radczyni prawna — Cairns City Council
32 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Col sangue sulle mani scalerò tutte le vette, voglio arrivare dove l'occhio umano si interrompe
I

When times get rough
outfit // Ephraim Burnett
Nie lubiła powrotów z pracy. Wtedy nagle okazywało się, że jej życie nie ma cienia sensu. Że poza żelazną rutyną nie ma w nim zupełnie nic. A przynajmniej wtedy, gdy Ephraima nie było w domu – w przeciwnym wypadku chociaż on przecinał obecnością jej dni. Zegarek sugerował, że być może pojechał do szkoły po Teresę; nie zamierzała wnikać. Póki nie był na okręcie, nie martwiła się o niego niemal wcale. Niemal wcale – ostatnio martwiła się częściej, wiedząc, że wszystkie komplikacje z Leonie i córką wybijają go z normalnego rytmu. Oczywiście Melody od samego początku wiedziała, że całe to małżeństwo to koszmarny pomysł i będą z tego same problemy. Codziennie powstrzymywała się jednak przed triumfalnym a nie mówiłam?, wiedząc, że to dla niego dostatecznie trudne i że nadeszła jej kolej na ratowanie brata z tarapatów.
Dziś powrót z pracy nie był jednak aż tak przykry, bo mogła usiąść prosto do kolejnej dawki papierów, a przewracanie kolejnych świstków było dla Burnett droższe od złota. Dziś towarzyszył jej bardzo jasny cel – zamienienia a nie mówiłam? w realną formę pomocy. Wzięła prysznic, przebrała się i z półlitrowym kubkiem, którego nikt nie mógł nawet tknąć, pełnym czarnej kawy, zajęła miejsce w salonie, zamierzając skończyć jeszcze przed powrotem Ephraima – niezależnie od tego, czy już zbliżał się do drzwi, czy czekała go jeszcze długa droga. Nie mogła niczego odpuścić, we wszystko, co wiązało się z kontaktem z ludźmi, musiała wplątać swój perfekcjonizm, a tym razem sprawa nie dotyczyła przypadkowego klienta, a jej brata i bratanicy. I nieszczęsnej bratowej, której życie Melody zamierzała skutecznie utrudnić na każde skinięcie Rahmiego. Rzadko wykorzystywała wiedzę do załatwiania prywatnych konfliktów, chyba że chodziło o męczących sąsiadów, których zawsze była gotowa wykończyć w sądzie, ale w jej opinii związek Ephraima i Leonie od początku wymagał użycia ciężkich środków. Była na nie gotowa. Dla niego – była gotowa na wszystko.
Gdzieś przy zostawianiu miejsca na podpisy naszła ją myśl, że bezsensowność jej życia polega na tym, że nie ma w nim miejsca dla siebie. Wszystko oddała innym i nawet teraz, gdy mogłaby odespać ostatnie kilka zerwanych nocy, nadrobić ignorowane od lat nowości filmowe czy iść na rolki – siedziała z laptopem na kolanach, zamieniając swoją nienawiść w grzeczne, oficjalne słowa, i przelewając ją na klawiaturę. Czy żałowała? – chyba nie, bo gdy ostatnio myślała o sobie, planując po cichu własny ślub i ciesząc się tym, że po prostu ma kogoś obok, odbiła się od wielkiej ściany rozczarowań.
Gdy usłyszała kroki brata, odłożyła laptopa i ruszyła w stronę przedpokoju, w rzeczywistości nie pędząc jednak na przywitanie, bo nie miała już czterech czy pięciu lat, jak wtedy, gdy jeszcze wypadało jej okazywać przesadny entuzjazm i rzucać się mu na szyję. Nie podeszła do niego nawet, skręcając do pokoju, z którego słychać było odgłosy pracującej drukarki. Nie zdążyła jeszcze wyłączyć trybu profesjonalnego. – Witaj w domu, Burnett – rzuciła tylko po drodze, nawiązując do swojego, wybitnego w jej mniemaniu, pomysłu na zamówienie wycieraczki z takim napisem, która skutecznie odstraszałaby już na progu jego żonę, a byłaby nieco dyskretniejsza, niż zwykły zakaz wstępu. – Będziesz z tym jechał do niego osobiście, czy mam wysłać pocztą? – zawołała, jakby zamierzała przekrzyczeć drukarkę, ale ta już umilkła, pozwalając jej w spokoju pozbierać dokumenty. Choć jeszcze nie były podpisane, Melody już czuła przyjemną satysfakcję, bo w końcu mało co dawało jej tyle radości, co pełne prawniczych zwrotów papiery.
