asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
30.

Kuranda nie była taka daleko, Mari miała naprawdę dobre połączenie, aby tutaj dotrzeć, a poza tym Frogs Restaurant kompletnie nie wpisywało się w gusta Jonathana, dlatego też wybrała właśnie to miejsce do pracy. Wydawało jej się idealne. Owszem, miała dobrze płatną pracę w kancelarii, ale czuła, że chorobowe stoi za rogiem i potrzebowała zarobić tyle, by zdążyć zwrócić Jonathanowi pieniądze, które ten wyłożył całkiem dawno już, na kredyt jej rodziców. Ostatnio czuła się lepiej, niż w czasie, w którym wierzyła, że ma nowotwór, a skoro Jona często pracował w weekendy, ona również w nie pracowała, dorabiając kilka godzin jako kelnerka i starając się, by zdobyć jak najwięcej napiwków. Plan był naprawdę dobry, tak jej się zdawało. Nie przemęczała się, nie pracowała też pełnych ośmiu godzin, skłamała, że ma coś z barkiem i dlatego nie może za dużo nosić, no i dostała tę pracę. Była z siebie całkiem zadowolona i szybko poczuła się dość swobodnie na sali, uśmiechając się do klientów i kupując ich przychylność pozytywnym nastawieniem.
Kiedy jeden z kelnerów kończył pracę i oddał jej swoje stoliki, ucieszyła się, naturalnie myśląc o kolejnej szansie na napiwek, tym bardziej, że usłyszała, że siedzą tam jacyś dziani ludzie. Wzięła więc ich napoje i ruszyła do stolika przy którym siedziała naprawdę atrakcyjna blondynka, ubrana tak, jak Mari chciałaby wyglądać, gdyby wiedziała gdzie w ogóle można dostać takie ubrania i jak je ze sobą łączyć.
- Dzień dobry, będę od teraz państwa kelnerką - przywitała się grzecznie, ale zamiast entuzjazmu, dostrzegła na twarzy blondynki coś dziwnego... jakby zobaczyła ducha. Sama Chambers straciła przez to na animuszu, zatrzymując się po tym, jak położyła przed nią koktajl.
- O nie... - mruknęła nieznajoma, a Marienne zaczęła się zastanawiać, czy to może jedna z tych atrakcyjnych gwiazdek, co to mają się za lepsze i uważają rudych za przeklętych, więc zaraz jej powie, że nie życzy sobie takiej kelnerki i tyle z napiwku. Chciała więc jak najlepiej wypaść, aby uniknąć takiej straty, poza tym słyszała, że do stolika zbliża się towarzysz blondynki, który być może był w łazience. Przyozdobiła więc twarz w swój najpiękniejszy uśmiech i odwróciła się, kładąc na blacie wodę.
- Proszę bar... Jonathan?! - aż podniosła głos, kiedy dotarło do niej, kto właśnie chciał zająć miejsce przy stoliku. W pierwszej chwili była po prostu w szoku, ale po chwili spojrzała ponownie na blondynkę, przypomniała sobie ich ostatnią kłótnię i zamiast przejmować się tym, że została przyłapana na pracy, jej twarz przecięło przerażenie. - Błagam... nie - to było jedyne co mogła w tamtej chwili z siebie wyrzucić, dłonią zakrywając usta. Nieznajoma siedziała niby zaskoczona, ale przy tym wzięła słomkę do ust i pociągnęła z drinka, a żołądek Mari zrobił na ten widok fikołka. - Ja... ty... ja... przepraszam państwa - mogła mu zrobić awanturę, ale była tak zaskoczona, że po chwili wahania skinęła jedynie i odwróciła się, ale nie potrafiła odejść, więc stała tak jak idiotka, nie sklejając kompletnie tego, co się tu działo. Chciała wierzyć, że to przypadek, ale kiedy łączyła ostatnie fakty i widziała tą pannę, jak z żurnala, po prostu nie mogła nie dopuścić do siebie myśli, że Jonathan znalazł sobie pannę, którą Mari mogłaby pobić jedynie w kategorii na pięści, o ile jej serce by pozwoliło.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Od tygodni wypominał sobie samemu odebranie tego pieprzonego telefonu od Pearl. Jego życie już było pasmem udręki i niekończących się problemów, nie potrzebował do tego wpieprzenia się w jakieś brudne sprawy, mafijne porachunki i nielegalne operacje. Powinien skupiać się na Marienne i zapewnieniu jej jak najlepszej opieki lekarskiej, dopóki nie dostanie nowego serca, dbaniu o to, aby była spokojna, aby niczego jej nie brakowało i niczym się nie przejmowała... Tymczasem on pod pretekstem spotkań naukowych, widywał się z byłą kochanką, której przynosił leki dla jakiejś dziewczyny, którą operował w domu lokalnego gangstera. Brzydził się samym sobą i dokonywanymi przez siebie decyzjami, ale nie mógł tak po prostu zapomnieć tego co się stało. Był zbyt zaangażowany w uratowanie Diviny i zbyt przerażony tym, że gdyby coś poszło nie tak, nie tylko on by ucierpiał, ale także Chambers. Dlatego, wbrew zdrowemu rozsądkowi nadal doglądał Norwood, a co za tym idzie zmuszony był od czasu do czasu spotykać się także z Pearl.
Tania restauracja w Kurandzie wydawała się idealnym do tego miejscem. Dość daleko od Lorne Bay, Marianne nie miałaby czego tutaj szukać, nikt z osób istotnych i ważnych dla Jonathna także. Pearl czekała już na niego, jak zwykle przyciągając wzrok każdego kto przechodził obok niej. Nie musiała nawet się zbytnio starać przez swoją niepowtarzalną urodę, jednak i tak miała na sobie eleganckie ubrania i niebotyczne szpilki, które tylko dodawały jej seksapilu. Była jedną z tych kobiet, które potrafiły zatrzymać mężczyznę jednym spojrzeniem; Jona dał się kiedyś złapać, obecnie był odporny na ten jej wdowi urok. Najpierw opowiedziała mu o Divinie, po czym wręczyła dokumentację medyczną z aparatur i pozwoliła, aby się z nią zaznajomił w ciszy. Zamówiła im przy tym coś do picia, nie będąc nawet zaskoczoną tym, że Jona wziął tylko wodę. Nim przyniesiono im napoje, kardiochirurg wyszedł by zapalić i przynieść z auta odpowiednie lekarstwa, które zapakowane w elegancką, czarną torebkę miały imitować prezent dla atrakcyjnej blondynki.
