fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
I

I've been waiting for you
outfit // Andrew Swallow
Większości tych ludzi nie widziała od lat, choć zwykle mieszkali gdzieś za rogiem i mieli dużo wolnego czasu. Ophelia jednak niechętnie wracała wspomnieniami do szkolnych czasów, a tego typu spotkania niosły ze sobą duże ryzyko takich powrotów. I dopytywania o starych znajomych, a bała się pytań o Andrew. Nikomu nie mówiła, jak w zasadzie się rozstali, i jak ich kontakt ostatecznie się urwał. Z jakiegoś powodu wciąż udawała przed wszystkimi, że jej dom naprawdę był dobry, a największym złem w jej życiu był Drew, a raczej jego matka. Alkohol wycisnął z niej jednak wyznanie, że straciła jego numer. Nie z winy ojca, ale zmieniając telefon. Potem starała się zmienić temat, bo wspomnienia, od których ściskało ją w brzuchu i gdzieś w sercu, wróciły niemal miażdżącą falą. Od pewnego czasu widywała go co prawda codziennie – na zdjęciach numer dwa i trzy, wiszących w rzędzie sześciu ważnych fotografii nad kanapą w jej salonie. Na nich jednak był… odległy. Przez te lata musiał w końcu przecież dorosnąć. Nawet ona wreszcie się zmieniła, zyskując kobiece krągłości, w których pojawienie się zawsze wątpiła, nieco dojrzalszy głos i leciutkie, ledwo widoczne zmarszczki wokół oczu, ujawniające się przy uśmiechach. Nie umiała go sobie jednak wyobrazić. I nie szukała zdjęć w internecie, nie bawiła się w stalkerkę i nie wypytywała o niego. Bo gdyby chciał ją spotkać, spytać, czemu milczy – wiedziałby, gdzie szukać. I nie szukał. Chyba że już go nie było, ale przecież… wiedziałaby, prawda? Czułaby w sercu coś więcej, niż naiwną tęsknotę, której żadna płytsza relacja nie umiała uciszyć.
W niedzielny wieczór wszyscy musieli się już rozejść. Urok pracy na etacie. Ona się nie spieszyła – studio otwierało się dość późno, a nie chciała wracać do domu. Nie brakowało jej ciszy i lekkiego zapachu farby, wydobywającego się od rana z łazienki, za której remont zabrała się samodzielnie, z niedużą pomocą drabinki, bo przy jej wzroście i posturze prace budowlane nie były szczególnie proste. Przynajmniej pracując nie miała czasu wspominać – jak teraz, gdy kończyła drinka, ociągając się z ostatnimi łykami, bo nie wypadało zamawiać kolejnego. W Moonlight zaczynało się zresztą robić pusto, bo najwyraźniej wszystkich dotyczyła poniedziałkowa wczesna pobudka. Pewnie chcieliby już zamknąć, a ona gapiła się w swoją szklankę mohito tak, jakby widziała w niej minę Drew chwilę po tym, jak na szkolnej imprezie wyciągnęła go na parkiet na wolnego, upierając się, że ten jeden raz musi się zgodzić, a potem pocałowała go w policzek, zupełnie nie starając się, by zrobić to szybko czy dyskretnie. Zrobiła to tak po prostu, nie przejmując się spojrzeniami i tym, że to zupełnie nie wypadało, a na taniec z nią czekała jakaś lepsza partia. Wtedy nie wyobrażała sobie lepszej partii. A teraz? Teraz nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek z kimś będzie. Oswoiła się już ze swoją samotnością.
I z myślą, że i na nią przyszła pora. Postanowiła nawet odnieść szklankę do baru, by nie dokładać obsłudze pracy, bo chociaż sama nigdy nie musiała pracować jako kelnerka czy użerać się z niemiłymi klientami, a jej ojciec był zdania, że są tu w gościach, zawsze starała się po prostu być dobrym człowiekiem. I nie świecić tym, że jest z dobrego domu. I gdy tylko odwróciła się, by ruszyć w kierunku barmana, zamarła i aż szklanka wypadła jej z dłoni – na szczęście pozostały jej resztki refleksu i złapała ją gdzieś na wysokości swoich kolan, ale zdecydowanie nie tak chciała zaprezentować się po latach.
Nieco pijana niezdara z rozmazanym tuszem w kąciku oka.
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
1 | Ophelia Crawford | out

Nie do końca był w stanie pojąć samego siebie. I nie do końca rozumiał podjętą przez siebie decyzję, żeby mimo wszystko pozostać w Lorne Bay — wszystkie sprawy związane ze śmiercią babci i testamentem, który miał zostać otwarty w najbliższych tygodniach, mógł przecież załatwiać nadal mieszkając w Cairns i przyjeżdżając tutaj jedynie, kiedy zaszłaby taka potrzeba. A mimo to zdecydował się..., wrócić? Sam ni był pewien czy tak powinien w ogóle myśleć o swoim pojawieniu się z powrotem w miasteczku, za którym przestał tęsknić w chwili, kiedy zobaczył jej dłoń zamkniętą między palcami rąk tamtego chłopaka. I tak, jak zawsze wydawało się Drew, że kiedyś, kiedy uda się mu odłożyć chociaż trochę grosza, przeniesie się tutaj — może nawet zamieszka razem z babcią i zajmie się nią, mimo że wiedział, że nie chciała być dla niego ciężarem i starała się robić wszystko, żeby pozostać samodzielną najdłużej jak tylko się da, ale od tamtej chwili. Nie chciał nawet słyszeć o Lorne, bo przyjeżdżając tutaj, nie potrafił chociażby nie przejechać obok domu, w którym mieszkała ta najukochańsza na świecie dziewczyna.
W kilka dni wynajął niewielkie mieszkanie w centrum; nie chciał zatrzymywać się w domu należącym do babci, do którego jak tylko wszedł, poczuł jak uderzony ogromną, niedającą ogarnąć się umysłem falą wspomnień, z których większość łączyła się bezpośrednio z Ophelią. Nie był w stanie udźwignąć tego wszystkiego, tym bardziej że wystarczało dotknąć każdej rzeczy w tamtym miejscu, żeby w głowie odtworzyło się jak z rozciągniętej starej taśmy filmowej, wyblakłe już lekko wspomnienie tej starszej, niemniej kochanej kobiety, której chyba jako jedynej zależało na Andrew. Zahaczył się w barze Moonlight szybko i praktycznie od początku zaczął brać najpóźniejsze zmiany — nie miał większego problemu z siedzeniem do ostatniego klienta, żeby wyprowadzić go do wyjścia a potem zamknąć wszystko i samemu pójść na plażę. Nie rozumiał tylko, dlaczego szedł zawsze w to samo miejsce, w którym zazwyczaj siedzieli z Ophelią wychodząc razem na spacery kilka lat wcześniej; jakby stopy niosły go we wszystkie odwiedzane z nią miejsca same. To bolało. To bolało naprawdę mocno.
Przyszedł na najpóźniejszą zmianę tak, jak zawsze i pierwszych kilkadziesiąt minut spędził na zapleczu przyjmując najpierw dostawę a następne kilkadziesiąt układając wszystko zgodnie z uwagami, które przekazał mu kilka dni wcześniej szef. I kiedy wreszcie wyszedł zajął się od razu barem od czasu do czasu rozglądając się po sali, w której jednym końcu dojrzał spora grupę znajomych — kojarzył ich ze szkoły, z miasteczka i niekoniecznie chciał, żeby go zauważyli. Przyglądał się chwilę siedzącej tyłem do baru dziewczynie czując dziwne emocje — jakby znał ją, ale przecież to nie mogła być ona. To nie mogła być Ophelia; nie spodziewał się spotkać jej tutaj pewien, że wyjechała z miasteczka. Miała przecież iść na studia medyczne, więc po co miałaby wracać do tej dziury. Tylko zanim mógłby przyjrzeć się tej dziewczynie uważnie, klient z drugiego końca baru przywołał go do siebie. I chociaż myślał wciąż o tamtej dziewczynie, starał zająć głowę obowiązkami.
