była gotowa i ją przekonywać, jednak jak się okazało, kompletnie nie było to potrzebne. Z jakiegoś powodu to wprawiło Chamber w jeszcze większe ogłupienie, jakby straciła swoisty rytm tej sytuacji, w której jedynym wspólnym mianownikiem było pytanie o to co jadła. - Nic poza tym, co przy was - mruknęła, a wraz z tymi słowami zaczęła się zastanawiać, czy może szczerość nie była głupim posunięciem. Gdyby skłamała i powiedziała, że jadła coś podejrzanego, mogliby na to zrzucić wszystkie oskarżenia. Kiedy zaś Gwen ponownie wspomniała o kwiatach, Marienne wręcz zatrząsło i znów zawisnęła nad muszlą klozetową, stękając przy tym cicho, zarówno z dyskomfortu, jak i zażenowania. Nie chciała pokazywać się z takiej strony przed elegancką szefową, od której Chambers wiedziała, że odstaje na wielu płaszczyznach.
- Jonathan nie kazałby mi przez coś takiego jechać do szpitala - próbowała z tej strony, przymykając oczy i udając, że nie naciąga trochę rzeczywistości. Już poczuła, jak jej czoło i plecy pokrywają się kropelkami potu, ale starała się zapanować nad swoim rozszalałym żołądkiem. - Ostatnio często mi się to zdarza... w sensie nudności - zapewniała ich, bo jeśli z jakiegoś powodu się teraz trzęsła, to nie przez zwrócenie treści żołądkowej, a ze strachu przed wizytą w obcej placówce medycznej. - Zaraz będzie mi lepiej... one przejdą. Pewnie byłam zbyt podekscytowana wszystkim - dodała i teraz akurat spojrzała na Benjamina, bo wiedziała, że on był tym wszystkim mocno przejęty i pewnie też z uwagi na swoją siostrę, stresował się dodatkowo. - Jest dobrze Ben, to znaczy trochę obleśnie, ale pooddycham, napiję się wody i będzie super - pod koniec faktycznie spojrzała na Gwen, która zjawiła się tutaj z butelką wspomnianego płynu. Była na siebie naprawdę wściekła, a przy tym zwyczajnie zawiedziona własną osobą, bo nigdy nie chciała, aby widzieli ją w podobnym stanie.

benjamin hargrove
Gwen Fitzgerald
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Pochwycenie w dłoń telefonu i skierowanie prośby do swego ojca brzmiało jak element fikcyjnego świata; nienawiść, jaka splatała go ze swoimi rodzicami, była wszakże wytworem wieloletnich kłótni i nieporozumień. Jednakże kiedy ciąg wyjazdów do Sydney stał się czymś realnym, a Gwen oraz Marienne wyraziły zgodę na uczestnictwo w tak intensywnym, odzierającym z sił procesie, Ben wiedział, że będzie musiał zrezygnować z kilku swych postanowień. Więc zadzwonił. I nie musząc tłumaczyć niczego, ojciec od razu przystał na zagwarantowanie im nie tylko kierowcy, ale i hotelu ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Naturalnie Ben zachował tę tajemnicę dla siebie, wierząc naiwnie w to, że wcale nie podpisał tym samym paktu z diabłem.
Ale czego się nie robi dla dwóch, schorowanych niczym osiemdziesięciolatki, przyjaciółek.