Wracając do stolika, marzył o tym, aby jak najprędzej opuścić to miejsce. Nie przykładał więc większej wagi do otoczenia, ani do tego, że przy Pearl ktoś stał. Tym bardziej, że z góry założył iż to kelnerka, ubrana w uniform, bardziej pochłonięty był tym, aby czarny, delikatny papier, wystający z papierowej torebki, przysłaniał dokładnie opakowania lekarstw. Dopiero w chwili, w której odłożył prezent na stoliku, uniósł wzrok na Pearl i kelnerkę, a wtedy...
- Marienne? - Był zszokowany równie mocno jak ona sama. Nie miał zielonego pojęcia co właśnie zaszło. W pierwszej chwili pomyślał, że rudowłosa go śledziła i znalazła się w tym miejscu ze względu na niego, ale ten strój i plakietka... - Co ty tutaj robisz? - Dodał oburzony, a chociaż czarno na białym widział, że kelnerowała, po prostu nie umiał w to uwierzyć. Może to jakiś głupi żart, może ukradła komuś ten strój i przyszła przepytać Pearl o Jonę, sądząc, że ten ją zdradza może... Tylko, że Mari wydawała się przerażona tym, że go spotkała, a więc.. - Ej czekaj! - Oczywiście, że za nią ruszył, ale nie umknęło mu to jak Pearl im się przyglądała, a jej usta zaciskają się na słomce, zupełnie tak jakby oglądała dobry film, a nie dramat. Suka - pomyślał, ale nie miał na nią czasu, bo Chambers była ważniejsza. - O co chodzi? Czemu masz na sobie to ubranie? - On zadawał pytania, a ona... Wiedział, że pewnie pomyślała sobie za wiele, ale chciał udawać, że przecież nic się nie dzieje, że mówił jej o spotkaniu, więc nie powinna się przejmować, tym bardziej, że tyle razy zapewniał ją o swojej wierności. Grał więc w grę, w której on jest w dobrym miejscu i czasie, a to Marysia pomyliła się w scenariuszu. - Hej, Mari... - Stanął przed nią, układając obie dłonie na jej ramionach i pochylając się nieco, aby móc spojrzeć w jej oczy. - Zanim cokolwiek sobie ubzdurasz to uwierz mi, że to nie jest tym na co wygląda... Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw ty - dodał, stanowczo, powoli i dokładnie, jakby czytał jej jakąś instrukcję, a nie tłumaczył fakty mogące poważnie zaszkodzić ich związkowi.


Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie rozumiała tego wszystkiego i chyba nie chciała rozumieć. Wiele razy w swoim życiu przebywała w towarzystwie, w którym była niestety najmniej wykształconą osobą, ale dopiero w tej chwili pierwszy raz czuła się, jak skończona idiotka. Patrząc na atrakcyjną dziewczynę, która wyglądała jak uosobienie szyku, w ubraniach podkreślających każdy jej atut i ze starannym makijażem, podczas gdy Mari miała potargane od biegania to tu to tam włosy i nie najpiękniejszy uniform, którego po prani nikt specjalnie nie prasował. Czuła się po prostu gorsza, nigdy nie miała kompleksów i teraz uderzył w nią to ze zdwojoną siłą, bo Jonathan zamiast być na jakiś służbowych spotkaniach, siedział sobie w knajpie z tą panną i co gorsza... przyniósł dla niej jakiś prezent. Nie potrafiła się w tym odnaleźć i chciała po prostu zniknąć, bo chociaż zwykle była skora do awantur, to w tamtej jednej chwili nie chciała jej wszczynać. Nie przy tej pannie, nie dla jej satysfakcji. Planowała więc odejść czym prędzej, tym bardziej, że była w pracy, ale Jonathan za nią ruszył, uniemożliwiając jej podjęty przez siebie plan ewakuacji.
- A co ciebie to obchodzi? - odpowiedziała na jego pytanie, wcale nie planując mu niczego wyjaśniać, ani się tłumaczyć. Nie uważała, że to ona powinna to robić. Spojrzała na niego z wyraźnym wzburzeniem, ale też czymś jeszcze, bo najzwyczajniej w świecie była zraniona... w taki sposób, którego jeszcze nigdy nie odczuwała, bo i w podobnej sytuacji nigdy nie była. Miała wrażenie, że serce jej pęka i to niekoniecznie przez chorobę, jakby wszystko jej się w jednej chwili zaczęło burzyć. - Nie dotykaj mnie - warknęła, gdy położył swoje dłonie na jej ramionach, ale nie mówiła tego zbyt głośno, bo nie chciała by blondynka to usłyszała. Generalnie nie chciała robić scen, nie chciała, by ktokolwiek patrzył na nią, jak na taką głupią idiotkę, która naprawdę sądziła, że może związać się z lekarzem, podczas gdy ten ją oszukiwał i spotykał się z kimś innym. A tak był na nią wściekły niedawno! Teraz zaczęła kojarzyć fakty i nie umiała sobie tego wszystkiego poukładać, jednocześnie rozumiejąc coraz więcej. - Najpierw ja?! Masz tupet! - kolejne warknięcia opuściły jej usta, gdy patrzyła mu prosto w oczy, nadal będąc zagubioną w tej sytuacji. Nie powinna się tak denerwować, ale kompletnie nie myślała teraz o swoim stanie, podobnie jak o tym, że nakrył ją na pracy w knajpie, bo w obliczu ewentualnej zdrady, nie miało to przecież żadnego znaczenia. - To nie twoja sprawa, co tutaj robię! Nie będę się tłumaczyć przed kimś, kto mnie okłamuje, żeby spotykać się z jakimiś długonogimi, blond pięknościami i wręczać im prezenty w ukryciu! - tym razem jednak nieco podniosła głos, ale emocje były do niej silniejsze. Ależ ona była głupia, ale naiwna... jak mogła nie zauważyć, że wszystko, w co wierzyła, było tylko kłamstwem? - Trzeba było to zakończyć jak mężczyzna... a ja ci głupia wierzyłam, ja pierdolę, czekałam na ciebie w domu, a ty... kurwa - już zaczęła sobie dopowiadać najgorsze możliwości, ale totalnie miała do tego prawo. Szczególnie po tym, jak ostatnio się na nią wydarł, a teraz... teraz ją okłamał. Dłonie jej się całe trzęsły, a oddech przyspieszył znacząco, bo na podobne rewelacje na pewno nie była przygotowana.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Z perspektywy czasu i ostatniej odbytej przez Jonathana i Marienne kłótni, obecna sytuacja malowała się w naprawdę paskudnych barwach. Jona nawet nie wiedział od czego powinien zacząć, bo nie tylko fakt, że został nakryty na spotkaniu z Pearl był problematyczny, ale to w jakim miejscu byli i że jakimś cudem znalazła się tutaj Mari nosząca uniform kelnerki. Tego było po prostu zbyt wiele i utrzymanie się jednej kwestii graniczyło z cudem.
