Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
28.

Od ich ostatniego spotkanie, nie była w stanie wyrzucić go ze swoich myśli, chociaż naprawdę się starała. On sam niczego nie ułatwiał, bo nim się zorientowała, wiadomości od niego były już stałym elementem codzienności. Dostawała ich tak dużo, że przez jakiś czas czuła się, jakby znów miała naście lat, wlepiona w ekran telefonu, wyczekująca na kolejne parę zdań. Było to głupie i zwodnicze i czasem odczytywała, a potem czekała trzy minuty, by pomyślał, że wcale nie się nie niecierpliwi, że zajęta jest czymś innym, a jego osobę spychał na boczny tor. Wiedziała te, że nie powinna się z nim spotykać, utrzymywać kontaktu, bo po prostu nie było to ani mądre, ani sprawiedliwe, a mimo to pojawiła się tego dnia w jego rodzinnej stadninie - miejscu, którego przede wszystkim unikała przez ostatnie lata. Bała się widoku jego rodziców, czy rodzeństwa i była tego świadoma, więc nawet dzisiaj, zapuszczając się tu, wiele razy myślała o odwrocie. Strach podpowiadał, by wróciła do siebie, ale chęć spędzenia z nim czasu - jak nieroztropne to nie było - nie pozwoliła jej zawrócić. Napisała więc, gdzie czeka, a on kazał jej pójść do stajni. Na pewno było to lepsze, niż wejście do domu, więc w zasadzie ulżyła jej ta opcja i niczym szpieg, przemknęła do budynku, mijając kolejne boksy, aż nie dostrzegła tego otwartego, z siodłem przerzuconym przez murowaną zagrodę. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w środku odnalazła szybko Anthony'ego, kończącego czyszczenie zwierzęcia. Stanęła więc mocno zaskoczona, wsuwając telefon do kieszeni.
- Coś ty wymyślił - mruknęła, patrząc to na mężczyznę, to na wierzchowca i przełknęła mocno ślinę, już oczywiście dorabiając sobie pewne scenariusze, które niby nie musiały być prawdziwe, ale były też w obecnej sytuacji wielce prawdopodobne. - Ty w ogóle pamiętasz jeszcze, jak się jeździło? Kiedy ostatnio to robiłeś? - zapytała sceptycznie, zachowując jeszcze bezpieczny dystans. Lubiła konie, ale też... były duże, więc w jakimś sensie czuła do nich respekt, który można by nazwać śmiało strachem. Nie przeszkadzało jej to jednak w tym, aby w przeszłości jeździć na nich wraz z Huntingtonem. On zawsze popychał ją do rzeczy, na które sama z obaw by się nie zdecydowała. Niby teraz była starsza, ale serce waliło jej mocniej, jak za pierwszym razem, gdy ją tu przyprowadził... swoją drogą teraz, jak o tym pomyślała, wspomnienia te naturalnie zaczęły napływać, a ona miała wrażenie, że się w nich topi. - Nie wiem, czy to dobry pomysł... mówiłeś, że chcesz porozmawiać - przypomniała mu, bo to tymi słowami była zwabiona. Nie, żeby stawiała jakiś wielki opór, ale lubiła sobie wmawiać, że ten faktycznie pojawił się z jej strony. Że nie była aż taka miękka w swoich postanowieniach.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Nie potrafił przestać o niej myśleć. Laurissa stała się dla niego ponownie motywacją, tym bardziej po tym jak okrutny czas miał za sobą. Tony nie dość, że rozstał się z narzeczoną, przez co musiał odwołać ślub i mierzyć się z milionami pytań, to na dodatek wahał się co do ewentualnego spieprzenia z Lorne Bay ponownie. Miasteczko było dla niego okrutnym przypomnieniem o przeszłości jaką utracił i kpiło na każdym kroku z przyszłości jaką chciał zbudować. Nic, ale to naprawdę nic, poza ostatnimi chwilami z Hemingway, nie spotkało go przyjemnego w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że ponownie zaczęła kiełkować w nim nadzieja na to, że jeszcze między nimi może coś się zmienić. Tym bardziej po ostatnim spotkaniu, przez które każdej nocy budził się z głupim wrażeniem, że obok leży Rissa. Oczywiście nie było jej tak, była pusta przestrzeń i zimna poduszka, w pustym i pozbawionym duszy domu, którego Anthony także powoli miał dość.
