barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Nie był to pierwszy raz, kiedy został pobity; zaczęło się, gdy miał czternaście lat i wujek wypił za dużo. Miał odbyć wieczorem spotkanie z ludźmi Marcosa i wyjaśnić, dlaczego nie ma kasy, więc od samego rana chodził po domu niezwykle wkurzony. Kiedy więc Perry przez swoją chorobę doprowadził do roztrzaskania się szklanej miski, Arthur wymierzył mu kilka ciosów. Być może wtedy bolało go to wszystko po raz pierwszy i ostatni zarazem; bolało, bo poczuł upokorzenie i kompletną bezradność. Kiedy trzy dni później stawili się w domu rodzinnym Pearl — jej ojciec i Arthur byli braćmi — Perry, zapytany o kilka siniaków wyjaśnił, że napadło na niego w szkole kilku degeneratów, ale dyrekcja się już nimi zajęła. W tamtym czasie pragnął chronić Arthura za wszelką cenę; dziś nie był w stanie pojąć, dlaczego ktokolwiek pozwolił na to, by to właśnie on podjął się opieki nad Periclesem, gdy zmarli jego rodzice.
Każde późniejsze razy nie wywoływały w nim jakkolwiek istotnych uczuć. Czasem faktycznie obrywał w szkole lub poza jej terenem, czasem znów chodziło o Arthura, a później, kiedy poznał Huella, nauczył się kosztować jego gniewu. Nigdy się jednak nie bronił. Z pomocą literackich zdolności kreował fikcyjne wyjaśnienia dla tych, którzy z niejasnych powodów decydowali się pytać. I dziś, kiedy wkraczał na teren mafii, przygotowany był na to, że oberwie. Nie wiedział jednak, że tak bardzo to nim wstrząśnie; że nie będzie w stanie wrócić do domu z obawą, że odnajdzie w nim Zillę i jej bezlitosne komentarze. Że odczuwać będzie realny ból każdej rany; podbitego oka, zakrwawionego nosa i pękniętej wargi. Że całość odbierze mu oddech, że wywoła w nim histeryczną potrzebę zniknięcia z tego miasta, że wzmocni w nim ten dojmujący smutek. Nie zamierzał mówić nigdy Pearl o swoich problemach, o prochach, o długu ich wujka; o czymkolwiek, co wiązało się z namiastką mafijnego świata. Ale wiedział, że musi. Że ktoś powinien poznać prawdę, skoro Orpheus już nie zamierzał interesować się jego życiem. Budziło to w nim wściekłość: gdyby nie pieprzony Wrottesley i jego wspaniały pomysł zerwania z dillerką, Perry nie musiałby przechodzić przez te wszystkie katusze.
Kiedy upewniwszy się, że chata stojąca na końcu długiej ulicy otulona jest samotnością, wbiegł do swojego pokoju i spakował do podartego plecaka kilka ubrań i fiolki z lekami. Nie zostawił żadnej informacji o tym, że przez kilka dni go nie będzie; po co, skoro Orpheusa i tak to nie obchodziło. Zabrał swój rower i ignorując zaciekawione spojrzenia sąsiadów pomknął w kierunku Carnelian Land, w ciągu tych dłużących się, wyczerpujących kilkudziesięciu minut wymyślając wszystkie słowa, którymi mógłby niektóre sprawy wyjaśnić Pearl. Lecz kiedy nacisnął klamkę i odkrył, że nie ma jej jeszcze w domu, nie miał pojęcia, czy wtajemniczanie jej w to wszystko ma jakikolwiek sens.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
31.

Ostatni czas nie był dla niej obiecujący. Najpierw zabrała na pogrzeb cioci znajomego, chyba tylko po to, by pokazać matce, że kogoś ma i zagrać jej tym na nosie. Potem o mało co nie została spalona żywcem przez Bóg wie kogo, czego swoją drogą uniknęła dzięki wspomnianemu znajomemu, który też spędził z nią noc i następny dzień po tym swoim ratunku... w sensie był przy niej, nic poza tym, a w życiu Pearl mało było mężczyzn, którzy byli przy niej i nic poza tym. Pewnie dlatego zdecydowała się unikać tego znajomego, nie wiedząc do do niego czuje, a gdy spotkali się na imprezie Halloweenowej i ten ją pocałował - spierdoliła wystraszona, uznając, że właśnie tak będzie najlepiej. Kilka dni więc z tej radości wywołanej swoim najlepszym rozwiązaniem, przeżyła głównie upijając się do nieprzytomności tanim winem, bo taka była szczęśliwa, aż w końcu uznała, że nie może być takim tchórzem i pora jeszcze raz stanąć przed Jasperem, przeprosić (w sumie nigdy tak naprawdę go nie przeprosiła) za to, że jest taka pojebana i liczyć na to, że nie było za późno, aby między nimi wszystko się jeszcze zgrało... No i też w tym samym czasie pojawiły się wiadomości od Periclesa, więc niestety po swojej brawurowej akcji z serii byłam idiotką, ale dajmy sobie szansę musiała wrócić na farmę do kuzyna. To znaczy nie musiała, ale mimo wszystko chciała to zrobić, najzwyczajniej w świecie bojąc się o młodszego Campbella. Może i nie dzieliła ich jakaś imponująca różnica wieku, a na co dzień Perry radził sobie ze swoim życiem, to jednak Pearl czuła się za niego odpowiedzialna i chyba też chciała, aby wiedział, że zawsze może do niej przyjść po pomoc.
Taki był zamiar, ale tradycyjnie... musiała się spóźnić, bo pożegnanie z barmanem nie przyszło jej tak łatwo, jak się spodziewała. Mimo to poprosiła jakiegoś typa z Shadow, by ją podwiózł do domu i jak tylko samochód zatrzymał się na podjeździe, a światła wskazały na Periclesa czekającego pod drzwiami, Pearl wyskoczyła na zewnątrz, żegnając się w biegu i pędząc już do swojego gościa.