powitalny kokos
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty seven
melody & ephraim
Ta konkretna wyprawa motorem do Port Douglas zajęła mu zdecydowanie za dużo czasu. Podobnie zresztą jak powrót do Lorne Bay… Wszystko potoczyło się zupełnie innym torem, aniżeli ten, jaki miał w głowie Ephraim. To, co miało być rutynową przejażdżką, zakończyło się nie tylko wypadkiem — który według kapitana nie był przesadnie poważny dla zdrowia — ale także, a może wręcz w szczególności wyjątkowo nieprzyjemną komplikacją związaną z maszyną, którą tak kultywował. Ścigacz był nie do uruchomienia i bez odpowiednich narzędzi Burnett był całkowicie odcięty od możliwości naprawy. A całe zajście zaszło dobre kilkanaście mil od miasta, nie wspominając, że okolica drogi ekspresowej nie obfitowała w budynki mieszkalne, gdzie mógł poprosić o pożyczenie telefonu. No, bo tak — miał to szczęście, że przy własnym upadku, zmiażdżył ciałem komórkę… Czekał go więc albo poważny spacer do najbliższej budki z S.O.S., sklepu, stacji benzynowej albo pomoc od kogoś z przejeżdżających. Niestety droga w remoncie odstraszała znaczniejszą część mieszkańców i gdyby nie jedna z nielicznych osób przecinających tę konkretną trasę, zapewne byłby w domu jeszcze później. Czy to, co się wydarzyło, to była jakaś kara? Upomnienie? W końcu, zanim wsiadł na motor, usłyszał w głowie słowa Leonie o tym, jak bardzo nienawidziła jego przejażdżek… Na szczęście upadek nie był przesadnie poważny i jedyne, czego Ephraim się spodziewał po zdjęciu kombinezonu, to czerwone otarcia i obicia na prawej stronie ciała. Wiedział, że na pewno do tych obrażeń miał wliczyć bark, żebra oraz biodro. Głowa jak zawsze była ochroniona przez mocny kask, w którym należało wymienić jedynie — albo aż — pękniętą od odprysku z asfaltu szybkę. Burnett był zdecydowanie bardziej wściekły niż przerażony czy zmartwiony tamtą sytuacją. Bzdurny niefart… Dzięki pomocy w pożyczeniu telefonu mógł zadzwonić po odpowiednią służbę drogową i załatwić sobie powrót do Lorne Bay. Oczywiście od razu zgłosił wszystko do ubezpieczalni, ale nie zamierzał martwić się mechanikiem — wiedział, że sam potrafił naprawić to, co zepsuł. W końcu od najmłodszych lat jeździł i zajmował się silnikami — czy tymi na łodziach, motorach, samochodach nie miało to większego znaczenia. Musiał wiedzieć, jak wszystko działało, bo przecież gdyby nie to, jakie miał prawo obwoływać się specjalistą?
Finalnie jednak laweta podjechała pod jego dom, a gdy wszystko było załatwione, Ephraim zabrał motor, pożegnał się z pracownikiem firmy i wprowadził maszynę do garażu. Oczywiście wciąż bez możliwości odpalania silnika… Następny dzień zapowiadał się zabawą w smarze. Nie, żeby to było coś przez Ephraima znienawidzonego — po prostu wolałby nie naprawiać zniszczonego ścigacza. To wszystko. Szczególnie że do wyjazdu z Lorne Bay i do wypłynięcia na morze zostało niewiele dni. Myślał, że poświęci je na przejażdżki, nie zaś siedzenie w garażu… Pogrążony we własnych myślach i złości poszedł do domu. Przy wejściu odłożył obtłuczony kask i ruszył wprost do kuchni. - Hm - mruknął jedynie, dając znać, że słyszał siostrę i był obecny. Niekoniecznie zwrócił uwagę na wycieraczkę, wciąż będąc złym na to, co wydarzyło się na drodze. Mógł naprawić motor sam, ale sam fakt uszkodzenia wystarczająco go zirytował. I miał irytować dalej…
Będziesz z tym jechał do niego osobiście, czy mam wysłać pocztą?
