obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Dudniący głos przeciął podniebną ciszę, niosąc się po okolicy niczym echo złowieszczego grzmotu. Po upłynięciu niecałej minuty słychać było już tylko odgłos pracującej z trudem klimatyzacji, uderzających o siebie naczyń z jedynej dostępnej w okolicy knajpy, a także zduszone ziewnięcia nielicznych osób, które wyłącznie z konieczności zmuszone były udawać coś na kształt zgodnej grupy. Lotnisko w Mount Isa było niewielkie. Jedna poczekalnia, brak strefy biznesowej, tanie plastikowe krzesła. Obsługiwano tu maksymalnie kilka lotów dziennie, nic szczególnego, wyłącznie kursy krajowe. Kiedyś, to jest, jeszcze przed rokiem, nie miałby nawet szans na to, by odkryć istnienie tego zapomnianego przez Boga miejsca; kierując się do Alice Springs wybrałby pięciogodzinny lot z przesiadką, w pierwszej klasie, a na miejscu wynająłby jedno z tych aut, które zawsze tak bardzo się mu podobały. Tym razem jednak wyprawa ta sprowadzona musiała zostać do wyłącznie jednego lotu, wybrania samochodu z taniej wypożyczalni i spędzenia dziesięciu godzin w drodze, by ostatecznie znaleźć się w odpowiedniej prywatnej klinice. Jego rozrzutność została wstrzymana przeciągającym się urlopem i niechęcią do powrotu do pracy; kalkulując wcześniej dokładnie wydatki, zakupił dwa tanie bilety lokalnej linii lotniczej, wynajął dwa pokoje w hostelu sąsiadującym z przychodnią i poprosił Achillesa o pomoc w tejże skomplikowanej wyprawie. Nie chodziło wyłącznie o sam fakt tego, że w pojedynkę nie dałby rady; potrzebował wsparcia, nawet jeśli typowo dla siebie większość podróży mieliby spędzić w niezgodzie, sprzeczając się o naprawdę nieważne sprawy. Ale Achillesa z nim nie było. Kiedy przed dziesięcioma godzinami wysłał mu ostatnią wiadomość — że nigdy mu nie wybaczy — nie miał odwagi zerknąć nawet na swój telefon. Prawda była jednak taka, że zdążył wybaczyć mu niemal od razu, a złościł się wyłącznie dlatego, że poprosić o pomoc musiał kogoś innego. I chociaż rozsądek podpowiadał mu, by zmusić do tej wyprawy Jaspera, Elle bądź Cassie, nieśmiało zadzwonił do Terry’ego i spytał, czy ma czas na trzydniową podróż. Wszystko opłacone, chodzi po prostu o pomoc. Choć zdecydowanie nie tak powinno wyglądać ich drugie spotkanie, odetchnął z ulgą, gdy mężczyzna się zgodził. No ale teraz zdołał już dorosnąć do przyznania, że zachował się niezwykle głupio.
Nie rozmawiali ze sobą. Spotkali na lotnisku w Cairns, Dante raz jeszcze wszystko mu wyjaśnił i wręczył odpowiednie dokumenty (adres przychodni, numery rezerwacji i tak dalej), po czym obaj zatracili się w ciszy dwugodzinnego lotu. Po odebraniu bagaży i przejściu przez bramki Ainwsorth zajął miejsce na wolnym siedzeniu niedaleko wejścia, a Terry samotnie ruszył w poszukiwaniu firmy wynajmującej samochody, w której to Dante dzień wcześniej złożył telefoniczną rezerwację. Kiedy zaczęła mijać już trzydziesta druga minuta nie tylko dotarło do niego, że coś jest nie tak, ale i to, że zgoda mężczyzny na to wszystko niesie z sobą coś niepokojącego, bo… Nie znali się. Ani trochę. Do momentu, w którym musiał przebukować bilety nie miał nawet pojęcia, jak Terry ma na nazwisko. Ani ile ma lat. Jasne, mógł być po prostu jedną z tych nielicznych osób, które cechuje nadzwyczajna życzliwość, ale czy nie kryło się za tym coś jeszcze? Obiecał sobie zapytać go o to wprost, gdy tylko nadarzy się tu temu okazja. To znaczy, jeśli Terence w ogóle wróci, bo istniała przecież szansa, że porzucił Dante na tym nędznym lotnisku.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Co dotychczas o nim wiedział: był niemal dekadę młodszy, prawie dziesięć centymetrów niższy, nazbyt rozmowny w chwilach, w których się denerwował, generalnie miły, no i całkiem przystojny, ale to już Terry’ego obchodzić nie powinno. Pochodził (oczywiście) z rodziny wygodnie uprzywilejowanej, kłótliwej (jak to zawsze w tych przypadkach bywało) i wszczepiającej mu permanentne poczucie samotności. Nie akceptował swojej niepełnosprawności i twierdził, że nie lubi przesadnej życzliwości i zainteresowania, jakie ta ze sobą niosła. Miał przyjaciela, który często go zawodził. Miał maniakalnie posegregowane mieszkanie, którego nie można było zanadto naruszać swą obecnością. Obdarzał innych swoim zaufaniem zdecydowanie zbyt prędko. Posiadał cechy, które z jakiegoś powodu przyciągnęły uwagę Michaela. No i wbrew płomiennym chęciom, nie dało się go nienawidzić.