- Jezu, wybacz, mam nadzieję, że nie czekasz długo... miałam coś ważnego do ogarnięcia - przywitała się z nim natychmiast i jak przystało na starszą siostrę, którą dla niego zasadniczo nie była, ale za którą się totalnie poczuwała, przygarnęła go na moment w ramiona, dłonią delikatnie mierzwiąc jego włosy. Potem też wyciągnęła klucz i otworzyła drzwi, następnie rozświetlając hol. Nie zajęła się jednak ściąganiem butów, a natychmiast spojrzała na twarz chłopaka, otwierając szerzej oczy. - Kurwa... wyglądasz, jak gówno - oceniła z niemałym przejęciem, pozwalając sobie na to, by ostrożnie unieść jego brodę do góry i poczęstować go jednym z tych jej spojrzeń, które miały wskazywać na determinację, ale w których tak naprawdę czaiło się przejęcie i zmartwienie. - Kto ciebie tak urządził? - zapytała zaraz, wypuszczając jego twarz z dłoni, bo tez wcale nie chciała go w żaden sposób osaczać, ani przytłaczać pytaniami. Miał się czuć u niej swobodnie.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Pearl go o n i e ś m i e l a ł a. Była jego kompletnym zaprzeczeniem; atrakcyjna, zdolna, wygadana. Odważna. Kiedy ktoś w szkole się ich czepiał, Pearl zawsze była gotowa do walki. On — nigdy. Burcząc coś pod nosem zezwalał na wszelkie słowa zniewagi, którymi karmiono swoje wbujałe ego. bo przecież postawienie się tym wszystkim ludziom niczego by nie zmieniło. Bo nadal byłby sobą, bo nikt nie zmieniłby o nim zdania. Unikał więc składania jej jakichkolwiek spowiedzi: na uczelni dobrze, w pracy w porządku, choroba czasem daje o sobie znać. Ostatnią ważną informacją, jaką zdołał jej przekazać, była wieść o rozstaniu z Percym, ale i wówczas udał, że wszystko jest w p o r z ą d k u. Tak jakby wcale nie miał złamanego serca.
Nie, przyjechałem kilka minut temu — odparł z uśmiechem, ruchem głowy wskazując jej porzucony niedbale rower. Na taksówkę bądź ubera nie było go stać, a wybranie się w podróż z przypadkowym kierowcą z całą pewnością zesłałoby na niego jeszcze większy pech. — To nic takiego — odparł butnie, z rozdrażnieniem odsuwając twarz, by nie mogła być dłużej obiektem badań dziewczyny. Choć w istocie ich różnica wieku była niewielka, Perry czuł się zawsze tak, jakby Pearl była od niego dużo starsza; nic więc dziwnego, że zamierzał właśnie jej zdradzić dziś tajemnice swego cierpienia. Potrzebny był mu ktoś, komu może zaufać. Kto udzieli mu pomocy. Nie miał już siły by mierzyć się z tym wszystkim w pojedynkę. Plan był prosty: rozsiąść się w salonie, wziąć kilka głębszych wdechów i opowiedzieć jej o minionym dniu. O Arthurze, Huellu i długu, który musiał spłacić. O prochach. O Orfeuszu? Nie, o nim nie mógł, nie chciał, nie byłby w stanie i… zapiekły go oczy, a mrużąc je naprędce pojął, że wydobywające się z nich łzy mkną strumykiem od kilku chwil. — Przepraszam — wymamrotał, przecierając podrażnioną twarz skrawkiem starego prującego się swetra. Bolało. Nie to, że pod wpływem łez rany pieką go niemiłosiernie, a skóra gdzieniegdzie wciąż pamięta zderzenie z zaciśniętą pięścią, lecz to, że to Pearl oglądać go musi w tym stanie. Że to jej musi o wszystkim opowiedzieć, kiedy tak rozpaczliwie pragnął rozmawiać wyłącznie z Orfeuszem. — Mówiłaś, że nie chodzisz na randki — mruknął obrażonym tonem, kiedy otulając się wreszcie ramionami, minął ją i wkroczył do domu. Wyglądała ładnie. A to oznaczało, że jednak nie miała wolnego wieczoru i jednak jej w czymś przeszkodził; zmierzając do salonu myślał tylko o tym, że jednak rozsądniej było udać się na własną łódź.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Nie ma się czym chwalić, ale raczej rzadko dopadały ją wyrzuty sumienia, a mimo to, w tym momencie właśnie je odczuwała, zła na siebie, że się spóźniła. Z jednej strony była też oczywiście zła za to, że porzuciła niejako Jaspera w pracy, ale przede wszystkim doskwierało jej teraz to, że jej kuzyn musiał czekać na zewnątrz, w nieszczególnie bajkowej scenerii.
- No już, wiem, że jesteś twardy - kiedy tak zabrał jej tą twarz, delikatnie szturchnęła go pięścią w ramię, bo nie chciała, by poczuł się jak dziecko. Nawet jeśli niesłusznie i ona zdawała się traktować go tak, jakby dzieliła ich większa różnica wieku. Głównie robiła to dlatego, że czuła się za niego odpowiedzialna, fakt, miała rodziców, których zawsze mógł poprosić o pomoc, ale ona sama nie dawała mu na tym polu dobrego przykładu, więc kiedy się dało, sama chętnie interesowała się tym, co u niego, ale nigdy z jakimś przesadnym wścibstwem. Ceniła swoją własną przestrzeń i pozwalała na nią innym.