- Nie wiem, gdzie ten kutas jest - warknął, chociaż nie miał bladego pojęcia, czy jego słowa dotarły do Metody. Williams mógł być w Lorne Bay, mógł być w Stanach, mógł być nawet na Filipinach. Szukanie go na własną rękę nie miało żadnego sensu i Ephraim nie zamierzał tego robić. W międzyczasie otworzył lodówkę i wyciągnął mleko. Z jakiegoś powodu miał na nie ochotę, dlatego wziął cały karton i szklankę, a potem usiadł przy stole jadalnianym. Wciąż w stroju motocyklowym. Nie przejmując się niczym w większej szczególności... Odnalazł jednak spojrzeniem siostrę, która zaraz weszła do pomieszczenia. Mimo że niekiedy wciąż łapał się na własnym zaskoczeniu jej obecność, zdarzało się to coraz mniej i w jakimś stopniu... Pokrzepiał go fakt, iż czuła się w jego domu tak swobodnie. Czasami miał wrażenie, że aż za bardzo, ale nie zamierzał narzekać. Miał wystarczająco dużo powodów do zmartwień. - Dałem znać Leonie, że sama może mu je przekazać. Jak już je dostanę i jej przekażę - zauważył już nieco wyraźniej, lustrując sylwetkę siostry i jej strój. No, tak. Ktoś zdecydowanie miał w tym momencie relaks w przeciwieństwie do potłuczonego Ephraima. Przez chwilę milczał, po prostu pijąc swoje mleko i opierając się o tył krzesła, na którym siedział. Dopiero moment później wrócił na ziemię. - Rozmawiałaś z nią ostatnio? - Nie musiał mówić, kogo miał na myśli. Przed chwilą wywołał jej imię i zresztą... Melody doskonale wiedziała i bez tego o kim mówił jej brat.
Melody Burnett
easter bunny
chubby dumpling
radczyni prawna — Cairns City Council
32 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Col sangue sulle mani scalerò tutte le vette, voglio arrivare dove l'occhio umano si interrompe
Żyli w wolności – od zawsze. Może ona w trochę mniejszej, bo w końcu była córką i siostrą, nad którą starano się rozciągnąć futrzany płaszczyk uważnej opieki. Martwiła się, gdy Ephraim wypływał, ale nigdy go od tego szczególnie nie odwodziła. Miała swoje zdanie o motocyklistach, ale nigdy nie zabraniała mu wsiadać na motor. Nieszczególnie zdradzała się nawet ze swoimi troskami, wierząc, że wie, co robi, i potrafi o siebie zadbać. W końcu podejmował się wyzwania dbania o innych, a nie da się robić tego dobrze, gdy samemu potrzebuje się czujnego oka na sobie. Zwykle zresztą wracał cały i zdrowy, więc nawet jeśli miała czasem ochotę ponarzekać, że mógłby usiąść raz w domu i tydzień nigdzie nie wychodzić, żeby nie musiała się o niego martwić – milczała. Był dorosły. I to jemu przysługiwała rola tego zatroskanego, starszego brata – choć teraz, gdy czasem patrzyła na jego życie, odnosiła wrażenie, że jednak ona powinna przejąć funkcje zdrowego rozsądku i życiowej mądrości.
Trwała jednak w stanie, który wyznaczył jej los. Nie wypatrywała przez okno, więc nie mogła zobaczyć lawety, stanu motoru, i nie mogła wybiec z domu, wykrzykując na całą dzielnicę, że znów miała rację, nigdy się nie myli, a on powinien w końcu odczuć ciężar zbliżającej się czterdziestki, znaleźć sobie spokojne, stabilne zajęcia i wyciągnąć jakieś wnioski z tej przygody. Była w wirze pracy i nawet jego strój nie przyciągnął jej uwagi, bo w końcu właśnie finalizowała wielkie przedsięwzięcie, które miało choć odrobinę ułatwić jego beznadziejnie splątane życie. Może w pewien sposób wierzyła, że jeśli dostatecznie dużo rzeczy uda jej się naprawić, Ephraim zrezygnuje z wyjazdu i będzie grzecznie siedział na stałym lądzie, rozkoszując się niebem na ziemi, które ona specjalnie dla niego sprowadzi. Z drugiej strony – wiedziała, że jej brata nic nie może zatrzymać. Zwłaszcza że kochał otwartą wodę. A Melody nienawidziła odkręcania kranu. Choć można było odnaleźć między nimi setki różnic, ta była bodaj największą.
