and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Pogięta kartka papieru, poprzekreślana szlakami niekoniecznie wyraźnego pisma rozmazanego tu i ówdzie, poderwała się w górę za sprawą silniejszego podmuchu wiatru wpełzającego przez otwarte okno. W tym skrzydle uniwersytetu zawsze brakowało powietrza, co zmuszało profesorów do konstruowania skomplikowanych korytarzy przeciągów, a administrację budynku do łapania się za głowę. Łatwo bowiem było tu o przeziębienie. Siedzący przy szybie chłopak pochwycił ulatującą stronicę, będącą jego prywatną instrukcją ku sprawdzaniu okropnie nudnych testów jednokrotnego wyboru, po czym wstał, podszedł do parapetu, ściągnął z niego doniczkę z kwiatem będącą przeszkodą dla wiatru i wychylił połowę sylwetki na zewnątrz. - Nad morzem formuje się sztorm - oznajmił, zdawałoby się, samemu sobie, choć słowa te kierował do mężczyzny siedzącego po drugiej stronie sali. Wychylił się następnie nieco dalej, czując, jak stopy odrywają mu się od ziemi i nieopatrznie zerknął w dół, ściągając na siebie lekki zawrót głowy. - Ktoś stąd kiedyś wypadł? - spytał, wszystkie zdania wypowiadając naturalnie w swym rodzimym języku. - Czy ktokolwiek w ogóle chce umierać w Australii? - poprzednie pytanie wyblakło pod naporem aktualnego, zdającego mu się znacznie ciekawszym. Tu przecież zawsze świeciło słońce. Nawet kiedy padał deszcz i kiedy niebo przecinały błyskawice. Nocą natomiast wygrywały swój koncert cykady, szumiało morze i uwodził księżyc, zawsze w zaskakująco sposób większy od tego, który dotychczas widywał we Francji. Baudelaire nie potrafił wyobrazić sobie, jak tu można było chorować na depresję. Wiedział natomiast doskonale komu posłał swe pytanie i bynajmniej nie zrobił tego przypadkowo. Nie tylko z zasłyszanych na uniwersyteckich korytarzach plotek, ale też z własnej spostrzegawczości (nie było to wcale trudne, wystarczyło jedno wejrzenie w te nieszczęśliwe oczy) wiedział o dręczących Vincenta zgryzotach, które zawsze ogromnie go intrygowały.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Myślami musiał być gdzieś w barwach przeszłości, musiał — bo nie czuł ani wiatru ani znużenia, lecz utracone ciepło słońca (był taki czas, kiedy bezmyślnie sądził, że wryło się one w jego życie na zawsze; że przetrwa nim, zakorzenione głęboko pod skórą) — musiał, bo przecież nie mógł być tutaj, w wyblakłej profesorskiej sali. Musiał, skoro gdzieś tam, pomiędzy granicami Przylądka, na nowo narodził się Terrence Burkhart. Wiedział, że nie wybaczy sobie ani jednej sekundy, która nie zostanie poświęcona jego osobie — temu jak się zmienił, jak postarzała się jego twarz, a jednocześnie jak bardzo wciąż jest po prostu sobą — a mimo to, mimo upartości i zawziętości (musiał myśleć o Terrym, bo inaczej całe to ich rozstanie odarte zostałoby z sensu) był w tejże pieprzonej sali, nachylony nad stosem nut, nad kpinami kreowanymi przez leniwych studentów. Przynajmniej nie był sam, choć zaakceptowanie towarzystwa nie przyszło mu z łatwością; po raz pierwszy wyraził zgodę za zagwarantowanie komuś pracy, wcześniej uparcie twierdząc, że asystent byłby mu zbędny. I może był nadal. Ale przynajmniej, dzięki temu znużonemu chłopcu, mógł znów posługiwać się swym ojczystym językiem; było to jak zasmakowanie świeżego powietrza tuż po tym, gdy spędziło się lata wdychając trujące opary.