Odbierając połączenie udekorowane ciągiem cyfr o nieznanym brzmieniu, nawet przez ułamek sekundy nie pomyślał o tym młodszym, z przesadnie uprzątniętym mieszkaniem i rozgadanym w chwilach niepewności chłopcu. Starał się nie myśleć o nim wcale, ale jakimś trafem myślał o nim zawsze. Podczas podróży do sklepu (czy teraz też na niego trafi?), przedzierania się przez centrum miasta (mieszkał całkiem niedaleko), błądzenia w ścieżkach rezerwatu (nie ma mowy, żeby złożył kiedyś Terry’emu wizytę) i czasem nawet podczas snu, widząc go wraz z twarzą Michaela. Ale akurat w tym momencie, w którym zadzwonił telefon, rzucił jego istnienie w niepamięć. No i takim sposobem, pozwalając podejść się jak głuchy ślepiec, nie mając przygotowanej żadnej sensownej odpowiedzi z odmową, zgodził się wyjechać z miasta na kilka dni. Z mężczyzną, który w pewnym (bliżej nieokreślonym) momencie, nieco za bardzo począł go interesować. Z tym samym, którego jeszcze parę dni wcześniej poprzysiągł sobie nienawidzić, obwiniając go za całe zło tego świata, a któremu teraz zapragnął zrekompensować każdy ból i każde nieszczęście, jakie kiedykolwiek go spotkało. W pewnym sensie czuł się do tego zobligowany.
Wychodząc z lotniska starał się myśleć o rzeczach błahych. Na przykład o tym, że był to pierwszy tego typu budynek, który widział, nieposiadający drzwi otwieranych automatycznie. O tym, że powietrze było tu dużo bardziej suche niż w Lorne. Że chyba zapomniał zabrać rano z łazienki swoją szczoteczkę do zębów. Że boli go ręka, którą od pewnego momentu ściskał na przemian w pięść i prostował. Za wszelką cenę starał się natomiast nie skupiać na tym, jak bardzo absurdalna była ta podróż i że ani trochę mu się nie widziała. Teraz bowiem i tak już nie mógł nic na to poradzić.
W wypożyczalni napotkał na problem. Czy raczej przeznaczony im samochód napotkał na problem w postaci cholerstwa przebijającego mu oponę, więc usiadł w ich ubogiej poczekalni, kupił w automacie butelkę mineralnej wody, orzechowy batonik i czekał, aż pozbędą się usterki. Musiał dopłacić trzydzieści dolarów, choć nie wiedział za co konkretnie, ale w takich miejscach zawsze żądano dodatkowej opłaty za chujwiejakiegówno. Zastanawiał się, czy powinien zadzwonić do Dante i poinformować go o tym krótkim opóźnieniu. O tych trzydziestu dolarach, które nakazano mu zapłacić. Ale nie zadzwonił.
Wrócił do niego po nieszczególnie długim czasie. Na nosie zsuwały mu się okulary przeciwsłoneczne, z ust zwisał batonik, którego nie zdążył nawet jeszcze nadgryźć, w lewej dłoni kluczyki, a w prawej trzymał komórkę, którą starał się odblokować. Kierując się ku zabrudzonym oknom, pod którymi na krzesłach siedziała garstka znudzonych życiem osób, nieumyślnie zerknął na trójkę całkiem ładnych, rozchichotanych dziewczyn, z których jedna nieco zbyt głośno oznajmiła reszcie, że chyba do nich idzie. Poczuł się trochę niezręcznie, stając dwa kroki od niej, obok Ainswortha zajmującego sąsiadujące z nią miejsce. - Samochód się zepsuł. To znaczy, opona przebiła. Ale już ją wymienili, możemy jechać - obwieścił, chowając w końcu komórkę do kieszeni (i tak nic na niej nie sprawdził), sięgając po swój niewielki bagaż i wyciągając wreszcie z buzi tego namoczonego już śliną batona, którego ugryzł, skrzywił się nieznacznie i wyrzucił do pobliskiego kosza na śmieci.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Każdy szept, drobny ruch, każde westchnienie i ziewnięcie; wszystko to odczuwał na własnym ciele, prowadzone zimnym dreszczem popłochu. Drżenie wiło się niczym wąż trasą wyznaczaną przez kręgosłup, zaplatając się gdzieś na jego szyi, odbierając mu oddech i słowa. Po raz pierwszy od wypadku był sam. Naturalnie w Lorne Bay zdarzało się mu wędrować po ulicach samotnie, ale mimo paraliżującego go niekiedy przerażenia wiedział, że w mieście tym nic złego mu nie grozi. Że zawsze znajdzie się ktoś, kto rozpozna tę niepewnie stąpającą sylwetkę; że gdy zajdzie potrzeba, zdoła przywołać do siebie Jaspera bądź Achillesa. A teraz był sam w sposób najprawdziwszy; porzucony na nieznanym terenie, otoczony grupą osób, których intencji nie zdołałby poznać. Kiedy ktoś rzucał do niego zwykłe “przepraszam” wzdrygał się tak mocno, że przeważnie odpuszczano sobie dalszą część rozmowy; pozostawiony w strachu, siedział więc niczym kamienny posąg. Nie zdając sobie sprawy z tego, że to, co zdawało