- A zgadnij - odparł, słysząc za sobą głos Laurissy. Dopiero po tym jak odsunął się od karego wierzchowca, spojrzał na dziewczynę i poczuł jak serce zaczęło wybijać szybszy rytm w jego piersi. Wyglądała tak jakby nie minęło tych osiem lat, jakby nadal był tą uroczą i nieco absorbującą pannicą, z którą spędzał każdą chwilę, która była naturalną częścią jego życia, bez której nie istniał tylko on, bo oni zawsze byli we dwoje. Zawsze mówiło się o Rissie i Tonym, jakby stanowili jeden organizm, jakby ich losy były dla każdego przesądzone i dobrze znane. - Zabieram ciebie na przejażdżkę, Astraja jest już gotowa - wyjaśnił, aby Laurissa nie miała wątpliwości co do tego jakie były jego plany. - Kilka lat temu... - Odparł, sięgając po siodło i ostrożnie układając je na grzbiecie wierzchowca, aby czaprak się nie przekrzywił. - Iris, wychowałem się tutaj. Takich rzeczy się nie zapomina, a już na pewno nie wtedy, gdy jeździło się całe życie - dopowiedział, aby ją nieco uspokoić, aczkolwiek jeszcze nim zacisnął popręg, odszedł od konia, bo ewidentnie dziewczyna nie była przekonana co do jego pomysłu. - Chcę porozmawiać, ale czy nie możemy się przy tym dobrze bawić? - Zapytał podchodząc jeszcze bliżej. Nie potrafił się powstrzymać, aby jej nie dotknąć. Całym sobą pragnął to zrobić odkąd znalazła się w stajni, ale czekał, bo też wiedział, że to co zaszło na pikniku wcale nie było czymś jednoznacznie ustalającym nowe zasady gry. Wręcz przeciwnie, Rissa nadal kogoś miała, a on wchodząc z butami w jej życie desakralizował każdy jego kawałek. Nie umiał się jednak powstrzymać; dokładnie tak jak przed tym, aby nie złapać za pasemko jej włosów, nie założyć go za jej ucho, a potem nie potrzeć z czułością jej rumianego polika. - Ślicznie wyglądasz - mruknął cicho, a jego wzrok prześlizgnął się po jej twarzy na usta. Sam lekko zagryzł własne, wspominając moment, w którym tak łapczywie kosztował tych należących do niej. Pewnie zdobyłby się i na taką śmiałość ponownie, ale stojący za jego plecami koń prychnął głośno, po czym uderzył mu łbem w bark i popsuł klimat. - Szkoda twoich ubrań, ale w szatni znajdziesz pełno innych rzeczy. Melis pewnie nie będzie miała nic przeciwko jak pożyczysz coś od niej - wyjaśnił, po czym dokończył siodłanie konia, a kilkanaście minut później, oba wierzchowce stały przed stajnią czekając na swoich jeźdźców. - Jak się czujesz? - Tony doskonale pamiętał tę niepewność Laurissy, więc chciał ją zapewnić o tym, że wszystko będzie dobrze. - Spokojnie, na pewno nadal jeździsz prawie tak dobrze jak ja - dodał więc, po czym uśmiechnął się, bo miał wrażenie, że ktoś właśnie wybudził go ze snu i ponownie trafił do swojego życia sprzed opuszczenia Lorne. - Gotowa? - Zanim sam zajął miejsce w siodle, upewnił się, że Laurissa siedzi pewnie i wszystko jest w porządku, po czym powoli, stępem ruszyli w stronę lasu.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Mimo wszystko liczyła na to, że Anthony powie, że tak sobie czyści tego konia, dla przyjemności, albo dla kogoś, kto miał przyjechać pojeździć. Nie chodziło o to, że sama ich nie lubiła, ale miała naprawdę długa przerwę i zawsze odrobinę się bała tych zwierząt, bo były za duże, by w pełni mogła im zaufać.
- Mogłeś mi powiedzieć, założyłabym spodnie - podrapała się po ramieniu, w ten sposób chcąc rozładować trochę swoje zagubienie. Już nie chodziło nawet o konie, a o to, że nie rozumiała do końca na jakiej stopie się spotykają. Ostatnio się całowali i starała się sobie wmówić, że było to dużym błędem, ale też... zamiast go unikać, przyszła tu faktycznie, to z kolei tłumacząc sobie tym, że mają tylko porozmawiać. No, ale przejażdżka konna, to już prawie jak randka. Nie powinna o tym myśleć, ale myślała. - Wciąż nazywasz mnie Iris... - ocknęła się odrobinę i zmierzyła jego sylwetkę. To nie tak, że jego widok w garniturze nie robił na niej wrażenia, ale naszło ją na sentymenty, gdy tak stał w bryczesach, w których swoją drogą prezentował się naprawdę dobrze, z wysokimi oficerkami... aż się nieco rozkojarzyła i może przez to nie zauważyła, w którym momencie do niej podszedł, sprzedając komplement, który wywołał rumieńce na jej twarzy. Skrzyżowała z nim spojrzenia, a serce zabiło jej szybciej, gdy z taką swobodą potarł jej polik, jakby miał do tego prawo. Przecież nie miał, wiedzieli o tym oboje. - Zaskakująco swobodnie się przy mnie czujesz - wytknęła mu więc, nie wiedząc co innego mogłaby powiedzieć, a potem spojrzała w dół, na swój strój i ponownie na konia i westchnęła cicho. - Nie powinnam tego robić, ale niech ci będzie - westchnęła, jakby wiele dla niego poświęcała, ale w ten sposób chciała jedynie pokazać, a raczej udać, że to wcale nie tak, że od ich ostatniego spotkanie ciągle o nim myślała. Że nic w jej głowie nie zaczęło się znów przestawiać, ustawiając jego osobę na jakimś piedestale. Naprawdę chciała jakkolwiek to zaznaczyć, szczególnie po tym, co odwaliła podczas ich ostatniego pikniku, ale do tego wracać wspomnieniami nie mogła, bo wówczas zawieszała na nim spojrzenie w tak jednoznaczny sposób, że ten szybko zdradził, co miała na myśli. Udała się więc do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie długą spódnicę z wysokim rozcięciem zamieniła na jakieś bryczesy Melis, ale została już w swoich trampkach, po czym wróciła do Tony'ego, który zdążył wyprowadzić oba konie.
- Niepewnie... nie wiem, czy w ogóle pamiętam, jak to się robi i bardzo nie chciałabym spaść - odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, bo nigdy nie była z tych fajnych kobiet, co to udają takie pewne siebie i niczego się nie bojące. Mimo to przełknęła ślinę i zbliżyła się do konia, a po pierwszej nieudanej próbie, wybiła się na tyle, by zająć miejsce w siodle. - Dociągniesz mi popręg? - poprosiła, znów czując, jak rumieńce wypływają na jej polikach, po czym uniosła udo, bo sama nie lubiła tego nigdy robić, gdy już siedziała w siodle. Całe szczęście Anthony jej pomógł, a potem sam wskoczył na swojego wierzchowca i bez problemu z tej pozycji zajął się własnym popręgiem. Tak właśnie ruszyli w stronę lasu, a jej, nie wiedzieć czemu, serce wciąż biło szybciej, bo chociaż nie robili niczego znaczącego, to jednocześnie... było to naprawdę istotne. Robienie takich rzeczy... z nim.
