Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chociaż już poprzedniego dnia wiedziała, że Anthony przeżyje, to jednak była przerażona. Przytłaczało ją to wszystko, próbowała być opanowana, ale nie potrafiła i teraz, kiedy już Huntington się obudził, a ona nie była w tym wszystkim dłużej sama, emocje wzięły nad nią górę i ani myślała szybko je ujarzmiać.
- Jak to co? Czekam, aż się obudzisz - nawet nie rozumiała po co pytał, chociaż to on z ich dwójki miał większe prawo być skołowanym. Najważniejsze było jednak to, że się obudził, tak jak zapewniali ją lekarze. - Szpital - jęknęła, między jednym łapczywym oddechem, a drugim. Nie potrafiła dojść do siebie, jeszcze nie, dlatego mijały minuty, a ona nie wypuszczała z objęć jego karku, trwając przy nim nadal. Dopiero po jakimś czasie zwolniła nieco uścisk, bo chciała spojrzeć mu w oczy. - To nie była żadna pierdoła, straciłeś przytomność i zostałam tam sama - poskarżyła się, bo jej nie było do śmiechu. Wiadomo, że go nie oskarżała, bo Tony nie był winny wypadkowi, ale po prostu Laurissa mocno przeżywała to wszystko i będąc tu teraz, w zasadzie nie wiedziała, jak jej udało się przetrwać cały ten stres i oczekiwanie. Gdyby nie obudził się dzisiaj, pewnie odeszłaby od zmysłów. - Sama wiem, co powinnam - odsunęła się w końcu, niezgrabnie ocierając nadgarstkiem napuchnięte oczy, bo ani myślała teraz wracać do domu. Szybko jednak sięgnęła po butelkę z wodą, którą kupiła sobie wczoraj w automacie i podała mu jej korek do ust. W prawdzie mógł poruszać rękami, ale jakoś tak mocno wczuła się w ten swój opiekuńczy tryb. Wolała, aby póki co Anthony w żaden sposób się nie przemęczał, ale on już próbował się podnosić, przez co Hemingway otworzyła szerzej oczy.
- Tony, stój! Nie rób takich rzeczy! - uniosła nieco głos przejęta, bo nie powinien jakkolwiek wymuszać na zmęczonych i uszkodzonych mięśniach niepotrzebnego wysiłku. - Nic nie zrobisz, dasz sobie czas na odpoczynek i rekonwalescencję. Rehabilitacja trochę potrwa, ale operacja przeszła pomyślnie, teraz potrzeba czasu i zaangażowania - wyrecytowała poniekąd to, co powiedzieli jej lekarze. Fakt, było jej łatwiej, bo to nie ona nie mogła chodzić, ale dla niej liczyło się to, że to nie był wyrok. Po prostu przez jakiś czas będzie nieco ciężej. Kiedy się napił, usiadła już na stołku, na którym wcześniej zasnęła i pokiwała powoli głową. - Pozwoliłam sobie skorzystać z twojego telefonu i wysłać do nich wiadomość... to znaczy do Melis - poinformowała go i chociaż nadal nie uważała, aby był to najlepszy moment, to jednak wspomnienie o telefonie przypomniało jej o czymś, co od wczoraj nie dawało jej spokoju. Najpierw przygryzła dolną wargę, jeszcze walcząc z tym, czy w ogóle chce mu powiedzieć, albo raczej czy powinna teraz. Chwila zawahania nie trwała jednak aż tak długo. - Słuchaj... pin do twojego telefonu... myślałam o nim - niby miała dużo czasu, by to zaplanować, ale nie zaplanowała nic i teraz głupio pogubiła się w tym do czego zmierza, jednocześnie dokładając na barki Tony'ego kolejne kłopoty, ale może przynajmniej te odciągną go od myśli dotyczących nóg. - Dlaczego? - zapytała więc nieprecyzyjnie, bo przecież oboje wiedzieli do czego piła.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Zmartwiło go to w jakim stanie była Laurissa. Nawet jeśli on sam czuł jakby jego świadomość nadal w pełni się nie rozbudziła to i tak przejmował się nią. Spędziła w szpitalu zbyt wiele czasu zadręczając się i denerwując. Znał ją na tyle, by móc tylko wyobrazić sobie to jak cholernie spanikowana i przerażona musiała być.
