barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Rozwichrzone po dzikim maratonie włosy, podczas którego niemal zgubił jedną tenisówkę, kaskadami opadały na jego czoło i oczy; z wielkim trudem wysypał na dłoń kierowcy kilka monet, za które zakupił bilet, po czym, oddychając ciężko, zajął jedno z wolnych miejsc. Każdego innego dnia wracał do Lorne Bay autobusem odjeżdżającym godzinę później. Każdego innego dnia uznawał, że pośpiech jest zbędny; przesiadywał wówczas w uniwersyteckiej bibliotece, czytając i pisząc szkice dysertacji. A teraz, z zarumienionymi policzkami, wyciągał telefon po to, by powiadomić jednego z profesorów o nieobecności na wieczornym wykładzie, a także posłać Orfeuszowi wysoce niezobowiązującą wiadomość. Zdążył. Mogą iść do pizzeri, mu to wszystko jedno. Orpheus nie musiał przecież wiedzieć o tym, że Perry olewał dla niego uczelnię, że od czasu jego wypadku nie potrafił przejmować się wykładami, ani też o tym, że aby zdążyć na ten autobus, musiał rozpocząć swój bieg jeszcze na uniwersyteckich korytarzach.
Huell do mnie dzwonił, jak miałem egzamin, ale tylko raz, więc to olałem — rzucił, gdy po jakimś czasie wspólnie już, ramię w ramię, kierowali się do odpowiedniego lokalu. Idąc obok Orpheusa odczuwał lekkie zdenerwowanie — zdarzało się to już wcześniej, jednak po raz pierwszy miało prawdziwe znaczenie. Orpheus nawet teraz, po tygodniowej walce o życie, prezentował się perfekcyjnie, podczas gdy Perry… Cóż, Perry wyglądał jak to on, czyli nienajlepiej — włosy w wiecznym nieładzie, ubrany w spraną koszulkę Donnie Darko i jeansy, które mogłyby uchodzić pewnie za dość modne gdyby nie to, że zdobiące je dziury nie powstały w nich specjalnie. — No ale przemyślałem to wszystko i zgadzam się. To znaczy, wiesz, nie będę dla nich więcej pracować — mógł z całą pewnością poruszyć ten temat później, pod koniec tejże randki-nierandki, ale odpowiedź miał przecież przygotowaną od wielu godzin; choć po drodze pojawiło się wiele wątpliwości, Perry był już pewien, że cała ta sprawa z Tilly i jego wujkiem nie ma już dla niego znaczenia. — Wiesz, że próbowali tutaj kiedyś tej całej idiotycznej diety RAW, przez którą z trzydzieści osób trafiło do szpitala? — zerknął na niego z zawadiackim uśmiechem, kiedy pchnąwszy drzwi odsunął się na bok pozwalając, by to Orpheus jako pierwszy wkroczył do restauracji.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Podkrążone oczy, naznaczone nieprzespaną i okrutnie długą nocą, w wątłym świetle pizzernianej lampy przybierały niemalże kolor jego tęczówek, bynajmniej nie ujmując mu uroku, a czyniąc go raczej bardziej osobliwym. Beżowa koszulka bez nadruku, w jaką wcisnął się po przymierzeniu siedmiu innych, wysiała nieco na jego wychudłym od tygodniowej rekonwalescencji ciele, sprawiając złudne wrażenie, jakoby w ostatnim czasie zyskał kilka centymetrów. Momentami kręciło mu się w głowie i przed wyjściem połknął trzy tabletki przeciwbólowe, zapobiegawczo wsuwając pełen do połowy blister do kieszeni od spodni, ale mimo wszystkich tych niedogodności, czuł względne szczęście. Po raz pierwszy bowiem, od pięciu, być może sześciu lat, mógł beztrosko randkować. Nie przejmować się tym, że ktoś dostrzeże go w objęciach innego mężczyzny (co dzisiaj raczej i tak nie miało mieć miejsca) i że ściągnie na siebie tym samym nieposkromiony gniew Marcosa, ani też faktem, że teraz wszyscy będą już wiedzieć o nim to jedno - że płeć piękna zupełnie go nie interesowała. To właśnie demonstrował swą postawą od czasu wkroczenia do restauracji (z której wyboru, swoją drogą, nie był specjalnie zadowolony) - gdy na stole między nimi spoczęła bowiem karta dań, ułożona tam przez długonogą brunetkę odzianą w nadzwyczaj kusą sukienkę przyciągającą uwagę każdego z zebranych tu mężczyzn, Orpheus nie obdarzył jej choćby powierzchowną uwagą, sprawiając wrażenie, jakby ta wcale nie istniała. Wzrok utkwiony w oczach Peryklesa wyrażał zainteresowanie wyłącznie jedną ze znajdujących się tu osób. Drgający w delikatnym uśmiechu kącik ust świadczył natomiast o uważnym podążaniu szlakiem kierowanych do niego słów, a dłoń spoczywająca na stole niby przypadkiem, stanowiła subtelne zaproszenie do pogłębienia ich znajomości. Zanim usiedli, Wrottesley zdecydował się nawet na nieco bardziej jednoznaczny gest. Gdy bowiem uszu jego doszło to wyczekiwane wyznanie