asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie uważała się za psychologa, nie miała w zwyczaju analizowania innych ludzi, nawet jeśli opowiadali jej o swoich problemach i ewidentnie oczekiwali od niej jakiejś reakcji czy podsumowania. Nie była w tym najlepsza. W końcu skąd miała wiedzieć, co działo się w głowach innych osób, skoro w większości sytuacji nie potrafiła nawet z pełnym przekonaniem stwierdzić, co działo się w jej własnej? Poza tym nie miała odpowiedniego doświadczenia, wykształcenia i… generalnie mało wiedziała, umówmy się. A najbardziej brakowało jej pewności siebie i wiary we własny osąd. Taka była. Dlatego nie do końca spodziewała się, ze faktycznie trafi w cel ze swoją mała i totalnie nieproszoną oceną motywów Mari. Gdy przyjaciółka przyznała jej mimo wszystko rację… Uśmiechnęła się i rozluźniła, trochę jakby spodziewała się oporu i miło rozczarowała się, że na niego nie natrafiła.
Pokiwała głową na informację o finansowych zmartwieniach Mari. Z jednej strony rozumiała, że sprawy związane z pieniędzmi mogły być stresogenne (b7la księgową, kto jeśli nie ona, miałby to rozumieć!), ale z drugiej też nie miała pojęcia, jak takie kwestie rozwiązywało się w związkach. - Ale… - powiedziała po raz kolejny powoli, głęboko rozważając każde słowo, które miała wypowiedzieć w kolejnej chwili. - Chyba nie musisz mu tego oddawać tak teraz-zaraz, prawda? Możesz to robić jeszcze przez jakiś czas – powiedziała rzeczowo i nie, to nie miała być próba mówienia Mari, jak miałaby żyć, nic podobnego! Kay w życiu nie porwałaby się na sugestię o tak odważnym charakterze. Zwyczajnie w swojej małej romantycznej głowce zakładała, że Mari i Jona jeszcze przez długi czas będą razem i w związku z tym czas na spłacenie długów będzie długi, a na dodatek kredyt najprawdopodobniej nie będzie podlegał opodatkowaniu. Bo z tym że Mari chciała Jonę spłacić, nie zamierzała się kłocić. Skoro chciała, to chciała, najwidoczniej taki mieli klimat i w porządku.
Zachichotała cicho pod nosem na opowieść o wuju Ryanie (Mari zawsze potrafiła znaleźć anegdotę, która idealnie pasowała do sytuacji, a na dodatek była niezwykle… życiowa), ale musiała wzruszyć ramionami. - Tak. Przynajmniej część. Na pewno Leon i Jamie, Gwen ostatnio ma nowy biznes, ale mam wrażenie, że nadal jest zaangażowana znacznie bardziej ode mnie… Na razie chyba muszę to wszystko przemyśleć – podsumowała, bo… O ile chętnie przyjęłaby opinię od Mari, jako że jej perspektywę Kayleigh uważała za niezwykle cenną, tak póki co nie miała w pełni wyrobionego własnego zdania. Jak zawsze zakładała z góry, że prędzej czy później wszystko ułoży się samo, a ona po prostu będzie mogła popłynąć z prądem, nie martwiąc się za bardzo tym, że miała do podjęcia ważne decyzje.
- No! – ucieszyła się, że Mari przyznała jej rację i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała się dłużej upierać przy swojej głupiej wersji, w której zakres wchodziło jakieś idiotyczne umieranie. Kay nie brała tego pod uwagę – bo faktycznie jej zależało, okej? Osoby takie jak Mari – tak pozytywne, sympatyczne, urocze i szczere – nie trafiały się często. Jeszcze rzadziej Kay miała okazję natrafić na kogoś, kto tak szybko i w tak dużym stopniu zaskarbiłby sobie jej zaufanie i sympatię. Dlatego żegnanie się z Mari absolutnie nie było opcją. Nie i już. Powiedziała, kropka. - Świetnie ci idzie, wygląda na super szczęśliwego! – zapewniła, po czym podała Gacusiowi kolejny kawałek sera. Mari nie wyglądała, jakby miała jej to za złe, więc Kay pozwalała sobie na uszczęśliwianie czworonoga.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie ma co ukrywać, że Marienne też nie była guru żadnej dziedziny psychologii, ani w ogóle żadnej dziedziny i tu należało postawić kropkę. Lubiła natomiast, gdy ludzie czuli się dobrze w jej otoczeniu i nie zwykła na siłę stawać okoniem do cudzych osądów. Zawsze chętnie przyjmowała opinię innych i może nawet była na nie nieco podatna, bo sama zwyczajnie przez swoje roztrzepanie, rzadko analizowała swoje poczynania, a już na pewno nie próbowała ich zamykać w jakiś ramach.
