radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Miło w końcu mieć weekend, choć i tak ciągle miała wrażenie, że była na wakacjach. Od czasu powrotu, mimo chodzenia do pracy, była odseparowana od miejskiej rzeczywistości. Nie łaknęła odkopywania starych, dziecięcych znajomości, nie krążyła po miejscach, w których spotkać mogłaby dawnych znajomych. Trudno było jej nawet stwierdzić, czy jako dziecko miała rzeczywiście tak wielu przyjaciół, a nawet ilu z tych przyjaciół było jeszcze w mieście. Lorne miało niesamowity urok, ale też pewną nieznośną sielskość, która demotywowała przed jakimkolwiek wysiłkiem umysłowym. Wciąż wdrażała się w dokumentację lokalnego ratusza, czekało na nią do przejęcia kilka istotnych wniosków i spraw, mimo to z wielką łatwością uciekała w głowie wszędzie, kiedy tylko miała ku temu okazję.
Czasami nie poznawała siebie, gdzie ta skupiona, skoncentrowana na wynikach Georgina ze studiów? Zastanawiała się nad tym, siedząc na ławce jednego z przystanków widokowej, zabytkowej kolejki, której tory ciągnęły się przez gęstą dżunglę otaczającą zatokę. Miała talent do organizowania wielu stref swojego życia, gdyby nie ta umiejętność nie osiągnęłaby wszystkiego tego, co do tej pory zdołała osiągnąć, a jednak będąc na powrót w rodzinnych stronach, miała wrażenie, że ktoś ją okradł. Z rozumu, umiejętności logicznego myślenia i wyciągania wniosków, ze skrupulatności i uporządkowania. Jakby na granicy Lorne stał celnik, któremu trzeba było pół swojej osobowości oddać jak myto, by móc w błogości cieszyć się słońcem. W związku z tą tragiczną kondycją piknik, jaki sobie zorganizowała, ograniczał się do napoju w puszce, kilku owoców, paczki importowanych precli i w połowie zjedzonego batonika zbożowego. Starała się nie spoglądać na to smutne zbiorowisko wątpliwej jakości smakołyków, rozłożone schludnie na serwetce tuż obok na siedzisku, kiedy jasne oczy przyglądały się leniwym chmurom, płynącym daleko po błękicie nieba.
Chciałaby westchnąć, ucieszyć się, uśmiechnąć do siebie, przecież pobyt tu był jak nagroda - nie umiała jednak strząsnąć z ramion poczucia winy i świadomości tego, że to nie nagroda, tylko ucieczka. Bezmyślnie przeniosła wzrok na poruszającą się w oddali osobę, zawieszona w pół-myśli swojej, zgubiona w wątku tego, czy jej tu dobrze, czy wcale jednak nie, może powinna jak do tego pociągu, wsiąść gdzieś i uciekać dalej, a nie szukać szczęścia w dawno porzuconym progu dziecięcego domku na drzewie. Była już chyba za stara, by tam szukać bezpieczeństwa.
Dopiero kiedy blondynka niemal zrównała się z ławką, Pritchard gwałtownie zdjęła z twarzy przeciwsłoneczne okulary marszcząc brwi i mrużąc oczy. Kurwa, ten wzrok to już jednak nie taki jak kiedyś.
- Josie..? - bąknęła wcale niepewnie. Jakie było prawdopodobieństwo, że dziewczyna będzie akurat teraz, akurat tu?
powitalny kokos
trynka