weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.

[akapit]

OSIEMNAŚCIE

Przez przeszło trzydzieści lat miała się za osobę rozsądną. Już jako nastolatka miała w głowie sporo oleju i zamiast na własnych, uczyła się na błędach swoich znajomych. Myślami wybiegała trochę w przyszłość, bezustannie zastanawiając się nad tym, gdzie i jak zaprowadzi ją życie. Wiedziała, że to nie z Lorne Bay chce wiązać swoje życie, ale poza rozsądkiem cechowała ją najwyraźniej też dziecięca naiwność. Naiwność, która pozwoliła jej wierzyć, że gdy osiągnie własne cele, wszystko będzie już dobrze. To właśnie ta naiwność sprawiła, że jej serce popękało na drobne kawałki, kiedy podjęła decyzję o opuszczeniu Nairobi. Ta sama naiwność sprawiła, że kilka lat wcześniej ten sam organ zarysował się na skutek zawodu, jaki sprowadził na nią pierwszy, poważniejszy związek. I ta sama naiwność pozwoliła jej wierzyć, że teraz, kiedy liczyła sobie już przeszło trzydzieści dwie wiosny, była kobietą dojrzałą i przede wszystkim rozsądną. Rozsądek był bowiem tym, czego z pewnością jej brakowało.
Nadal nie rozumiała, dlaczego powrót Ephraima wywarł na niej tak duże wrażenie. Nie rozumiała, dlaczego nie było dnia, aby nie wróciła do niego myślami. We własnym umyśle raz po raz odtwarzała moment, w którym wyznał jej, że ich spotkanie sprawiło, iż dawne uczucia do niego wróciły. Ją dopadły również, ale w ślad za nimi przybiegła też złość i cały ten żal, który kumulował się w niej przez niespełna dekadę. Wiedziała, że zrobiła dobrze; że właściwie postąpiła w chwili, w której wytknęła mu to, co od tamtego czasu chciała mu powiedzieć. To i tak nie było wszystko, a w dodatku nie pozwoliło też, aby poczuła choć cień satysfakcji. Choć postąpiła dobrze, wcale tak się z tym nie czuła, a wszystko przez to, że dawne uczucia przebijały przez nią i budziły znajomą tęsknotę. Chciała do tego wrócić. Czegokolwiek by sobie nie wmawiała, nie mogła zaprzeczyć temu, że chciała cofnąć się w czasie i nadal tak szczęśliwa jak kiedyś, wtulić się w jego ramiona. Wiedziała jednak, że to nie było już możliwe.
Dołożyła więc wszelkich starań, by wrócić do normalności. Ba, umówiła się nawet na randkę, która prędko okazała się klapą. Mało tego, pociągnęła za sobą kolejną, niekoniecznie mądrą decyzję, której Gem starała się nie żałować. I nie rozpamiętywać. To miał być jej czas i to na sobie miała się skupić, dlatego na przemian z pracą, poświęcała się wyłącznie własnym potrzebom. Nie wiedzieć czemu, z tym również nie czuła się dobrze.
Dziś miała trochę wolnego czasu, który w dużej mierze przeznaczyła na dopełnienie wszelkich formalności związanych z walką przeciwko zoo, której nie tak dawno się podjęła. Cały poranek upłynął jej więc przed ekranem komputera i choć pochłonęło to ogrom jej czasu, nie zdołała dopiąć wszystkiego na ostatni guzik. Od tego zajęcia oderwało ją bowiem skomlenie psiaka, który od przeszło tygodnia znajdował się w jej domu. Odkąd Harden przyprowadził go takiego poszarpanego, Gemma dzień w dzień doglądała jego ran, nie zastanawiając się jeszcze nad tym, co zrobi z nim później. Na razie po prostu cieszyła się postępami, które wykonał, jednocześnie starając się trochę przyzwyczaić go do nowych realiów, których najwyraźniej do tej pory nie został nauczony. Włącznie z chodzeniem na smyczy, które sprawiało mu okropny problem, a dla Fernwell wiązało się z bezustanną szarpaniną. Podobnie było zresztą dziś, a gdyby tego było mało, jakiś okoliczny pirat drogowy postanowił jeszcze bardziej jej to utrudnić. Nie miała pojęcia jak do tego doszło, a i też nie miała czasu wnikać, ale gdy w którymś momencie w okolicy rozległ się huk przebitej w czasie jazdy opony samochodowej, spłoszony pies wyszarpnął jej się razem z całą smyczą i pognał daleko przed siebie. Zdążyła tylko zakląć pod nosem i pognała za nim, ale znalezienie go nie było wcale takie proste. Nie dla niej, ponieważ ktoś inny poradził sobie z tym zadaniem celująco.
