radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Siedząc za kierownicą swojego auta przemierzała podmiejskie uliczki starając się wyzbyć z głowy ostatnich, splątanych supłów niepotrzebnych myśli, których całą czaszkę wyniosła z pracy. Poranna migrena, jak stara przyjaciółka, trzymała ją sztywno za kark do południa, po przerwie lunchowej, zamiast sobie odpuścić, przerzuciła się również na barki. Brunetka poruszyła głową, poprawiając przeciwsłoneczne okulary i spojrzała na zmieniające się, czerwone światło. Liczba petentów i dziwnie chaotyczna organizacja pracy lokalnego ratusza była daleka od tego, w jaki sposób preferowała porządkować swoje obowiązki Pritchardówna, ale przecież była tu jeszcze całkowicie nikim. Kolejną ciasną garsonką, chmurką perfum i suchymi od przekładania papierów dłońmi.
Ukryty w szufladzie pojemnik z tabletkami przeciwbólowymi grzechotał dziś jak pudełko tic-taców, mimo to do późnego popołudnia czuła się na krawędzi czynienia ludobójstwa i rozważania, czy nie rzucić się z pobliskiego klifu. Wydawało się jednak, że ta przejażdżka przynosiła spokój tam, gdzie był on potrzebny.
Było coś takiego w białym szumie, pomruku pracującego silnika, szumie suszarek czy statycznym trzeszczeniu radia czy telewizora, na którym zgubiono kanał, co sprawiało, że i jej głowa wpadała w tę statyczność jak w watę, odnajdując w powtarzalności braku bodźców swoją ciasną, ale własną przestrzeń świętego spokoju. Wyjeżdżając z przedmieść na długą prostą wzdłuż linii wody, z pewną niechęcią przekreśliła w głowie jakiekolwiek ogródkowe plany, na widok ciągnących z północy ciemniejszych chmur. Wprawdzie nie zapowiadali deszczu, ale kto chciałby grządkować w pochmurny dzień? Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl, odnajdując w grządkowych planach jakąś głupią radość, to taki normalny, ludzki dylemat, problem pierwszego świata, rabatki w pełnym słońcu, czy jednak kiedy nieunikniony zbliżał się chłód wieczora?
Kto by się spodziewał, że ze wszystkich rzeczy, z których mogłaby upleść jarzmo to auto-degradacji, jej głowa upięłaby się stanu ogródka Reggiego. To chyba jeszcze jakiś syndrom wyparcia, wiara w to, że to żaden problem kiedy spadasz komuś nagle na głowę, jak nieprzyjemna, pierwsza kropla deszczu wdzierająca się za linię kołnierza, spływająca po rozgrzanej słonecznym ciepłem skórze. Wiedziała, że może do niego przyjść, ale widziała przecież, że nie był tym spotkaniem zachwycony.
Kto by był, w końcu była Georginą. Na jej widok cieszył się tylko jej ojciec i jej dawni klienci. Byłaby dalej nurzała się w tej swojej smętnej goryczy, gdyby nie kaszlnięcie, które wydobyło się spod maski czerwonego autka. Wyrwana z kontekstu zmarszczyła brwi, kiedy autko kaszlnęło po raz kolejny, zazgrzytało... i zmarło.
- Co do k... - na ostatkach siły pędu skręciła kierownicę, mając nadzieję, że uda jej się przynajmniej stoczyć na pobocze, po czym przeraźliwie długą chwilę siedziała jak słup soli, patrząc bezmyślnie przed siebie, bo nie mogła uwierzyć w to, jakiego w życiu można mieć pecha.
Ledwie zapomniana migrena przywitała ją pocałunkiem w skroń, a kobieta, zrzuciwszy z twarzy okulary, wysiadła uciskając kąciki oczu.
- To jest... nieprawdopodobne. - burczała pod nosem. Siłując się chwilę z maską pojazdu podniosła ją, choćby po to, żeby w bardzo spektakularny i filmowy sposób zostać owianą kłębem jasnego dymu o intensywnym zapachu spalonego plastiku. Kolejne minuty spędziła stojąc, lekko zgarbiona, w pełnej rezygnacji i patrząc na ten chłodzący się silnik, bo choć była w stanie wytłumaczyć teorię względności pięciolatkowi, nie miała pojęcia co się właśnie spaliło.
powitalny kokos
trynka