- On w ogóle nie chce, żebym mu za to oddawała - burknęła, jakby właśnie zwierzała się z tego, że Jonathan po sobie nie sprząta i ona wiecznie musi latać i za nim ogarniać. inna sprawa, że zwykle było na odwrót, bo Wainwright był pedantem, ale nie o tym teraz rozmawiały. - No i dlatego ja wolałabym, jak najszybciej - dodała zgodnie ze swoją logiką, która pewnie pozostawiała sporo do życzenia. Zwyczajnie pamiętała podekscytowanie swojej matki, gdy dowiedziała się, że do banku wpłynęło więcej pieniędzy, a potem pewnie rozpowiedziała wszystkim, jakiego to bogola jej córka złapała w mieście. No, a Marienne naprawdę Jonathana kochała i chciała, żeby ludzie z jej stron zrozumieli, że znalazła miłość, taką prawdziwą, a nie jedynie leciała na hajs i uważała go za największą zaletę blondyna. Już się obawiała, że rodzina jej byłego narzeczonego, właśnie tak to sobie tłumaczyła.
- Wiesz, pracuję u Gwen i faktycznie wspominała mi kilka razy o waszym barze, ale myślę też, że ona po prostu strasznie dobrze ogarnia życie - pochwaliła swoją szefową, ale nie po to by zapunktować, a ze szczerego podziwu. - To jednak nie znaczy, że musisz się angażować tak samo, jak ona, by być dobrą właścicielką, Kay - doszła do pointy, mówiąc to dość zdecydowanym tonem, bo ponownie - nie chciała tutaj zapunktować. Chciała jedynie, by jej przyjaciółka bardziej w siebie wierzyła, bo miała łeb na karku, ogarniała matematykę, która dla Chambers była zmorą lat szkolnych i na pewno nie szkodziła rodzinnemu biznesowi w żaden sposób. - No, ale też wiadomo, że musisz zastanowić się, co dla ciebie najlepsze - złagodniała i sięgnęła po plasterek sera, wziąć pozostawiając Roqueforta innym uczestnikom deski serów.
- Na początku strasznie się bał, ale już się do nas przyzwyczaił... tylko nie wiem, czy nie będzie musiał przejść operacji na stawy - podzieliła się z nią opinią na temat Gacusia, dochodząc do wniosku, że temat jego zdrowia był dla niej wygodniejszy, niż swojego własnego. Ona też nie chciała się z nikim żegnać, bo zwyczajnie i po ludzku, kochała swoje aktualne życie. No, może byłoby fajniej, gdyby co chwila nie dopadały ją skutki choroby i nie musiała brać tylu leków, ale poza tym... miała wspaniałego faceta, jego rodzina ją akceptowała, a do tego dochodzili jeszcze przyjaciele tacy, jak Kay czy Ben, nawet miała psa i pracę, na którą totalnie nie zasługiwała. Czego mogła chcieć więcej? Jak miałaby z tego zrezygnować i tak po prostu umrzeć. Chociaż wiedziała, że jest to prawdopodobne, kompletnie nie umiała się z taką możliwością pogodzić, nawet jeśli udawała przed innymi, że traktuje ją z nonszalancją. Bo nie chciała, by ktokolwiek miał o niej zapomnieć, co prawda wiedziała, że to dość samolubne, ale naprawdę tego nie chciała.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Właściwie powinna się spodziewać, że Jona nie będzie oczekiwał od Mari spłaty jakichkolwiek długów. Jeśli miałaby być szczera, podejrzewałaby wręcz, że nie widział żadnych podstaw do tego, aby cokolwiek za dług uważać. Kayleigh była skrajną romantyczką, głowę miała pełną wielce sentymentalnych historii (obowiązkowo z dobrym zakończeniem) i bajek. Opowieści, w których bogaty książę rzucał niezwykłej dziewczynie z prostego domu świat do stóp i nie oczekiwał w zamian niczego oprócz jej uczuć – te natomiast Jona posiadał ze strony Mari, co do tego Kay nie miała żadnych wątpliwości (bo była romantyczką, jak już ustaliłyśmy). Z drugiej strony miała w sobie też pierwiastek racjonalizmu i rozsądku. Nie była totalnie odklejona od realiów świata, więc rozumiała, dlaczego Mari może nie czuć się do końca komfortowo w takim finansowym układzie. Ale z drugiej strony…
- Tylko… Nie bierz na siebie za dużo, okej? – to nie był wyrzut ani ostrzeżenie, a zwyczajna prośba podyktowana troska o przyjaciółkę. Nie chciała wypowiadać na głos tego, z czego chyba obie zdawały sobie sprawę – w swoim obecnym stanie Mari nie powinna się przemęczać. Kay nie chciała tego przypominać ani Chambers ani nawet sobie samej. Po co mówić rzeczy oczywiste, kiedy było miło i przyjemnie i do tego miało być jeszcze całkiem beztrosko?
