asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
29.

Radość wywołana negatywnymi wynikami biopsji pozwoliła Marienne przez moment wierzyć, że wykluczenie złośliwego nowotworu równa się dla niej z całkowitym wyzdrowieniem, kiedy tak naprawdę od początku powinna rozumieć, że to wcale tak nie działa. Chwilowa euforia i odciążenie psychiki dały jej sporo siły, ale wciąż za mało, by konsekwencje choroby nie były po niej widoczne. Mimo to postanowiła zrezygnować z leków nasennych i spróbować po części wrócić do normalnego funkcjonowania... po części, bo ostatnio znów musiała wziąć z pracy wolne, albo pomagać zdalnie i w małych ilościach, aby się nie przeforsować. Czasem działało jej to na nerwy, a czasem sama czuła, że potrzebuje odpoczynku, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała na głos. Swoim bliskim i tak stale dostarczała jedynie zmartwień, więc nie chciała przesadzać, a poza tym... musiała przekonać Jonathana do tego, że czuje się na tyle dobrze, aby móc polecieć na kilka dni do Sydney w związku z pracą. Zbierając siły na tę niełatwą rozmowę, korzystała z wolnego, jednak odstawienie proszków nasennych sprawiło, że tego dnia zamiast spać do dwunastej, tłukła się odkąd Jonathan opuścił apartament... a przynajmniej powinien, bo w którymś momencie wyraźnie usłyszała, że ktoś chodzi po lofcie. Jakiś czas walczyła z ciekawością, ale ostatecznie sięgnęła po swoje niezbyt ładne oprawki i po umieszczeniu ich na nosie, sprawdziła która jest godzina... nic jej się oczywiście nie zgadzało, bo przecież Wainwright powinien być już dawno w pracy.
Sięgnęła po szlafrok, bo z uwagi na jej serce w sypialni panowała niższa temperatura, niż by sobie sama tego życzyła, ale może i dobrze, że tak się stało, bo inaczej wyszłaby jeszcze do niespodziewanego gościa w negliżu, a to uczyniłoby to spotkanie jeszcze bardziej niezręcznym. Rozsunęła duże drzwi od sypialni, przecierając zaspaną twarz i wyszła na otwartą przestrzeń, w której ulokowane były jadalnia, kuchnia, salon i kącik z siłownią Jonathana. Przesunęła wzrokiem dookoła, w pierwszej chwili jedyne poruszenie przypisując Gacusiowi, który słysząc, że wyszła, zaraz postanowił się z nią ospale przywitać.
- Jona? - rzuciła w przestrzeń, ale wtedy dotarło do niej, że w kuchni ktoś stoi i to wcale nie jest Wainwright. Prawdę mówiąc w pierwszej chwili spanikowała. - Co tutaj robisz? - zostawiła psa i podeszła kilka kroków do kuchennej wyspy, przyglądając się nieznajomej kobiecie. Była naprawdę skołowana, bo jednak... spała sobie, a po domu chodził ktoś, kogo nie znała i nie miała pojęcia, co się dzieje. Młoda dziewczyna nie wyglądała na złodzieja, ale gdyby, to... to co Mari miałaby zrobić? Wyciągnęła więc dłoń przed siebie, jakby chciała uspokoić nieznajomą. - Jak tutaj weszłaś? - zapytała, ale potem dotarło do niej, co znajduje się dookoła. Środki czystości, ścierki, mop... mogła szybciej się rozejrzeć, bo z miejsca poczuła się jak idiotka. - Och, przepraszam... teraz rozumiem, Jona mówił, że przychodzisz, gdy jesteśmy w pracy, albo gdy śpię - przypomniała sobie z opóźnieniem, mając ochotę zapaść się pod ziemię, a jednocześnie ciesząc się, że nie wypaliła z jakąś policją, albo innym tekstem ukradzionym z jakiegoś filmu o włamaniach.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Czas, w którym Mathilde sprzątała domy – był jedynym czasem, kiedy mogła w pełni odpocząć od wszystkich obowiązków codziennych. Na kilka chwil zapominała, że musiała nader szybko dorosnąć, wyrzekając się młodzieńczej buty, bo bycie matką wiązało się z dorośnięciem i porzuceniem mrzonki o pozostaniu wolną niczym ptak nastolatką.
Praca u klientów bywała specyficzna.
Ludzie byli różni, a w każdym domu działo się coś innego. W niektórych znajdowało się ogrom kurzu i brudu, a w innych sierści. W wielu rodziny żyły oddzielnie, zapominając o domowym ognisku. Bennett starała się być obok tego, lecz często wpadała w tornado uczuć i emocji, od których nie była w stanie się uwolnić. Lawirowała wtedy po ścianach niczym ćma, którą ignoruje każdy, aż wreszcie ktoś nabierał dostatecznie dużo odwagi, by się jej pozbyć.
Każde domostwo pozostawało w pamięci ciemnowłosej kobiety, która wyzbywała się rozmyślania na ich temat, gdy Mia znowu znajdowała się w jej ramionach. Gdy obie mogły odpocząć, jednocześnie zasypiając obok siebie.
Do Jonathana chodziła na określonych zasadach. Mieszkanie było puste. Nigdy nikogo nie było. Miała określony czas, by ze wszystkim zdążyć. I… Jak dotąd nie napotkała na swojej drodze jakichkolwiek przeszkód, dlatego kiedy zaangażowana w czyszczenie kuchennego blatu słuchała muzyki, nie odkryła zbyt szybko, że ktoś ją obserwuje. Robiła to spokojnie, niespiesznie, bo nie posiadała odpowiedniej wiedzy, że partnerka mężczyzny jest obecna w czterech ścianach, które dzisiaj były królestwem czystości Mathilde Bennett.
Wzdrygnęła się nagle, kiedy dostrzegła nieznajomą. Słuchawki wypadły z uszu, a wielkie oczy wlepiły się w postać Mari. Nie wiedziała, co powiedzieć, ale zdążyła jedynie odłożyć szmatkę na bok, by wyjść na bardziej profesjonalną niż do tej pory.
- Przepraszam – powiedziała na jednym wydechu, przygryzając nerwowo policzek od środka. - Normalnie robię to szybciej, ale mieli państwo lekki bałagan w kuchni i zajęło mi to więcej czasu niż zazwyczaj, ale już kończę i będę spadać – przyznała zgodnie z prawdą, choć nim zrozumiała sens tego usprawiedliwienia, zdała sobie sprawę jak bardzo źle to zabrzmiało. Podświadomie uderzyła się w czoło, nerwowo przygryzając policzek od środka.
- Mogę jakoś pani pomóc? Potrzebuje pani czegoś, poza sprzątaniem? – starała się zamazać złe, pierwsze wrażenie, bo była niemalże pewna, że przez niewyparzony dziób straci tę pracę. Nie mogła sobie na to pozwolić, szczególnie że czyściła toalety i nie tylko ze względu na córeczkę, która zasługiwała na gwiazdkę z nieba.
- W ogóle… Mathilde jestem, ale to pewnie pani wie – przedstawiła się z uśmiechem na ustach, po czym wyszła zza kuchennej wyspy, by stanąć bliżej Chambers i przyjrzeć jej się z uwagą. Wiedziała, że nie miała prawa zbyt długo obserwować rudowłosej kobiety, ale ciekawość zwyciężyła. Pewne puzzle zaczęły układać się w całość, choć nie do końca, bo Bennett wolała nie dopuszczać do siebie wizji związanych z ewentualnymi problemami, które wcale jej nie dotyczyły.
I dotyczyć zapewne nie będą.