Dziennie samobójstwo popełnia tutaj 9 osób — odparł anemicznie, zwabiony wcześniejszą uwagą o pogodzie. Niekoniecznie go to obchodziło — ojciec pewnie będzie dziś bardziej marudny — tak jak i Francisa z całą pewnością nie obchodziły statystyki zamachów na własne życie, ale Vincenta strasznie drażniły te wszelkie założenia, że w tak słonecznym i radosnym kraju nie może istnieć coś takiego, jak depresja. Co prawda on sam nie uważał, że na nią choruje — to było dużo bardziej skomplikowane — ale dla uproszczenia, głównie z rozkazu Charlotte, zgadzał się niekiedy ów terminu używać. — Skończyłeś już? — chłód wdarł się w ton jego głosu, sprowokowany tą niebezpieczną iskrą czającą się w francisowych oczach. Był za blisko. Za blisko spraw dla niego najważniejszych.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
- Dziewięć? Nie mniej, nie więcej? Liczysz te trupy? - zapytał zaczepnie, zaraz po tym, kiedy mocniejszy powiew wiatru zmierzwił mu włosy. W oddali, zapewne jakieś dwie, trzy sale dalej, trzasnęło z hukiem okno, agresywnie zderzające się z ramami. Przeciągi w tym skrzydle budynku faktycznie były nie do wytrzymania. - Nie - odrzekł uczciwie, zsuwając się z parapetu i na powrót stykając nogi z twardym podłożem. Odstawił doniczkę z kwiatem na jej właściwe miejsce, a potem wyciągnął ręce wysoko nad głowę, chcąc rozprostować nieco zesztywniałe plecy. - Jak na nauczyciela muzyki, jakoś mało grasz - przyznał nieoczekiwanie, umyślnie nie posługując się faktyczną nazwą jego zawodu. Nauczyciel muzyki było prostsze do spamiętania i jego zdaniem poprawniej oddawało charakter wykonywanej pracy. Zatapiając swoje świdrujące spojrzenie w jego osobie, nieznacznie się uśmiechnął. - Właściwie to nigdy nawet nie słyszałem, żebyś czegoś choćby słuchał - zauważył, mrużąc podejrzliwie oczy. - Na pewno jesteś tym, za kogo się podajesz? - postawił najważniejsze z pytań, niesione niepodważalną powagą. A kiedy za oknem jakiś piskliwy głos wykrzyczał niezrozumiałe słowo, odwrócił się w jego stronę i w odbiciu malującym się na szybie spostrzegł, że włosy jego od czasu tamtego pamiętnego podmuchu wiatru, postawione były przeraźliwie do góry - jakby poraził go piorun. Dopadł do nich zaraz rękoma, gładząc je w chaotycznych ruchach i robił to tak długo, aż dotarło do niego, jak głupio musi wyglądać i że w pomieszczeniu tym wcale nie jest sam. Bardziej jednak dręczyła go myśl, że w tej fatalnej fryzurze występował od kilku minut i zaraz po tej zapomnianej przez świat sali rozniósł się jego melodyjny śmiech.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Czy powinien odczuć lęk widząc to jego kruche ciało znajdujące się o cal przed przepaścią? Czy z manierą godną siwiejącego człowieka w sędziwym wieku (do którego było mu przecież tak daleko) winien nakazać mu powrócić na swe miejsce, a więc zakończyć te marne wygłupy? Vincent nie potrafiłby w obecnym stanie przejąć się losem kogokolwiek; nie, skoro jego własne życie nie interesowało go w żaden możliwy sposób. — Liczby mnie ciekawią — odparł znudzonym tonem, sunąc spojrzeniem znów po sprawdzanych kartach. Błąd. Brak odpowiedzi. Niedbalstwo. Minus, minus, minus. Upał odzierał go z sił; to musiał być upał i to duszne powietrze kroczące wraz z wiatrem, bo przecież nie mogła być to zasługa Françoisa. — Nie lubię muzyki — odparł lakonicznie, zakreślając czerwonym długopisem kilka absurdalnie brzmiących liter. A potem westchnął, uzmysławiając sobie, że to idiotyczne przesłuchanie nigdy się nie skończy. — Czy są sprawy, o które chciałbyś zapytać wprost, ale zamiast zebrać się na odwagę idziesz na skróty? — spytał łagodnie, wpatrując się w tę komiczną próbę przygładzenia dzikich kosmyków włosów. — Czy wolałbyś pracować u innego