asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Powiedzmy sobie wprost, Kayleigh Fitzgerald nie była najlepszym graczem, jeśli chodziło o całą tę popularną grę w życie. Teoretycznie znała zasady, pamiętała podstawowy regulamin obowiązujący w jej części planszy i rozumiała, o co chodziło w rozgrywce, ale mimo wszystko nie potrafiła wykonywać takich ruchów, które posuwałyby ją w zadowalającym tempie do przodu, ku mitycznej wygranej i jeszcze bardziej mitycznym sukcesom. Niezależnie od tego, co by robiła, zawsze czuła się odrobinę nie na miejscu i w gruncie rzeczy nigdy nie wiedziała, czy podejmowane przez nią decyzje były aby na pewno słuszne. Zazwyczaj miała wrażenie, że wszystko, na co się decydowała, wybuchało jej prosto w twarz negatywnymi konsekwencjami. Właśnie dlatego często uznawała, że lepszym rozwiązaniem jest płynięcie z prądem, nawet jeśli ten niósł ją w stronę, w którą nie miała planu zmierzać, niż parcie na siłę do przodu… Zwłaszcza że wcale nie wiedziała, dokąd tak naprawdę chciałaby dojść, przy większym bądź mniejszym zaangażowaniu sił własnych.
Aktualnie jej świat był dość chaotyczny, do czego nie była przyzwyczajona. Zrezygnowała z dotychczasowej pracy i porwała się na nową, do której wykonywania nie czuła się do końca kompetentna. Jeśli do tego wszystkiego dodało się jeszcze kwestię Moonlight (do której nijak nie potrafiła się odnieść w obecnej sytuacji), powstawała mieszanka, w której Kay totalnie nie potrafiła się odnaleźć. I chociaż wiedziała, że prędzej czy później pewnie będzie musiała coś z tym zrobić, to zdecydowanie wolała, żeby zadziało się to później niż prędzej. Zwłaszcza że były rzeczy znacznie ważniejsze i poważniejsze od tego, jakie zawodowe decyzje podejmowała bądź nie.
Nie do końca wiedziała, co przynosi się jako podarek w ramach odwiedzin w podobnych sytuacjach, więc z jakiegoś powodu miała ze sobą figurkę indyjskiego słonia, którą wręczyła Mari już na samym początku odwiedzin. - Natrafiłam na niego przypadkiem i wydał mi się naprawdę ładny, wiesz? No a poza tym słonie przynoszą szczęścia, a to jest coś, co dobrzy goście też powinni ze sobą przynosić – powiedziała w ramach wytłumaczenia, dlaczego nie przyniosła wina (to chyba oczywiste) albo czekoladek (tego akurat sama nie rozumiała). - No i… Myślałam o tym, co mogłybyśmy dzisiaj oglądać, ale nie wiem… Masz bardziej ochotę na coś zupełnie luźnego i głupiego w stylu reality show o podłych ludziach czy na przykład na jakąś bajkę albo komedię romantyczną albo uuu… horror? – zapytała i zupełnie nieświadomie przy ostatniej propozycji w jej głos wkradło się nieco więcej nadziei. Z jakiegoś powodu Kayleigh całkiem lubiła horrory.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
26.

Gdyby nieco więcej wiedziała o medycynie i różnych przypadkach ciężkich chorób, wiedziałaby pewnie, że to dość normalne, aby pacjenci po poznaniu prognozy zaczynali czuć się o wiele gorzej, niż w momencie, w którym byli chorzy, a niekoniecznie o tym wiedzieli. Dla Mari zdecydowane osłabienie było więc jednoznacznym dowodem na to, że jej organizm trawi rak, a czekanie na wyniki biopsji wydawało się niepotrzebne, skoro sama stawiała już na sobie krzyżyk, jednocześnie próbując wciąż być tą pozytywną rudowłosą panną ze wsi. Ciężko było to pogodzić i gdyby przyszło jej dzisiejszy dzień spędzić w samotności, być może znów zaczytywałaby się w głupie artykuły, które przyprawiały ją o stany lękowe, ale po tym, jak dość głupio ścięła swoje włosy pod wpływem chwili, Jonathan nalegał na to, by nie zostawała w domu w pojedynkę. Miała wręcz wrażenie, że gotowy byłby wynająć jej niańkę, gdyby taka zaszła potrzeba, więc nie stając okoniem, sama dbała o to by mieć towarzystwo i tym samym dać Wainwrightowi namiastkę spokoju.
Tego dnia nie wyglądała nawet źle. Włosy, które teraz sięgały ledwie do brody, prezentowały się naprawdę dobrze. Tylko jeden dzień męczyła się z obrzydliwą fryzurą, a następnego w apartamencie była już fryzjerka, która zadbała o to, by Chambers czuła się dobrze. Jeśli o nią chodzi, niepotrzebnie, skoro niebawem i tak będzie trzeba wszystko ogolić, ale udawała, że też zachwyca się nowym wyglądem, by nikogo już nie martwić. Mimo to nie umknął jej fakt, że Jona schował gdzieś wszystkie nożyczki i poblokował różne hasła na wyszukiwarce, o czym nie powinna wiedzieć, skoro obiecała, że nie będzie już robiła głupot. Tego dnia miała nawet faktycznie spełnić to przyrzeczenie i naprawdę cieszyła się na spotkanie z Kay, której nie widziała już od jakiegoś czasu, dzięki czemu - jak wierzyła - łatwiej będzie jej udawać, że dobrze się trzyma.