Weszli do środka, gdzie od razu chciała zrzucić z siebie kozaki, ale zamarła podczas pozbywania się drugiego, bo łzy na twarzy Periclesa ścisnęły ją za serce mocniej, niż blondynka mogłaby przypuszczać. Skłamałaby mówiąc, że nie nie przestraszyła, ale też nie była lamentującą ciotką, by wielce to roztrząsać. Dokończyła więc pozbywanie się butów i spokojnie ruszyła za nim, po drodze zgarniając pudełko z zapachowymi chusteczkami. Przysiadła obok na kanapie, układając się na jednej podkulonej pod siebie nodze i wyciągnęła w jego kierunku chusteczki.
- Nie trzyj swetrem, bo podrażnisz sobie oczy - zauważyła ciepło, ale też spokojnie, bo na pewno było w nim teraz tak dużo emocji, że dokładanie mu jeszcze pakunku w postaci własnych, byłoby głupotą. Dla kogo, jak kogo, ale dla niego potrafiła być bardziej ludzka, niż zwykle. Uniosła też dłoń i ponownie zmierzwiła mu włosy. - Za co ty mnie przepraszasz, Pyrko? - puściła mu oko, ale nie mogła się też powstrzymać od tego, by nie przyjrzeć się wyraźniej jego twarzy i obrażeniom jakie się na niej znajdowały. Oczywiście, że chciała zapytać, kto za nimi stał, ale bardziej jej teraz zależało, by Perry nieco ochłonął.
- No i nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na randce, nie okłamałabym cię przecież - usiadła nieco wygodniej. - Byłam w klubie, ale rzeczywiście pojechałam tam do kogoś - dodała tyle, głównie po to, by faktycznie nie być gołosłowną i go nie okłamywać. Zaraz jednak rozłożyła nieco ramię i spojrzała na niego wyczekująco. - Przytulisz kuzynkę, czy to frajerskie i mam się ogarnąć? - zażartowała, dając mu wolną przestrzeń i póki co panując nad lękiem, który siłą rzeczy narastał w niej równomiernie, od momentu, w którym go zobaczyła.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Wdzięczność za brak reakcji rozjaśniła zachmurzone myśli na tyle, by zdołał się lekko uśmiechnąć. Kąciki jego ust drgnęły co prawda wyłącznie na krótki moment i po chwili powróciły do dawnej rozpaczy, ale przynajmniej mógł odetchnąć z ulgą. Bo na co dzień nie pozwalał sobie na łzy; nie z powodu jakiejś idiotycznej potrzeby łączenia ich ze słabością, lecz dlatego, że tak łatwo mógłby się w nich zatracić. Ściągnąwszy niezgrabnie buty, siedząc już na kanapie, podwinął na nią nogi i ugiął w kolanach, tuż przy klatce piersiowej. Po to, by otoczyć się zaraz ramionami i skryć na kilka chwil twarz przy nogach, by ta chwila kompletnego smutku przebiegła w pozornej prywatności. Najgorsze było uświadomienie sobie, że te łzy nie są wynikiem pobicia, długu i ogólnej nędzy, a po prostu konsekwencją uczuć, które począł żywić do Orpheusa. — Czyli jednak jest ktoś mruknął w końcu, odchylając twarz tak, by móc zerknąć na dziewczynę. Zazdrościł jej. Wszystkiego. — Lubisz go? — pytając dostrzegł, że głos jego wciąż się chwieje, że wciąż balansuje na niebezpiecznej granicy. Tak, naprawdę mógłby dziś w swym smutku utonąć. I choć do tej pory walczył o zachowanie godności, po męsku odmawiając sięgnięcia po chusteczkę, na jej sugestię drgnął lekko i już po chwili zaplatał ramiona na jej plecach, wtulając się w jej drobne ciało. Mógł udawać, że z dorosłością jest już zaznajomiony w każdy możliwy sposób, ale prawda była taka, że był wciąż zagubionym dzieciakiem, przerażonym wizją jakiejkolwiek przyszłości. Zaciskając mocno palce na materiale jasnej bluzki, wciskając twarz w zagłębienie jej szyi, odmawiając wymówienia słów jakichkolwiek — cisza przerywana była wyłącznie jego zduszonym oddechem — nie miał pojęcia od czego zacząć. Czy mówić jej o chorobie, której nawrót sprawiał, że całego jego ciało, nie tylko twarz, przyozdobione było masą siniaków. Czy jednak prosić o radę w sprawie prochów. Czy może po prostu poprosić, by rozkazała Orfeuszowi lubić go, bo nie mógł znieść tej jego chłodnej obojętności. Ostatecznie uznał, że sprawa ich wujka będzie na ten moment dla niego najlżejszą, ku ironii. — Arthur miał problemy. Zadzierał z niewłaściwymi ludźmi, zapożyczał się, przerzucał im towar przez morze — zaczął więc cicho, odsuwając się wreszcie od niej, unikając posłanego mu spojrzenia. Sam utkwił wzrok na swych dłoniach, po chwili znów podciągając nogi do klatki piersiowej. — Czasem tak bardzo nienawidzę twoich rodziców, Pearl. Oni wiedzieli, musieli wiedzieć, przez ten cały czas. Dlaczego pozwolili na to, żeby to on się mną zajął? Dlaczego nie mogli…? — odważył się w końcu podnieść na nią spojrzenie; wiedział, dlaczego. Mieli już swoje dzieci, nie było im potrzebne kolejne. A Arthur nie miał nikogo i być może, po śmierci rodziców Periclesa, sam zaoferował się do tego, by podjąć się jego opieki. Wiedział też, że Pearl nie ma z tym nic wspólnego, że to nie jej wina, że nawet wtedy, tych kilkanaście lat temu, i tak nie mogłaby zmienić decyzji swoich rodziców.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Czekała właśnie na te drobnostki, niuanse świadczące o tym, że jego myśli nie przepełniają jedynie negatywne emocje, że poza rozpaczą jest coś jeszcze. Dawała mu czas, nie pospieszała i starała się niczego nie narzucać. Sama tego nienawidziła, a chociaż miała świadomość tego, że ona i Pericles bardzo się od siebie różnią, to jednak najłatwiej było jej dbać o jego komfort przez pryzmat własnego.