profesora, François? — spytał życzliwie, obiecując sobie, że jeśli odpowiedź będzie twierdząca, pomoże mu znaleźć zastępstwo. Miał świadomość tego, że asystowanie mu wiązało się wyłącznie z nudą; ciąg nut do sprawdzenia, stosy prac mówiących o wpływie Liszta na nowożytnych twórców. Nic, w czym można by odnaleźć pasję. Ścierając z karku drobiny potu, wywołanego tradycyjnie faktem noszenia koszuli z długim rękawem, kiedy w Lorne Bay rozbrzmiewało niemiłosierne trzydzieści stopni, ośmielił się odsunąć od siebie sprawdziany. — Chodź — polecił, dźwignąwszy się na nogi. Pochwycił też w dłoń klucz od sali z instrumentami, choć czuł jednocześnie, że popełnia błąd.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Wytężając swój wzrok w poszukiwaniu prostolinijnej i nieprzekraczającej jego możliwości fuchy, odciągającej go znad krawędzi całkowitego bankructwa, ze swoistym znużeniem przyglądał się propozycjom podsyłanym mu przez znajomych; ratownik na basenie w hotelu, barman w podrzędnym barze na końcu miasta, bileter w kinie dla dorosłych, no i wyprowadzacz namolnych psów. A potem pośród szeptów zagubionych na uczelnianych korytarzach, usłyszał piękną historię o najsmutniejszym człowieku tego świata. Człowieku, którego okazję miał poznać zaledwie tydzień wcześniej podczas swojego pierwszego dnia na uniwersytecie. A człowiek ten szukał asystenta znającego się na dziedzinie życia, która francuzowi nie mogła być bardziej odległa. Która nie mogła sprawić mu więcej trudności - a więc złożył mu swoje zgłoszenie. - Liczby to tylko liczby. Kilka kresek, zawijasów; coś, co jako pierwsze ucieka z głowy - oznajmił ze wzruszeniem ramion, posyłając mu zakamuflowane w niewinność, a jednak figlarne spojrzenie. A potem wymownie mrugnął okiem. - Och - wymsknął mu się jedynie ten krótki, nic niemówiący wykrzyknik. Dłonią, którą dotychczas przeczesywał niewspółpracujące z nim pasma włosów, przesunął powoli po twarzy i pozwolił jej ułożyć się na moment na podbródku. - Nie, skądże! - zaprzeczył żywo, niemal niezwłocznie po dosłyszeniu pytania. Czy chciałbyś pracować gdzieś indziej. Za nic w świecie. A potem znów na moment zamilkł, zbierając gromadzące się w odmętach głowy myśli i pokonując dystans dzielący go od profesorskiego biurka. - Chciałbym cię poznać - wyznał zuchwale, tonem jednakże stosunkowo cichym - stojąc bowiem w tak niewielkiej odległości od vincentowych oczu, opierając się obiema dłońmi o krawędź niemalże najważniejszej części wyposażenia uczelnianej sali, nie widział potrzeby ku wykrzykiwaniu podobnych zwierzeń. I chyba udało mu się poruszyć światem - bo oto złożono mu polecenie wyjścia z sali, a przemykający po twarzy uśmiech zdradzał wyraźnie, jaki stosunek miał do podobnych podróży. - Gdzie idziemy? - zdecydował się zapytać mimo swego uwielbienia do niespodzianek. Wciąż bowiem krążyła w nim wątła obawa, że Chenneviere zwyczajnie zamierzał zgłosić go do dziekana. Nie wiedział, jak dokładnie się to robiło, ale na dywaniku u dyrektora lądował niegdyś w szkole nieustannie, prowadzony tam właśnie w ten konkretny sposób.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Kiedy François stanął w progu jego gabinetu, z tym figlarnym błyskiem w oku pytając, czy posada asystenta jest nadal wolna, Vincent nie był w stanie odpowiedzieć mu niczego innego, niż “tak”. Tak, które barwione było kłamstwem; zgłoszeń miał kilka, a jedna ze studentek sprawdziłaby się w tej roli idealnie, mając możliwość rozwijania swych badań nad muzyką klasyczną. Tak, które skrywało w sobie niebezpieczne pragnienie przebywania z człowiekiem, który bez przerwy przenosił go na lawendowe wzgórza Francji. Ale nic ponadto. Żadnego zauroczenia, żadnej fascynacji. Sympatia dekorowana serią uczuć o platonicznym wydźwięku.