- Hej, Iris... Nie płacz - zmarszczył lekko brwi w przejęciu, bo widok zmęczonej i zapłakanej twarzy Hemingway był bardziej bolesny od obolałych kończyn. - Byłaś dzielna, dałaś radę... Uratowałaś mnie - Zaczął wymieniać, aby jakoś uspokoić dziewczynę i nie pozwolić dłużej łzom ciec po jej policzkach. - Dziękuję - dodał jeszcze, bo chyba powinien od tego zacząć, ale nie potrafił w tym całym rozkojarzeniu i dezorientacji. W dodatku sucha gardło i pulsujący ból głowy nie pomagały mu się skoncentrować. Jednak nie to było najgorsze, a świadomość tego, że przez jakiś czas nie będzie mógł stanąć na nogi. To było czymś, co chyba nie dochodziło do niego jeszcze, bo co teraz? Co on ma zrobić? Jak sobie poradzi? Tego było zbyt wiele i zmęczony umysł Huntingtona nie był wstanie skoncentrować się na żadnym z tych pytań, a wciąż przychodziły mu do głowy kolejne.
- Chce tylko... Podnieść się trochę - jęknął, bezradnie opadając na poduszki, bo nie miał w sobie tyle sił, aby walczyć z Laruissą, która pochyliła się nad nim. - Dam sobie czas? - Prychnął, odwracając głowę. - Kurwa... - To nie była wina Laurissy, ani nikogo poza nim samym, że wreszcie dopadła go karma. Życie odpłaciło mu się za te wszystkie krzywdy, które wyrządził innym, a przede wszystkim Hemingway. Nie umiał jednak dopuścić do swojej świadomości tego o czym mówiła dziewczyna, jakby to nie było prawdą, jakby zaraz ktoś miał mu powiedzieć, że to tylko głupi żart. - Przepraszam... - Znów na nią spojrzał, po czym pozwolił na to, aby pomogła mu się napić. Póki co postanowił poczekać na lekarza, dowiedzieć się czegoś konkretnego, zrozumieć co się z nim stanie i jak długo będzie musiał... Właśnie co? Leżeć? Jeździć na wózku? Jak on sobie niby poradzi. - Dziękuję, Iris - podziękował, za poinformowanie jego bliskich o tym co zaszło. - Będę teraz ich utrapieniem... Ty zrobiłaś dla mnie i tak zbyt wiele - dodał zaraz, bo nie chciał, aby brała sobie na głowę zamartwianie się nim. Miała własne życie, faceta, pracę, a ostatnich kilkanaście godzin spędziła w szpitalu i to chyba wystarczająca ofiara jaką dla niego poniosła. - Wróć do domu, odpocznij... - Oznajmił więc, bo chyba on też chciał zostać sam. Przemyśleć wszystko, pokatować się wnioskami. Jednak Hemingway przeszła do innej kwestii, a ta z kolei na kilka chwil kompletnie wymazała z głowy Tonego sprawę wypadku. Spojrzał na dziewczynę zaskoczony, bo dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę z tego, że się domyśliła i połączyła kropki. - To była taka ostatnia namiastka ciebie na jaką mogłem sobie pozwolić - przyznał zgodnie z prawdą, poza tym była jeszcze jedna rzecz. - Na każde urodziny wysyłałem ci róże. Wiedziałem, że ich nie lubisz, a ty wiedziałaś, że o tym wiem, więc uznałem, że nie domyślisz się, że to ode mnie, a od jakiegoś losowego przyjaciela, znajomego, krewnego... kogokolwiek. - Możliwe, że powinien zachować tę tajemnicę dla siebie i nie dzielić się nią z Rissą. Prawdopodobnie myśląc trzeźwo nigdy by tego nie zrobił, uznając swoje zachowanie za nieodpowiednie i krępujące... Był jednak w szpitalu, przerażony, zmęczony, pod wpływem morfiny i chyba nie najlepiej kontrolował własne przemyślenia. Poza tym potrzebował się skupić na czymś innym, a przepełnione niezrozumieniem spojrzenie Hemingway skutecznie mu w tym pomagało.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Łatwo mu było mówić, żeby nie płakała, kiedy ona przez ostatnie godziny stale odchodziła od zmysłów, martwiąc się o niego. Mogłaby mu to wyłożyć, ale wolała się skupić na tym, że ją docenił, a co tu dużo mówić, to było dla niej niezwykle ważne.
