organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
Przyjęcia organizowane w ratuszu zawsze wiązały się z dodatkowym stresem, tak jakby nazwisko burmistrza pod twoim egzemplarzem umowy automatycznie skazywało cię na porażkę. To nie był pierwszy raz, kiedy Lily podejmowała się tego zadania, ale każdy kolejny nie powodował, że nerwy były mniejsze. Nie odmawiała, przyjmowała niemal każde zlecenie, które jej proponowano, naprawdę to lubiąc. Jednakże co innego, gdy towarzyszysz pannie młodej przy wszystkich najważniejszych wyborach, a co innego, kiedy starzy i zgryźliwi ludzie próbują wmówić ci, że koreczki z żółtego serca i konserwowego ogórka wciąż święcą triumfy, smakując wytworniej niż krewetki w kokosowej panierce z sosem avocado. To były trudne i niekończące się negocjacje, po których urzędnicy stawali się dla niej jeszcze bardziej nielubianą grupą zawodową.
Upewniwszy się, że wszystko jest dograne na ten przysłowiowy ostatni guzik, niczego nie brakuje, a ludzie chodzą z uśmiechem na ustach i nikt niczego od niej nie potrzebuje, wymknęła się na górę, aby w spokoju na balkonie zapalić papierosa i wypić lampkę szampana, choć prawdopodobnie nie powinna, ostatecznie przecież pracowała. Była gdzieś pomiędzy trzecim łykiem a drugim zaciągnięciem się papierosem, gdy drzwi balkonowe się uchyliły i czyjeś oczy uczepiły się jej sylwetki. Powiedzmy sobie szczerze - nie wyglądała profesjonalnie, było jej bardzo daleko do profesjonalizmu. Klęczała, chowając się za niewielką balustradą, w jednej dłoni dzierżąc na wpół opróżniony kieliszek, a w drugiej żarzącego się papierosa. Odchrząknęła, sunąc spojrzeniem od stóp nieznajomego, przez idealnie skrojone do sylwetki spodnie i całkiem przyjemnie zarysowaną klatkę piersiową, aż do twarzy, która okazała się nie być tak do końca nieznajomą. W niemym szoku, próbując nie stracić rezonu, zgasiła niedopałek w niedopitym alkoholu i wyprostowała się, prezentując śnieżnobiały uśmiech. - Alex - powinna go przytulić? Cmoknąć w policzek? Podać mu rękę? Czuła się niezręcznie, ale nie znajdowała ku temu konkretnego powodu. Minęło sporo czasu odkąd widzieli się ostatnio, nie utrzymywali kontaktu, co najwyżej lajkując wstawiane przez siebie zdjęcia w mediach społecznościowych. Ich zażyłość bezpowrotnie minęła, a niemająca zazwyczaj najmniejszych problemów z komunikacją Lily, nagle nie wiedziała co powiedzieć. - Niech to będzie naszą kolejną tajemnicą - wskazała na kieliszek stojący na posadzce tuż obok stopy. Kolejną - nietrafiony dobór słów, zdała sobie z tego sprawę, gdy te wybrzmiały na głos. - Myślałam, że jesteś w Hiszpanii - nie była na bieżąco, a świat najwyraźniej z niej żartował, jeśli do tej pory nie skrzyżował ich dróg w małym Lorne Bay, gdzie te same twarze spotykało się kilka razy dziennie bez większych starań. - Chyba nie przyszedłeś prosić mnie, żebym zorganizowała ci piękne wesele. Właśnie wystawiłam sobie kiepską rekomendację. Podkradam szampana, który jest bajecznie drogi i smakuje tak samo jak ten za pięć dolarów, żeby jakoś przetrwać to nadęte przyjęcie - uśmiechnęła się, żartując, bo znała go doskonale i wiedziała, że nigdy by jej tego nie zrobił przez wzgląd na ich przeszłość. Był świadom jej niegdysiejszych uczuć, to żadna tajemnica i byłby to cios poniżej pasa. Po drugie - miała w sobie za mało życzliwości, aby nawet po takim czasie udawać, że cieszy się na widok jego życiowej wybranki. Nie lubiła jej, choć wcale nie znała - to jedno wciąż się nie zmieniło. - Loraine chyba pragnie umrzeć za swoim nieśmiertelnym komputerem... od trzech lat organizuję o tej samej porze roku bankiet z okazji jej odejścia na emeryturę - i to wcale nie był żart. Loraine wyglądała, jakby była starsza od samego Lorne Bay. Kiedy w tym roku poproszono Lily, aby zajęła się organizacją tego skromnego wydarzenia, zaczęła podejrzewać, że staruszka po prostu lubi być w centrum uwagi. Prawdopodobnie powinna zabukować ten termin na następny rok, kolejny i jeszcze jeden. - Za dużo mówię - uśmiechnęła się do wciąż milczącego Alexa, który przyglądał jej się z coraz większym rozbawieniem, próbując je ukryć, aż wreszcie westchnęła, opierając się balustradę i przez kilka sekund milczała. - Więc... co tu robisz? - tym razem na poważnie.

Alexander Brooks
powitalny kokos
lily
kreatywny księgowy — ratusz i prywatne rozrachunki
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Jeden z Brooksów. Po liceum mieszkał w Madrycie, wrócił niedawno z uwagi na zdradę swojej narzeczonej. Próbuje sobie na nowo życie ułożyć.
9

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko księgowego w ratuszu była co prawda mowa o uroczystościach okolicznościowych, ale Alex na pewno nie spodziewał się czegoś takiego. Słysząc o bankiecie z okazji odejścia na emeryturę Loraine myślał, że sobie z niego żartują. W końcu kobieta dzielnie przewracała dokumenty w swoim małym pokoju, który jej przydzielili żeby nikogo nie zagadywała podczas pracy. Nikt nie miał bowiem pojęcia na jakim stanowisko kobieta jest zatrudniona ani dlaczego od przynajmniej dwudziestu lat nie jest na emeryturze. Najgorsze było jednak to, że potrafiła zagadać każdego i to dosłownie na każdy temat. Potrafiła do tego stopnia wniknąć w umysł rozmówcy, że nawet z szesnastolatkiem, który przyszedł do ratusza odebrać dokumenty odbycia wolontariatu, potrafiła zaledwie po piętnastominutowej rozmowie przeglądać TikToka na jego telefonie. To też jej odejście na emeryturę wydawało się Alexowi niemożliwe. W końcu jak mogłoby kogoś takiego jak ona nagle zabraknąć w cichym budynku ratusza.