Spoko, założymy mu w końcu dozór elektroniczny – rzuciła, najwyraźniej w dużo lepszym humorze od brata. O ile w przypadku panny Burnett w ogóle można było mówić o dobrym humorze, bo każdy komentarz był kąśliwy i pokryty grubą warstwą goryczy, która, zdaje się, zastąpiła już w jej żyłach krew. Miało to jednak swój urok, nawet jeśli często najbardziej bawiło jedynie właścicielkę tego specyficznego poczucia humoru. Pozbierała dokumenty, przeliczyła, ułożyła idealnie równo, złączyła spinaczem i po chwili odnalazła brata. Nie podeszła jednak zbyt blisko – stanęła w progu i przez chwilę go obserwowała, bacznie, a jej spojrzenie stopniowo się wyostrzało. Powoli łączyła fakty, starając się nie wyciągnąć pochopnych wniosków – a potem na jego pytanie odpowiedziała ciszą. Rzuciła papiery na blat i ruszyła do zamrażarki, by zaraz wypakować woreczek strunowy lodem. Dopiero gdy podeszła do niego, wyciągając w kierunku brata woreczek lodu dość demonstracyjnym gestem, zdecydowała się odpowiedzieć. – Ostatnio nie. Za to ty ostatnio jesteś… nieodpowiedzialny. Ściągaj to, bo jak gdzieś pękła skóra, to będzie wstrętnie bolało. I będziesz wstrętnie wyglądał, jakbyś już dostał od losu za dużo… – zaczęła poburkiwać, jak zwykle starając się ukryć troskę, najlepiej za złośliwościami. – To chyba nie była misja samobójcza, co? Nic ci nie jest w głowę? – dopytywała jednak, zdradzając, że ją zmartwił, choć powierzchownie nie wyglądał źle. Kombinezon był jednak brudny, w kilku miejscach starty, a jej brat zdecydowanie nie miał humoru.
Czasem żałowała, że zna go już aż za dobrze.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie postrzegali świata jednako. Mimo iż wychowywani w jednym domu przez tych samych ludzi drastycznie się różnili. Melody była tą, która nie chciała wpisywać się w żadne schematy, a równocześnie była tą typową zbuntowaną nastolatką. On był tym posłusznym synem, a nie miał idealnego życia, jakie się takim przypisywało. Byli żywymi dowodami na to, że nie miało się wpływu, kim było się naprawdę. Można było próbować zmieniać własne oblicza dla ludzi, lecz w głębi, pozostawało się tym, kim się pozostawało. Niezbadaną głębiną własnego bezmiaru. Było to całkowitym zaprzeczeniem tego, w co niegdyś wierzył kapitan. Kiedyś Ephraim wszak nie zgodziłby się z Nietzschem, który twierdził, iż to człowiek sam dla siebie był niepoznany. Nie szukaliśmy siebie nigdy, — jakże stać się miało, byśmy się kiedyś znaleźli? A jednak aktualnie Burnett nie mógł bardziej się zgodzić. Nie znał siebie tak dobrze, skoro uważał się za człowieka wyjątkowo przewidującego, uważnego oraz światłego. Którego nie tak łatwo dane było oszukać. A jednak… A jednak najciemniej było pod latarnią. Gdy kłamstwo Leonie ujrzało światło dzienne, nie tylko wiara w nią samą uległa destrukcji w osobie kapitana, lecz wiara w samego siebie. Nie potrafił ufać własnemu osądowi. Nie przewidział, nie widział. Oślepł. Ogłuchł. Wykrwawiał się. Czy miał być niczym Odyn dokonujący samoofiary? By posiąść prawdziwą mądrość, musiał powiesić się, przebić bok, poświęcić własny wzrok? Czy właśnie się to działo? Czy wciąż wisiał na drzewie Yggdrasil, czy dane było mu już z niego spaść? Czy właśnie taka była cena za dostrzeżenie własnych błędów? Czy nie było to równocześnie wyjątkowo ironiczne...
To chyba nie była misja samobójcza, co? Nic ci nie jest w głowę?
- Nie przesadzaj - rzucił, jakby odganiał osę, odbierając od niej woreczek z lodem i zamiast przyłożyć sobie do ciała, rzucił go na blat stołu. Nie miał humoru, a kilka kostek nie miało mu pomóc. Wiedział, że musiał wziąć po prostu chłodną kąpiel, aby złagodzić wszelkie obicia swojego ciała. Wciąż był wściekły, a Melody akurat trafiła na ten paskudny moment — w końcu Ephraim nie ulegał tej emocji zbyt często lub zwyczajnie jej nie pokazywał, ale przez ostatni rok męczyło go trzymanie wszystkiego w sobie. Upadek na motorze podsycił złość na samego siebie i nie tylko za to, że maszyna nie mogła odpalić, ale za wszystko. Za całą resztę. Za to jak bardzo pozwolił zasabotować swoje własne życie tej jednej kobiecie i teraz musieli radzić sobie z ich córką i jej kochankiem. Do czego to doprowadziło? Do czego on sam doprowadził swoją bezmyślnością? Chryste... Jakim był idiotą... - Co jeśli nie podpisze? - Po długiej chwili ciszy i wpatrywania się gdzieś w blat stołu wypowiedział na głos swoje obawy. Swój lęk, który ogarniał go z każdym dniem coraz bardziej. Wszak pozbycie się Williamsa było dla Burnetta kluczowe. - Wygląda na takiego, kto by to zrobił. Z czystej złośliwości. - Z zazdrości, jaką Ephraim wyczuwał bijącą tamtego dnia od mężczyzny. Lecz nie zazdrości, w której podstawą była Teresa. Chodziło o Leonie. O Leonie, za którą szatyn nie zamierzał nawet próbować walczyć. Czy tamten facet to wiedział? Czy Turner cokolwiek mu mówiła? W sumie nie powinno go to zastanawiać. Kapitan wiedział lepiej niż ktokolwiek, że Hunter Williams uwielbiał bawić się cudzymi zabawkami, ale przy próbie szantażu Teresą miał tego gorzko pożałować.