Wainwirght jednak próbował najpierw dowiedzieć się dlaczego w ogóle Chambers była w Kurandzie, a nie w Lorne i co do cholery znów wymyśliła. Głupio wmawiał sobie, że może jak zachowa spokój i opanowanie to Marienne nie wybuchnie gniewem, ale szybko został pozbawiony takich nadziei. Najpierw, gdy odeszła zrzucając z siebie jego rękę, a potem gdy zaczęła rzucać w jego stronę oskarżeniami. Oskarżeniami tak dalece mijającymi się z prawdą, a jednocześnie tak oczywistymi dla kogoś kto patrzył z boku nie znając kompletnie tła, ani kontekstu. Te z kolei były nakreślone niebezpieczeństwem i ryzykiem, od którego Jonathan chciał uchronić Marienne, ale mając na szali ich związek, prawdopodobnie będzie musiał pogodzić się z przegraną i powiedzieć rudowłosej o tym, co działo się, gdy tamtej nocy wymknął się z apartamentu.
- Nie okłamuję cię, Mari - warknął, bo akurat nie kłamał, nie oszukiwał i nie zdradzał jej. - Mówiłem ci o spotkaniu, a to... To jest to spotkanie i nie jest tym, co ci się wydaje - dodał, zniżając nieco głos, bo kilka postronnych osób zaczęło im się przyglądać. - Uspokój się, proszę... Wyjaśnię ci wszystko - poprosił spoglądając w jej gniewne oczy, ale nie spodziewał się, że nagle temperamentna Marienne ostygnie i wspólnie usiądą, aby mogła zapoznać się z Pearl i poznać prawdę o wszystkim. - Nic nie zrobiłem! - Wycedził przez zęby, bo słowa jakie wypowiedziała uderzyły w niego głęboko. - Nie zdradzam cię, rozumiesz? - Powiedział to dobitnie, na głos patrząc na Marysię z zacięciem na twarzy. Nigdy nie byłby wstanie skrzywdzić jej w taki sposób. Owszem potrafił być nieprzyjemny, rzucać słowami, które miały zranić, ale nie dopuściłby się za nic takiego aktu bezczelności i chamstwa. Kochał ją... Kochał ją do szaleństwa i z tego też powodu nie chciał, aby wiedziała o wszystkim, ale było za późno, by tajemnica jaką dzielił z Pearl i kilkoma innymi osobami, umknęła Chambers.
- Przepraszam, czy coś się dzieje? Marienne, czy klient ma z czymś - nagle u ich boku pojawił się prawdopodobnie właściciel, albo jakiś kierownik sali, skupiając na sobie uwagę Jony na kilka chwil.
- Na litość boską, jaka Marienne, jaki klient? Co tu się dzieje do cholery? - Zapytał spoglądając to na mężczyznę to na rudowłosą. - Proszę... Niech nam pan nie przerywa i wraca do swojej pracy, dobrze? - Opanował się jednak, bojąc o to, że Chambers zaraz ucieknie, a nie miał zamiaru jej na to pozwolić. - Proszę... - Dodał ponaglająco, wyrastając ponad człowiekiem i odcinając mu swoją sylwetką możliwość kontaktu wzrokowego z Marienne.
Gdy ten odszedł, Jonathan powrócił do Chambers, a w między czasie dostrzegł jak Pearl, siedząca kawałek od nich, nieustannie im się przygląda. Jakby mógł wywaliłby ją z tej restauracji za samo to bezczelne patrzenie i napawanie się chwilą. Był wściekły, więc zaczął wyobrażać sobie, że pewnie blondynka czuje satysfakcję widząc jak jemu pierdoli się związek, gdy on sam potraktował ją dość nieprzyjemnie tych kilka lat temu.
- Ona... To ktoś z kim muszę się spotykać, by pomóc komuś innemu, Marysiu - wyjaśnił, bardzo ogólnie nie chcąc poruszać tematu Nathaniela w miejscu publicznym. - Wyjaśnię ci wszystko, tylko nie tutaj proszę.. - dodał, ale widział to powątpiewanie i niepewność, więc niewiele myśląc złapał Marienne za nadgarstek i pociągnął w stronę stolika, przy którym siedziała Campbell. Posłał jej surowe i obojętne spojrzenie, po czym sięgnął po papierową torebkę. - Zajrzyj do środka - rozkazał, mając nadzieję, że to będzie dla Chambers wystarczającym dowodem na to, aby pozwoliła mu wytłumaczyć się na spokojnie w domu.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
To było ponad jej nerwy, a już na pewno nieodpowiednie dla jej stanu zdrowia. Miałą sobie tutaj pracować na spokojnie, nie forsować się, a tym czasem czuła, że ledwo co stoi na nogach. Z jednej strony chciała usiąść, a z drugiej pokazywać jaka to nie jest silna, szczególnie przed tamtą blondynką, która pewnie chora nie była. Pewnie dlatego Jonathan wolał jej towarzystwo, niż te Chambers. W głowie oczywiście dopisywała sobie miliony scenariuszy i nie rozumiała tej farsy. Przecież mleko się rozlało, nie byli w żadnym oficjalnym związku, więc mógł po prostu powiedzieć, że ma jej dość, że uczucia się skończyły, że to tylko lekarski obowiązek... dlaczego więc zamiast tego warknął na nią, zaprzeczając jej podejrzeniu? Przez to wszystko miała jeszcze większy mętlik w głowie. Chciała mu wierzyć i jednocześnie bała się to zrobić, bo nie chciała być głupią idiotką, ale z drugiej strony co by mu dało okłamywanie jej?