- Mogłabym pomyśleć, że wracasz do siebie - mruknęła, zrównując się z jego koniem, całkiem dumna z tego, że jakoś sobie radziła, nawet jeśli szli jedynie stępem. - Te twoje garnitury są fajne, ale w bryczesach bardziej siebie przypominasz - dodała, ale nie wiedziała nawet, czy powinna sobie pozwalać na taką uwagę.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Tak naprawdę Laurissa była jedyną osobą, przy której Tony jako tako czuł się swobodnie, a zważywszy na łączącą ich historię, chyba wcale to dobrze nie świadczyło o obecnych relacjach mężczyzny z rodziną i znajomymi. Właściwie były one mierne, bo ani z tymi pierwszymi nie dogadywał się obiecująco, a tych drugich unikał jak ognia, bojąc się poruszać trudne tematy. Zresztą w oczach wielu z nich widział współczucie, bo koniec końców rozstał się z narzeczoną, a zaś inni spoglądali na niego dość oceniająco. Sam sobie na to zasłużył, kreując się na dupka z miasta. Chociaż z drugiej strony nigdy nie był najprzyjemniejszą osobą; ani nazbyt towarzyski, ani specjalnie uprzejmy. To Laurissa była tą, którą wszyscy lubili, która ocieplała jego wizerunek i sprawiała, że bufon z za dużym ego, wcale nie był aż takim okropnym gnojem i nawet dało się z nim dogadać.
- Wiedziałem, że nie odmówisz - skomentował jej odpowiedź, bo troszeczkę znał Laurissę i skoro przyjechała aż tutaj, aby się z nim spotkać to tym razem na pewno nie miałaby w sobie tyle siły, aby mu odmówić przejażdżki i z przytupem wrócić do miasteczka.
Dlatego jakiś czas później, wolnym stępem podążali w stronę lasu. Anthony znał te tereny jak własną kieszeń, a przynajmniej było tak lata temu, gdy praktycznie codziennie kręcił się wokół rodzinnej stadniny. Najszybciej było go znaleźć tutaj, albo na plaży i to zawsze w towarzystwie Rissy, która była przecież jego nieodłączną częścią.
- W sensie? - Zaskoczyło go stwierdzenie jakim podzieliła się z nim Hemingway. On absolutnie nie czuł się jak dawny on, ani jak obecny on, właściwie nie miał pojęcia co zrobić ze swoim życiem i, w którą pójść stronę. Póki co Lauirssa była jedyną latarnią morską na horyzoncie i uparcie podążał w jej kierunku, ale co tu dużo mówić, nie było łatwo. Nawet jeśli to ich spotkanie póki co przebiegała spokojnie, to przecież ich poprzednie było istnym chaosem. Mieszanką dobrych chwil, szczerości i kompletnie złych decyzji, przez które ostatnie dni Huntington spędził nieustannie pisząc do Laurissy. Robił sobie nadzieję, a jednocześnie bał się tego co będzie, gdy znów coś się spieprzy, albo gdy ona poświęci ponownie siebie dla niego, a on stchórzy... - Dzięki, chyba.. - Uśmiechnął się delikatnie i zerknął do boku na Laurisse. Nie spodziewał się usłyszeć od niej komplementu, a właśnie w taki sposób odebrał te słowa. - A nie przypominałbym siebie bardziej z heblem w dłoni? Albo z deską na plaży? - Zagadnął, po czym odbił do boku i znaleźli się w bardziej zacienionej alejce. - Dobrze ci idzie, chyba niczego nie zapomniałaś - skomentował zaraz, widząc jak Rissa porusza się w siodle. Stres chyba także z niej zszedł, bo udawało im się prowadzić spokojną rozmowę, a nie skupiać tylko na prowadzeniu koni. - Spróbujemy kłusu? - Dopytał, bo on oczywiście nie mógł się już doczekać by puścić się galopem, ale póki co odpowiadała mu taka powolna rozgrzewka. - Kiedyś zawsze chciałaś się ze mną ścigać... Nigdy nie miałaś szans - dodał, wspominając ciepłe, letnie wieczory, gdy obydwoje galopowali po plaży i nie przejmowali niczym. Zaśmiał się też pod nosem, przypominając sobie zawziętość Rissy i jej złość, gdy nie dawał jej wygrać... Czasem więc się nad nią litował i podkładał, ale nigdy nie mówił o tym wprost.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Jak na kogoś, kto wrócił tutaj i wywracał jej życie do góry nogami, był zdecydowanie zbyt pewny swojej pozycji, której Laurissa nawet nie potrafiłaby określić. No bo... Ostatnio tak śmiało przyznał, że ona pozwoli mu na to, by spierdolił to, co sobie poukładała, a teraz bez zawahania chwalił się tym, że mu nie odmówiła tej konnej przejażdżki. Powinna być bardziej stanowcza i wycofana, tylko, że zamiast tego, lgnęła do niego ufnie, jakby nie pamiętała, ile się przez tego mężczyznę nacierpiała. Teraz, kiedy razem wspólnie przemierzali konno las, jakoś tak łatwiej było jej o tym nie pamiętać.