Na miejscu Brooks dowiedział się całej prawdy. Impreza miała swoją trzecią rocznicę, a Loraine nawet myślała znikać na emeryturę. Miała po prostu dziwną potrzebę bycia w centrum uwagi, czemu upust dawała na tego typu wydarzeniach. Było to poniekąd smutne, że nie miała kogoś bliskiego z kim mogłaby celebrować swoją dojrzałość. Zamiast tego na jej imprezie, z nie do końca prawdziwych powodów, zjawili się wszyscy, którzy mniej lub bardziej regularnie odwiedzają ratusz. W tym także Alex z wielkim bukietem słoneczników, które przy któreś z rozmów określiła kobieta mianem „słońca, które można zamknąć we własnym salonie”. Wręczył jej więc bukiet słońc, co by mogła sobie rozświetlić dom, a sam udał się do jednego ze stolików gdzie siedzieli ludzie nieco bliżej jego rocznika.
Gdzieś w międzyczasie pomiędzy rozmową z prawniczką, a finansistą zdecydował się na chwilę oddechu od rozbawionego tłumu. Zdając już nieco budynek ratusza udał się ku, z reguły, opuszczonemu balkonowi, który idealnie nadaje się do takich zniknięć. Drzwi wyjściowe wydały się tak zgrane z tłem, że wyglądały jak wielkie okno, a sam widok był na drzewa, które umiejętnie zasłaniały wymykających się. Popchnął delikatnie drzwi i zamiast cieszyć się samotnością dostrzegł postać. Wyjątkowo ładnie prezentującą się postać.
Czy ją poznał? Chyba dopiero jak się odezwała. A i wtedy miał pewne wątpliwości czy to na pewno ona. Momentalnie zrobiło mu się dziwnie gorąco, więc niby dla rozluźnienia oparł się o framugę drzwi, przyglądając się Lily.
- Cześć Lily – zdołał wydukać jakby na znak zgody, że zachowa dla siebie tajemnicę jej picia. Nie wiedział jednak czemu miałaby być to tajemnica, skoro wszyscy tu pili. Nie miał bowiem pojęcia, że wszystko co widział to tak naprawdę jej zasługa. Pozwolił jej mówić, unikając odpowiedzi na krępujące kwestie. Jak chociażby ślub, który miałaby mu zorganizować. Chwilę później połączył wątki, że to stojąca przed nim dziewczyna była organizatorką tego nieco naciąganego bankietu.
Przez cały czas tylko się w nią wpatrywał jakby niedowierzał, że to ona przed nim stoi i prawi cały ten nieprzerywany przez niego monolog. Wyglądał pewnie idiotycznie z tym głupkowatym, szczęśliwym uśmiechem na twarzy, opierając się delikatnie o framugę i wpatrując się w Lily jak w najciekawszy obraz w muzeum.
- Właściwie to mówisz dokładnie tyle co zwykle – skomentował wreszcie jakiekolwiek jej słowa, posyłając jej taki uśmiech, który można posłać tylko komuś kogo się zna bardzo długo i bardzo dobrze. – Chciałbym skomentować wszystko co powiedziałaś, ale chyba nie podołam – powiedział i wreszcie oderwał się od ściany, którą podbierał. Podszedł do niej i przymknął za nimi balkon aby przypadkiem nie zaprosić pijanego gaduły z działu obsługi gruntów rolnych, który przekona ich do zainwestowania w pola uprawne.
- Jestem na imprezie z okazji emerytury, która podobno nie nadejdzie – odpowiedział zgodnie z prawdą, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie o to pytała. – Ty to wszystko zorganizowałaś? – zapytał. Dla wyjaśnienia zakręcił w powietrzu kółku, podkreślając które „to” ma na myśli. Był pod niemałym wrażeniem wystroju oraz samej organizacji eventu.
- A do Lorne Bay wróciłem, dosłownie chwilę temu. Będzie z jakieś – spojrzał na swój zegarek, który oprócz godziny wskazywał również datę - trzy tygodnie. – Podniósł na nią wzrok i wpatrywał się w nią o zdecydowane kilka sekund za długo. – Na stałe raczej wróciłem. Znaczy takie wiesz, "stałe nieokreślone". – Czuł dziwną potrzebę dokończenia informacji. Jakby chciał jej powiedzieć „jestem, nigdzie się nie wybieram, może być chciała spędzić ze mną trochę czasu, który zmarnowałem w Madrycie?”. A może wcale nie o to mu chodziło?

lilianne rowe
Alexander Brooks
Mania
organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
Sława Loraine ją wyprzedzała. Lily była gotowa przysiąc, że w całym Lorne Bay, a nawet w okolicznych miejscowościach nie było osoby, która nie słyszała o poczciwej, siwej kobiecie, mającej lata młodości zdecydowanie daleko za sobą. Była przy tym bardzo sympatyczna, to fakt, aczkolwiek Rowe z tylko sobie wiadomych przyczyn nie lubiła organizowania tych przyjęć. Poza zadzierającymi nosa osobami z otoczenia burmistrza, rzecz jasna, jej głowę nawiedziła kiedyś myśl, gdy Loraine przyglądała się jej wnikliwym spojrzeniem, że kobieta przyciąga staropanieństwo. Lily zdecydowanie nie chciała zostać starą panną. Nie w tym życiu, nie w kolejnym i pewnie nie w następnym. Już jako mała dziewczynka marzyła o bajecznym ślubie, a kiedy pierwszy raz obejrzała Bajecznie bogaci azjaci - przepadła. Może właśnie między innymi dlatego trudniła się w tym zawodzie? Kiedyś, co było jedną z wielu tajemnic na długiej liście grzeszków, jaką posiadała, gdy panna młoda spóźniała się na przymiarkę sukni... zrobiła to za nią. Właściwie nie raz, dwa albo trzy. Kto by to zliczył?