- Nie, Jonathan! Nic nie rozumiem! - wrzasnęła, zapominając na moment gdzie się znajduje, ale była już w jakimś amoku. Z jednej strony to, co widziała, a z drugiej... z drugiej atrakcyjna blondynka, która im się przypatrywała. - Z tą lafiryndą się spotykasz? A dyplom lekarski zdobyła u ciebie czy pod stołem kogoś innego? - niestety nie mogła się pohamować w swojej okrutnej ocenie, ale na całe szczęście Pearl tego nie słyszała. Chociaż w sumie Mari kompletnie się tym nie przejmowała, bo złość na zmianę buzowała w niej z żalem, dając dość wybuchową mieszankę. Tylko, że nim cokolwiek dodała, zjawił się przy nich manager, a Jona przeszkodził rudowłosej w rozmowie z nim.
- Nie twój interes, co tu się dzieje - burknęła, jednak manager tak szybko, jak zmierzył się z Jonathanem, tak szybko się wycofał i tyle było z jego fenomenalnego wsparcia. Z jednej strony Mari wiedziała, że pracując robi źle, ale o ile wcześniej bała się, że Wainwright się dowie, o tyle teraz - z oczywistych przyczyn - głęboko w dupie miała jego opinię na ten temat, a już na pewno nie uważała, że musi się z czegokolwiek tłumaczyć. Mimo to spojrzała na blondyna, a kiedy ten znów zaczął mówić, w rudowłosej zaczęła się budzić nadzieja, którą przez głupią krnąbrność chciała w sobie zdusić. Tylko, że to co mówił... jeszcze pociągnął ją do stolika z tą lafiryndą.
- Nie chcę oglądać jakiś bezeceństw! - syknęła, ale wbrew tym słowom zajrzała do eleganckiego pakunku i zatrzymała się w połowie ruchu, by na jej twarzy wykwitnęła pełna konsternacja. - To jakieś... te takie... kroplanki? - zapomniała słowa z tych nerwów, bo serce waliło jej tak bardzo, że już ledwo stała. Blondynka natomiast wypuściła szybciej powietrze przez nos, co świadczyło o tym, że pytanie Mari ją rozbawiło.
- Mari, prawda? Jestem Pearl - zaczęła nagle, ale Marienne spojrzała na nią z odrazą.
- Nie mów do mnie ani słowa - syknęła podle, ale Campbell nawet się tym nie przejęła, wyciągając w stronę rudowłosej swój telefon.
- Możesz mnie nie lubić, nic nowego, ale nie jestem kochaną Jonathana - odpowiedziała swobodnie, wręcz nieadekwatnie do sytuacji i zachęciła Chambers ruchem głowy, by ta zabrała z jej rąk smartfona. - To rozmowa z moim facetem, prowadzona zanim nam przerwałaś - wyjaśniła, a chociaż Mari była sceptyczna, jej wzrok po jednym przeczytanym zdaniu, zaczął pochłaniać kolejne.
"Mam się spotkać z Wainwrightem w Kurandzie, więc spotkamy się potem u Nate'a", "Ogarniasz leki dla Diviny?", "Nie, myślę o skoku w bok... oczywiście, że załatwiam leki i mam nadzieję, że szybko pójdzie, bo nie znoszę tego, z jaką pogardą na mnie patrzy", "Niezabawne. Sama mówiłaś, że boi się o tą swoją pannę". Chciała przewinąć jeszcze wyżej, ale właścicielka urządzenia jej to uniemożliwiła.
- Bez przesady, cukiereczku, wyżej jest nasza niegrzeczna korespondencja - zapewniła, po czym podniosła się z miejsca, łapiąc za torebkę z lekami. - Zostałabym na waszym przedstawieniu, ale pacjentka czeka na leki, a wam prywatność dobrze zrobi - mruknęła. - Miło ciebie było poznać, Mari - skinęła głową i sobie poszła, a Marianne nadal siedziała w osłupieniu. Z jednej strony po tych wiadomościach... ulżyło jej, ale z drugiej nadal nic nie rozumiała, więc gniew wcale nie zmalał.
- Co to ma kurwa być? - rzuciła w końcu, już nie wiedząc co innego mogłaby powiedzieć, ale tak szybko, jak zapytała, machnęła głową. - Albo wiesz co? Nie mów... zatajanie czegoś przede mną świetnie ci wychodzi, to może to poczekać na lepszy moment - miała jeszcze godzinę do końca pracy, a gdyby teraz się podenerwowała, to nic by z tego nie było, chociaż... już teraz miała mroczki przed oczami i wypieki na twarzy, oraz szyi i dekolcie, ale próbowała to wszystko ignorować. - Idź już sobie - poprosiła, uznając, że tak będzie najlepiej na ten moment.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie pierwszy raz Jona miał okazję przekonać się o tym, że wściekła Mari nie przebiera w słowach. Powściągnął się jednak od prób skomentowania jej słów w jakikolwiek sposób, bo nie miało to żadnego sensu. Pearl może i nie należała do najbardziej kryształowych osób, ale istniały pewne granice chamstwa, których Jonathan nie umiałby przekroczyć. Wolał skupić się na uspokajaniu Chambers i przekonaniu jej, że wszystko to co zobaczyła jest tylko złudnym wrażeniem, za którym kryje się znacznie bardziej skomplikowana i popieprzona historia. Obecność osób trzecich na pewno mu w tym nie pomagała, a przynajmniej tak uważał do chwili, w której po zaciągnięciu Mari do stolika, Campbell nie postanowiła wtrącić im się w rozmowę. Oczywiście Wainwright od razu wymierzył w jej stronę pełne pogardy spojrzenie, bojąc się, że blondynka zaraz powie, albo zrobi coś co jeszcze bardziej mu zaszkodzi. Sądził, że samo odkrycie kroplówek w papierowej tutce, zamiast jakiś tam prezentów, przekona Marienne do zastanowienia się nad sprawą. Jak się okazało, Campbell dodała jeszcze coś od siebie i nawet jeśli z początku Jona nie był skłonny przychylić się do jej pomysłu to zmienił zdanie wraz z każdą mijającą sekundą, w której rudowłosa wczytywała się w treść wyświetloną na telefonie Pearl. Osobiście nie miał wglądu w to, co zobaczyła Chambers, ale najwyraźniej było to na tyle przekonujące, że jej wściekłość straciła na sile.