- Jest przepiękny! Poszukałabym już dla niego jakieś dobre miejsce, ale potem mi go jeszcze Jona przestawi, więc poczekam na niego z decyzją - podsumowała, odkładając póki co prezent na stół, a przy tym też nie dając po sobie poznać, że trochę liczyła na jakieś słodycze, bo w domu nie miała ich za wiele. Mimo to poruszała się po kuchni, walcząc ze zmęczeniem, aby zaparzyć dla nich kawę, dla siebie oczywiście smutną jej imitację. - Tylko nie horror, błagam, bo nie zasnę w nocy - musiała nieco ostudzić ten entuzjazm Kay, ale przy tym zaczęła wyciągać z lodówki jakieś przekąski, które ładnie układała na desce, a przynajmniej w jej odczuciu było to bardzo estetyczne. - Mam warzywa i owoce, no i taki ser Roquefort, nie jest to mozzarella i wygląda trochę fujka, ale taki mi wolno - wyjaśniła, dokładając do tego jeszcze krakersy z siemienia lnianego. Wolałaby zamówić pizzę, ale nie było co narzekać. Rozłożyła więc wszystko na stoliku przed telewizorem i w końcu usiadła na kanapie. - W ogóle, to jak tam? Odnajdujesz się w nowe pracy? - zagadnęła, chcąc porozmawiać o czymś lekkim i - jak miała nadzieję - przyjemnym.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie potrafiła sobie radzić w trudnych sytuacjach. Kiedy coś odbiegało od normy lub od tego, czego spodziewała się po świecie, całkowicie się gubiła i nie miała bladego pojęcia, jak powinna się zachować. Nie wiedziała, czego inni od niej oczekują i przez to czuła się jak dziecko błądzące we mgle – na dodatek najwidoczniej niewidome. Straszna przypadłość. Na szczęście była na tyle świadomym członkiem społeczeństwa, że wiedziała, że powinna wspierać Mari w tym, przez co przechodziła…
Nie, stop. To wcale nie tak!
Tak naprawdę lubiła Mari i chciała ją wspierać we wszystkim, nawet jeśli nie do końca wiedziała, jak powinna to robić. Nie była przecież silna, nie była wytrwała, a już totalnie najgorsza była w mówieniu tego, co powinna była powiedzieć i co ludzie chcieli usłyszeć. Chyba najlepiej świadczy o tym fakt, że po zobaczeniu jej krótkiej fryzury, w pierwszych chwilach nie powiedziała absolutnie niczego, jakby krótkie włosy u Mari były najzwyczajniejszą rzeczą na świecie. Kayleigh nie chciała źle, naprawdę. Zwyczajnie bywała cholernie niezręczna w kontaktach międzyludzkich. Tylko że serio się starała, okej? Dlatego szczerze się ucieszyła z reakcji Mari na słonia, którego jej wręczyła. Niby jej samej też się podobał, ale z drugiej strony to była tylko głupia ozdoba, a ludzie często nie przepadali za takimi zapychaczami miejsca, które ktoś wręczał im na siłę, nawet jeśli kryły się za tym jak najlepsze intencje i…
Dobra, Kayleigh, przestań już się tak nakręcać. Wdech, wydech, jesteś tu dla swojej przyjaciółki!
- Bardzo ładnie ci w tych włosach, wiesz? – powiedziała szczerze po wzięciu wdechu i wydechu, które sama sobie zaleciła. Taka była prawda. Nie spodziewała się takich zmian, to fakt, może gdzieś tam podejrzewała, że te zmiany są zwiastunem niekoniecznie pozytywnych innych nowości, ale faktem było, że wspierała Mari całym serduszkiem, nawet w takich kwestiach jak zmiana fryzury. A że ładnemu we wszystkim ładnie to już inna sprawa ułatwiająca jej zadanie o tyle, że nie musiała kłamać w swoich komplementach. - Tylko co to jest ser Roquefort? W sensie jak to wygląda? Chyba nie jest jednym z tych zielonych? – no, teraz poczuła się już znacznie bardziej na miejscu i jak ona, kiedy mogła zadawać idiotyczne pytania biorące się ze swojej niewiedzy. I akurat sobie tutaj nie śmieszkuję i nie sarkazmuję, bo Kayleigh naprawdę nie czuła się źle z tym, że obie nie miały bladego pojęcia, czym różni się roquefort od mozzarelli. A lubiła mozzarellę. Była prostym człowiekiem, nie jej wina.
Na wspomnienie o nowej pracy westchnęła ciężko. Zerknęła na Mari i zatrzymała na niej spojrzenie na dłuższą chwilę. Co jak co, chyba z nią mogła rozmawiać totalnie szczerze… - Wiesz… Nie jestem pewna, czy się do tego wszystkie nadaję – wyznała i westchnęła ciężko, po czym kilka razy machnęła ręką, zdając sobie sprawę, że to totalnie brzmiało, jakby oczekiwała od Mari zapewnień, że nie, wszystko jest w porządku i tak dalej. A przecież nie o to chodziło!

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Na pewno nie chciała dla nikogo być problemem i może też dlatego tak długo zwlekała z proszeniem kogokolwiek o towarzystwo, wmawiając sobie, że sama świetnie sobie radzi. Tylko, że była już na skraju i też nie chciała martwić Jonathana, który raz zagroził jej nawet - to znaczy zaproponował to, ale dla niej była to groźba - że zaproszą matkę Marienne na jakiś czas. Chyba gorszego scenariusza nie mogłaby sobie wymyślić, to też przełykając dumę, zgodziła się na niańczenie, które niańczeniem było tylko w jej odczuciu, bo przecież gdyby nie choroba, niezwykle by się cieszyła z czasu spędzonego w przyjemnym towarzystwie. Szkoda tylko, że nie mogła w tych okolicznościach zamówić pizzy i polewać szampana, ale sama też przestała już z tym walczyć, realnie zauważając, że jej stan naprawdę się pogarszał. To było chyba najgorsze, świadomość, że już sama to widzi - istota tak beztroska i wypierająca wszelkie niedogodności.
