komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
call me
laurissa & ephraim
Trzy sygnały po drugiej stronie słuchawki mijały jeden po drugim, a kapitan bawił się wolną dłonią wziętym z biurka parę chwil wcześniej długopisem. Dopiero co skończył pisać list do Teresy, który zamierzał wysłać następnego dnia po przybiciu do portu, ale aktualnie co innego zajmowało jego umysł. Myślał w końcu nad tym od niecałej godziny i nie rozumiał, dlaczego nie przeszło mu to przez głowę wcześniej. Dlaczego nie pomyślał o tym przed rejsem? Wydawało się to wszak dość proste, niemalże oczywiste, a równocześnie nadające spory impakt na jego relację z córką, jak i na samą dziewczynkę, która wciąż była za mała, aby w pełni pojąć rozstanie z ojcem. Nie potrafiła nabrać takiej perspektywy, aby stłumić emocje czy przełożyć je na coś innego. Wszak gdy było się dorosłym, czas płynął inaczej, aniżeli w trakcie własnego dzieciństwa. Chociaż Ephraim skłamałby, gdyby powiedział, że rozstanie z ukochaną osobą było poprzez to łatwiejsze. Nie było. Tęsknił tak samo, a nawet mocniej, bo rozumiał procesy, które mogły wystąpić na jego drodze, a które mogłyby go skutecznie zablokować przed powrotem. Do tego pamiętał poczucie napięcia, jakie mu towarzyszyło, gdy był jeszcze malutki i jego własny ojciec wyruszał w rejs. To bolało, lecz w tym całym cierpieniu kryło się coś większego. Coś poza cierpieniem. Coś, czego nie można było dostrzec gołym okiem. Coś, co można było zrozumieć wraz z czasem. W końcu służyli całemu państwu, wspierali sojuszników, budowali wsparcie dla tak wielu innych ludzi. Odpowiedzialność, duma oraz wierność swoim zasadom gnieździły się w sercu dorastającego Burnetta i towarzyszyły mu po ten konkretny dzień. Rozumiał je wszak bardzo dobrze. Nie zapominał jednak o swoich bliskich.
W wolnej dla siebie chwili Ephraim zostawił dowodzenie statku swojemu zastępcy i skierował się do swojej kwatery, gdzie miał czas na prywatność. A chciał napisać kilka listów — do Teresy i do tej tajemniczej staruszki Irene. Następnego dnia mieli o tej godzinie być już w Kuwejcie, skąd mógł wysłać wiadomości, a także skupić się na wprowadzaniu planu operacyjnego na kolejny etap. Pomimo spraw z Lorne Bay, które zajmowały umysł kapitana, nie mógł ukryć podniecenia na Accordion. Wszak kochał swoją pracę, szczególnie że jego załoga nie była nic niewartą łupiną na wielkim jeziorze, lecz istotnym elementem polityki australijskiej. Adelaide grała istotną rolę nie tylko ze względu na swoje gabaryty czy ładunek, ale także na impakt, jaki niosła. Była największym okrętem, jaki posiadała marynarka wojenna, a to czyniło z niej niejako ich reklamę. Twarz RANu. Niektórzy z oficerów śmiali się, że ich statek był niczym Kapitan Ameryka dla Stanów Zjednoczonych. I chociaż nie była to dokładnie taka sama funkcja, Ephraim nie mógł nie zgodzić się z istniejącym nakładem promocyjnym, jaki szedł za Adelaide. Na tę parę chwil w swojej kajucie odciął się jednak od wszystkich i wszystkiego, skupiając na spisaniu konkretnych wiadomości, przejrzeniu maili, a także wykonaniu kilku dość istotnych telefonów. Z czego jeden był związany z Fleuriste.
Nie wiedział, kto pracował w kwiaciarni Laurissy, więc spodziewał się każdego innego głosu, ale kiedy usłyszał ten znajomy wypowiadający nazwę lokalu i typowe Czym mogę służyć?, nie miał wątpliwości, kto znajdował się po drugiej stronie słuchawki. Automatycznie też pochylił się i oparł łokciami o biurko, jakby kobieta znajdowała się przed nim. - Laurissa? Witaj, tu Ephraim Burnett - przedstawił się, mając nadzieję, że rozpoznała go bez tego i wiedziała, z kim miała do czynienia. Ich ostatnia interakcja należała wszak do naprawdę odmiennych i ciężko było o tym zapomnieć, ale nie była to sytuacja przykra. A przynajmniej on tak właśnie myślał. Gdy się rozstawali kilka miesięcy wcześniej, Hemingway nie wyglądała na przygnębioną. Szeroki uśmiech okraszał jej wargi, sprawiając, że duże, ciemne oczy przybierały kształt półksiężyców. Wciąż miał przed oczami tamten obraz. - Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze. - Pamiętał, jak wściekła była i co mu wówczas wypluła tuż, zanim się opamiętała i przeprosiła. Liczył, iż sprawy nie nabrały dla niej paskudniejszego obrotu. - Dzwonię w sprawie zamówienia. Chciałbym jedno złożyć. Mogę? - spytał, ale zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć, dodał nieco luźniej, wcale nie kryjąc się z faktem, że aktualnie jego własne usta rozchyliły się w delikatnym uśmiechu:
- Tym razem zapłacę.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
23.

Chociaż powinna jeszcze leżeć w łóżku, z całym tym swoim niegroźnym, ale jednak przeziębieniem, tego dnia uznała, że wróci już do pracy. Może to przez dość trudną rozmowę z Othello, który dopiero co przyszedł do niej, by się nią zająć, chociaż ona na to nie zasługiwała, a on pewnie wolałby ten czas poświęcać komuś innemu. Miała wrażenie, że w jej życiu nigdy nie miało się to unormować - ten chaos, który wprowadzała do niego każdą kolejną złą decyzją. W jej wieku priorytety powinny już jasno się określić, a przynajmniej przybrać coś na kształt planu, o którym nie wstyd mówić na głos. Ona jednak nadal była we wszystkim zagubiona, broniąc się nogami i rękami przed tym, by przybrać jedno stanowisko, ruszyć w przód. Z tego też względu w centrum ogrodniczym czuła się najlepiej, otoczenie roślin ją uspokajało, w dziwny sposób odsuwało do niej poczucie samotności, a przy tym nie groziło rozpoczęciem ciężkich dialogów, w których się gubiła. Była tu względnie bezpieczna, zajęta samą sobą. Telefony nie przychodziły dzisiaj zbyt często, ale wcale ich nie unikała, mimo wszystko starała się nie niszczyć kariery zawodowej swoimi problemami prywatnymi, nawet jeśli miejscami było to nieuniknione.