Nawet gdyby coś urwało ci teraz ręce twierdziłabyś, że jest w porządku — prychnął, jako że Mari nie była swym najbardziej wiarygodnym obrońcą. Westchnął więc dopiero, gdy Gwen posłała mu przepełnioną rozsądkiem odpowiedź, choć wcale nie zdawał się tym wszystkim przekonany. — A wiesz, że mdłości mogą wiązać się z s-e-r-c-e-m? — przeliterował jej, ściszając przy tym głos, jakby Chambers była trzylatkiem który nie jest w stanie jeszcze odpowiednio łączyć ze sobą pewnych elementów. Prychnął więc na jej słowa (oczywiście, że Jonathan BYĆ MOŻE nie zawiózłby jej do szpitala, skoro był LEKARZEM) ale nie zamierzał wcale polegać na samych podejrzeniach, sprzeciwach Mari i spokojowi Gwen. Gdyby ona nagle przyznała, że kolano boli ją bardziej, niż zwykle, to byłby już w drodze po wózek inwalidzki, jakim dysponuje hotel, by i ją dostarczyć pod opiekę odpowiedniego specjalisty. Wstał jednakże i zgodnie z prośbą Fitzgerald otworzył okno, wpuszczając do środka przyjemne powiewy wilgotnego upału. — Godzina — zakomunikował, podchodząc do pułki z ręcznikami, z której ściągnął jeden, niewielki, po czym rolując go, zmoczył go zimną wodą. — Jestem w stanie poczekać godzinę. Jeśli ci się pogorszy, jedziemy do szpitala — rzekł stanowczo, podając jej wilgotny materiał. — Jona wie o tym? Od jak dawna masz te nudności? — należało o to dopytać, choć Mari dość sprytnie skryła tę informację pomiędzy innymi słowami. Może i bywał przewrażliwiony, ale cóż, ktoś musiał. — Pozwanie miasta byłoby super — a mówiąc to zwrócił się już z uśmiechem ekscytacji do Gwen, bo może faktycznie chodziło po prostu o zanieczyszczone wodociągi.

Gwen Fitzgerald
Mari Chambers
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
34 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Wdowa. Trzy lata temu straciła męża w wypadku, a sama została ciężko ranna. Nie pracowała w zawodzie, pilnowała rodzinnego baru, ale razem z Benem otworzyła w końcu własną kancelarię.
Może to i dobrze, że między wspólnikami panował pewnego rodzaju balans? Ben reagował od razu, Gwen wolała chwilę poczekać. Kto wie, być może wynikało to z tego, że blondynka przeżyła poważny wypadek i w pewnym stopniu wiedziała, na co stać ludzkie ciało. Oczywiście nie była w stanie przewidzieć wszystkiego, ale opierała się na własnym doświadczeniu. Efekt był taki, że Mari była pod opieką dwóch najwybitniejszych specjalistów, którzy z pewnością poradzą sobie ze wszystkim.
- Daj spokój. Przecież nie urwało jej rąk.
Wtedy nawet ona zadzwoniłaby po pomoc. Póki co nie było jeszcze aż tak źle. Najwyżej podadzą jej jakieś elektrolity i spróbują radzić sobie jakoś domowymi sposobami. Owszem, mogą panikować za każdym razem, kiedy Mari chociażby westchnie, ale Gwen była nieco bardziej rzeczowa, niż Ben. Przynajmniej dziś. Przynajmniej w czasie tego wyjazdu.
- Tak, podobnie jak ze z-g-a-g-ą albo c-i-ą-ż-ą. Wyluzuj trochę, co? - weszła w ten sam klimat, co przyjaciel, tyle tylko, że mówiła nieco głośniej, niż on. Znacznie głośniej. - Dlaczego zakładasz od razu najgorszy scenariusz? Mari, masz zgagę? Jesteś w ciąży?
Znaczy... Gdyby chodziło o nią, prawdopodobnie chciałaby, żeby Ben właśnie to robił i żeby reagował w dokładnie taki sposób, jak robił to teraz. Tyle tylko, że nie chodziło o nią. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzała zająć się biedną Chambers. Przecież teraz i tak już nie popracują, Hargrove na niczym się nie skupi i resztę dnia spędzą w łazience. A o powyższych dolegliwościach wspomniała przede wszystkim dlatego, że z góry je wykluczyła. Ona też pomyślała o sercu Mari, ale wolała jednak nie mówić o tym głośno.
- Załatwisz nam butelkę wody? - znów zwróciła się do Bena. Niby sama mogłaby po nią pójść, ale nie była do końca sprawna, zanim by wstała, minęłaby pewnie ta umówiona godzina, a poza tym, mężczyzna na pewno okaże się prawdziwym dżentelmenem i na pewno ją wyręczy. Nie zapominajmy też o tym, że jednak był facetem, stąd też kolejne pytanie Gwen, tym razem skierowane tylko w stronę Mari. - Nie chcesz, żeby sobie poszedł? Nie wolisz zostać tu tylko ze mną?