dotyczące rychłego zerwania współpracy z ludźmi Marcosa, brunet zatrzymał się gwałtownie, chwycił Campbella za nadgarstek i błądząc źrenicami po jego twarzy podziękował mu, delikatnie ściągając z jego czoła pasmo zagubionych włosów. Wprawdzie posłał mu później żartobliwe pytanie, czy przypadkiem nie przybiegł na to spotkanie z samego Cairns, ale naznaczona dotykiem jego czupryny dłoń, przyklejona do jego twarzy nieco dłużej, niż było to potrzebne, dementowała czysto przyjacielski charakter tejże pogawędki. - To dlatego ją wybrałeś? Chcesz, żebyśmy się struli? - zapytał z prychnięciem, w odpowiedzi na jego osobliwą ciekawostkę dotyczącą przykrego wypadku w tutejszej pizzeri. - Czy może chcesz mnie po prostu odstraszyć? Niestety nie tak łatwo da się mnie pozbyć, Campbell - odrzekł hardo, znów zawijając kącik ust do nieznacznego uśmiechu.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zatracając się w słowach zapisywanych na śnieżnobiałym papierze, a następnie odpowiadając na ciąg pytań — tak, nie, nie wiem (bo w istocie nie wiedział nic na temat swej pracy i toczonego egzaminu) — myślami był wyłącznie w niewielkiej chacie mieszczącej się w Sapphire River, która jak dotąd kojarzyła się mu raczej jako przekleństwo. A nagle zapragnął spędzić w niej każdą chwilę, jeśli oznaczać miało to spędzenie jej z Orfeuszem, obojętnym na jego uczucia. Nie miał pojęcia w którym momencie wszystko uległo zmianie, ale może chodziło o to, że od samego początku takim właśnie było: potajemnym uwielbianiem go nawet wtedy, gdy tak bardzo go nienawidził. Nie wiedział więc czy egzamin zdał, czy nie; wiedział za to, że Orpheus kieruje się jedynie sympatią i że ów niewinna przyjaźń ześle na nich ciąg żenujących sytuacji. Nie wiedział, nie miał pojęcia (!) jak bardzo myli się w swoich założeniach; nawet wtedy, gdy Orphy zmusił go do zatrzymania się, błądząc palcami po jego skórze, myślał tylko o tym, że to nic. Ta cała randka, te wszystkie gesty, zignorowanie kelnerki, która przyciągnęła nawet jego wzrok; to musiało być n i c takiego, bo nikt taki, jak Orpheus, nigdy nie mógł się nim zainteresować. Nie w ten sposób. Żadne z czynionych sobie wyjaśnień nie było jednak w stanie uspokoić trzepoczących w brzuchu motyli; nie miał pojęcia, jakim cudem dawał radę ignorować je do tej pory. Starając się odsunąć od siebie podenerwowanie, uśmiechając się bez przerwy i wymawiając przesadną ilość słów, nie był w stanie powrócić do dawnej swobody. I wiedział, ba, był pewien, że nie odzyska jej w najbliższym czasie. Dlatego ignorował wszystko to, co mogłoby zesłać na niego zły los; odsunął swoje krzesło na tyle, by ich randka-nierandka przypominała swą formą koleżeńskie spotkanie, nie podtrzymywał zbyt długo rzucanego mu spojrzenia (również przez wspomnienie tego, jak Orphy wygląda bez ubrań) i skrył dłonie na kolanach, bo tak po prostu było bezpieczniej. Popełnienie głupstwa było mu przecież pisane, a nie chciał, by Orpheus musiał mu potem tłumaczyć, że opacznie go zrozumiał. — Nie tylko oddają potem całą kasę za jedzenie, ale dorzucają też kilka banknotów po to, żebyś nie mógł ich obsmarować w internecie — wzruszywszy ramionami uśmiechnął się, wlepiając spojrzenie w kartę dań. Wybrał to miejsce z prostego powodu: było tu najtaniej. I wiedział, że Orpheus o tym wie; każdy zdołałby się zorientować. — Nie doceniasz moich zdolności — czy aby na pewno powinien się z tego śmiać? Była to w końcu prawda; z całą pewnością miał w pewnym momencie zrobić coś, przez co Orpheus skłamałby, że źle się czuje i pora kończyć ten teatrzyk. Udawana randka. Żeby mógł poćwiczyć. Cóż za idiotyczny pomysł. — Jak ci minął dzień? — spytał po chwili milczenia, podczas której starał się przekonać samego siebie, że może nie zakończy się to katastrofą. Że może będą się dobrze bawić, że ich przyjaźń się umocni, że jakoś pozbędzie się złudzeń i intensywności uczuć, którymi wcześniej obdarzał wyłącznie Percy’ego.