- Laurissa Hemingway, Fleuriste, czym mogę służyć? - wypowiedziała znaną sobie formułkę, telefon przytrzymując ramieniem, bo dłonie zajęte były podwiązywaniem drzewka bonsai, które układała na specjalne zamówienie. Nie spodziewała się usłyszeć nikogo konkretnego po drugiej stronie urządzenia, a mimo to głos Burnetta ją zaskoczył. Otworzyła szerzej oczy, czego widzieć nie mógł i po chwili wahania odłożyła drucik na bok, by odejść od porzuconego w połowie projektu, telefon trzymając już przy tym normalnie. - Hej, tak, to ja - powiedziała odruchowo, sama się krzywiąc na te słowa. - To znaczy to już wiesz - dodała bardziej do siebie, niż do niego, przechodząc bez celu kilka kroków. Czy wszystko było u niej dobrze? Oczywiście, że nie, nawet nie pamiętała jak to jest, gdy wszystko jest dobrze, ale dołowanie się stanowiło jej chleb powszedni i tym razem nie chciała dać się poznać od tej strony. Sama uśmiechnęła się do słuchawki, nawet jeśli na myśl, że telefon ten ma wyłącznie charakter zawodowy, poczuła jakiś zawód. - No skoro zapłacisz - chciała zabrzmieć nonszalancko, ale w głosie czaiła się lekka chrypa i chociaż to głupie i niepoważne, żałowała, że ten nie prezentował się lepiej. Trafić musiał akurat na moment, gdy infekcja jeszcze dawała nieco o sobie znać. - Naturalnie możesz złożyć zamówienie - zreflektowała się, ale też przyszła jej do głowy jedna myśl na którą czoło jej przecięło kilka zmarszczek. - Bałeś się, że znów zażądam jakiś wycieczek, jeśli przyjdziesz do kwiaciarni? - zapytała bezpośrednio, nim zdążyła ugryźć się w język. Powinna sobie darować to, jak i ciekawość względem całego tego zamówienia. To nie tak, że po jednym dość niespodziewanie spędzonym wspólnie dniu, miała prawo do zadawania jakichkolwiek pytań, ale była tylko kobietą i skamlałaby mówiąc, że nie interesowało jej to wcale. Przeszła więc dalej, wychodząc ze szklarni, by dostać się do głównego budynku, stanowiącego też kwiaciarnię. Pracującą tu florystkę obdarzyła ciepłym i przepraszającym uśmiechem, wskazując telefon. Ciekawskie spojrzenie dziewczyny poprzedziło chwilę, w której ta wyszła na zewnątrz, pewnie całkiem zadowolona z tego, że zyskała dla siebie chwilę przerwy. - W każdym razie jestem do twojej dyspozycji - poinformowała znajdując już notes i długopis, bo w tej kwestii była niezwykłą tradycjonalistką. - W zawodowym tego słowa znaczeniu - zażartowała nieco nieśmiało, dochodząc do wniosku, że warto to sprostować.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Powołanie nie wybierało. Służenie pod rozkazami dla wielu mogło się wydawać okrutne, gdy odpowiadało się na wezwanie i to bez względu na własne zdrowie. Oczywiście nie chodziło o poważne ingerencje, lecz przeziębienie nie było wymówką na pokładzie statku. Na pewno nie na HMAS „Adelaide”, gdy oficerem dowodzącym był Ephraim. Wszystkie ręce były potrzebne do uruchomienia bestii, którą był największy australijski okręt. Marynarze jednak doskonale o tym wiedzieli — uczono ich dbania o siebie, jak również odporności na warunki, w których przychodziło im pracować. Morze nie było łagodne ani delikatne. Bywało okrutne i pozbawione miłosierdzia. Kapitan, nawet najbardziej wymagający, wciąż był mniejszy od siły żywiołu. Wciąż można go było obalić. Rozległych oceanów nigdy. Dlatego też wymagano od pracowników Royal Australian Navy niesamowitej niezłomności. Łamano ich na treningach, aby odsiać tych, którzy się nie nadawali i wzmocnić tych, którzy tego potrzebowali. Praca oraz przywiązanie do RANu sprawiło, że Ephraim nie był wymodelowany na ich obraz i podobieństwo. Był wykuty w skale, a każda linia tworząca jego sylwetkę i osobowość była wykonana z wyjątkową dbałością. Charakter, poczucie odpowiedzialności oraz opieki sprawiły dodatkowo, że Burnett był idealnym marines. Posiadał w sobie wszelkie pożądane cechy, a gdy stał się mężem oraz ojcem, wiedział, za co walczył. Wszystkim marynarzom doradzano posiadanie rodziny, bo jak bardzo niebezpiecznym był człowiek, który nie miał nic do stracenia... Burnett nigdy nie podejrzewał jednak, że on sam będzie im podobny. Z postrzępionymi relacjami domowymi i brakiem stabilności, która została mu odebrana przez kogoś, kogo kochał. I wciąż darzył wieloma uczuciami niezwykle go dekoncentrującymi. W końcu sam powiedział Gemmie przed wyjazdem, że nie był pewny powrotu. Czy była to chwila słabości, czy może wyraz najgłębszych pragnień? Nie chciał tak myśleć, ale czy mógł oszukać to, co tkwiło w nim samym? Czy była to prawda, czy może snop niekontrolowanych myśli?
Głos po drugiej stronie słuchawki kazał zejść kapitanowi na ziemię. Nieco wytłumiony, lekko schrypnięty. Z wyraźnym australijskim akcentem przy odpowiednich słowach. Domowy. Może lekko zaspany? Mężczyzna spojrzał na zegar zawieszony nad biurkiem, przy którym się znajdował — pierwsza czternaście w nocy. U Laurissy była ósma z tymi samymi minutami. Różnica czasowa nie była przesadnie szaleńcza — aktualne położenie statku Ephraima a Lorne Bay dzieliło siedem godzin i tak też miało pozostać w samym Kuwejcie oraz Iraku. Leżał w tym jednak szkopuł płynnej i niezaburzonej niczym komunikacji między kapitanem a tymi, którzy pozostali na lądzie. Czas wolny, który mógł sobie wyznaczyć, nie był regulowany sztywnym kontraktem, a biorąc pod uwagę ciągle ruchome misje, przerwa w informowaniu rodziny o jego aktualnym stanie mogła trwać nawet kilka dni. Ucieszył się więc, że udało mu się dodzwonić do kobiety za pierwszym razem.
Bałeś się, że znów zażądam jakiś wycieczek, jeśli przyjdziesz do kwiaciarni?