Znów - opierała się na swoich doświadczeniach. Zaraz po wypadku pomagała jej teściowa. Kobieta. Owszem, było to krępujące, ale jeszcze bardziej krępująca byłaby obecność teścia. Mężczyzny. Przy kobiecie jakoś łatwiej było jej się otworzyć, okazać słabość i przyznać, że cierpi, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo to uszanuje każdą decyzję Mari.
- Wiesz, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy przylecieli tu kiedyś w celach czysto turystycznych - odezwała się po chwili, bo jednak naprawdę chciałaby zobaczyć coś więcej, niż sala sądowa, hotel i hotelowa łazienka.

Mari Chambers benjamin hargrove
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Tego właśnie bała się najbardziej... że jej serce zaś zacznie coś odwalać i to akurat na tym wyjeździe. Dlatego tak pilnowała leków, stosowała się mimo wszystko do wytycznych zapisanych jej przez Wainwrighta, bo zwyczajnie nie chciała robić problemów swoim szefom. Chciała być dla nich wsparciem, a nie obciążeniem, a teraz wyglądało to wszystko inaczej, stresowała się i jeszcze bała różnicy zdań między Benem, a Gwen, bo nie chciałaby, żeby nawet odrobinę się przez nią poróżnili. W tym stanie - trzeba też zauważyć - stres naprawdę mocno dodawał od siebie.
- Bardzo nie chcę do szpitala... nie dam rady bez Jony - wyjaśniła wręcz panicznie i błagalnie, zapominając o wstydzie. No może nie zapominając, ale pomimo niego, bo wizja pojechania do jakiejś obcej placówki medycznej po prostu wywoływała u niej silny napad paniki, na który nie chciała sobie pozwalać, ale było to mocno silniejsze od niej. - Nie mam zgagi... w ciąży też nie mogłabym być, Jonathan za bardzo tego pilnuje... - odpowiedziała, by zaraz na moment wstrzymać oddech. Otworzyła szerzej oczy. Nie, to głupota, nie mogła być w ciąży, oczywiście, że nie, Gwen tak sobie rzuciła... głupio, bez powodu. Więc dlaczego Mari pozwalała teraz, by między adwokatami toczyła się dyskusja, podczas gdy ona nadal nie ruszała się z dłonią przy ustach. Bez sensu... absurdalny strach i tyle. A jednak strach... taki, od którego oderwał ją dopiero wyciągnięty w jej kierunku mokry ręcznik.
- Co? A tak... godzinę, dziękuję, poprawi mi się - powinna się cieszyć i poczuć ulgę. Ale nie poczuła, bo przez pytania Benjamina jęknęła cicho i spojrzała na niego, szeroko otwartymi oczami. Miała wrażenie, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. - Sama nie wiem... jakiś czas. Wiedział o jednych, powiedział, że to może być stres, więc przy kolejnych też założyłam, że to stres i go nie martwiłam - odpowiedziała szczerzej, niż normalnie by odpowiadała, ale w głowie miała mętlik. - Przypomnijcie... który dziś jest? - jęknęła cicho, a potem spojrzała na Gwen, trochę tak, jakby wzrokiem podążała za źródłem jej głosu, ale niewiele już widziała.