Jonathan zerknął przelotnie, na odchodzącą od nich Pearl i chociaż to z jej winy znalazł się w takiej niewygodnej, a wręcz krytycznej sytuacji, nie umiał nie poczuć wdzięczności za to, że mu pomogła. Może i była suką, ale najwyraźniej nie aż tak złym człowiekiem na jakiego się kreowała... Zresztą on o tym wiedział, ale po cholerę miał utwierdzać się sam w tym przekonaniu, gdy na każdym kroku Campbell starała się zmienić jego zdanie o samej sobie na gorsze.
- To skomplikowane, Marienne - westchnął, aczkolwiek ulżyło mu, bo chyba zarzuty dopuszczenia się zdrady zostały od niego oddalone, a przynajmniej taką miał nadzieję. - Wyjaśnię ci, ale.. - dopowiedział, aczkolwiek zostało mu to przerwane w pół zdania, bo Mari znów uniosła się gniewem. Oczywiście miała ku temu pełne prawo, ale argumenty jakie zastosowała, by Jonathana spławić, były niesprawiedliwe, bo nie tylko on przed nią coś zatajał. - To hipokryzja, Mari - burknął obrażony, bo na litość boską stała przed nim w stroju kelnerki. - Sama przede mną coś ukrywałaś... Nie mam pojęcia od jakiego czasu, ale też oczekuję wyjaśnień - dodał oschle, po czym spuścił z tonu i odetchnął głębiej zmęczony tym co zrobił, co się stało, tą kłótnią i miejscem. - Nigdzie nie pójdę bez ciebie - wyjaśnił, po czym złapał rudowłosą za nadgarstek i pociągnął w stronę stojącego nieopodal krzesła. - Ale najpierw usiądź na moment i odetchnij... I proszę, możesz być wściekła, ale jak zemdlejesz to wylądujesz w szpitalu, a tego na pewno chciałabyś uniknąć - za argumentował przezornie, spodziewając się odmowy ze strony Chambers. - Napij się wody i weź to... - dodał, wyciągając z kieszeni marynarki leki dla Marienne, które od dawna zawsze nosił przy sobie, by w razie potrzeby móc szybko zareagować i wspomóc serce Mari. - Proszę, pojedźmy do domu i porozmawiajmy - zaproponował po chwili. - Obiecuję, że odpowiem na każde twoje pytanie i nic nie zataję, tylko wróć ze mną - dodał jeszcze, bo wiedział, że jeżeli wyjdzie z tej restauracji sam to będzie już tylko gorzej, a on ze swoimi skłonnościami to autodestrukcji kawałek po kawałku zniszczy najpierw ich, a potem samego siebie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wciąż miała w głowie mętlik, bo chociaż na tym etapie wszystko wskazywało na to, że Jonathan jednak jej nie zdradzał, to ta wiedza wcale jakoś spektakularnie nie rozjaśniała całej tej sytuacji. Poza tym do tego dochodziły jej nerwy, to, że była w pracy i problemy ze zdrowiem, które dało się teraz dostrzec, jak na dłoni. Nie miała sił na takie akcje, a mimo to prychnęła, gdy powiedział, że to jest skomplikowane. Może by nie było, gdyby od początku tego nie komplikował. W dodatku tylko podniósł jej ciśnienie tym wytknięciem hipokryzji.
- Ukrywałam, fakt, ale ty mi kłamałeś w żywe oczy! - wypomniała, skoro chciał się już licytować, bo nadal pamiętała ich kłótnie, gdy z takim oburzeniem wytykał jej to, że mu nie ufa. Jak widać, było to całkiem słusznym krokiem, bo wcale nie był wtedy taki prawdomówny. Zmierzyła więc go spojrzeniem spode łba, oddychając przy tym dość nierówno, ale wcale nie chciała by przez to się nią teraz opiekował. To w jej głowie zaburzało jakąś dynamikę tego konfliktu, a mimo to faktycznie usiadła, zaciskając dłonie w pięści.
- Jakiego szpitalu? Ktoś może po prostu mnie ocucić - burknęła, niczym obrażone dziecko, ale nadal była po prostu pogubiona w całej tej sytuacji i nie wiedziała co i jak. Poza tym, chociaż robił to od dawna, dziwnie zaskoczyły ją jej leki w jego kieszeni, bo nie wpisywało się to w obrazek podłego kłamcy, który planował ją zdradzić. Fakt, ta teoria została już obalona, ale wszystko działo się szybko, a ona nadal nie rozumiała. W dodatku przez ból w klatce piersiowej trudniej było jej się skupić. - Też mam swoje leki na zapleczu, nie jestem nieodpowiedzialna - była, ale nie to się teraz liczyło. No i mimo wszystko wzięła te tabletki i popiła wodą, ale jej wypowiedź miała zaznaczyć, że to wcale nie oznacza, że między nimi będzie już teraz dobrze. Wciąż była po prostu zła i jak na razie nie umiała się jeszcze uspokoić. Zrobiła z siebie idiotkę z tymi oskarżeniami przez piękną blondynką i miała już dość tego dnia. Czuła się po prostu słabo, w każdym tego słowa znaczeniu. - Nie mogę sobie tak po prostu wyjść - mruknęła już ciszej, nie tak podle, odwracając spojrzenie do boku i zaplatając ręce pod biustem, ale tylko na chwilę, bo w tej pozycji jednak było jej ciężko i wolała oprzeć głowę na dłoniach. Adrenalina ulatywała, więc pozostawało tylko zmęczenie i osłabione serce, które wyrabiało teraz swoje rekordy. - Dopiero za godzinę będę mogła wyjść - dodała, unikając jego spojrzenia. To on miał się tłumaczyć jej, a nie ona jemu, więc póki co udawała, że jej obecność w tym miejscu w ogóle nie podlega dyskusji. Już i tak robiła sobie przerwę, której nie mogła sobie robić i czuła, że będą z tego kłopoty, na które także nie miała ochoty. Dlatego też, chociaż była nadal rozgoryczona, odetchnęła głębiej, próbując sięgnąć po swój racjonalizm, głęboko ukryty, ale gdzieś tam będący. - Spoko... nie zdradziłeś mnie, po prostu zatajałeś coś przede mną. Wrócę do domu za godzinę, wtedy możemy pogadać - podsumowała, upierając się przy swoim, bo też potrafiła być uparta i no zwyczajnie nie mogła sobie wyjść z pracy.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Starał się zapanować nad nerwami, ale przychodziło mu to z trudem. Mimo wszystko, po raz kolejny zamknął oczy i policzył spokojnie od dziesięciu w dół, aby nie powiedzieć czegoś, przez co ta ich rozmowa znów pójdzie w złym kierunku. Owszem kłamał Marienne w oczy, ale nie dlatego, że był chamem, a po to by ją chronić i chciał jej to wyjaśnić, ale nie mógł; nie teraz, nie w takim miejscu.