Czarny ogon rzucił jej się w oczy w pobliżu jednej z przyszkolnych ławek, znajdujących się z tyłu budynku. Nie doszukując się w tych okolicznościach niczego złego – bo dlaczego miałaby? – odetchnęła z ulgą i bez zastanowienia pognała w odpowiednie miejsce, od razu dopadając do psa, który, o dziwo, nie spłoszył się bardziej. Prawdopodobnie było to zasługą dziewczynki, która z niewielkiego plecaczka musiała wyciągnąć wcześniej kanapkę, którą postanowiła podzielić się z czworonogiem. Gem po części była jej za to naprawdę wdzięczna, ale wystarczyło, by zerknęła na znajomą buźkę, aby w zaledwie ułamek sekundy odebrało jej mowę.
Teresa.
Miała wrażenie, jakby świat znów sprzymierzył się przeciwko niej. Miała wrażenie, jakby za wszelką cenę próbowano rzucać jej pod nogi kłody, które miały zaprowadzić ją w miejsce, do którego nie powinna chcieć wracać. Jej myśli mimowolnie uciekły w kierunku Ephraima oraz tego, że powinna uciec stąd, nim zmuszona będzie stanąć z nim twarzą w twarz, ale zaraz oprzytomniała. To dziecko było tutaj samo. W promieniu pięciu metrów nie było nikogo, kto dotrzymywałby jej towarzystwa, a myśl o tym prędko sprowadziła Fernwell na ziemię. Nie mogła zostawić jej tutaj samej, ale nie dlatego, że była córką Burnetta. W ten sposób postąpiłaby przecież z każdym innym dzieckiem, prawda? A poza tym, może była go też trochę ciekawa? Przysiadła więc na ławce, zajmując miejsce obok prześlicznej blondyneczki, na jej twarzy próbując jednocześnie doszukać się jakiegoś podobieństwa. Czy to oczy miała po nim, czy może raczej usta? Nim zdążyła to przeanalizować, po prostu skupiła się na rozmowie, zaczynając od zdania, które ledwo przeszło jej przez gardło: Gdzie twój tata?

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty five
gem & ephraim
Teresa tego dnia nie miała przesadnie dzikich planów. Zgodnie z zapowiedzią papy, który odstawił ją do szkoły i pocałował w policzek — znów łaskotał jej skórę tym swoim zarostem! — miał również po nią przyjechać. I jak zawsze był przed czasem, czekając na nią pod salą lekcyjną. Będąc równocześnie pierwszym przed wszystkimi innymi rodzicami. I chociaż mała blondyneczka nigdy nie mówiła tego na głos, lubiła, gdy jej papa pojawiał się właśnie tam. Mogła się nim niemo pochwalić i wzbudzić zazdrość pozostałej części klasy, których mamusie i tatusiowie nie pojawiali się tak wcześnie po skończonych zajęciach. Lub nie pojawiali się wcale, prosząc dziadów o odebranie starszaka. Teresa nie miała nic przeciwko temu, aby to babcia co jakiś czas wpadała, ale nie cieszyła się nigdy bardziej, niż kiedy to właśnie tata był obecny. I to nie tak, że nie kochała mamy! Absolutnie nie! Tylko… Mama była zawsze. Tata zawsze nie był i jak już się pojawiał, mała panna Burnett chciała korzystać z każdej z chwil, jaką dano im było dzielić. Dzisiejszego dnia nie było inaczej. Seledynowy bidon z ulubionym bananowym szejkiem znajdował się w rączce pięciolatki, gdy maszerując przez korytarz z dumnie podniesioną brodą, trzymała o wiele większą dłoń rodzica. Papa wyglądał zabawnie, gdy tak niósł na ramieniu jej różowy tornister, że nie mogła powstrzymać śmiechu. Wiedziała, że się wcale nie pogniewa. Nigdy się na nią nie gniewał! No, może tylko raz, gdy chciała mu ładnie pomalować mundur mazakami. W końcu nie wiedziała, że biały powinien być cały czas! Ale już wiedziała! Nie spieszyli się też za bardzo z powrotem do domu — był jeszcze czas, zanim mieli wybrać się do Cairns na zakupy, dlatego też z radością przyjęła pozwolenie rodzica na chwilę zabawy na płacy zabaw. Allison czekała tam wszak na swoją mamę, więc Teresa postanowiła trochę z nią poczekać. A że tata na to przystał, to idealnie! W końcu jednak starsza koleżanka pożegnała się i córeczka kapitana miała wracać do taty, ale wówczas dostrzegła puchaty czarny ogon. Tuż za rogiem. Przecież nic się nie miało stać, a ona miała tylko zerknąć…
***
I Ephraim podzielał dziecięcy entuzjazm tego poranka, jeżeli chodziło o ich małe tradycje. Nic ich nie ograniczało, dopóki był na miejscu, a jego dowolność oraz swoboda pod względem czasu sprawiały, że codziennie widział się z córką. Czy to na spacer, czy na wyprawę jachtem, czy po prostu jeżeli chodziło o wyjazd do szkoły i z powrotem. Ostatnio także przykładali się wspólnie do zadań domowych, a Burnett obmyślał całkiem sporo nagród dla swojej jedynaczki, by zachęcić ją, aby nie opuszczała żadnego polecenia. Siedzieli tak długo, aż poradziła sobie ze wszystkim. Oczywiście nie były to przesadnie trudne ćwiczenia, ale nauczycielka miała rację — Teresa wolała nie mówić rodzicom o tym, co miała zrobić w domu, aby nie marnować tak cennego czasu na szkołę. Ephraim z Leonie musieli uważać na swoją córkę — starali się zminimalizować szkody wyrządzone przez ich rozstanie, jednak oczywiste było, że nie byli w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Nieważne, jak bardzo by tego chcieli… Odbierając niemal każdego dnia dziewczynkę z zajęć, Burnett scalał się jeszcze silniej z tym małym istnieniem. Istnieniem, którego wzrost pod sercem matki obserwował, przy którego narodzinach był, którego niewielkie życie trzymał w ramionach tuż po przyjściu na świat. Istnieniem, którego uczył chodzić, mówić, czytać oraz wiązać buciki. Istnieniem, które lubiło również sprawiać, że kapitanowi serce podchodziło do serca.