się mu wiecznością, było zaledwie niecałą godziną. — Super — wymamrotał, choć wydobycie z siebie jakiegokolwiek wyrazu przyszło mu z trudnością; nie tylko przez niewidzialnego węża, ale i zwykłą niepewność, czy padające słowa skierowane są na pewno do niego. Wstał jednakże, czując mknące obok niego chichoty (nie będące naturalnie wymierzone w niego, lecz co z tego, skoro Dante każdy podobny odgłos uznawał za szyderstwo z jego niepełnosprawności) i mając wrażenie, że wszelkie znudzone spojrzenia zakotwiczone są właśnie na nim. Pragnienie prędkiego opuszczenia tego podłego miasta wydało się więc mu dużo ważniejsze, niż zakłopotanie, które odczuwał przy Terrym. — Możesz mi pomóc? Potrzebne jest mi twoje ramię — rzucił więc z uśmiechem, wyciągając dłoń lekko przed siebie, przy czym starał się ignorować wszelkie odgłosy otoczenia. Mógłby co prawda zdać się na siebie i spróbować dotrzeć samodzielnie choćby do drzwi, ale nie był gotowy na tego typu upokorzenie. Nie tutaj. Kiedy więc jego zimne palce oplotły delikatnie nagrzaną słońcem skórę mężczyzny, odczuł coś na kształt pozornego bezpieczeństwa; nie znali się wcale, a mimo to Dante tak naiwnie lokował w nim uczucia, których po wypadku nie powinien ofiarowywać nikomu. — Chcesz im dać swój numer? Cały czas o tobie rozmawiały — dodał szeptem, wmuszając w siebie jakieś niedorzeczne rozbawienie; zapewne nie przejąłby się wcale podsłuchaną rozmową, gdyby nie liczne epitety, którymi Terry został określony. I choć było to ostatnią rzeczą, na której winien skupiać teraz swoją uwagę, uginał się pod pragnieniem ujrzenia jego twarzy.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Mógłby go zostawić. Porzucić w próżni zwanej Mount Isa pozbawionej odpowiedniej klimatyzacji, drzwi automatycznych i wygodnych krzeseł. Być może zawiadomić o zmianie planów krótkim smsem, ozdobionym ewentualnie jeszcze zwięźlejszymi przeprosinami, albo po prostu wyjechać bez słowa. Nie znaczyli dla siebie tak wiele, by miało to zostać niezrozumiane. Tak wiele, by utrudniło im dalsze funkcjonowanie w tym samym mieście - prawdopodobieństwo wpadnięcia na siebie przy tak rozbieżnych trybach życia i oddalonych od siebie mieszkaniach było niewielkie; praktycznie nie istniało. A jednak Terence Burkhart, okradziony ze swojego prawdziwego życia właśnie (poniekąd) przez tego mężczyznę, nie potrafił dopuścić do głosu dyskomfortu i kierując się jego wskazówkami, tak po prostu stąd wyjechać. Z jakiegoś przedziwnego powodu upewnienie się, że Ainsworth nie przemierzy całej tej drogi samotnie, stało się dla niego ważniejsze od czegokolwiek innego. - Wszystko w porządku? - zapytał, choć wcale nie musiał. Wiedział, że nie jest w porządku. Wiedział, bo odkąd jego nazwisko rozniosło się po całym świecie, a w każdym obcym szepcie dało się odszukać jego powiązania z Michaelem, zachowywał się podobnie. Jakby oczy wszystkich wbite były wyłącznie w niego i z niecierpliwością wyczekiwały momentu, w którym znów powinie mu się noga. - Jasne, żaden problem - zapewnił zaraz, przybliżając się do jego dłoni. Obejmując ją swoimi palcami pokierował ku własnemu ramieniu, a potem nieco ciszej dodał: - To nie o tobie rozmawiają - co sam zresztą potrzebował usłyszeć. Szczególnie w momencie, w którym oddalając się od siedzisk pod oknem, dosłyszał to niepokojące zdanie, na które przystanął i obejrzał się nerwowo. - Co mówiły? - zapytał ostro, poddając wspomniane kobiety surowemu spojrzeniu. Oczywiście, że nie wziął pod uwagę możliwości, że po prostu mógł się im p o d o b a ć - jego myśli podążyły od razu w stronę afery sprzed roku, wokół której krążyło przecież całe jego obecne życie.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Choć zatracenie się w poczuciu beznadziejności byłoby tak łatwe i w pewien sposób przyjemne, Dante nie zamierzał poddawać się tym wszystkim zgubnym emocjom. Nie tutaj, nie w tym towarzystwie; jedynie Achilles i Jasper mieli prawo oglądać go w stanie kompletnego przerażenia. Będąc tak daleko od domu, skazany na towarzystwo mężczyzny, o którym niczego nie wiedział, nie mógł pozwolić sobie na podobne oznaki słabości. Nie tylko z powodu przekonania, że zachowanie rezonu zagwarantuje mu bezpieczeństwo, lecz przede wszystkim dlatego, że chciał Burkhartowi z a i m p o n o w a ć. A przynajmniej do tychże wniosków doszedł po upłynięciu dłużących się minut jego nieobecności.