Mogła z łatwością usłyszeć schrypnięty śmiech przyduszony ciemną barwą tonacji. To prawda. Tamta sytuacja była nowa i niecodzienna. Tak niepodobna do niego, ale czy miało to jakieś większe znaczenie? Wszak nie żałował. - Nie wiem, czy na tę wycieczkę chciałabyś się wybrać. Od dziesięciu dni jesteśmy na morzu, a jutro dopływamy do Kuwejtu - odpowiedział, mając przed oczami obraz unoszących się dzisiaj z pokładu Adelaide śmigłowców i zgromadzonych w nich komandosów. W jego oczach państwa Zatoki Perskiej nie były przyjemną drogą ku odpoczynkowi. Nie, gdy wywalczył tam tak wiele lat i miał to robić zapewne jeszcze wiele więcej. Oczywiście aktualnie trwająca operacja Accordion z założenia była misją wsparcia Australijskich Sił Obronnych dla operacji Okra, Manitou i innych działań ADF i w większości obchodziło się to bez problemów. Nie oznaczało to, że załoga Adelaide nie była świadoma niebezpieczeństwa i nie była na nie gotowa. Planowanie awaryjne i wzmocnienie relacji regionalnych w regionie Bliskiego Wschodu zawsze wiązało się z ryzykiem. Samo rozmieszczanie elementów zapewniających łączność, wsparcie sił, operacje w bazach lotniczych, mobilność powietrzną, wsparcie ruchów, dowodzenie i kontrolę oraz elementy służby śledczej ADF na tym konkretnym terenie były zadaniami nieprzewidywalnymi. Nie wiedział więc, co miało przynieść jutro, ale zdecydowane pokrzepienie zapewnił mu list, który otrzymał od Teresy. A teraz także kobiecy głos, który chociaż nie wiązał się z długą historią przeszłości, był miły. Chociaż jeden z tych znajdujących się w Lorne Bay... - Pamiętasz, o czym mówiłaś mi ostatnio? Opowiadałaś mi o swoich ulubionych kwiatach. Chciałbym, abyś przez następny miesiąc każdego dnia o siódmej przesyłała po jednym z nich pod wskazany przeze mnie adres. Czy w formie bukietów, czy też samych — wybierz, co będzie bardziej pasowało. Chciałbym też, abyś wplotła tam też te dzikie. Australijskie - podyktował, robiąc przerwy w odpowiednim momencie, jakby wiedząc, że Laurissa musiała to sobie gdzieś zapisać. Nawet oczami wyobraźni widział ją przy blacie z telefonem w jednym ręku i długopisem w drugim. - To dla mojej córki. Chcę, żeby wiedziała, że codziennie o niej myślę, nawet jeśli jestem daleko - dodał, chociaż w sumie nie wiedział po co. Hemingway raczej nie interesowały jego motywacje. W przeciwieństwie do Leonie, z którą ostatnią rozmowę — podczas której ujawnił, że chce unieważnienia — widział w okrutnych barwach. Był wobec niej okrutny, lecz nie mógł postępować inaczej. Musiał się od niej uwolnić. Musiał to zrobić, aby ocalić Teresę i samego siebie. Lub to, co z niego zostało. Teresa była najważniejsza. Na moment spojrzenie kapitana zawiesiło się na mundurze, który aktualnie miał na sobie. Biel oraz marynarskie insygnia, którymi mała Burnett lubiła się bawić i chwalić w przedszkolu... - Myślisz, że uda ci się to zrobić? - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, wracając już uwagą do Laurissy i w myślach odtwarzając jej zdekoncentrowaną minę.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Zamiast stać spokojnie, przechadzała się między kwiatami, robiąc kilka kroków w przód, tylko po to, aby zaraz zawrócić. Miała wrażenie, że jest mistrzynią w komplikowaniu własnego życia i poniekąd wierzyła, że Ephraim wpisuje się w ten schemat, co nie oznaczało w nawet najmniejszym calu, że żałowała ich wycieczki motorowej, którą w zasadzie na nim wymogła. Gdyby tego nie zrobiła, nie byłaby w stanie prowadzić z nim tej rozmowy, która chociaż na moment wydarła ją ze szponów pozostałych problemów, których nie była w stanie, a nawet nie próbowała rozwiązywać. Nie potrafiła. Podejmowanie decyzji stanowiło dla niej niewykonalne zadanie, do którego nigdy nie dojrzała. Wolała te od siebie odsuwać, ignorować, a w rezultacie pozwalać na to, by przeszłość i jej konsekwencje jedynie piętrzyły się na jej ramionach, bezustannie ściągając ją do dołu. W tej jednak chwili nie miało to większego znaczenia. Była w swoim bezpiecznym miejscu, rozmawiała przez telefon z mężczyzną, który jeszcze nie miał okazji - a przynajmniej aż tak dotkliwej - by poznać ją z jej najgorszych stron. Wydzierała więc dla siebie te momenty, może nawet beztroskie, a przynajmniej do chwili, w której nie dotarł do niej sens jego słów.
- Och - podsumowała, co ledwo dało się usłyszeć, z uwagi na zachrypnięte i wymęczone gardło. - To daleko - dodała już wyraźniej, ale nieszczególnie błyskotliwie. Była skołowana, jakby nieprzygotowana na taką informację, a przecież jednocześnie stanowiła w tej rozmowie jedynie usługodawcę, nie miała więc prawa niczego zakładać, tym bardziej, że ich znajomość była dość... trudna do zdefiniowania, przynajmniej dla niej. - Którą macie tam godzinę? - czy miała więc prawo do podobnych pytań? Oczywiście, że nie, ale tłumaczyła samą siebie tym, że to zwykła ciekawość, w dodatku ubrana w ogólnikowe informacje, żadna wścibskość, nic osobistego. Jedynie godzina. Przynajmniej na ten moment, bo gdy stanęła przy oknie kwiaciarni, przymknęła na moment oczy, starając się sobie wyobrazić, jak to jest spędzić tyle dni na morzu. - Może i bym się wybrała, ale nikt mnie nie zaprosił - zażartowała w końcu, odchodząc od okna, by ponownie rozpocząć snucie się to tu, to tam. Kiedy więc przeszedł do interesów, faktycznie miała czas, aby sięgnąć po długopis, swój notatnik i wszystko w nim umieścić, ignorując jeszcze ciekawość związaną z tym, czego dokładnie dotyczy zlecenie, jak i jakąś ponurą myśl, że dzwonił jedynie z tego powodu. Ta jednak nie dręczyła jej zbyt długo, bo gdy wszystko stało się jasne, uśmiechnęła się do słuchawki, chociaż nie mógł tego zobaczyć. - Irysy i twoje ulubione kwiaty... zapamiętam i zajmę się tym - podsumowała, czując pewnego rodzaju ciepło na myśl o tym, że zdecydował się właśnie na kwiaty, o których mu mówiła. Poza tym znów musiała przyznać, że zdawał się być naprawdę dobrym ojcem, innym, niż ten, który wychował ją samą. Być może właśnie to lubiła w Ephraimie najbardziej, nawet jeśli nie znała go zbyt dobrze. - Chciałbyś dodać jakiś karnecik? Konkretny podpis, jak kochający tata? A może... - zawahała się na moment. - Wiesz kiedy wrócisz? Mogłabym odliczać dni - zaproponowała, a potem zmieszała się lekko, gdy dotarło do niej, jak źle to zabrzmiało. - Dla twojej córki oczywiście, żeby wiedziała, kiedy znów ciebie zobaczy - sprostowała natychmiast, ale nieco za szybko wyrzuciła te słowa z siebie, bo przepływ powietrza znów podrażnił gardło i zaowocowało to salwą kaszlu, który chwilę jej nie odpuszczał. Na całe szczęście ostatecznie się z nim uporała i po cichym westchnięciu przejrzała jeszcze raz notatki, gotowa niebawem zapytać o odpowiedni adres dostawy, ale jeszcze nie teraz... wolała dawkować sobie pytania, w końcu gdy jej ich zabraknie, będzie musiała się rozłączyć, a wówczas.... znów zostanie sama z ogromem myśli, z którymi sobie nie radziła.