- Nie wiem, co teraz chcę - odpowiedziała na jej pytanie, mocno w tym wszystkim zagubiona. Nie chciała być sama, nie czuła się przy nich nawet już tak skrępowana, nie teraz, kiedy w głowie próbowała liczyć coś, czego nigdy nie notowała. - To na pewno serce - wystrzeliła nagle, jakby taki werdykt miał się okazać możliwym najlepszym. Pech chciał, że jutro mieli wyjeżdżać, więc trafiło na ich ostatni dzień, ale to na pewno serce, nic innego. - Albo zgaga, co? Albo zatrucie - zaczęła wymieniać. - No i w sumie... jedliśmy wczoraj zupę i powiedziałam, że śmieszna w smaku... może to ta zupa? - oddychała coraz szybciej i prawda była taka, że dosłownie na wszystko by teraz zrzuciła winę, byleby nie myśleć o tym, że chyba (bo przecież jak przystało na dorosłą kobietę, kompletnie tego nie śledziła) spóźniał jej się okres i jakoś tak te nudności ostatnio były całkiem regularne.

benjamin hargrove
Gwen Fitzgerald
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie zamierzał ustępować. Poświęcając większość swych nastoletnich lat opiece nad siostrą, u której zwykły zawrót głowy kończył się miesiącem spędzonym w szpitalu, nie był w stanie zawierzyć temu, że to nic takiego. Być może w przypadku Gwen bądź Blake zdecydowałby się odczekać dobę, nim postawiłby na nogi cały szpital, ale wyłącznie dlatego, że ich karty medyczne nie były przyozdobione takimi wyrokami, jakie zapadły nad Mari czy Judy. — Powiedziałem, że poczekam godzinę — odparł wzruszywszy ramionami; na więcej “luzu” pozwolić sobie nie mógł. Skrzywił się jednak wyraźnie przy słowie ciąża; jego świat miał ulec wystarczająco drastycznej zmianie przez to, że Sollie miała niedługo urodzić dziecko — większa ilość śliniących się maluchów napawała go przerażeniem. — Jeśli nic się nie zmieni albo poprawi tylko odrobinę — począł wycofywać się z łazienki, by dać Mari trochę przestrzeni; poza tym bez protestów zamierzał odnaleźć butelkę wody, dając im odrobinę prywatności. — zadzwonię do Waltera. I zrobimy to, co uzna za odpowiednie — oznajmił, nie zamierzając z którąkolwiek z nich się targować. Było to jedynym ustępstwem, które mogło zadowolić każdego; nie ruszyliby od razu do szpitala, nie martwiliby Jonathana — dopiero jeśli Walter stwierdziłby, że nie należy tego bagatelizować, zaczęliby działać. — Wiesz, Gwen, nawet jeśli to tylko grypa albo zatrucie… — zaczął, niezdolny jednak do tego, żeby skończyć — liczył, że Fitzgerald zrozumie. Że czymkolwiek to nie było, mogli po prostu oddać Mari w dobre ręce. Załatwić jej opiekę, dzięki której zyskaliby szansę na oddech i zajęcie się sprawą, bez martwienia się, czy Chambers zaraz nie straci przytomności na łazienkowych kafelkach. Posłał jej wymowne spojrzenie, po czym zniknął w głębi pokoju — odszukanie butelki wody nie było skomplikowaną misją, więc już po minucie (specjalnie przeciągając stawiane kroki) powrócił do dziewczyn. Po wręczeniu rudowłosej napoju przystanął jednak w progu, nie narzucając się już tak brutalnie chęcią udzielenia jej jakiejkolwiek pomocy.

Gwen Fitzgerald
Mari Chambers
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
34 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Wdowa. Trzy lata temu straciła męża w wypadku, a sama została ciężko ranna. Nie pracowała w zawodzie, pilnowała rodzinnego baru, ale razem z Benem otworzyła w końcu własną kancelarię.
Nawet gdyby Ben i Gwen mieli inne zdanie i faktycznie wszystko zmierzałoby powoli w kierunku jakiejś otwartej wymiany poglądów, to blondynka ustąpiłaby swojemu przyjacielowi. Nie chodziło przecież o to, jakiej papeterii będą używać (o to walczyłaby do upadłego). Blondynka zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i nie tupnęłaby butem, upierając się przy tym, że nie pojadą do szpitala.