Bar powoli się wyludniał, ale tamta blondynka siedziała wciąż w tym samym miejscu bawiąc się szklanką z resztkami lodu na dnie. I chciał już podejść do niej, kiedy barmanka kończąca zmianę poprosiła, żeby wypuścił ją przez zamknięte od dostawy zaplecze. Skinął głową i zniknął razem z nią na zapleczu, które zamknąwszy, wygasił światła i wrócił na oświetloną już tylko pojedynczo zapalonymi lampami salę. Doszedł do wniosku, że wyprosi siedzących przy oknie mężczyzn i podjedzie do tamtej dziewczyny, kiedy odwróciwszy się zobaczył ją stojącą po drugiej stronie baru. I aż zaparło Drew dech w piersi — to była ona. To była Ophelia. Uchylił tak, jak chciałby coś powiedzieć drżące wargi a kiedy z jego gardła nie wydostał się żaden dźwięk, przełknął kilka razy ślinę i wyszedł zza baru w chwili, w której spostrzegł jak szklanka wysuwa się spomiędzy jej palców. Niemal podbiegł do Ophelii i przykucnął chcąc złapać tę nieszczęsną szklankę, ale była szybsza, chociaż miał wrażenie, że ledwie była w stanie zapanować nad swoimi ruchami i to nie dlatego, że była pijana, ale czuł, że był ostatnim kogo spodziewała się zobaczyć.
Przeczesał ufarbowane na czarno włosy, jakby chciał je zasłonić dłonią w pierwszym odruchu i czerwieniąc się, powoli wstał i wyciągnął w jej stronę rękę.
Masz... – powtórzył błądząc spojrzeniem po jej opalonej i obsypanej jasnymi piegami twarzy. – Masz jak wrócić do domu? – Zapytał wreszcie wyjmując szklankę z jej drobnej dłoni, trącając niby przypadkiem palce Ophelii swoimi — chciał spleść je razem, ale przecież nie mógł. Nie miał prawa. I jedynie wpatrywał się w nią z całą tą mieszaniną wszystkich kłębiących się w nim emocji i uczuć.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Powinna wyjechać. Znalazłaby sobie miejsce w każdym zakątku świata, bo była dobra w swoim fachu, chociaż nie operowała skalpelem ani stetoskopem tak, jak było to dla niej zaplanowane. Dostała już przecież kilka dobrych propozycji, z Nowego Jorku, Londynu czy dużo bliższego Sydney. Zarabiała dobrze, a ojciec jeszcze dołożyłby się do jej wyprowadzki, wciąż wierząc, że pieniądze to najlepsze, co można dać dziecku. Z jakiegoś powodu nie miała jednak odwagi wyjechać z Lorne Bay. Jakaś jej cząstka, malutka, ale przemawiająca jej własnym głosem z lat dzieciństwa, twierdziła, że to zły pomysł, bo wtedy Andrew, gdyby jej, oczywiście, w ogóle szukał, nie zdoła już jej znaleźć. Jakby wcale przy odrobinie trudu po wpisaniu w wyszukiwarkę jej nazwiska nie dało się znaleźć jej bieżących osiągnięć i portfolio z miejscem pracy. Ich miejscem było jednak Lorne Bay. Pełne złych wspomnień, ale dość skutecznie tłumionych tymi dobrymi, o wspólnej nauce do sprawdzianu z matematyki w domku na drzewie, o wymienianiu się wrzucanymi do szafki liścikami. Kiedyś odważyła się wrzucić mu nawet walentynkę, ale starała się zmienić charakter pisma, a podpisała się jako Polly, bo nie miała jednak dość śmiałości, a walentynki zawsze nazywali głupim świętem i ze wszystkich rozrywek świata wybierali wtedy wycieczki w odludne miejsca, bez tych wszystkich zakochanych par, przy których chyba czuli się skrępowani. Tutaj był jej dom. Tutaj już na zawsze miała go wspominać. Miała słyszeć jego śmiech w swojej kuchni i patrzeć na te zdjęcia, których nie zdejmie do końca życia, bo przecież w swoim dziecięcym pamiętniku, trzymanym gdzieś na dnie pudła z pamiątkami, wciąż miała go zapisanego na pierwszej stronie w rubryce moja ulubiona osoba.
Kiedyś miała nadzieję, że to wszystko naprawdę potoczy się inaczej. Że zostanie lekarzem i pomoże Andrew oderwać się od toksycznej matki. I że będą żyli długo i szczęśliwie. W pewnym momencie była już zbyt duża, by wierzyć w długo i szczęśliwie, ale chciała, żeby i on był w końcu szczęśliwy. Z nią lub bez niej. W całej swojej żywiołowości była też zbyt nieśmiała, by uwierzyć, że on w ogóle mógłby chcieć jej w swojej przyszłości. Nawet w roli przyjaciółki. Jeden pocałunek zmienił wszystko, ale nie zdążyli się sobie z tego wytłumaczyć. A inne pocałunki nie smakowały już tak samo. Nigdy więcej nie poczuła tak silnych motyli, które odebrałyby jej dech w piersiach. Przyszłość napisała się sama. Z daleka od medycyny, a w końcu też od ojca i macochy. I od Andrew. Życie pisze własne scenariusze, a jej życie napisało melodramat.
I czuła się z tym już w porządku. Wciąż czasem było jej ciężko, wciąż czasem chodziła w ich miejsca i największą dumą napawało ją, gdy to ich zdjęcia zdobywały uznanie – ale pogodziła się z takim losem. Cała ta ugoda wzięła jednak w łeb, gdy życie powiedziało sprawdzam i postawiło go na jej drodze. O ile to był on, bo początkowo było to raczej tylko wrażenie, przeczucie, a dopiero po chwili przyjrzała mu się z góry, a jej ręce zadrżały. Zmienił się. Zmężniał. Przefarbował. I dalej patrzył na nią tak samo, a jej aż zakręciło się w głowie, bynajmniej nie od alkoholu. Nawet nie zauważyła, że przygryzła dolną wargę, patrząc na niego w napięciu. Miała tak dużo pytań. Co tu robił? Gdzie był? Czy miał kogoś? Czy tęsknił za nią? Czy był w końcu szczęśliwy?
Pokręciła tylko lekko głową, czując, że w ustach z wrażenia ma zupełnie sucho, a jej głos zabrzmiałby dziwnie. Początkowo powędrowała dłonią za jego dłonią, jakby chciała chwycić jego palce, ale cofnęła ją zaraz. Nie mogła. Nie mogła, bo nie znała odpowiedzi na żadne pytanie. I w zasadzie to ona zerwała ich kontakt, a raczej – ktoś zrobił to za nią.
Drew… – udało jej się w końcu wydusić, gdy przełknęła ślinę. Odchrząknęła, mając wrażenie, że brzmi jak niepewny dzieciak, a nie dorosła kobieta, która powinna już wiedzieć, ile jest warta. – Czekałam na ciebie – jakkolwiek głupio to nie brzmiało. Jej twarz rozświetlił jednak lekki, nieśmiały, szczery uśmiech. Już zapomniała, jak bardzo potrafi być przy nim niezręczna. – Ale trudno w to uwierzyć, co…? – dodała nerwowo, mimo to nie cofając się ani o krok. Niczego nie chciała tak bardzo, jak jego bliskości.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Emocji i uczuć, których niespodziewanie było o wiele za dużo; czuł się tak, jakby wszystkie wnętrzności zaczęły skręcać się w jeden wielki supeł, podczas gdy serce biło z każdą sekundą coraz szybciej i dziwił się, że nie wyskoczyło mu z piersi albo nie stanęło odmawiając posłuszeństwa rozkazom wysyłanym przez impulsy nerwowe. Wpatrywał się w nią ledwie chwilę a miał wrażenie, że tych kilka sekund trwało całą wieczność i chociaż było mu dziwnie, niekoniecznie nieprzyjemnie, ale też nie najprzyjemniej na świecie, nie miałby nic przeciwko, żeby móc przyglądać się Ophelii rzeczywiście w nieskończoność. Chciał wyłapać każdą najmniejszą nawet zmianę w jej twarzy, sylwetce i posturze. W jej ruchach czy sposobie chodzenia. W tembrze jej głosu, który był pewien, że powoli zaczął już zapominać, ale nie... Nie zapomniał go, bo jakby mógł i od razu wyłapał, że teraz wydawał się odrobinę głębszy, chociaż wciąż tak samo słodki i spokojny mimo ledwie wyczuwalnego drżenia w wypowiadanych słowach, kiedy odezwała się po chwili. Stając przed nią wypuścił powietrze tak, jakby przyjął naprawdę osłabiając, może nawet bolesny cios w brzuch i chociaż czuł jak gardło zaciska mu się coraz mocniej, z trudem uśmiechnął się do Ophelii.