- Chyba lubię - przyznała, otulając go swoimi ramionami, tak by nos mogła na moment ukryć w ciemnej czuprynie młodszego Capbella i samej dzięki temu odetchnąć. Przymknęła na moment oczy, napawając się tą bliskością, bo chociaż nie była ani najbardziej rodzinną, ani też najbardziej czułą osobą, to jednak takie sytuacje pomagały jej naładować baterie. - Poza tym jeszcze kilka godzin temu nikogo nie było... trochę zaryzykowałam - dłonią delikatnie gładziła jego bark, pewna tego, że gdy będzie chciał się odsunąć, to da jej to do zrozumienia. Na krótką chwilę znów przeniosła się do baru, do Jaspera, do tego, na co się porywała, ale przecież teraz miała poświęcić się kuzynowi. Wciąż niewiele wiedziała o jego sytuacji, ale liczyła, że w przeciągu następnych godzin się to zmieni.
Pierwsza informacja mocno nią wstrząsnęła i od razu było widać po samej postawie, że nie jest już tylko kuzynką wspierającą młodszego członka rodziny, ale kimś jeszcze. Chociaż niekoniecznie była dziennikarką z powołania, tylko z zemsty, to jednak jakieś naleciałości ten zawód na niej pozostawiał. Raz po raz, zmuszając do zachowania czujności i spijania z ust innych wszelkie informacje. Inaczej zachowała się, gdyby chciała wyciągnąć coś z kogoś obcego, a inaczej, gdy siedział przed nią Perry. Dla kuzyna starała się być delikatniejszą wersją siebie, chociaż z natury była dość wybuchowa.
- Wiesz, że sami mieli sporo na głowie, a Arthur wydawał się być dobrą opcją - nigdy nie stanęłaby w obronie swoich rodziców tylko po to by, ich bronić, ale wątpiła, aby mogli wiedzieć o takich porachunkach. Gardzili narkotykami i wszystkim, co wykracza jakkolwiek poza wybitnie przeciętne remy przeciętnych mieszkańców równie przeciętnego miasteczka. Sama Pearl z resztą nie mogła w to uwierzyć. - Ale zawsze mogłeś do nas przyjść... od kiedy o tym wiesz? O tym co robił Arthur? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - pochyliła się delikatnie w przód, próbowała zapanować nad emocjami, ale serce już waliło jej w piersi z nerwów. - To on ciebie tak pobił? Czy jacyś ludzie, którym wisi kasę? - dopytała, bo już dwie opcje zaświtały w jej głowie. Chociaż nie chciała się do tego przyznawać, o półświatku wiedziała całkiem sporo... może nawet więcej, niż by chciała, ale z tym jeszcze wolała nie wyskakiwać, niczego nie pospieszać, aby Perry wyjawił wszystko w swoim tempie i na własnych zasadach.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Niezrozumienie było przedłużeniem jego choroby. Niezrozumienie, którym obdarzał go każdy, w akcie desperacji załamując ręce nad jego chaotycznymi wyjaśnieniami. Nie liczył, że z Pearl potoczy się to wszystko inaczej; nie sądził, by w oczach dziewczyny zajaśnieć mogło coś innego niż wstręt, litość, niepewność. Bo jedyną osobą, która jako jedyna rozumiała, jedyną osobą, która jako jedyna nie uraczyłaby go gestem poniżenia, był Orpheus. A on był głupi dostrzegając to dopiero teraz, kiedy było już za późno. Może gdyby zawalczył o niego wcześniej, nie musiałby teraz doświadczać tak upadlającej spowiedzi. Nie chciał współczucia. Nie chciał litości. Nie chciał być czyimkolwiek problemem, a właśnie nim się stawał, skryty w ramionach Pearl. — Będę mógł go poznać? — spytał cicho, z lekkim uśmiechem na ustach, którego dostrzec nie mogła. Ale rozbrzmiał w jego głosie, walcząc o to, by smutek nie pochłonął go w całości. Chciał powiedzieć, by go tego nauczyła. Ryzykować. Ale myśli o Orfeuszu wciąż towarzyszyły gorzkim łzom, których chciał pozbyć się za wszelką cenę. Bo to przecież była tylko niewinna, głupia chwila słabości.