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Prawdę mówiąc Marienne nie rozumiała po co Jonathanowi pomoc w sprzątaniu, skoro sam ze swoją naturą pedanta wiecznie wszystko poprawiał i czyścił. Dla Chambers normalnym było zostawienie brudnego kubka na stole czy w zlewie, podobnie jak porzucanie łóżka niepościelonym, tak, jak miało to miejsce teraz, ale Wainwright w tej kwestii był całkiem inny, niż rudzielec. Na początku ją to mocno drażniło, ale teraz... nadal ją to mocno drażniło, ale chyba już się przyzwyczaiła do tego, że tak właśnie jest.
W każdym razie dla niej zatrudnianie pokojówki było... cóż, no ekstrawagancją na którą sama z siebie nigdy by się nie zdecydowała, ale to głównie przez to w jakich warunkach się wychowała. W jej rodzinnej wsi nie było miejsca na takie luksusy, a jakby mama i babcia usłyszały, że Jona wynajmuje kogoś do sprzątania, to zaraz suszyłyby Mari głowę, jak to ją źle wychowały, bo przecież to jej rola! Naturalnie usłyszałaby też, że takiej pomocy nie może ufać, bo skoro sprząta, to pewnie jest lepszym materiałem na żonę dla Wainwrighta. Niestety zaściankowość była dla krewnych Chambers dość charakterystyczna, a i tak już nie mogli się oni nadziwić, kiedy podczas świat wyszło na jaw, że to głównie Jonathan gotuje.
Sama drgnęła, gdy jasnym stało się, że przestraszyła nieznajomą dziewczynę. Poprawiła też szlafrok, zawiązując go szczelniej, a następnie krótkie pukle włosów, które po przebudzeniu najpewniej nie układały się najlepiej. W końcu nie planowała nikogo póki co spotykać.
- Nie, nie... nie musisz się spieszyć, zwykle jeszcze śpię - zapewniła, chociaż wydawało jej się, że nieznajoma może o tym wiedzieć, skoro nie wchodziła do sypialni. Mimo, że Mari należała do osób niezwykle otwartych, doskwierała jej pewna niezręczność, bo głupio jej było, że ktoś tutaj sprząta... i że nie jest to Jonathan, bo już kilka razy od niego usłyszała, że upychanie czegoś po szafkach to nie sprzątanie. - Lekki bałagan? Lepiej nie mów tego Jonie, bo się oburzy - zażartowała, nawet nie myśląc o tym, że dziewczyna faktycznie mogła się obawiać zwolnienia. W końcu nigdy nie poznała nikogo, kto by nie wiedział na wstępie, jaka jest. No, a skoro występowała w roli partnerki surowego Wainwrighta, to może faktycznie mogła budzić poczucie, że i ona musi być równie surowa.
- Nie musisz mówić do mnie pani... mimo wszystko jestem jeszcze panną - uśmiechnęła się, podchodząc do lodówki, którą zaraz otworzyła, pewna, że jak za każdym razem znajdzie tam przygotowane przez blondyna śniadanie. - W zasadzie to nie wiem, Jonathan niewiele mi o tobie mówił, ale możesz mi mówić Mari. Poza tym co jeszcze poza sprzątaniem zwykle u nas robisz? - też się przedstawiła i wyciągnęła dwa szklane pudełka, które dla niej naszykowano, z karteczką odnośnie tego, jak powinna to zjeść. Nie miała pojęcia czego mogłaby od dziewczyny chcieć, bo kompletnie się na tym nie znała. Zerknęła zaraz na Mathilde, a w zasadzie to oceniła przestrzeń dookoła niej.
- Nie masz kawy - stwierdziła, a nie zapytała. - Chyba, że wolisz herbatę? Tylko ostrzegam, że nie mamy cukru, a raczej... - zawahała się na moment. Dziewczyna była młoda, całkiem inna, niż Mari to mogła sobie wyobrazić, dlatego po krótkiej analizie ryzyka, zniżyła ton głosu do szeptu. - Potrafisz dotrzymać tajemnicy, Mathilde? - zapytała więc, zaglądając jej w oczy.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Mathilde również nie rozumiała wielokrotnie, dlaczego pewni ludzie chcieli mieć ją przy sobie jako pomoc. Wolała spędzać ten czas z córką, ale równocześnie pragnęła, by Mia miała wszystko, na co zasługiwała.
Jonathan w tej strukturze był tym człowiekiem, którego bała się bezgranicznie. Bywał ponury i mrukliwy, a ona przypominała dziecko kwiatów, które lawirowało na wietrze w bezkresie i bez zobowiązań. Mieli jasne zasady, które określili na samym początku znajomości, dlatego tak precyzyjnie sprzątała i ogarniała mieszkanie, w którym żył ze swoją partnerką. Nigdy bowiem nie miała okazji spędzić z panią domu zbyt wiele czasu, nie wspominając o poznaniu jej. Jona był duchem, który regularnie wypłacał jej odpowiednią sumę, a ona dzięki temu mogła odetchnąć z pełną ulgą i bez obaw, że dziewczynka nie będzie miała nowych ubranek.
- Chciałabym tyle sypiać – szepnęła bardziej do siebie, choć na tyle głośno, że rudowłosej na pewno to nie umknęło. Wydawała się być odległa, pozbawiona pewnego rodzaju wstrzemięźliwości słownej, wszakże Bennett zazwyczaj mówiła i dzieliła się ze światem tym, co akurat miała w głowie. - To znaczy… Chodzi mi o to, że nie sypiam najlepiej i nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam drzemkę albo przespaną noc… To nic osobistego – wyjaśniła, pojmując jak źle to mogło zabrzmieć. Potem przyszło to, czego najbardziej spodziewała się Mathilde, wszakże Mari wspomniała o tym, czego nie można było mówić Jonie, ale z drugiej strony ona sama nie umiała kłamać. Kuchnia wyjątkowo potrzebowała dłuższego czasu, w którym musiała zostać przywrócona do odpowiedniej formy.
- Umm… Zazwyczaj nie mówię panu Wanwrightowi o napotkanych problemach, dlatego obiecuję, że nie zmienię tego nawyku – przyznała, opuszczając wzrok. Bała się, że faktycznie niepotrzebnie dzieliła się tą jedną, konkretną uwagą. Miała jednak pewność, że powinna jak najszybciej udać się na kurs, gdzie ktokolwiek nauczy ją milczeć, kiedy nie jest pytana.
Chambers była jednak zupełnie inna. Wydawała się być niebywale miła, dlatego też Bennett podjęła się tej rozmowy. Wolała rozmawiać z tymi, którzy faktycznie umieli okazać jej dobroć, aniżeli z tymi, którzy budzili podświadomy lęk. Takich osób w życiu młodej kobiety było wbrew pozorom całkiem sporo.
- Mathilde, ale mówią mi Mattie – przedstawiła się, uważnym wzrokiem lustrując nowopoznaną kobietę. Była ona piękna, co nie pozostawało żadnych wątpliwości, tak samo jak wydawała się być wypełniona ciepłem, którego nie miała (poza Jonathanem) komu przekazać. Na tę myśl ciemnowłosa uśmiechnęła się pod nosem, bo zazwyczaj w ten sposób kategoryzowała ludzi, dając każdemu bezmiar zaufania.
- Głównie to sprzątam, ale czasem też wyprowadzam psa i jak trzeba to gotuję, ale to ostatnie akurat bardzo rzadko… A powinnam w czymś pomóc? Mogę zrobić cokolwiek – powiedziała zgodnie z prawdą, bo właściwie za ten czas płacili. Była raczej ugodowa, więc nie było obaw, że Mathilde cokolwiek zepsuje lub zrobi niezgodnie z wytyczonymi wskazówkami. Była ciekawa, co Mari ma w zanadrzu, dlatego ściągnęła też rękawiczki do sprzątania i przetarła dłonie w kolorowy fartuszek.