- Bez twojego telefonu nic bym i tak nie zrobiła - mimo to musiała jeszcze trochę się ukamieniować, bo taka już była. Rozpacz była jej stanem bazowym, punktem odwołania, czymś co naprawdę dobrze znała i w czym paradoksalnie czuła się bezpiecznie. Teraz natomiast szczególnie tego potrzebowała, bo chociaż życiu Anthony'ego nic już nie zagrażało, to jednak miała sporo podstaw, aby się o niego martwić i to bardzo. Z resztą widziała, jak się denerwował, a to był dopiero początek i jak na razie powinien się skupić na tym, że się obudził.
- Łóżko ma taki pilocik, mogę nim ciebie podnieść - rzuciła pospiesznie, szukając wspomnianego pilocika, ale dłonie jej się trzęsły, więc nie dość, że nagle nigdzie go nie było, to jak już się znalazł, nie wiedziała co dokładnie nacisnąć, a przy tym skrzywiła się, gdy Anthony przeklął, bo miała wrażenie, że to ona robi coś nie tak. - Ja byłam obecna przy wypadku, więc jestem za niego współodpowiedzialna. Nie zrzucę tego wszystkiego na barki twoich rodziców i siostry - tym razem jednak w jej głosie pobrzmiewała spora determinacja, bo nie żartowała, a już na pewno się nad nim nie litowała. Była z tych osób... wyrzuty sumienia by ją zjadły, gdyby tak po prostu wróciła do swojego życia. Za bardzo by się martwiła i jeszcze mocniej się dołowała tym wszystkim. - Jak wrócę do domu, to oszaleję - dodała, ponownie wcale nie hiperbolizując, ale o tym, jak słaba była jej psychika, Huntington nawet nie mógł wiedzieć. Jak często sięgała po psychotropy w dawkach większych, niż zalecane, byleby zapanować nad wszystkimi lękami i myślami, które ciągnęły ją do dołu. Teraz musiała się czymś zająć, a raczej kimś zająć, bo zwyczajnie nie wyobrażała sobie, że Anthony miałby jej na to pozwolić. Nie było to więc najbardziej korzystnym momentem do ciężkich tematów, ale skoro ten już został poruszony, należało się z nim skonfrontować, tylko, że... te rewelacje sprawiły, że otworzyła zarówno usta, jak i oczy znacznie szerzej.
- Co robiłeś? - zapytała niemalże piskliwie, bo była w złym stanie, znów puls jej przyspieszył, a łzy zaczęły wypełniać i tak już czerwone oczy. Miała w głowie pełno pytań i jednocześnie równie dużo obaw przed tym, żeby je zadać. Kiedy jednak ona walczyła z tym, by ponownie się nie poryczeć, drzwi się otworzyły, a do środka wszedł mężczyzna w białym fartuchu, na oko koło pięćdziesiątki.
- Widzę, że pacjent nam się obudził - przywitał się pogodnie, podchodząc do łóżka. - Doktor Wade, miałem tą przyjemność by pana operować - dodał, zerkając to na Anthony'ego, to na kartę, jaką ściągnął sobie z ramy, a kiedy przestudiował ją uważnie, w końcu spojrzał na Laurissę. - Ale proszę nie płakać, odzyska go pani raz dwa - zapewnił, a Laurissa pokiwała tylko głową, ocierając oczy, bo przez tą konfrontacje łzy faktycznie spłynęły jej po twarzy.
- Ale wszystko będzie dobrze? - wyrwało jej się, skoro lekarzy już był, a teraz skupił się na badaniu jakiś odruchów u Tony'ego.