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Mrugnąwszy dwa razy oczyma, przekrzywił delikatnie głowę do boku i ściągnął brwi w konsternacji. - Nigdy już ci nie pozwolę wybrać dla nas lokalu, Campbell - obiecał kategorycznie, zaraz po usłyszeniu obiecujących zalet tutejszej restauracji. Nie rozumiał. Tego, że Perry czuł się przy nim tak niepewnie, że każdy przejaw jego zainteresowania brał za oszustwo i że widział w nim człowieka, który nigdy nie istniał. - Chyba powinienem był uściślić, że ja stawiam, czy coś takiego - dodawszy, podrapał się po karku i podobnie jak brunet, przeniósł wzrok na kartę dań. Chyba sam zaczął tracić nieco na rezonie. Bo czy Campbell w ogóle chciał spędzać z nim swój wolny czas? Czy nie wmanewrował go w to spotkanie wbrew jego woli i czy nie skazywał go teraz swym towarzystwem na katusze? Krążąc spojrzeniem przy dwóch najciekawiej brzmiących pozycjach spisanych na arkuszu, myślał o tym, jakie to wszystko jest głupie. To, że nie wiedząc kiedy począł zważać na swe słownictwo, zawsze będące tak okrutnie ubogie. To, że dzisiejszego wieczoru chciał wyglądać naprawdę dobrze, czy raczej lepiej, niż wyglądał dotychczas. I że choć oszukiwał się, że wolałby siedzieć teraz naprzeciw Zety, tak naprawdę zależało mu nieznośnie na poznaniu myśli Peryklesa. Nie wiedział bowiem, czy jego wycofanie odbierać miał za niechęć czy raczej nieśmiałość. - Tak w sumie to nienajgorzej. Spotkałem dzisiaj kogoś, kto… Kto w zdumiewający sposób jest do mnie bardzo podobny - wyjawił, kiedy podniesiony w zdumieniu wzrok znów powędrował na ciemnowłosą postać, rozbrzmiewając w piersi Orfeusza oddechem ulgi. Bo Campbell w końcu zdecydował się przerwać tę nieznośną ciszę. - Bierzemy na pół? - zapytał, oczyma wymownie zahaczając o kartę dań. Odganiając od siebie wszelkie pozostałości po nerwach, oparł się łokciem o blat stołu i ułożył na dłoni podbródek. - Jak ci poszedł egzamin?

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Z rozbawieniem odkrył, iż te wszystkie momenty przepełnione niepewnością i podenerwowaniem wiążą się po prostu z próbą odbycia normalnej rozmowy. Innej niż te, którymi karmili się na co dzień: zaczepnymi docinkami, niewybrednymi komentarzami. W wzajemnej bezczelności czuł potrzebne bezpieczeństwo, więc za sprawą rzuconej uwagi — przełamującej tę powagę, która narodziła się w nim wtedy, gdy orfeuszowa dłoń odgarniała z jego czoła niesforne kosmyki — zdołał nieco się rozluźnić. — Gdzie chciałeś iść? Jestem pewien, że do restauracji na plaży by nas nawet nie wpuścili — odparł prychnąwszy, uznając to wszystko za dowcip. To znaczy to, że Orpheus mógł naprawdę życzyć sobie randki w podobnym miejscu, otoczony przygaszonym światłem, świecami i pojedynczą smutną różą konającą w podłużnym szklanym wazonie. W Lorne Bay przecież nie mieli tak naprawdę wyboru, ale z całą pewnością popełnił błąd w swych wszelkich rozważaniach. Bo to nie oburzenie związane z wyborem knajpy powinno zaprzątać jego myśli, lecz fakt, że Orpheus planował więcej podobnych spotkań. — Uhm a… mógłbyś nie? Nie lubię, kiedy ktoś za mnie płaci — czy nie miało wystarczyć to, że zamierzał skorzystać z jego pomocy przy pozbyciu się długu wujka? Nie potrafiąc znieść jego spojrzenia, wzrokiem powędrował znów na blat stolika; wiedział, że Orpheus nie chciał go w ten sposób zaatakować (byłoby to przecież idiotyzmem) ale za sprawą jego słów poczuł się dość fatalnie. Dlatego też przeglądając kolumny pogrubionych cen, przesadnie zawyżonych, nie potrafił pozbyć się myśli, że spotkanie się tutaj było paskudnym błędem. Za późno było jednak na ewakuację, więc musiał oswoić się z myślą, że nie zrealizuje w tym tygodniu jednej z recept. Cóż jednak z tego, skoro już wcześniej, z dużo głupszych powodów, zaniedbywał swoje zdrowie? — Z charakteru? I ten ktoś tutaj mieszka? Czyli jednak dla Lorne nie ma ratunku — odparł siląc się o uśmiech, pozorne rozbawienie i tak dalej, chociaż nie tymi słowami chciał początkowo zareagować. — Możesz coś wybrać — potwierdził skinąwszy głową, dostrzegając w tym wyłącznie szansę na mniejszy rachunek. — Dość kiepsko, nie zdążyłem przerobić całego materiału i nie miałem pojęcia, o co mnie pytają — wyznał z lekkim uśmiechem, raz po raz odwracając spojrzenie gdzieś na bok, jako że wzrok Orpheusa niesamowicie go peszył. I chociaż do tej pory powstrzymywał się przed poruszeniem tego tematu, uznając to wszystko za żart — nie miała to być w żadnym stopniu randka, a po prostu wspólne wyjście z domu — nachylił się lekko ponad stołem, by wyjaśnić mu swoje zachowanie. W pewnym sensie. — Zachowujesz się jakby to była prawdziwa randka — mruknął półgłosem, konspiracyjnie, nie tylko jakby planowali właśnie coś złowieszczego, ale i jakby nikt nie miał prawa ich usłyszeć. — Strasznie mnie to stresuje — dodał, jako że było to w tym wszystkim najważniejsze — to przyznanie, że nie jest w stanie traktować tego z taką beztroską, jak Orpheus.