- Dzięki, to była dość spontaniczna decyzja - odruchowo złapała się za kosmyk włosów. Prawdę mówiąc sama jeszcze do tej zmiany nie przywykła. Co chwila łapała się na tym, że patrząc w lustro w pierwszej chwili nie rozumiała kogo w nim widzi. - Podobno wyglądam rasowo... jak prawdziwa pracownica kancelarii - zażartowała, bo takimi słowami ją pocieszano, ale brakowało jej trochę długich włosów. Niby zmiany są czymś dobrym, ale wolałaby je wprowadzać z innych przyczyn, niż strach i załamanie nerwowe. Naturalnie jednak nie był to temat, który chciałaby dołować Kay, świadoma tego, że dziewczyna na pewno i tak jest nieco podenerwowana ze swoją dość niepewną naturą. To nawet lepiej, bo dzięki temu Mari tym bardziej czuła potrzebę zadbania o pozytywną atmosferę.
- Eeee... jest totalnie zielony. To znaczy Jonathan mówi, że jest z gatunku niebieskawych, ale szczerze wierzę, że znawcy sera mają jakiś daltonizm - trochę się zmartwiła reakcją przyjaciółki, bo jednak nie brzmiało to, jakby za podobnymi serami przepadała. W zasadzie Mari też wcześniej po takie nie sięgała, ale jak to mówią na bezrybiu i rak ryba. - Mam jeszcze żółty, ale mogę tylko trochę i no... jest w plastrach i nie wygląda tak fancy na mojej desce... ale może zawinę takie paseczki w ruloniki - oczywiście mówiąc, już przystąpiła do realizacji tego planu, ciesząc się, że pod nieobecność Wainwrighta w kuchni jest królową. Z tą myślą doszła też do pewnego wniosku. - No wygląda do dupy... - podsumowała, ale ostatecznie te rozwinięte paski żółtego sera zostawiła na desce i zaniosła wszystko do Kay.
- Ale dlaczego miałabyś się nie nadawać? - zapytała, przysiadając na kanapie, po czym uśmiechnęła się pogodnie. - Wiesz, ja pracuję w kancelarii. Ja. Przypominam, że o prawie na początku wiedziałam tyle, że jest po przeciwnej stronie od lewa - sięgnęła sobie po figę, wcale nie zaniżając swojej wiedzy, bo ta naprawdę nie była szczególnie imponująca. Chciała też zachęcić Kay do tego, by opowiedziała jej nieco więcej o tych swoich początkach w nowym otoczeniu.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To, że Mari aktualnie przechodziła przez problematyczny czas, wcale nie oznaczało, że sama jest problemem dla kogokolwiek. Na pewno nie była nim dla Kayleigh. Przecież każdemu zdarzały się gorsze momenty, prawda? Chwile, w których świat wydawał się totalnym chaosem lub ciemnym tunelem, na którego końcu nie widać było światła. Tylko że ono gdzieś tam było – czasem po prostu bardzo daleko, ale musiało być. I nie, według niej to wcale nie były światła nadjeżdżającego pociągu. Zdecydowanie nie w tym przypadku. Bo Kayleigh nie dopuszczała do siebie myśli, że to jest tylko gorszy okres. Nie bagatelizowała stanu Mari, oczywiście, że nie. Sprawa była poważna. Tylko że była sobą i gotowa była wierzyć, że wszystko będzie dobrze aż do skończenia świata i o jeden dzień dłużej. Bo miało być dobrze. Koniec kropka.
- Wyglądasz rasowo – potwierdziła i kiwnęła głową dla potwierdzenia swoich słów, przywdziała nawet na twarz poważną i całkiem pewną swego minę. - Odważnie i z klasą – dodała i jak najbardziej miałyby to być komplementy. Bo akurat nie wiedziała, co sądzić o określeniu „jak pracownica kancelarii”. W gruncie rzeczy nie było to nic złego! Praca w kancelarii prawniczej to całkiem prestiżowa fucha i Kay kojarzyła sobie eleganckie i pewne siebie damy w garsonkach. Z drugiej strony chyba nigdy nie wiadomo z takimi rzeczami, nie? Gdyby o niej ktoś powiedział, że wygląda jak rasowa księgowa, to trochę by się tym faktem przejęła i zaczęła zastanawiać nad tym zdecydowanie zbyt długo. - Ja nigdy nie zdobyłam się na to, żeby zrobić sobie choćby pasemka – wyznała i uśmiechnęła się szeroko. W końcu po co ryzykować, skoro znany diabeł jest bezpieczniejszy od nieznajomego… Czy jakoś tak to szło.
Zielonego sera też nie próbowała, ale akurat w tym przypadku nie miała problemu, by poczuć zew przygody! Dlatego po krótkim rozdziawianiu paszczy, gdy zdała sobie sprawę ze swojego małego faux pas, potrząsnęła energicznie głową. - Wiesz co? Chętnie spróbuję tego zielonego sera. Podobno musi być pierwszy raz na wszystko – stwierdziła i nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła Mari samej przygotowywać wszystko w kuchni. Oczywiście powlokła się za nią. - To znaczy no, pewnie nie na wszystko-wszystko, bo są rzeczy, których nie chciałabym próbować nawet raz. Jak nurkowanie z rekinami… albo tysiącletnie marynowane jajo, słyszałam, że to popularne w Azji, wyobrażasz sobie? – paplała w najlepsze i chociaż bardzo ją kusiło, żeby podżerać ser wprost spod noża, to nie chciała Mari przeszkadzać w jej wielkim dziele. Zdecydowanie nie wyglądało najgorzej! Deska serów była wystarczająco fancy sama w sobie, zwłaszcza dla Kay, której daleko było do królowej Wielkiej Brytanii (przede wszystkim dlatego, że była żywa, he he).