- Nie mogę pić kawy, ale herbata brzmi super… Zazwyczaj, nie robię takich rzeczy w domu właścicieli i jedyne co to piję wodę z kranu, ale okay, serio… – wyjaśniła zgodnie z prawdą, nieznacznie marszcząc nos. Tajemnice były tym, co kochała dwudziestojednolatka. - No wiesz… Przez kilka miesięcy ukrywałam ciążę przed moim eks, a potem przez prawie rok, że mamy córkę, więc chyba jestem dobra w sekrety, ale to też zależy, co to za tajemnica – powiedziała zgodnie z prawdą, po czym wlepiła wzrok w kobietę. Miała nadzieję, że Chambers nie wyskoczy z niczym, co wiązać się powinno z przyznaniem się do wszystkiego Jonathanowi. Z drugiej strony – w nikim nie chciała mieć wroga, więc wszystko w sercu Matts było bezpieczne.
- O co chodzi?

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Poprawiła na nosi oprawki, które w domu chętniej nosiła od szkieł kontaktowych, nawet jeśli Jonathan narzekał na to, że nie są zbyt ładne. Faktycznie kupiła je ze względu na najniższą cenę, a nie kształt czy wzór, ale sama nie przykładała do tego takiej dużej wagi, bo spełniały swoją rolę i teraz z powodzeniem mogła przeczytać instrukcję od Jonathana dotyczącą tego, jak powinna przygotować sobie śniadanie, które on zrobił przed wyjściem. Jak zawsze w przypadku jedzenia, była podekscytowana, szczególnie gdy Wainwright wymyślał coś, co mimo zasady bycia zdrowym, brzmiało w odczuciu Mari ekscytująco.
- Zapewniam, że nie chciałabyś - uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w jej kierunku, kiedy usłyszała te kilka słów rzuconych przez dziewczynę. Sama w tym czasie otworzyła lodówkę i sięgnęła po jajka zgodnie z instrukcją, a potem po miskę, zastanawiając się, czy Mathilde będzie denerwowało to, że teraz tutaj bałagani, chociaż z drugiej strony bardzo starała się tego nie robić. - Współczuję... ja kiedyś nie miałam problemu ze snem, ale ostatnio musiałam brać leki, żeby zasnąć. Wczoraj pierwszy raz je odstawiłam i jak widać obudziłam się niewyspana za wcześnie - skrzywiła się lekko, chociaż pewnie nie wyglądało to na "za wczesną pobudkę". Sęk w tym, że brakowało jej energii... jej serce nie było sercem, a raczej tykającą bombą, jeśli nie odpoczywała wystarczająco dużo, przy byle wysiłku na poziomie zakupów, kręciło jej się w głowie i słabła. Miała osobiście tego dość, bo sama należała do osób energicznych, które lubiły robić dość sporo. - Ale masz czas na odpoczynek? - zmarszczyła lekko nos, wbijając do miseczki jajka, które zaraz zaczęła mieszać trzepaczką. Nie umknęło jej to, jak profesjonalnie zareagowała na wzmiankę o właścicielu apartamentu i cóż, poczuła się trochę winna, bo nie chciała, aby dziewczyna jej żart odebrała poważnie.
- Hej, spokojnie, tak się tylko śmieję - i faktycznie uśmiechnęła się do niej, odkładając miskę na bok, a kierując się w stronę drzwi po swoją torebkę. - Poza tym Jonathan nie jest taki straszny, na jakiego się kreuje, zapewniam! - rzuciła nieco głośniej, bo jednak oddaliła się od niej znacząco, nawet jeśli wciąż pozostawały na otwartej przestrzeni. Zaraz z resztą wróciła do części kuchennej, odkładając torbę na wyspę.
- Miło mi - rzuciła jeszcze, wcale nie kłamiąc, bo czuła się zwyczajnie lepiej z tym, że poznała w kocu pomoc domową Wainwrighta. W zasadzie teraz wydawało jej się to dziwnym, że tyle to trwało, ale Mari wprowadziła się tutaj dosłownie po przeszczepie zastawki i nawet nie wiedziała, że przez zostań u mnie po wypisie Jona miał na myśli wspólne zamieszkanie, a nie czasowe odwiedziny. Była więc nieźle skołowana, a przy tym ogrom badań i problemów, więc faktycznie nie było kiedy spotkać się z Mathilde. - Wychodzisz z Gacusiem? - zaskoczyło ją to... może nawet dziecinnie poczuła pewną zazdrość, bo sama nie zawsze mogła zabierać psa na spacery, a jeśli już, to niedługie i tylko gdy słońce za bardzo nie grzało. No, ale nie chciała też zmartwić dziewczyny swoją reakcją, dlatego zaraz pokiwała głową. - Możesz zjeść ze mną śniadanie... Jonathan przygotował dla mnie zdrowe tacosy, ale nie przepadam za jedzeniem tutaj w pojedynkę... ta przestrzeń mnie wtedy przytłacza - przyznała zgodnie z prawdą. Poza tym głupio byłoby jej przygotowywać sobie jedzenie i nie zaproponować, że ją poczęstuje, to raz, a dwa, sama Mattie powiedziała, że może zrobić cokolwiek. No, ale najpierw Chambers sięgnęła do torebki, a dokładnie... do przegródki, która miała stanowić kieszonkę na telefon, tylko, że podszewka się w niej rozpruła i cóż... ktoś uznałby to za wadę, z kolei dla Marienne była to perfekcyjna skrytka, w której chowała małe torebeczki z cukrem. Miała nawet o tym wspomnieć, ale Mathilde pierwsza sprzedała jej rewelację, której się raczej nie spodziewała.
- Ojej, masz córkę? Ile masz lat? - zapytała w pierwszej kolejności o to, poprawiając okulary na nosie. - Ja niby też nie mogę kawy, dlatego liczyłam, że będziesz moim partnerem zbrodni, ale to zrobię nam herbatę - pokiwała więc głową, chociaż pewien smutek przemknął przez jej twarz. Sama czułaby za duże wyrzuty sumienia. Ręką szperała jeszcze chwilę pod podszewką torebki, by zaraz wyciągnąć garść papierowych torebek, jak z kawiarni. - O to chodzi... Miałabym przechlapane, gdyby Jonathan wiedział, że w tym domu jest cukier, więc musisz mi obiecać, że nigdy mu nie powiesz. Słodzisz? - wyszczerzyła się wesoło, wstawiając wodę. Z jednej strony robiła źle, ale z drugiej... nie umiałaby wypić herbaty bez cukru, ani nawet kawy. Poza tym jej plan był genialny, bo gdyby jakimś cudem Wainwright znalazł taką torebeczkę, udałaby głupią i powiedziała, że pewnie wzięła kiedyś z jakiejś kawiarni.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zobaczyła jak Mari poprawia oprawki. Swego czasu sama nosiła takie i myślała, że wygląda na mądrzejsza, lecz prawda była zupełnie inna, bowiem takie jak ona na studiach nie mogły odnieść sukcesu. Wmawiano jej to latami, dlatego wierzyła w akademię sztuk pięknych i to, że kiedyś zostanie damską wersją van Gogha albo Czajkowskiego czy nawet Dickensem.
Nikt w nią nie wierzył.
Nikt oprócz niej samej i Harper.
- Jesteś chora? – spytała prosto z mostu, tak jak miała w zwyczaju. Mathilde nie należała w końcu do grona osób wybitnych czy z wyższych sfer i wolała rozmowy bez sekretów, dzięki którym wszyscy byli w stanie znać swoje stanowiska w danej sprawie i położenie. Nie mataczyła, nie oszukiwała (no dobra, jeden raz, ale to była konieczność wyższa). Chciała dla wszystkich dobrze, wielokrotnie obrywając samej, ale w dzisiejszym dniu postanowiła skupić się przede wszystkim na pani domu, a dopiero potem na sobie.