- Ukrywałaś, że co? W ogóle co to ma być? Czemu tu pracujesz? - Nie dowierzał absolutnie temu w jakiej sytuacji się znaleźli, bo jeszcze jakby rudzielec jakimś cudem przyjechał tutaj na tanią pizzę i potajemne piwo, byłby w stanie to pojąć, ale dodatkowa praca? Po cholerę?
Potem zaś na kilka chwil zajął się stanem jej zdrowia, bo zdecydowanie ta awantura nie była tym, czego serce Marysi potrzebowało. Nawet nie odpowiedział na jej komentarz odnośnie ocucania, bo nie miał na to sił, ani cierpliwości. Wolał skupić się na czymś, co faktycznie pomoże dziewczynie uspokoić się i wyrównać bicie serca. - To dobrze, że je masz, ale możesz skorzystać z tych - odpowiedział łagodnie, nie mając zamiaru odnosić się do tej odpowiedzialności, bo akurat w tej kwestii mógł zacząć z Marienne prowadzić niekończącą się polemikę. Zdrowy rozsądek i Chambers nie szły w parze, co chociażby podkreślało miejsce w jakim się znaleźli. - Możesz i to zrobisz - odpowiedział, lekko rozbawiony, bo to była przecież jakaś niedorzeczna komedia. - Marienne jesteś chora, rozumiesz? Powinnaś być w domu i wypoczywać... Myślałem, że jesteś w domu, a ty... Co ty masz w głowie, by robić takie głupoty - jęknął, załamując ręce, a że przykucnął przed Chambers, gdy dawał jej leki, to teraz opuścił głowę i po raz kolejny policzył sobie w głowie, by ochłonąć. - Wyjdziesz teraz i już nigdy tutaj nie wrócisz, bo to jakiś nonsens... Nie potrzebujesz dodatkowej pracy, nie pojmuję tego. - Przed chwilą stoczyli batalię na naprawdę poważny temat i Jonathan nie chciał ponownie rozpętywać piekła, więc z większym politowaniem i niedowierzaniem, aniżeli złością wypowiadał te słowa. Oczywiście nie miał zamiaru pozwolić Chambers wygrać, ale siłą też nie będzie wyciągał jej z tej kanjpy. Tylko jak przemówić takiej Marysi do rozsądku, jak ten zostawiła w domu, albo zgubiła, bo to bardziej prawdopodobne. - Chodź idziemy - wstał wyciągając dłoń w kierunku Chambers. - Proszę, musisz wyjść ze mną - dodał wymierzając w jej stronę spojrzenie, które jednoznacznie mówiło o tym jaka determinacja za nim się kryje. - Powiemy, że rezygnujesz, chodź - ponowił swój rozkaz, bo raczej ciężko było nazwać jego ton pytającym, czy proszącym, nawet jeśli takich słów używał. - Proszę... - Powtórzył raz jeszcze, dobitnie i silnie, ale zdecydowanie w jego głosie dało się dosłyszeć tę subtelną, ledwo co dosłyszalną nutę przerażenia.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Emocje po części z niej schodziły, ale też wcale nie w jakiś imponujący sposób. Potrzebowała czasu, bo chociaż już najgorsze było za nią, to jednak nadal gdzieś tam ten lęk nadal się jej trzymał. To, jak się poczuła, gdy do głowy jej przyszło, że Jonathan mógłby faktycznie ją zdradzać z tamtą blondynką. W sumie nawet jej się podobało, gdy przeczytała w jej wiadomościach, że Wainwright patrzy na nią z pogardą, chociaż nie świadczyło to o Mari zbyt dobrze.
- Bo mogę - odburknęła w mało wyjaśniający cokolwiek sposób, ale nieważne. Nie uważała, że teraz była jej kolej do tłumaczenia się przed nim, bo to nie ona prowadziła jakąś złożoną intrygę, w którą zamieszane były osoby trzecie. Chciała więc stawać okoniem przynajmniej w tej kwestii, skoro już musiała wziąć leki od Jony, bo mimo wszystko sama czuła, że nie jest z nią najlepiej, a wolała unikać jeszcze większych scen w miejscu pracy.
- Nie mam raka i czułam się ostatnio całkiem dobrze. Ja też myślałam, że ty jesteś w swojej pracy, a nie robisz takie głupoty! - odwróciła kota ogonem, wykorzystując jego słowa przeciw niemu. Wcale nie chciała w tym temacie ustępować i chyba na tym etapie wierzyła jeszcze, że ta ich rozmowa w restauracji skończy się zgodnie z jej założeniami. - Dlaczego tak po prostu mną dyrygujesz, podczas gdy sam robisz na boku co ci się podoba? - rzuciła obrażonym tonem, znów w odruchu splatając ręce na biuście, tylko po to, by ponownie je rozplatać i się na nich podeprzeć. - Ja uważam, że potrzebuję - burknęła jeszcze, w końcu odwracając wzrok na Jonathana, który wstał do pionu i wyciągnął w jej kierunku dłoń, jakby sprawa była już przesądzona, bo on tak postanowił i tyle. - Ale ja wcale nie rezygnuję - zripostowała natychmiast, jeszcze udając, że nie robi to na niej wrażenia, ale nie miała po prostu siły, a on - tego była pewna - miał jej dość, by forsować swoje. Westchnęła więc i podniosła się, wcale nie korzystając z jego dłoni. Chociaż tak mogła zamanifestować, że w pełni mu nie uległa. Ruszyła więc w kierunku managera sali.
- Muszę zabrać swoje rzeczy z szatni - poinformowała Jonathana, nie spiesząc się, bo zwyczajnie kręciło jej się w głowie i nie czuła się zbyt pewnie, gdy szła. Oboje jednak podeszli do mężczyzny, który już wcześniej im przeszkodził.
- Wszystko w porządku? - zapytał, zerkając na Jonathana.