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Ciężkie, przeciągłe westchnienie uleciało z orfeuszowej piersi na stwierdzenie, jakie niósł ze sobą bezszelestny głos Peryklesa. - Trochę więcej wiary w moje zdolności perswazji - mruknął, nie do końca będąc pewien, czy ostatniego słowa użył w sposób poprawny - teraz, w chwili niewysłowionego podenerwowania, wszystko już mu się mieszało. Nie wiedział, dlaczego wciąż z takim uporem brnął w te pięknie brzmiące, puste słówka, będące snobistycznym atrybutem osób bardziej wykształconych. Zastanawiał się, jak długo Campbell będzie go jeszcze odpychać, jak długo wyśmiewać wszystkie wypowiedziane słowa i złożone uśmiechy. - Chryste, Campbell, dlatego właśnie nie chodzisz na randki. Zgrywasz aż za bardzo niedostępnego - wytknął mu, wywracając oczyma i bezgłośnie się śmiejąc, choć cała sytuacja coraz mniej go bawiła. To nie tak, że w jego sercu narastała złość przepełniona pretensjami słanymi ku postawie Peryklesa, a odczuwał raczej coś na kształt zażenowania. Czuł się bowiem tak, jakby w sposób rażący naruszał prywatność chłopaka, jakby zmuszał go do spotkania, w którym ten wcale nie pragnął brać udziału. I zupełnie tego wszystkiego nie rozumiał. - Tak, cóż - wydobył z siebie jedynie to krótkie, skrępowane westchnięcie, tylko powierzchownie przypominające rozbawienie, gdy usłyszał już reakcję Peryklesa na wspomnienie Zety. A potem pokiwał głową i lekko zmarszczył czoło, wbijając w niego na nowo swe spojrzenie. - Masz na myśli tak naprawdę kiepsko; tak, że będziesz musiał zaliczać to od nowa, czy tak kiepsko, że dostaniesz tylko marne osiemdziesiąt procent? - spytał z nieudawanym zainteresowaniem i - mimo wszystko - wcześniejszą dobrodusznością, nie tracąc wcale pogody ducha. Nie zamierzał poddać się tak prędko. - A ty jakbyś dawał mi kosza - odwdzięczył się podobnym wyznaniem, przywołując na twarz delikatny uśmiech. - Gdyby nią była, to co byś teraz powiedział? - pchnął z piersi jeszcze to jedno, niejednoznaczne pytanie, unosząc z zaciekawieniem jedną brew ku górze.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Choć przez większość czasu wolał wpatrywać się w drewniane słoje zdobiące cienki blat stolika (będącymi po prostu tanią okleiną), przy którym się znaleźli, nie był w stanie ignorować towarzyszącej temu miejscu atmosfery. Być może dla Orpheusa było to nic; nudne miejsce z równie nudnymi opcjami w menu, nieidealny towarzysz wyjścia i pojmowanie, że niewiele dobrego wyniknie z tejże (nie)randki, ale Perry uzmysławiał sobie, jak wiele to dla niego znaczy. Bo nawet jeśli był w tej swojej spranej koszulce i nie miał czasu wstąpić do domu, by zrzucić z siebie ciężar przeprawy do Cairns, czuł się niemal i d e a l n i e, siedząc tuż obok oryginalnego plakatu The Police. Może dlatego, że nigdy na prawdziwej randce nie był. Może dlatego, że ta również nią nie była, ale stanowiła przyjemną odmianę od tego, co dotąd wypełniało jego codzienność. — Jestem pewien, że to wcale nie dlatego — odparł mamrocząc, po czym sięgnął po złożoną na stoliku serwetkę i zaczął się nią bawić. Orpheus naturalnie miał wobec niego nazbyt wielkie oczekiwania, bo Perry naprawdę nie miał pojęcia, jak zachowywać się podczas tego udawanego, romantycznego wieczoru, ale nie chciał chyba po prostu stawać się nagle kimś innym. Orphy przecież zdążył tak dobrze go poznać; nie było sensu denerwować się tym, że go nie polubi. Nie zaakceptuje. Toteż uśmiechnął się w końcu z większą swobodą, gdy ta sama atrakcyjna kelnerka przyniosła im szklanki i dzbanek z wodą, zapowiadając, że za chwilę wróci po ich zamówienie. Upił kilka łyków, kiedy w końcu ośmielił się przybliżyć — nie tylko do stolika, ale i Orpheusa, doprowadzając do lekkiego i niewinnego zderzenia się ich kolan — po czym wzruszył ramionami. — Pracę pisemną powinni mi zaliczyć, ale ten ustny raczej będę musiał powtórzyć. To znaczy na pewno — nie było szans, by swoimi zamyślonymi “yyy” oraz “nie jestem pewien” był w stanie uzyskać odpowiednią ilość punktów. Nie potrafił się tym jednak przejmować. — Nie wiem, czy chcę tam wrócić na kolejny semestr — zbliżała się w końcu przerwa wakacyjna, niosąca w sobie dość sporo wątpliwości. Choć do tej pory się nad tym nie