Poza upałem i świadomością, że mogę się zgubić w każdej chwili na pieprzonej pustyni to całkiem w porządku — skłamał z uśmiechem, bo objaśnianie mu czegokolwiek i tak nie miałoby sensu. Bo Terry, którego wykreował w swej głowie, nie miał pojęcia o przyczynach jego niepełnosprawności. Bo nie znał i nie miał nigdy poznać Michaela. Mimo to na jego twarzy odmalowała się wdzięczność, gdy padły kolejne słowa; cieszył się, że nie musi mu niczego tłumaczyć. Że Terry zdaje sobie sprawę z jego niepewności, którą tak bardzo chciał przed nim ukryć. I chociaż zdemaskowanie powinno wywołać w nim zażenowanie, pozwoliło mu się zamiast tego w pewien sposób uspokoić. — Że jesteś przystojny, chociaż używały innych słów — zaśmiał się, zatrzymując się wraz z nim. Zaciskające się na jego ramieniu palce walczyły z pragnieniem powędrowania wyżej, ku jego twarzy, by zbadać jej strukturę. By upewnić się co do przedstawianych przed chwilą opisów o idealnie wyprofilowanej linii szczęki, którą pokrywał kilkudniowy zarost. O delikatności kryjącej się w kącikach jego ust. O bujności włosów, w które wpleść można było swoją dłoń. Chciał wiedzieć to wszystko naturalnie wyłącznie z powodu ciekawości i nic poza tym. — Mówiły też o różnych rzeczach, które chciałyby z tobą robić, ale tego też nie zamierzam powtarzać — dodał, wciąż rozbawiony, po czym stawiając odważnie krok do przodu zmusił go, by kontynuowali swą podróż. — Nie jesteś do tego przyzwyczajony? — umówmy się, Dante nie sądził, że Terry może być jakkolwiek atrakcyjny. Było to konsekwencją ich pierwszego spotkania, dość osobliwego, jak i opowieści, którymi mężczyzna go wówczas uraczył. Niewiele to zmieniało w ich znajomości, lecz prowokowało ciąg pytań i rozważań.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Delikatny uśmiech zakwitający na skrytej pod ciemnymi okularami twarzy, także na ustach Burkharta wydobył podobny wyraz. - O to się nie martw, zawszę cię znajdę - oznajmił w odpowiedzi, dopiero po wypowiedzeniu ów słów na głos uświadamiając sobie, jak niepokojąco mogłyby zabrzmieć - szczególnie jeśli miałoby się na uwadze jego powiązania z Michaelem. - Przyczepiłem ci do koszulki dzwoneczek, taki jak dla kota - dodał więc prędko, za pomocą tego mało wymyślnego zdania przemieniając całość w niewinny żart, na które ostatnimi czasy - a w szczególności w obecności Dante - nie pozwalał sobie zbyt często. Od afery niesionej imieniem jego brata zgorzkniał bowiem do tego stopnia, że wszelkie przejawy beztroski i dobrego humoru wydawały mu się irytujące. Nic więc dziwnego, że kiedy usłyszał rzekomą opinię, jaką wydały o nim nieznajome kobiety, jego twarz dość nieoczekiwanie przyozdobił delikatny rumieniec. Teraz prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu był szczerze wdzięczny za czyjąś niepełnosprawność - cieszył się bowiem, że Dante nie mógł tego dostrzec. - Nie umawiam się już - rzucił więc szorstko i dość tajemniczo, bez sprzeciwu przyjmując nałożone im tempo. Teraz tym bardziej nie miał nic przeciwko porzuceniu dusznego klimatu lotniska Mount Isa daleko za sobą. - No i są za młode - dodał po niedługiej chwili, niezupełnie wiedząc dlaczego - słowa te wydostały się z jego gardła jakby samoistnie, bez wiedzy i kontroli umysłu. Dotychczas zdawało mu się, że nawet się nad tym nie zastanawiał. - To jak, chcesz już jechać? - zapytał w desperackiej próbie zmiany tematu, nerwowo szarpiąc za walizkę, której koła ugrzęzły w kracie przymocowanej do podłogi. Oczywiście miał świadomość idiotyzmu posłanego mu pytania, ale tłumaczyłby się nikłym procentem możliwości, że Ainsworth w tymże zapomnianym przez boga mieście, ziejącym zaduchem i pozostawiającym na ustach posmak letniego kurzu, miał do załatwienia coś jeszcze.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zastanawiał się — nie w tym momencie; wcześniej, kiedy podniebny chłód kąsał rozgrzaną skórę, tęskniącą nagle za upałem — co powiedzieliby Achilles i Jasper, gdyby wyznał im c a ł ą prawdę. Bo w historii, którą im zaprezentował, wskazał jedynie, że odnalazł nowego kompana wyprawy; pominął fakt, iż człowieka tego w ogóle nie zna. Czy któryś z nich odnalazłby nagle dość czasu, by złapać pierwszy możliwy lot do Mount Isa? Wiedział, że zarówno jeden, jak i drugi, zapragnąłby prześwietlić tego człowieka, mówiąc wtedy “powinieneś zerwać tę znajomość, bo Terence Burkhart w 2016 roku został aresztowany z powodu nieuregulowania kilku mandatów za zbyt szybką jazdę”. Dlatego nie poznali nawet jego imienia. Znalazłem kogoś odpowiedzialnego, wszystko pójdzie dobrze, głosiły jedne z przedostatnich wysłanych wiadomości. Nawet jeśli nie miał pojęcia, czy ów cechę można mu przypisać. — Zabawne — odparł prychnąwszy, myśląc wyłącznie o tym, co powiedziałby jego psycholog: zdaje się, że poszukuje pan przyjaciół pośród psychopatów, morderców oraz wszystkich potworów tego świata. Ale uśmiech, który rozświetlał jego twarz nie skrywał w sobie ani grama strachu; no, może wiążącego się wyłącznie z obawą, że Terry jednak zostawi go tutaj samego. Ale nie dostrzegł niczego niepokojącego w jego żarcie, jak i nie sądził, że Terry może skrywać jakąś mroczną tajemnicę; poznawszy tak wielu nikczemników, nauczył się ich niejako rozpoznawać. A co ważniejsze, Terry Burkhart był całkowitym przeciwieństwem Michaela Kempera.