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ephraim nie mógł narzekać w ostatnich latach na fakt, iż jego życie było skomplikowane. Wręcz przeciwnie. Wydawało się i było idealne. Wiedział, co miał robić i wiedział, czego mógł oczekiwać od innych. Małżeństwo z Leonie dla wielu wydawało się dziwne, niemal fanaberią, jednak kto znał Burnetta, zdawał sobie sprawę, iż mężczyzna nie podejmował decyzji nieprzemyślanych i w pośpiechu. Dopiero od ostatniego roku nastąpiła zmiana takowego nastawienia, jednak nie można było się dziwić — wszelkie podstawowe wierzenia oraz fundamenty zostały roztrzaskane, a ich odbudowa była praktycznie niemożliwa. W niektórych aspektach. W końcu Ephraim wiedział, że bez względu na uczucia czy wątpliwości tyczące się Turner, nie mógł ulec. Gdyby pozwolił, aby próbowali naprawić ich związek, gdyby pozwolił, aby na nowo się związali, nigdy nie przestałby odwracać się przez ramię. Nie chciał tego — ani dla siebie, ani dla Leonie, ani dla małej Teresy. Wieczna nieufność nie mogły równać się ze spokojny, zdrowym domem. Rodziną. Małżeństwem. Nie. Nie zgadzał się z dawną partnerką, że była jeszcze jakakolwiek szansa. Nie widział jej. A poświęcał na te rozmyślania naprawdę dużo czasu. W przeciwieństwie do Laurissy czy Leonie Ephraim był kimś, kto wręcz parł naprzód, aby znaleźć rozwiązanie najbardziej skomplikowanych spraw. Musiał je mieć, by je zamknąć, pójść dalej i nigdy już do nich nie wracać. Nie analizować. Zbyt wiele otwartych niewiadomych powodowało wytrącenie go z równowagi, brak skupienia, irytację oraz głęboką upartość, która skutkowała również osądzeniem innych. A przy tym wyjątkowo przerośniętym poczuciem winy, które leżało na ich barkach... Bo przecież, mimo że to nie on zdradził, nie on miał dziecko z inną, wyrzucał sobie, że może mógł dostrzec, że coś było nie tak. Nawet najbardziej absurdalne powody do torturowania siebie samego sumienie podpowiadało mu nadzwyczaj często. A on nie umiał się z nimi uporać.
Którą macie tam godzinę?
- Chwila po pierwszej - odpowiedział, chociaż docierała już pierwsza trzydzieści. I chociaż był to środek nocy, Ephraim wcale nie czuł jeszcze zmęczenia. To już minęło. W końcu jego ciało nawykło do czasu, który mijał w Lorne Bay. Słysząc dalsze słowa kobiety, zamyślił się, a jego wyobraźnia powędrowała do tego, jaką rolę pełniłaby na okręcie. - Musiałbym cię przydzielić do sprzątania, bo na moim statku nie ma miejsca dla turystów - przyznał bez większego przejęcia i chociaż dobry humor go nie opuszczał, mówił prawdę. Oczywiście obecność Laurissy na Adelaide w takich okolicznościach była absurdalna, ale trzeba było niekiedy pozwalać na rozpierzchnięcie się rzeczywistości, aby znaleźć w absurdzie odpoczynek. - Jesteś chora? - rzucił w pewnym momencie, słysząc kolejny raz jej niewyraźny głos i marszcząc w zatroskaniu brwi. Początkowo zrzucał to na karb połączenia, ale teraz był bardziej niż pewien, że coś było na rzeczy. - Zamierzasz chodzić do pracy chora? - dodał lekko strofującym rozmówczynię tonem, chociaż nie przekraczał on kurtuazji. Po prostu... W jakimś stopniu naprawdę się zmartwił. Zaraz jednak temat zszedł na zamówienie. - Polegam na twojej inwencji twórczej. Nie chcę, aby było monotonnie - doprecyzował, żeby kobieta nie myślała, że chodziło jedynie o irysy i dziką florę Australii. Wiedział jednak, że ma do czynienia ze specjalistką i nie musiał się martwić o brak finezji. Wszak sama ostatnio tak dobrze opisała mu symbolikę kwiatów. Uśmiechnął się smutno pod nosem — chociaż kobieta nie mogła tego widzieć — na jej dalszą propozycję z wiadomościami dla małej Teresy. Coś ciężkiego osiadło na męskiej klatce piersiowej. - Sęk w tym, że nie wiem, kiedy dokładnie… - zaczął, przerywając w pewnym momencie, gdy po drugiej stronie drzwi swojej kwatery usłyszał szuranie. Jakby niepewnych nóg, ale spojrzenie Ephraima wbiło się w wejście, zupełnie jak gdyby wyczekiwał, że zaraz usłyszy pukanie. Trwało to zaledwie dwa uderzenia serca, ale gdy nic się nie wydarzyło, a szuranie odeszło gdzieś dalej, odetchnął. Nie chciał przerywać rozmowy ani ograbiać się z już i tak krótkiego czasu przeznaczonego jedynie dla niego samego. Prywatność na statku była niesamowitym towarem luksusowym. - Przepraszam. Myślałem, że ktoś puka. Nie wiem, kiedy dokładnie wracam - dokończył urwaną myśl, wracając także spojrzeniem do biurka, po którym wzrok sunął bez konkretnego celu. - Możemy coś zakładać, ale operacje rządzą się swoimi prawami. - Tak samo jak przeciwna strona, przemknęło mu przez głowę, chociaż nie śmiał powiedzieć tego na głos. Zaraz jednak odchylił się na krześle i wbił wzrok w sufit, podczas gdy wolna dłoń powędrowała do jego włosów i tam na dłuższą chwilę pozostała. - Zresztą Teresa nie umie jeszcze czytać - dodał już rozbawiony. Jego córka jeszcze miała przed sobą daleką drogę. Dopiero poznawała pierwsze cyfry oraz sieć znaków. Literki miały pojawić się już wkrótce, chociaż i tak blondyneczka co nieco próbowała bazgrać. Na jej wiadomościach do ojca było to najbardziej widoczne. - Ale może… Mogłabyś drukować małe zdjęcia czy nie za bardzo? Pomyślałem, że może bym wysyłał jej zamiast słów zdjęcia? - Oczywiście — mógł to robić w formie SMSa do Leonie, ale to nie było to samo. Tak samo jakby pisał, że wraca za miesiąc, za tydzień, jutro… Wiedział, że Laurissa rozumiała. Zawahał się na moment. - I jeszcze w sumie przyszło mi do głowy. Gdy byłem ostatnim razem, widziałem, że macie także wieńce pogrzebowe czy się mylę?