zastanawiał, uznał teraz, że podzielenie się tą nagłą myślą z Orpheusem jest dobrym pomysłem. — Gdybym dawał ci kosza skłamałbym raczej, że muszę skorzystać z łazienki i uciekłbym tylnym wyjściem — choć udało się mu zaśmiać i podtrzymać jego spojrzenie przez dłuższą chwilę, wciąż nie potrafił pozbyć się lekkiego zdenerwowania. Z całą pewnością winne temu były założenia, że przypatrujący się im ludzie podziwiają Orpheusa za uczestnictwo w jakimś nędznym projekcie społecznym; wyglądali przecież, jakby pochodzili z różnych światów. — Powiedziałbym, że skoro to dopiero pierwsza randka, to nie dam ci się dzisiaj zaciągnąć do łóżka — zaśmiał się, nawet jeśli podczas wypowiadania tych słów twarz jego spłonęła lekkim rumieńcem.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Lokale tego typu przenosiły go w czasie do wczesnej młodości. Do dni, w których cisza nigdy nie była ciszą. Kiedy z zakamarków matczynej sypialni, przez szparę w drzwiach, dziurkę od klucza i każde pęknięcie w źle pokrytej tynkiem ścianie wylewała się zawsze ta sama muzyka, donosząca o nieznanym mu, samotnym mieście przeznaczonym dla nieszczęśliwych kochanków. Mieszała się zazwyczaj z trzeszczącymi głosami sportowych komentatorów poukrywanych w niewielkim ekranie telewizora, przed którym przestrzeń całe dnie okupował ojciec - tylko wieczorami, kiedy po niewielkich rozmiarów chatce roznosiło się jego donośne chrapanie, w tymże rozpikselowanym obrazie dostrzec można było krótką animację. Nie żadnych wygórowanych lotów; posiadając tylko trzy kanały, z czego dwa z nich ściśle związane były z tematyką sportową, pozostawało im - Orfeuszowi i jego młodszemu bratu - zdawać się na kapryśny gust osoby sterującej stacją. I w tych właśnie dniach, ciągnących się sprzecznymi melodiami i całkowitym brakiem zainteresowania ze strony k o g o k o l w i e k, czasem zdarzał się ten jeden poranek, podczas którego matka zabierała ich na miasto. Do podrzędnej knajpy udekorowanej w wyblakłe plakaty dawno zapomnianych przez świat kapel, pachnącej starym olejem do smażenia i tanimi środkami czystości. Siedząc tu dzisiaj, prześlizgując się wzrokiem po dawno niemodernizowanym pomieszczeniu, po ludziach o zmęczonych twarzach i niewybrednych kubkach smakowych, czuł się właśnie jak te dwadzieścia lat temu. Jedynie oblicze Peryklesa, w które wpatrywał się z takim uporem i zacięciem, ukazywało mu upływ czasu. Odciągało od życia, do którego nigdy już nie zamierzał wracać. - Ustne nie są takie złe. To znaczy kiedy wiesz, jak podejść egzaminatorów - zauważył, przywdziewając na twarz niewielki, przebiegły uśmiech. - Dlaczego nie? - spytał, przysuwając jedną z dotychczas wyciągniętych na stole dłoni do szklanki z wodą. Oplatając ją swymi palcami, zbliżył ją do swojej sylwetki, ale zanim zdecydował się ją unieść i docisnąć do ust, wyczekiwał w skupieniu odpowiedzi bruneta. - To głupie, przecież i tak wracamy w to samo miejsce - stwierdził, pozwalając lekko zmarszczyć się w konsternacji swojemu czołu. Sam przy tym wszystkim zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie - ani na te stare meble przywodzące mu na myśl dzieciństwo, ani rzekomo przypatrujących im się ludzi, ani kelnerkę zawodowo łamiącą obce serca. Przykładając do ust krawędź szklanki, upił łyka wody i słysząc wyznanie Campbella, o mało się nie zachłysnął. - Gdybym już teraz próbował zaciągnąć cię do łóżka, to zaprosiłbym cię raczej do baru - oznajmił, odstawiając szkło na stół i rozmasowując dłonią gardło, piekące od wcześniejszego (prawie) zachłyśnięcia. - Poza tym nie wiem, czy to na pewno pierwsza randka. Jak z kimś na taką idę, to ten ktoś zazwyczaj jeszcze nie wie, jak wyglądam nago - dodał z szelmowską nutą, postanawiając odwdzięczyć się równie nieprzyzwoitym tematem. Zamierzał wypominać mu poranny incydent jeszcze przez jakiś czas - tak było przecież zabawniej. A potem po jego prawej stronie znów wyłoniła się ta uwielbiana przez dzisiejszą klientelę kelnerka, na którą w końcu - mimo chęci - zerknął. Wpatrując się w nią z nieskrywanym znużeniem, wskazał palcem na jedną z pozycji widniejącą na arkuszu i poprosił, by zostawiła im jeszcze kartę na później - prawdopodobnie będą zamawiać deser.