Czyli nie mają znaczenia dla ciebie nigdy, w żadnym przypadku? — spytał bardziej z powodu uprzejmości, niż realnego zaciekawienia. Nieco przecież skłamał; liczby nie stanowiły w jego życiu ważnego elementu. Ciekawił się bardziej statystykami, choć też nie w pełni; interesowało go po prostu wszystko to, co wiązało się z epidemią samobójstw roztaczającą się po całym świecie. — Jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, możesz mnie o tym poinformować. Byłbym w stanie zagwarantować ci tę samą posadę u któregokolwiek innego profesora — odparł służbowo, poważnie, choć odczuł rozchodzące się po ciele c i e p ł o. Nie chciał zmieniać posady. Emocjonalność wyrażonego sprzeciwu wskazała też, że mimo pracy oblepionej nudą, lubi spędzać z nim czas. Czy go też pociągała ta utracona Francja, której resztki spijali ze swoich rozmów? Ale po chwili zrozumiał. Z sercem, które zamarło w obliczu tak bliskiego kontaktu. Z powodu słów, które padły. Wiedział, że François ma dziewczynę. To znaczy, podejrzewał, że ją ma; kilkakrotnie widywał ich razem. Nie chciał więc reagować przesadnie, w sposób niewłaściwy interpretując tę jego nagłą prośbę. Może wciąż chodziło mu wyłącznie o przyjaźń. — Chętnie ugościmy cię z żoną na kolacji — odparł jedynie, czując, że niczego więcej nie może mu w tym momencie zaoferować. Wyznać, że nie pozwoli się mu poznać, nie tak prawdziwie. Nie dlatego, że skrywał się przed światem i nie dlatego, że w ich relacji nie wypadało zbliżać się jakkolwiek; nie, Vincent po prostu postąpiłby egoistycznie zezwalając na to, by ktokolwiek wkroczył teraz do jego świata. Poczuł się więc lepiej, gdy wstał i odszedł od chłopaka na kilka kroków; nie miał pojęcia, dlaczego przed momentem niewidzialna siła zacisnęła się boleśnie na jego trzewiach. — Do mojej ulubionej sali — odparł, uśmiechając się mgliście. — Byłem w niej zaledwie raz — dodał, w sposób, który graniczył z rozbawieniem. Nie miał pojęcia dlaczego to robi. Skąd ta potrzeba zmiany. A mimo to wyszedł na korytarz i przystanął, by François mógł do niego dołączyć. — Grywasz na czymś?— spytał po wskazaniu po odpowiedniego kierunku.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Niczym zakurzone akta zalegające w nieodwiedzanym przez długie lata archiwum, począł przeszukiwać te warstwy swojego umysłu, które mogły zawierać wydarzenia przeczące wysuniętemu ku niego przekonaniu. Czy naprawdę nie przywiązywał nigdy wagi do liczb? Na pewno nie w przypadku ocen wpisywanych rutynowo do papierowego dziennika za czasów młodości; te zawsze mijał obojętnym spojrzeniem. Nie w przypadku cen zakreślonych tuszem na sklepowych etykietach — zakorzeniony w nim pragmatyzm dotyczący wyłącznie tej jednej kwestii nigdy nie sięgał wzrokiem ku wyższym półkom, skrywającym te piękniejsze i droższe przedmioty, których wcale nie potrzebował. A już z pewnością nie w przypadku wieku — nie potrzebował znać przecież czyjejś daty urodzenia, by wiedzieć, że osoby stawiające swe pierwsze kroki w przygodzie zwanej życiem, ani takie porośnięte starczą siwizną, nie interesują go w żadnym stopniu. Nie miał w sobie nic z teoretyka; z materiału nadającego się na choćby miernego naukowca. Nie potrzebował mądrych słów i wykazów utkanych z liczb, by pojąć czyjąś prawdziwą istotę i ją zaakceptować. Składał się raczej z beztroskiego impresjonisty; kierował bardziej instynktem niżeli rozsądkiem. Używał jedynie swych zmysłów, nie chłodnej kalkulacji. — Chyba nie. Może kiedyś, jak uczyłem się pływać na czas. Teraz już niekoniecznie — odrzekł więc szczerze, po tej krótkiej chwili namysłu. Nade wszystko w chwilach takich jak ta odczuwał prawdziwą wdzięczność za możliwość posługiwania się swym ojczystym językiem — wiedział bowiem, że poprowadzenie rozmowy tego typu po angielsku okazałoby się niemożliwe, a przynajmniej przy jego dotychczasowych umiejętnościach. A więc owszem — w brunecie pociągała go między innymi ta gładkość komunikacji, pozbawiona ostrych kantów, na które nieustannie musiałby zważać. Ale też tajemnicza aura, jaką owiana była cała jego postać. Zakaz, który nie pozwalał im pogłębić swej znajomości. I te ciemne jak otchłań oczy, w których wyczytać można było jedynie rozpacz i samotność.