Czasem tylko zdawało mu się, że Terry wie. O jego przeszłości, o wypadku, o Mike’u. Było to jednak głupie, bo:
a) nie miałby się jak dowiedzieć;
b) nie zdawał się człowiekiem, którego by to obchodziło;
c) jakby jakimś cudem dokopał się do odpowiednich artykułów, nie chciałby mieć z Dante nic wspólnego.
Dlaczego nie? — spytał nim zdążył zastanowić się nad tymi słowami. Wciąż powtarzał sobie, że kieruje nim zwykła ciekawość, ale tak stanowczo wypowiedziane zdanie mimo to wywołało w nim niepokojące uczucie. Nie chciał go. Nie podobało mu się. — Ja też się nie umawiam — pozostawało mu pociągnąć tę opowieść dalej; wskazać, że to tylko historie, którymi po prostu się wymieniają. — To znaczy nie umawiałem. Teraz mój brat i przyjaciel zmuszają mnie do spotkań z laskami, które przeważnie uciekają z tą samą wymówką. Myślisz, że w jakimś magazynie wydrukowali spis najlepszych kłamstw, ratujących przed fatalną randką? — w słowach jego skrywało się rozbawienie; nie miał do żadnej z tych kobiet pretensji. Mógłby zarzucić im brak taktu i bezlitośnie oskarżyć o to, że przeszkadza im jego niepełnosprawność, ale doskonale wiedział, że odstrasza je jego nieustająca niechęć. — Zdecydowanie — odparł stanowczo, mknąc już myślami do oddalonej o dalekie mile kliniki, w której siedzieć będzie już jutrzejszego dnia. Kliniki, która odda mu wcześniejsze życie, bądź odbierze wszystko bezpowrotnie. — Jaki jest twój gust? — chciał zadać to pytanie wcześniej, nim sam zdążył wyznać, że także już się nie umawia. Powstrzymywany pewnością, że pytanie to może zostać odebrane w mylny sposób, uległ w końcu pod naporem ciekawości. Chciał wiedzieć. Rozpaczliwie. Siedzieli już jednak w aucie, nim odważył się wmusić w siebie beztroskę i ot tak, niezobowiązująco i jakby niechętnie wypowiedzieć te konkretne słowa.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Decyzję o swej wstrzemięźliwości przyszło mu podjąć zaskakująco łatwo — głównie z jakże prostego faktu, że po aferze rozprzestrzeniającej się po płachciach niewyrozumiałej Australii, nikt za bardzo nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Mógł naturalnie karmić innych kłamstwem; posługując się fałszywymi personaliami i zmieniając nieco elementy swej aparycji zaciągać ich do swych zimnych, naznaczonych przegranym życiem prześcieradeł oplatających łóżko. Mógł także odezwać się do tejże niepokojącej, wzbudzającej dreszcz na plecach generacji lubującej się w splamionych zbrodnią mężczyznach i liczyć przy tym, że pewnego ranka nie obudzi się z pętlą przywiązaną do jego szyi. Mógł, ale uważał, że lepiej jest nie mieć nikogo. Że lepiej jest karmić się nieustającą samotnością, niż upodobnić się do obłudników przypominających jego brata. A później, po upływie kilku miesięcy, kiedy krzykliwa niegdyś afera przycichła o kilka oktaw, kiedy wiszący na nim ostracyzm nieco osłabł, uznał zwyczajnie, że to wszystko mu się należy. Że cała jego niedola jest słuszną karą za to, że niegdyś z życia czerpał pełnymi garściami. Że zakochał się w kimś bez pamięci i że z lekkim sercem ranił tym samym jedyną osobę, którą mógł nazwać swą przyjaciółką. Że odpychając w cień niczemu winnego człowieka zadbał o to, by sam nazywany był synem jego ojca, który wciągnął go świat zupełnie mu nieprzeznaczony. Jak miał więc opowiedzieć o tym Ainsworthowi? Jak miał streścić to do kilku krótkich, bogatych w sens zdań, jeśli sam nie do końca potrafił ułożyć to w swojej głowie? — Powiedzmy, że jeszcze liżę rany po ostatnim związku — odrzekł więc obojętnie, starając się nie zatrzymywać przy krążącym mu po głowie pytaniu, dlaczego bruneta to wszystko interesuje. Z ulgą przyjął więc przytaczaną po chwili opowieść, na którą w odpowiedzi początkowo tylko zmarszczył czoło. — Dlaczego myślisz, że randki z tobą są fatalne? — zapytał wiedziony czystą ciekawością, niepodszytą odnalezieniem odpowiedzi dla własnych korzyści. W tym momencie nie uważał jeszcze, że Dante mu się podoba — dostrzegał oczywiście jego liczne atuty, a czasem zatrzymywał się na jego idealnie skrojonym, śnieżnobiałym uśmiechu dłużej, niż było to wymagane, ale przy tym wszystkim nie pragnął go zdobyć. Gdy jednak temat na moment ucichł, a oni mknęli już ulicami opustoszałego, niezwykle nudnego miasta o równie nudnej nazwie, pod wpływem nieoczekiwanie zadanego mu pytania zareagował dość osobliwie — i to zanim zdążył pomyśleć. — Lubię takich, którzy zupełnie mnie nie znając i nic o mnie nie wiedząc, zabierają mnie na drugi koniec Australii pod jakimś ściemnionym, głupim pretekstem i myślą, że nie doszukam się w tym kłamstwa, które, oczywiście, ma wyłącznie na celu mnie uwieść — odpowiedział zadziornie, nieprzerwanie wpatrując się w drogę.