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Kwitnące jeszcze za oknem jakarandy, na które normalnie nie zwróciłby uwagi. Cicha muzyka dobiegająca zza lady, a w niej jakieś zespoły z końca lat osiemdziesiątych. Pełne skupienie orfeuszowych oczu, przed którymi uciekać musiał to w prawo, to w lewo, tłumiąc budzące się w nim uśmiechy wdzięczności. Nie sądził, że to wszystko może mu być potrzebne, że tak prędko zauroczy się w tej zwykłej i nudnej scenerii, którą przywoływać będzie potem we wspomnieniach bez przerwy. Idealizował to wszystko, pozwalając na to, by fala radości rozpływała się po jego ciele; wciąż jednak, wbrew wszelkim staraniom, nie potrafił zapomnieć o jednej, samotnej myśli. Orfeusz robi to z litości. Czyli co, bardziej chodzi o odpowiednią strategię, niż faktyczną wiedzę? — nie były to słowa, które chciał początkowo wypowiedzieć, ale nie chciał wszystkiego sprowadzać do dwuznacznych żartów. Dlatego udał, że interesuje się jego odpowiedzią w sposób jak najbardziej szczery, chociaż w obecnej chwili ów egzaminy niewiele dla niego znaczyły. Mógłby mu po prostu wyznać, że tym razem je zawalił z powodu natłoku myśli, w których pojawiał się wyłącznie on, ale wiedział, że ta nie-randka dobiegłaby wówczas końca. — Bo to nie dla mnie — wzruszył ramionami, skrywając pod tą odpowiedzią tak wiele bólu, o którym nie miał z kim porozmawiać. Nie był jeszcze jednak pewien, czy ma w sobie dość odwagi, by choćby skrawek swych zmartwień przekazać Orfeuszowi; jak dotąd, nikogo przecież to nie obchodziło. Za każdym razem, kiedy się przed kimś otwierał, osoba ta znikała z jego życia; nie chciał więc, by było tak i w tym przypadku. — Teoretycznie. Nie wracałbym potem po prostu przez kilka dni do domu, mam w tym mieście kilka porządnych kryjówek — odparł z uśmiechem, nie wiedząc, że w przyszłości przyjdzie mu z nich korzystać. Że naprawdę nie będzie chciał wracać do domu, a unikanie Orpheusa będzie koniecznością. Nie miał pojęcia, że to idealne popołudnie jest jedynym, jakie przyszło im ze sobą spędzić. Czy przeczuwając cokolwiek zachowywałby się lepiej? Śmielej? Czy cokolwiek by zmienił? — Kiepski pomysł, skoro nie mogę pić — zdołał zachować przez moment powagę i pokręcić z dezaprobatą głową, ale po chwili poprzez śmiech zakamuflował swoje zażenowanie. Bo wspominanie o chorobie było zakazanym tematem. Bo niepotrzebnie w ogóle rzucał ten nieśmieszny żart o łóżku. Bo postawił tym samym Orfeusza w nieciekawym położeniu. — W takim razie która byłaby to randka? — spytał, starając się o swobodny ton głosu. Ciekawiło go to nie pod względem własnej osoby, a jakiejkolwiek wiedzy na temat randkowania; nie miał przecież pojęcia, jakie panują w tych kwestiach zasady. No i lepiej było odbić w tę stronę, zręcznie unikając wspomnień o nagim Orfeuszu.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Takim jak on nie pozostawało nic innego — jedynie ta zwodnicza przebiegłość, pod którą ukrywał nikłe wykształcenie i brak większych ambicji. — Oczywiście — zapewnił jednak, dodając prędko: — Całe życie na tym polega — choć podobną mądrością wcale nie mógł się dzielić — nie tylko zważywszy na dość młody wiek, stawiający go nie choćby na półmetku, a dopiero kilka metrów od startu trasy zwanej życiem, ale też z banalnie prostego powodu; nigdy nie próbował inaczej. Z góry obstawiał bowiem swoją klęskę, a powtarzane mu od zawsze komplementy, dotyczące jego wrodzonego wdzięku i sprytu sprawiały, że zawierzył im do tego stopnia, iż nie widział w sobie nic innego. Kiedy jednak chodziło o Periclesa, odczuwał w sercu nieopisanych rozmiarów gorycz; gniew na to, że brunet podobnie jak i on, nie zamierzał zaufać swoim umiejętnościom. — Przecież tak długo na nie odkładałeś. I wspomniałeś, że jesteś najlepszy w swojej grupie, że… że wiesz od nich najwięcej, że nie mieli pojęcia, kim jest jakiś tam pisarz — ze wszystkich sił próbował przypomnieć sobie tamtą rozmowę, mającą miejsce kilka dni temu, jednak wytężenie umysłu okazało się bezużyteczne w momencie próby przypomnienia sobie nazwiska ów pisarza. Wydawało mu się, że nawet wówczas nie otarło się o jego uszy, a minęło go na kilka długich kroków. Nie wychwycił nawet momentu, w którym mięśnie twarzy spięły się w zmartwieniu, kreśląc szlaki kresek na jego czole i w którym oczy zaświeciły się jakimś tkliwym błyskiem, znów wpatrując się wyłącznie w bladą twarz Campbella. — Mam nadzieję, że przede mną nigdy nie będziesz musiał ich używać — oznajmił po chwili, gdy padło już zdanie o błyskotliwie pochowanych