- Tak, ale ty jesteś… No wiesz, umiesz sobie poradzić – stwierdziła, bo tak postrzegała Mari. Jako pogodny żywioł, który potrafi. ]b]- A ja… Nie –[/b] zakończyła dość lakonicznie i rozłożyła ręce. - Ja po prostu skończyłam studia. Umiem wystawić fakturę, nabić płatność na kasę, zrobić rozliczenie miesięczne i kwartalne… Ale nigdy tego nie robiłam. Nie byłam niczego…. No… właścicielką. Rozumiesz… - westchnęła ciężko. Nie potrafiła mówić o swoich ułomnościach i niepewnościach, mimo że było ich naprawdę sporo.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Z Marienne było tak, że ona chyba wręcz przeciwnie - przestała dopuszczać do siebie myśl, że może być dobrze. przygniatała siebie sama najczarniejszymi scenariuszami, ale przy ludziach jeszcze jego tak była w stanie udawać, że wciąż jest w niej ten niepohamowany optymizm. Dlatego też takie spotkania dobrze jej robiły, bo nawet jeśli stale podczas nich udawała, to przynajmniej nie zadręczała siebie w samotności.
- Dzięki - wyszczerzyła się pięknie, bo dla niej jednak - kobiety ze wsi - określenie rasowo generalnie kojarzyło się doskonale. Przykładowo rasowa zwierzyna na targach chodziła po naprawdę duże pieniądze, a takie byle co sprzedawało się znacznie gorzej. Z resztą nie tylko zwierzyna, bo tak samo owoce i warzywa, także tak, Marienne zdecydowanie podobało się, gdy tak ją określano, nawet jeśli decyzja o zmianie fryzury nie wynikała z chęci podreperowania swojego prawniczego looku. - No ja w sumie dość spontanicznie i pierwszy raz zdecydowałam się na taką zmianę - przyznała zgodnie z prawdą, ale czując, że zaraz się jeszcze zasępi, szybko postanowiła coś dodać. - Całe szczęście włosy mi naprawdę szybko rosną, więc jeśli się nie odnajdę w tej fryzurze, to szybko minie - chyba, że biopsja wykaże nowotwór, a ona będzie zmuszona faktycznie pożegnać się z tym image, na poczet jeszcze bardziej ubogiego we włosy.
Zanim przejdę do kontynuowania, pozwolę sobie niezręcznie przeciągnąć twój dowcip: zdecydowanie z tej dwójki, to Mari było bliżej do królowej Wielkiej Brytanii. Dziękuję, bawiłam się wybornie.
- Jajko brzmi obleśnie... kiedyś u nas na wiosce stary McDall pokłócił się z Christophem Kramerem, bo ten powiedział, że McDall ukradł mu jego trzy kokoszki, swoją drogą z mamą uważamy, że kokoszki ukradli mu synowie Flewersów, bo urządzali urodziny w polu kukurydzy i rodzice nie dali im ani grosza na prowiant. No, ale nieważne... McDall tak się wkurzył, że umówił się z młodym O'Conelem, który pomagał Kramerowi stawiać dobudówkę, by ten zamurował mu w ścianie kopę jaj - trochę się nakręciła, ale w sumie ona szczerze wierzyła, że ta opowieść była pasjonująca. - Mówię ci Kay, minął tydzień, a co dopiero tysiąc lat, a tak waliło! Pastor kazał Kramerą usiąść w tylnym rzędzie, bo ubrania im przesiąkły i nie chciał odstraszać wiernych - dokończyła, nawiązując naturalnie do słów przyjaciółki. Przynajmniej sama się nieco pośmiała, kiedy już ta piękna deska serów była gotowa i mogły w końcu wygodnie usiąść. Mimo, że historia mocno ją zaabsorbowała, niemalże natychmiast zeszła na ziemię w chwili, w której zrozumiała, że powinna skupić się na problemach Fitzgerald. Niby schlebiało jej to, jak Kay ją postrzegała, ale nie o to tu chodziło.
- Rozumiem, ale myślę też, że po prostu sama sobie wmawiasz, że nie dasz rady - zauważyła łagodnie. - No bo popatrz, nie masz ta sama się tym zajmować, co nie? Ta druga właścicielka musiała wiedzieć, co robi, gdy Ci zaproponowała współpracę - dodała, sięgając po kawałek tego sera, któremu daleko było do normalnego, pysznego camemberta za jakim przepadała. - Daj sobie czas i na spokojnie, ale przede wszystkim... podoba ci się to? - bo to było kluczowe. Mari wierzyła, że o ile będzie robiła to z przyjemnością, o tyle wszystko się poukłada. W końcu na początku pracy w kancelarii też niekoniecznie jej wszystko wychodziło i w sumie... nadal pewnie niekoniecznie wszystko jej wychodziło.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Kayleigh była totalną frajerką, wiadomo, i jak na totalną frajerkę przystało gotowa była walczyć o wszystkie swoje frajerskie głupie ideały do końca. Nieważne, że w tym momencie tak naprawdę nie mogła zrobić nic przydatnego. Na medycynie znała się jeszcze mniej niż na krawiectwie, nie znała żadnego cudownego kardiochirurga z Francji (ani nawet onkologa) i generalnie w większości przypadków była totalnie bezużyteczna. Miała jednak talent do bycia hype-woman. Potrafiła wspierać, stać grzecznie na poboczu boiska i zagrzewać do walki, wygłaszać pozytywne afirmacje i próbować dzielić się swoją własną siłą tam, gdzie jej przyjaciołom mogły kończyć się ich własne. Może jednak nie była więc tak do końca najgorsza i bezużyteczna?