Tak jak i teraz.
- Teresa? - rzucił, rozglądając się po miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego dziewczynka. Nie widział jej jasnej główki, a zerknął tylko na telefon. Przeszedł bliżej. Między dziećmi i w domku na placu zabaw jej nie było, gdy sprawdził i powtarzał jej imię. Nie mogła być daleko. Obrócił się, aby sprawdzić, czy nie poszła do samochodu, ale tam również czekała na niego pustka. Wrócił i rozejrzał się po wejściu głównym, jeszcze raz placu zabaw. Nic. - Ja pierdolę… - rzucił do siebie, czując, jak serce gwałtownie przyspieszyło mu biegu. Nie wiedział, w którą stronę powinien był się udać, ale stanie w miejscu na pewno nie miało mu pomóc. Ale co jeśli miał wybrać źle? Co jeśli... Nie namyślając się nawet za bardzo, po prostu zdecydował się pobiec drogą, którą zawsze wracali do domu. Instynktownie. Czy dziewczynka mogła po prostu sama odejść? Chciał myśleć, że tak, ale nie wiedział... Kurwa! Bądź bezpieczna! Chaos, jaki pojawił się nagle w umyśle mężczyzny, był nie do powstrzymania. Nie teraz. Nie ona. Nie Teresa. Nie jego dziecko. Nie miał pojęcia, że... I chociaż trwało to zaledwie pięć minut, zanim zdołał ją dostrzec, te pięć minut było dla niego niczym wieczność. Najgorsze, najstraszniejsze. Okrutne. O wiele bardziej niepokojące aniżeli cala prawda ukrywana przez Leonie. I chociaż od córki dzieliło go może sześćdziesiąt metrów, widział, że z kimś była. Nie rozpoznał z kim. Jeszcze nie. Nie ruszały się. Siedziały na ławce. Biegł jednak do niej jednak najszybciej, jak tylko mógł. Jakby zaraz miały stamtąd zniknąć.
Nie mógł tego słyszeć, jak dziewczynka opowiadała akurat o papie i tym, że nie lubiła mieszkać w nowym domu. W końcu jej nowy pokój nie był taki jak stary. Mówiła o tym co dostała na urodziny i o tym, że niedługo papa miał znów jechać, ale wspólnie zrobili dużą mapę na zajęcia z plastyki. O takom, o! Z podluzami Feldynanda Magellana! Umalł na Mectanie. Byliśmy tam z papą i mamą na wakacje.
- A ty fies kto to bylł Feldynand Magellan? - Doszło do jego uszu, jednak nie zważał na to. Gdy tylko dopadł do ławki, upadł na kolana i złapał dziewczynkę za ramiona, by sprawdzić, czy nic jej nie było. Badał pospiesznymi ruchami twarz, dłonie, drobne ciałko, czując, że nie mógł powstrzymać szalejącego bicia serca. - Teresa! Co ty sobie myślałaś?! - rzucił wściekły, chociaż męski gniew przysłaniała solidna dawka zwykłego przerażenia. - Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz?! - mówił wciąż wyjątkowo poruszonym głosem, patrząc prosto w oczy blondyneczki. Te rozszerzyły się gwałtownie w widocznym zaskoczeniu. Męskie dłonie trzymały delikatne ramiona, które teraz już drżały wraz z tymi ojcowskimi. - Martwiłem się o ciebie! Przestraszyłaś mnie tym. Nie oddalaj się już nigdy więcej! Gdyby coś się stało… - urwał w połowie nie tylko ze względu na to, że nie chciał wyobrażać sobie tego, co mogłoby się wydarzyć, ale też z uwagi na wyraźnie przerażoną dziewczynkę.