A twój?
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Wyobrażał go sobie z długonogą blondynką, której lśniące włosy były w stanie przyćmić nawet słońce. Wyobrażał go sobie z twarzą tysięcy mężczyzn, których w przypadkowy sposób zachował w swej pamięci jeszcze przed wypadkiem. Wyobrażał ich sobie razem, nieidealnych w swej idealności; dalekich, niedostępnych, skrytych w swym upływającym szczęściu. Były to myśli b e z p i e c z n e; takie, zgodnie z którymi pozostawał wierny swemu życiu. Bo wiedział, że Terence Burkhart był z mężczyzną. A wiedza ta w nieznośny sposób przypominała mu twarze, za którymi kilkakrotnie się obracał. Przypominała mu, że czasem dostrzegał w sobie tę zabronioną ciekawość. I przede wszystkim sprawiała, że tak rozpaczliwie pragnął go d o t k n ą ć. Zobaczyć.
Nie mógł więc zapytać. Jego milczenie mogło zostać odczytane jako forma kurtuazji, ale w prezentowanej przez niego ciszy kryła się wyłącznie blokada przed sprawami, którym nie był w stanie stawić czoła. — Och, ja to wiem — odparł, śmiejąc się beztrosko. Bez skrępowania. Bez żalu czy buntu, którymi mógłby przedstawić się jako nieszczęśnika; biedną ofiarę ludzkiej podłości. — Kiedy chcę to potrafię być naprawdę przekonujący. Problem polega na tym, że nie chcę — nie potrafił odnaleźć w sobie zainteresowania. Nie takiego, jakiego od niego oczekiwano, choć nawet zawarcie powierzchownej znajomości z tymi wszystkimi kobietami zdawało się mu niepotrzebne. Być może powinien odczuwać wyrzuty sumienia za marnowanie ich czasu, za dawanie im złudnej nadziei, ale za każdym razem miał i tak nadzieję, że tym razem randka potoczy się inaczej. Że coś się w nim wreszcie odblokuje, że strach przestanie mieć nad nim władzę. Wierzył poniekąd, że ten wyjazd może to zmienić, że wystarczy sama obietnica odzyskania wzroku, by znów poczuł się dawnym sobą. By dzięki temu powrócić mógł do Sydney i życia, które z dnia na dzień zmuszony był porzucić. — Głupim pretekstem? — prychnął, choć cały czas (czym zaskoczył samego siebie) śmiał się w sposób niewymuszony. Swobodny. — Ale czekaj, czyli się mi udało, tak? — westchnąwszy pokręcił lekko głową, choć kierował ją od jakiegoś czasu w stronę okna; mógł sobie tylko wyobrażać mijane pustynne stepy, od lat pozbawione życia. — Trochę szkoda. Liczyłem, że będziesz większym wyzwaniem bądź większym wyzwaniem, szepnął cichy głos w jego myślach, ale w tej samej chwili samochód wydał z siebie serię dziwnych dźwięków, które na kilka chwil odepchnęły od niego to, czego nie rozumiał. A potem mógł się już tylko uratować. — Nie wiem. To znaczy, lubiłem kobiety, które są pewne siebie. Ciemnookie. Takie, które mają kręcone włosy. Margo, z którą byłem najdłużej, była podobna do Lisy Bonet — uśmiechnął się na to wspomnienie, nawet jeśli nie był w stanie obecnie z Margo rozmawiać — dzwoniła do niego często, chcąc go odwiedzić, ale ich związek nazbyt mocno przypominał mu o Michaelu. — Ale teraz to już nie działa. Teraz… — wziąwszy głębszy wdech zdał sobie sprawę z tego, że nie wie, co chciał powiedzieć. Co powinien powiedzieć. I czy w ogóle Terry nie był tym wszystkim znudzony. —... sam nie wiem — zakończył więc, myśląc o tym, że samotność nie była wcale niczym złym.