Dowiedziałem się, jak miałem… dziesięć lat? To chyba było wtedy — wymamrotał, ignorując jej protesty. Zapewnienia. Nic w tej opowieści nie było proste. Nikt nie był świętym. Odsunął się z poważną miną, ale wypowiadanie tych wszystkich słów nie miało wzbudzić w nim jakichkolwiek emocji; dawno temu zdążył pogodzić się ze swoim losem. — Musiał mnie jednego dnia odebrać wcześniej ze szkoły, bo miałem atak i po prostu pokrzyżowałem mu plany. Nie mógł mnie zostawić w domu, więc skłamał, że jedziemy na fajną wycieczkę do Cairns — usta drgnęły mu w lekkim uśmiechu, bo mimo wszystko Arthur potrafił być dobry. I może dlatego Perry nigdy nikomu go nie wydał. — Zabrał mnie… do takiego magazynu? Starałem się nie podsłuchiwać, dał mi książkę i ipada, włączył jakąś muzykę, więc nie wiem, chyba żałował, że do tego doszło. Ale różne rzeczy się wtedy działy i wiesz, nie byłem głupi. Dlatego jak któryś z facetów kazał mi podejść, to wcale nie protestowałem. Zabrali mi plecak, schowali w nim prochy, wywalili niektóre książki. Mówili, jakie to ważne, że wiesz, jestem odważny, ale też grozili Arhurowi. Więc wracałem tego dnia do Lorne Bay po raz pierwszy z towarem — dzień ten prawdopodobnie na zawsze zakorzenił się w jego myślach. Bo był początkiem i końcem. Bo wzbudzał w Perrym nienawiść i pewność, że dziś postąpiłby tak samo; wciąż żywa w nim była miłość do wujka. — Łudziłem się, że to jednorazowa akcja, bo Arthur był przerażony i ciągle mnie przepraszał. Ale oni wtedy zaczaili jaki to dobry pomysł. Wiesz. Nikt nie miał sprawdzać jebanego plecaka jakiegoś dzieciaka i tak się zaczęło — wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę z tego, że mimo wszystko nie jest w stanie patrzeć na Pearl. I że każde słowo wymawia zduszonym głosem, choć przecież odczuwał teraz wyłącznie p u s t k ę. — Po tym, jak zaginął, wszystko się zjebało. Bo razem z nim zniknął cały towar. A wiesz, że tacy ludzie nie mogą pozwolić sobie na takie straty, więc… Kazali mi go spłacić. Początkowo po prostu łapałem dodatkowe zlecenia i w ogóle, ale to było niewystarczające, więc zacząłem sprzedawać prochy — tę część historii zdołał wyjawić niektórym osobom. Na przykład Percy’emu, choć on, tak jak inni, nie rozumiał. — A t-teraz… — głos się mu załamał, serce zabiło mocniej. — Orphy powiedział, że mam to rzucić. Że spłaci ten dług do końca, że nie muszę już dillować, że mam się od nich… odciąć. Ale… oni nie pozwoliliby mi tak po prostu odejść, więc powiedział, że najlepiej… jakbym dał im ku temu powód i… n-nie sprzedałem wszystkiego, specjalnie, no i Huell się strasznie wkurwił — ale może wcale nie chodziło o to? Może wszystko wiązało się z groźbą Orfeusza, złożoną mu na halloweenowej imprezie? Wątpił co prawda, że nawet teraz, kiedy sprawy między nimi się aż tak zjebały, Orpheus jakkolwiek mógłby go skrzywdzić, ale… Może to od samego początku była gra. Może Orphy nigdy go nie lubił.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Zdawała sobie sprawę z tego, że daleko jej do jakiegokolwiek wzorca. Nie była Lucille, która po prostu wiedziała co powiedzieć, jak doradzić, jak wczuć się w sytuację innych. Nie potrafiła tak łagodzić konfliktów i przeradzać smutku w radość. Pearl była chaosem, niepoprawnym i często stawiającym na najgorsze opcje. Żaden aspekt jej życia nie był godny powielenia i też nie miała prawa nikomu prawić morałów, czy chociażby doradzać w temacie tego, do kogo należy czuć coś więcej. Mimo to starała się... próbowała być dobrą kuzynką, chociaż równocześnie jej życie prędzej mogło zgorszyć, niż zainspirować.
- Mógł? - uniosła brew nieco wyżej, po czym z czułością zarezerwowaną tylko dla niego, poczochrała mu włosy. - Będziesz musiał, Pyrko - rozwiała jego wątpliwości, nieco teatralnie przewracając oczami. - Kto, jak nie ty, powie mi, czy jest wart zachodu? - dodała zaraz, z ciepłym uśmiechem na ustach. Potem pozwoliła mu się odsunąć, świadoma tego, że przyjemne nuty tej rozmowy się tutaj kończą. Sięgnęła też po paczkę papierosów, jej dość nieodłączny nałóg, który pielęgnowała wręcz odruchowo, tak jak teraz. Zmarszczyła więc czoło, próbując zachować spokój, walczyć z potrzebą wtrącenia się w słowo kuzyna. Musiała wytrzymać do końca, jeśli chciała usłyszeć wszystko, ale skłamałaby mówiąc, że emocje w niej nie buzowały. Widać to było po tym, jak w połowie opowieści sięgnęła po drugiego papierosa, niemalże od razu po tym, jak wypaliła pierwszego i zgniotła go w popielniczce. Nie codziennie słuchała o tym, że jej młodszy kuzyn od dzieciaka szmuglował prochy. Prochy, które o mało co jej samej nie zjebały życia. Nie potrafiła więc w żaden sposób go za to oskarżać, z resztą nie mogłaby... bardziej czuła jakiś smutek... względem tego, że łatwiej jej było żyć ze świadomością, że tylko jej życie w tej rodzinie to takie gówno. Ona przynajmniej pojebała je po swojemu, a Perry został wciągnięty w coś takiego jako dziecko. Jest dziennikarką śledczą, przyjaźni się z lokalnym gangsterem, a kurwa nie zauważyła, w jakim szambie tkwił jej kuzyn. Miała ochotę coś rozpierdolić, ale siedziała nadal na kanapie i paliła papierosa. Przed nim jednym nie chciała pokazywać się z tej, aż tak destrukcyjnej strony. W pierwszym odruchu myślała też o tym, by rzucić to klasyczne dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?, ale zasznurowała usta. O ilu gównianych akcjach z jej życia sama nie mówiła? Miała to przeświadczenie, że sama świetnie ogarnia i nie mogła mieć pretensji do kuzyna, jeśli miał podobnie, chociaż hipokryzja w tej chwili była tak kurewsko kusząca, jak najlepszy narkotyk. Widziała roztrzęsienie kuzyna, ale potrzebowała chwili... spuściła obie nogi na ziemię, oparła ramiona na kolanach i zwiesiła głowę na kilka chwil.