- Ja… Ja… - dukała. Broda drżała jej już wcześniej, ale w tym momencie po prostu wybuchła płaczem. - Pseplasam! - wysepleniła, rzucając się ojcu na szyję, a Ephraim mógł wyraźnie wyczuć drżenie mięśni córki oraz tych własnych, ich szybkie oddechy oraz galopujące z przerażenia serca. Wstał, wciąż tuląc do siebie mocno wczepione w niego kurczowo drobne ciałko i zamknął oczy, oddając również ten silny uścisk. - Tak się bałem, skarbie - szeptał córce, równocześnie pozwalając, aby wilgoć z łez dziewczynki moczyła mu koszulę. Dopiero po dłuższej chwili Burnett otworzył oczy, by trafić na tak boleśnie znajomą sobie sylwetkę, którą wcześniej zwyczajnie ignorował. Zaraz też przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie i wszelkie ciepłe uczucia zniknęły. Pozostała jedynie złość oraz stres, które przejęły kontrolę nad wyraźnie poruszonym całą sytuacją mężczyzną. - O co tu chodzi?! - spytał z wyraźnym wyrzutem w głosie. Jego twarz nabrała surowego wyrazu i nie miała w sobie nic z przyjacielskiego nastawienia. - W całym mieście akurat ty przypadkiem trafiłaś na moją córkę? - To jakiś pierdolony zbieg okoliczności czy miał po prostu tak cholerne szczęście? Chryste. Naprawdę nienawidził tego miejsca i po raz pierwszy ucieszył się, że wkrótce miał wyjeżdżać i zostawić to wszystko za sobą!
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Słuchanie Teresy było hipnotyzujące, a jednocześnie budziło w Gemmie skrajnie sprzeczne uczucia. Im dłużej przyglądała się dziewczynce, próbując doszukać się podobieństw do jej ojca, tym mniej ich widziała, a jednocześnie nie mogła pozbyć się tego palącego wrażenia, iż od razu dało się dostrzec, że była to jego córka. Nie chodziło jednak o wygląd – choć pełne blasku oczy, od których ciężko było oderwać spojrzenie, zdecydowanie były ich cechą wspólną. Chodziło o to, co wydobywało się z jej ust i jak dużą dozą pasji było to naznaczone. Słuchanie o wspólnych podróżach, o zabawach i drobnych tradycjach, które mieli tylko we dwójkę, sprawiało, że na sercu Fernwell robiło się cieplej. Wiedziała, że to dziecko było elementem, który pojawił się, kiedy oni stracili już szansę na swoje szczęśliwe zakończenie, ale jednocześnie to właśnie ona – niziutka, blondwłosa dziewczynka najskuteczniej przypominała Gemmie o tym, co niegdyś kochała w Burnetcie. Wystarczyła krótka rozmowa, aby dostrzegła w nim wszystkie cechy, które powinien mieć dobry ojciec. Nie miała wątpliwości względem tego, że wiele uwagi poświęcał swojej latorośli i to właśnie ją stawiał na piedestale, kiedy był na lądzie. Myśl o tym sprawiała, że nie potrafiła się na niego złościć. Choć niegdyś chciała, aby to ich wspólne życie wyglądało w ten sposób, podziwiała go za to, że pomimo spędzania tak dużej ilości czasu na morzu, on i tak potrafił zrobić to, na co wielu rodziców nie było stać. Z tym maleństwem musiała łączyć go prawdziwa więź, a choć właśnie z tego względu powinna o nim zapomnieć, niczego nie była w stanie poradzić na to, jak to krótkie spotkanie znów ociepliło w jej oczach jego wizerunek. Wcześniej nie pomyślałaby, że to właśnie ten szkrab mógłby przybliżyć ją do tego, aby mu wybaczyć.
Z drugiej strony było jednak coś, co bezustannie sprawiało jej ból. Mama. W trwającej niespełna pięć minut rozmowie, to słowo pojawiło się niezliczoną ilość razy, sprawiając, iż Fernwell mimowolnie zaczęła tworzyć w swoim umyśle obraz kobiety, która skradła serce Burnetta. Według opisu Teresy musiała być niesamowita, a przy tym także piękna, czemu Gemma w zasadzie nie powinna się dziwić. Poza tym jednym mankamentem, jakim było porzucenie jej w momencie, w którym najbardziej go pragnęła, Ephraim w jej oczach był tym mężczyzną, do którego zawsze już miała porównywać innych. To kogoś takiego sama chciała, i to właśnie kogoś takiego mieć nie mogła. Myśl o tym, że spojrzenie dziecka na własną matkę na pewno było wyidealizowane, ani trochę jej nie pomogło. I tak postrzegała ich jako szczęśliwą rodzinę. Trochę im tego również zazdrościła.