- I tak i nie... przepraszam, to mój chłopak, a ja kiepsko się czuję... mogłabym wyjść dziś wcześniej? - tak to rozwiązała, a chociaż jej rozmówca nie był zbyt zadowolony, to jednak się zgodził, dlatego Mari zostawiła ich samych i ruszyła w stronę kuchni, bo tam było przejście do szatni, gdzie znalazła swoje rzeczy. Nie do końca miała siłę się przebierać, stąd nawet nie zauważyła, że pomyliła kolejność guzików w koszuli, po prostu wychodząc znów na salę, wcześniej się ze wszystkimi żegnając.
- Zrobiłeś mi straszny wstyd - wytknęła Jonie, jak już się koło niego znalazła, bo też tymi słowami chciała zamarkować to, jak kiepsko się czuła i pokazać, że nadal miałaby siłę na potyczki słowne.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Życie Jonathana bywało w przeszłości skomplikowane i problematyczne, ale takich zagmatwanych i przepełnionych nieporozumieniami sytuacji jak ta, ciężko byłoby się w nim doszukać. Nie dość, że Marienne przyłapała go na kłamstwie to ona sama została przez niego zdemaskowana i co tu dużo mówić... Janathan naprawdę nie spodziewał się, że Chambers mogłaby wpaść na tak idiotyczny pomysł jak znalezienie dodatkowej pracy, a jednak jak się okazywało wcale nie znał rudowłosej tak dobrze jak sądził.
- Nie robię na boku niczego co mi się podoba - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo absolutnie nie chciał uczestniczyć w tym, do czego został przymuszony. Poza tym wcale nie chciał kontynuować tej batalii słownej w restauracji, bo trafił powoli kontrolę nad nerwami, a przecież przed nimi jeszcze długa i ciężka rozmowa, którą wolałby odbyć w domu. Dlatego ucinał tę konwersację jak tylko mógł, ponaglając i zmuszając Chambers do tego, aby opuściła to "miejsce pracy" najszybciej jak to tylko możliwe. - Rezygnujesz - burknął pod nosem, czego nie był pewny czy słyszała, ale ostatecznie udało im się ruszyć w stronę wyjścia, lecz najpierw Marienne musiała zabrać swoje rzeczy.
- Przepraszam za to co się stało - Jonathan korzystając z okazji, że został sam na sam z szefem Chambers, postanowił załatwić sprawy do końca i być przy tym nad wyraz uprzejmym. - Marienne pewnie niebawem odezwie się podsyłając rezygnację - dodał, niby informując o tym, że rudowłosa już nie wróci do pracy, ale ostatecznie nie pozbawiając jej możliwości przekazania tego swojemu szefowi osobiście, w innym terminie.
-Słucham? Jestem zaskoczony, bo..
- Nie mam ochoty prowadzić z panem dyskusji, więc proszę wybaczyć - blondyn mruknął posępnie, a że Chambers akurat wyszła zza zaplecza to poczekał aż z nim się zrówna i kładąc jej dłoń na plecach, obydwoje opuścili knajpę. - I tak już tutaj nie wrócisz - skwitował, bo dla niego nie było najmniejszej możliwości na to, aby Mari dorabiała sobie w takiej pracy. W ogóle nie potrzebowała tego robić, powinna siedzieć w domu i wypoczywać, dbać o swoje zdrowie, a nie zaharowywać się w jakiś podrzędnych restauracjach.
Tesla cicho opuściła parking i włączyła się do ruchu. Ani Jonathan, ani Marysia nie rozmawiali ze sobą przez większość drogi, bo chyba obydwoje potrzebowali chwili, aby poukładać sobie w głowach wszystko to co zaszło. Chociaż wcale nie było to łatwe, bo wciąż pozostawało tak wiele niewiadomych i pytań, na które zapewne i ona i on oczekiwali odpowiedzi.
- Po co poszłaś tam pracować? - Wainwright nie wytrzymał i na krótko przed Lorne Bay przerwał milczenie zadając Marysi to jakże oczywiste pytanie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście mogła przewidzieć, że zostawianie Jonathana samego z jej szefem nie było mądrym pomysłem ale prze te wszystkie nerwy kompletnie się tym nie przejmowała, skupiona głównie na tym, aby dojść do szatni i jeszcze z niej wrócić. Kiedy więc Jona uznał, że już tutaj nie wróci, prychnęła głośno, jakby chciała mu zasugerować, że jej się nie wydaje. Wtedy pewna była swoich racji, a poza tym musiała zbierać siły na wspólną podróż samochodem do Lorne Bay. W zasadzie była mu wdzięczna za to, że się nie odzywał. z nią samą nie było najlepiej i jak już usiadła, uderzyło w nią zmęczenie, które o wiele łatwiej przychodziło jej ignorować, gdy po prostu zajmowała się pracą. Tutaj organizm zaczął dobiegać się o swoje i trwała w pewnym zawieszeniu, aż Wainwright nie zdecydował się przerwać ciszy. Tyle z nadziei, że jakoś dotrą na miejsce bez interakcji.
- Bo mogłam - odpowiedziała gówniarsko, tak, jak nie lubił najbardziej, nawet nie siląc się na jakieś wyszukane argumenty, mogące być poważnym zaproszeniem do dyskusji. Tylko, że przy tym była całkiem wygadana, to też szybko chciała dorzucić coś jeszcze, ponownie otwierając usta. - Skąd w ogóle pomysł, że będę ci się teraz tłumaczyć, co? Mam prawo być na ciebie wściekłą za całą tą akcję. Wykorzystałeś swój przydział wyrozumiałości na to, że z tobą wracam, więc miej to na uwadze - wyrzucała z siebie słowo za słowem, oddychając przy tym nieco ciężej, bo na nowo ciśnienie skończyło jej do góry. Wciąż poniekąd balansowała na krawędzi ze swoim zdrowiem. Nie patrzyła też na niego, tylko dość ostentacyjnie złożyła ręce pod biustem, wlepiając wzrok w okno pasażera.
- Chciałam sobie nieco oszczędzić, skoro teraz i tak głównie siedzę w domu - mruknęła po jakimś czasie, wzruszając ramionami. Jeśli o nią chodzi, wcale nie musiała mu się tłumaczyć, ale po kilku minutach przemyśleń, doszła do wniosku, że nie musi się bać tej konfrontacji. Uważała na siebie i robiła to, co uważała za słuszne. Na pewno czuła się całkiem nieźle, do momentu, w którym w lokalu nie pojawił się Jonathan i blondyna. Jeśli wiec coś zagrażało jej zdrowiu, to głównie ich pojawienie się, tak sprzeczne z tym, czym karmił ją Wainwright. Aż parsknęła śmiechem, w którym nie było nic z rozbawienia. - Kurwa... ty mnie okłamywałeś, a ja się ciebie słuchałam parodia jakaś - pokręciła głową, próbując to jakoś sobie w niej poukładać, ale chyba na to póki co było za wcześnie. Musiała jeszcze bardziej ochłonąć i utwierdzić się w przekonaniu, że naprawdę nic złego nie zrobił.