- Jeśli będziemy musieli tam jechać, to nie będziesz miała zbyt dużego wyboru - zauważyła. Fakt, z Wainwrightem byłoby jej pewnie bardziej komfortowo, Jona mógłby wyrecytować z pamięci całą jej medyczną kartotekę, ale teraz była z nimi. Jeśli faktycznie zajdzie potrzeba odwiedzin w placówce medycznej, nikt z nich nie będzie czekał, aż mężczyzna zdąży do nich dotrzeć.
- Wiem - zgodziła się z Benem. - Ja też nie chcę ryzykować, dlatego poczekamy chwilkę i w razie czego zadzwonimy do Waltera. On nam powie, co mamy robić - przytaknęła. To było chyba najlepsze wyjście, swoisty kompromis pomiędzy oczekiwaniami całej trójki a tym, co faktycznie się teraz działo. - A ty idziesz na zwolnienie. Kiedy wrócimy, masz nie pokazywać się w kancelarii do czasu, aż poczujesz się naprawdę dobrze i zdecydowanie nie podlega to żadnej dyskusji.
Mari nie miała wyjścia. Gwen zabarykaduje się w kancelarii i nie wpuści jej do momentu, gdy nie zobaczy wyników badań asystentki, które potwierdzałyby to, że jest w pełni sił. Praca była ważna, owszem, dla niej samej stanowiła pewnego rodzaju odskocznię od jej własnych dolegliwości, ale były przecież ważniejsze sprawy. Fitzgerald nie krępowała się przecież brać wolnego dnia, gdy kolano doskwierało jej na tyle, że nie dałaby rady usiedzieć przy biurku.
- Trzynasty - nie musiała nawet patrzeć w kalendarz. - No, czyli mamy już jakiś trop - uśmiechnęła się delikatnie, głównie po to, by dodać Mari otuchy. Może to faktycznie lekka niedyspozycja żołądkowa? Dziwnie smakująca zupa rzeczywiście mogłaby o tym świadczyć. - Jak się czujesz? Lepiej? Gorzej?
Fakt, nie było to może zbyt fortunnie zadane pytanie, ale blondynka chciała wiedzieć, jak Chambers ocenia swój obecny stan. Cokolwiek się poprawiło? Coś się pogarszało? Co jej szefostwo powinno robić?

benjamin hargrove
Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jej rozsądek, który gdzieś tam był, nawet jeśli bardzo stłamszony, naprawdę doceniał to, jak Benjamin o nią dbał, nie tylko teraz. Wiedziała, że się o nią troszczył i wiedziała też, że z uwagi na jego siostrę, troska ta nie była dla niego niczym łatwym, a już na pewno nie w obliczu próśb, jakie niejednokrotnie Marienne do niego skierowała. Gdyby nie była tak przerażona wizją obcego szpitala, na pewno znacznie lepiej okazałaby mu swoją wdzięczność, ale niestety strach był silniejszy, mimo to zwariowałaby, gdyby w chwili, w której do końca nie wiedziała co się z nią dzieje, Ben postanowił ją zostawić samą. Cieszyła się, że jest przy niej też Gwyn, ale przyłapywała się na myśli, że zwyczajnie wstydzi się przed blondynką. Tego, że dopadło ją coś podobnego na wyjeździe służbowym, tego, że przy nich wymiotowała i być może też tego, że udowadniała jej, że wcale nie jest dla kancelarii dobrym pracownikiem. Na wielu płaszczyznach nie była.
- Dobrze, Walter brzmi rozsądnie - zgodziła się z tym, wierząc w to, że starszy brat Jonathana nie skazałby ją na szpital, gdyby nie było takiej konieczności. Może też nieco zakrzywiała rzeczywistość, dziecinnie mając nadzieję, że w starciu z chorobą, będzie on po jej stronie. Jakby mogli w ogóle mówić o jakiś trywialnych podziałach.
Wzdrygnęła się jeszcze, gdy Gwen wspomniała o braku wyboru. Przez to jej wnętrzności wykonały kolejnego fikołka, a przed oczami zamajaczyły mroczki. Klęłaby na tą przebrzydłą chorobę, gdyby tylko miała teraz na to siły, tak wiele się działo, że nie wiedziała już na czym ma skupić swoją uwagę. Kiedy więc oni rozprawiali o Walterze, ona zawiesiła spojrzenie gdzieś w przestrzeni, nieco tracąc kontakt z otoczeniem.