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Przyzwyczajony do ciszy, nawet nie zauważył śladów jej obecności w aktualnie toczonej rozmowie. Nie widział jej macek zakleszczających się na gardle bruneta, kiedy przyszło mu usłyszeć o nieszczęśliwym związku swojego dzisiejszego prywatnego kierowcy, ani kiedy choćby najcichsze brzmienia głosu zdawały się ulecieć i z jego aparatu mowy, tuż po dowiedzeniu się, że Dante wcale nie chce być przekonujący. Odezwać zdecydował się dopiero po dłuższej chwili, choć w sposób jak zwykle bezbarwny i zrezygnowany. — Udałoby ci się, gdybyś był starszy. Wyższy. Inny. Może jakbyś miał blond włosy. Albo nie był naukowcem, bo wiesz, strasznie ich nie lubię — mruknął przekornie, w końcowych słowach nawiązując do kłamstwa rzuconego mu na samym początku ich znajomości. Ten wyraźnie zaznaczony cynizm nie oznaczał jednak, że reszta roszczeń także była ledwie dowcipem. Początkowo myślał, że tak właśnie było, ale jego głos wydał się zaskakująco przekonujący i poważny, jakby wiedział o czymś, z czego sam Terry dotychczas nie zdawał sobie sprawy. Prawda była jednakże taka, że w jego guście był każdy, kto nie był Vincentem. Każdy, kto go nie przypominał. Tego jednak nie zamierzał przyznać na głos — nie tylko dlatego, że Dante nie mógł znać tego mężczyzny, ale przede wszystkim przez fakt, że nie wymieniali się swoimi upodobaniami na p o w a ż n i e. Że wcale nie starali się sobie przypodobać, bo przecież nie mogli.
Rzężenie silnika odciągnęło jego myśli od cichej sugestii, że być może jednak przekraczali właśnie tę konkretną granicę — powoli i niepewnie, ale jednak. Zwalniając, wydał z siebie ciche westchnienie i z bólem odczuwanym w każdej cząstce ciała, zjechał na pobocze. Nie miał siły się zatrzymywać. Nie miał siły na nowo użerać się z firmą, przez którą zmarnował już godzinę swojego życia. Dlatego, zanim jego dłoń bezwiednie opadła z chropowatej struktury kierownicy, a druga sięgnęła po komórkę z zapisanym numerem wypożyczalni aut, wsłuchał się w opowieść bruneta, pozwalając sobie w niej utonąć. — To nic. Że nie wiesz. I że nikogo nie chcesz. I że wydaje ci się, że tak już zostanie na zawsze — wyrzekł swym metalicznym głosem, wpatrując się w niego z zainteresowaniem. — Bo to jest strasznie głupie. To przeświadczenie, że każdy chce kogoś mieć. I że to jakieś upośledzenie, jakaś usterka i problem, kiedy się tego kogoś nie ma — dodał, krążąc rytmicznie spojrzeniem z jego oczu na usta, z ust na oczy. — I że każdy facet powinien znać się na silnikach. Bo widzisz, nie mam zielonego pojęcia, co dzieje się z tym autem — wyjawił, odejmując patosu wcześniej obwieszczonym uwagom. I uśmiechnął się, delikatnie i łagodnie, choć nie miało to zostać zauważone.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Chyba podobało mu się to, że ich znajomość pozbawiona była sensu. Odkąd wsiedli razem do samolotu, a Terry w asyście jednej ze stewardess musiał pokierować go do odpowiedniego siedzenia tak, by swoimi niezdarnymi ruchami nie zaszkodził innym pasażerom, toczył ten wewnętrzny spór o słuszność prośby, jaką mu złożył. Więc kiedy myślał “to nic takiego”, zaraz przemieniał to w “boże, to takie dziwne”, na przemian czując się w jego towarzystwie dobrze i źle. Ale teraz, śmiejąc się szczerze z jego słów wiedział, że podobnej beztroski nie odczuwał od dawna przy nikim. Że nawet w chwilach, w których działo się coś trudnego do zdefiniowania, czuł się d o b r z e. — Łatwiej będzie zmusić cię do zmiany zdania niż do sprostania tym wszystkim wymaganiom. Mówił ci już ktoś, że jesteś strasznie wybredny? — może też właśnie to — te konkretne ż a r t y — były tym, co podobało się mu najbardziej. Bo choć brzmiało to głupio i raczej nie powiedziałby tego na głos, czuł się tak, jakby Terry odkrywał przed nim jakiś nowy świat. A może jakby odkrywali go razem. W każdym razie, choć zdaje się to niemożliwością (bo, powiedzmy, może Joy - jego znajoma z Sydney - była lesbijką i był zbyt wielkim dupkiem, by to zauważyć, a także może przyjaciel Ayaana był dla niego kimś ważniejszym - ale Dante zdawał się w pewien sposób nietolerancyjny, by wyjawić mu to wprost) Ainswortha przepełniało wrażenie, że nigdy wcześniej nie decydował się na przyjaźń z kimś, kto przeczył wartościom wpojonym mu przez rodziców. Co było głupotą, skoro Dante nienawidził ani ojca, ani matki i z chęcią przeciwstawiał się temu, co było dla nich ważne.