Widział jak podobnie do niego wyciągała w jego stronę dłoń, którą chciał złapać w swoje i przycisnąć do twarz, obsypując je miejsce przy miejscu drobnymi, krótkimi pocałunkami przepełnionymi rzewną tęsknotą, ale powstrzymał się w chwili na samo wspomnienie tamtego chłopaka, który złapał ją za rękę i zaczął całować. Przymknął wolno powieki, jakby był zmęczony a przecież to wciąż nie była jego pora, żeby w ogóle pomyśleć o położeniu się spać. Przekrzywił głowę i nabierając kolejny głęboki wdech, dopiero odwrócił się powoli i odstawił szklankę na bar, o który oparł się i pokręcił głową z niedowierzaniem, żeby po chwili spojrzeć znów na Ophelię przez ramię. I kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów, pokręcił głową przecząco zaciskając znów mocno powieki.
Nie Ophelia..., nie. Nie mówmy o tym – dodał bardzo szybko; nie chciał słuchać kłamstw o tym, że czekała — przecież widział, że nie. I jednocześnie czuł, że miała mu do powiedzenia o wiele więcej jak mógłby zakładać, ale bał się, że nawet jeśli teraz zaczynając mówić nie kłamał, mógł za chwilę usłyszeć, że „przestała czekać”, skoro nie przyjeżdżał tak długo. Gdyby tylko mógł, gdyby był zależny tylko od siebie, ale przecież wszystko co zarabiał oddawał matce i to ona wydzielała mu pieniądze powtarzając, że nie chce, żeby wpadł w nieodpowiednie towarzystwo, jakby pojawiający się w ich mieszkaniu klienci i jej koleżanki były odpowiednim. Co mogło go spotkać gorszego, gdyby wyszedł na miasto? Gdyby wsiadł w autobus i przyjechał do Lorne Bay? Uśmiechnął się, ale wyjątkowo smutnie i zwieszając głowę miedzy ramionami tak, że niesforna czarna grzywka zahaczała o bar wraz z każdym ruchem jego ciała, wymamrotał:
Wszystko się zmieniło. Ty i ja się zmieniliśmy – dodał wzdychając ciężko, żeby po kilku, może kilkunastu sekundach ukradkiem obetrzeć twarz wierzchem dłoni. I wyprostowawszy się, pociągnął cicho nosem zanim odwrócił się z powrotem do Ophelii — wiedział, że zauważy nieznacznie zaczerwienione, szklące się mu nawet w tym ściemnionym świetle oczy, ale to nie miało znaczenia. – Odwiozę cię, jeśli zaczekasz chwilę. Wyprowadzę tych dwóch i zamknę tutaj wszystko. Chyba że – przerwał i znów przełknął ślinę, jakby potrzebował czasu, żeby znaleźć odpowiednie słowa. – Chyba, że ktoś ma po ciebie przyjechać... Ojciecalbo narzeczony dodał tylko w myślach, bo wiedział, że nie przejdzie mu to przez gardło, mimo że był pewien, że Ophelia nie była sama a nawet..., nie chciał żeby była sama bez względu na to jak bardzo nie bolałby go jej widok z innym mężczyzną. Przecież nie był tak naiwny, żeby wierzyć, że mogłaby być z nim — nie był dla niej wystarczająco dobry. W ogóle nie był dobry. I tak naprawdę od dłuższego czasu rozumiał już starego Crawforda. Rozumiał, dlaczego nie chciał żeby ktoś taki jak on kręcił się przy jego córeczce. Był zerem nie mogącym zaoferować jej niczego poza ciągnącymi się za nim jak smród plotkami związanymi z matką. Doskonale pamiętał dzień, kiedy siedzieli razem pod szkołą a chłopak z równoległej klasy przechodząc obok zawołał do Ophelii to powtarzające się najczęściej ze wszystkich szykan i obelg „did you swallow Swallow?” I pamiętał ostrożny, uważny i tak delikatny, że ledwie wyczuwalny dotyk jej dłoni, kiedy opatrywała mu rozbity łuk brwiowy a potem rozciętą wargę powtarzając, że nie potrzebnie zareagował i rzucił się na tamtego chłopaka, ale nie mógł przecież inaczej.
Dotknął do tego miejsca, którego sama dotykała kilka lat wcześniej nasączonym piekącym środkiem dezynfekującym gazikiem i ściągnął brwi opuszczając głowę na piersi, żeby po chwili popatrzeć na nią. – Powiedz, że nikt po ciebie nie przyjedzie i że nie masz nic przeciwko, żeby zabrać się ze mną? – Miał o wiele niższy i odrobinę zachrypnięty głos, ale wciąż z tym samym zaśpiewem ukrytym gdzieś głęboko.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Tęskniła. Tak po prostu. Choć wiedziała, że mógł w to nie wierzyć, bo w końcu to ona przestała pisać, to do niej nie mógł się dodzwonić, to ona nie wysłała nawet głupiej kartki na święta. Gdyby wiedziała, że widział, jak Carter pocałował ją wtedy w rękę – za co zresztą dostałby w twarz, gdyby nie obecność jej ojca, i za co być może w twarz powinien dostać, by potem nie pozwolić sobie na pocałunek w usta, po którym już na osobności dobitnie uświadomiła mu, co uważa – sama by go szukała. Jeździłaby po całym Queensland z nadzieją, że w jakiś sposób są sobie pisani i znajdzie go w końcu, żeby wszystko mu wyjaśnić. Finalnie jednak nawet jego babcia, którą potajemnie raz odwiedziła, a która nie otworzyła jej drzwi, nie chciała z nią rozmawiać, gdy przypadkiem spotkały się na ulicy, a Ophelia dość nieśmiało spytała, czy z Andrew wszystko dobrze. Miała zresztą wrażenie, że nie tylko jej rodzina darzyła go antypatią – jego babcia i matka nie przepadały z kolei za nią, choć w sąsiedztwie uchodziła za jedno z najmilszych dzieci. Może nawet zbyt miłych, bo przecież zdarzało jej się trzymać za rękę takiego wyrzutka, jak Drew. Teraz jednak, po tylu latach milczenia, nie wiedziała, co powinna mu wyjaśnić. Czy w ogóle cokolwiek. Ale skoro nie odwrócił się od niej i nie odszedł ze szklanką, musiał też mieć jakieś pytania, prawda? Nie mógł jej po prostu znienawidzić.
Wszystkie doznania, choć intensywne, nie były nieprzyjemne. Trochę się stresowała, czuła pewne napięcie, ale przede wszystkim oszałamiającą, choć niezbyt śmiałą radość i dużo tęsknoty, która pchała się naprzód, chcąc w końcu być ukojoną. Ale ukojenie nie przyszło. Nie wziął jej w ramiona tak, jak kiedyś, gdy zdarzało jej się płakać przez problemy, które przy jego problemach wypadały tak blado, że wstydziła się swoich łez. Dopiero gdy odwrócił się do niej tyłem, poczuła ból. Przytłaczający ciężar w piersi, jak wtedy, gdy patrzyła za odjeżdżającym samochodem, i nieznośne, nerwowe ukłucie z tyłu głowy. Bo czemu miała o tym nie mówić? Czemu, gdy przez lata sny o nim wracały prawie co noc i należały do tych nielicznych przyjemnych marzeń?
Nie zmieniłam się. Ty też nie – zaprotestowała może nieco zbyt gwałtownie, bo skąd mogła wiedzieć, czy się zmienił? – ale to najlepiej dowodziło, że ona wciąż była Ophelią. Nieco idealistyczną Ophelią. Nie mogła znieść jego spojrzenia, bo od wieków nie widziała go z zaszklonymi oczami. Jej własne momentalnie zaszły łzami, ale zamrugała kilkukrotnie, by je odgonić. Nie była pewna, czy to przez alkohol, czy przez niego tak trudno jej nad sobą zapanować.
Pokręciła znów głową, chcąc mu wyjaśnić, że on nic nie rozumie, że pomylił się co do niej, co do świata. Że mogą jeszcze jakoś to naprawić i znowu być dwójką dzieciaków, brodzących po kolana w oceanie i chlapiących na siebie tak długo i intensywnie, że jej macocha urządzi karczemną awanturę za przemoczone ubrania. Miał jednak rację – wszystko się zmieniło. Byli już dwójką dorosłych i od lat wiedli oddzielne życia. On spalał się coraz bardziej, gdy ona coraz bardziej błyszczała, dostając wszystko, o czym marzyła. Oprócz miłości. Do miłości nigdy nie miała szczęścia.