Sylwetka córki przypomniała Ephraimowi o czymś jeszcze. O czymś, co także nie pozwalało mu ukoić poruszonych emocji. - Gemma jest tutaj - powiedział w końcu, jednak nie patrzył na siostrę. Nie bez przerwy. Spojrzenie kapitana odnalazło twarz kobiety dopiero po dłuższej chwili i było bezlitosne, gdyby odnalazł w niej fałsz. - Wiedziałaś o tym? - Ton nie był oskarżycielski. Nie był jednak także łagodny. Nie mógł być. Nie w tej sytuacji tak bardzo bolesnej.
Melody Burnett
easter bunny
chubby dumpling
radczyni prawna — Cairns City Council
32 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Col sangue sulle mani scalerò tutte le vette, voglio arrivare dove l'occhio umano si interrompe
Wyrosła na przekór oczekiwaniom rodziców. Mimo to – nigdy nie czuła się gorsza od Ephraima, który był tym idealnym dzieckiem, tym skrojonym na miarę ich rodziny. Nigdy też mu nie zazdrościła, może dlatego, że traktowani byli równo i Melody rzadko mogła odczuć, że jest jakimś rodzajem rozczarowania. Może nawet bardziej rozczarowała samą siebie, niż rodziców, którzy mimo wszystko wspierali ją w każdej decyzji, nawet tej o odrzuceniu wszystkich rodzinnych zwyczajów i tradycji. Zbuntowana nastolatka. Mimo upływu czasu i trzydziestu dwóch lat na karku. Czasem, stojąc wymięta przed lustrem, tuż po przebudzeniu, z maseczką na oczy odsuniętą na czoło i poszarzałą cerą, zastanawiała się, czy to kiedyś minie. Czy kiedyś przestanie chować się za maską rozwydrzonej, rozpieszczonej dziewczyny, a odważy się pokazać opuchnięte od płaczu oczy, obgryzione koniuszki paznokci i swój wewnętrzny mętlik, którego istnienie skutecznie ukrywała. Nawet przed Ephraimem, który pewnie się tego domyślał, ale którego nie zamierzała dręczyć swoimi wątpliwościami, wiedząc, że ma dość własnych problemów. Od zawsze byli razem, a równocześnie w delikatnym dystansie, może po to, by płomienie szalejące w ich życiach nie złączyły się w jeden ogromny pożar. Pewne sprawy musieli przemilczeć, ukryć pod uśmiechem sugerującym absolutną niewinność, by nie skazić tego pasa ziemi niczyjej żadną iskrą. Naiwnie troszczyli się nawzajem o swoje bezpieczeństwo.
Nie przesadzaj. Zawsze odpychał ją tymi słowami, jakby wzywała karetkę, a nie podawała mu woreczek lodu. Nie odpowiedziała nawet, tylko splotła ramiona na piersi, wysuwając nieco nogę do przodu w pozie zagniewanego dziecka, które nie rozumie zmiennego humoru matki. Lekkie zmarszczenie brwi sugerowało jednak, że raczej nie zamierza zrobić sceny, a martwi się. Martwi się, choć nigdy nie mówiła o trosce otwarcie. Spojrzenie miała zachmurzone. Skutecznie zwalczyła chęć pozbierania kostek lodu z powrotem do woreczka i rzucenia mu nim prosto w głowę. W swojej wyobraźni już to zrobiła, bo nie byłaby sobą, ale nauczyła się niektóre akty złośliwości rozgrywać tylko tam, by być postrzegana jako poważna pani prawnik, a nie zbuntowana nastolatka. Czekała, aż to on się odezwie – a jednak gdy to zrobił, musiała znieść jeszcze chwilę milczenia, tym razem cięższego. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Obawiała się, że na wiele pytań nie zna odpowiedzi – choć udawała, że jest inaczej. – Rahmie… nie stracisz Teresy – odpowiedziała w końcu, starając się, by jej głos zabrzmiał dostatecznie pewnie. Musiała być oparciem. Musiała być wiarygodna. Profesjonalna. Perfekcyjna, choć to zawsze bolało. – Wychowywałeś ją. Jest z tobą związana. Jeśli ma resztki rozsądku, podpisze to. Bo nie chodzi mu o dziecko – dodała, choć przecież nie mogła być tego absolutnie pewna. Nie znała Williamsa. Wydawało jej się jednak, że znała Leonie dostatecznie, by spodziewać się po niej choć odrobiny rozsądku, który i jej kochanka powinien sprowadzić na ziemię. Dla Teresy to Ephraim był ojcem. I tak powinno zostać. Niezależnie od głupich gier nieodpowiedzialnych dorosłych.