- Czego ode mnie oczekujesz, Perry? - zapytała w końcu rzeczowo i być może pierwszy raz podniosła na niego spojrzenie, w którym nie czaiło się coś, co sugerowało, że był dla niej nadal tym rozkosznym, młodszym kuzynem. Fakt, była zmartwiona, ale i zdeterminowana... do tego przerażona. Nie opowieścią, żeby było paradoksalnie. Przerażało ją to, że jej tak zaufał i teraz... teraz ona może zjebać i sprawić, że tego pożałuje. Zawsze była mistrzynią w rozczarowywaniu, miała tego świadomość, ale ten jeden raz naprawdę nie chciała, by wszystko się posypało. Sięgnęła wiec po trzeciego papierosa, zaciągnęła się nim, odrzuciła głowę do tyłu. - Ludzie u których jesteś zadłużony... co to za osoby? Jakiś gang? - zapytała, marszcząc czoło. - Mam znajomości... w półświatku - dodała ciszej. - Jeśli potrzebujesz pomocy, ogarnę coś... Nie znam tego twojego Orphy'ego, ale też uważam, że powinieneś spróbować to rzucić... razem możemy coś wymyślić, znajdę na nich haki, cokolwiek, ogarniemy to, tylko muszę wiedzieć, czego ty chcesz i czego ci potrzeba - dodała na wydechu, zaciskając dłoń w pięść, bo palce jej się zaczęły trząść. - No i ten Huell... co to znaczy, że się strasznie wkurwił? Coś ci grozi? - w końcu przeniosła na niego spojrzenie. Strach był dla niej trudnym do zniesienia stanem, bo z jej podejściem do życia, a raczej z brakiem rozsądku, rzadko zaglądał do jej oczu. Teraz natomiast patrzyła na młodszego kuzyna i w najczystszej postaci doświadczała przerażenia. Jak wtedy, gdy znalazła martwą Lucille. Nie przeżyłaby powtórki czegoś takiego. - Jeśli tylko mi pozwolisz, nie dam nikomu ciebie skrzywdzić - dodała ciszej, pozwalając sobie na to, by jej wolna dłoń złapała jego ramię, potarła je z czułością, a może z potrzebą upewniania się, że tylko tu sobie siedzą i wszystko jest dobrze.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Na myśl o tym, że do jego życia niepostrzeżenie wkroczy teraz nowa postać — tajemniczy mężczyzna, nazbyt ważny, by móc go ignorować — odczuwał strach. Bo ta nieuchronnie zbliżająca się chwila mogła zmienić wszystko. Bo wobec niej utracić mógł także i Pearl, kuszoną cichym i przepełnionym pewnością szeptem: zostaw go, zostaw go w przeszłości, bo jedynym, co tłumi czasem twój oddech, jest Pericles. Posłał jej jednak uśmiech, kiwnąwszy jednocześnie głową; choć miał na głowie tak wiele pojebanych problemów, modlił się o to, by jej facet nie okazał się skurwielem.
Zdumienie sprowadziło go na nowo na tę kanapę umiejscowioną w przytulnym domu w granicach miasta; szybując pośród wspomnień, zatracając się w okruchach swego dzieciństwa, zapomniał na moment, że nie są w tej wiecznie zagraconej, małej i paskudnie trzeszczącej chacie w Sapphire River. — N-niczego — odparł z lekkim przerażeniem. Był bowiem pewien, że Pearl nie chciała tej całej jego historii. Że właśnie swym pytaniem wskazywała mu, jak niewiele to dla niej znaczy. Po co mi to powiedziałeś? Mam posprzątać twój bałagan? Poczuł, jak chłód wypełnia jego ciało. — Bardziej mafia — wydusił z trudem, wiedząc, jak niedorzecznie to wszystko brzmi. Billy Nightingale, jego kierownik, zaśmiałby się tak głośno, że w pewnym momencie zacząłby dławić się własnymi łzami; ludzie tacy, jak on, uważali gangi i mafie za mit. Tym bardziej tu, w słonecznym Queensland, rządzącym się praworządnością. — Nie, Pearl, ja nie… nie potrzebuję pomocy. Nie chcę żebyś cokolwiek z tym robiła — powiedział stanowczo, nadal tkwiąc w stanie kompletnego zdumienia. Nie przerażało go już to, że kuzynka nie chciała się w to angażować; był kompletnie sparaliżowany myślą, że mogłaby stać się tego częścią. Że z jego winy mogłaby zrujnować sobie życie. — Chciałem po prostu, żeby… ktoś wiedział. Żebyś ty wiedziała, tak w razie czego — wymamrotał, wzruszając ramionami. — Orpheus — wymawianie jego imienia naznaczone było bólem — też o wszystkim wie, ale teraz nie chce mnie znać, wyprowadzi się i zostanę z tym wszystkim sam — dodał niewyraźnie, szepcząc niektóre słowa. Wzrok wbijał w poduszkę, którą ściskał teraz obronnie gdzieś przy klatce piersiowej. — Huell, odkąd zaginął Arthur, zajmuje się tym całym długiem. Czasem jest w sumie spoko — ponownie wzruszył ramionami, odnajdując w sobie na nowo obojętność na to wszystko. — Ale no wiesz, po prostu się wkurwił. Może trochę przesadziłem, jakoś głupio się tłumaczyłem — tego, że dostanie za to w mordę, w pełni się spodziewał. Mieli tam w końcu swoje zasady, które Perry naruszył — otrzymanie tych ciosów było wyłącznie jego winą. — Nie chcę, żebyś się w to mieszała, Pearl — dodał, raz jeszcze powtarzając swe żądanie. Zerknął na nią z ukosa, podczas gdy resztki słonych łez wnikały w jego skórę. — Masz jakiś mrożony groszek? — spytał, zrywając się z kanapy. Musiał w końcu jakoś zapanować nad tymi pieprzonymi ranami i siniakami.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Czekała w spokoju na odpowiedź kuzyna, nawet nie biorąc pod uwagę tego, jak negatywnie mógł ją ocenić, dając wiarę takim bzdurom, zgodnie z którymi mogłaby nie dbać o jego sprawy i nie chcieć się w nie mieszać. Z resztą nie powinna się chyba temu dziwić, zważywszy na to, jaką opinią w rodzinie się cieszyła. Niekoniecznie zakrawała ona o miano bohatera.