Wiedziała, że w którymś momencie to nastąpi. Wiedziała, że lada moment przy ich boku zjawi się Ephraim, ale i tak zdawała się nie być na tę chwilę gotowa. Jego widok sprawił, że jej serce mimowolnie zabiło szybciej, a później coś ścisnęło ją w tamtym miejscu, kiedy miała szansę obserwować, jak przytulał do siebie córkę. Rozumiała tę scenę. Rozumiała to, jak bardzo musiał przestraszyć się, kiedy zniknęła z zasięgu jego wzroku, a to był jeden z czynników, które kazały jej tu zostać. Choć nie miała względem niego żadnych zobowiązań, nie wyobrażała sobie tego, aby mogła zostawić jego dziecko samo. Ich historia mogła potoczyć się nie tak, jak Gemma niegdyś chciała, ale ta dziewczynka niczemu nie była winna. Zresztą, mogła mówić co chciała, ale Fernwell zdecydowanie pragnęła oszczędzić mu cierpienia. Gdzieś pośród całego tego egoizmu, który zmuszał ją do tego, by się na niego złościć, jednak się o niego troszczyła. I właśnie ten fakt sprawiał, że wściekała się jeszcze bardziej.
Nie wtrącała się, pozwalając na to, aby uporządkowali ze sobą kwestię wybryku Teresy. Nie odeszła jednak bez słowa, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo byłoby to nietaktowne. Nie przypuszczała jednak, że kiedy to wszystko minie, to właśnie na nią skierowana zostanie złość bruneta. Gdy potraktował ją tym surowym spojrzeniem i przepełnionym chłodem pytaniem, Gemma wyraźnie się spięła. - Uspokój się - odezwała się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w obecnych okolicznościach to ona musiała być tą, która będzie myśleć zdroworozsądkowo. Był zdenerwowany, czemu w ogóle się nie dziwiła, ale nie chciała, aby wywołane strachem o córkę emocje przelewał teraz na nią. Wiedziała również, że on też tego nie chciał, na pewno nie w towarzystwie Teresy, dlatego nie zamierzała dać się sprowokować. Może była głupia, ale w chwili obecnej myślała głównie o nim. O tym, aby to jego nerwy ukoić i dać mu do zrozumienia, że wcale nie była jego wrogiem. Na pewno nie wtedy, kiedy chodziło o tak cenną rzecz, jaką była rodzina. - Znalazła mojego psa i wpadłyśmy na siebie tutaj. Miałam zostawić ją samą? - zapytała, tym samym dając mu do zrozumienia, że chodziło wyłącznie o kwestie bezpieczeństwa. Choć jakaś jej część na pewno pragnęła go zobaczyć, to nie tym kierowała się, zostając tu z Teresą. I z tego powodu była na niego trochę zła. Zdawała sobie sprawę z tego, że w dużej mierze przemawiały przez niego emocje. Nie była w stanie pojąć, jaki ogrom strachu musiał ogarnąć go przed chwilą, ale wiedziała, że ten, choć znalazł swoją córkę, na pewno jeszcze niw wyparował. Jego pytanie pociągało jednak za sobą sugestię, która celowała w Gemmę. Celowała w jej intencje, które od samego początku nie były przecież złe. Nie była jedną z tych kobiet, które gnały za dawną miłością za wszelką cenę. Nie, mając świadomość tego, jak bardzo ją kiedyś zranił, i jak bardzo bolało ją jego obecne, poukładane życie, wolała usunąć się w cień. Ostatnie, czego mogłaby spróbować, to wkradanie się do jego życia na siłę. Myśl o tym, że tak właśnie mógł pomyśleć, odrobinę ją ubodła. Otworzyła jej oczy również na to, że decyzja, którą pewien czas temu podjęła, była właściwa. Powinni trzymać się od siebie z daleka, tak po prostu było lepiej.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Teresa lubiła mówić. Lubiła opowiadać o wszystkim i o niczym, a jeżeli ktoś jej nie przerywał, to po prostu to robiła dalej. I mogła tak naprawdę rozwinąć niestworzone historie całkowicie niezwiązane z rzeczywistością i Ephraim doskonale o tym wiedział. Od najmłodszych lat dziewczynka posiadała wszak przenikliwy umysł, który wydobywał z otaczającego ją świata detale umykające postronnym obserwatorom. Mniej uważnym od niej. Dlatego tak dobrze czuła się w wymyślonych przez samą siebie fantazjach oraz ukoloryzowanych przeróżnymi barwami faktach. W końcu… Pamiętać coś w nieco bardziej wyrazistym stanie — czy nie był to sposób na uniknięcie nudy? Opowieści dziwnej treści, własny język, zabawa morskimi motywami były obecne w codziennym życiu małej Burnett na równi z brutalną rzeczywistością wyzutą z dziecięcych wymysłów. Wszystko do tej pory było magiczne — mama, tata, nawet ich dom i wielki ogród, w którym gubiła się razem ze swoim żółwiem. Dla kogoś tak drobnego sięgający dali teren rozległy był niczym horyzont. Niczym morze traw — takie samo, jakie kochał tata, ale równocześnie inne. Pełne niebezpieczeństw, jak i pełne przygód. Pełne strachu, ale także pełne triumfu. Tak bardzo magiczne, jak magiczne były wyobrażenia o tym, co czaiło się pod jego taflą. I jej ojciec wiedział o tej ciekawości oraz niesamowitości, jakie czaiły się pod burzą jasnych fal. Ostatnio zaczął wyłapywać jednak elementy, które krzyżowały się nie tylko z opowieściami słownymi, ale także rysunkami. Cotygodniowe zajęcia artystyczne pozwalały rozwijać dziewczynce talenty, ale równocześnie przykuwały coraz poważniej ojcowską uwagę. Marynarz, syrena… I mężczyzna w czerni nie brzmieli dobrze. A przynajmniej nie gdy zaczęli być stałymi elementami rozbudzającymi wyobraźnię małego dziecka. Gdy pytał, kim byli, Teresa jedynie wyjawiała, że musi im pomóc. W końcu syrena była więziona przez mężczyznę w czerni, a tylko dzielny marynarz mógł coś na to poradzić. Ephraim zastanawiał się, czy dziewczynka nie przenosiła swojego życia do świata baśni. Czy nie myślała życzeniowo, ale niczego nie mógł być pewien. Nie chciał traktować z brakiem szacunku tego, co tworzyła blondyneczka, ale równocześnie Lorne Bay było pełne mitologii. Może było to coś, co usłyszała w szkole? Może była to część zabawy, którą wymyśliła? A może to, coś, co stworzyła z Leonie? Musiał jej podpytać.