Dlaczego jej myśli krążyły wokół tego tematu, kiedy obok niej, a nawet za-bardzo-obok, stał Alex, którego widziała pierwszy raz od... właściwie nie pamiętała od kiedy. O jego zaręczynach dowiedziała się z social mediów, nie złożyła nawet gratulacji, a kiedy po wszystkim bardzo ograniczył swoje przyjazdy do miasteczka miała mu to za złe. Dzisiaj ten żal przeminął albo pokrył się grubą warstwą kurzu, której nagłe pojawienie się jeszcze nie zdmuchnęło. Uśmiechała się mimowolnie, obserwując go, jakby zaraz miał zniknąć, a cała rozmowa odbywała się wyłącznie w jej zwariowanym umyśle. - Przepraszam, ale wciąż nie wierzę, że tutaj jesteś - wytłumaczyła zupełnie nieskrępowana własną nachalnością. - Mówiąc tutaj, mam na myśli, że masz naprawdę wielkie serce... przyleciałeś tysiące kilometrów, żeby pożegnać odchodzącą po raz trzeci na emeryturę Loraine? - w teatralnym geście ułożyła dłoń na klatce piersiowej, dość nieudolnie odgrywając rolę wzruszonej tym zmyślonym gestem Alexa. Z uśmiechem na ustach próbowała nie doszukiwać się prawdziwego powodu jego powrotu, nie wiedziała czy w ogóle chciała o nim słyszeć, ani czy była gotowa oglądać go każdego ranka na ulicach Lorne Bay, gdzie spacerowałby z... nie pamiętała nawet jak miała na imię jego ukochana. O wiele łatwiej było ignorować przeszłość, której nigdy nie pozwolił stać się przyszłością, kiedy mieszkał w Madrycie, niemniej robienie dobrej miny do złej gry opanowała do perfekcji. Porzucając natarczywe myśli, skinęła głową: - Przyznaję się, jestem temu winna. Po raz trzeci i najpewniej nie ostatni - wzruszyła ramionami, nie mając sobie nic do zarzucenia. Wiedziała, że przygotowała ten bankiet perfekcyjnie, praca była jedynym pewnikiem w jej życiu, stawiała stabilne kroki na ścieżce kariery i była w tym dobra.
Trzy tygodnie. Był, a raczej, jak sądziła, byli tutaj we dwoje od trzech tygodni i nigdzie go nie widziała? Nikt jej o tym nie powiedział? Nie wpadł na to, żeby się odezwać? Warstwa kurzu robiła się coraz cieńsza. - Gdzie twoja narzeczona? - zapytała, porzucając wszelakie subtelności. - Myślę, że to najwyższa pora, żebym wam pogratulowała, wcześniej nie dałeś mi okazji - uśmiechnęła się, ukrywając za tym gestem mały pstryczek w nos. Byli przyjaciółmi, to chyba wystarczająco ważna rola, by nie dowiadywać się o tym jako ostatnia.

Alexander Brooks
powitalny kokos
lily
kreatywny księgowy — ratusz i prywatne rozrachunki
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Jeden z Brooksów. Po liceum mieszkał w Madrycie, wrócił niedawno z uwagi na zdradę swojej narzeczonej. Próbuje sobie na nowo życie ułożyć.
- Ja też nie wierzę, że tu jestem – rzucił trochę zbyt szczerze, kiedy podzieliła się z nim swoimi odczuciami. Zabrzmiał może trochę nawet wrednie? Sam nie był pewien czemu właściwie to powiedział. Znaczy wiedział, doskonale wiedział, bo przecież dokładnie tak się czuł. Wciąż nie wierzył, że zdrada wywróciła mu życie do góry nogami, a on zamiast budować dom w jakimś cichym, hiszpańskim zakątku bawił się na bankiecie pracownicy ratusza, która już pewnie nawet nie dostawała za to wynagrodzenia. Albo jakieś minimalnie minimalne. Pewnie głównie chodziło jej o towarzystwo i możliwość dowiedzenia się najświeższych plotek. Nie wierzył więc w sam fakt bycia tu – w Lorne. Niekoniecznie na tej uroczystości. Chociaż i w to miał pewnie wątpliwości co do wiary. Jak bardzo musiał się zgubić w życiu. Póki co jednak gubił się nieco w sytuacji w jakiej się znalazł, trochę też w oczach Lily. Był teraz mocno zgubiony we wszystkim i tylko cichy śpiew ptaków nad ich głowami wydawał mu się w miarę znajomy.
- A tutaj jestem, bo właściwie tutaj pracuję. W sensie jak bankiet się skończy. W sensie nie, że będę sprzątał. Chyba, że ty będziesz? Będziesz? Mogę ci pomóc – zaproponował. Fala gorąca, która uderzyła go przy wejściu na balkon, na moment go opuściła, ale właśnie wróciła ze zdwojoną siłą. Dopiero teraz dostrzegł jak blisko brunetki stanął i mimo jej cudownego zapachu po prostu musiał się nieco odsunąć aby nie zemdleć z tego wszystkiego. Zrobił to na tyle subtelnie, tak mu się przynajmniej wydawało, że nie powinien wyjść na niegrzecznego. – Pracuję w ratuszu. Jestem księgowym – wytłumaczył wreszcie i skwitował to lekkim śmiechem, bo dziewczyna musiała poczuć jego zażenowanie tą sytuacją. Skierował spojrzenie na widok za balkonem, próbując na chwilę odetchnąć od jej spojrzenia, które jakby wierciło mu dziurę w brzuchu, że tyle tu nie był i że tyle nie rozmawiali. – Wyszyło ci naprawdę świetnie. Żałuję, że nie widziałem poprzednich edycji. – Uśmiechnął się do niej ciepło, a w zdaniu nie było ani krzty kłamstwa. Czy naprawdę wolałaby być w Lorne przez ten czas? Chyba nie. Jednak perspektywa spędzenia tego czasu z dziewczyną dodawała mu tych chęci.