- To zależy jak na to spojrzeć… Czas to pojęcie względne, bo poza sprzątaniem waszego mieszkania, mam też trzy inne i czasami mam tak po ludzku dość, ale no… Nie mam wyjścia – wzruszyła ramionami ze znacznym uśmiechem na ustach. Nie wstydziła się tego, ani swojego obecnego życia, w którym najwięcej czasu zajmowała Mia. Była ona absorbująca, jak to każdego dziecko, ale na nią akurat Bennett narzekała najmniej. Przynajmniej do czasu, kiedy nie spotkała znowu Alfiego, bo ten w swej bezczelności zburzył kobiecy spokój i sprawił, że Matts zaczęła się bać. Obawiała się, że młody mężczyzna odbierze jej córeczkę, a przecież miał możliwości, by ją wychować, dlatego kiedy te myśli nawiedziły umysł ciemnowłosej, pospiesznie pokręciła głową. Nie mogła do siebie dopuszczać takich myśli.
Gdy wspomniała, że Jonathan tylko kreował się na takiego surowego – wcale jej to nie uspokoiło. Zmarszczyła jedynie nos, zastanawiając się – czy kobieta jedynie broni ów mężczyzny, czy może jednak faktycznie mówi całkiem szczerze. Nie znały się i nie mogły zbyt wiele powiedzieć na swój temat, jednak Bennett chciała zaufać Mari w pełni, toteż przytaknęła jej pospiesznie, nie dodając żadnego werbalnego potwierdzenia na zrozumienie jej słów.
- Kiedyś mnie obsikał, więc teraz jak zaczyna czasem piszczeć to wolę go sprowadzić na dół – zażartowała, choć nie wyczuła, że to coś nieodpowiedniego. Pies był dla niej tylko kolejnym domownikiem, który nadzwyczajnie urzekł całym sobą Matts, a ona w swej wspaniałomyślności, postanowiła zaoferować mu odrobinę swobody i dla siebie zyskać choćby pięć minut przerwy.
Propozycja śniadania była zaskakująca i wprawiła młodą dziewczynę w osłupienie. Nie umiała znaleźć właściwego zdania na ewentualną zgodę, toteż odważyła się jedynie uśmiechnąć. Podświadomość sugerowała, że to może być pułapka, choć Chambers nie wyglądała na wredną i przebiegłą zołzę.
- Mogę zjeść jednego tacosa czy coś, spoko – wydukała zawstydzona nieudolnością własnej osoby, po czym dostrzegła nieznaczne zaskoczenie w oczach rudowłosej. No tak, nie wiedziała zbyt wiele o Mathilde, więc ciężko było się dziwić ów reakcji.
- Dwadzieścia jeden… Wpadłam na pierwszym roku studiów z chłopakiem, który właściwie mnie olał i uciekł – nuta nerwowego rozbawienia wybrzmiała w kobiecym głosie. Pamiętała tamte dni, gdy płakała w poduszkę i niemo błagała, żeby Alfie wrócił. Teraz kiedy faktycznie tak się stało, marzyła by to był tylko zły sen. - Moja córeczka ma siedem miesięcy – dodała z zadowoleniem, bo faktycznie – mimo że bardzo mała i jeszcze nie ogarnia do końca rzeczywistości – jest słodka i urocza, dzięki czemu jej mama dostrzegała w niej same zalety. Taka kruszyna nie mogła mieć przecież wad, prawda?
Tematy kawy był jednak równie istotny.
- Niestety, po napoju mocy boli mnie okropnie brzuch, dlatego herbata to jedyny ciepły napój, który w pełni toleruję – przyznała zgodnie z prawdą, przypatrując się torebce Chambers. Nie rozumiała, co próbuje z niej nowopoznana kobieta wydostać, ale na pewno było to owiane wspomnianą wcześniej tajemnicą. - Nie możesz cukru? Z jakiego powodu? Jeśli miałoby ci się coś po nim stać, to wolałabym, żeby nie było to przy mnie… – każdy normalny człowiek w takiej sytuacji wystraszyłby się bez pamięci, prawda?

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie lubiła przyznawać się do tego, że jest chora... chociaż teraz wiedziała, że w zasadzie na świat przyszła z wadą serca, to nadal uważała, że mówienie o sobie, jako o posiadaczce choroby było jakieś takie... przesadzone. Miała niesamowity dar bagatelizowania własnego stanu, tylko, że od jakiegoś czasu nawet ona nie mogła już tego robić, musząc stawić czoła temu, że było coraz gorzej.
- To aż tak widać? Sądziłam, że wyglądam nie najgorzej - zaśmiała się, oczywiście robiąc sobie żarty. Inna sprawa, że jeszcze nie tak dawno miała bujne, długie włosy, ale z obawy przed chemioterapią, której jednak nie będzie musiała przechodzić - tak, pospieszyła się zw swoimi lękami - ścięła je w przypływie ataku paniki. Stąd jej krótka fryzura, która chociaż teraz była już po spotkaniu z profesjonalnym fryzjerem, z którego usług Mari korzystała pierwszy raz w życiu - nadal zaskakiwała rudzielca za każdym razem, gdy spojrzała w lustro.
- Nie masz jakiejś innej pracy poza tym? - skrzywiła się, bo pomimo braku wiedzy na ten temat, wątpiła, aby Mathilde zarabiała godziwe pieniądze. Znała Wainwrighta i wiedziała, że nie jest skąpy, ale jednak... nie sprzątała u nich codziennie, a raz w tygodniu, jeśli Chambers się dobrze orientowała, więc to raczej nie mogło być najlepszym źródłem pieniędzy w życiu.
Co do Jonathana, temat ten był dość skomplikowany i doskonale o tym wiedziała. Blondyn potrafił przerażać, był też niezwykle zasadniczy, uparty, nieustępliwy i przesadnie poważny, więc wiało od niego chłodem, ale mimo wszystko miał dobre serce. Nigdy nikogo by nie skrzywdził sam z siebie, nawet jeśli duszą towarzystwa nie był i raczej już nie będzie. W tym związku to zadanie bezsprzecznie należało do Marienne.
- Och... to dlatego, że jest już stary, przy nowych osobach zdarza mu się też popuścić, ale to dobrze, jak o niego dbasz - mówiąc to sama schyliła się do corgiego, by pogłaskać go po futrzastym łepku. W domu Jonathana pojawił się w tym samym czasie, co Mari, chociaż wcześniej do niej wcale nie należał, więc oboje wspólnie uczyli się, jak tutaj mieszkać i jak sprawnie obchodzić sztywne zasady właściciela apartamentu.
- Oj, nie jednego... sama będziesz chciała zjeść więcej. Jonathan zarąbiście gotuje, tak fą fi fą, a większość on przygotował - zapewniła, nastawiając piekarnik zgodnie z instrukcją, by umieścić w nim pieczone warzywa, a następnie rozgrzała patelnię na jajecznicę. W tym czasie po części patrzyła na jedzenie, ale też cały czas słuchała dziewczyny.
- A to skurwysyn - powiedziała śmiało i nieładnie, ale w przeciwieństwie do swojego partnera nie była z wyższych sfer i czasem musiała sięgnąć po dosadne słownictwo. W tym momencie wierzyła, że te jest uzasadnione. - Powinnaś go pozwać o alimenty! Wiesz, pracuję w kancelarii prawnej, mogłabym poprosić szefa - już się nakręciła, wyłączając patelnię, bo jednak usmażenie jajek nie trwało zbyt długo. Wyciągnęła też dwa talerze z tych, które kazał jej wyciągnąć pomysłodawca przepisu i spróbowała odtworzyć ułożenie ze schematu, zawsze czując przy tym rozbawienie wywołane tym, że nawet o takich szczegółach pamiętał. - Musiałaś zrezygnować ze studiów? - zagadnęła jeszcze, gdy już położyła małe placki, ułożyła w nich jajecznicę, na to guacamole, potem smażoną cukinię i bataty, a ostatecznie kiełki. Miała jeszcze sos jogurtowy, więc dała go do dwóch małych miseczek, które też wylądowały na talerzu i trzeba przyznać, że była z siebie dumna, aczkolwiek gdyby nie miała wytycznych... jadłaby z patelni wycierając ją plackiem, aż miło.