Nie. Teresa nie przypominała Ephraima w żadnym z fizycznym aspektów, chociaż nie dało się ukryć sklonowanych przez nią ojcowskich gestów. Jak chociażby wtedy gdy czuła się niepewnie bądź myślała intensywnie, jej maleńka dłoń wplątywała się w długie, lekko skręcone w falki włosy. Albo wtedy gdy nie chciała, aby ktoś odczytał, co działo się w jej wnętrzu, przybierała tę samą, posągową minę. Albo żeby rozśmieszyć mamę krzywiła się dokładnie tak samo. Zupełnie jakby poprzez upodobnienie się w ten sposób do kapitana dopełniała braków w fizjonomicznej prezencji. I może nie miała jego oczu, jego nosa, jego ust — wszak odziedziczyła je po kimś zupełnie innym — to zdecydowanie dorastanie w obecności tego konkretnego mężczyzny sprawiło, że umysł dziewczynki niejako spoił się z umysłem kapitana. Zmuszał ją do rozwoju, jakiego nie osiągnęłaby wyzbyta jego towarzystwa. Ephraim wiedział od zawsze, że Teresa nie przypominała jego samego. Wiedział to od samego początku, ale nie bolało go to zbyt przesadnie — wszak odziedziczyła po nim rozum, a to było zdecydowanie bardziej wartościowe aniżeli wygląd zewnętrzny. I nie chodziło o to, że odmawiał córce piękna. Nie. Dla niego była wszak kwintesencją ideału. W odziedziczonej po matce urodzie i odziedziczonym po nim umyśle. Rok temu jednak — ponad rok już temu — wydarzyło się coś, co mocno zachwiało tymże przekonaniem. Odarło mężczyznę z pewności, za jaką niegdyś oddałby życie.
Ephraim, nikt nie odbierze ci Teresy, obiecuję.
Na to przecież było już za późno. Ktoś już mu tę delikatną dziewczynkę odebrał. Nie oznaczało to jednak, że miał się jej wyrzec czy zaprzestać walki. Wręcz przeciwnie. Pojawienie się Huntera rozbudziło w kapitanie nie tylko ból, ale ponad tym wszystkim także ukrytą siłę, której nie czuł od tak wielu miesięcy. Jedno, zatajone kłamstwo odebrało mu wszelką energię, która odnalazła się dopiero wraz z sytuacją kryzysową. Nie. Ephraim nie zamierzał rezygnować z Teresy i jej istnieje było dla niego priorytetem ponad wszystko. I chociaż to aktualne, chwilowe zniknięcie nie było niczym poważnym, obudziło w mężczyźnie przedsmak tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ktoś wyrwał mu z rąk to, co było dla niego najcenniejsze. Nie jego małżeństwo. Nawet nie jego okręt. Ona. Tylko ona w tym wszystkim się liczyła. Nikt inny.
Znalazła mojego psa i wpadłyśmy na siebie tutaj.
A teraz byli w tymże tutaj. W tej najbardziej kuriozalnej scenerii. Słodko-gorzkiej przypominajce, w której zebrało się wszystko, co najtragiczniejsze. Oni sami w połączeniu ze strachem, niezrozumieniem. Ze wspomnieniami i kiedyś wypowiedzianymi, niespełnionymi nigdy pragnieniami. On z bijącym wciąż sercem, z dziewczynką wczepioną w niego najsilniej jak tylko pozwalały jej mięśnie. Zupełnie bezbronny pod względem swojego normalnego chłodu i zdystansowania. Nie był gotowy stanąć przed nią bez uprzedniego nałożenia zbroi, którą nosił tak długo, iż stała się niemal jednym z jego ciałem. Niemal... Wszak wystarczyło jedynie natrafić na nią, aby cała stal roztrzaskała się w drobny mak i opadła na ziemię, nie zważając na pragnienia właściciela. A jemu wcale to nie odpowiadało...