- Może i byś przypominał, ale pewnie heblem odciąłbyś sobie dłoń, a przez deskę się utopił... z tych powrotów do przeszłości, najbezpieczniejsza jest chyba już jazda konna - podsumowała, chcąc nieco mu dogryźć, ale nie była mistrzynią takich zagrań. Jej głos był zbyt miły, melodyjny, spojrzenie zbyt ciepłe, aby faktycznie ktoś mógł ją posądzić o złośliwość. Poza tym nadal była lekko rozkojarzona, nadal nie rozumiała, jakim cudem stale lądowali w podobnych sytuacjach. Miała go nienawidzić i unikać, a tym czasem spędzała z nim miło czas i oddech jej przyspieszał, gdy na nią spoglądał. - Wiesz, nie robię za wiele, poza poruszaniem biodrami - wzruszyła ramionami, bo też ani trasa, ani stęp zbyt wymagające nie były. Nie oznaczało to natomiast, że mocno chciała zmienić tempo na bardziej żywe. Otworzyła więc szerzej oczy, by te pomieściły więcej wątpliwości i paniki, tak nieodzownych atrybutów Laurissy, przez które pewnie wydawała się młodsza. - Sama nie wiem, naprawdę dawno tego nie robiłam - zawahała się, ale zaraz spojrzała na niego z oburzeniem i zadarła nieco wyżej podbródek, jakby to miało dodać jej więcej pewności, której tak dużo wcale nie posiadała. - Kilka razy z tobą wygrałam - przypomniała, chociaż doskonale wiedziała, że wygrywała, gdy jej pozwalał. Nie powinna o tym wspominać, bo znów zalała ją fala minionych obrazów, które były jak jakaś klątwa. Wesołe chwile, gdy jedyne łzy, jakie wywoływał u niej, to te, które pojawiały się w kącikach oczu od zbyt głośnego śmiania się. Kiedy tak pędzili, a potem przywiązywali konie gdzieś na ich plaży i chłodzili się w morzu, przekrzykując co do tego, kto na miejscu był pierwszy. - Poza tym, jak na kogoś, kto chciał rozmawiać, wcale nie zacząłeś jakiegoż znaczącego tematu - zmrużyła oczy, wypominając mu to, ale chyba chciała jedynie zbić go z tropu, wysunąć biodra nieco szybciej, zmusić konia do szybszego kroku, a potem mocno zacisnąć uda i przejść do anglezowania tak, by nieco zajechać mu drogę i tym samym ustawić się przed nim. Niby tempo w kłusie do imponującego nie należało, ale i tak była z siebie dumna, gdy spojrzała się przez ramię, szczerząc jak dziecko i może zbyt swobodnie, jak na towarzystwo Anthony'ego. - Możesz mi kopyta czyścić! - zawołała, nim pomyślała, bo zwykła rzucać tym mało wyszukanym tekstem wiele lat temu, gdy jakoś udawało jej się go przechytrzyć, lub wyprzedzić chociaż na parę chwil. Utrzymywała więc tempo i nie przestawała unosić się i opadać w siodle, nie chcąc, aby koń z powrotem przeszedł do stępa Nie robiła tego od wielu lat, ale kiedy już się odnalazła w tych ruchach... zrozumiała, że odmawiała sobie wielu przyjemności tylko dlatego, że Huntingtona nie było obok.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Spojrzał na Risse delikatnie marcząc przy tym brwi. Z jednej strony był rozbawiony jej żartem, a z drugiej chyba gdzieś tam wewnętrznie nie podobało mu się tak jakim nieudacznikiem go widziała. Wystarczyło, że sam miał sobie za takiego co czego się nie dotknie zamienia to w gówno i szczerze miał już tego dość.
- Hebel może byłby i niebezpieczny, ale surfowalem niewadno... Wiesz w Melbourne też mają plaże i fale - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo zapewne zrobienia przez niego jakiegokolwiek mebla zajęłoby mu o wiele więcej czasu niż wcześniej, natomiast na plaży nadal czuł się dobrze tylko, że miał niebywale mało sposobności, aby tam bywać. - Zawsze miałaś talent do poruszania nimi w wyśmienity sposób - Nie mógł nie wykorzystać chwili do rzucenia tak dwoznacznego komentarza, tym bardziej że podczas ich ostatniego spotkania niewiele brakowało, aby Rossa faktycznie popisała się tym co potrafiła. Może ten komentarz był dość odważny, ale też Tony nie należał do jakiś tam wstydliwych chłopców. Zresztą nie miał problemu w tym, aby mówić wprost o swoich pragnieniach, a.w szczególności wtedy, gdy czuł się tak swobodnie i dobrze jak przy Hemingway. Miał wrażenie, że znów ma dwadzieścia pięć lat i całe życie przed sobą. - Dasz radę... - Zachęcał. - Widzisz? Może dziś też ci się uda - skomentował jej słowa, a potem przewrócił oczami, bo jakoś tak poruszanie poważnych tematów mogłoby im popsuć te przyjemna chwilę, a przyznać trzeba, że bawili się fantastycznie.- Przecież wciąż rozmawiamy, Iris - uciął więc krótko.- Na przykład o tym, że znów się cykasz - dodał, a kilka minut później zaśmiał się widząc zad Astraji zajeżdżają umu drogę.
Było przyjemnie, kłusowali przez jakiś czas, potem znów przeszli do stępa, a gdy znaleźli się na plaży Tonemu udało się namówić Risse na moment galopu. Potem zaś postanowili wrócić inna drogą, wyjechali na równinę i Huntington ponownie zaproponował aby się ścigali. Chociaż przez moment, bo miał wciąż wrażenie, że Rossa nie czuje się aż tak swobodnie w siodle. Widać jednak było po niej, że bawi się dobrze, więc udało mu się ją jakoś namówić. Z początku Tony dawał jej góry, a potem przyspieszył, ściskając uda mocniej i unosząc się w siodle. Zostawił Risse w tyle, ale miał zamiar do niej wrócić, ale gdy tylko zaczął galopować z powrotem w jej stronę coś poszło nie tak. Zwierzę.potknelo się tak niefortunnie, że przednimi nogami zarylo w ziemię, przewracając się na bok. Stopa Tonego utknęła w strzemieniu przez co ten nie zdążył zeskoczyć z siodła i potężny ciężar przygwoździł go do ziemi na kilka sekund nim koń wstał i odbiegł gdzieś w bok. W pierwszej chwili Tony poczuł tylko bezdech i przeraźliwy ból w prawej nodze, ale ten minął po chwili. Jednak obite płuca z trudem łapały powietrze.
- Kurwa... ; Jęknął ocierając twarz z piasku. Czuł się zamroczony, nieobecny i miał wrażenie jakby nadal nie potrafił uwolnić się spod zwierzęcia, a przecież nic na nim nie leżało. Nogi jednak były jakieś bardziej ociężale, a gdy chciał podnieść się do siadu, nie mogl, czując paraliżujący ból w dole pleców.


Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Zaskoczyło ją to, że niedawno surfował, bo chyba z góry założyła, że nie robił już tego, co w przeszłości było dla niego normalnością. Nawet też nie próbowała ukryć zdziwienia, które wymalowało się na jej twarzy.