Pozwolił sobie przez chwilę milczeć gdy padło pytanie o Pilar. Mógłby skłamać, że podczas ciszy układał w głowie odpowiedź na pytanie, ale tak naprawdę chodziło tylko o niechęć do tego pytania. Chciałby wymazać jej istnienie między nim a Lily. Chciałby mieć czystą kartkę i może spróbować przeanalizować te tajemnice, które mieli między sobą zanim wyjechał. - Nie mam już narzeczonej – powiedział wreszcie i znów jakby sam nie wiedział kto mu pisze te dialogi. – Znaczy ona żyje, ma się dobrze – dodał, nerwowo stąpając z nogi na nogę, a rękę mocno zaciskając na balustradzie. – Znaczy chyba ma się dobrze. – Nie miał pojęcia co u niej. Nie chciał wiedzieć. Może płakała teraz w poduszkę i miała nadzieję na jego powrót? Wolał nie wiedzieć. Było mu dobrze z myślą, że Pilar układa sobie życie i nie ma zamiaru go w swoje życie angażować. – Nie mam ani martwej ani żywej narzeczonej. Ani dziewczyny. Właściwie spadłem trochę w levelach i jestem na jakiś pierwszym poziomie. Jestem sam – powiedział już nieco spokojniej i czując rozluźniającą się atmosferę. Oczywiście czekał tylko na pytanie „dlaczego?”, ale ono było już z tych łatwych. Miał kilka gotowych odpowiedzi i żadna nie była prawdziwa. Spojrzał na Lily i smutno się uśmiechnął, a chwilę później miał ochotę zrobić sobie krzywdę, że w ogóle zapytał. – A ty na jakim jesteś poziomie? – Wolał wiedzieć. Nie wiedzieć czemu naprawdę wolał wiedzieć.

lilianne rowe
Alexander Brooks
Mania
organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
W miarę kolejnych słów wypowiadanych przez Alexa, uśmiech Lily rósł. W ciele tego dwudziestopięcioletniego mężczyzny wciąż krył się ten sam nastolatek, w którym kiedyś się zakochała. Pozornie pewny siebie, finalnie gubiący się pomiędzy kolejnymi wersami, zapędzający się w przysłowiowy kozi róg, co na swój sposób było urocze. Wtedy, być może dziś nadal, ale Rowe nie chciała o tym myśleć, wiedząc, że tymi rozważaniami sobie nie pomoże. - Zrozumiałam - próbowała przerwać jego krótki monolog, ale mówił dalej. Rozbawiona pokręciła głową: - Zostawiam to dla Loraine. Obiecałam jej, że zorganizuję jej czwartą rocznicę pierwszego odejścia na emeryturę z pokaźnym rabatem, jeśli posprząta to wszystko sama. Pewnie się domyślasz, że nie musiałam jej długo namawiać. Właściwie już w tej samej chwili zaczęła wymyślać motyw przewodni... - wywróciła oczami i ciężko było stwierdzić czy mówi prawdę, czy raczej żartuje. Z jednej strony historia w zupełności pasowała do staruszki, która była skłonna wymyślić maskaradę w przyszłym roku, z drugiej zaś Lily nie miała serca, aby zmuszać studwudziestoletnią kobietę do robienia porządków. Bo chyba tyle lat miała już Loraine, prawda? - A całkiem na poważnie, to przychodzę pierwsza i wychodzę ostatnia - może nie będzie własnoręcznie myć naczyń, ale jej obowiązkiem było dopilnowanie wszystkiego. - Jednak nie sądzę, żeby składanie obrusów było dla ciebie atrakcyjne - jednoznacznie wyznaczyła między nimi niewidzialny dystans, którego nie powinni przekraczać. Nie byli już przecież tamtymi wersjami siebie. Nie mieli po siedemnaście lat. Nie mieli za sobą pierwszego nieśmiałego pocałunku. Nie snuli planów o wspólnej przyszłości, która nigdy nie miała się ziścić. Nie trzymali się za ręce. Nie zwierzali sobie. Nie śmiali się razem, nie smucili, nie spędzali każdego sobotniego wieczoru w samochodowym kinie. Nie spędzali latem na plaży każdego dnia podczas którego Alexowi nie udało się nakłonić Lily do wejścia do wody. Nie wiedzieli nic o dorosłych wersjach siebie. Nie znali się i choć wyglądali prawie identycznie, to przez kilka tych lat życie zmienili się nie do poznania. Gdyby tak było, Lily wyczułaby, że stąpa po grząskim gruncie zadając tak śmiało pytania, które paść nie powinny. - Przepraszam, nie miałam o tym pojęcia - po kilku niezręcznych chwilach ciszy, odezwała się kilka tonów lżej. To co on traktował jako żal za zmarnowany w związku czas, ona wzięła za smutek złamanego serca. Z jej własnego powinien spaść kamień, bo był tutaj i był sam - w każdym tego słowa znaczeniu, a jednak tak się nie stało. Z egoistycznych, wcale nieempatycznych pobudek, poczuła jeszcze większy ciężar, gdy błędnie założyła, że musiał kochać Pilar do utraty sił, a ich rozstanie złamało mu serce bardziej niż niegdyś koniec ich przyjaźni. - Dobrze wiedzieć - skwitowała po kolejnej pauzie jego słowa. Z lekkim uśmiechem wyginającym wyłącznie kąciki jej ust, powiedziała: - Dam ci później moją wizytówkę, bo organizuję też podobno najlepsze Divorce & Break-Up Parties - szturchnęła go lekko ramieniem, ponownie nieświadomie niwelując odległość między ich ciałami.