Spojrzał na psa stojącego u boku kobiety, dopiero w tym momencie w ogóle rejestrując jego istnienie. Zwierzak wyraźnie zjeżył się na karku, obserwując mężczyznę, który nie dość, że odebrał mu pełną troski opiekę Teresy, to jeszcze był pełen konfrontacji w stosunku do trzymającej jego smycz kobiety. I tak. Ephraim wciąż był wściekły, ale nie na Gemmę, pomimo słów, które padły. Był zły na siebie samego za to, co się wydarzyło. Za to, że wystarczyło nie być uważnym przez moment i stało się najgorsze. Finalnie nic poważnego nie wynikło z jego braku czujności, ale mogło i to nie pozwalało Burnettowi się uspokoić. A słowa kobiety wcale tego nie zmieniały i zamierzał...
- To plawda. - Delikatny głosik Teresy odwrócił uwagę Ephraima i całkowicie zbił go z tropu. Dziewczynka oderwała twarz od jego ramienia i przecierając rączką wciąż mokre od łez oczy, spojrzała na ojca. Wolna dłoń ułożyła się na jego policzku i przetarła pokrytą zmarszczkami skroń, a mężczyzna zapomniał w jednym momencie o swojej złości. - Nie złość się, papo - poprosiła cicho, zaraz też znów wtulając się w kapitana tym razem nie z zamiarem płaczu a niewerbalnej prośby. Próby odsunięcia od niego wszelkich negatywnych emocji, jakie przejęły nad nim kontrolę. A on? Jak miał się złościć, gdy to się stało? Jak mógł robić cokolwiek wbrew swojej córce? Jak mógł... Nie miał wyjścia. Chyba nawet nie chciał go mieć... Nieważne, jak wiele emocji aktualnie się w nim tliło, musiał odpuścić. Poddać się kapitulacji. Uznać, że przegrał, ale nie była to przykra przegrana. Nie gdy znajome ciepło było tak blisko. Odetchnął więc ciężko, pozwalając, by wraz z powietrzem uciekającym z jego ciała, odeszło również napięcie. Nie w całości oczywiście, bo wciąż odczuwał podenerwowanie, lecz większa jego część. Odeszła i nie miała wrócić. Co innego z uwagą, jaką winien był wciąż stojącej przed nim Gemmie. Jego twarz zdążyła już złagodnieć, marsowe czoło wyprostować, a spojrzenie spokornieć. - Przepraszam - powiedział w końcu, wiedząc, że postąpił niewłaściwie. Że zachował się niesprawiedliwie, wywołując przed szereg najgorsze z własnych zachowań. - Nie powinienem był tak reagować, ale... Przestraszyłem się - dodał, chociaż te ostatnie słowa były silniej skierowane do wciąż będącej w jego ramionach Teresy. W końcu ojcowskie ramię zacieśniło się nieco mocniej na ciele córki i można było to zauważyć. Oraz pewnego rodzaju ulgę, która przemknęło przez jego stroskaną twarz. Zaraz jednak cisza została przerwana ponownie, a Burnett spojrzał z powrotem na Fernwell. - Nie chciałem tego powiedzieć. Nie wiem, dlaczego... Przepraszam. - Jestem zmęczony. I po prostu mam dość. Kiedyś tak łatwo byłoby powiedzieć jej to, co bolało najmocniej i co czaiło się za jasnymi, zmartwionymi oczami, ale to nie byli ci sami oni. Przecież przypomniała mu o tym na ostatnim spotkaniu i miał to zaakceptować. Mimo wszystko postarał się przywołać na usta prawie niewidoczny uśmiech, który jednak nie wiązał się z jego spojrzeniem. - Na to wygląda, że powinienem ci podziękować - powiedział cicho, wycofując się ze swojej wcześniej postawy. Pokorniejąc, ale także wiedząc, że nie musiała mu wybaczać. Nie chciał mówić tego, co powiedział, ale równocześnie nie zamierzał winić się za przesadzoną reakcję. Nie teraz... Nie, gdy sprawa praw była tak bardzo krucha, a każda chwila z Teresą mogła być jego ostatnią.
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Trzy lata. Dokładnie tyle przebywali w tym samym miejscu, jednocześnie skutecznie obierając inne ścieżki. Przez długi czas ich drogi miały szansę się skrzyżować, do czego z jakiegoś powodu nie doszło. Dla Gemmy było to względnie zrozumiałe. Wiedziała przecież, czym zajmował się Burnett oraz jak często znajdował się poza lądem. Wiedziała, ponieważ swego czasu sama była tą, która wiernie na niego czekała.