- Wybacz, sądziłam, że miałeś tam lepsze zajęcia... golf, tenis... jakieś wernisaże - gdybała, trochę opierając się na tym, jak jej ojciec spędzał czas wolny, uznając to za bardziej wartościowe, od wygłupiania się na desce w morzu. Wolała jednak myślami do swojego rodziciela za często nie wracać, a nawet nie miała ku temu sposobności, bo następny - tak śmiały - komentarz Anthonego sprawił, że zapłonęła rumieńcem i oburzyła się z zasady, bo przecież tak wypadało. - Nie uważasz, że na zbyt wiele sobie pozwalasz? - zapytała próbując brzmieć dojrzale i udawać, że podczas ich ostatniego spotkania wcale do niczego nie zaszło, jak i też teraz te słowa wcale nie wywołały dreszczy u dołu kręgosłupa. Nie miała prawa czuć tego wszystkiego, co przy nim czuła. Może dlatego ostatecznie przekonała się do kłusu, bo to też było ucieczką od emocji, jakie ją przytłaczały i kusiły jednocześnie.
W zasadzie nie wiedziała, w którym momencie pozwoliła sobie na swobodę, a porównania do tego, co było, przestały jej doskwierać. Chociaż z założenia była panikarą, naprawdę dobrze się bawiła i doszła do wniosku, że brakowało jej takich przejażdżek - wolała tak to sobie sprzedawać, niż stwierdzać, że brakowało jej Anthony'ego, chociaż prawda od lat była jej dobrze znana. Lekko zmęczona, ze zdrowymi rumieńcami na twarzy wracała już do stajni, jeszcze raz decydując się na wyścig. Oczywiście Anthony musiał już poszaleć, a ona zatrzymała Astraję, nawet za nim nie pędząc, tylko patrząc na te jego popisy. Tylko, że kiedy wracał, drogę przeciął mu wąż, którego on sam pewnie nie zauważył, zrobił to natomiast jego koń oraz Laurissa i trudno stwierdzić, które z nich przeraziło się bardziej. Jak w zwolnionym tempie widziała przerażenie wierzchowca, a potem to, jak ten się potyka, zbaczając nieco na bok, gdzie podłoże szło pod kątem w dół. Chyba wrzasnęła, nie pamiętała nawet, a potem Tony już leżał, gdy ona zeskoczyła z własnego siodła. Jego koń, przerażony uciekł z miejsca, najpewniej do stajni, a Astraja widząc go, ruszyła za nim, ale na to Hemingway nie zwracała najmniejszej uwagi.
- Kurwa... Tony! - podbiegła najszybciej, jak się dało, nie tyle klękając, co upadając przy nim na kolana. O krok była od zawału, ale adrenalina utrzymywała ją przytomną, gdy patrzyła na niego, od głowy, do stóp, a raczej tej jednej, leżącej pod innym kątem, niż powinna względem kolana. Ten widok sprawił, że chciała zwymiotować, wrażliwa na takie bodźce, jednak próbowała się powstrzymać, myśląc racjonalnie... to znaczy... na tyle, na ile panika jej pozwalała. - Nie ruszaj się - błagała, a dłonie całe jej się trzęsły, gdy złapała w nie jego twarz, jakby musiała się upewnić, że... sama nie wiedziała co. - Oddychaj... oddychaj, będzie dobrze - nie wiedziała, czy radziła jemu, czy sobie, ale przez panikę, już miała całe oczy przeszklone łzami, gdy dotykała jego kamizelki, w poszukiwaniu telefonu. Własny musiała zostawić w stajni. Zerknęła znów w kierunku tej nieszczęsnej nogi i zobaczyła, jak materiał bryczesów barwi się szkarłatem, a wtedy w ogóle krew zaczęła odpływać z jej twarzy, a przed oczami robiło się ciemno, ale musiała się ogarnąć. - Nie patrz... oddychaj, spokojnie... dzwonię po pogotowie - mówiła mu, ale przecież nie wiedziała, jak odblokować telefon. Działała w kompletnym amoku i najnormalniej w świecie, bała się o niego do tego stopnia, że wcale nie chciała być tutaj bohaterem, który wszystko ogarnia, tylko zwinąć się obok i płakać tak długo, aż ktoś lepszy ich nie uratuje. Tylko, że takiej opcji nie było.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, a raczej Anthony odnosił takie wrażenie. Dochodziły go jakieś dźwięki, chyba krzyk Lauirssy, ale przez pierwszych kilka chwil nie potrafił skupić się na niczym innym jak na odzyskaniu oddechu. Bolały go plecy od uderzenia i miał wrażenie jakby zebra paliły go żywym ogniem, ale poza tym chyba nie było najgorzej. Jego zmysły były lekko przytępione przez upadek co zrzucił na fakt, że pewnie uderzył głową o ziemię, bo w lewej skroni czuł pulsujący ból.