Ignorując jego słowa; ofertę znalezienia tej samej posady u kogoś innego, zapewne bardziej zbliżonego charakterem i zainteresowaniami do Francisa, pragnął uchronić się od pytania, na które znał już chyba odpowiedź. A czy pan wolałby, żebym pracował gdzieś indziej? Nie chciał wiedzieć; jeszcze nie teraz. Z rozczarowaniem przyglądał się więc póki co jedynie temu, jak dystans między nimi na nowo narasta — nie tylko poprzez oddalenie się vincentowej sylwetki, ale też poprzez złożoną mu propozycję. Mimo wszystko poczuł jednak, że chciałby ją poznać. Chciałby poznać żonę człowieka, dla którego nic już nie zdawało się wystarczająco ważne. Chciałby zagłębić się w historię, która połączyła ich przedlaty; oczyma wyobraźni poznać człowieka, dla którego w tamtym czasie życie było czymś więcej, niż tylko uwłaczającym obowiązkiem. Dostrzec ich roześmiane twarze i przyglądać się temu, jak wraz z upływem kolejnych lat kurczą się w grymasie znużenia i obojętności. Dowiedzieć się, dlaczego tak się stało.
Odklejając się od biurka, by podążyć szlakiem wiodącym w vincentowym kierunku, jeszcze raz przeczesał czuprynę zwinnym ruchem dłoni; jak zawsze, kiedy był czegoś n i e p e w n y. Teraz bowiem, prócz narastającej ekscytacji, odczuwał także pewien nieznaczny lęk dotyczący ich destynacji. — Tylko na nerwach — odparł figlarnie, posługując się jednym z najbardziej wyświechtanych dowcipów. Pytanie to jednak bezsprzecznie rozwiało jego strach; wyprzedzając mężczyznę z ostentacyjną pewnością siebie, pokazać chciał, jak bardzo komfortowo czuje się w jego obecności. Jedynie raz zdążył zwrócić ku niemu swą twarz, posyłając mu delikatny, enigmatyczny uśmiech — chwilę później Chenneviere obejmował już dłonią klamkę chłodnych drzwi w kolorze granitu, przykładając do niej elektroniczny klucz w postaci karty. Cofając się o kilka kroków, napotkał wzrokiem na pogrążoną w osjanicznym półmroku salę pełną muzycznych sprzętów, wokół których w dostojnym tańcu wirowały drobinki kurzu, oświetlone nieśmiałymi promieniami słońca wdzierającymi się poprzez szczeliny plisowanych rolet. — Mówią, że kiedyś był pan sławny. Że pan grał — wyznał, nieśpiesznie wkraczając do środka. Tak ostrożnie, jakby bał się, że przez chwilę nieuwagi przegapi zaraz jakiś istotny szczegół tego tajemniczego pomieszczenia. — Ale przede wszystkim mówią, że pan się zabije. Że nosi pan swetry i koszule z długim rękawem, bo tam, na rękach, skrywa się pańska tajemnica. I przyjmują zakłady, kiedy to nastąpi — dodawszy to, głosem tak cichym i spokojnym, jakby ta pogrążona w ciszy sala właśnie tego od niego wymagała. Jakby mógł zbudzić ją bądź urazić gwałtownym dźwiękiem. I wreszcie też na niego spojrzał. A zaraz potem na fortepian, szary i samotny, zupełnie jak on. — To na tym pan grał? — zapytał, podchodząc do instrumentu i nie zauważając nawet, że od pewnego czasu tytułował go w ten konkretny, oficjalny sposób. Siadając na równie pustym i porzuconym stołku, odsłonił klawisze i delikatnie przesunął po nich palcami. — Z czego je robią? — zapytał, uświadamiając sobie, że nic o nich nie wie. O klawiszach, o fortepianach samych w sobie. Że nie wie, jak powstają w nim dźwięki, jak budzi się w nich muzyka i jak ktokolwiek wpadł na pomysł, by nadać im życie.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Z wystudiowaną obojętnością pozwolił rozmyć się wymówionym przezeń słowom na wietrze, który falami wlewał się do dusznej sali za pomocą nieustannie uchylonego okna. Ciąg pytań, który cisnął się mu na usta, zdecydował się zbyć typową dla siebie melancholią; nie istniało przecież nic, co mogłoby go zainteresować. A jednak jakaś część jego duszy, pamiętająca jeszcze, że nie zawsze taki był, pragnęła pytaniami wkroczyć w ten nieznany mu, odległy sportowy świat. Dowiedzieć się więcej o czasie i o basenach, zatracić się w chęci zapoznania z tajemnicami skrywającymi się w wodzie. Chęć ta jednak była jeszcze zbyt krucha i nietrwała, by Vincent mógł okazać Francisowi tak szczególne zainteresowanie. Zatracony jednak w krainie swych myśli, pragnących w końcu poczuć coś ponad tę obojętność, niczym duch przeszedł między jedną salą, a drugą. Nie był więc pewien, czy chłopak udzielił mu jakiejś odpowiedzi; grał? Odnalazł porozumienie z jakimś instrumentem? I nie o to był w stanie dopytywać, szczególnie w chwili, gdy drzwi drgnęły i ukazały mu wnętrze najgorszego sennego koszmaru. Spodziewał się tych wszystkich zgubnych emocji. Niechęci, jaką odczuje po przekroczeniu progu tej sali; od samego początku zdawał sobie sprawę z tego, jak fatalnym jest to pomysłem. Nie sądził tylko, że tak intensywnie rozboli go serce.