- Droga pani, w medycynie, jak w kinie... ale jesteśmy dobrej myśli, operacja się powiodła, nie wiem ile już sam pan zdążył się dowiedzieć, ale niestety doszło do sporych uszkodzeń w obrębie kości piszczelowej i strzałkowej lewej nogi oraz w stawie skokowym i kolanowym prawej... W lewej znajduje się aktualnie tytanowa blaszka, która wszystko nam trzyma, że tak powiem do kupy, ale przez jakiś czas nie ma mowy o przenoszeniu żadnego ciężaru, więc pojeździmy sobie trochę, dobra? - wyłożył wszystko Tony'emu i przynajmniej na Laurissę jego usposobienie służyło, bo czuła się jakoś lepiej.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Dezorientacja jaką czuł zaraz po przebudzeniu zniknęła, gdy coraz więcej faktów zaczynało docierać do Anthonego. Nie wierzył w połowę z nich, ale z drugiej strony widział i czuł w jakim kiepskim był stanie, Laurissa zresztą swoim zachowaniem tylko utwierdzała go w przekonaniu, że nie jest dobrze. Owszem żył, ale poza tym nic nie malowało się w jasnych barwach.
- Spokojnie, nie musisz szukać - westchnął, a w tonie jego głosu dało się wyczuć tę nutkę zrezygnowania. Spojrzał ponownie na Rissę, dostrzegając jej drżące dłonie, oczy przepełnione smutkiem i ten strach nad którym nie potrafiła zapanować. Wdzięczny był za to, że była obok, może nawet i szczęśliwy, ale w tamtej chwili nie chciał niczego innego poza chwilą samotności. - Nie jesteś niczemu współwinna, Iris - nie umiał jednak nie zgodzić się z jej słowami. Nie chciał, aby nosiła w sobie poczucie winy, jakąś chorą odpowiedzialność za to w jakim on znalazł się stanie. - Poradzę sobie, wiesz? - Skłamał, pojęcia nie miał co go czeka, ale nie chciał, aby ona widziała go w takim stanie, aby przyglądała się jego upadkowi. Jej współczucie i troska... Póki co nie był wstanie pogodzić się z tym co zaszło, a co dopiero umieć wynagrodzić Laurissie jej pomoc. Jedyne co mógł zrobić, aby chociaż odrobinę odbudować swój zrujnowany wizerunek w jej oczach to przyznać się do tych głupich sentymentów jakie nadal w sobie nosił. Do wysyłania kwiatów w jej urodziny, chociaż nie miał do tego prawa, do jednego dnia w roku, w którym myślał o niej i o tym, czy oby na pewno postąpił słusznie.
Całe szczęście, a może i nieszczęście, wizyta lekarza uchroniła go przed odpowiedzeniem na niewygodne pytanie Iris. On chciał jej tylko sprawić przyjemność, ale z perspektywy ich ostatniego spotkania, tego co miało miejsce obecnie, chyba... Chyba zrozumiał, że zaczynał dawać jej też nadzieję. Owszem wierzył w to, że mają jeszcze szansę, ale było to zanim został pozbawiony możliwości poruszania się. Zanim życie skarciło go za tak bezsensowne myślenie i ponowną próbę zniszczenia jej życia. Może wypadek był znakiem od Boga, że powinien się w końcu od Hemingway odpierdolić, bo już dość przez niego przeszła.
Słuchał słów lekarza, ale miał wrażenie, że rozmawiają o kimś innym, że on jest tylko wizem oglądającym film, a nie głównym aktorem. Starał się zrozumieć co mężczyzna do niego mówił i chociaż wydawał się być pozytywnie nastawionym, jego słowa przerażały. Lewa noga połamana, prawa z uszkodzonym kolanem i...
- Jakie pojeździmy? - Dopiero teraz się oderwał, chociaż wdzięczny był Rissie za zadania swojego, jakże banalnego pytania.
- Przez kilka miesięcy wózek inwalidzki będzie jedyną możliwą opcją jaka wchodzi w grę. Niestety obie nogi potrzebują czasu, aby się dobrze zaleczyć. Potem kilka miesięcy rehabilitacji... Nie wspomniałem jeszcze o lekkim uszkodzeniu kręgosłupa, ale ono zaleczy się samo tylko trzeba uważać, kręgi są nie naruszone - wyjaśnił doktor, a Tony poczuł jak robi mu się gorąco.
- Kilka miesięcy? - Powtórzył, ale nie chciał odpowiedzi, znał ją... Odwrócił spojrzenie zarówno od lekarza jak i Iris.