kryjówkach wewnątrz miasta. Gdyby tylko wiedział, co niebawem zamierzała przynieść im przyszłość! — A tak. W ogóle nie możesz? — zapytał, na nowo przywołując do siebie strapienie — nie na długo jednak, bo po chwili za sprawą tematu o orfeuszowych randkach to znów skryło się w głębinach jego serca, czekając na swój kolejny moment. — Prawdę mówiąc nie mam pojęcia. Zawsze kończyło się na drugich — wyznał i zaśmiał się z cieniem jakiegoś zawstydzenia. Nie słynął bowiem z długich, głębokich rozmów naznaczonych wyszukanymi aforyzmami, a podczas spotkań mogących zaliczyć się do randek, wraz z drugą osobą krążyli wyobraźnią przy czyimś innym, niż wspólnych dyskusjach. Te były raczej nieprzyjemną formalnością dzielącą ich przed aktywnością znacznie bardziej absorbującą.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Miał wrażenie, że nie posiada ani wiedzy, ani sprytu. Że te dwadzieścia trzy lata życia przetrwał jedynie z pomocą bierności, godzącej go z podłym losem. Nie postawił się nigdy swoim prześladowcom. Nie poszedł na studia zaraz po ukończeniu liceum. Nie był nigdy ani najlepszym uczniem, ani też najgorszym; zawsze znajdował się gdzieś pomiędzy. Mimo że gdyby tylko zechciał, zdołałby osiągnąć tak wiele. — Dasz mi z tego prywatne lekcje? — zaśmiał się zalotnie, nie ściągając z niego spojrzenia. Pragnął dostrzec w szarości jego oczu przyzwolenie. Potwierdzenie, że dla niego ta ich nie-randka oznacza także dużo w i ę c e j. Perry był bowiem pewien, że nigdy nie nauczy się patrzeć na nikogo tak, jak właśnie na niego.
Wątpię, że utrzymam stypendium. Może dałbym radę, gdyby nie praca, ale nie zamierzam z niej rezygnować — początkowo wypowiadane przez niego słowa były ciche i niepewne; odkrywanie przed kimkolwiek całej prawdy o sobie było dla niego niezwykle ciężkie. Przywoływało w pamięci słowa wujka — nikogo to nie obchodzi. Tymczasem wyjawiał przed Orfeuszem ważną część siebie, wiedząc jednocześnie, że zrozumie ten jego hamletyzm. — No i to do mnie nie pasuje. Studia. Dobrze wiesz, że to nie jest dla takich osób, jak ja— dodał, niby przypadkiem wbijając spojrzenie w blat stołu. Był tego pewien; poczucie wyobcowania towarzyszyło mu stale. Było podkreślane przez niektóre, tak skrajnie różniące się od niego osoby. Mógł przez ten cały, długi rok udawać, ale czas zabawy się skończył; po otrzymaniu dyplomu jego życie i tak nie uległoby zmianie. Praca w stoczni była z całą pewnością szczytem jego możliwości. — Przed tobą? Tylko jeśli będę bardzo chciał, żebyś mnie szukał — zaśmiał się, lekko przy tym rumieniąc. Stawanie się przy nim transparentnym nadal go peszyło, lecz stopniowo przyzwyczajał się do tejże śmiałości. Bo mu ufał. Bo wierzył, że Orpheus jest ostatnią osobą, która mogłaby go jakoś skrzywdzić. — Może tak trochę — wzruszył ramionami, z uśmiechem witając przyniesione właśnie przez kelnerkę dania. — Kiedyś próbowałem, wiesz, różnych kombinacji. Po alkoholu przepadałem z życia na cały tydzień, a jak dwa lata temu wziąłem jakieś prochy z przyjaciółką, to skończyłem w szpitalu — zdradził, średnio pamiętając tamten dzień. Poza uczuciem, że umiera. Poza paskudnym płukaniem żołądka. Nie był to najlepszy temat do rozmowy, choć Perry uśmiechał się przy tym swobodnie. — Dlaczego teraz z nikim nie jesteś? — spytał nagle, bez uprzedniego przemyślenia tego pytania. Ciekawiło go to jednak od dawna; czasem ciężko było mu uwierzyć w to, że ktoś taki, jak Orfeusz, raczy się samotnością. Odkąd razem zamieszkali, Orphy przecież nie przyprowadził do ich chatki n i k o g o; no a przynajmniej nie w obecności Percilesa.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
U d a w a ł.
Kiedy czule obejmował go swoim wzrokiem, sprawiając wrażenie, jakby cały świat sprowadzał się jedynie do wejrzenia ich roziskrzonych oczu. Kiedy zdawał się przenikać do jego umysłu, chcąc wyczytać zeń wszystkie kotłujące się myśli. Kiedy posyłał ciąg rozgrzanych troską pytań, chcących zgłębić tajemnicę całej jego osoby. A przynajmniej starał się udawać, nie dostrzegając jeszcze, że Pericles zdobył go nie dzisiaj, a już kilka tygodni wcześniej. — Uważaj, o co prosisz. Jestem bardzo wymagającym nauczycielem — ostrzegł go, ze skwapliwością dając wciągnąć się w frywolny wydźwięk rozmowy i przepadając w niewielkiej, niemal niewidocznej iskierce ciepła nieoczekiwanie rozpalającej się w źrenicach bruneta.