Mimo oczekiwań z ust brunetki nie padło najważniejsze pytanie. Nie odważyła się postawić znaku zapytania po słowie dlaczego. Chciała wiedzieć, ciekawość jest naturalną cechą ludzkiego charakteru, jednak bywały sytuacje, gdzie należało zepchnąć ją na bok. Założyła, że Alex wyjaśniłby to od razu, gdyby chciał. Najwyraźniej nie chciał się przed nią otwierać i nie miała najmniejszego prawa, by mieć mu tego za złe. Gdyby jej serce tęskniło, też nie dzieliłaby się tym ze światem. Zmiana tematu wydawała się więc być jak najbardziej uzasadniona, a przeniesienie jej ciężaru na osobę Lily idealnym zagraniem. - Pomidor - odpowiedziała lekko się śmiejąc. - Mam kogoś na oku - kłamała jak z nut i wcale nie wiedziała dlaczego. - Wysoki blondyn, szerokie ramiona, niebieskie oczy - wymieniała zupełnie przypadkowe cechy jednego z kelnerów pracujących z nią od samego początku, z którym regularnie sypiała, ale nic więcej między nimi nie było. - Na pewno go widziałeś, kręcił się gdzieś na dole...- Lily, postradałaś zmysły, w co grasz? - Właściwie to mam go na oku już długo - między słowami ukryła przekaz: wcale za tobą nie czekałam, nie tęskniłam nawet odrobinę, zastąpiłam cię chwilę po twoim wyjeździe, który był zmyśloną bujdą, mającą odbić jej się bolesną czkawką.

Alexander Brooks
powitalny kokos
lily
kreatywny księgowy — ratusz i prywatne rozrachunki
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Jeden z Brooksów. Po liceum mieszkał w Madrycie, wrócił niedawno z uwagi na zdradę swojej narzeczonej. Próbuje sobie na nowo życie ułożyć.
Uśmiechała się. Przez moment w głowie Alexandra nie istniało nic innego. Jego niezdarność, która wychodziła przy niej zawsze łączyła się z jej uśmiechem. Dlatego mimo wszystko pozwalał sobie na bycie właśnie takim. Aby tylko docelowo zobaczyć jej uśmiech.
Nie mógł jednak myśleć w tych kategoriach teraz. Minęło zbyt wiele czasu by wracać do tego co było przed jego wyjazdem czy tym, co działo się kiedy raz na jakiś czas wracał. Byli dzieciakami, które nie do końca rozumiały co się między nimi działo. Teraz gdy już wiedzieli nie mogli tej wiedzy wykorzystać.
- Składanie obrusów? Lily, to moje ulubione zajęcia zaraz po prasowaniu – odpowiedział, machając ręką na te zniewagę. Uśmiechnął się przy tym porozumiewawczo, jednak szybko wyczuł, że nie jest po prostu mile widziany do pomocy. Miała na pewno sztab ludzi, którzy uwinął się z tym zawodowo, a jego obecność, i umiejętność składania czegokolwiek, tylko by to opóźniła. – Ale rozumiem, nie chcesz wykorzystać dziś moich umiejętności. Zapamiętam to sobie. – Próbował być maksymalnie dystansowany w temacie ich wspólnego spędzenia czasu i rozmowy jaką właśnie przeprowadzali. Długo w jego głowie istniała tylko Pilar. Była kochana, dobra i była dla Alexandra całym światem. Rowe była wspomnieniem nastoletniej beztroskości. Była szumem fal o czwartej nad ranem, pierwszym posmakiem piwa i pierwszą uronioną z miłości łzą.
- Właściwie nie miałaś skąd się dowiedzieć. Jakoś nie chwaliłem się na Instagramie – mruknął z niemrawym uśmiechem, nie chcąc robić z tej sytuacji więcej niż było. Został perfidnie oszukany, wykorzystany i zraniony. Ale nie zamierzał się obnosić się ze swoim żalem, wstawiając smutne posty w social mediach. Żył dalej, chociaż było to pewnego rodzaju uciążliwe. – Brzmi świetnie, na pewno się odezwę. – Rzucił wzrok na jej dłoń, która dotknęła jego ramienia. Było to najbliższe ich spotkanie od… bardzo długiego czasu. Nie powinien tak reagować na jej obecność. Czuł, że to tylko efekt żałoby jaką miał w sercu i tęsknoty za beztroskością dziecka. Nie było w tym nic więcej. Co potwierdziła informując go o obiekcie swoich westchnień.
- Och… - Alex wyrzucił z siebie mało określony dźwięk, który miał stanowić komentarz do opisu greckiego boga, kręcącego się w okolicy. – To dobrze, że ci się układa – skomentował gdy przełknął już wielką gulę w gardle. Była szczęśliwa, widział to po niej. Zdecydowanie nie analizowała już ich przeszłości, więc on też nie powinien tego robić. Wszystko co czuł było efektem braku kogoś kogo mógłby kochać czystą miłością jak do tej pory miał z Pilar. Nie mógł jej sobie tak po prostu zastąpić kimś z przeszłości. To byłoby niestosowne w stosunku do Lily.
- To musisz mi go koniecznie przestawić – oznajmił. – Chociaż ja zdążę poznać mojego… - ugryzł się w język zanim wyleciało z jego ust okropne określenie „zastępcę”. Skąd mu to w ogóle przyszło do głowy. Dziewczyna na pewno miała stabilny, zdrowy związek kiedy on robił dokładnie to samo w Madrycie. – ...twojego chłopaka. Fajnie, że miałbym okazję go poznać. – Dokończył i czuł, że zaraz zapadnie się pod ziemię.
- Chcesz zapalić? – zapytał nagle, wyciągając w jej stronę paczkę papierosów. – Po lewej zwykłe, po prawej niezwykłe – wytłumaczył i dał jej podjąć decyzję czy zapalą kulturalnego papierosa czy wychillują się trochę przy małej pomocy. On zdecydowanie potrzebował chociaż na moment odciąć się od własnej, zagraconej głowy.


lilianne rowe
Alexander Brooks
Mania
organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
Uśmiech był doskonałą bronią w ręku Lily. Miała ich kilka rodzajów i właściwie każdego dnia obdarzała jego całą paletą osoby ze swojego otoczenia. Bez względu czy była zła, czy spokojna, szczęśliwa, czy smutna - uśmiechała się na różne sposoby. Prawdopodobnie bardzo łatwo dało się odczytać kiedy ów uśmiech był szczery, a kiedy przypisane były mu inne, nieco mniej pozytywne uczucia. O wiele łatwiej było wyprowadzić drugiego człowieka z równowagi własnym spokojem i szczęściem, niż krzykiem i złością. Powinien tego spróbować.