- Jak pójdę na zwolnienie, Jonathan dowie się, że coś się stało - mruknęła posępnie, w odpowiedzi na słowa szefowej, które na moment ją oprzytomniły. Kiedy jednak padło to jedno słowo z datą, to którego przecież była świadoma cały czas, a jednak nie wiązała go z żadnymi konkretnymi wyliczeniami, znów uderzyła w nią ta przemożna słabość, a dłonie zadrżały na butelce z wodą.
- Kurwa - jęknęła, być może zapominając o tym, że przed Fitzgerald próbowała uchodzić za coś z pogranicza damy, chociaż o taką pozycję nigdy się nawet nie otarła. Zerknęła w stronę Benjamina, jakby licząc na to, że w jego twarzy znajdzie jakieś inne rozwiązanie. - Nie wiem... czy mi lepiej, czy gorzej, ale to żaden trop. Dobra, to po prostu serce... rozwala się, z resztą już jest jakieś lewe, to na pewno serce - zaśmiała się nerwowo, przeczesując palcami spocone rude kosmyki, które mimo tego ruchu ponownie opadły jej na twarz. Zerknęła na butelkę z wodą, którą podał jej Benjamin. - Nie mogę być w ciąży... to absurdalny pomysł, z resztą Jona by mnie za to zabił - parsknęła śmiechem, jakby to było wybitnym żarcikiem, ale wcale jej do śmiechu nie było. W zasadzie najchętniej ponownie zgięłaby się nad muszlą klozetową, ale resztkami sił powstrzymała to pragnienie.

benjamin hargrove
Gwen Fitzgerald
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie miał pewności czego oczekiwał. Zostało im przecież kilka ważnych spraw; wyrok nie zdążył zapaść, a sukces minionej rozprawy nie oznaczał, że mają prawo już ś w i ę t o w a ć. (Nawet tego samego dnia o świcie, wpatrując się w połać niebiesko-szarego nieba, myślał o tym, jak wiele jeszcze przed nimi, i że chyba popełnił błąd decydując się na poprowadzenie tego procesu aż tutaj, do Sydney). I choć rozsądek uczynić miał z niego na moment człowieka chłodnego — dbając o dobro swoje, Mari oraz Gwen, co potrafiłby uargumentować w jakiejś perorze — wywożąc Chambers do szpitala bądź zamawiając do niej kogoś na kształt opiekunki, byleby tylko wycisnąć z tego procesu jak najwięcej, jątrzyła się w nim nadzieja, że coś (ktoś) skutecznie odciągnie go od pracy. I że potem będzie mógł mówić — to nie moja wina, że przegraliśmy, mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy — bo w istocie nie chodziłoby o to, że nie okazał się dostatecznie zdolny i zaradny. Choć, oczywiście, i tak właśnie o to by chodziło.