Zmarszczyła czoło, kiedy głos Periclesa w końcu przerwał ciszę, a jego odpowiedź niekoniecznie była tym, co chciała usłyszeć. Chyba nawet w pewnym sensie ją zabolała. W pierwszym, dość głupim odruchu, miała ochotę zacząć głośno opowiadać o tym, jak to naprawdę nie jest nieudaczniczką i byłaby w stanie mu pomóc, ale szybko doszła do wniosku, że ten pomysł jest po prostu idiotyczny i z zaciśniętą boleśnie dłonią czekała dalej.
- Perry... oczekujesz ode mnie, że wiedząc o tym, że coś ci grozi, będę siedziała z założonymi rękami? - zapytała spokojnie, patrząc na niego trochę tak, jakby starał się jej wytłumaczyć fizykę kwantową, w której to dziedzinie oczywiście orłem nie będzie. - Nie trzeba mnie dobrze znać, żeby wiedzieć, że to tak nie działa - dodała ciszej, dopalając papierosa, po czym niemalże od razu sięgnęła po kolejnego. Wolałaby, gdyby jasno pozwolił jej jakoś pomóc, gdyby wprost powiedział, że jej potrzebuje. Wiadomo, że wtedy wyglądałoby to lepiej, a tak... tak to tkwiła gdzieś pomiędzy tym co wiedziała, a tym, co powinna z tym zrobić i nie miała pojęcia, jak podejść do kolejnego punktu, a przecież stanie w miejscu było wykluczone. - W razie czego? I myślisz, że jak coś ci się stanie, a ja będę wiedziała, że byłeś zagrożony, to będzie lepiej? Szczerze w to wątpię - mówiła spokojnie, będąc raczej zagubioną w tym, jaka rola została jej przypisana. Nie chciała się na nią godzić, to wiadome, ale nie chciała też na siłę wpychać się gdzieś, gdzie jej nie potrzebowano, chociaż ta myśl akurat należała do nieszczególnie przyjemnych. - Kurwa, Pericles, jakie sam? A ja to pies? - jednak wstała z kanapy i musiała przejść kilka kroków. Wiedziała, że nie jest Orpheusem, kimkolwiek typ był, ale chyba też mogła być jakimś wsparciem w tym wszystkim. Przejechała dłonią po twarzy, pod koniec palce wplątując we włosy. Wzięła głębszy wdech. - A ja nie chcę, żeby mój kuzyn był w niebezpieczeństwie, więc chyba mamy impas - zerknęła na niego, gasząc papierosa w popielniczce, a potem ruszyła w kierunku kuchni, przez dwa pozbawione drzwi przejścia w ścianach. - Mam okłady chłodzące - wyciągnęła je z zamrażalki. O te było u niej łatwiej, niż o jedzenie, poza tym sama często musiała z nich korzystać, szlajając się po podejrzanych melinach, zawsze dało się kogoś zdenerwować. Ona akurat miała co do tego doskonały dryg. Podała kuzynowi dwa zmrożone żelowe okłady i poszła do łazienki, by zaraz wrócić z niewielkim słoiczkiem. - To taka maść, która łagodzi ból i sprawia, że siniaki się szybciej wchłaniają - wyjaśniła, odkręcając wieczko, gotowa pomóc mu w aplikacji, bo chyba po prostu musiała się czymś teraz zająć, by jakoś te wszystkie rewelacje sobie ułożyć w głowie.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Poza nią, nie miał nikogo. Garstkę znajomych, którzy choć czasem decydowali się go zapewnić, że jest dla nich ważny, zapominali o nim już następnego dnia; nigdy się na to nie uskarżał. A w każdym razie nie na głos. Nie chodziło jednak o to, że na Pearl był skazany — od dawna, może od samego początku to właśnie jej towarzystwo cenił sobie najbardziej. Nikogo innego z ich rodziny nie był wstanie tak polubić, jak jej, choć nie potrafił okazywać tego odpowiednio. — Nie chcę, żebyś miała przeze mnie problemy — wymamrotał, wbijając wzrok w podłogę. Nie miał pojęcia jak z nią rozmawiać. Jakich słów używać, jak bardzo wpuścić ją do swego świata. Tym bardziej, że ostatnia próba odsłonięcia się przed kimś zagwarantowała mu złamane serce, choć nie do końca wiedział jeszcze, że tym właśnie to było. — Stwierdziłem, że… chciałbym, żeby ktoś wiedział. Że jeśli pójdę siedzieć, to wcale nie dlatego, że jestem frajerem i… ż-że jeśli… jeśli bym zaginął, albo no wiesz, to właśnie przez tych ludzi, a n-nie dlatego, że chciałem — kontynuował, po raz pierwszy myśląc o tym z realnym przerażeniem. Bo do tej pory słowa były tylko słowami, niosąc wraz z sobą nierealne przypuszczenia. Ale przecież było to jednak wszystko możliwe — kiepski finał był mu po prostu pisany. Na niektórych czeka wyłącznie złe zakończenie.