- Wyglądasz świetnie - postanowiła powtórzyć z pełnym przekonaniem. Zresztą, to nie tak, że wciskała Mari zwykłą ściemę, ona naprawdę uważała, że Mari wyglądała dobrze w nowej fryzurze. Ładnemu we wszystkim ładnie, nie? - W razie czego obie kupimy sobie pasujące peruki. Wiesz, zawsze się zastanawiałam, jak bym wyglądała w rózowych włosach. No wiesz, jak Natalie Portman w tym takim filmie... W którym miała te krótkie różowe włosy - powiedziała niezwykle konkretnie, typowo jak na siebie. Prawda była taka, że wcale tego filmu nie oglądała, po prostu mignęły jej gdzieś zdjęcia. No i hej, zaryzykowanie z peruką to przecież nie jest wcale jakieś wielkie ryzyko, nie? Zawsze można ją ściągnąć. Kay póki co bała się nawet zrobić sobie grzywkę.
Uwielbiała te historie Mari. Nie żeby sama była wielką miejską damą. Jej rodzina mieszkała w Lorne Bay, a ona sama na dłużej wyrwała się jedynie do Cairns, więc to też nie tak, że liznęła większy kawałek świata. A mimo to miejsce, z którego pochodziła Mari, wydawało jej się trochę inną, ale niezmiennie fascynującą rzeczywistością. I za każdym razem słuchała jej historii z pełną uwagą. Zakończyła śmiechem, a po chwili pokiwała głową. - Kiedyś kupiłam w sklepie stare, zgniłe jajo. Też mam wrażenie, że smród unosił się wokół mnie przez miesiąc... Omg, a jechałaś kiedyś wieczorem komunikacją miejską w Cairns? To też jest dramat! - stwierdziła i z przekonaniem pokiwała głową. Nie ma to jak aromat dobrze ukiszonego żula o zachodzie słońca.
Na zapewnienia Mari westchnęła głośno. Idąc za przykładem przyjaciółki, sięgnęła po kawałek sera (tego zielonego, dla spróbowania, w końcu była totalnie odważna), wsadziła go do gęby i podparła brodę na dłoniach, a oba łokcie na kolanach. Przegryzła. Skrzywiła się nieznacznie. Nie skomentowała. Kultura, nie? Ale chyba jednak będzie się trzymała tej pięknie pokrojonej goudy. - No... Teraz jest w porządku - stwierdziła po chwili zastanowienia. - Czuję sie jak właścicielka. Wiesz, boss bitch. Mogę biegać w szpilkach i dwuczęściowych kostiumach, totalny szpan - dodała i zaśmiała się całkiem pogodnie. - Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle mnie dręczy, że sobie nie poradzę i to, że Jenny we mnie wierzy, właśnie wcale nie pomaga... Nie wspominając o tym, że kiedyś będę musiała oddać jej kasę, którą za mnie założyła - zakończyła z westchnięciem... i na przekór swojej lepszej ocenie znów wzięła kawałek zielonego sera.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Chyba aktualnie niczego więcej nie było jej trzeba, poza tymi pozytywnymi afirmacjami. Jonathan nie był w nich najlepszy, ale za to świetnie sprawował pieczę nad medycznym wsparciem i jak się okazuje, nie tylko on w tej dziedzinie chciał Marysi pomóc, więc Kay totalnie to pole mogła już sobie odpuścić. Wystarczyło, żeby faktycznie przypominała Chambers o tym, że jeszcze nie jest stracona i to nie tak, że nie ma dla niej żadnej nadziei.
- Bliżej!!! Z 2004! - zawołała, jakby brała udział w jakimś teleturnieju, oczywiście zgadując nazwę filmu. Jak wiadomo, była fanem wszelkich niszowych komedii romantycznych, jak i melodramatów, które traktowały o szeroko rozumianej miłości. - W każdym razie na pewno byłoby ci pięknie - ochłonęła już z tego swojego szału zawodnika familiady i zeszła na ziemię, odpłacając się za komplement, ale nie z poczucia obowiązku, a ze zwykłej szczerości. No bo jednak Kay była przepiękna, raczej nawet taki ślepiec, jak Mari, to widział, a teraz w szczególności, bo miała na sobie szkła kontaktowe, chociaż w domu rzadko je nosiła, w końcu z okularami szło jej szybciej.
- Jechałam - pokiwała głową, jakby w tym geście zawarte miało być to, jak dobrze wie i czym jej rozmówczyni mówi. - W zasadzie trochę mi tego brakuje... w sensie nie smrodu, ale komunikacji miejskiej. Lubiłam autobusy... przypominały mi o tym, jak wyrwałam się ze wsi - uśmiechnęła się dość sentymentalnie, bo chociaż brzmiało to kiepsko, dla Mari stanowiło niezwykle ważne wspomnienie. Gdyby nie ta jedna podróż busem, nie byłoby jej tutaj teraz... może nawet w ogóle by jej nie było, bo pewnie dostałaby w końcu zawału w polu i nie byłoby czego zbierać, ale o tym akurat nie myślała. Bardziej o tym, że nie byłaby w związku i nie poznała tylu cudownych i wartościowych osób, jakie miała w swoim życiu.