A więc znają wszystkie moje sekrety — odparł biernie, zastanawiając się wyłącznie nad tym, dlaczego jest w stanie przejrzeć go grupa studentów, a Yvette nie. Dlaczego to wśród nich krążą opowieści o jego życiu, wobec którego ona pozostaje ślepa. Nie zaskoczyło go to jednak. Nie wprowadziło do jego życia niczego, co wyrwałoby go ze stanu wiecznej apatii. Dopiero widok Françoisa siadającego przed fortepianem sprawił, że w smutku swym odnalazł jakąś ciepłą tęsknotę. Podszedł bliżej, niepewnie, ociężale, zachowując się tak, jakby instrument mógł go zaatakować.
Drzewo jodłowe. Żeliwo. Heban — wyliczył, wpatrując się w fortepian ze smutkiem. Nie powinno go tu być. Nie z tak błahego, nieistotnego powodu. A jednak wykonał jeszcze dwa kroki, po czym — choć nie było na to miejsca — usiadł tuż obok Françoisa. Wzdrygając się tyko raz, gdy ich ramiona się ze sobą zderzyły. — Spróbuj coś zagrać — poprosił niemalże z rozpaczą, wpatrując się wciąż w źródło swego cierpienia.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Z braku większych trosk i zobowiązań, do czeluści swego umysłu zapraszał tęże owianą tajemnicą sylwetkę profesora zaskakująco często — podczas treningów, o które Vincent teraz nie pytał, a o których zdaniem Francisa wiedział już wszystko. Podczas wykładów, na których przysypiał, oczyma wyobraźni przenosząc się do swojego pierwszego dnia w Australii i tym samym odnosząc wrażenie, że to Chenneviere stoi na miejscu oratora i zaraz znów uświadomi mu, że pomylił pomieszczenia. Podczas zakrawających na katorgę dyskusji, kiedy jedna strona mówiła po francusku, druga po angielsku — myślał sobie wtedy, że Vincent zrozumiałby go bez przeszkód. Gdy więc padło to konkretne potwierdzenie, dowodzące, że ów krążące o nim plotki nie są wcale wyssane z palca, Francois wiedział, że wyobrażać go sobie będzie od tego momentu także za każdym razem, kiedy zerknie na swoje obnażone, niesplamione nigdy żyletką nadgarstki i że wówczas czuć będzie coś na kształt przerażenia zmieszanego z fascynacją. Bo fascynowali go przecież wszyscy, których działań tak bardzo nie potrafił zrozumieć — wszyscy, którzy byli całkowicie inni od niego. Wszyscy, których tajemnice niezwłocznie i jakże nieprzyzwoicie zapragnął zagłębić.