- Nie stać mnie na dodatkowego pracownika - odpowiedziała, gdy doskonale odczytał intencje, którymi kierowała się wspominając mozolną czynność, jaką było składanie obrusów. - Na pewno nie mam madryckich stawek godzinowych. Musiałbyś to podzielić przez pół albo... albo w ogóle pracować pro bono - nie była przy tym złośliwa, nie miała w zamiarze sprawić mu przykrości, ani między słowami przekazać, że nie ma najmniejszej ochoty spędzać czasu w jego towarzystwie. Było wręcz przeciwnie, ale rozsądek, który kiedyś spychany był na drugie miejsce przez szalenie bijące serce, teraz brał górę. Doskonale wiedziała, że jeśli pozwoli Alexowi zbliżyć się o krok, koniec końców złamie jej serce. Drugi raz. Albo trzeci? Kto by to zliczył. I nie chodziło tutaj wcale o to, że wraz z jego pojawieniem się, odżyły dawne uczucia, a o przeszłość, która była tak piękną historią, by kusiła wystarczająco mocno, aby pozwolić jej na nowo odżyć. - Pozwolę ci posprzątać obrusy po imprezie, którą zorganizuję dla ciebie. Wówczas będziesz mógł nawet pozmywać naczynia i opróżnić resztki niedopitego alkoholu, co zazwyczaj w udziale przypada nam - uśmiechnęła się raz jeszcze, puszczając do niego oko, bo nie zamierzała, ani organizować żadnego przyjęcia na cześć Alexa, ani tym bardziej upijać się w jego towarzystwie, bo to równało się z utratą kontroli.
Ledwie zauważalne skinięcie głowy było odpowiedzią na jego stwierdzenie. Tak, tak, powinna przedstawić swojego nieświadomego sytuacji pracownika jako chłopaka, z którym planowała życie, co było wyssaną z palca bzdurą. Nigdy w życiu. Nie zamierzała pozwolić, aby spojrzenia tych dwóch mężczyzn kiedykolwiek się skrzyżowały, a co dopiero pozwolić im stanąć ze sobą twarzą w twarz. Jej kłamstwo zostałoby brutalnie zdemaskowane, a nie znajdowała żadnego racjonalnego wytłumaczenia, jakim mogłaby obdarować zarówno jednego, jak i drugiego mężczyzny. Miała nadzieję, że Alex prędzej niż później zapomni o istnieniu blond Adonisa i nie połączy ze sobą kropek. - Jasne, kiedyś na pewno nadarzy się ku temu okazja - machnęła od niechcenia ręką, drugą wyciągając w kierunku paczki z papierosami, którymi się poczęstowała. - Skusiłabym się na tego z prawej, ale... jestem w pracy, nie zapominaj - wyjrzała przed balkonową balustradą na uczestników jubileuszu Loraine, którzy z wolna zaczęli opuszczać ratusz. Wiedziała, że jeszcze trzy godziny i sama zamieni sukienkę na wygodny dres, a wysokie szpilki na znoszone vansy. - Wiesz, że otworzyli kino samochodowe? Było nieczynne przez kilka sezonów, ale wieczory są zimne i trzeba siedzieć w środku albo zaopatrzyć się w gruby koc - nie wiedziała dlaczego go o tym poinformowała. Nie wiedziała też w jakim celu przywoływała jedno ze wspomnień będącym tym, które należało wyłącznie do nich. - Podobno robi wrażenie. Powinieneś się wybrać, żeby przypomnieć sobie o tym, że Lorne Bay wcale nie jest takie gorsze od Madrytu - zaciągnęła się papierosem, wypuszczając przed siebie chmurę jasnego, nikotynowego dymu.

Alexander Brooks
powitalny kokos
lily
kreatywny księgowy — ratusz i prywatne rozrachunki
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Jeden z Brooksów. Po liceum mieszkał w Madrycie, wrócił niedawno z uwagi na zdradę swojej narzeczonej. Próbuje sobie na nowo życie ułożyć.
Długo nie musiała walczyć z wymijającymi odpowiedziami aby skutecznie odwieźć go od ewentualnego pomysłu pozostania po imprezie i pomocy w sprzątaniu. Miał w zanadrzu kilka gotowych odpowiedzi na jej argumenty ku jego współpracy ze sprzątającymi, ale jej zawziętość została przez niego czytelnie zrozumiana. O jakie pieniądze by nie chodziło i jakie umiejętności nie były konieczne, po prostu go nie chciała w tym czy innym miejscu. Finalnie Alex mógł nawet dojść do wniosków, że skoro jej chłopak tu pracował to wolała spędzić z nim czas niż z nim. Musiał zderzyć się ze ścianą prawdy. Jego powrót nie cofał czasu. Właściwie tylko potęgował ich dystans i udowadniał, że byli tylko dobrymi znajomymi. Bo i „przyjaciele” wydawali się raczej nie w tej kategorii.
- Super, zdecydowanie będę wtedy chętny do pomocy – odpowiedział ochoczo, próbując nie wyjść z roli zadowolonego tą wizją. Nie miał póki co zamiaru organizować żadnej imprezy, a już szczególnie tych zerwaniowych. Lepiej byłoby zapewne gdyby mieli jak najmniej okazji do spędzenia wspólnego czasu. A jednak taka impreza, czy każda inna, zmuszałaby ich do bycia w ciągłym kontakcie aby wszystko skutecznie zorganizować. Brakowało mu tylko tego, żeby na jego żenującej imprezie, jej chłopak podawał mu drinki. Nie, to nie była miła wizja przyszłości.
- Rzeczywiście, on teraz ciężko pracuję. Z resztą tak samo jak ty – podsumował obojętnie i poszedł w ślady za dziewczyną wyciągając tego po lewej. Znalazł w kieszeni zapalniczkę i podpalił zarówno swojego jak i Lily papierosa. Właściwie to tylko podał jej zapalniczkę aby nie stawać tak blisko jej jak wymagałoby tego podpalenie jej papierosa. Był już gotowy za moment opuszczać balkon, rozumiejąc, że Rowe raczej nie ma ochoty na jego obecność. W końcu to on wprosił się w jej przestrzeń osobistą, a dziewczyna nie próbowała go raczej zatrzymać.