- Oj, nie martw się... nic złego mi się nie stanie - nie chciała jej zmartwić tą całą historią z cukrem. W zasadzie poczuła się trochę winna, bo sama bagatelizowała swój stan zdrowia i intuicyjnie oczekiwała, że inni też będą to robić. Zaniosła więc herbaty i cukier do jadalni, a potem talerze ze sztućcami. - Jestem po przeszczepie zastawki - wyjaśniła, bo musiała wziąć wszystkie leki, które były już przygotowane w szafce, a po pierwsze nie chciała wyjść na ćpuna, a po drugie Mathilde wcześniej zapytała, a chociaż Mari planowała wybrnąć, to teraz tym stresem związanym z cukrem sprawiła, że była winna dziewczynie szczerość. - No i moje serce ma dość krótki termin przydatności, jeśli rozumiesz o czym mówię - zaśmiała się, dłonią wskazując, by usiadła przy stole. Przy kimś łatwiej było jej udawać, że wcale się nie bała. Że to wszystko, to nadal błahostka i to wcale nie tak, że po prostu mogła umrzeć... z wielu powodów, takich jak nieznalezienie nowego serca, nie przeżycie operacji czy po prostu poprzez nagłe zatrzymanie się tej felernej pompy, która ledwo przędła w jej piersi. - Jonathanowi przez to odbija i dlatego nie znajdziesz w tym domu cukru, tłustego mleka, śmietany... o batoniku czy chipsach nie wspominając - przewróciła oczami i zaraz złapała za pierwszego tacosa, by po chwili uśmiechnąć się z błogością, bo tak jak się spodziewała, były przepyszne.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Mathilde było głupio, kiedy padło pytanie o to czy cokolwiek widać. Wstydziła się swojego niewyparzonego języka, który raz po raz wpędzał ją w liczne kłopoty. Wydawać się nawet mogło, że dziewczyna nie umie znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swoją skruchę, dlatego wlepiła jedynie wzrok w nowopoznaną kobietę, która cały czas była dla niej miła, co było niebywale zaskakujące.
Nie potrafiła tego zrozumieć.
- Nie, to było bardziej z troski, bo jeśli tak jest, to… Wolałabym, żebyś znalazła się w łóżku, a ja ci zrobię herbatę i zadzwonię po pana Jonathana – to rozwiązanie z perspektywy czasu również nie wydawało się być dobre. Bennett musiała po prostu nauczyć się wchodzić z rozwagą we wszelkie interakcje, które niosły za sobą pewnego rodzaju odpowiedzialność. W przypadku Chambers chodziło o jej życie, co było dla ciemnowłosej zaskakujące, wszak tak młoda kobieta nie powinna zmagać się z tak irracjonalnymi chorobami.
- Teoretycznie mam, ale praktycznie jest mi ciężko przebić się na rynku, pomimo poleceń… – przyznała zgodnie z prawdą i nikłym uśmiechem. - Projektuję suknie ślubne i czasem je szyje, tylko… Jest to rękodzieło od początku do końca, więc ceny są po prostu inne i nie wszyscy chcą płacić takie pieniądze z moją pracę, więc żeby moja córka miała co jeść, to ja muszę sprzątać – była szczera. Nie oszukiwała i nie mamiła ludzi, mając nadzieję, że zrozumieją jej punkt widzenia. Była szczera i prawdziwa w tym, wiele raz płacąc za to wysoką cenę, bowiem niewielu umiało tolerować sposób bycia Mattie.
Potem temat zszedł na psa, który był niebywale uroczy. Sama wiele razy żałowała, że nie może sprawić czworonoga sobie i Mii, ale przecież to byłby kolejny obowiązek, któremu być może nie umiałaby podołać. Z drugiej strony – córkę mogła podrzucać do Harper, a kudłatego kumpla oddawałaby na farmę, prawda? Milion pomysłów w jedną sekundę to była recepta na wspaniałe życie ciemnowłosej.
- Nikt nigdy nie oferował mi jedzenia w pracy i czuję się z tym niekomfortowo… Nie chcę, żebyś myślała, że to dla mnie coś normalnego albo coś… – wyjaśniła zgodnie z prawdą, obserwując kobiece dłonie, które przygotowywały posiłek. Pamiętała dni, kiedy to mama robiła dla niej śniadania i obiady, a na kolację zajadały się niezdrowymi przekąskami. Uśmiech pojawił się na obliczu Matts nagle, gdy obrazy przeszłości pojawiły się w ścianach czaszki, a umysł płatał złośliwego figla. Od dawna nie wiedziała jak to jest bez zobowiązań zalec na kanapie i egzystować, bez rozmyślania o tym – co będzie kolejnego dnia.
- Problem jest taki, że pochodzi z bogatej rodziny i prędzej odbiorą mi dziecko niż wywalczę alimenty… Zresztą, nie zgodziłam się też na aborcję parę miesięcy temu, więc muszę się z nim dogadać, bo i tak niedawno wrócił, a już chce zmieniać imię mojej córki… – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, a jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Alfie był dla niej cholernie istotny, lecz nie umiała znaleźć z nim wspólnego języka, przez co bała się nadchodzących dni. Musiała się ogarnąć i nie zaprzątać tym scenariuszem głowy Mari, która miała swoje problemy, a co gorsza – była partnerką faceta, w którego Buxton był wpatrzony jak w obrazek.
Szkoda, że świat bywał aż tak mały.
- Dziękuję w każdym razie za propozycję! – zaśmiała się, ukrywając smutek i żal, który nagle zaczął otępiać jej umysł. Obawiała się pewnych zachowań, ale nie miała już wyboru, bo słowo się rzekło. Wierzyła jedynie, że nikt celowo nie będzie próbował jej zmusić do czegokolwiek, a przynajmniej nie w kwestii tej uroczej kruszynki, która już za kilka godzin miała być ze swoją mamą.
- Czekaj, czekaj – podniosła w geście kapitulacji obie dłonie ku górze. Mathilde rozumiała pewne zachowania nawet bardzo, lecz w tym momencie była szczerze przerażona. Nie wiedziała jak postępować z kimś, kto jest aż tak chory… Szczególnie, że w tym momencie Bennett była na straconej pozycji. Cała wina mogła spaść na jej ramiona, a przecież nie chciała, by Marianne przydarzyło się cokolwiek złego.
- Nie możesz cukru przez swoje serce, a i tak go dodajesz? Nie testujesz mnie teraz, co nie? Ja nie mogę stracić tej pracy… – zaczęła się desperacko bronić, kiedy kobieta dodała do ich szklanek trochę białego proszku. Czuła, że ta historia może się źle skończyć, ale z drugiej strony – ufała nieznajomej. - Błagam, powiedz że przy innych też to robisz…

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Mari zawsze dla wszystkich była miła, bo chociaż na co dzień właśnie tak to wyglądało, to jednak należała do nerwusów. Sęk w tym, że po kartę z negatywnymi emocjami nigdy nie sięgała bez powodu i sama z siebie. O ile ktoś jej nie rozzłościł, to nie musiał się jej obawiać, bo było w niej więcej otwartości i pozytywnej energii, niż w niejednej osobie. Czasem można to było odbierać, jako głupotę, pewną niedojrzałość, czy zwykłą zaściankowość, ale ostatecznie taki był już jej urok, który pozwalał jej dotrzeć zarówno do osób na własnym poziomie, jak i tych z wyższych sfer, w których otoczeniu znalazła się całkiem przypadkowo.