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Przemierzając tak pomieszczenie wypełnione kwiatami, przysiadła w końcu na skraju roboczego blatu, wzrok zawieszając gdzieś w przestrzeni, bez żadnej konkretnej przyczyny. Myślami bliższa teraz była miejscu, w którym znajdował się Ephraim, niż kwiaciarni, chociaż na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, jak powinna sobie wyobrażać aktualne otoczenie mężczyzny. Nigdy nie była na okręcie, teraz przyłapując się na tej myśli, która nagle, w kontekście rozmowy z Burnettem wydała jej się niezwykle niewygodna i wymagająca zmiany. Może niekoniecznie chciałaby ją zwiedzać w charakterze osoby sprzątającej, ale i tak parsknęła cichym śmiechem, jakby nagle właściwym wydawało jej się ściszenie tonu głosu, szczególnie po tym, jak poznała godzinę, która panowała u jej rozmówcy.
- Aż tak nie doceniasz mojej przydatności w innych sektorach? - zapytała, wcale nie czekając na odpowiedź. Chociaż tego nie widział, pokręciła głową na boki. - Może chociaż jakieś gotowanie? - kontynuowała wywód, zachodząc w głowę dlaczego na telefon zdobył się tak późną porą. Owszem, różnica godzin pewnie mocno go ograniczała, ale wciąż... - Nie powinieneś teraz spać? Jeśli chcesz dam ci swój prywatny numer, nie musiałbyś celować w godziny otwarcie kwiaciarni, chociaż zwykle i tak siedzę tu do nocy - zauważyła, nie myśląc o tym, czy znów nie powiedziała czegoś zbyt śmiałego w jego kierunku. Chyba już taka była, może nawet nieco nachalna, chociaż wydawało jej się, że znalazła dobry moment, w którym powinna się wycofać i szybko wychwytywała ewentualne niezadowolenie z drugiej strony. Bądź co bądź nie narzucała się komuś, kto dał jej odczuć, że sobie tego nie życzy, aż tak nisko nie upadła, chociaż patrząc na to, że jej życie przypominało raczej równię pochyłą, podejrzewała ponuro, że to jedynie kwestia czasu. Teraz jednak zmieszała się delikatnie i chrząknęła cicho, by chociaż po części pozbyć się chrypy, która ją męczyła i zabrzmieć nieco lepiej. - W zasadzie wydaje mi się, że już zdrowieję. W pracy jest zawsze sporo do zrobienia, a w domu za bardzo się nudzę - wyjaśniła, nie myśląc o tym, że w zasadzie nie musiała tego robić, bo przecież wciąż było im bliżej do obcych sobie ludzi, niż do... no właśnie, do czegoś, co umiałaby nazwać. - Martwisz się o mnie? - zażartowała, chcąc nieco rozładować ewentualne napięcie, może zabrzmieć też na nieco zdrowszą, a mniej zmęczoną. Zanotowała jeszcze w głowie jego wytyczne, ciesząc się, że poniekąd dał jej dużo przestrzeni do własnych decyzji. Lubiła takie zlecenia, więc zamierzała podejść do tego ze sporym zaangażowaniem. W głowie już wyobrażała sobie kilka kompozycji, a będąc w świecie tych swoich roślinnych fantazji, o wiele trudniej było jej zejść na ziemię bez uszczerbku, szczególnie, gdy Ephraim sprowadził ją na nią dość ciężkimi słowami. Zmarszczyła się nieładnie, przez chwilę po prostu czekając na jakieś rozwinięcie, cokolwiek. Cisza jednak wypełniła całą przestrzeń, a kiedy została przerwana, nie informacje, a jakaś wzmianka o ewentualnym intruzie dotarła do niej z telefonu. Temat jednak powrócił, a do Laurissy chyba zaczęło docierać, że bycie wojskowym, nawet w czasach pokoju, to nie kwestia krajoznawczych wycieczek. Tak oczywista wiedza, a jednak wydała jej się niesamowitym odkryciem. Nadal milczała, gdy zażartował z córki i cóż, teraz jeszcze dotkliwiej czuła, że powinna była coś powiedzieć, ale było jej ciężko uporządkować myśli. Dopiero jego pytanie przypomniało jej, że rozmowa to dialog, a nie monolog. Odruchowo zsunęła się z blatu by stanąć na prostych nogach. - Oczywiście, że mogłabym! Nie byłoby z tym problemu - powiedziała od razu, a zaraz serce zabiło jej mocniej, chociaż mimowolnie wzrok sięgnął w kierunku tych wspomnianych wieńców. - Tak, mamy - jej głos zabrzmiał wręcz piskliwie i nienawidziła siebie za to, gdy to do niej dotarło. W przeciągu jednego uderzenia serca była w stanie stworzyć w głowie milion scenariuszy tego, co zaraz usłyszy, a każdy z nich była jeszcze cięższy do przyjęcia. Aż musiała wesprzeć się o blat, przymknąć oczy, wejść mu w słowo, nim ugryzła się w język. - Ephraim, ale ty na pewno wrócisz, prawda? - wymsknęło jej się, przez co poczuła się, jak skończona idiotka. Spanikowała, ona i te jej dramatyczne, złowróżbne myśli i wieczne stany lękowa. Wzniosła oczy ku niebu zła na siebie, ale próbowała jeszcze z tego wybrnąć. - Umm... no... - szukała, dłonią masując skroń, jakby to miało pomóc. Najwyraźniej się opłaciło. - Pytam, żeby mieć pewność, że tym razem zapłacisz - dodała głupio, żartobliwie, z fałszywą lekkością, w której pokładała teraz wszelkie nadzieje na to, że zabrzmiało to chociaż odrobinę wiarygodnie.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Gdy ona zastanawiała się nad tym, jak wyglądało jego otoczenie, on nie mógł nie wrócić wspomnieniami do Lorne Bay i widoku, jakie posiadało miasteczko. Nie. Nie zmiękczało go to w żaden sposób ani nie powodowało, że to miejsce miało się w jakikolwiek zapisać pozytywnie w myślach kapitana, ale woda wokół jak wszędzie była żywa. Była wspaniała i nie można było tego odebrać. Wysokie klify przy latarni morskiej, krzyczące mewy, zagubieni gdzieniegdzie turyści. Jeszcze do niedawna jego dom. Aktualnie co? Co jeśli nie gruzy, przypominające mu jedynie o tym, co się działo? Wszystko wiązało się ze wspomnieniami, jakie tam przeżył i jakie — jak sądził — do niedawna rozlewały ciepło po jego wnętrzu oraz skórze. Ciężko było nawyknąć do nowej rzeczywistości, ale jeszcze trudniej było pozostać przy zdrowych zmysłach. W końcu nie wiedział, czy to on bardziej wykrzywiał realia, czy wszyscy wokół… Na szczęście tym razem nie był sam, bo głos kwiaciarki sprowadził go na ziemię i nie pozwolił spadać niżej, niż powinien. Delikatny uśmiech rozlał się po strudzonej twarzy kapitana, który z krzesła przy biurku przeniósł się na łóżko i ułożył wygodnie, wpatrując w sufit kwatery. Momentalnie poczuł, jak kręgosłup odpuścił w usztywnionych cały dzień miejscach. Chryste, nawet nie miał pojęcia, że tak bardzo tego potrzebował… Podłożył jedną dłoń pod głowę, wiedząc, że po rozmowie z Laurissą po prostu zaśnie. - Nie znam cię od tej strony - przyznał, wiedząc, że bycie kobietą wcale nie sprawiało, że automatycznie było się mistrzem kuchni. Leonie była świetnym przykładem czystego zaprzeczenia takowego myślenia i to on radził sobie zdecydowanie lepiej. Gdyby nie teściowa, Teresa zapewne jadłaby ciągle coś na wynos. - Rozmowa kwalifikacyjna zapewne ułatwiłaby sytuację - dodał w podobnym co do niej tonie, wiedząc, że ich małe pertraktacje prowadziły donikąd, ale nie przerywał ich. Podobały mu się takie, jakie były. Gdy poruszyła temat snu i czasu wolnego, odetchnął. - Kładę się ostatni, ale nie przeszkadza mi to. A co do telefonu… Nawet jeśli chciałbym, to nie wiem, kiedy będę miał kolejny raz taką swobodę. - Westchnął. Mogła usłyszeć w jego głosie, że było mu z tym ciężko. Aktualnie było ciężej. I nie chodziło o to, że narzekał na pracę oraz jej ilość. Po prostu ten czas wolny kiedyś był pożytkowany na kontakt z rodziną, a teraz… - Ale i tak miałem pytać, gdzie wysyłać ci zdjęcia - dodał już bardziej śmiało. Zapewne kwiaciarnia miała maila, ale wolał poczekać na decyzję właścicielki. W końcu sama wiedziała, gdzie miało być dla niej najwygodniej, a Ephraim nie zamierzał jej utrudniać życia.