- Kumam... boisz się, że ją zawiedziesz? - no bo wydawało jej się, że kuma, ale wolała się upewnić, czy idzie dobrym tropem, czy jednak strzela jak kulą w płot. - A dużo tej kasy? W sensie to jakaś wielka kwota, z której się nie wypłacisz? - podchwyciła, bo to ją całkiem interesowało. W sensie ten klimat rozumiała, bo sama spłacała dług rodziców, a raczej... miała go spłacać, tylko, że kilka miesięcy temu Jonathan uznał, że się dorzuci bez jej zgody i teraz spłacała Wainwrighta, co okazywało się jeszcze trudniejsze, niż wtedy, gdy wisiała pieniądze w banku. - Myślę, że potrzebujesz po prostu czasu, ale dobrze, jak już teraz wyglądasz jak szefowa... bo wiesz, jak mówią, czego nie potrafisz, to dowyglądasz - wyszczerzyła się wesoło, szturchając ją po przyjacielsku, a przy tym nie umknęło jej, jak Kay po raz kolejny sięgnęła po Roqueforta, co wprawiło ją w jeszcze lepszy humor. - Nie taki najgorszy, nie? - oczywiście chodziło jej o ser, który zaraz obok filmów o miłości, stanowił drugi z jej ulubionych tematów. Poza tym przydreptał do nich też w końcu Gacuś, którego Mari podsadziła i posadziła na kanapie, bo ze swoimi chorymi stawami, stary corgie nie miał szans wykonać takiego manewru samemu. - Plusem umierania jest to, że Jona pozwala mi go sadzać na meblach - zażartowała, drapiąc psa za uchem, chociaż ten był o wiele bardziej zainteresowany serem przeżuwanym przez Kay.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie wierzyła ani w brak nadziei ani w przegrane przypadki. Była do tego stopnia utwierdzona w tych przekonaniach, że nawet o samej sobie nie potrafiła myśleć jako o straconej sprawie – mimo że nie miała zbyt dobrego zdania na swój temat i dostrzegała w sobie wiele wad. Zawsze jest jednak miejsce na pracę nad sobą, prawda? Na odważne spoglądanie w przyszłość, a w teraźniejszości dostrzeganie tych pozytywnych chwil. Te przekonania były w niej zakorzenione zbyt mocno. Jak mówiłam, totalna frajerka.
- Tak! Jesteś geniuszem! – potwierdziła z entuzjastycznym przyklaśnięciem, kiedy Mari bezbłędnie odgadła nie tylko tytuł filmu, o jaki jej chodziło, ale też podała do tego jego datę wyjścia. Wprawdzie Kay nie miała bladego pojęcia, czy data była zgodna z prawdą czy nie, ale nie widziała powodów, dla których miałaby w to wątpić. Mogła tylko podziwiać pamięć Mari i cieszyć się, że była rozumiana. Bo na komplement tylko uśmiechnęła się wdzięcznie i wzruszyła ramionami.
- A… - zaczęła powoli, zastanawiając się, z której strony ugryźć to, co chodziło jej po głowie. - Inne rzeczy nie przypominają ci o wyrwaniu się ze wsi? No wiesz… - Rozejrzała się dość wymownie po otoczeniu. - To znaczy nie wiem, jak wyglądało twoje otoczenie w domu! – szybko się zreflektowała, gdy zdała sobie sprawę, że być może wyszła z pewnego błędnego założenia opierającego się na totalnie mylnych stereotypach o wsi. Sama była z Lorne Bay, które nie było wielką metropolią, umówmy się, jej rodzinny dom też był raczej standardowym domem, ale generalnie gdy myślała o rodzinnej miejscowości Mari, wyobrażała sobie przestrzenie pól i łąk i mały, przytulny domek pośrodku tego wszystkiego. Do tego kilka gęsi spacerujących wolno po ogródku pełnym kwiatów… Typowo filmowa wizja, jak zresztą większość w jej głowie napchanej naiwnymi bzdurami.
- Ją, siebie, wszystkich – przyznała i skinęła głową. Trwanie w nieskończonej pętli niespełnionych oczekiwań było zdecydowanie jej rzeczą. Nie przewidywała też, że kiedyś się z niej wyplącze i poniekąd brała na klatę… Po prostu ostatnio miała wrażenie, że zapędzała się w coraz gęstszą spiralę… Musiała się do tego dostosować i tyle. Jakoś. - Kiedyś się wypłacę, nie ma dramatu – stwierdziła i westchnęła. - Ale nie wiem, co w tym układzie z moją częścią Moonlight… - dorzuciła nieco słabiej i nagle bardzo mocno skoncentrowała się na trzymanym w dłoni plasterku goudy. Na szczęście chwilę później pojawił się obok nich Gacuś, który nieodmiennie wywołał zachwyt u Kayleigh powiązany z krótkim momentem szczebiotania (a kto to przyszedł, o jaki duży przystojniak, ojoj, ajaj) i głaskania psa. Oczywiście podsunęła mu też kawałek sera, nie wypadało odmawiać…
- Hej, nie mów tak – rozproszyła się momentalnie. Komentarz Mari ściągnął na Chambers całą uwagę Fitzgerald, która zmarszczyła brwi i chociaż ogólnie nie miała problemów z czarnym humorem, to akurat ten konkretny dowcip do niej nie przemówił.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Chociaż Marienne nie mogła pochwalić się imponującą wiedzą w większości dziedzin naukowych, to przynajmniej na filmach około romantycznych znała się na tyle, by zdobyć uznanie w oczach przyjaciółki. Nie potrzeba jej było wiele, by poczuć dumę, więc na to entuzjastyczne przyklaśnięcie sama wyprostowała się dumnie, jakby co najmniej wygrała jakiś teleturniej.
Sama też rozejrzała się po eleganckim lofcie i uśmiechnęła nieco koślawo, bo nie chciała zabrzmieć tak, jakby nie doceniała tego, w jakich warunkach przyszło jej teraz mieszkać. Dom rodzinny Chambersów się nie umywał i to nawet nie tyle do apartamentu Jonathana, co generalnie, do wielu domów, w którym rzeczy zepsute się naprawia lub wymienia, a nie udaje, że wciąż są spoko i nie odstraszają.