- Iris, spokojnie... Nic mi nie jest, ja... - wyjęczał, nadal z trudem łapiąc powietrze, jakby coś uniemożliwiało mu odetchnięcie w pełni. Poza tym widząc to przerażenie wymalowane na twarzy Laurissy, zaraz skupił się na niej i na tym jak cholernie było mu wstyd, bo absolutnie nie chciał, aby ich spotkanie miało taki fatalny przebieg, a już zupełnie nie chciał tego, aby Rissa się nad nim litowała. To jego brawura i nieuważność doprowadziły do tego, że leżał teraz na ziemi, cały pokryty kurzem, nie mogąc się podnieść, bo obite kości jeszcze mu na to nie pozwalały. Przynajmniej tak się tłumaczył do chwili, w której Hemingway naprawdę pobladła spoglądając gdzieś w okolicę jego stóp. -Czekaj, muszę wstać... - Sam chciał sprawdzić, ale gdy tylko spróbował unieść korpus, potężny impuls bólu przeszył całe jego ciało, uniemożliwiając mu jakąkolwiek próbę wstania. - Kurwa... - Jęknął, tym razem bardziej przejęty sytuacją, bo zaczynało docierać do niego, że nie tylko spadł z konia, a raczej został poturbowany, ale chyba o własnych siłach nie uda mu się wrócić do stadniny. - Iris, co jest? - Zapytał, patrząc jak dziewczyna w panice zaczęła szukać jego telefonu, oklepując go po klatce piersiowej. - Hej Iris, uspokój się, będzie dobrze... Daj mi chwilę, nie panikuj - rzucił, a raczej wyjęczał nie mając pojęcia o tym jak ciężko było go zapewne zrozumieć i dosłyszeć. Jednak swoją dezorientację zaczął co najwyżej zrzucać na możliwość doznania lekkiego wstrząśnienia mózgu, a panikę Rissy jakiejś nieładnej ranie na łydce, czy skręconej kostce. Przecież nie mogło być, aż tak źle... Przecież.. - Pogotowie, po co? - Znów zaczynało mu się wszystko zlewać, a gdy spróbował podeprzeć się na łokciu, jęknął ponownie. Tylko, że wtedy też dotarło do niego coś jeszcze. Próbował unieść lewą nogę, aby zgiąć ją w kolanie i także na niej się podeprzeć, ale jego ciało nie zareagowała. Skupił się więc jeszcze mocniej na tym działaniu i nic... -Kurwa, Lauirssa... - Spojrzał na przerażoną Hemingway i sam zaczął czuć strach. Adrenalina i zdezorientowanie nie pozwalały mu rozsądnie ocenić sytuacji, ale z każdą mijającą sekundą, Tony zdawał sobie sprawę z tego, że jest znacznie gorzej niż zakładał.. Może wręcz fatalnie, ale przecież... To jeszcze nic nie znaczyło, był tutaj rozmawiał z Rissą i może to tylko wstrząśnienie mózgu, może wróci do siebie, ale lepiej aby jednak pojechał do tego szpitala. - 0407 - wymruczał cicho, bo powoli zaczynało mu się robić słabo i ciemno przed oczami. - Pin do telefonu... 0407 - powtórzył, gdyby dziewczyna nie dosłyszała za pierwszym razem.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
W jednej chwili jej przerażenie wzięło nad nią górę i nie było takiej możliwości, aby się uspokoiła. Upadek sam w sobie wyglądał przerażająco, ale gdy znalazła się przy Anthonym, wcale nie malowało się to wszystko w lepszym świetle. Nawet jeśli on sam mówił, że nic mu nie jest, nie była ślepa, widziała, że jest inaczej, a przy tym wrodzone bycie panikarzem tylko podburzało jej strach. Tym bardziej po próbach podniesienia się, które nie odniosły sukcesu.
- Jak mam niby nie panikować? Nie powinnam zgadzać się na to ściganie! - zawołała, nadal w emocjach, a łzy zaczęły już jej spływać po polikach i kompletnie się ich nie wstydziła, bo chyba nawet nie była tego świadoma. Wolała się skupić na tym, by znaleźć ten przeklęty telefon, by sprowadzić pomoc, by zrobić cokolwiek, co jakoś naprawi tę sytuację. - Jak to po co?! Żeby się tobą zajęli! - odpowiedziała na jego pytanie, nadal w emocjach, ale nie dało się opisać tego, jak bardzo się o niego bała w tamtym momencie. Nie wiedziała co robić, nie znała się na pierwszej pomocy, dłonie całe jej drżały i naprawdę chciała, by to ktoś nią się teraz zajął, bo z niej nie było kompletnie materiału na bohatera. Mimo to musiała wykazać się zdolnościami, których nie posiadała, ale kiedy Tony spróbował znów się poruszyć, spróbowała odsunąć swój strach jak najdalej.
- Błagam, nie ruszaj się... leż spokojnie, będzie dobrze - powiedziała mu to, co on sam powiedział jej chwilę temu, delikatnie kładąc dłonie na jego ramieniu. - Oddychaj spokojnie, będzie dobrze - dodała, nie pierwszy raz wypowiadając tu takie słowa, ale w tym mętliku miała mocno ograniczone możliwości. Kiedy więc podał jej pin do telefonu, w pierwszym odruchu po prostu go wpisała, uważając, że to jest teraz najważniejsze, ale zaraz zastygła w bezruchu, gdy w ciągu liczb tak bezbłędnie odczytała datę swoich urodzin i mimo całego strachu, serce zabiło jej szybciej, a ona posłała mu znaczące spojrzenie, ale zanim cokolwiek powiedziała, wybrała już odpowiedni numer. Przedstawiła się, próbowała określić co się stało, pogubiła się, podobnie jak wtedy gdy miała wspomnieć gdzie się znajdują, ale na całe szczęście Anthony, mimo swojego stanu trochę ją wspomógł. Obiecali, że wyślą kogoś helikopterem, gry powiedziała, że są pośrodku szczerego pola i nie ma tu drogi dojazdowej, więc wierzyła, że dzięki temu pomoc przybędzie szybciej.
- Przylecą helikopterem... będzie dobrze, wiesz? Ale masz się nie ruszać - przekazała mu, udając, że równocześnie wcale nie płacze z przestraszenia. Zbliżyła się natomiast do niego i drżącą dłonią spróbowała zabrać nieco pyłu z jego twarzy. - Pomogą ci i na pewno jeszcze wieczorem będzie okay, ale musisz na mnie patrzeć, dobrze? - dodała, ale przy tych słowach załamał jej już się głos i pozwoliła sobie na głośniejszy szloch, ocierając wolą dłonią twarz. - Jezu, niech oni już tu będą... nie powinniśmy byli się ścigać - próbowała nie panikować, ale to było silniejsze od niej. - Jak się czujesz? Mów do mnie, dobrze? - chciała zapytać o pin, ale jednocześnie sytuacja temu nie sprzyjała. Chyba najbardziej się bała, że Anthony straci przytomność i zostanie tutaj sama, a już na tym etapie sobie nie radziła.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Znał Laurissę na tyle, by wiedzieć, że lubiła przesadzać i panikować bardziej niżby wypadało w danej sytuacji. Dlatego trochę bagatelizował z początku to jakim przerażonym wzrokiem na niego patrzyła, wmawiając sobie samemu, że pewnie sam wypadek wyglądał gorzej niż to co jemu dolega. Niestety Tony szybko miał przekonać się o tym, że po chwilowym skoku adrenaliny, powoli zaczną opuszczać go siły, a poranione ciało palić żywym ogniem.