- Jak mogłeś mnie tak okłamywać, co?

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Cmoknął pod nosem, by w ten sposób dać wyraz swojej frustracji. Chciał na poważnie porozmawiać, a Marysia nadal była w tym bojowym nastroju, który gdy udzielał się także Jonie, prowadził do katastrofy. Wainwright starał się więc trzymać nerwy na wodzy i język za zębami, aby nie pogorszyć i tak fatalnej sytuacji w jakiej byli.
- Myślę, że obydwoje mamy sobie wiele do powiedzenia - wyjaśnił, dlaczego chciał, aby Marysia odpowiedziała na jego pytania. - Poza tym sądzę, że twoja historia będzie nieco krótsza... - dodał zaraz, bo jak znał Chambers pewnie chciała zrobić mu po złości i pokazać jaka to jest niezależna, albo rodzicom popsuło się hydraulika w domu i odkładała na remont, czy też znalazła inny, durny powód jaki po prostu przed nim zataiła. - Po co, Marysiu? Przecież zarabiasz dobrze w kancelarii - zapytał, znacznie już spokojniej. Chciał też dodać coś o tym, że przecież mają pieniądze, ale zdał sobie sprawę z tego, że mógłby tym stwierdzeniem tylko pogorszyć sprawę.
Zresztą i tak nie było zbyt dobrze, bo najwyraźniej rozmowa w aucie była także kiepskim pomysłem. Mogli poczekać z trudnymi tematami, aż znajdą się w domu, gdyż Jonathan pojęcia nie miał jak w ogóle powinien zacząć wyjaśniać Chambers co zrobił. Potrzebował się skupić i opanować, a przede wszystkim mówić spokojnie, by nerwy nie zmieniły jego spowiedzi w awanturę.
- Przepraszam... Przepraszam, dobrze? - Jęknął zmęczony, a chociaż nie był zły to i tak uderzył lekko dłonią w kierownicę, bo miał pretensje sam do siebie o to co zrobił. - Nigdy nie chciałem ciebie okłamywać, jest mi z tym głupio i źle, ale nie miałem wyboru - dodał zaraz i całe szczęście akurat znaleźli się przed odpowiednim apartamentowcem. - Opowiem ci wszystko w domu, na spokojnie... Nie tutaj - rzucił, gdy oczekiwali aż brama garażowa się przed nimi otworzy.
Jazda windą na odpowiednie piętro trwała nadzwyczaj długo, ale tym razem było to Jonathanowi wybitnie na rękę, bo odwlekał w czasie moment konfrontacji z Marienne jak tylko potrafił. Ostatecznie po wejściu do loftu, dał sobie i rudowłosej jeszcze chwilę na ochłonięcie. Sam w tym czasie wpierw udał się na balkon, aby zapalić, potem do łazienki, by zimną wodą przemyć twarz, aż wreszcie znalazł się w części dziennej mieszkania, gdzie nalał sobie szklankę szkockiej, którą wypił od razu i z kolejną ruszył w stronę kanapy.
- Usiądź proszę - mruknął, odstawiając drinka na stoliku przed sobą i wyczekująco spoglądając w stronę Chambers.
Pojęcia nie miał jakich słów powinien użyć, by opisać to co się wydarzyło. Jak w ogóle do tego doszło i co nim kierowało. Był sfrustrowany i zmęczony, ale też pełen goryczy i żalu do samego siebie o to, co zrobił Marienne. Swoim postępowaniem i kłamstwami zafundował jej sercu istny rollercoaster wrażeń i mógł mieć o to pretensje tylko do siebie.
- Tamtej nocy, gdy skłamałem... - Przyznał się do mówienia nie prawdy już w pierwszym zdaniu, aby było jasnym, że naprawdę chciał być szczery, że żałował i nie miał zamiaru po raz kolejny popełniać tego samego błędu. Z drugiej strony kosztowało go to wszystko cholernie wiele, bo z natury był typem człowieka, który uciekłby teraz przeczekując burzę gdzieś z daleka od Marienne, a potem tylko karmił ją jakimiś półprawdami. Wiedział jednak, doświadczony upadkiem swojego poprzedniego małżeństwa, że jego destruktywne zachowania skrzywdzą i jego i ją jeszcze bardziej. Siedział więc na tej kanapie, bojąc się o to co miał wyznać, a jednocześnie wiedząc, że to jedyna, słuszna droga. -... zadzwoniła Pearl, prosząc, a wręcz błagając o to, abym przyjechał i jej pomógł. Mówiła nieskładnie i chaotycznie, o jakiejś postrzelonej dziewczynie. Kazałem jej dzwonić do szpitala i dać mi spokój, ale.... - Zrobił przerwę, bo powód dla którego Jona tam pojechał, nawet jeśli poniekąd był nim też dług wdzięczności wobec Campbell, tak naprawdę siedział przy nim i słuchał o tym jak jedną decyzją prawie spieprzył im obojgu życie. Jonathan nie chciał jednak, aby Chambers obwiniała się za to, aby czuła jakąkolwiek odpowiedzialność, więc po prostu przemilczał to idąc dalej w opowieści. - Ostatecznie nie miałem możliwości odmówić, musiałem tam pojechać i faktycznie operowałem. Gdybym nie przyjechał pewnie tamta dziewczyna by nie przeżyła i tak cudem udało jej się wytrzymać tak długo. I wiem, wiem Marienne, że chcesz wiedzieć więcej, ale dla własnego bezpieczeństwa lepiej będzie jak na tym etapie twoja wiedza się zakończy - dopiero pod koniec tych słów, uniósł wzrok na rudowłosą, bo każde poprzednie zdanie wypowiadał wpatrując się uparcie w szklankę ze szkocką. Jakby brunatna toń alkoholu pozwalała mu się skupić, wyrzucać z siebie słowa i nie myśleć o tym jak źle się dzieje, że on dzieli się tym z Chambers.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