- Póki co proszę się tym nie przejmować i wypoczywać. Niebawem przyjdzie do pana pielęgniarka, aby zmienić kroplówkę. Będzie dobrze, pańska narzeczona także nie musi się obawiać - dodał jeszcze, a po miłym pożegnaniu wyszedł.
Zapadła cisza, a Tony sam nie wiedział na czym powinien skupić swoje poszarpane myśli. Przeskakiwał z tematu na temat analizując wszystko niedowierzając i... Potrzebował dystrakcji, czegoś co odwiedzie go od myślenia o swojej przejebanej sytuacji. Poza tym... Poza tym musiał uwolnić od siebie Hemingway nim ta ponownie da mu się skrzywdzić.
- Narzeczona? - Zapytał spoglądając na dziewczynę. - Skłamałaś - oznajmił, jakby ona tego nie wiedziała. - Byłabyś nią, wiesz? - Zamiast się zamknąć mówił dalej, ale musiał. To było lepsze niż widzieć jej zapłakane oczy, niż żerować na jej dobrym sercu. - Miesiąc przed świętami, wtedy gdy ciebie rzuciłem - specjalnie użył tego określenia, by było mocniejsze, dobitniejsze. - Stałem przed sklepem jubilerskim zastanawiając się co zrobić... I wiesz co? Dostałem wiadomość; zaproszono mnie na imprezę - prychnął, jakby opowiadał zabawną historię, a nie początek własnej klęski. - Poszedłem tam, a jak wiesz po pierścionek już nie wróciłem. Zamiast tego dałem ci w prezencie ból, bo chciałem sobie poużywać, poczuć się królem życia i było mi dobrze - kontynuował nie odwracając od niej spojrzenia i nienawidząc siebie z każdym słowem coraz bardziej. - I jest mi dobrze... Nie chcę tego zmieniać - mruknął z trudem nadal na nią patrząc. - Idź już. Idź. Nie wiem jak mam inaczej ci powiedzieć, że chcę być sam - dokończył w ten dwuznaczny sposób, kompletnie fałszywy i nie zgodny z prawdą, ale jedyny właściwy.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Poczuła pewnego rodzaju ulgę, kiedy w sali pojawił się lekarz. Mógł wszystko wyjaśnić profesjonalnie Huntingtonowi, a przy tym sama Laurissa potrzebowała trochę czasu, by się uspokoić i odnaleźć. Dla niej samej też nie było to łatwe, bo jej natura kazała zawsze roztrząsać problemy, ale naprawdę mocno się starała, by pokazać przed Tonym, że nie musi się o nic martwić. Fakt, nie było najlepiej, ale w jego pracy miało mu to nie przeszkadzać, po prostu liczyło się nastawienie, zaangażowanie w leczenie i rehabilitację. Nikt nie podpisał na niego wyroku, jednak Anthony zdawał się podchodzić do tego całkiem inaczej.
Drgnęła delikatnie, gdy mężczyzna nazwał ją narzeczoną Huntingtona, a w dodatku zostawił ich z tym samych. Nie trzeba było długo czekać, żeby zapytał, chociaż Rissa szczerze wierzyła, że to przemilczy.