Wzrok miała wbity w brata, nie spodziewając się, że coś oprócz pytań może ją dziś zaskoczyć. Zdarzają się jednak w życiu takie stwierdzenia, które wbijają nas w ziemię. Twierdzenie Pitagorasa, prawo powszechnego ciążenia. Gemma jest tutaj należało do tych nielicznych zdań, które umiało sprawić, że Burnett prostowała się i unosiła brwi. – Nie – odpowiedziała automatycznie, ale szczerze. Starała się zdusić entuzjazm, który mimo woli obudził się gdzieś w okolicach jej serca. W momencie, gdy widziała ból w jego oczach, tryskanie radością byłoby co najmniej egoistyczne. – Spotkaliście się? – spytała czujnie, zajmując się zaprogramowaniem ekspresu na kolejną kawę, by Ephraim nie dostrzegł jej zaciekawienia i uśmiechu, który rozbłysnął na moment, gdy obróciła się do niego tyłem. Bo Gemma zawsze była najlepszym wyborem.
Bo gdyby była Gemma, nie pojawiłyby się żadne problemy.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Może i byli naiwni, lecz nie mogli udawać, że gdy pożar siał zniszczenie w życiu jednego z nich, drugie nie było gotowe rzucić się, aby ugasić szalejące płomienie. Lub właściwie wyratować z rwących fal. Nie musieli fizycznie doświadczać własnego ratunku, jednak nie każde rodzeństwo łączyła świadomość wsparcia. Melody nie musiała być przy Ephraimie bez przerwy, aby wiedział, że był dla niej ważny, a i on nie musiał pilnować swojej młodszej siostry, aby zdawała sobie sprawę z jego uczucia do niej. Nie. Nie znali się na wskroś, pozostając wciąż w wielu aspektach tajemnicami dla siebie nawzajem, ale nie miało to znaczenia. Byli rodziną, byli bratem i siostrą i ufali sobie silniej niż innym. Aktualnie Ephraim miał tylko Melody oraz rodziców w swoim najbliższym otoczeniu, do których nie miał żadnych wątpliwości. Oczywiście nie liczył swoich współpracowników oraz podwładnych, lecz te relacje nie wnikały do prywatności, jaką kapitan posiadał w Lorne Bay. Po separacji z Leonie oraz śmierci Nathaniela Burnett nie miał do kogo się uciec. Nie chciał obkładać przesadną odpowiedzialnością Joela, a do tego praca obu mężczyzn skutecznie separowała ich od siebie, co utrudniało częstsze rozmowy oraz interakcje. Gdyby nie młodsza siostra, Ephraim byłby sam. Wyzbyty wszelkiego wsparcia, które najbliżej było w ich rodzinnym domu w Singleton, a to nie wystarczało. Nie dla kogoś, kto tak mocno cenił sobie wartości spowinowaconych. Tak różny od Melody… Oczywiście wiedział, że jego siostra nie zgadzała się z wieloma decyzjami, które podejmował na przestrzeni swojego życia i konflikty potrafiły się między nimi pojawiać. Umiejętność życia z nimi, radzenia sobie ze sporami jedynie jednak ich umacniała. Tak jak i teraz gdy wydawało się, że napięcie elektryzowało pokój, ich uwaga była skupiona gdzie indziej. Na kimś innym niż oni sami.
Jeśli ma resztki rozsądku, podpisze to. Bo nie chodzi mu o dziecko.