- Oj, to nie będzie potrzebne... Jonathan wie o moim stanie zdrowia więcej, niż ja - zamachała dłońmi w powietrzu, bo zareagowała dość żywo na myśl, że dziewczyna miałaby dzwonić do Wainwrighta. Chambers mogła sobie tylko wyobrażać, jak ten rzuciłby wszystko, a potem nie wierzył jej, gdy mówiłaby, że nic się nie stało i nie musi panikować. Poza tym chciała blondyna przekonać do tego, by mogła jechać ze swoimi przełożonymi do Sydney, więc naprawdę nie mogła mu dawać teraz żadnych powodów do zmartwień i pokazać, że z jej stanem nie jest najgorzej.
- O, teraz to mnie zaskoczyłaś - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie spodziewała się, że stoi przed nią projektantka. Rozumiała jednak, że nie jest to praca, w której łatwo się wybić, ale nie chciała podcinać dziewczynie skrzydeł, tylko, że równocześnie... było jej szkoda, że ona i jej córka nie miały zbyt wielu pieniędzy do życia. - To może jakaś praca kelnerki, zamiast sprzątania? - rzuciła luźno, chociaż nie jej było dyktować Mathilde, co powinna robić. Postanowiła więc się nieco zreflektować. - Wiesz, nie znam za dużo kobiet, które mogłyby planować ślub, ale masz jakieś przykładowe projekty? Stronę? Cokolwiek? Jonathan zna jakiś dzianych ludzi, może coś by się udało - podrapała się po nosie, zła na siebie, że nie mogła zaproponować czegoś lepszego, a także dlatego, że sama nie miała finansowych możliwości - ani nawet potrzeb, by powiedzieć Bennett, że ona kupi suknię, a w ogóle to dwie, bo ma gest. Fajnie byłoby być bogatym, ale wbrew pozorom, Marienne do tego grona się nie zaliczała. No i też niestety... jakby miała brać ślub, to pewnie sama szukałaby czegoś na promocji, jak to miała w zwyczaju, żałując sobie na wszystko.
Sama Mari też nie mogła sobie nigdy pozwolić na psa, z resztą w jej rodzinnych stronach nie trzymało się ich w domach. Pewnie nawet, gdyby osobiście ubiegała się o adopcje Gacusia, nikt by jej go nie powierzył, ale gdy jeszcze zdrowie jej pozwalało, odwiedzała schronisko i potem Wainwright zrobił jej ten jeden z najlepszych prezentów i adoptował starego Corgiego, któremu wróżyli dokonanie żywota z przytułku dla zwierząt, a teraz proszę... miał wszystko, o czym pies mógłby zamarzyć.
- Serio? Musisz pracować u jakiś nadętych buców - skrzywiła się lekko. - U nas nie powinnaś się krygować, poza tym jak masz córkę i przychodzisz tu pracować tak wcześnie, to na pewno nie masz czasu w spokoju zjeść, a w pośpiechu to nie zdrowo - podzieliła się z nią swoimi uwagami, przyjmując całkiem poważny ton. Akurat jedzenie było największą pasją Chambers i podchodziła do niego bardzo poważnie.
- Jak jest z bogatej rodziny, to sam z siebie powinien dawać ci pieniądze! Mathilde, musisz o to walczyć! - uniosła nieco głos, a jej serce przyspieszyło swoją pracę przez emocje. Zaraz więc wzięła głębszy wdech, aby się uspokoić. Nie chciała też przestraszyć dziewczyny. - Serio, mój przyjaciel Benjamin jest zarąbistym prawnikiem, ogarnąłby to, a poza tym... masz jakieś dowody, że chciał aborcji? Wtedy żaden sąd nie oddałby mu twojej córki - splotła ręce pod biustem i ponownie nie chciała pakować się z butami w cudze życie, ale jak już udało jej się poznać ich pomoc domową, to nie zamierzała traktować jej anonimowo. Poza tym z całego serca nienawidziła niesprawiedliwości i jak ktoś miał się za lepszego, bo posiadał pieniądze. - Gówno sobie może zmienić - burknęła nieco wieśniacko, ale cóż, nie była wielką panią na włościach, a jej słownik nie był zbyt wyrafinowany. Tylko, że widziała, jak ciężko rozmawiać o tym Matts, więc postanowiła nieco zejść z tonu i jedynie skinęła głową na jej podziękowania, bo uważała, że te są niepotrzebne.
Drgnęła sama niepewnie, gdy Mathilde kazała jej czekać, a gdy wypowiedziała o co jej chodzi, to jednak Mari... cóż, posłała jej spojrzenie zbitego psa na pograniczu czegoś, co mogło mówić "liczyłam na ciebie, a ty mnie zdradziłaś". Naturalnie nie chodziło o złe zachowanie Mari, po prostu... ona wciąż wierzyła, że na jej drodze stanie ktoś tak nieodpowiedzialny, jak ona, kto będzie miał w nosie fakt, że jest chora i również uzna, że nie ma co popadać w medyczny obłęd.
- Ej, nie stracisz pracy... nie jesteś przecież szpiegiem Jonathana... bo nie jesteś, prawda? - zmrużyła oczy i spojrzała na nią podejrzliwie. - Zaufałam ci i obiecałaś, że nie powiesz mu o cukrze - przypomniała jej, grając trochę na poczuciu winy dziewczyny, ale jednak stawka była wysoka. Słodka kawa i herbata dla Chambers były zbyt ważne, by je stracić. - Moje serce i tak i tak jest już do kitu... wiesz, zanim poznała Jonę, miałam normalne życie i wszyscy ignorowali to, że często źle się czułam i męczyłam, lubiłam mimo to się bawić, pić, robić co chcę, a teraz nie mogę... poświęciłam już dla tej cholernej choroby zbyt wiele, nie chcę dodatkowo nie móc się napić słodkiej herbaty - pozwoliła sobie na szczerość, wypowiadając to wszystko nieco markotnie. - Nie mogę robić tego przy innych, bo otacza mnie banda Jonowych konfidentów - wyjaśniła jej ból w jakim przyszło jej trwać i sięgnęła po sztućce, by zacząć posiłek, ruchem głowy do tego samego zachęcając Mathilde.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Dla niej spotkanie z Mari było czymś odległym i niezrozumiałym. Do tej pory spotykała bowiem panie domu, które patrzyły na nią z politowaniem i dziwnego rodzaju współczuciem. Wydawało się nawet, że pogardą. Nagła dobroć przypominała swoistego rodzaju kuriozum, na które młodziutka dziewczyna nie umiała reagować, tak jak ktokolwiek chciałby oczekiwać.
Była tym pokracznie przerażona, ale jednocześnie było to miłą odskocznią, której dopiero się uczyła.
- Opiekuje się tobą pewnie jak prawdziwy bohater – powiedziała z dozą rozmarzenia, choć bardziej te słowa skierowała do siebie.
Pamiętała jak Alfie zajmował się nią, gdy była chora i potrzebowała zaspokojenia pod każdym względem. Jedzenia, leków czy zwykłego kocyka, którym otulał ją nawet wtedy, gdy spała i za bardzo się odkryła. Te dni, mimo że okraszone chorobą, wydawały się być dostatecznie dobre, że wielokrotnie wracała do nich we wspomnieniach, które w tym momencie raniły.
Z drugiej strony najbardziej raniąca była tęsknota, jaka kiełkowała w niej od czasu ostatniego spotkania.
- Dużo jest dziewczyn, które robią coś takiego, tylko nie mają szansy się wybić – głos Mathilde był przepełniony cudaczną nutą rozżalenia. Wiedziała, że takich osób jak ona na rynku pracy było ogrom, dlatego złościła się na samą siebie, że nie jest w stanie wybić się, mimo popularności na Instagramie. Walczyła z konkurencją, ale nie dość dobrze, by stać się członkinią najlepszego grona wschodzących gwiazd świata mody. - Najpierw odpowiem na temat strony… Mam zajebisty profil na insta, gdzie wrzucam projekty i już uszyte suknie, ale to rękodzieło jak mówiłam, więc nie mogę policzyć takiej sukni według cenników z salonów, gdzie często są robione taśmowo – wyjaśniła z lekkim uśmiechem na ustach, marząc o tym, by kiedykolwiek wybiła się i mogła kupić dla niej i córki mieszkanie z widokiem na ocean, a potem otwierać kolejne filie, nawet w Europie! Marzyła o tym, odkąd skończyła osiemnaście lat, ale do tej pory nie wyszło jej nic, co mogło faktycznie się wydarzyć. Wydawać się mogło, że w pełni pogrzebała swoje młodociane życie.