Ojciec jest w Adelaide. Nie wróci przez najbliższe miesiące. Może przez lata – powiedziała w końcu, patrząc na niego już ostrożniej, czujniej. Poprawiła torebkę na ramieniu i objęła się lekko ramionami, jakby gotowa przed czymś bronić – może przed ogromem swoich uczuć, który stawał się coraz bardziej niejednoznaczny i trudny. – Pojadę z tobą. Jeśli chcesz. W końcu chyba masz mnie za tą złą, prawda? – zaśmiała się niepewnie i w końcu odwróciła wzrok, nie wytrzymując tego napięcia. Nigdy nie czuła się winna – do tego momentu. Może mogłaby być trochę sprytniejsza. Znaleźć jakieś rozwiązania. Zapisać jego adres, zamiast przepisywać go z koperty, nie przykładając do tego wagi. Zapisać jego numer, skoro nigdy nie pamiętała czwartej i siódmej cyfry. Popytać znajomych, czy może ktoś jeszcze ten numer ma. Ale w końcu było jej głupio. Nie głupiej, niż w tym momencie, gdy zrozumiała, jak musi wyglądać w jego oczach. – Zaczekam – dodała szybko, żeby pokryć swoje zażenowanie. Nie powinien zajmować się jej emocjami. W ogóle nie powinien się nią zajmować. Byłby szczęśliwszy, gdyby nie postanowiła odnosić tej szklanki, tylko po cichu wyszłaby z baru, zostawiając za sobą tylko zapach tych samych od lat lekkich perfum. Byłby szczęśliwszy, gdyby ciągle nie próbowała mieć go dla siebie.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Jakby mógł? Jakby miał znienawidzić kogoś, kogo przecież kochał całym sobą odkąd właściwie pamiętał? I odkąd pamiętał to ona była zawsze przy nim trzymając go za rękę — czasami lekko tak, że nie był pewien czy jej palce wciąż tkwiły splecione z jego a innym razem ściskając z całych sił jego dłoń w swojej, jakby bała się, że jeśli poluzuje tylko odrobinę uścisk nie poczuje ciepła jego rąk w swoich już nigdy więcej. Tylko ona..., tylko Ophelia była przy nim śmiejąc się razem z nim do łez albo ocierając ich słone krople z jego policzków, kiedy miał dość wszystkiego, co słyszał na swój temat. Kiedy nawet kilku nauczycieli zaczynało pozwalać sobie na szczególnie niewybredne komentarze odnoszące się do jego rodziny. Kiedy obrywał po kolejnej poniedziałkowej wizycie matki. Była najwspanialszą osobą, najlepszym przyjacielem i najpiękniejszą dziewczyn, jaką los postawił na jego drodze. I chociaż doskonale wiedział, że kompletnie do siebie nie pasują i chociaż gdzieś głęboko w środku przeczuwał, że prędzej jak później ich drogi rozejdą się w przeciwne strony, odpychał od siebie tę myśl ciesząc się z obecności Ophelii i rozkoszując każdą wspólnie spędzoną chwilą — nawet, kiedy nie mając do niego cierpliwości gdy odrabiali razem prace domowe i tłumaczyła mu chyba setny raz gdzie popełniał błąd w chemicznych równaniach, udając że chciałaby go udusić, bo... Sam nie był pewien, kiedy przewrócił się na podłogę i pociągnął Ophelię na siebie tak, że przez moment ich nosy stykały się z sobą i gdyby tylko wystarczyło mu śmiałości, mógłby poczuć smak jej pachnących kokosową pomadką warg na swoich. Tylko że już wtedy wiedział, że nie może i że nie ma prawa — czuł się gorszy, brudny wręcz z odbitym głęboko piętnem wyrytym na skórze jak oznakowane bydło. Jedyne na co się wtedy zdobył to dotknięcie do jej nosa, na który nacisnął leciutko i uśmiechnął się nieśmiało nie przestając patrzeć Ophelii w oczy. Mogłaby go nawet wtedy udusić a jedyne o czym pomyślałby w tamtym momencie, to że umiera szczęśliwy skoro patrzy w jej wielkie oczy.
Oczy, w których odwracając się do niej zobaczył tak samo lśniące jak te, które czuł pod własnymi powiekami łzy. I marszcząc czoło, potrząsnął głową, jakby chciał tym samym poprosić, żeby nie płakała, ale nie był w stanie tego powiedzieć. Uśmiechnął się tylko i widząc jak objęła się otaczając poruszającą się szybciej pierś ramionami, przez moment nie wiedział co powinien zrobić, bo jedyne czego chciał to objąć ją i przytulić mocno do siebie. Miała rację — nie zmieniła się i jeśli w ogóle to jedynie przez odbijające się także na niej echo obelg, którymi inni obrzucali jego. Właśnie tego nie chciał i bał się, że prędzej czy później sama będzie tak samo wyśmiewana. Nie wyobrażał sobie, że miałaby cierpieć z jego powodu i mimo wszystkiego, co sam widział albo czego dowiadywał się przypadkiem o niej, mimo całego bólu, który rozlał się po jego ciele, kiedy zobaczył ją z tamtym chłopakiem na tarasie jej rodzinnego domu, nie miał żalu i nie obwiniał jej o nic. Nie miał prawa a oprócz tego..., czy nie powinien sam dążyć do tego, żeby wszystko ostatecznie wyjaśnić? Żeby stanąć z nią twarzą w twarz i usłyszeć prawdę jaka by ona nie była? Zamiast tego wolał uciec i zapadać się w siebie tęskniąc coraz mocniej, chociaż wiedział, że powinien o niej zapomnieć.
I kiedy śmiejąc się niepewnie, nerwowo powiedziała, że „to ona jest tą złą” natychmiast potrząsnął znów przecząco głową i obcierając usta i policzek wierzchem dłoni, zrobił kilka kroków w jej stronę. – Nie! Nie mów tak! Nie jesteś! – Zaczął o wiele głośniej niż w ogóle spodziewał, że może się odezwać poruszony do granic jej słowami. – Jesteś najlepsza. Zawsze taka byłaś. Nie mów tak, nie myśl – wyszeptał i nie panując nad sobą ujął twarzy Ophelii w dłonie zmuszając delikatnie choć stanowczo, żeby popatrzyła mu w oczy. A kiedy podniosła spojrzenie na Drew, znieruchomiał uświadamiając sobie jak blisko niej znalazł się w ledwie ułamku chwili wzbudzając przy tym zainteresowanie mężczyzn siedzących kilka metrów dalej.
Jesteś – przerwał, bo to, co chciał powiedzieć — wiedział, że nie powinien tego mówić i mieszać jej w głowie, tym bardziej skoro nie miał pojęcia jak wyglądało obecnie jej życie. Oparł czoło o jej i przymykając na moment powieki, wdychał zapach jej perfum, wciąż tych samych i dziwił się jak dobrze go pamiętał. – Zaczekaj – wyszeptał i odsunąwszy się tak, żeby móc spojrzeć jej znów w oczy, uśmiechnął się z trudem hamując cisnące się mu do oczy łzy, żeby w końcu wypuścić jej twarz z objęć swoich dużych dłoni. I pociągając znów nosem wskazała jej głową, żeby usiadła przy barze sam zaś ruszył w stronę mężczyzn, których zaczął wypraszać z Moonlight — musiała widzieć, że mocował się z nimi chwilę zanim ostatecznie udało mu się zamknąć za nimi drzwi i obróciwszy tabliczkę z „open” na „closed” zaciągnąć rolety zasłaniające szyby. Zaciągał kolejne rolety powoli zbliżając się do baru, za który wszedł w końcu i spoglądając na Ophelię, zapytał:
Napijesz się jeszcze czegoś? – I zanim mogłaby odpowiedzieć, postawił przed samym sobą kieliszek, do którego nalał trochę whisky. Wpatrzył się znów w jej oczy i w najmniej spodziewanym momencie wychylił na raz cały nalany przed chwilą alkohol, który zapiekł go w gardle nieprzyjemnie — wierzył, że dzięki niemu nie pęknie i nie zaniesie się płaczem wtulając się znów w Ophelię, chociaż..., czy nie tego chciał najbardziej?
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Nie pamiętała, w którym momencie zrozumiała, że go kocha. Późno. Zawsze wierzyła w platoniczność tego uczucia, w to, że będą najlepszymi przyjaciółmi na zawsze, będą swatać swoje dzieci i kiedyś wspominać ze śmiechem te wszystkie złośliwe dzieciaki, wszystkie obelgi i głupie insynuacje, które ją zawstydzały. Może wtedy, gdy leżeli na podłodze, gdy pierwszy raz zdała sobie sprawę z siły jego ramion i zapatrzyła mu się w oczy ze zbyt bliska, dotarło do niej, że zawsze był kimś więcej, niż tylko przyjacielem. Chciała go wtedy pocałować. Nie panowała nad oddechem i kręciło jej się w głowie, ale nie miała dość odwagi, bo w końcu nie całowała się nigdy wcześniej. Jej ojciec nie uważał związków w tym wieku za najlepszą inwestycję czasu, a ona… nie lubiła towarzystwa innych chłopaków. Nie sam na sam. Z nim było inaczej – czuła się przy nim bezpieczna, a jego dotyk zawsze był oczekiwany. Nigdy nie uciekała przed jego dłońmi – szukała ich. Uwielbiała ściskać jego palce, uwielbiała, gdy dotykał jej talii, gdy kojąco głaskał łopatki i przeczesywał włosy. On wszystko rozumiał. Wyczuwał jej nastrój i znał znaczenie każdego uśmiechu. Wiedział, kiedy miała ochotę na dziką wyprawę na rowerach, a kiedy wolała się gdzieś zaszyć i nawet milczeć, ale po prostu być razem. Zbyt późno zrozumiała, że chyba tak wygląda miłość. I że być może on też nie bez powodu czasem ściska jej dłoń nieco zbyt mocno, zanim zreflektuje się, jak bardzo jest krucha.