Pomijając jednakże niepewności Benjamina jak i ciche przeświadczenie, że nie uda się im wygrać ów rozprawy — co miało być pierwszą bolesną porażką jego życia — coraz większy nacisk kładł na wyrzuty wobec tego, że mając świadomość powagi choroby Mari, wyciągnął ją na tak intensywną (mimo wszystko) wyprawę. — Zgadzam się z Gwen — rzekł dopiero po chwili, posyłając dziewczynie przepraszające spojrzenie. Był gotów stać po jej stronie do końca życia, a tak przynajmniej mógłby twierdzić w celu zdefiniowania ich przyjaźni; teraz jednak, w sytuacji weryfikowanej przez życie, okazywało się, że wcale nie mógł ślepo podążać za jej decyzjami. — Ten wyjazd był niepotrzebny, przesadziliśmy. Ja przesadziłem proponując ci to wszystko — nie zamierzał uciekać od odpowiedzialności; czy chodziło o zatrucie czy o coś znacznie poważniejszego, nie powinien był zgadzać się na to, by Mari z nimi tu przyjechała. — A Jonathan dowie się i tak, bo… — spuścił wzrok na ziemię i westchnął cicho. Miał już dość sekretów. Miał dość tajemnic, które oplatały ich wszystkich od długiego czasu; nie zamierzał brnąć w niedomówienia i kłamstwa, uznając, że Jonathan ma prawo wiedzieć o dzisiejszym zdarzeniu, nieważne jakiej było wagi. — Ale czekaj, przecież to… — zaśmiał się — zaśmiał, bo słowo ciąża nagle urosło do takiej wagi, że śmiech mógł być jedyną reakcją, poza tym śmiała się i ona i nagle cała ta powaga gdzieś uleciała, czyniąc tę scenę zwykłą groteską. A może po prostu lepiej było się śmiać, niż pogodzić się z prawdą i tym, co oznaczałaby dla Mari. — Nie wiem jak działają testy ciążowe. Ale chyba...? — zwrócił się do Gwen, wyprzedzając wydarzenia. Mogli sobie dumać nad czym, czy jej objawy są tożsame z ciążą czy nie, ale mogli też — jedno z nich mogło, to znaczy, właśnie Ben — zbiec do sklepu na dole i zakupić odpowiedni test. Nie wiedział tylko, czy miałby on szansę zadziałać od razu czy istniały jakieś haczyki; bądź co bądź Hargrove nigdy nie miał powodów, by się tą kwestią zainteresować.

Gwen Fitzgerald
Mari Chambers
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
34 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Wdowa. Trzy lata temu straciła męża w wypadku, a sama została ciężko ranna. Nie pracowała w zawodzie, pilnowała rodzinnego baru, ale razem z Benem otworzyła w końcu własną kancelarię.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Ben i Mari są ze sobą bliżej, niż ona i Chambers, że ich relacje nie są tak swobodne, ale w żadnym stopniu nie wynikało to z niechęci Gwen czy jej braku sympatii dla asystentki. Ot, po prostu od czasu wypadku Fitzgerald nie do końca była sobą. Na szczęście jej wspólnik mógłby poświadczyć, że dawniej była zupełnie inna i jeśli w końcu uda jej się uporać z demonami przeszłości, znów będzie fajna, miła i przyjazna.
- Ale jeśli coś się dzieje, nie możesz nie pójść na zwolnienie - zauważyła. Sama ją tam wyśle. Przekupi lekarza, ubarwi nieco sytuację, zrobi to, co będzie trzeba, ale wyśle Mari na zwolnienie. Przecież i tak była chora. Owszem, Gwen zdawała sobie sprawę z tego, że Chambers będzie chciała pewnie pracować, by nie myśleć o stanie swojego zdrowia, ale ono było jednak najważniejsze. Adwokaci poradzą sobie bez niej. Będzie to trudne, bo dziewczyna stała się już nieodłączną częścią kancelarii, ale jakoś muszą dać radę.
Chyba że nie będzie jej nieco dłużej i wróci do pracy z dzieckiem na rękach.
- Ale gdybyś jednak była... Zakładam, że nie byłoby to niepokalane poczęcie? - usmiechnęła się. Nie musiała znać szczegółów. Co to, to nie. W niepokalane poczęcia również nie wierzyła. Na szczęście był sposoby na to, by potwierdzić lub wykluczyć ciążę Mari.
- W tych nowoczesnych testach są o wiele łatwiejsze pytania - pozwoliła sobie na żarcik, żeby rozluźnić nieco atmosferę. - Okej, nie będziemy gdybać, a apteka i tak jest bliżej, niż szpital. Zejdziesz? Kupisz dwa? Najlepiej z różnych firm. Resztą zajmiemy się już same. Kocham cię jak brata, ale akurat do tego nie będziesz nam potrzebny.
W zasadzie ona też wcale nie musiałaby być przy tym obecna, bo to jednak nieco krępujący moment. Zresztą, Mari sama o wszystkim zdecyduje.

Mari Chambers benjamin hargrove
ODPOWIEDZ