- No a co do pracy kelnerki… Czasem muszę brać Mię ze sobą, więc nie mogę, a niektórzy landlordzi się na to zgadzają – wzruszyła ramionami, bo to nie miało aż takiego znaczenia w perspektywie tego, czego rzeczywiście potrzebowała. Cieszyła się, że Marianne z taką troską docieka na temat jej życia, ale to nie miało znaczenia. Bennett doskonale liczyła się z tym, że rudowłosa za kilka godzin zapewne zapomni o jej istnieniu i pozostanie wyłącznie panią od sprzątania.
Dwudziestojednolatka korzystała więc z zaproszenia na śniadanie i zajadała się przepysznym tworem, który wyszedł spod palców Jona i Mari. Lubiła zachwycać się kuchnią, bo sama choć potrafiła przyrządzać dobre potrawy, tak miała bardzo mało czasu i zazwyczaj w przelocie zajadała się kolejnymi przekąskami, by potem cieszyć się, że w ogóle cokolwiek udało jej się zjeść. Temat, który przewijał się między nim był nader intensywny, przez co Mattie uśmiechnęła się z rozbawieniem, gdy padły kolejne słowa. Owszem większość właścicieli mieszkań było nieznacznie bucowata, ale to nie oznaczało, że tracili w oczach młodej sprzątaczki. Byli dla niej dostatecznie łaskawi i dawali pieniądze, których potrzebowała ponad miarę dla spokoju życia swojego i córki.
- Wiesz, to nie do końca tak… Córka budzi mnie wcześnie, więc najpierw karmię ją, a potem sama jem, ale powiedzmy, że od tej piątej do jedenastej można zgłodnieć – zażartowała, uśmiechając się do rudowłosej ciepło. Była życzliwa, dlatego tak szybko skradła serce Mattie.
Potem zrobiło się poważnie.
- To wszystko brzmi pięknie, tylko że… Ja nadal go kocham – wyznała w sekrecie, czując jak poliki zalewają się rumieńcami. - Kiedy rozmawialiśmy, okazało się, że… On nie miał pojęcia o tym, że jego matka dała mi pieniądze na zabieg, a poza tym… Ma takie piękne brązowe oczy jak moja córka i… Zawsze marzyłam, żeby mieć rodzinę, a on chciałby poznać Mię, tylko jest jakiś źle skonstruowany, jeśli chodzi o relacje międzyludzki i chyba totalnie nie umie w nie… Nie chcę go ciągać po sądach, skoro ja sama ukryłam przed nim fakt posiadania córki – wzruszyła ramionami, wydając się być nader dualna w tym, co mówiła. Mówiła to jednak szczerze i mogłaby przysiąc, że gdy Buton dotknął jej po raz pierwszy podczas tamtego spotkania – wszystko odżyło i stało się tak samo intensywne. Nie umiała tego wyjaśnić komukolwiek, dlatego tak bardzo wierzyła, że nikt nie będzie dopatrywał się w niej logicznych działań.
Mathilde Bennett często tęskniła za tym, że nie była jak inni.
- Oczywiście, że nie powiem, ale warunkiem jest to, że mi nie zejdziesz… Ja nie wiem nawet, gdzie się powinno zadzwonić, gdybyś ktoś umarł – rzuciła z przestrachem. Wyobrażała sobie taką sytuację wiele razy, ale teraz chodziło tylko o to, by faktycznie wskazać Mari pewną racjonalność w postępowaniu. - Tęsknisz za normalnością?
Pytanie było retoryczne, lecz Matts uwielbiała słuchać o emocjach innych, kiedy sama nie potrafiła mówić o tym, co rzeczywiście myślała. Bała się tego, że nikt jej nie zrozumie.
- Nic nie powiem panu Jonathonowi… Tylko proszę, obiecaj, że to co robisz – robiłaś już też wcześniej…

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przez wzgląd na jej ostatnią kłótnię z Jonathanem, miała trochę oporów przed patrzeniem na blondyna, jak na bohatera, ale wiedziała tez, że na pewno jej to minie. Oboje mieli dość silne charaktery, byli przy tym uparcie i nie lubili poddawać się cudzej woli, więc ostre wymiany zdań były w ich związku na porządku dziennym, co kompletnie nie wpływało na to, że Marienne życie by oddała za tego zasadniczego gbura i wiedziała, że on dla niej zrobiłby to samo.
- Raczej jak złoczyńca, nie bohater... Jak go poznała, to zwróciłam uwagę na to, jak kocha swoje zasady, ale dopiero przez swoją chorobę zrozumiałam, jak bardzo... ojciec mnie tak krótko nie trzymał, jak on by chciał - naturalnie tylko sobie żartowała, co dało się wywnioskować po śmiechu, czy lekkim tonie. Wiedziała, że wszystko, co robił Jonathan, robił dla jej dobra i przez wzgląd na jej stan. Czasem przesadzał, to prawda i czasem mu też odbijało przez głupoty, ale wiedziała, że trafiła lepiej, niż osoba z jej pochodzeniem i charakterem powinna.
- No ja się nie znam, a nawet dla mnie brzmi to jak niepewny biznes - przyznała, kiwając głową, bo chociaż potrafiła szyć na maszynie i załatać dziurę, robiąc to niejednokrotnie w życiu, to żadna z niej była projektantka sukien ślubnych, o tym nie miała najmniejszego pojęcia. - Ale może na początek lepiej nieco obniżyć ceny? Chybna, że mimo wysokich i tak udaje ci się je sprzedać - nie uważała siebie za żadnego specjalistę w temacie doradztwa finansowego, ale skoro już rozmawiały, to postanowiła się wypowiedzieć zgodnie ze swoim sumieniem. Tym bardziej, że ona była bardzo oszczędna i o to też często z Jonathanem się kłócili, dla niej tańsze znaczyło niestety lepsze.
- Och rozumiem, pogodzenie tego byłoby trudne - przyznała, bo faktycznie jeśli była sama z córką, to miała dość mocno ograniczone pole manewru i nie mogła sobie pozwolić na swobodne podejmowanie decyzji. Wcale też nie zamierzała zapominać o tej rozmowie, ani o tym, czego dowiedziała się o Mathilde, ale chyba nawet nie wpadła na to, że ta może patrzeć na nią, jak na jakąś panią z wyższych sfer. Zapomniała, że związek z Jonathanem mógł dawać mylne pozory, głównie dlatego, że większość osób z jej otoczenia znało ją jeszcze z czasów, gdy przyjechała do Lorne Bay, nie znając kardiochirurga.
Cieszyła się przynajmniej tym, że mogła zjeść z kimś posiłek. Chociaż potrafiła gotować, to jednak jej zdolności były niczym w porównaniu z tym, co potrafił Jonathan. Marienne nie znała nawet takich składników, jakie według niego zawsze powinny być w ich lodówce.
- No to tym bardziej powinnaś u nas zawsze mieć przerwę na jedzenie, Jona na pewno się ze mną zgodzi - podsumowała, bo już podjęła decyzję i nie zamierzała jej zmieniać. Przełknęła kolejny kęs i gotowa była dodać coś jeszcze, ale spokorniała trochę słysząc o uczuciach dziewczyny.