Nigdy nie wytykała mu łez. Chociaż z domu wyniosła lekcję o tym, że mężczyzna powinien być silny i nie powinien mieć żadnych słabości (do tego stopnia, że tydzień po śmierci żony powinien już sypiać z inną kobietą), czuła się w dziwny sposób… dumna, że umiał przy niej płakać. Cierpliwie ocierała wszystkie łzy i była przy nim niezależnie od tego, co usłyszał na swój temat i co sama o sobie usłyszała tylko przez to, że była obok. Zależało jej na nim. Od dziecka. Pamiętając o tym, jak sama po raz pierwszy wybuchła przy nim płaczem, gdy spadła z roweru i zdarła kolano, a on dmuchał na nie, póki jej dziewczęca buzia nie wyschła, nie mogłaby go odepchnąć nawet w momencie, gdy byłby najsłabszy na świecie.
Wysunęła nogę do tyłu, jakby chciała się cofnąć, gdy tak wybuchł, ale została w miejscu, przypominając sobie, że mimo upływu lat – to wciąż jej Andrew. To wciąż chłopak, który bronił jej kosztem rozciętej brwi. Zarumieniła się delikatnie, czując jego dotyk. Spojrzała mu w oczy i jej serce momentalnie zabiło za mocno. Wystarczyłoby, żeby wspięła się na palce. I żeby wychyliła się lekko, leciutko. Może magicznie cofnęliby się do przeszłości, do tamtego momentu, gdy stykali się nosami, a ona była bezbrzeżnie szczęśliwa, mając go tak blisko. Zamknęła w końcu oczy i delikatnie musnęła samymi opuszkami jego policzek, gdy zetknęli się czołami. Nie miała prawa do niczego więcej. Nie wszystkie marzenia się spełniają.
Nie płacz tylko. Nie przeze mnie – szepnęła bezradnie, siląc się na niepewny uśmiech. Widziała, w jakim jest stanie. Nie chciała być jego przyczyną. Usiadła przy barze. Bawiła się paskiem torebki, ale zerkała na Andrew, zastanawiając się, jak bardzo reszta tego wieczoru będzie niezręczna. Miała wrażenie, że cały wypity przez nią alkohol już stracił swoją magiczną moc, odbierając resztki śmiałości – dlatego gdy zaproponował jej coś do picia, skinęła głową. Wiedziała, że to może być na dziś za dużo, ale potrzebowała czegoś na rozluźnienie, bo w gardle miała gulę, a wokół jej serca zaciskała się bezlitosna dłoń, która na zmianę pozwalała mu trzepotać i brutalnie zatrzymywała na moment jego bicie.
Dla mnie będzie to samo – uśmiechnęła się, układając splecione dłonie na barze. Chociaż tak mogła być bliżej niego, bo przecież nie wypadało jej przejść na drugą stronę baru i wcisnąć się w jego ciało tak, jak tamtego wieczoru na plaży, gdy wypatrywali spadających gwiazd, a ona nie musiała wracać wcześnie, bo ojciec i macocha wyjechali na weekend we dwoje, a ona zapewniała ich, że będzie siedzieć w domu. – Chciałam ci odpisać. Ale macocha przechwyciła list. Zabrali mi telefon, i…i? Czy to było jakiekolwiek usprawiedliwienie? – Tak mi przykro, Drew… – wykrztusiła, nie znajdując słów na więcej wyjaśnień. Otworzyła tylko nieśmiało dłoń, jakby chciała zasugerować, że może jej dotknąć, jeśli chce. Że jeszcze może być jak dawniej, choć przez chwilę.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Tego, że Ophelia była kimś naprawdę ważnym, jeśli nie najważniejszym w jego życiu, był pewien od bardzo dawna; chyba jeszcze będąc chłopcem wiedział już, że miał dla niej w sercu szczególne miejsce o czym powiedział jej używając dokładnie tych słów kiedyś, kiedy siedzieli w jej domku na drzewie — byli dzieciakami, ale do tej pory doskonale pamiętał jak popatrzyła na niego. I pamiętał, że potem w żartach wiele razy śmiała się, że pewnie niedługo zajmie je jakaś długonoga piękność, ale Drew wiedział, że nikomu się to nie uda..., nigdy. I jeśli nawet przytakiwał jej bardziej dla świętego spokoju, w myślach powtarzał sobie, że nic takiego się nie stanie i..., nie mylił się, bo mimo że minęło tak wiele lat od tamtych tak naprawdę beztroskich w porównaniu do dzisiaj czasów, za każdym razem i w każdej trudnej chwili jego myśli kierowały się właśnie do niej. I z biegiem czasu, kiedy byli już od siebie oddzieleni, zrozumiał że tak naprawdę kochał Ophelię beznadziejną miłością, której jednak nie zamieniłby na żadne inne uczucie. I jeśli nie mógł być z nią, nie chciał być z żadną inną, więc nawet nie próbował bawić się w związki i jeśli jakakolwiek dziewczyna w Cairns zwracała na Drew uwagę szybko uświadamiał każdą, że nic poważnego z tego nie będzie. Żadna nie znała go tak jak Ophelia i żadna nie rozumiała go tak jak ona. Żadna nie była nią. I żadna nie akceptowała go w pełni takim, jakim był z wszystkimi zaletami, ale i wadami, których był świadom, bo przecież tylko ona widziała jak pozwalał czasami ponieść się tej wybuchowej cząstce charakteru i jak innym razem nie dając już sobie razy płakał w jej obecności, mimo że słyszał wciąż, że prawdziwy mężczyzna nie płacze. Zaciskał więc zęby i tylko pozwalał, żeby słona kropla zostawiała lśniący ślad na jego policzku, do którego wystarczało, że dotknęła miękkimi i ciepłymi opuszkami, żeby przynajmniej spróbował uśmiechnąć się do niej.
Tak, jak teraz, kiedy znaleźli się tak blisko siebie, że gdyby pochylił głowę o cal, może dwa a ich wargi zetknęłyby się z sobą wreszcie. I poruszył się, ale nie zbliżył twarzy do jej, tylko znów jak dawniej siląc się na uśmiech odpowiedział szczerze:
To nie przez ciebie. To..., przez to wszystko – przyznał podnosząc głowę i mimowolnie omiatając spojrzeniem cały bar. – Nie wiem co musiałabyś zrobić, żebym płakał przez ciebie. Co musiałoby ci się stać – dodał wpatrując się znów w jej oczy, których spojrzenie czuł wciąż na twarzy. Trącił czubek jej nosa, a kiedy odpowiedziała tak, jak zazwyczaj uśmiechem pogładził jeszcze Ophelię prawą ręką po włosach, w które bardzo chciałby wpleść palce..., gdyby tylko byli sami i gdyby wiedział, że wszystko, co wydawało się mu, że wydarzyło się w jej życiu nie było prawdą. Odchodząc, żeby wyprosić ostatnich klientów z baru, zastanawiał się jak zapytać ją o to wszystko, co nie dawało mu spokoju i czego chciał się dowiedzieć..., upewnić, bo ilekroć dzwoniąc do babci wypytywał o Ophelię, ta zbywała go albo odpowiadała, że przecież będąc „dziewczyną z dobrego domu musi układać sobie życie, zgodnie z oczekiwaniami, jakie stawia się przed panienkami z dobrych domów”. I zanim mógłby w ogóle pomyśleć, żeby spytać o cokolwiek więcej, babcia zmieniała temat — wściekał się, żeby potem tłumaczyć ją przed samym sobą, że przecież na pewno chciała tylko jego dobra, ale skąd mogła wiedzieć, co była dla niego tak naprawdę dobre? Jedyne czego on sam mógłby być pewien to, że nie był dobry dla Ophelii.