- Oddycham - powiedział z niemałym wysiłkiem, bo ponownie chciał się poruszyć, ale nie potrafił. Uznał więc, że lepiej posłuchać Rissy, ale czuł jak ogarnia go panika i przerażenie... Nie chciał wiedzieć jak bardzo źle jest, ale zachowanie Laurissy zdradzało wszystko. Nawet jeśli wydawało mu się być z początku przerysowanym, to gdy faktycznie zadzwoniła na pogotowie sprawa stała się jasna. Było kiepsko, naprawdę kiepsko, a z tego co dziewczyna tłumaczyła dyspozytorowi, Tony zrozumiał tyle, że prawdopodobnie obie jego nogi nie wyglądają najlepiej. Z jednej strony było to jakąś odpowiedzią, z drugiej niemoc jaką czuł Huntington był dziwna, nienaturalna i mężczyzna nie potrafił w żaden sposób pojąć co się z nim dzieje.
- Helikopterem? Po co... - Jęknął, ale ból w głowie był zbyt silny, aby mógł dokończyć myśl. W zasadzie powoli było mu wszystko jedno, bo zmęczenie było zbyt potężne, aby z nim walczył. Ostatkiem sił tylko trzymał się przytomności, bo nie chciał, aby Rissa została ze swoim strachem sama. - Dobrze... Patrzę na ciebie, Iris - mruknął, starając się uśmiechnąć. - Nie płacz, ej... Już tyle przeze mnie wypłakałaś łez... Daj spokój.. Będzie dobrze - na tyle, na ile pozwalały mu siły starał się unieść dłoń, aby sięgnąć nią policzka Hemingway. Nawet nie myślał już o tym jak paskudnie źle się czuje, bo powoli tracił przytomność. Gdzieś tam powracał na jawę i po kilku sekundach znów jego świat spowijał mrok. - Cicho, wyścigi są fajne... Wygrałem - rzucił w jakimś amoku, ale chyba właśnie o tym przed chwilę mówiła do niego Rissa. - Mówię... Iris... Jest dobrze, wiesz? Jesteś tu... - wymamrotał, przechylając lekko głowę, bo instynktownie wyczuł jej dłoń i chciał wtulić w nią mocniej policzek. Obecność Laurissy była wszystkim na czym potrafił się skupić, co pamiętał w tamtego dnia i co sprawiało, że ostatkiem sił nie tracił przytomności. - Nie mógłbym chcieć nic więcej jak ciebie - dodał jeszcze, a potem już kompletnie odjechał, nie pamiętając czy jeszcze jakieś słowa opuściły jego usta.
Jakiś czas później dosłyszał tylko potężny huk, a potem ktoś nim trząsł, ktoś coś mówił, ale wszystko było niewyraźne, jakby za mgłą. Wiedział, że go przenieśli, ale jak długo to trwało, gdzie i kto, nie miał zielonego pojęcia. Potem pamiętał tylko zimną dłoń zaciskającą się na jego ręce i jasne światła, a gdy ponownie odzyskał przytomność była ciemność.
Cichy, rytmiczny dźwięk jakiegoś ustrojstwa, wydającego nieprzyjemny pisk wybudziło go ze snu, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, bo gdy rozbudził się mocniej zrozumiał, że w pokoju w jakim się znajduje panuje cisza. Owszem coś dźwięczało, ale nie było to irytujące, bardziej wytłumione i melodyjne... Z trudem otworzył oczy, wiedząc już, że jest w szpitalu. Musiał być, bo pamiętał co zaszło, pamiętał, że była wtedy przy nim Laurissa, ale nie wiedział ile czasu minęło od chwili wypadku i co się z nim działo.
- Iris... - Wyszeptał, a raczej wycharczał przez zaschnięte gardło. Jego palce z trudem się poruszały, bo ciało nadal nie chciało się do końca wybudzić. Udało mu się jednak sięgnąć dłonią włosów dziewczyny, które leżała z przedramionami opartymi o materac i głową schowaną między nimi.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Ta sytuacja nie powinna mieć nigdy miejsca i chociaż było to teraz niepotrzebne, wyrzucała sobie miliony banalnych sposobów, które pomogłyby im uniknąć takiego wypadku. Nie wiedziała co dokładnie stało się z Anthonym, prawdę mówiąc nie chciała nawet tego sprawdzać, za bardzo przerażona już tym, co było dla niej jasne. Nie miała siły tłumaczyć dlaczego helikopterem, była za bardzo zagubiona i nie potrafiła przestać płakać, nie wiedząc już, czy ocierać jego twarzy z brudu czy swoją z łez.
- Wiem, że będzie - jęknęła w odpowiedzi na jego słowa i nie myśląc wiele, nachyliła się nad nim, by ułatwić jego dłoni tą wyprawę do jej polika. Sama z resztą docisnęła jego palce do swojej skóry, na moment przymykając oczy. Trzęsła się jak liść osiki, a musiała być silna. Tylko, że nigdy nie była i teraz dało się to wręcz boleśnie zauważyć. - Jak mam nie płakać, jak tak się o ciebie boję? - zapytała, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Czuła, że gdzieś jej ulatuje, że co chwila go traciła i odzyskiwała ponownie. Kaszlała przez szloch w tych chwilach, gdy oczy miał takie nieprzytomne i jęczała z ulgą, gdy ponownie patrzył na nią świadomie. - No to, jak tu jestem, to korzystaj... nie zasypiaj, błagam - jego słowa, tak znaczące, niczego jej nie ułatwiały. Siały w jej głowie istny mętlik, ale równocześnie stawały się pewnego rodzaju obietnicą, na którą przecież od tak dawna czekała. Tylko, że po tych najistotniejszych nie było już nic. Płakała, wtulając twarz w jego dłoń, aż nie zjawiło się pogotowie. Ratownicy zadawali jej pytania seriami, a ona z nerwów ledwo nadążała z odpowiedziami, ale bez problemu, nawet nie pytając o to kim jest, pozwolili jej lecieć z nimi tym bardziej, że sama była w paskudnym stanie, może nie fizycznym, ale psychicznie leżała. Pomimo tego wiedziała, że musi udzielić kilka informacji, a odpowiedzi na niej były dla niej tak naturalne. Grupa krwi, uczulenia, choroby w rodzinie, chociaż nie mogła być pewna, czy żadna nowa nie pojawiła się od czasu ich rozstania, to o ile o ten okres nie chodziło, wiedziała wszystko. W szpitalu nikt więc nie podważał wiarygodności tego, że podała się za jego narzeczoną, a potem, gdy zaproponowano jej coś na uspokojenie, przyjęła to od razu, niemalże szczęśliwa, ze i o niej pomyśleli. Odmówiła bowiem opuszczenia szpitala, czekając przed salą operacyjną i wypłakując oczy z łez, których już tam nie było. Powiedziano jej kilka razy, że życiu Anthony'ego nic nie zagraża, ale to kompletnie jej nie obchodziło. Operacja się powiodła, tak powiedzieli lekarze, którzy musieli mu poskładać nogi. Poinformowali ją o tym, że przez pewien czas Tony nie będzie w stanie chodzić, bo podczas upadku kręgi kręgosłupa przygniotły nerwy i, że obudzi się najpewniej dopiero następnego dnia. Najważniejsze dla samej Laurissy było to, że mogła zostać, a on... on spał spokojnie.