Nie wezmę od ciebie pieniędzy — rzucił po jakimś czasie z uporem, nieśmiało powracając do niej spojrzeniem. — I nie wiem, czy mogłabyś… czy tu w ogóle jest jak pomóc, Pearl. Ja im po prostu oddam tę kasę i tyle. Kilka razy zjebię sprawę, wpierdolą mi i dojdą do wniosku, że lepiej mnie zostawić w spokoju. I może… nie wiem, jeśli coś by poszło nie tak, mogłabyś mi po prostu załatwić prawnika — naprawdę nie sądził, że istniał jakikolwiek sposób na to, by mogła mu pomóc. Dług nie miał zniknąć ot tak, a on był zbyt dumny, by pożyczyć od kogoś pieniądze. Nie chciał stawać się niczyim problemem, tym bardziej, że nie chodziło tu wcale o małą kwotę. — M-myślę, że sprzedam dom wujka. I łódź. Mogę wtedy na jakiś czas zamieszkać tutaj? — czuł się skrępowany pytając o coś takiego, ale skoro chciała pomóc… Czyż nie był to swego rodzaju kompromis? Jęknąwszy cicho dźwignął swe obolałe ciało z kanapy, po czym powędrował za nią do kuchni, a następnie przyłożył kompres do pulsującej rany na twarzy. Niecałą minutę później pozwolił jej na ten przejaw troski, na który nie był gotowy; każdego innego dnia z oburzeniem powiedziałby jej, że samodzielnie poradzi sobie z czymś tak trywialnym, jak obsługa maści. Dziś jednak różniło się od codzienności w każdy możliwy sposób, a on coraz bardziej czuł się wyczerpany; miał wrażenie, że w każdej chwili może dostać ataku katapleksji. — Napisałem ci, że chcę, żeby się wyprowadził — wymamrotał w końcu, bo to nie sprawy związane z gangiem męczyły go najmocniej. — Ale wcale nie chcę. Chciałbym, żeby ze mną został — dodał z bólem, gotów do proszenia jej o pomoc właśnie w tej sprawie. Tyle, że nic nie dało się zrobić, prawda? Orpheus się wyprowadzał i nikt nie mógł zmusić go do zmiany zdania. Tak jak i nikt nie mógł nakazać mu odczucia względem Percilesa czegokolwiek dobrego.

pearl campbell
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Dla Pearl on tez była aktualnie jedynym członkiem rodziny, z którym chętnie utrzymywała kontakt i skłamałaby mówiąc, że nie czuła się za niego odpowiedzialna. Nie w przesadnie troskliwy sposób, ale lubiła mieć poczucie, że w razie czego ze wszystkim może do niej przyjść. Tylko, że budowanie takiego układu nigdy nie było łatwe, a jeszcze Pearl ze swoim porywczym charakterem nie zawsze sprawia wrażenie godnej zaufania osoby. Miała tego świadomość.
- Pyrko, problemy to mój styl, jeden w tę, czy we w tę nie zrobi różnicy - zapewniła go trochę swobodniej, bo nigdy nie była fanką budowania niepotrzebnego napięcia. Zasadniczo to przez to często nie potrafiła zachować powagi sytuacji, kiedy ta była naprawdę wymagana. - Perry... nie pójdziesz siedzieć, jasne? - powinna powiedzieć też, że nie zginie, ale... obraz martwej Lucille natychmiast wypełnił jej myśli i zdała sobie sprawę, że nawet hipotetyczne omawianie śmierci innej bliskiej jej osoby, było zwyczajnie poza jej zasięgiem. - Nikt ciebie w nic nie wpierdoli. Anthony jest prokuratorem, poza tym ja naprawdę znam ludzi, w razie czego... po prostu uwierz mi, ogarniemy - wyjaśniła z naciskiem. Inna sprawa, że prędzej poprosiłaby o pomoc Nathaniela, niż wdowca po Lucielle, z którym aż tak dobrze się nie dogadywała, ale gdyby bezpieczeństwo Periclesa tego wymagało, zrobiłaby wszystko. Z resztą... sama powinna teraz grzać jakąś więzienną celę przez swoją głupotę.
- Nie musiałabym ci ich dawać, mogłabym tylko pożyczyć - burknęła, bo mimo wszystko nie planowała go namawiać. Sama niesamowicie ceniła sobie własny wybór i nigdy nie chciałaby zabierać go kuzynowi, nawet jeśli byłoby jej lżej, gdyby wziął od niej kasę. - Nie pójdziesz siedzieć, Perry. Nie pozwolę na to - powtórzyła po raz kolejny, gdy wspomniał o prawniku. Jeśli będzie to wymagane, poruszy wszystkie swoje koneksje, a jak na dziennikareczkę z Lorne Bay, miała ich całkiem sporo... jedyny plus zjebanej historii, która stanowiła jej życiorys. - Kochasz tę łódź, Perry - mruknęła, przygryzając wargę. - Ale oczywiście możesz tu zamieszkać, twój pokój zawsze stoi dla ciebie otworem - zgodziła się od razu, ciesząc się, że przynajmniej w ten sposób pozwolił jej jakoś pomóc. Potrzebowała tego, bo poczucie bezsilności cholernie ją frustrowało. To, że mogła mu nałożyć maść, też ją znacznie uspokoiło. Wbrew temu, na jaką się kreowała, nie była znowu taką bezlitosną suką. Uniosła odrobinę brwi, gdy ciszę znów przerwał głos jej kuzyna i w pierwszej chwili nie rozumiała o czym mówił, dopiero po dwóch sekundach skojarzyła fakty i skrzyżowała z nim spojrzenia.
- Orpheus? - tylko się upewniała. - Hm... lubisz go, Perry? To coś bardziej skomplikowanego, co? Skoro nie możesz mu tego po prostu powiedzieć? - pozwoliła sobie na pewne domysły, wierząc, że w ten sposób doda mu odwagi i zachęci do wyjawienia jej nieco więcej szczegółów.

pericles campbell
ODPOWIEDZ