- Przypomina, wiele rzeczy, ale wiesz... do autobusu wsiadłam sama, z własnej inicjatywy - teraz to ona zastanawiała się z której strony to ugryźć, by nie zostać źle ocenioną. Wszystko, co nie kojarzyło jej się z jej rodzinną wsią, budziło w Mari pozytywne myśli, bo niestety jej strony wcale nie były piękne. na podwórku więcej niż kwiatów, było piachu, żwiru i trocin, z których parę kur wyżerało co lepsze kąski. - No, a to wszystko tak naprawdę należy do Jony... - dodała z lekką niepewnością, ale też bez zbędnego ociągania się. Uwielbiała to miejsce... to znaczy, w sumie nie do końca je rozumiała, bo była ze wsi. Wciąż dziwiła się więc, że apartament ma taki duży metraż, a tak naprawdę są tu tylko jedno zbiorcze pomieszczenie, gabinet, sypialnia i dwie łazienki... Rodzina Mari zaraz by patrzyła tylko, żeby wstawić ścianki działowe, bo przecież pokoje dla dzieci muszą być!
- To normalne, że się boisz, gdy ci na czymś zależy - powiedziała, jak na siebie całkiem mądrze, kładąc na moment dłoń na ramieniu Kay, które potarła z czułością i zaraz zwróciła kobiecie jej przestrzeń osobistą. - No i też dlatego dasz radę. Bo będziesz ze wszystkich sił unikała sprawienia komuś zawodu - dodała pokrzepiająco, by zaraz uśmiechnąć się wesoło, bo wspominanie barów tak właśnie na nią działało. - Kiedyś zabierzesz mnie do waszego baru i upijemy się do nieprzytomności - pozwoliła sobie marzyć, jak dziecko... to znaczy marzyć jak dziecko w sensie snucia pięknych wizji, a nie, że dzieci marzyły o alkoholu w dużych ilościach. Była ze wsi, ale bez patologii... aż takiej. - Poza tym co miałoby być z twoją częścią? - podpytała jeszcze o to, nie bardzo rozumiejąc, a przy tym z rozczuleniem patrzyła, jak Kay zachwyca się Gacusiem. W sercu Chambers było specjalne miejsce dla starego psa i dla każdego, kto okazywał u sympatię. Mimo złowróżbnej wypowiedzi, humor miała naprawdę dobry, więc ta uwaga Fitzgerald trochę ją zaskoczyła.
- Daj spokój, Kay - machnęła dłonią, jakby nie było to niczym ciężkim czy trudnym. - Jeśli wyniki biopsji pokażą, że mam nowotwór, to moje szanse drastycznie spadną - uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach delikatnie coś przeskoczyło. Jakby nie patrzeć była cholernie przerażona, ale nie chciała psuć im humoru, ostatnio wszystkim psuła, to też zaraz się ocknęła i sięgnęła po ser. - Mówię, jak jest, ale skupmy się na tym, że przynajmniej Gacuś korzysta - próbowała jeszcze powstrzymać dowcip i też dała psu kawałek sera, targając zaraz jego uszy.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Niestety, poza oklaskami i ewidentnym podziwem w oczach Kayleigh nie mogła zaoferować Mari innej nagrody za wzięcie udziału w jej małym, jednopytaniowym turnieju. Jedynym, co w tamtym momencie miała pod ręką, był ser – ten jednak był od samego początku Mari, w związku z czym raczej średnio nadawał się na wygraną z oczywistych względów. Własnego telefonu i portfela niestety również jej oddać nie mogła. Ubrań też nie. Także musiało pozostać klaśnięcie i uśmiech Kayombelka.
- Rozumiem – pokiwała głowa, bo… Właściwie wydawało jej się, że faktycznie zrozumiała, o co chodziło. Nigdy nie twierdziła, że jakoś świetnie zna się na ludziach. Najczęściej nie miała bladego pojęcia, o co chodzi jej samej. W tym jednak przypadku wydawało jej się, że faktycznie pojęła istotę całej rzeczy i… Niekoniecznie chodziło o cały ten apartament, ewidentnie wyjątkowo miejski, szczególnie jak na standardy Lorne. Ani też o smród niemytych ludzi w miejskim autobusie… - Mogę ci powiedzieć, co myślę? – postanowiła najpierw uprzejmie spytać. Nie miała żadnych kwalifikacji ani referencji, jeśli chodziło o wiejskie filozofie, a wiedziała, że nie każdy lubił, kiedy robiło mu się wykłady z tego, co dotyczyło jego własnego życia. Zwłaszcza od księgowej. Wzięła głęboki wdech. - Wydaje mi się, że to nie do końca autobusów ci brakuje, tylko poczucia, że jesteś naprawdę niezależna… - palnęła w końcu. No bo tak to właśnie wyglądało. Mari poczuła wolność po raz pierwszy, kiedy wsiadła do autobusu i pojechała do tego nowego, nieznanego świata. Tutaj, pod dachem Jony, do którego należało wszystko, jak sama powiedziała, miała tej niezależności ewidentnie znacznie mniej. I to było zrozumiałe, bo Jona troszczył się o nią, a ktoś zdecydowanie powinien w obecnym stanie Mari, ale to nie zmieniało faktu, że było w tym znacznie mniej wolności niż w podróży w nieznane, prawda?
I szczerze mówiąc, bardzo się cieszyła, że Mari odbyła tę podróż. Była doskonałą przyjaciółką i Kayleigh szczerze ją doceniała. Czuła się rozumiana (nawet jeśli pochodziły z różnych światów) i wspierana. Uśmiechnęła się do Chambers z wdzięcznością i faktycznie poczuła, że robi jej się trochę lepiej w środku.
- Koniecznie! – zgodziła się chętnie na zaplanowanie ich przyszłej wycieczki do baru i z entuzjazmem pokiwała głową. Jeśli chodziło o upijanie się do nieprzytomności, to jedyne doświadczenia, jakie z nim miała wskazywały na to, że przychodziło jej to zaskakująco łatwo. Słaba głowa, niewielkie gabaryty – bardzo łatwo było doprowadzić ją do fruwania pod sufitem. - Moonlight jest świetnym miejscem, naprawdę i mojej rodzinie bardzo na tym zależy, ale… Wiesz, zastanawiam się cały czas, czy powinnam się trzymać tej swojej części, skoro tak naprawdę jakoś bardzo się w to nie angażuję – westchnęła. Kiedyś był czas, kiedy wpadała tam często. Z ciekawości zaglądała do prowadzonych ksiąg rachunkowych, przeglądała faktury, wypłaty, wpływy… Chciała być księgową, prawda?