Spojrzenie kapitana odnalazło oczy siostry. - Tego się obawiam. Zależy mu na Leonie, a Leo nie zostawi Teresy. Będzie więc jedynie kartą przetargową. - Nie musiał dodawać nic więcej, ale mocno zaciskające się palce w pięść mówiły wyraźnie, jaki miał co do tego stosunek. - Przylazł na urodziny małej. Niezaproszony. Kupił jej wielkiego pluszaka. - Gdy mówił, uwydatniły się zmarszczki przy nieco zmrużonych, wyraźnie przypominających sobie tamtą sytuację oczach. Wyraźnie rozpalonych w wyraźnym gniewie. Williamsowi mogło nie zależeć na dziewczynce, ale widać było wówczas, że był wyraźnie zdesperowany, aby przyciągnąć uwagę Leonie. A desperaci byli zdecydowanie niebezpieczni... Ephraim oczywiście nie poczuł się lepiej, słysząc słowa Melody. W końcu widać było, że odkąd tylko pojawił się na horyzoncie, kochanek Turner, kapitan był w stanie gotowości. Jeżeli ktokolwiek zamierzał odebrać mu Teresę, musiał wiedzieć, że Burnett nie był łatwym przeciwnikiem. Nie zamierzał pozbawiać się praw, jakie posiadał i nie chodziło już o tę biologiczną korelację, której nie było, ale mentalną oraz czysto logiczną. Wszyscy powtarzali mu, że dziewczynka uważa go za jedynego ojca, ale nie oznaczało to, że w świetle prawa nim był. Nie był.
Zaraz jednak atmosfera w domu uległa zmianie i chociaż spięcie nie opuszczało Ephraima, inne emocje wiodły prym. Nie musiał patrzeć na Melody, aby dostrzec jej zaintrygowanie. Ba! Do czasu rozstania z Gemmą miały dobry kontakt i zdecydowanie odnajdowały wspólny język. Później nie wiedział, co się z nimi działo. Chyba nie mógł sobie pozwolić na to zainteresowanie. A teraz... Nie był głupi — słyszał lekkość pytania, jakie padło od strony młodszej Burnett. Spotkaliście się? - To niewłaściwe - zauważył jedynie, nie odpowiadając na pytanie siostry bezpośrednio. Nie musiała zresztą o to pytać. Ephraim nigdy nie był człowiekiem, który dawał wiary plotkom, dlatego nie powtarzałby zasłyszanych informacji, chyba że sam byłby ich świadkiem. A tutaj, teraz widział się już ze swoją byłą trzy razy — krócej, dłużej, bardziej boleśnie. Dał sobie moment, w którym wyraźnie się zamyślił, niejako zapominając o pulsującym, obolałym ciele. - To kara? - Słowa opuszczające usta mężczyzny nie były skierowane do stojącej w pomieszczeniu kobiety. To wszystko działo się w nim samym, w jego własnej głowie i nie sposób było zaprzeczyć, że zaburzało ogólne postrzeganie rzeczywistości. Jak miał teraz podejmować decyzje? Co było ważniejsze? Wydawało się, że dzieliło ich z Gemmą wystarczająco wiele, aby nie wracać do dawnych dni. Wystarczyło jednak na siebie wpaść — jakże niefortunny dobór słów — aby machina ruszyła, a stare rany otworzyły się na nowo. Ile to lat? Dziesięć? Jedenaście? A mimo to Ephraim czuł, że było to niesamowicie świeże...
Ocknął się jednak, na siłę wyciągając się z tej zadumy. Dopił jeszcze mleko ze szklanki i wstał, a niedawny wypadek przypomniał mu o sobie dość szybko. - Pójdę się umyć. - Głos Ephraima przypominał bardziej pomruk sfrustrowanego lwa, ale ból był ostatnim jego powodem. Kapitan nie chciał po prostu dłużej znajdować się w tym konkretnym stanie umysłu. W tym konkretnym miejscu, wiedząc, że nakręcanie się nie tylko tematu, ale także jego uczuć, nie było właściwe. Nie było dobre. Nie, w momencie gdy wystarczająco wiele niósł na swoich barkach.
Melody Burnett
easter bunny
chubby dumpling
radczyni prawna — Cairns City Council
32 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Col sangue sulle mani scalerò tutte le vette, voglio arrivare dove l'occhio umano si interrompe
Motto Burnettów nigdy nie miało dla niej sensu – jako całość. Siła, dyscyplina i jedność nabierały w jej oczach znaczenia dopiero rozpatrywane oddzielnie. Była silna – a przynajmniej dość wyszczekana i uparta, by ukryć przed niechcianym wzrokiem wszystkie słabości. Była zdyscyplinowana – przynajmniej wtedy, gdy chodziło o zachowanie rutyny czy żelaznych zasad w pracy. Jedność? Stanowiła pewną z Ephraimem, przynajmniej wtedy, gdy na horyzoncie pojawiał się wspólny cel – sfinalizowanie rozwodu, zatrzymanie Teresy, wykończenie Huntera Williamsa, którego Melody, jako wzorowa siostra, prześwietliła w internecie na wylot i na którego zdjęcia patrzyła dość długo, by już z daleka wiedzieć, że powinna przejść na drugą stronę ulicy. Lorne Bay było w końcu dostatecznie małe, by wpaść za rogiem na te osoby, których najbardziej nie chcemy spotkać. Na szczęście nie spędzała tu zbyt wiele czasu, ale coraz częściej miała wrażenie, że najlepszym pomysłem byłby wyjazd. Gdyby tylko była choć odrobinę bardziej szalona, pewnie zaplanowałaby już porwanie Teresy, podrabianie paszportów i ucieczkę gdzieś, gdzie nikt nigdy ich nie znajdzie – ale, na szczęście, wszystkie szaleństwa pozostawały tylko w głowie panny Burnett. Przynajmniej na razie. Kto wie, jak daleko zaprowadzi ją frustracja. I miłość do Ephraima i Tessie, bo przecież w całym zaangażowaniu w ich sprawę nie była samolubna, a bardzo skupiona na tym, by to im było dobrze. Sama stała z boku – bo odkąd Rahmie założył własną rodzinę, jakby mniej był już częścią rodziny pochodzenia. Rodziny, do której, jak jej się wydawało, sama przynależała jedynie na papierze.