Pewnie tak — odparł tylko, ważąc ciężar wymówionych słów w myślach. Mógł mieć, to znaczy m i a ł rację, ale jedynym, co Dante chciał rzucić w odpowiedzi było: kto cię tak skrzywdził? Było to naiwne, głupie i ryzykowne, więc schował serię pytań w zakamarkach swego umysłu. Wyrzuciłby je na zawsze, gdyby nie to, że kiedyś zamierzał znaleźć na nie odpowiedzi. — Mam nadzieję, że nie liczysz teraz wcale na to, że zacznę cię instruować, Terry. Też się nie znam na silnikach — przyznał z rozbawieniem, chociaż pewnie powinien odczuć jakąś namiastkę paniki; zepsucie się samochodu oznaczało przecież masę niepotrzebnych im teraz wcale problemów. — Gdzie w ogóle jesteśmy? Masz zasięg? — było to w pewien sposób zbawienne. To, to znaczy — możliwość skupienia się na czymś tak trywialnym, jak silnik. Wymieniane słowa, choć dryfujące w strefie bezpieczeństwa, niosły na sobie coś, przez co niewidzialne dłonie zaciskały się na jego trzewiach. I wiedział, jasne, że tak, że w pewny momencie do tego wrócą, ale próba naprawienia zaistniałego problemu byłą przyjemną ucieczką. Obawiał się jedynie, że na pomoc drogową przyjdzie im czekać tak długo, że z powodu wszechogarniającej ich ciszy któryś z nich, najpewniej Dante, powie o kilka słów za dużo.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Słowo, krótkie i użyte zapewne mimochodem, zaznaczyło na jego czole niewielką linię konsternacji. — Zmusić? — powtórzył je z zaskoczeniem wyraźnie bijącym z głosu, a potem nieznacznie pokręcił głową. — Wiesz, jeśli tym swoim pannom mówisz podobne rzeczy, to już wcale się nie dziwię, że nie dochodzi do drugich randek. Szczerze mówiąc zdumiewa mnie, że nie zgarnęła cię jeszcze policja, mój drogi agresorze — mówiąc to, obdarzył go spojrzeniem przenikliwym i przejaskrawionym zaciekawieniem. Bo brnęli w ten temat dalej, choć nie miał najmniejszego sensu. Bo czasem Dante zdawał się zapominać o Michaelu, ale przez to Terry pamiętał go dwa razy silniej. I czuł się paskudnie. Odrażająco, źle i niegodziwie, bo pozwalał mu zapominać i pozwalał obdarzać zaufaniem. Pozwalał na te wszystkie nieprzystające żarty i — co nie podobało mu się w sobie najbardziej — z każdą mijającą chwilą zauważał, że coraz mniej chciał, by były tylko nimi. Tylko byle dowcipami. — No ale wracając do mnie, to tak, Dante, uwierz, mówili mi to już nieraz — przyznał, tonem nienależącym jakby do niego. Nie chodziło tu już nawet o rozbawienie zakotwiczone w jego głosie od pewnego czasu, ale o niespotykane ożywienie, jakie towarzyszyło mu podczas wypowiadania każdej z sylab. Jakby nagle na nowo zaczęło mu zależeć, a życie nie wydawało się przez te kilka krótkich chwil jedynie utrapieniem wysnutym z emocji i jakichkolwiek chęci. — Ale śmiało, próbuj, może akurat ci się uda. Bo moje uczucia są jak najbardziej zagmatwana, pozbawiona sensu i kapryśna rzecz na świecie; jak uczenie kobiety prowadzić, im bardziej starasz się je kontrolować, tym więcej masz do płacenia za szkody u mechanika. Więc już zostawiam to w spokoju, udaję, że niczego nie widzę i pozwalam im pięćdziesiąt razy zmienić zdanie, bo inaczej to jak walka z wiatrakami — z jakiegoś powodu zdecydował się rzucić najbardziej kiepskim i stereotypowym dowcipem, na jaki było go stać. Dla pewnej ironii, skoro sam wcześniej przyznał się, że nie zna się na samochodach tak, jak to cały świat od dawna oczekiwał tego od każdego z mężczyzn. Cieszyło go przy tym, że żadna panna tego nie słyszy, bo jego ostracyzm potrwałby nieco dłużej.
Niedaleko Camooweal — wyjaśnił, choć podejrzewał, że ta nazwa i tak niewiele brunetowi mówiła. Wydostał z swoich płuc jeszcze jedno, przeciągłe westchnienie, zanim zdecydował się zadzwonić w odpowiednie miejsce, a odkładając komórkę na powrót do kieszeni spodni, odpiął pasy i otworzył na oścież drzwi. — Będą za jakieś pół godziny, może mniej, ale raczej więcej — jak to zawsze w tego typu sytuacjach. — To co, gramy w kto zobaczy więcej psów? — zapytał, zastanawiając się, czy może jednak nie przesadził.
ODPOWIEDZ