Martwisz się o mnie?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział, wcale nie kryjąc się z lekkim afrontem w głosie. Zupełnie jakby tak naprawdę mówił chcesz mnie tym pytaniem obrazić?, jednak nie był urażony. W końcu wszystko czaiło się na stopie wyraźnie luźniejszej aniżeli poważniejszej. Mimo to nie uważał, że rozsądne było, aby szła w takich okolicznościach pracować. Zaraz jednak złagodniał nie tylko w głosie, ale również ostrzejsze rysy kapitańskiej twarzy rozluźniły się. - Po prostu się nie przepracuj. Z kim będę załatwiał interesy? - spytał retorycznie, ale nawet i ta atmosfera została przerwana. W końcu nic nie było takie proste, jak być powinno...
Ephraim, ale ty na pewno wrócisz, prawda?
- Laurissa… - zaczął, nie wiedząc, co miał odpowiedzieć. Zaskoczyła go. Zaskoczyła go faktem, że pytała o to ona — kobieta, która przecież nie była kimś mu blisko znanym i która powinna w żaden sposób czuć zmartwienia wobec jednego z wielu klientów. Nie powinna czuć przywiązania... Nie znała go, a jednak... Tak. Zdecydowanie wprowadziła go w stan zadziwienia i zadumy. Bo nie miał bladego pojęcia, jak powinien zareagować. Przecież jeszcze niedawno jakaś część jego samego przyznała wprost, że nie chciał wracać. I nie chodziło o śmierć, ale to zawsze widniało gdzieś w tle. Oczywiście nie chciał zostawiać rodziny — mimo to od kiedy tylko zaczęła się ona tworzyć, upewnił się, że pieniądze, które zostawiał, miały zabezpieczyć przyszłość ich bliskich. W tym momencie myślał już jedynie o Teresie. Zabezpieczał ją na wypadek, gdyby nie miał wrócić. - To nie jest takie proste. Wiesz o tym - odpowiedział w końcu, podnosząc się z łóżka i opierając łokieć na kolanie. Rozmasował również zmęczoną twarz, zdając sobie sprawę, że właśnie położył na ramionach swojej rozmówczyni brzemię świadomości. To krótkie pytanie, jakie wybrzmiało głosem Laurissy, cofnęło mężczyznę do czasów, gdy właśnie tak bardzo się tego obawiał. Pozostawienia kogoś mu bliskiego samego oraz w sytuacji, w której musiał radzić sobie bez niego. Dlatego odszedł od Gemmy. Sądził, że zakładając rodzinę z Leonie, był już gotowy na poświęcenia, lecz jak życie nagminnie mu udowodniało — nie poświęcał niczego. Dziecko nie było jego dzieckiem, żona była mistrzem manipulacji... Zamknął oczy. W końcu jednak wyrwał się ze stagnacji, a dziwna myśl przemknęła mu przez głowę. - Hm… Słuchaj - zaczął dość niepewnie, bo sprawa była niepewna i nie wiedział, czy w ogóle powinien z nią wychodzić naprzeciw. - W Sydney Opera House będą wystawiać Jezioro Łabędzie. Może poszłabyś ze mną, gdy wrócę? - Jeśli nie przeszło mu przez gardło, bo przecież nie zamierzał dać się zaskoczyć, ale... Może to w pewien sposób miało uspokoić Laurissę. A może jego samego? Nie musiał jej mówić, że tak naprawdę od ponad roku miał bilety, chcąc zrobić niespodziankę Leonie. I nie chodziło o niezwykłą trudność w nabyciu miejsc, które sobie wybrał, lecz ze względu na jego pracę. Gdy wyszła sytuacja z Teresą oraz Williamsem, zapomniał o biletach całkowicie. W końcu zapomniał o wiele przyziemnych sprawach, skupiając się na tym, że właśnie życie, które jak sądził od prawie dekady, było prawdziwe, takowe nie było. Zresztą można było mówić o balecie wiele, a o tym konkretnym aż nadto, ale Ephraima to nie zrażało. I chociaż rodzice często zabierali go wraz z Melody do opery, filharmonii czy teatru, nigdy nie było mu po drodze akurat z Jeziorem Łabędzim. Mimo że tytuł wydawał się dla części ludzi oklepany, to bardzo niewielka grupa faktycznie ów balet widziała. Laurissa mogła też należeć do grona osób niezaznajomionych z przedstawieniem. Zaraz jednak zdał sobie z czegoś sprawę i łapiąc się na tym, dodał po chwili wyraźnie zażenowany:
- I... Wybacz. Nie spytałem, czy twój partner nie ma nic przeciwko. Przepraszam.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Zabawne, jak niewiele potrzeba, by uciec myślami od problemów, które w życiu Laurissy wypełniały każdą wolną przestrzeń, głównie dlatego, że sama była mistrzynią w ich stwarzaniu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio spotykały ją same przyjemne rzeczy, ale była pewna, że w takiej rzeczywistości byłoby jej o wiele trudniej się odnaleźć, niż w obecnej. Mimo to, te parę chwil wytchnienia podczas toczenia tak ważnej rozmowy z kimś, kto przecież nadal bliższy był nieznajomemu, niż znajomemu, dawały jej naprawdę wiele. Może nawet zbyt wiele, bo zwyczajowo przypisywała różnym sytuacją zbyt istotne znaczenie, podczas gdy inni zwykli traktować ją z o wiele większą rezerwą, wynikającą pewnie z tego, że tak nakazywała dojrzałość i życiowe doświadczenie, coś, czego Hemingway wystrzegała się, jak ognia.