Śmieszne. To znaczy nie śmieszne, a raczej nudne. Kiedyś jeden z takich stał w domu, w którym często bywałem, jak byłem dzieciakiem i wydawało mi się, że jest zrobiony z czegoś nierealnego, pozaziemskiego, magicznego — podzielił się tym mglistym, odległym wspomnieniem, przypatrując się instrumentowi z niezmąconą powagą i skupieniem, którą po chwili naruszyła nieoczekiwana bliskość vincentowego ciała. Zerknął na niego z zaciekawieniem, przesunął nieco ku ścianie i uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu. — Nie mogę, siedzi obok mnie jakaś ważna osobistość. Przeklęty profesjonalista, który patrzy mi na ręce — odrzekł zaczepnie, barwiąc wymalowany na twarzy grymas filuternym odcieniem. — Musisz mi pokazać jak — tym razem on wydał swój rozkaz, z nieodpartym zdumieniem przyglądając się mężczyźnie, którego uwaga nie była skupiona na nim, a niezmiennie tylko na fortepianie.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Wierzył, że jeśli miałby wrócić do tego przepełnionego ciepłem momentu, musiałaby to być ważna chwila. Zdarzenie nadające temu nieśmiertelnej wagi; zdarzenie zapisujące się na wieki w jego myślach i kartach historii, dla której to mgliste nazwisko Chenneviere coś jeszcze znaczyło. Nie myślał jednak o tym już wcale, kiedy siedząc obok Françoisa wpatrywał się w śnieżnobiałe, eleganckie klawisze. Jedyną zgryzotą była tęsknota za własnym fortepianem, które rozkazał sprzedać kilka lat temu i którego nigdy już więcej nie miał zobaczyć. — Być może, jeśli było stare, jego części wykonano z kości słoniowej — odparł na françoisowe zarzuty, przez krótką chwilę się mu przyglądając. — Ale dla mnie to zawsze było wystarczające. Zdumiewające, że drewno i metal mogą wydawać tak hipnotyzujące dźwięki — może jednak robił to wszystko umyślnie. Może stęskniony uczuciem bólu — nie ciął się już od dwudziestu dni — wybrał najprostszy sposób na to, by na nowo go w sobie rozbudzić. Każdy oddech był bowiem teraz zabójczy, a on z trudem panował nad drżeniem swego głosu. Bo nie był wcale gotowy. Bo nigdy nie miał być gotowy. Bo gdyby tylko mógł, spaliłby wszystkie fortepiany świata. Nie mogę, odparł więc stanowczo w sferze swoich myśli. Nie możesz, powtórzył czający się w nich mrok. Ale Vincent mimo wszystko wyciągnął przed siebie dłoń, zawiesił ją nad klawiszami i nie przejął tym, że skrawek brązowej, bawełnianej koszuli, odsłonił jedną z blizn. Blizn, które tak rozpaczliwie starał się skryć przed światem, nawet jeśli świat doskonale zdawał sobie z nich sprawę. Może spodziewał się, że tym razem — tylko ten jeden raz — będzie inaczej. Że dłoń nie zatrzęsie się z przerażeniem, a palce nie odmówią posłuszeństwa ciału, do którego należą. — Jak widzisz — szepnął, opuszczając ją na krótki moment na klawisze; tak, by zdołał musnąć ich piękno swymi opuszkami. — To nienajlepszy pomysł — nie widział sensu w ukrywaniu przed Françoisem czegokolwiek. W udawaniu, którym karmił wszystkich innych. I choć ostatecznie cofnął niesprawną dłoń, na jej miejsce wstąpiła lewa; zamiast jednak ułożyć się na instrumencie, w sposób zgubny spoczęła na françoisowej skórze. Palec na palcu. I dopiero wówczas, kierując ich ruchem i siłą, wydobyli z fortepianu pierwsze zabójcze dźwięki, wobec których serce Vincenta łamało się na nowo.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Z kości słoniowej? — powtórzył z nieskrywanym zdziwieniem, zastanawiając się nad uczuciami, które wzbudziła w nim ta informacja. Na pewno nie przerażenie, choć niejednej osobie z pewnością to przyszłoby pierwsze. Instrument wykonany z pozostałości zwierząt, które wzrostem przewyższały każdego. Które pokonać również mogły każdego, a mimo to ginęły w sposób bestialski przemieniając się w byle fortepian, mający kurzyć się w kącie czyjegoś domu po wsze czasy. Nie towarzyszyła mu także przesadna fascynacja, odnajdująca w tymże okrucieństwie jakiś urok i upodobniająca go do zbrodniarzy. Nie czuł też bynajmniej nudy, ani fakt ten nie wydawał mu się śmieszny. — To bardzo… intymne. Nie uważasz? — stwierdził po chwili, decydując się właśnie na to specyficzne określenie. Intymny. Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień. Bez zażenowania i bez przejęcia, jakby wypowiadał byle aksjomat. Następne słowa z kolei, wypowiedziane już nie przez niego, a Chenneviere’a, wywołały uśmiech na jego twarzy. Chciał choćby przez moment spoglądać na świat w sposób, który odznaczał mężczyznę. Chciał mieć te (zapewne okaleczone ciągiem blizn i wypukłości) nadgarstki zakryte grubym swetrem, chciał mieć permanentny smutek zapisany w oczach i chciał uważać, że połączenie ze sobą drewna i metalu jest zjawiskiem najbardziej fascynującym na całym świecie.