Spojrzał na dziewczynę unosząc lekko brew i wychyliwszy cały kieliszek na raz samemu, ustawił przed nią szklankę, do której wrzucił trochę lodu, po którym polał mieniącą się złociście whisky. Ostrożnie przesunął ją w stronę Ophelii i przyglądając się jej uważnie nie był kompletnie gotowy na to, co powiedziała. Zupełnie nie spodziewał się takiego wyznania i w pierwszej chwili był gotów odsunąć się od baru, ale wpatrując się w jej oczy widział coś, co nie pozwoliło mu się poruszyć tak długo, jak długo nie położyła otwartej dłoni wyciągniętej w jego stronę. Uniósł rękę i zawahał się na moment, żeby ostatecznie spleść znów z sobą ich palce, która zacisnął może nawet trochę za mocno i opierając się o bar nachylił się w jej stronę tak, żeby móc dotknąć do jej twarzy. Przejechał kilka razy po policzku Ophelii palcem i kręcąc głową przecząco, wyszeptał:
Hej-ej, hej. To nie twoja wina. Oboje wiemy jaką jest – przerwał. Nie wiedział tak naprawdę, co więcej miałby powiedzieć — miał wrażenie, że szumi mu w głowie a w gardle zaschło tak, że nie potrafił nawet przełknąć rosnącej i uciskającej nieprzyjemnie guli, bo przez zawziętość tej kobiety i Crawforda nie mogli nawet porozmawiać zapadając się coraz głębiej w żalu towarzyszącym zbyt brutalnej rozłące. – To nie jest twoja wina – powtórzył zaciskając na moment powieki i chciał oprzeć się znów czołem o jej, ale była za daleko. Wychylił się bardziej i wpatrując w twarz Ophelii, widząc co się z nią działo, odsunął na bok szklankę, do której nalał jej whisky i przesadził oddzielający ich od siebie bar, żeby ledwie stanął obok niej na skrzypiącej drewnianej podłodze, objąć ją mocno zamykając w szczupłych, chociaż umięśnionych i całkiem silnych już ramionach. – To nie twoja wina – powtarzał obłapiając ją i..., całując, ale jedynie po włosach, w które w końcu wtulił twarz zaciągając się zapachem jej perfum..., jej zapachem. Zaciągając się nią do koniuszków płuc.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Byli dziećmi. Po prostu dziećmi. Niezależnie od tego, jak silne uczucia ich wypełniały i z jak dużymi problemami musieli się mierzyć, byli parą dzieciaków, które miały prawo gubić się w tym wszystkim, zwłaszcza że nikt nie dał im przykładu, jak kochać i jak być z kimś blisko. To, co ich łączyło, nie umiało przebić się przez szczenięcą delikatność i niewinność – i mimo upływu lat pozostało czyste, piękne i szczere, bo nigdy nie chodziło o pieniądze, ładną buzię, chwalenie się znajomym czy jakiekolwiek inne profity. Chodziło o ich zalety i wady, o fakturę skóry i bliskość, której nikt inny nie umiał im dać. Chodziło o to, żeby ta druga strona była szczęśliwa. Lubiła czasem bawić się myślą o nim, wyobrażać sobie, że wyjechał gdzieś za granicę, z piękną, ale przede wszystkim dobrą dziewczyną. Potem zwykle nie mogła zasnąć, przytłoczona tęsknotą, a równocześnie dziwnie szczęśliwa. Pogodziła się z własną samotnością – ale nie mogła pogodzić się z tym, że i on mógłby być samotny. Nie szukała drugiego takiego uczucia ani drugiego takiego mężczyzny, bo gdy tylko ktoś inny brał ją w ramiona, czuła się dziwnie skrępowana i nie na swoim miejscu. Wiedziała, że nigdy nie zapomni, jak przytulał ją po raz ostatni i jak okropnie chciała pocałować go w szyję, w zagłębienie ramienia, i pokazać mu, jak bardzo się jej podoba – choć bała się, że to nie miałoby dla niego żadnego znaczenia.
Nadal tak samo się uśmiechał. Nie zmienił się. Wyrósł, przefarbował się, ale pozostał jej Andrew. Poczuła się znów jak nastolatka, trochę zagubiona we wszystkich przemianach, które w niej zachodziły – ale to wtedy jej serce po raz ostatni biło tak mocno. Pamiętała, jak szykowała się na kolację ze znajomymi ojca; zazwyczaj wybierała spodnie, luźne bluzki, coś, co zasłoniłoby ją przed cudzym wzrokiem, ale wtedy założyła sukienkę – błękitną, w drobne groszki, odsłaniającą ramiona. Pamiętała jego wzrok – wydał jej się zazdrosny i tak mocno przytrzymał jej dłoń, że przebrała się, sukienkę zostawiając na inną okazję. Na ich tradycyjne lody na rozpoczęcie lata. Wtedy nawet nie wyobrażała sobie, że kiedyś się rozstaną.
Nie warto. Nie warto przez to wszystko – zauważyła cicho, gorąco, i uśmiechnęła się łagodnie, opuszką delikatnie unosząc kącik jego warg, by uśmiechnął się dla niej. Chciała poczuć jego dłoń we włosach, na karku, na biodrze. Chciała, żeby zobaczył w niej kobietę, a nie tylko przyjaciółkę z dzieciństwa – ale może była pijana. I może była zbyt samolubna, bo przecież wiedziała, że powinna dać mu prawo do szczęścia. A szczęśliwy mógł być tylko z kimś innym. Oczywiście – tak tylko jej się wydawało, chociaż dla niej samej największym szczęściem byłby powrót do tych beztroskich lat, gdy w trakcie kina pod gołym niebem usiadła na ostatnim wolnym leżaku, a on usiadł na piasku, oparł się o jej nogi i cały seans mogła bawić się jego włosami.
Po swoim wyznaniu upiła kilka łyków whisky, jakby chciała pokryć nią całą tę gorycz. Widziała jego wahanie i bała się – ale gdy dotknął jej dłoni, odetchnęła z ulgą i ścisnęła mocno jego palce, a gdy dotknął jej policzka, uroniła pojedynczą łzę – sama nie wiedziała, czemu, ale nagle żal ścisnął ją za gardło. Zrozumiała, że te kilka lat mogło naprawdę wyglądać inaczej. Poruszyła bezgłośnie ustami, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jedynym, co cisnęło jej się na usta, było przepraszam – a przecież miał rację. To nie była jej wina. Wtuliła się w niego w końcu mocno, z ciężkim westchnieniem, wbijając paznokcie w jego kurtkę, wciskając się w niego. Oparła policzek na piersi Drew. Nie była pewna, czy słyszy bicie jego serca, czy to jej własne tak boleśnie się tłucze. Bała się odetchnąć głębiej jego zapachem, bo bała się, że to naiwne uczucie, którym tak długo go darzyła, odżyje z pełną siłą, a ona będzie wobec tego zupełnie bezbronna. – Dlaczego przyjechałeś? – spytała w końcu, powoli przesuwając dłonie na jego ramiona, jakby chciała zbadać, jak bardzo się zmieniły. – Zostaniesz na długo? Odwiedzisz mnie? Przyjechałeś sam? – kolejne pytania momentalnie się z niej wysypały, jakby jego bliskość coś w niej odblokowała. Ophelia chciała jednak znać wszystkie odpowiedzi, natychmiast – choćby miał powiedzieć, że jutro wyjeżdża, więcej się nie zobaczą, a towarzyszy mu narzeczona. Musiała wiedzieć, czy jest dla niej jakakolwiek nadzieja. Czy kiedyś jeszcze założy dla niego sukienkę. Uniosła głowę, by popatrzeć mu w oczy, tak bezbrzeżnie szczerze i ufnie, że nie dałoby się jej okłamać.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

I chyba nadal nosili w sobie wciąż jakąś cząstkę tamtej dziecinnej naiwności i czystości uczucia, które mimo upływu lat i tych wszystkich przeszkód, których los nie przestawał stawiać im na drodze, pozostawało w obojgu wciąż tak samo żywe. I podświadomie Andrew wiedział, że to dlatego, bo to, co czuli do siebie było szczere i wypływało prosto z ich serc — bez względu na wszystko. Mogła spotykać się z kimś, nawet zaręczyć i tak samo on, a mimo to był pewien, że kochałby tak naprawdę tylko Ophelię doprowadzając być może kobietę, z którą związałby się z czasem do rozpaczy, skoro nie mogłaby zobaczyć w jego oczach tego wszystkiego, co widziałaby ona. Bo do niej wracałby myślami w najcięższych chwilach tak, jak to robił do tej pory, chociażby kilkanaście dni temu, kiedy siedząc na podłodze obok łóżka babci wpatrywał się długo w zachodzące słońce, którego promienie zabarwiały wszystko w tej niewielkiej sypialni ognistą czerwienią w której płomieniach spłonęło to, co zostało z tej drobnej, starszej kobiety. I kiedy tylko zamknął ciężkie jak ołów powieki zaraz zobaczył twarz Ophelii, jakby pochylała się nad nim chcąc objąć go i pocieszyć kolejny raz; tylko że kiedy otworzył oczy w pokoju było całkiem już ciemno i tak strasznie cicho, że pierwsze o czym pomyślał, to przerwać te dzwoniącą mu w uszach nicość i nie oglądając się na porę a tym bardziej sąsiadów, włączył najgłośniej jak tylko się dało w starym adapterze jedną z ulubionych płyt babci. Tak bardzo brakowało mu w tamtych chwilach Ophelii — w tamtych i we wszystkich innych tak naprawdę, bo chciał dzielić z nią nie tylko smutek, z którym musiał tak wiele razy się mierzyć. Tak bardzo chciał pochwalić się jej, że mimo wszystkich trudności i atmosfery w domu u matki, która nijak temu nie sprzyjała udało się mu skończyć z całkiem niezłymi wynikami szkołę średnią albo, że zdał to przeklęte prawo jazdy, dzięki któremu przyjechał tutaj i pierwsze co zobaczył to jej dłoń zamknięta w rękach tamtego chłopaka. Pocałunek, który odcisnął na jej skórze wypalił się Drew w umyśle i w sercu, ale z czasem ból minął i nie miał żalu, bo najbardziej na świecie chciał tylko jednego; żeby była szczęśliwa, a przecież wierzył, że mogłaby być, ale bez niego. Czuł, że jest kulą u jej nogi i nie zniósłby świadomości, że rezygnowała z czegokolwiek, z jakiejkolwiek części siebie dla niego. Ta świadomość zabijałaby go od środka prawie tak samo, jak tęsknota za nią.