- Musiałam, żeby pozwolili mi zostać - odpowiedziała głucho, trochę po to, by ściąć ten temat, ale najwyraźniej Tony miał całkiem inny pomysł. na początku nie rozumiała o czym mówił, a potem... potem zrobiło jej się niedobrze. Nie była gotowa na takie rewelacje, zwyczajnie nie chciała tego teraz słuchać. Całej tej prawdy, którą przed nią skrywał. To, że chciał się jej oświadczyć, ale wystarczyła impreza... - Ty... - nie potrafiła mu wygarnąć, po prostu stanęła nad łóżkiem i bardzo chciała zmieszać go z błotem, ale nie mogła. Znów to przechodziła... rozpadała się, a chociaż nie chciała wyglądać żałośnie, oczy jej natychmiast zaczęły zachodzić łzami. Była przerażona, roztrzęsiona i stanowczo za słaba psychicznie na takie doświadczenia. Stała więc, szukając czegoś w głowie, ale wiedziała już, że nie znajdzie w sobie odwagi. Mimo to jeszcze nie wyszła, zastygła i w obawie, że da się skrzywdzić, jakiś impuls sprawił, że ręka jej drgnęła. Na moment nie liczył się jego stan, na te kilka sekund, kiedy wyprowadziła cios w jego policzek. Uderzenie wypełniło salę charakterystycznym plasknięciem, a ona żałowała, że nie potrafi mocniej. Z resztą ręka cała zaczęła ją boleć, skóra piec pewnie bardziej, niż samego Anthony'ego. - Żałuję, że ciebie pokochałam. Mogłeś mieć kogoś, kto w ogień za tobą by skoczył, ale ty nie chcesz ratunku, jesteś zepsuty i być może to nie kariera tak ciebie zmieniła. Być może zawsze byłeś obrzydliwym człowiekiem - a jednak uderzenie w twarz nieco dodało jej odwagi, chociaż trzęsła się cała, pociągała nosem i nie przejmowała tym, ile łez spłynęło po jej polikach. Starała się nie myśleć o ich pocałunku, nie tak dawno, na trawie. O tym, że była skłonna dla niego porzucić wszystko, to co miała. Tylko, że te myśli samoistnie wypełniły jej głowę, odwróciła się jedynie na pięcie i wyszła z jego sali, a potem w stronę schodów, ale przy tych starczyło jej energii i po prostu, na środku korytarza, pomiędzy ludźmi wybuchnęła donośnym szlochem, kucając jak dziecko. Jakiś czas później zainteresowała się nią pielęgniarka. Nie umiała do końca wytłumaczyć, ale połączono ją z wypadkiem Anthony'ego... tłumaczono jej, że wszystko będzie dobrze, bo jej stan sugerował wybuch wywołany właśnie obawami o narzeczonego, gdy tym czasem jak miałaby im się przyznać do prawdy? Poza tym z zachłannością wręcz przyjęła leki uspokajające, przełykając je szybko, czekając na znajome, przyjemne odprężenie. Zamiast opuścić szpital, spędziła długie godziny na korytarzu, prosząc Remigiusa, by przywiózł jej coś do ubrania, bo przed innymi wstydziła się wspomnieć o tym gdzie jest i dlaczego. Z resztą przed blondynem też, ale on przynajmniej nie znał Huntingtona. Kiedy zaś pielęgniarka wyjaśniła, że Anthony zasnął, Rissa wślizgnęła sie do jego sali, chcąc skorzystać z toalety. Czuła się tak żałośnie przez to, że nadal tu była... przez to, że gdy się przebrała, nie wyszła, tylko stanęła nad jego łóżkiem, nadal bojąc się o człowieka, który na to nie zasługiwał. Ostrożnie wyjęła mu nawet telefon z dłoni, chcąc go odłożyć, ale ten nie był jeszcze zablokowany i wtedy dotarło do niej co oglądał. Jakąś galerię z ich starymi zdjęciami, głównie jej własnymi. Nie rozumiała... po co? Serce zaś zaczęło jej walić i naprawdę miała już tego wszystkiego dość, ale leki działały na tyle, by po prostu podeszła do kanapy stojącej pod oknem, ściągnęła z niej swoją niewielką torbę, przywiezioną przez Remy'ego i zwinęła się w kłębek, w końcu zasypiając. Nie miała pojęcia ile spała, ale obudził ją czyjś szept.
- ...namawiałyśmy ją także, żeby wróciła do domu, ale nie chciała pana zostawiać - spięła się cała, zamiast obudzić, udając, że śpi dalej. - Ma pan spore szczęście, widać, że mocno pana kocha - kontynuowała szeptem postać, a Laurissa rozpoznała w niej głos tej samej pielęgniarki, która zbierała ją z podłogi, gdy płakała na korytarzu. Starała się nie ruszać, nie otwierać oczu, nie oddychać najlepiej, byleby nie zwrócić na siebie żadnej uwagi. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. - Więc proszę być dużym chłopcem i szybko wstawać na nogi... ta dziecinka też potrzebuje wsparcia, już dość wypłakała - kontynuowała, a zaraz potem wspomniała jeszcze o kilku czysto medycznych sprawach i chyba wyszła. Póki co Hemingway za bardzo bała się podnieść, nie miała co prawda żadnego planu, ale coś w jej głowie nakazywało jej nadal leżeć, jak skała.

Anthony Huntington
ODPOWIEDZ