Ciepło vincentowej dłoni, otulające teraz jego skórę, pogłębiło uśmiech czający się kącikach ust. Poddając się w pełni instrukcjom płynącym z ruchów jego palców, Baudelaire doczekał się wreszcie pierwszych dźwięków płynących z wnętrza fortepianu. Pozwalał tak wodzić się jego niewypowiedzianym wskazówkom przez krótką chwilę, a później, dołączając do prawej dłoni lewą, przejął dowodzenie nad instrumentem, wygrywając kilka doskonale znanych mu nut, wciąż przy tym jednak nie tracąc dotyku obcej skóry na swojej ręce. Słysząc, jak przyspieszone tętno wymusza w brunecie płytki oddech poruszający całym jego ciałem, a następnie czując, jak koniuszki palców silniej zakleszczają się na jego dłoni, pozwolił sobie przerwać płynącą w powietrzu melodię clair de lune i tak ułożyć swą sylwetkę, by swobodnie mógł na niego spoglądać, siedząc wciąż tuż obok. Usta jego rozwarły się lekko, jakby chciały coś powiedzieć, jednak zastygły ostatecznie w bezruchu, kiedy dotarł go głos nienależący do żadnego z nich.
— O, przepraszam, byłam pewna, że nikogo tu już nie ma — zawisło między ich dwójką a kobietą stojącą w drzwiach, ciągnącą za sobą czerwony pojemnik pełen wody, z którego wystawał równie czerwony mop. — W takim razie przyjdę później, nie będę… przeszkadzać — powiedziała jeszcze, posyłając im zaciekawione, nieco oceniające i podejrzliwe spojrzenie, zatrzymujące się na ich twarzach nieco dłużej, niż można było to uznać za potrzebne — zupełnie tak, jakby chciała upewnić się, że zapamięta ich oblicza i może rozpozna w nich konkretne nazwiska, które później powtórzyć będzie mogła przynajmniej swoim koleżankom.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Na jego ustach czaił się cień uśmiechu.
Przemykał z rozwagą, ostrożny i delikatny, walcząc z każdą próbą odnalezienia w vincentowej duszy drobin słońca. Przeważnie sądził, że od kilku lat po prostu stale się k o n t r o l u j e; nie pozwala czuć sobie zbyt wiele, nie tonie w błogiej radości. Coraz częściej poczynał jednak dostrzegać, że prawo do uśmiechu mu po prostu odebrano. Że utracił je tego samego dnia, którego Terence Burtkhart wyjechał z Lorne Bay. — Kiedyś większość instrumentów była konstruowana ze zwierzęcych fragmentów. Jeden muzyk, którego miałem przyjemność nazywać przyjacielem, lubił zawsze dysputować nad osiągnięciami, jakie uzyskałoby się z instrumentów, do których konstruowania użyłoby się ludzkich surowców — a mimo to, mimo Terry’ego, mimo blokady założonej wokół jego serca i rozpaczy, którą tak bardzo ubóstwiał, starał się walczyć. O źdźbła wesołości, serdeczności. O to, by w każdym kolejnym grymasie, uśmiech przejaśniał się niczym słoneczne promienie po gromkiej burzy. — Tak. Chyba tak — powinien się z a ś m i a ć, lecz na tak śmiałą reakcję nie było go jeszcze stać. Być może też powinien uznać to za niestosowne, niewłaściwe, przesadne. Być może powinien dostrzec, że pozwala sobie i jemu na zbyt wiele, że zmierza to wszystko do miejsca, z którego żaden z nich nie będzie mógl się wycofać. Ale za szybko tonął. W tej melodii, w grze. W przekonaniu, że jeszcze nie wszystko stracone, że sama muzyka może jeszcze jakoś uleczyć jego serce.
A potem mu to odebrano w niemal bestialski sposób.
Już kończymy — odparł z powagą, nim kobieta zdążyła opuścić salę; wydawało się mu nawet, że wcale nie chce tego robić. Że czeka z przejęciem na ciąg kłopotliwych wyjaśnień lub ruch, który pozwoliłby jej ubarwić jutrzejszy dzień serią niewybrednych plotek. Dlatego Vince nie odsunął się, nie cofnął ręki, nie zrobił niczego, przez co mógłby poczuć się niczym z b r o d n i a r z. Dopiero kiedy twarz kobiety zniknęła za drzwiami, Vincent uczynił to, na co tak bardzo liczyła — odskoczył od Françoisa tak, jakby dotkliwie go poparzył. — Powinieneś grać, François — powiedział, zamykając pianino. — Mogę ci polecić dobrego nauczyciela — bo nie śmiałby zaproponować mu własnej osoby.
ODPOWIEDZ