Tęsknota, która towarzyszyła mu od ostatniego wspólnie spędzonego wieczora, kiedy przyjechał na rowerze powiedzieć jej, że „jutro mama zabiera go do Cairns”; wtuliła się w niego tak mocno, że przez chwilę brakowało mu tchu a może to przez zapach jej włosów i ciepło bijące od ciała? Przez blask jej wielkich oczu z szerokimi źrenicami przypominającymi jeziora — chciał utonąć w nich raz na zawsze. A może przez jej oddech rozbijający się o jego szyję, na której cienkiej i opalonej skórze pokrytej pieprzykami po lewej stronie był pewien, że czuł jej miękkie wargi albo tak mu się tylko wydawało? Na pewno. I tak samo mocno objął ją teraz przesadziwszy przez bar na drugą stronę, bo nie mógł znieść widoku nawet tej jednej łzy, która wydostała się spod jej długich i ciemnych rzęs, żeby potoczyć się i zostawić lśniący niczym diamentowy pył ślad na policzku Ophelii. Serce czuł jak obija mu się o żebra i ledwie był w stanie złapać oddech, ale chciał trzymać ją w ramionach do ostatniego dnia.
Nie chciał, żeby go przepraszała — nie miała za co i w obliczu tego, co powiedziała nie mógłby nawet przez chwilę pomyśleć, że była czemukolwiek winna. Podejrzewał, że może ojciec dowiedział się o tym, że do siebie pisali, ale pismo na kopercie skreślone w krótkie „return to sender” był pewien, że nie należało do Crawforda, ale w swojej naiwności nie pomyślał, że mogło być pismem jej macochy. Zacisnął powieki i oparł się policzkiem o czubek jej głowy, lekko kołysząc się z Ophelia tak, jakby chciał utulić, ukoić jej żal, który wybuchł tak nagle i wylewał się z nią falami przypominającymi niemal całkiem bezgłośny szloch przypominający bardziej ledwie dający się złapać oddech, kiedy dotarło do niego co powiedziała. O co zapytała. Nabrał głębiej powietrze i odchyliwszy się lekko do tyłu, ale tak, żeby nie wypuścić jej z objęć nawet na chwilę i dotykając do jej policzka, zastanawiał się jak to powiedzieć. Jak powiedzieć, że stracił kogoś, komu zawdzięczał niewiele mniej jak jej. Jak wyrazić żal po stracie kogoś, kto był jak matka i ojciec, najlepszy przyjaciel, i najdroższa babcia rozpieszczająca go, kiedy znów obrywał od losu.
Zmarła..., moja babcia zmarła w zeszył miesiącu. Miałem przyjechać do niej, ale... Nie zdążyłem – wyszeptał, gładząc Ophelię po twarzy. – Nie zdążyłem – powtórzył mimowolnie potrząsając głową, jakby chciał zaprzeczyć wypowiadanym słowom. I dopiero po chwili wpatrzył się w jej błądzące po jego twarzy oczy. – Nie wiem – odpowiedział szczerze, a zaraz potem skinął głową w odpowiedzi na kolejne pytanie; czuł jak wiele nosiła ich w sobie, ale nie zamierzał unikać odpowiedzi na żadne. I chociaż on sam chciał zadać jej tylko jedno...., nie znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby wypowiedzieć swoje największe obawy na głos.
Tak. Przyjechałem sam. – Skinął znów głową. Jestem sam, a ty? Ty też jesteś?, pomyślał nie przestając muskać jej policzka kciukiem.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Może teraz, gdy byli dorośli, samodzielni, mogli podejmować własne decyzje, ta słodka niewinność stawała się największym problemem – bo mogli utknąć w dziecinnej szczerości swojego uczucia i nigdy nie ruszyć dalej, dręcząc się bezsensownymi myślami, że nie zasługują na to wszystko i blokując się przed każdym śmielszym gestem. W jej wspomnieniach i marzeniach miał status sacrum, a gdyby był jej… straciłby go. I nie wiedziałaby, co dalej. Przy każdym sukcesie wyobrażała sobie jego dumny uśmiech. W każdy trudny wieczór wyobrażała sobie, że obejmuje ją od tyłu i zupełnie nic nie mówi, po prostu jest. Jak wtedy, gdy z przerażeniem odkryła, jak to określiła jej macocha, że jest już kobietą, co wcale jej w tamtym momencie nie odpowiadało – i chociaż wstydziła się wyznać mu, o co chodzi, to przytulał ją, przytrzymując termofor przy jej bolącym brzuchu. Oglądali jakiś głupi film, korzystając z tego, że nikogo nie było w domu i nikt nie mógł wściec się o to, że przecież nie powinni spędzać razem czasu. Dziwnie czuła się z myślą, że teraz jej dom zawsze był pusty i mogliby tam robić co tylko przyszłoby im do głowy, nie bojąc się reprymendy jej ojca czy stłuczenia ukochanej kolekcji okropnych, porcelanowych figurek, na które bezustannie wydawała pieniądze jego żona, a która (ku uciesze Ophelii) wyjechała wraz z nią z Lorne Bay. Nie była pewna, czy umie odnaleźć się w świecie, w którym nikt nie postawi im żadnych ograniczeń. W którym mogłaby pocałować go w szyję dużo pewniej, niż na ich ostatnim spotkaniu.
Nie była już panną z dobrego domu, której rower macocha zamknęła w garażu i schowała klucze, żeby nie zdążyła pożegnać się z chłopakiem, który był dla niej wszystkim. Teraz była swoim własnym dobrym domem. Gdy wyjeżdżała z tego miasteczka, nikt nie kojarzył jej z rodziną lekarzy. Była tylko i wyłącznie Lią Crawford, utytułowaną fotografką, która w końcu stanowiła sama o sobie. I nie umiała z tego skorzystać, po ten chłopak, jej wszystko, choć stał tuż przed nią – wciąż wydawał się tęsknym marzeniem. I świętością, której nie miała prawa tknąć, zakłócić swoją niestabilną obecnością, wspomnieniami obelg i złośliwości. Powtarzała sobie, że źle interpretuje jego spojrzenie. Że widzi zbyt dużo w tych wszystkich gestach, które pamiętała tak wyraźnie – w czułym zetknięciu nosów, w troskliwym poprawieniu jej podwiniętej spódnicy, w zbyt długich spojrzeniach w oczy. Choć znów był tak blisko, nie chciała uwierzyć, że coś mogłoby z tego być. Że nie tylko ona chciałaby dużo, dużo więcej.