- Od strony sprzątania też nie... wstyd się przyznać, ale straszna ze mnie bałaganiara - zażartowała nie pierwszy raz w tej rozmowie, z jakiegoś powodu chcąc utrzymać tą lekkość dialogu, związaną z prowadzeniem w zasadzie bezcelowej dyskusji. - Chociaż pewnie nie powinnam o tym wspominać - zreflektowała się nieco, bo faktycznie wątpiła, aby miała tym sobie zaskarbić uznanie w oczach kogoś z marynarki wojennej. Całe szczęście póki co nie wyrzucała sobie za bardzo tej niepotrzebnej szczerości. - Na telefon w zasadzie byłoby najwygodniej... prześlę ci mój numer, jak skończymy rozmawiać - zaproponowała, biorąc przy tym głębszy oddech, jakby wcześniej przez tą samą kwestię wstrzymywała go niepotrzebnie. Nie wiedziała też, jak skomentować to, że chodzi spać najpóźniej, z jakiegoś powodu miała wrażenie, że trzymanie się tematów około sennych mogłoby wprowadzić jeszcze więcej niezręczności, a co tu dużo mówić, winiła siebie za to, że i tak mocno już nadszarpuje pewna granicę. Kiedy tak o tym się głowiła, to dość swobodne i jakże jednoznaczne stwierdzenie Ephraima mocno ją zaskoczyło. Pewnie nawet zarumieniła się bezmyślnie, zadowolona z tego, że nie rozmawiali teraz twarzą w twarz.
- Trochę trącisz hipokryzją, co? - zdobyła się na odwagę, by mu to wytknąć, ale przy tym pytanie to wzbogacił cichy, lekko zachrypnięty z uwagi na stan gardła, chichot. Mimo, że wyczuła w jego głosie nuty urazy, wcale nie przyjęła ich, jako czegoś złego, wręcz przeciwnie. W końcu było to dość miłe, świadomość, że przejmował się jej osobą. - Skoro ty chodzisz spać ostatni, ja mogę przyjść do pracy z niegroźną infekcją - dodała, chociaż wątpiła, aby jej słowa wymagały wyjaśnienia. Chciała jeszcze przez chwilę utrzymać tę lekkość, która już niedługo miała im towarzyszyć. Nie była pewna, czego się spodziewała, a mimo to poczuła jakiś zawód, jakby liczyła, że prawda okaże się absurdalnie pozytywna i łatwa do przyjęcia. Sam sposób w jaki wypowiedział jej imię sugerował już, że tak wcale nie będzie.
- A może wcale nie wiem? - wymsknęło jej się naiwnie, może wręcz dziecinnie. Z manierą, która jasno wskazywała na upartość, a nie faktyczną niewiedzę. Jakby chciała wyprzeć rzeczywistość, która doskonale była jej znana i upierać się przy tym, co o wiele łatwiej było przyjąć i w co wolałaby wierzyć. Potrzebowała teraz jakiegoś zapewniania, właśnie takim słabym i żałosnym typem człowieka była. Dlatego jego pytanie, może raczej zaproszenie, przyjęła jak jakiś dar od losu, trochę jak tę przysłowiową brzytwę, której chwytał się tonący. Musiała wierzyć, że za tymi słowami będą stały fakty, to ją uspokajało, nie dopuszczało innych scenariuszy. Odetchnęła więc znacznie głębiej, przymykając na moment oczy i kiedy ona oswajała się z ulgą, on dodał te parę słów, których kompletnie się nie spodziewała, a które cóż... przypomniały jej przed czym uciekała, prowadząc tę rozmowę. Zmieszała się odrobinę, w głowie szukając odpowiednich słów.
- Wątpię, żeby miał - przyznała po chwili, dość niepewnie. Wiedziała, jak to brzmi, nie potrafiła też tego wyjaśnić, nie przez telefon. Wniosła więc oczy ku niebu, przez moment patrząc bezwiednie na ścianę. - To skomplikowane... jak źle to nie zabrzmi - dopowiedziała, mając wrażenie, że niczego te słowa nie rozwiązują. Nie chciał z resztą wprowadzać tych ciężkich osobistych rozterek, do tej bańki, w jakiej udało jej się znaleźć za sprawą telefonu Ephraima. - Dlatego chętnie przyjmę twoje zaproszenie - dodała nieco ciszej, jakby się bała, że rozmówca zaraz się z tego wycofa. - Tylko mnie nie wystawiaj - miało to zabrzmieć niby groźnie, niby żartobliwie, ale przede wszystkim miało oznaczać, że na pewno wróci, a wątpliwości, jakie oboje musieli czuć chwilę temu były jedynie niepotrzebną obawą, którą nie należało się przejmować.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Może ich relacja zaczęła się rozwijać dość niecodziennie, ale ludzkie więzi nie musiały zawsze iść jednym torem i chociaż normalnie Ephraim nie był tak silnie spontaniczny, jak podczas odwiedzi w kwiaciarni, nie żałował. Złapał oddech, którego potrzebował, a rozmowa z nieznajomą jak dotąd kobietą, posiadała wydźwięk porozumienia, jakiego potrzebował od naprawdę wielu miesięcy. Nie było już Nate'a, a Joel miał swoje życie, w które Burnett nie chciał zanadto ingerować własnymi, dość pochmurnymi rozmyślaniami. Przy Laurissie mógł powiedzieć o wiele więcej, a przez fakt, że go nie znała, nie niosła na swoich barkach aż tak wielkiego ciężaru. Oczywiście, że kapitan nie traktował kobiety jako przekaźnika, w który mógł wrzucać własne słowa, bo to nie tak, że to robił. Ale było łatwiej po wymianie zdań. Nawet gdy nie mówił wprost, co się działo, było łatwiej.
Na telefon w zasadzie byłoby najwygodniej... prześlę ci mój numer, jak skończymy rozmawiać.
- Dobrze. Dziękuję - zgodził się, tak samo wieńcząc temat drogi, jaką powinni się w przyszłości komunikować. Raczej nie miały to być wybitnie rozbudowane wiadomości, a jedynie przesyłane zdjęcia, bo Ephraim wiedział, że miał sporo pracy, podczas gdy czas wolny stanowił wybitnie luksusowy towar. Zaraz jednak wywrócił oczami, czego oczywiście nie mogła zobaczyć. - Nie chodzę tu przeziębiony - odgryzł się, chociaż słychać było przez słuchawkę, że nie był zły. Ale miała rację. Pod tym względem był hipokrytą, bo od siebie wymagał najwięcej, podczas gdy troszczył się o innych. Taki po prostu był i poczuwał się nie tylko wobec najbliższych — przecież miał świadomość własnej służby całemu narodowi, a nawet dalej, biorąc pod uwagę, że wysyłany był wszędzie. Tam także nie pozostawał bierny.