- Ej, nie oskarżaj siebie... nie miałaś obowiązku mu o niczym mówić, a skoro wasza córka nie jest już taka mała, to trochę mu zeszło, nim się zaczął interesować - burknęła z przekąsem, bo cóż, rozumiała, że Mathilde kocha ojca dziecka, ale w oczach Chambers ten i tak jakoś krzywo wypadał. - Poza tym, jeśli byłby wart twoich uczuć, zaproponowałby ci wsparcie finansowe bez konieczności ciągania się po sądach - dodała dość dojrzale, bo rzadko kiedy w jakimkolwiek towarzystwie mogła przybrać właśnie tę stronę. Mało w jej otoczeniu było osób młodszych od niej, może tylko chrześnica Wainwrighta, ale ta prędzej podłożyłaby Marienne nogę, niż poprosiła ją o radę.
- Spokojnie, nie planuję jeszcze umierać... ostatnio dostałam pozytywne wyniki biopsji, więc w zasadzie czuję się pierwszy raz od dawna spokojniejsza - zapewniła ją, bo widziała, że naprawdę się bała. Postanowiła też nie wspominać, ze numerów alarmowych znalazłby w domu naprawdę dużo, już nie mówiąc o tym, że gdy raz zapomniała podładować zegarka, kiedy Jony nie było, zaczął do niej dzwonić, że w aplikacji nic mu się nie wyświetla, więc cóż... pewnie to on by dzwonił, gdyby Mari padła. - Strasznie - przyznała bez bicia, popijając swoją herbatę. - Tęsknię za kawą z syropem, polewą i bitą śmietaną, za wychodzeniem do kawiarni codziennie po pracy, za zabawami w pubach do białego rana, za takim życiem z dnia na dzień, bez głupich zasad. Muszę pamiętać o lekach, nie wychodzić sama przy największym słońcu i łazić na badania, a nienawidzę szpitali i lekarzy - aż się wzdrygnęła, bo ci naprawdę wywoływali u niej dreszcze, więc tym zabawniejsze było, że z jednym z nich mieszkała.
- Robię to cały czas - przewróciła oczami i parsknęła śmiechem. - No i musisz wiedzieć, że jak sobie posłodzę te dwie herbaty na dzień, to nawet potem wyniki cukru mam nie najgorsze - wyszczerzyła się, by ją nieco pokrzepić, bo nie powinna tak się przejmować. Swoje łamanie zasad, by faktycznie nie umrzeć, Marienne czasem konsultowała z Walterem - starszym bratem Jonathana, a gdy on mówił, że nie pochwala, ale nie powinno jej w dużych ilościach zaszkodzić - uznawała to za zielone światło.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
- Zasady są po to, żeby je łamać, prawda? Ja nie kieruje się żadnymi, dlatego chyba nie musze się bać, że którąkolwiek złamię – rzuciła przekornie, bo tak w rzeczywistości było. Nie znała nikogo, kto uparcie obstawałby przy jakichkolwiek regułach, a ona sama była raczej kimś, kto wolał unikać wszelkich ograniczeń. Przypominała wolnego ducha, który desperacko dąży za własnym szczęściem i niczego bardziej nie pragnie niż tej swobody. Tęsknota za wolnością wydawała się być kuriozalna, toteż stanowiła jeden z głównych fundamentów codzienności Mathilde.
Rozmowa na temat jej pasji, która jednocześnie była częściową pracą zarobkową, sprawiła że dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.
- Mam klientki i nie mogę na to narzekać, ale tutaj bardziej chodzi o to, że… Nie mam salonu, gdzie przyszła panna młoda mogłaby obejrzeć niektóre z dotychczasowych projektów, dlatego wolą wybrać kogoś sprawdzonego, a moje ceny przez to, że od początku do końca są rękodziełem i tak oscylują w dolnej granicy – przyznała zgodnie z prawdą, choć nie była pewna, jak będzie to postrzegane. Doskonale znała rynek i zasady na nim panujące. Lepsze konto na Instagramie dawało większe szanse, dlatego z taką skrupulatnością przykładała wagę do swojego profilu. Robiła dobre zdjęcia zaprojektowanych sukien, a także wstawiała na niego kolejne fotografie opiewające o jej wspaniałe zdjęcia.
Kiedyś zapewne miała otworzyć swój mały salonik, ale na razie musiała odkuć się od dna i wyprowadzić córkę na ludzi.
- Spoko, jest ciężko, ale nie na tyle, że narzekałabym na wszystko… Bardziej trzeba po prostu się pilnować niż do tej pory, ale chyba… Z panem Wainwrightem planujecie poszerzenie rodziny, prawda? Oczywiście, nie chcę być wścibska, to tylko ciekawość – wyjaśniła pospiesznie, mając wrażenie, że Mari mogłaby ją odebrać za kogoś okropnego i nader ingerującego w ich życie. Wolała jednak uprzedzić przed błędnymi wnioskami, bo w przypadku rozmyślań rudowłosej – w głowie Mathilde działo się tak jak nie zakładała. Młoda sprzątaczka traktowała kobietę jak kogoś, kto był panią domu, dlatego tym bardziej zaproszenie do stołu wydawało się dziewczynie kuriozalne.
Zgodziła się na to, bo Mariene sprawiała wrażenie kogoś, kto potrzebował obecności, lecz nie do końca była pewna, czy jej towarzystwo było dość odpowiednie. W umyśle Bennett różniły się wszystkim, a nie chciała w przyszłości być potraktowana przez kogokolwiek jak śmieć, tuż po tym jak okazał jej dobro.
- Wiesz… – zawiesiła głos, wracając we wspomnieniach do tego, co działo się przed kilkoma dniami. Wolała nie analizować tamtego spotkania z Alfiem, choć przecież była świadoma, że jeszcze nie raz i nie dwa spotkają się z powodu Mii. Mężczyzna twierdził, że chce być obecny w życiu małej, ale Matts nie potrafiła w to uwierzyć. Bała się zaufać. - Myślę, że za dużo przed nami jeszcze, by wiedzieć jakie decyzje podjął… Oboje jesteśmy za młodzi do wszystkiego, więc chyba nie ma jednej dobrej odpowiedzi… Nawet jeśli zniknąłby teraz, to nie byłabym zła… Nie zdążyłby narobić Mii burdelu w głowie, a przecież ona ma dopiero siedem miesięcy – przyznała zgodnie z prawdą, przygryzając przy tym policzek i zaraz później wargę. Czuła nerwowość we własnych wyobrażeniach, jakby emocje te zalewały ją z każdej strony. Nie była niczego pewna, dlatego wolała szybko zakończyć dyskusję pełną niepewności. Było to coś irracjonalnego, ale im dłużej to trwało, tym bardziej wątpiła w przyszłość i sens wpuszczanie Buxtona do swej codzienności raz jeszcze.
Tęsknota była zbyt silna, by zachować rozsądek.
- Czy ta choroba jest bardzo poważna? Przepraszam, jestem kiepska w medycynę i takie specjalistyczne temat, bo bardziej mi do artystki niż kogoś ratującego życie – wyjaśniła, uśmiechając się niepewnie do Chambers. Miała nadzieję, że nie uraziła jej i nie przesadziła ze swoją dozą szczerości, która miała być odległa, ale Mathilde nie potrafiła zakopać swojego jestestwa głęboko w podświadomości, stając się bardziej profesjonalną. Nadal miała tylko dwadzieścia jeden lat i wierzyła, że zbawi świat.
- Naprawdę to aż tak wygląda? Myślałam, że nie trzeba się aż tak ograniczać, bo jednak jesteś młoda… Bo jesteś, co nie? Nie wyglądasz na babeczkę, która miałaby się zaraz przekręcić, więc niech lekarze coś zrobią, jakoś pomogą i postawią na nogi… Masz prawo cieszyć się wszystkim – upiła łyk wody, po czym wytarła dłonie w chusteczkę. Potrawa była pyszna, na co uśmiechnęła się pod nosem. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła przy kimś innym niż córka.
- Jak często musisz jeździć na badania?

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
ODPOWIEDZ