We wszystkim chodziło o jego szczęście – więc gdy usłyszała o jego babci, zrobiła się smutna jeszcze bardziej. Kobieta nigdy jej nie lubiła – ale to nie było najważniejsze, i zapewne w swoim braku sympatii miała słuszność, a Ophelia wiedziała, jak wiele obecność babci znaczyła dla Drew. Wiedziała, że w zasadzie była jedyną bliską mu osobą. Jedyną osobą, która naprawdę mogła i umiała się o niego zatroszczyć. Poluzowała uścisk, by czule ująć jego twarz w dłonie. Delikatnie odgarnęła jego włosy, a potem łagodnie przesunęła kciukami pod oczami, po szczęce, patrząc na niego uważnie, miękko, pozornie tak, jak kiedyś, a jednak dojrzalej.
Tak mi przykro… – umiała tylko szepnąć, ale w tym braku słów była szczera. Przygryzła usta, ale nie potrafiła powiedzieć nic więcej – podrapała go leciutko za uchem i pogładziła szyję, zanim ułożyła dłonie na jego barkach. Współczuła mu, a równocześnie wiedziała, że nie da rady go pocieszyć – bo nigdy nie przeżyła żałoby. Nigdy nie przeżyła niczego poważnego. Była z innego świata – dostatku i ładnych sukienek. Nie miała matki, jej rodziców nie znała; rodziców ojca i macochy widywała ze dwa razy do roku, na święta, i nie była z nimi związana. Żyła niemal beztrosko, bo przecież wiedziała, że przy jego problemach nie powinna nawet zająknąć się o swoich. – Jeśli czegoś potrzebujesz… ja tu będę. Pewnie zawsze – dodała niepewnie, bo niewiele więcej umiała mu dać. Wiedziała jednak, że postara się, by dostał wszystko, czego tylko potrzebował. Zasługiwał na szczęście, zwłaszcza teraz.
To dobrze – wymsknęło jej się zbyt entuzjastycznie, do tego stopnia, że zaraz wyraźnie się zawstydziła i spłonęła gorącym rumieńcem. Nerwowo założyła za ucho blond kosmyk i przestąpiła z nogi na nogę. – Bo znam teraz dużo długonogich piękności. Naprawdę miłych – uzupełniła szybko, korzystając z tej starej przekomarzanki. – Nie ma tu miłych facetów, więc nie będziesz miał konkurencji – mrugnęła do niego z uśmiechem, mając nadzieję, że jakoś poprawi mu humor. Jeśli ci mili faceci gdzieś istnieli, ona najwyraźniej nie miała okazji ich poznać. Albo od zawsze chodziło jej tylko i wyłącznie o niego – bo przecież nie można gładzić z taką czułością barków obojętnej nam osoby.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Z jednej strony chciał, bardzo chciał usłyszeć, że była sama — nie samotna, ale sama a z drugiej bał się tego i świadomości, że może to właśnie przez niego nie ułożyła sobie życia a on? On nie miał jej nic do zaoferowania — nic wartościowego ani cennego poza samym sobą, ale nie dopuszczał do siebie nawet cienia myśli i marzeń, że rzeczywiście mogłaby go chcieć. Nie tylko, żeby był przy niej zawsze jako, oddany, wierny przyjaciel, ale może ktoś więcej; nie zasługiwał na to..., był tego pewien a wszystko, co słyszał na swój temat od innych tylko utwierdzało Drew w tym przekonaniu. Ophelia była zbyt dobra, za mądra, za wyrozumiała i cierpliwa. Była w jego oczach najlepszą, najczystszą i najbardziej niewinną istotą i chwilami czuł, że nie powinien myśleć o niej w jakichkolwiek innych kategoriach, jak tylko tych pozwalających na przyjaźń i nic więcej między nimi. A mimo to, do czego przyznawał się przed samym sobą ze wstydem, czasami wyobrażał sobie jak słodko musiałyby smakować jej pocałunki i jak delikatny musiałby być jej dotyk, kiedy opierałaby się o jego pierś, żeby wtulić się w nią i zasnąć. I jeśli tylko w jego głowie pojawiała się nawet tak niewinna myśl, karcił się i przez jakiś czas chodził przygaszony i zażenowany swoim zachowaniem. Bo..., wszystko co jakkolwiek odnosiło się do cielesności wydawało się Drew być złym, brudnym i zawstydzającym, nieodpowiednim, żeby przekładać to na łączącą ich relację. I dlatego tak ostro reagował na wszelkie dwuznaczne uwagi, na które pozwalali sobie w stosunku do Ophelii ich rówieśnicy a nawet, kiedy matka przyłapując go na pisaniu kolejnego listu do O. zaczynała kpić z tego, co było między nimi sprowadzając do cielesności potrafił wybuchnąć i odszczeknąć się jej, mimo że w każdej innej sytuacji zagryzał tylko żeby i nie odzywał się znosząc cierpliwie wszystko, co miała do powiedzenia. Doskonale pamiętał wściekłość rozlewającą się w nim i palącą wszystkie wnętrzności jak kwas, kiedy dowiedział się, że babcia nie zachowała dla siebie tego, co powiedział jej w zaufaniu — że widział Ophelię z chłopakiem a tamten pocałunek wbił mu się w umysł. I słysząc jak własna matka kpi już nawet nie z niego, ale z tego, co czuł i z samej Ophelii..., jak obraża ją chociaż kompletnie nic o niej nie wie... Nie wytrzymał tamtego dnia; poderwał się z miejsca i łapiąc kobietę dłonią za policzki, które ścisnął tak mocno, że czuł pod palcami wszystkie zęby w jej szczęce, przycisnął matkę do ściany i wykrzyczał jej prosto w twarz, że „to, że ona jest qrwą, nie oznacza, że każda inna kobieta także. A już na pewno nie Ophelia i żeby przestała mówić o niej w ogóle, jeśli ma tylko źle”. Długo potem nie mógł usiąść ani położyć się na plecach, ale przynajmniej nie usłyszał więcej żadnego obraźliwego słowa pod adresem dziewczyny; czasami jedynie przepełnione cynizmem, pożałowaniem i kpiną prychnięcie, ale nic więcej. Miał świadomość, że nie zachował się tak, jak powinie i że naprawdę źle zrobił pozwalając sobie podnieść rękę na własną matkę, ale wiedział też, że kolejny raz zareagowałby tak samo — nie miał tylko pewności czy wtedy nie pozabijaliby się z matką.
Pokręcił głową przecząco — domyślał się, że babcia przy każdej możliwej okazji pewnie dawał jej odczuć jak bardzo nie chce jej obecności w życiu Drew, ale wiedział też, że nie dlatego, bo nie lubiła Ophelii; nie chciała, żeby cierpiał albo co gorsza robił sobie nadzieje na cokolwiek więcej, o którym on nawet nie miałby śmiałości pomyśleć. Chciała go chronić i po części, sama powiedziała mu o tym, chciała ochronić i ją; była pewna że oziębłym zachowaniem i traktowaniem zniechęci dziewczynę i że w końcu Ophelia ułoży sobie wszystko w życiu, pozwalając tym samym ruszyć z miejsca Drew. Nie wiedziała tylko, że on nawet gdyby zobaczyłby tę najukochańszą, najbliższą sercu kobietę stojącą w spowijającej ją bieli w kościele przed ołtarzem z tym samym albo zupełnie jeszcze innym młodym mężczyzną obok siebie, uśmiechnąłby się przez łzy..., bo dla Andrew najważniejsze było, żeby była szczęśliwa. Jego serce rozpadłoby się na zawsze, ale świadomość, że jej się udało trzymałaby go przy życiu. I wystarczyłoby, że mógłby zobaczyć ją być może z dziećmi i mężem czasami — jeśli uśmiechałaby się i ten uśmiech sięgałby jej wielkich oczu, sam czułby się szczęśliwy.
Uśmiechnął się słysząc zapewnienie Ophelii i chciał odpowiedzieć, żeby uważała, bo jeszcze weźmie to sobie za mocno do serca, kiedy zauważył jak oblewa się coraz ciemniejszym rumieńcem po tym jak przyznała „to dobrze”. I nie potrafił nie uśmiechnąć się trochę szerzej, powoli unosząc górną wargę i odsłaniając białe, przesunięte trochę w prawo i odrobinę pod kątem, ale mimo wszystko równe zęby. – Wiesz przecież, że nie interesują mnie długonogie piękności – podchwycił podążając za jej dłonią i poprawiając cienkie pasemko włosów, które założyła za ucho; przejechał za nim delikatnie samymi opuszkami palców wpatrując się Ophelii w oczy. Tylko ty nie interesowałaś i interesujesz..., zawsze, pomyślał bezwiednie przekrzywiając i opuszczając powoli coraz niżej w stronę jej twarzy, głowę. Co on wyprawiał? Co on do cholery wyprawiał?
niesamowity odkrywca
m.
ODPOWIEDZ