- Wiem – odpowiedziała zwyczajnie na całą wypowiedź Mari i podsumowała ją cichym westchnięciem. Do czego konkretnie się odnosiła? Do tego, że doskonale zdawala sobie sprawę z tego, jak rozgarniętą i dobrze zorganizowaną osobą była jej starsza siostra? Szczególnie w porównaniu do samej Kayleigh. Czy może, że wiedziała, że tak czy siak nie będzie w stanie być aż tak zaangażowana jak Gwen w Moonlight? A może że nie miała złudzeń odnośnie tego, że kiedykolwiek będzie dobrą właścicielka? I chociaż nie podejrzewała, że Mari właśnie te wszystkie rzeczy miała na myśli, to nic nie mogła poradzić na to, że właśnie w tym kierunku potoczyły się jej własne. Podziwiała Gwen, odkąd była małym gówniakiem, nie stanowiło dla niej tajemnicy, że starsza Fitzgerald była znacznie bardziej ogarnięta od niej samej. - Tylko ja nie wiem, co jest dla mnie najlepsze… Skąd ludzie wiedzą takie rzeczy. Skąd ty wiedziałaś, żeby… No wiesz, pewnego dnia tak po prostu wyjechać? – chyba nigdy jej o tym nie mówiła, ale Kay trochę podziwiała to, jak Mari pewnego dnia zostawiła za sobą całe swoje dotychczasowe życie i wsiadła w ten legendarny autobus do nieznanego, większego świata. Ona sama pewnie nigdy nie zdecydowała się na zmiany w życiu, gdyby nie delikatne popchnięcie ze strony Jenny.
- Ojej, a co mu się dzieje? – zapytała ze szczerym przejęciem. Okej, choroby się zdarzały, operacje czasami były niezbędne, ale w małym świecie Kayleigh wszelkie około-szpitalne czy około-weterynaryjne rzeczy brzmiały od zawsze nieco przerażająco. Zupełnie jakby wszyscy nie mogli być totalnie zdrowi i szczęśliwi… Jak w bajkach. No przecież tak właśnie powinien wyglądac świat! I gdyby to od niej zależało, to właśnie tak by wyglądał!

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zdecydowanie Marienne też należała do romantyczek i poniekąd wyjechała ze swojej wsi właśnie po to, by przeżyć ten wielki i niezapomniany romans, rodem z ekranów kinowych. Chociaż Jonathan wielokrotnie wypominał, że przy nim jej życie nieszczególnie wpisuje się w ukochane scenariusze, to jednak dla Chambers wyglądało to całkiem inaczej. Kochała go i wiedziała, że i on kocha ją, był kompletnym przeciwieństwem tego, jak postrzegała wiejskich mężczyzn, dbał o nią, nie był jakimś pijakiem i nieudacznikiem... miała zdecydowanie więcej szczęścia, niż rozumu, ale w tym wszystkim, nawet jeśli kochała te historie na bazie pretty women, jakoś nie potrafiła znaleźć analogi, między nimi, a sytuacją, w której wyłożył na nią tyle pieniędzy. Może dlatego, że chciała też sobie udowodnić, że może coś osiągnąć, a może dlatego, że jej rodzina sugerowała, że powinna się go trzymać, jak taki dziany, a najlepiej to - o ironio - złapać go na dziecko. Bardzo nie chciała, by ktokolwiek spłycił uczucie, jakim darzyła Wainwrighta, do bycia zafascynowaną pieniędzmi jakie miał na koncie.
- Jasne... też wiem, że nie mogę przesadzić - zgodziła się z Kay, będąc jej wdzięczną za to, że nie naskoczyła na nią zaraz ze słowami o tym, że w ogóle nie powinna niczego się podejmować, tylko leżeć i pachnieć.
- Bo mi strach do dupy zajrzał - odpowiedziała na pytanie Kay dość prostolinijnie, ale taka właśnie była. Żadna wielka i elokwentna dama, nie ma co tego ukrywać. - Gdybym była rozsądna, zrobiłabym to już dawno, ale byłam o krok od ślubu z kimś, kogo kompletnie nie kochałam i niepotrzebnie to przeciągałam - wyjaśniła, ale nie na sobie teraz chciała się skupiać. - Chciałabym ci powiedzieć, żebyś nie czekała z decyzjami zbyt długo, korzystając z mojego doświadczenia, ale to trochę głupie... więc powiem ci jedynie, że czasem tkwisz w bagnie i dopiero stając pod ścianą zaczynasz działaś, ale na takie działanie wcale nie jest za późno - miała nadzieję, że nie zagmatwała tego za bardzo. - To raczej instynkt, a nie wiedza... przynajmniej w moim przypadku, a raczej nie powinnam działaś za merytoryczny wzorzec - parsknęła śmiechem, bo co do tego nie miała złudzeń. W końcu za jeden z największych sukcesów zawodowych uważa to, że już wie, jak obsługiwać ekspres w kancelarii.
- W zasadzie to jak go braliśmy miał już jakieś zwyrodnienie... nie rozumiem dokładnie tego, ale Jona mówi, że operacja mu pomoże - wyjaśniła, patrząc na Gacusia, a potem opowiedziała na pewno jeszcze, jak kiedyś się nim zajmowała w schronisku i na pewno też wiele innych historii, byleby nie myśleć o tej nieszczęsnej biopsji i innych złych rzeczach. No, a następnego dnia na pewno zadzwoniła do przyjaciółki, by powiedzieć, że jednak nie ma żadnego raka.

kayleigh fitzgerald
<koniec> <3
ODPOWIEDZ