- Ej, nie uważam Lorne Bay za najgorsze miejsce – odparł, udając urażonego tym stwierdzeniem. Równocześnie szturchnął ją lekko w ramię swoim ramieniem, co uzmysłowiło mu jak blisko znów siebie stali. Tym razem nie cofnął się jednak ani o milimetr. – To może byś ze mną poszła? – zagaił gotowy by usłyszeć odmowę. Pewnie regularnie już tam bywała ze swoim przystojnym chłopakiem, a jeśli był zazdrośnikiem to jej nawet nie puści. – Możesz wziąć ze sobą… jak on właściwie ma na imię? – Zdał sobie sprawę, że chociaż w jego głowie był już ochrzczony Adonisem, nie poznał jeszcze jego imienia. – Możemy iść w trójkę jeśli on bardzo cię pilnuje – podsumował trochę złośliwie, nie mając pojęcia skąd mu się to wzięło. Momentalnie zaczął żałować tej propozycji, ale przecież w najgorszym wypadku on też może kogoś wziąć.

lilianne rowe
Alexander Brooks
Mania
organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
Nie chciała poruszać więcej kwestii jego pomocy przy sprzątaniu, ani po dzisiejszym przyjęciu, ani przy okazji żadnego innego. Oboje dobrze wiedzieli, że nie powinni się spotykać, bo wchodzenie drugi raz do tej samej rzeki nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Dla nich nie byłby to drugi raz, a nawet trzeci albo i czwarty? Czas, gdy krążyli wokół siebie na palcach, zbliżając się i oddalając, gdy jedno chciało, a drugie nie mogło, bezpowrotnie przeminął. Nie mogli, a przynajmniej Lily nie dopuszczała do siebie tego, że miałaby kolejny raz pozwolić Alexowi, aby owinął ją sobie wokół palca. Czuła się wykorzystana i jej nastoletnie serce przez to cierpiało, dzisiaj była zbyt dorosła, zbyt dojrzała i za rozsądna chyba, żeby ponownie na to pozwolić. I sobie, i jemu. Musiała to sobie powtarzać, aby równie mocno w to uwierzyć.
- Jeśli będziesz przymierał głodem, to na pewno znajdę dla ciebie jakieś zajęcie - odpowiedziała wymijająco, jednocześnie się uśmiechając, bo temat uważała za wyczerpany. - Tymczasem jesteś potrzebny Loraine znacznie bardziej niż mi - szturchnęła go, zerkając przez balkon na żywiołowo machającą dłonią do powolnie oddalających się gości staruszkę, będącej w swoim żywiole. - Czasami mam wrażenie, że ona karmi się energią młodych ludzi. Loraine jest nieśmiertelna, tak uważam, to jedna z moich wielu teorii, a tworzę ich niesamowicie dużo - zaciągnęła się papierosem, uśmiechając szeroko, bo nikotyna, choć Lily nie paliła zatrważających ilości papierosów, wyraźnie ją rozluźniła. Trujący nałóg dla wielu osób był zbawieniem i brunetka była jedną z należących do tego grona.
- Gdyby tak nie było, to częściej byś je odwiedzał - wytknęła, ale nie po to, aby być uszczypliwą. Ot, stwierdziła fakt, tak jak stwierdza się, że trawa jest zielona, a słońce żółte. - Ile razy byłeś tutaj odkąd się zaręczyłeś? Raz czy w ogóle? Nie przypominam sobie - a na pewno, prędzej czy później, ktoś by jej o tym doniósł. W Lorne Bay nie dało się długo czegoś ukrywać, chyba że ktoś sam starał się pozostać tajemnicą. Tak jak Alex przez ostatnie kilkanaście dni dla Lily, czym dzisiaj ją zaskoczył. - Przyjechałeś tutaj z nią kiedyś? - zapytała zwyczajnie, bo ludzka ciekawość, o której już dzisiaj rozmyślała, zwyciężyła. - Mógłbyś ją wziąć do kina - teraz była już złośliwa, ale uśmiech od ucha do ucha to wynagradzał. - Dla mnie będziesz musiał się postarać trochę bardziej. No daj spokój, zwykłe może byś ze mną poszła? Po tylu latach, Alex? Stać cię na więcej - w żartobliwym tonie prowokowała go, wiedząc, że zna a raczej znał ją najlepiej i nie odbierze tego jako przytyk. - Wtedy się zastanowię - uwagę o swoim nieistniejącym chłopaku puszczając mimo uszu. Wiedziała, że to kłamstwo wróci do niej jak bumerang, prędzej niż później.

Alexander Brooks
powitalny kokos
lily
kreatywny księgowy — ratusz i prywatne rozrachunki
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Jeden z Brooksów. Po liceum mieszkał w Madrycie, wrócił niedawno z uwagi na zdradę swojej narzeczonej. Próbuje sobie na nowo życie ułożyć.
Poruszenie na dole budynku zdawało się zwiastować powolne opuszczenie imprezy przez uczestników. Wychodzili w małych grupach, jednak częstotliwość ich wychodzenia mogłaby wskazywać, że niebawem Alex wychodząc zostanie skazany na bardzo długą rozmowę z Loraine. Jakby dobrze nie rozmawiało mu się z Lilianne wolał uniknąć tej ciągnącej się w nieskończoność wizji.
- Tak, mam wrażenie, że ma w domu głowy młodych ludzi jako trofea – zawtórował dziewczynie. Zaciągnął się papierosem, dając upust spięciu jakie dopadło go na skutek spotkania Lily. Kiedyś nie potrzebował nic co by go rozluźniało, obecność dziewczyny była czystą przyjemnością. Teraz obok przyjemności pojawiło się duży skrajnych uczuć. Trochę wstydu, zażenowania i żalu za tym co mieli. A może bardziej za tym co mogli mieć.
Oparł się przedramionami o balustradę, kierując wzrok w dal ku otoczeniu ratusza. Lily na pewno nie wiedziała o wszystkich jego wizytach w Lorne. Mogła nie wiedzieć nawet o większości jego wizyt, szczególnie tych kiedy przyjeżdżał tu już jako narzeczony. Wolał aby nie wiedziała. Unikał jej wtedy jak mógł i tylko kilka razy chował się za regałami w sklepie gdy śmignęła mu jej postać, wybierająca ulubione ciastka. Nie wiedziałby co powiedzieć. Dziś wiedział niewiele więcej, ale mógł spojrzeć jej sprawiedliwie w oczy wiedząc, że w domu nikt na niego nie czeka.