Patrzyła na niego długo, aż w końcu w którymś momencie musiała przysnąć, skulona na krześle, z ramionami podpartymi o materac. Potrzebowała odpoczynku, a mimo to, w chwili, w której usłyszała jego głos, natychmiast poderwała się do pionu. Sądziła, że wypłakała wszystkie łzy wcześniejszego dnia, a tu proszę, w jednej chwili nowa porcja wypełniła jej oczy.
- Tony! - zawołała, niewiele myśląc po prostu rzucając mu się na szyję, wtulając twarz w jego tors, drżąc lekko od szlochu, ale tym razem wywołanego ulgą. - Nigdy więcej nie rób mi czegoś takiego! - dodała, jakby... jakby to było możliwe, jakby miało ich cokolwiek łączyć w przyszłości. Przecież nie byli wcale blisko, a mimo to... nie powstrzymała tych słów, ani strachu o niego. - Jesteśmy w szpitalu, musieli operować ci nogi, miałeś złamanie otwarte, a druga była zmiażdżona, ale powiedzieli, że wszystko poszło dobrze - wyrecytowała, uznając, że tym jego unieruchomieniem nie powinni się teraz martwić najważniejsze, że był tu cały. - Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam - jęknęła, w końcu odrywając się od niego na tyle, by mogła spojrzeć w jego twarz, upewnić się, że naprawdę w końcu się obudził.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Wszystko docierało do niego jakby w zwolnionym tempie. Rozumiał, że to pewnie otumanienie spowodowane lekami, ale czuł także dziwną niemoc jakby nagle całe jego ciało stało się ociężałe i niezdarne. Sprzed utraty przytomności pamiętał wypadek, a potem Rissę, która klęczała nad nim, później była już tylko ciemność, a gdy ponownie otworzył oczy... Nie spodziewał się zobaczyć przy sobie Hemongway. Nie była mu winna niczego, a prawdopodobnie spędziła w szpitalu kilka godzin, bo Tony pojęcia nie miał jak długo był nieprzytomny, czekając aż on się obudzi.
- Hej... Co tu robisz? - Stęknął cicho, gdy Rissa z takim impetem rzuciła mu się na szyję. Mimo wszystko nadal nie był do końca rozbudzony. Zaraz jednak uniósł ociężałą rękę, obejmując Hemingway i gładząc przy tym jej włosy i kark. - Nie planuję... Długo tu jestem? To szpital? Klinika? - Zapytał, kompletnie nie świadom tego jak poważnego wypadku doznał. Owszem, helikopter był dość znaczącym sygnałem, aby bać się o własne życie, ale Rissa lubiła przesadzać, więc może wcale nie było tak źle jak wtedy, gdy opowiadała o jego stanie dyspozytorowi. Dopiero po opowieści dziewczyny, Anthony zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Odruchowo chciał spojrzeć na swoje nogi, ale wtulająca się w niego Laurissa skutecznie mu to uniemożliwiała. Trochę więc przekornie i wbrew logice, chciał ruszyć kończyną, ale coś go blokowało, nie pozwalając na to aby wykonał jakikolwiek ruch. - Nie było o co, Iris... Mówiłem, że to pierdoła - uśmiechnął się, może w niezbyt przekonujący sposób, ale jednak na tych kilka chwil, w których ponownie mógł spoglądać na twarz Rissy, poczuł ulgę i spokój. Jej obecność była przyjemnością, na która nie zasługiwał, a z drugiej strony bał się robić sobie nadzieję na to co mogłaby oznaczać. - Wyglądasz na umęczoną, powinnaś wrócić do domu - oznajmił, dostrzegając, że nadal miała na sobie te same ubrania do podczas wypadku, a jej włosy były w nieładzie. Uniósł niezdarnie dłoń ku jej twarzy, aby zaczesać za jej ucho kosmyk opadający na oczy Hamingway, obramowane siną barwą i pozbawione blasku. - Podasz mi wodę? - Zapytał, a w czasie, w którym Rissa się odsunęła, sam spróbował podnieść się do siadu i jęknął czując potężny ból gdzieś w okolicach lędźwi. - Kurwa... - Zasyczał nieprzyjemnie, po czym ponowił ten ruch, pomagając sobie ramionami, ale nie miał w sobie jeszcze tyle sił. - Zajebiście... - Burknął pod nosem, czując się jak ostatnia ofiara losu. Tego mu jeszcze brakowało, aby zostać kompletnie pozbawionym możliwości ruchu, bo jakby bycie dupkiem i fitem było za mało i do pakietu potrzebował zostać jeszcze kaleką... - Obie nogi... Co ja, kurwa, zrobię? - Prychnął niedowierzająco i pożałował, że w ogóle się obudził, bo chyba jednak było mu lepiej w ten swojej śpiączce, gdy nie musiał przejmować się tym w jak przejebanej sytuacji się znalazł. - Rodzice wiedzą? I Melis? - Zapytał, po chwili, bo pojęcia nie miał, czy ktokolwiek został poinformowany, aczkolwiek podejrzewał, że Laurissa to zrobiła. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie zbagatelizowałaby takiej sytuacji i nie pozostawiła jego bliskich bez żadnych informacji.

Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