A może wcale nie wiem?
Uśmiechnął się pod nosem smutno. To było jakby poza świadomością obywateli — bo przecież to nie te czasy, aby masowo grzebano mundurowych. I oczywiście — nie byli w trakcie II-giej Wojny Światowej, aby żołnierze, marynarze czy lotnicy ginęli w dziesiątkach, czy nawet setkach dziennie, ale ta współczesna wojna wyglądała zupełnie inaczej. Na terenach takich jak Australia nikt nie myślał o zamachach, na które trzeba było zważać bądź na ekstremistów gotowych ginąć w imię swego guru tudzież religii. Sytuacja w Europie także ukazywała ludziom, jak to naprawdę mogło wyglądać. Że tak naprawdę niewiele różnili się od czasów nazizmu czy poprzednich ideologii niszczących świat. Nie chciał jednak przesadnie o tym rozmawiać i najwidoczniej stąd ta nagła myśl, przez którą czuł się teraz nieswojo. Jego propozycja była dla niego chyba tym, czym była dla niej. Jakimś dziwnym zapewnieniem o normalności. O tym, że bez względu na wszystko powrót był pewny i chociaż rzeczywistość miała te plany brutalnie zweryfikować, przez krótki moment Ephraim pozwolił sobie na zamierzenie w tej naiwności. Miała się ona skończyć z kolejnym momentem, gdy otworzy oczy, ale aktualnie, pod wpływem Laurissy i jej słów, w sercu kapitana zapanowało zawieszenie. - Na pewno? Nie brzmisz na przekonaną. Nie chcę być problemem. Zresztą to moja wina — powinienem zapytać o to wcześniej. - Przetarł zmęczoną twarz, biorąc głęboki dech i wypuszczając zaraz powietrze. W jego słowach nie było fałszywej uprzejmości czy uniżoności. Naprawdę nie zamierzał wprowadzać niezręczności i nie chciał wprowadzać rozmówczyni w zakłopotanie. Propozycja nie była także zamiennikiem za Leonie, bo w przeciwieństwie do dawnej partnerki, Ephraim nie traktował ludzi przedmiotowo. Odczekał odpowiednią ilość czasu, po czym spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Powinien już iść spać. Odchrząknął więc. - W każdym razie chciałbym zamówić jeden wieniec z dostarczeniem go na cmentarz wojskowy w Cairns. Sektor F linia czternasta. Porucznik Collins. Nathaniel. Nie mam konkretnej daty. Po prostu gdyby w tym miesiącu się tam pojawił, byłbym wdzięczny. - Oczywiście, że wiedział, że Nate miałby go znienawidzić za ten wieniec, ale Ephraim też właśnie dlatego go zamawiał. Nieco na przekór zmarłemu przyjacielowi, a nieco by jego pamięć mimo wszystko wciąż trwała. Bo nie zapomniał. Nie miał zapomnieć. - Co do kwiatów dla Teresy — adres to Pearl Lagune 282. Jej matka wie, że będą dostawy. Coś powtórzyć? - spytał, informując dość skrupulatnie właścicielkę kwiaciarni o tym, co dokładnie jej zlecał. Przy okazji imię żony nie przeszło mu przez gardło. Na pewno nie po ostatniej rozmowie, która ponownie pogłębiła niską samoocenę Ephraima. W końcu jak mógł nie zorientować się przez siedem lat, że żył z kimś, kto był... No, właśnie. Jaki? Okrutny? Ślepy? Egoistyczny? Turner dobrze grała rolę niewinnej żony, a on nieświadomego niczego męża. Chryste, nie... Nie chciał znów o tym myśleć. Proszę nie.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chociaż nie mogło to brzmieć najlepiej, lubiła, gdy się o nią troszczono. Na pewno daleka była od tych kobiet, które na każdym kroku podkreślały, że same mogą o siebie zadbać i najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. Z resztą uważała osobiście, że nie ma co nawet próbować kreowania się na kogoś takiego, bo jaka była, dało się dość szybko zobaczyć. W każdym razie z uwagi na swoją naturę, nawet gdy jej zripostował, zamiast się tym przejąć, uśmiechnęła się ciepło do słuchawki aparatu, chociaż ta nie miała przekazać mu ekspresji jej twarzy.
- I dobrze, wtedy musiałabym wygłosić mowę o dbaniu o zdrowie - podsumowała, samej również pozwalając sobie na hipokryzję, bo ta w jej odczuciu nie była w tym konkretnym przypadkiem niczym szkodliwym. Poza tym wolała ten żartobliwy ton, a niżeli faktyczne skupienie na tym, że chora poszła do pracy. Tylko tutaj potrafiła naprawdę odpocząć, a ostatnio wydawało jej się to dość trudnym zajęciem.
- Nie jesteś problemem, Ephraim - odpowiedziała tym razem już z o wiele większą dozą zdecydowania. Jeśli ktoś był problemem, o raczej Laurissa, ale te słowa - zbyt gorzkie - pozostawiła dla samej siebie, bo nie chciała by ich rozmowa przybrała patetycznego charakteru. Sięgnęła jeszcze po długopis, by dokładnie zanotować zamówienie na wieniec pogrzebowy, a chociaż korciło ją, by zapytać kim był dla niego ten człowiek, ugryzła się w język. Nie dlatego, że nie chciała być wścibska, a dlatego, że godzina u niego musiała być późna, a ona wierzyła, że na to pytanie przyjdzie jeszcze czas przy innej okazji. - Zajmę się tym - zapewniła go, by nie musiał martwić się tą kwestią. - Wszystko rozumiem, nic nie musisz powtarzać - dodała, nie mając pojęcia o tym, jak wzmianka o matce Teresy zadziałała na jej rozmówcę. Ona sama chyba nadal się cieszyła z tego, że zadzwonił i podarował jej te kilka chwil wytchnienia. Jej głos zdawał się być w swojej barwie nieco lżejszy, jakby coś opadło z jej barków.
- Leć już spać - poleciła więc łagodnie. - Musisz wypoczywać, jak każdy inny członek załogi - naturalnie nie była nikim, kto miałby prawo wydawać mu jakiekolwiek polecenia, ale nie o to chodziło w jej słowach. Po prostu chciała mu w ten sposób pokazać, że mimo ich dość raczkującej znajomości, znalazł się w gronie osób, o które się martwiła. - Cieszę się, że zadzwoniłeś. Śpij dobrze - pożegnała się jeszcze i w końcu rzeczywiście przyszedł czas na rozłączenie połączenia. Jeszcze przez chwilę siedziała z telefonem w dłoni, wpędzona w lekkie zawieszenie, ale gdy już poukładała sobie wszystko w głowie, bezzwłocznie przesłała mu swój numer, równocześnie jego własny dodając do prywatnych kontaktów.

<koniec> <3
Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