- Byłem pewnie trochę częściej niż słyszałaś. Z reguły przyjeżdżałem na chwilę – wytłumaczył, zerkając na nią badawczo czy robi to na niej jakiekolwiek wrażenie. Przypuszczał, że puści to raczej mimo uszu. – Chyba… chyba tu była. Raz może na jakieś urodziny czy święta – odpowiedział od niechcenia jakby jej obecność w Lorne Bay nie robiła na nim wrażenia. Tak naprawdę dokładnie pamiętał, że nigdy tu nie przyjechała. Zawsze miała coś ważnego do zrobienia. Tym „czymś” okazała się zdrada. Złapał się na chwilowej przerwie, w której wpadł w tok myślowy czy rzeczywiście mogła go już wtedy zdradzać. Czy każda wymówka, którą usłyszał sprowadzała się do spania w czyimś łóżku? Albo w ich, ale z kimś innym? Odparł od siebie te myśl, a słowa Lily tylko mocniej pozwoliły mu wrócić do rzeczywistości.
- Mógłbym, ale proponuję tobie – odparł jej złośliwą zaczepkę z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Byli kumplami, nie musiał starać się o nią jak o potencjalną dziewczynę. Gdzieś w okolicy kręcił się jej obiekt westchnień. Nie miał do stracenia nic, bo nic nie mógł zyskać. Dziewczyna oflagowała się wyraźną niechęcią do powrotu ku bliskiej więzi z Alexem, a on musiał po prostu to przetrawić i zdać sobie sprawę ze swojej winy.
- Więcej? – zaśmiał się i niepostrzeżenie zbliżył się do niej. Nabrał maksymalnie poważnego wyrazu twarzy, pozwalając sobie zebrać jeden z kosmyków włosów Lily, który delikatną falą opadał jej na policzek. Założył go za ucho dziewczyny i powoli się uśmiechnął. – Myślę, że to słaby pomysł jeśli masz chłopaka – powiedział tylko. Odsunął się, a trzymanego w dłoni papierosa zgasił i wyrzucił do śmieci. Odetchnął głęboko. – Jakbyś jednak zmienił zdanie to daj znać. W końcu nie musisz być jak ja i skreślać naszej relacji przez związek. – Spojrzał na nią, kierując się powoli w stronę wyjścia. – Nie zachowałem się w porządku z tym wszystkim. Powonieniem odzywać się… - Chciał powiedzieć „częściej”, „więcej” czy cokolwiek, ale prawda była taka, że nie odzywał się wcale. Losowe wiadomości jakie między sobą wymieniali nie były w porządku z jego strony. - …w ogóle powinienem się odzywać. Przepraszam, Lily. – Posłał jej jeden z tych smutnych uśmiechów z nadzieją, że zmieni zdanie chociaż do ich relacji. Kino mogli sobie odpuścić.

lilianne rowe
Alexander Brooks
Mania
organizatorka przyjęć — tu i tam
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I hope you both feel the sparks by the end of the drive, i hope you know she's the one by the end of the night.
Po raz kolejny upomniała samą siebie, aby nie poruszać tematu Pilar, który był drażliwy i w ogóle się temu nie dziwiła. W głowie obok imienia hiszpanki postawiła czerwony krzyżyk i wielki wykrzyknik, mając nadzieję, że to pozwoli jej w przyszłości zapanować nad zbyt długim jęzorem i nie wchodzić na tematy, jakie jej nie dotyczyły.
- Myślę, że prawdopodobnie masz rację - posłała mu uśmiech, gdy pozwolił sobie na śmiały gest, wkraczając w jej przestrzeń osobistą, całkowicie ignorując sygnały, które werbalnie przekazywał. Robiąc niewielki krok do tyłu, gdy odzyskała rezon i możność swobodnego oddychania, pochyliła się, by zgasić niedopałek papierosa o imitujące marmur płytki podłogowe. - Przeszłość powinna zostać przeszłością, Alex. Nie rozgrzebujmy czegoś, co dawno zostało zakopane. Nic nie dzieje się bez powodu, tak mówią, co? - uśmiechnęła się mimowolnie, bo co więcej mogła zrobić? Też przeprosić? Nie czuła się w obowiązku, nie uważała, że faktycznie ma za co. Koniec końców ona wciąż tutaj była przez te wszystkie lata, nie zwodziła nikogo, nie ignorowała, nie uciekła na drugi koniec świata, nie zaczęła tam wić sobie gniazdka, odcinając się od tego co dotychczasowe. Była fair, przynajmniej taką żywiła nadzieję.
Głośne powiadomienie w telefonie Lily przerwało tą dziwną chwilę. Powinna wracać do pracy, więc ruszyła w krok za Alexem, który, jak mniemała, nie uciekał z balkonu, aby jeszcze przez chwilę pobawić się na przyjęciu Loraine, a zwyczajnie dawał stąd nogę, czego trochę mu zazdrościła. Ona miała jeszcze sporo pracy. - Hej, Alex - zawołała, gdy zbliżała się do krętego korytarza gdzie mieli się rozdzielić. - Jeśli się rozstaliście naprawdę, to jej strata. Jestem pewna, że byłeś najlepszym, co mogło ją w życiu spotkać. Będzie żałować, jeśli już nie żałuje - słowa Lily brzmiały pewnie, głos jej nie zadrżał, twarz była wesoła. Znała Brooksa na tyle długo, żeby domniemywać, że ostatnią winną osobą jest on. - Cieszę się, że wróciłeś - skinęła głową, unosząc rękę ku górze, aby lekko pomachać mu na pożegnanie nim zniknęła w jednym z pomieszczeń. Potrzebowała czasu, by przeanalizować jego powrót, nie lubiła być tak zaskakiwana i wiedziała, że ten czas jej podaruje bez względu na to ile to zajmie.

Alexander Brooks

/ zt x2
powitalny kokos
lily
ODPOWIEDZ