Pokręciła głową i splotła ramiona na piersi, unosząc lekko podbródek w nieco wojowniczej pozie. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna go przytulić, choć pogładzić po ramieniu – ale to nie był smutek. Oboje byli wściekli. – Bo sam jest pieprzonym dzieciakiem. Nieodpowiedzialnym, samolubnym dzieciakiem. I choćby z tego względu nie będzie zajmował się twoim dzieckiem, Rahmie. Żaden sąd nie uzna układu, w którym cię nie ma, za dobry układ. Tylko ty stabilizujesz poziom całej tej głupoty – orzekła spokojnie, ale dość surowo, zaciskając mocno palce na własnych ramionach. Nienawidziła desperatów. I ludzi, którzy nie są wierni samym sobie, byle tylko osiągnąć jakiś bzdurny cel, zdobyć kogoś, dostać coś, czym pobawią się kilka dni, zanim zdążą się znudzić. Nienawidziła braku zasad – zwłaszcza tych wewnętrznych, do których zasady prawa nie były w stanie sięgnąć. I wciąż wyrzucała sobie w myślach, że nie wyperswadowała bratu pomysłu na małżeństwo.
Ani pomysłu na rozstanie z Gemmą. Sama w pewien sposób za nią tęskniła, bo rzadko trafiała na bratnie dusze pod jakimkolwiek względem. Tak naprawdę nie wiedziała nawet, czemu związek, który wydawał jej się idealny, musiał się rozpaść, a w zasadzie – zostać zniszczony. Bo przecież wiedziała, że cisza, która pojawiła się między nią, a Gem, musiała być winą jej brata. – Masz dziwny katalog rzeczy niewłaściwych – odparła i zanurzyła usta w zbyt gorącej dla zwykłego człowieka kawie. Znalazłaby tysiąc gorszych wykroczeń, niż spotkanie się z byłą. Codziennie w pracy słuchała o sytuacjach po stokroć bardziej wątpliwych moralnie, niż spotkanie się z byłą, będąc na ścieżce rozwodowej z żoną. Odpowiedź brata była jednak dla niej jednoznaczna – widział Gemmę. A to oznaczało, że i ona musiała się z nią zobaczyć. – Wymyśliłabym ci gorszą, niż dziewczyna taka, jak Gem – rzuciła, choć była świadoma, że brat prawdopodobnie już jej nie słucha, zatopiony we własnych myślach i wspomnieniach. Nie chciała wtrącać się w jego życie jeszcze bardziej, niż dotychczas – i tak należała do tych zdecydowanie zaangażowanych sióstr, które niemal zawsze trzymały rękę na pulsie, choć wydawało się, że o niczym nie wiedzą i w niczym nie mieszają palców – ale obawiała się, że Ephraim jest rozbity na zbyt wiele kawałków, by sam mógł cokolwiek poskładać w całość. Dlatego, a może też po to, by zagłuszyć własne myśli, zamierzała spokojnie stać za jego plecami – i mieć na wszystko oko.
Spojrzała na niego czujnie, ale krótko, nauczona już szybkiej oceny jego stanu. Sfrustrowany, zmęczony i zły. Zasadniczo – wszystko na swoim miejscu. Miała wrażenie, że coraz rzadziej widzi go w innym stanie. – Idź. Idź – westchnęła tylko, raczej do siebie, niż do niego, i z kubkiem kawy wróciła do swojego laptopa. Z nadzieją, że może innym ludziom zdoła pomóc bardziej.

Ephraim Burnett

zt×2
powitalny kokos
viol#9498
ODPOWIEDZ