Przez moment, dając się ponieść konfidencjonalnemu nastrojowi ich spotkania, chciał żywo zasugerować, że i w tym mu pomoże. W nauce (dobre sobie), w pracy (to lekki idiotyzm), albo nawet w samej spłacie zobowiązań wobec uczelni, choć sam jeszcze nie uporał się z kredytem powziętym w tym samym celu kilka lat temu. Ale po prostu chciał mu pomóc, nieważne w jaki sposób. — Jakich osób, Perry? Mądrych i inteligentnych, które naprawdę chcą coś wynieść z wykładów, a nie ją jak te uprzywilejowane dupki, które na studia poszły bez grama umiejętności, ale za przymusem swoich dzianych rodziców? — zapytał z uniesieniem, jasno przedstawiając swoje podejście do klasy wyższej. Z perspektywy czasu wiedział już, że właśnie to nastawienie unicestwiło związek jego i Benjamina — za bardzo bowiem różnili się od siebie w kwestii, której Orpheus nigdy nie potrafiłby przeboleć. Widząc jednak ku swojemu rozczarowaniu, że wcale nie podniósł Campbella na duchu, w przypływie impulsu nadgarstek jego dłoni począł sunąć po drewnianej powierzchni stołu, zgrabnie lawirując między szkłem do połowy pełnym wody a serwetnikiem, tak, by już po chwili koniuszkiem palca zahaczyć mógł o periclesowe palce oplatające szklankę. — Przemyśl to jeszcze. Ja jakoś dałem radę, a nie umywam się przecież do twoich zdolności. No ale studia to tak naprawdę nic ważnego, wszystko sprowadza się tylko do tego, czy ci na nich zależy — dodał spokojnie, a nagły wybuch czyjegoś intensywnego śmiechu słyszany za plecami zmusił go do chwilowego odwrócenia od bruneta wzroku i pomknięcia nim w stronę sprawcy hałasu. — Jestem bardzo dobry w poszukiwaniach — zapewnił, na nowo obdarzając go swoją całkowitą uwagą i nawiązując do poniekąd rzuconego mu wyzwania. — Masz niezwykłe szczęście do kończenia w szpitalu — zauważył z westchnieniem, posyłając mu niewielki, delikatny uśmiech, który pod wpływem zadanego mu pytania zgasł niespodziewanie jak świeżo udekorowana płomieniem świeca, mająca błyszczeć jeszcze przez długie godziny. — Mieszkałem kiedyś zaraz obok chatek rybackich. Z moim młodszym bratem, z matką i z ojcem, który nigdy nie pracował i przez to nigdy nie starczało nam… wiesz, na nic. A potem burmistrz ogłosił, że najładniej udekorowana działka na święta dostanie jakąś nagrodę pieniężną, więc zamiast do szkoły, poszedłem do Pearl Lagune z wózkiem po Scott’cie i gwizdnąłem im sprzed domu kilka ozdób. Miałem wtedy jakieś siedem lat — zaczął po chwili bezszelestnego milczenia, podczas którego otulił się objęciem własnych dłoni i błądził wzrokiem po wyposażeniu stołu. — Mieli takie ładne złote łańcuchy, białego renifera ze światełek i pluszową koalę ubraną w czapkę mikołaja, która wspinała się po rynnie i śpiewała kolędy — dodał, w swym zamyśleniu pozwalając sobie na ledwie dostrzegalny, delikatny uśmiech, powstały od obrazów wyświetlających mu się przed oczyma. — No i powiesiłem to wszystko u nas. A potem przyjechała policja, zabrali nam ozdoby i kazali zapłacić mamie za tego renifera, którego uszkodziłem przy przenoszeniu. No ale wtedy też zrozumiałem, że całkiem lubię kraść— zakończył bezbarwnie, wciąż nie podnosząc swojego wzroku. — A na studiach, żeby przejść dalej, sypiałem z wykładowcami. Bo wiesz, wszyscy skupiają się tylko na tym jednym. Dlatego nikogo nie mam i dlatego dobrnąłem tylko do drugiej randki, bo nikt mnie wcale nie chce poznać. Bo się nadaję tylko do tego jednego, więc nie zadają mi pytań, bo inaczej zepsułbym im tę idealną wizję swojej osoby, z którą chcą zrealizować jakieś swoje łóżkowe fantazje — dodał jeszcze, nieco ciszej, ale tonem nad wyraz targanymi emocjami. — I tylko raz kogoś miałem tak na dłużej, ale w końcu zacząłem sypiać z kim popadnie, bo czułem się przy tym kimś nikim. I to są pewnie te rzeczy, których nigdy nie można mówić na randkach, co? — zapytał z gorzkim prychnięciem, niepewnie unosząc swój wzrok poszukujący periclesowego spojrzenia.

pericles campbell
ODPOWIEDZ