Zmarszczyła brwi. Lekki ton, jakim mówiła o tym wszystkim Mari wcale nie sprawiał, że czuła się lepiej albo bardziej swobodnie z całym tym tematem umierania. Niby wszyscy umierali każdego dnia (powiedziała jej tak pewna barmanka z Moonlight i nawet Kay musiała przyznać, że było w tym trochę prawdy), ale nie musieli umierać z dnia na dzień, okej? Nie teraz, nie zaraz, nie jutro. Nie Mari. Po prostu. Nie i już. - A ja ci mówię, że nie obchodzą mnie szanse i że wszystko będzie dobrze – powiedziała z taką stanowczością i uporem, na jakie była w stanie zdobyć się naprawdę rzadko. Bo chciała w to wierzyć, zamierzała w to wierzyć i po prostu w to wierzyła. I już. - A Gacuś powinien być traktowany po królewsku zawsze, niezależnie od okoliczności. Prawda? – to ostatnie wypowiedziała już w kierunku psiaka, bo przecież on też był częscią tej konwersacji, skoro o nim rozmawiały.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Pokiwała śmiało głową, bo wątpiła, aby Kay mogła powiedzieć jej coś strasznego i w zasadzie też po to rozmawiały, żeby Chambers mogła poznać cudze opinie na różne tematy. Fitzgerald nie kazała jej długo czekać, ale kiedy już przedstawiła swój osąd, Mari postanowiła dać sobie chwilę na przemyślenia. Nigdy tak na to nie patrzyła... to znaczy, ona po prostu często nie nazywała w żaden sposób tego co czuje, co jej doskwiera, czym się kieruje... teraz natomiast, gdy się nad tym dłużej zastanowiła, doszła do wniosku, że chyba przyjaciółka ma rację. Pokiwała powoli głową z uznaniem, wyglądając najpewniej w tej chwili inteligentniej, niż zwykle.
- Cóż, rzeczywiście na to wygląda - przyznała w końcu to, co wiedziała już od kilku chwil. Westchnęła przy tym, bo przypomniało jej się, jak przytłaczało ją to, że w jej rodzinnej wsi zaplanowano już jej życie i wszyscy wiedzieli lepiej od niej, co powinna, a czego nie. Tutaj, przez chorobę, niektóre aspekty faktycznie zaczęły przypominać te, które doskwierały jej przed przeprowadzką. - Chyba najbardziej dręczy mnie to, że Jonathan pokrył kilka rat kredytu moich rodziców... - przeczesała krótkie kosmyki palcami, by ostatecznie podeprzeć brodę na dłoni. - Dlatego myślałam, żeby sobie trochę dorobić w weekendy i mu oddać - podzieliła się z Kay swoim pomysłem, od dłuższego czasu się nad tym zastanawiając, tylko, że właśnie... niespodziewanie stan jej zdrowia pogorszył się na tyle, że mogła jedynie chcieć coś zrobić, a z wykonaniem już nie było tak łatwo. Nawet wyjście do sklepu było kłopotliwe, o ile nie szła tylko po kila lekkich rzeczy.
Nigdy nie uważała, że jest dobra w dawaniu rad czy pocieszaniu, ale zawsze starała się ze wszystkich sił nie zawalić na tym polu, dlatego widząc entuzjazm Kay, poczuła jakiś wewnętrzny spokój, a przy tym nawet uwierzyła, że ich wspólne upicie się w jej rodzinnym barze jest jak najbardziej osiągalnym pomysłem.
- A reszta twojej rodziny angażuje się bardziej? - podpytała o ten bar, bo niby wiedziała sporo, ale jednocześnie niewiele. - Poza tym powinnaś się trzymać, bo ci się należy! Wiem, że jesteście rodziną, ale czy mówiłam ci, jak mój stryjek wykiwał mojego wuja Ryana, gdy wujo Ryan tylko tak sobie powiedział, że stary ciągnik, to więcej kłopotu, niż pożytku? No to stryjek sprzedał ciągnik i nikt nie wiedział za ile, a wątpimy by równe pół pieniędzy oddał wujowi. No bo rozumiesz, to był ich wspólny ciągnik - opowiedziała pospiesznie, licząc, że Kay załapie analogie, a co więcej, nie pogubi się w tej dość krótkiej, ale chaotycznej opowieści. Można by powiedzieć, że na każdy temat Mari miała w zanadrzu jakąś rodzinną anegdotkę, ale były też takie momenty, gdy nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Ten przyszedł właśnie wtedy, gdy w Fitzgerald pojawiła się stanowczość, o jaką Chambers jej nie posądzała. Rudzielec zmieszał się więc odrobinę, ale na jej twarzy pozostawał uśmiech, po prostu... poczuła, że przyjaciółce naprawdę na niej zależy.
- Jasne, że będzie - zgodziła się z nią więc, chociaż nie mogła mieć pewności, że teraz nie kłamie. - Złego diabli nie biorą - rzuciła już żywiej i zaśmiała się pod nosem, sięgając po kubek z herbatą. - Myślę, że nie może narzekać... ale to dobrze, podobno spędził w schronisku cztery lata, więc chciałabym mu to jak najbardziej wynagrodzić - wspomniała odnośnie psa, który był teraz zainteresowany głównie Kay, a może raczej serem i Kay.

kayleigh fitzgerald
ODPOWIEDZ