Zastanawiała się zatem, dlaczego właśnie teraz. Czemu w momencie, w którym jej życie wywróciło się do góry nogami, los nagle postanowił popchnąć ich w swoim kierunku. Przecież to wszystko było mało prawdopodobne. Przez długi czas nie mieli na swój temat żadnej wieści, a teraz, jak gdyby zamknięci we wspólnej pułapce, wpadali na siebie raz po raz. Dziś jednak, zanim ich drogi skrzyżowały się ze sobą, Gemma wpadła na dziewczynkę, która, choć spośród wielu innych nie wyróżniała się niczym, była tą, która w umyśle Fernwell utknęła na dłużej. Choć widziała ją zaledwie raz, a tamtego popołudnia to w jej ojca wpatrzone były oczy brunetki, wspomnienie pełnych ust i pulchnych policzków wyryło się w jej głowie zbyt wyraźnie. Zostało tam, ponieważ to nie o aspekt wizualny tutaj chodziło. To dziecko wyróżniało się pośród innych tym, że to jego ojca znała przed laty. To jego ojca darzyła kiedyś szczerymi uczuciami, i to właśnie o nim nie umiała teraz tak po prostu zapomnieć. Niby zamknęła ten rozdział. Niby zatrzasnęła wspólne wspomnienia głęboko na dnie własnego umysłu, a jednak… Jakieś drzwi nadal pozostawały uchylone.
Czuła się dziwnie, kiedy obserwowała tę rodzinną scenę. Choć początkowo jej myśli oscylowały wokół tego, jak dobrym Ephraim musiał okazać się ojcem, już moment później uderzyło w nią to, że sama była elementem, który zupełnie nie pasował do tego obrazka. Niespełna dekadę temu oczyma wyobraźni widziała go w takiej roli, ale w tych marzeniach sama zawsze była obok. To ona była elementem, który tę rodzinę spajał i to ona dbała o ich wspólne szczęście. Teraz prezentowało się to zupełnie inaczej. Nadal stała obok, ale nie uczestniczyła w tym wszystkim czynnie. Mogła to wyłącznie obserwować, nie będąc przy tym nikim więcej, jak intruzem, którego żadne z nich w swoim życiu nie potrzebowało. Trochę żałowała, że własnym szczęściem Burnett machał jej przed nosem, ale ten jeden raz musiała być od tego lepsza. Ten jeden raz musiała zachować się dojrzale, bo przecież nie chodziło tu o nich – nie chodziło o uczucia, które nie wygasły tak do końca, tylko o dziecko, które teraz potrzebowało swojego taty.
Przepraszam. To słowo echem odbijać zaczęło się w jej umyśle. Kiedyś tak bardzo pragnęła je usłyszeć, naiwnie wierząc w to, że mogło raz jeszcze popchnąć ich ku sobie. Gdyby usłyszała je wtedy – gdyby zdołał znaleźć ją po powrocie, wszystko znów byłoby dobrze. To wystarczyłoby jej, bo przecież wtedy naprawdę go kochała. Ale wtedy już nie było. Było teraz, a to przepraszam nie było tym, które kiedyś chciała usłyszeć.
Obserwowała jego twarz uważnie, rejestrując każdą zachodzącą na niej zmianę. Zmienili się, a ona nie umiała już czytać z niego jak z otwartej księgi, ale teraz mogłaby przysiąc, że przez moment zobaczyła w nim to, co widziała kiedyś. Znów poczuła się tak, jak czuła się na początku ich wspólnej drogi. Widziała tę ostrożność, z którą podchodził do niej, nie bardzo wiedząc, czy mógł zdradzić jej wszystkie swoje myśli. Lata temu sama przejmowała inicjatywę. Powoli, delikatnie sama prowadziła go za rękę, w łagodny sposób sugerując, że była tam dla niego. Pragnęła, żeby się na nią otworzył i był z nią szczery, tak po prostu, ale czy teraz mogłaby jeszcze mu to zaoferować? Poświęciła dłuższą chwilę tej myśli, tym samym zapominając o złości, którą jeszcze przed sekundą do niego kierowała. Wystarczyło, aby pokazał jej skrawek tego, co mieli kiedyś, a sama spotulniała. Tęskniła za tym i dawała się na to złapać, pomimo świadomości, że to już nie mogło wrócić. Kiedy jednak widziała, że było mu po prostu źle, ona też cierpiała. - To nic takiego - odparła, w końcu wracając na ziemię. Sama uśmiechnęła się łagodnie, w końcu chyba dopuszczając do siebie myśl, że to właśnie ona odpowiadała za to, iż do tej pory w jej oczach malował się jako ktoś, kto z pełnym wyrachowaniem złamał jej serce. Trzymała się tego przeświadczenia, ponieważ ono jako jedyne pozwalało jej utrzymać swoje uczucia na wodzy. Ephraim jednak wcale nie był potworem. Był kimś, kto przed sekundą zwątpił, czy jeszcze znajdzie swoje dziecko; nie mogła ganić go za to, że zachowywał się jak człowiek. - To raczej Teresie należą się podziękowania. Gdyby nie ona i jej kanapki, musiałabym gonić za tym nicponiem przez całe miasto - dodała, kątem oka zerkając na dziewczynkę, która nadal wtulona była w swojego ojca. Nic jednak nie była w stanie poradzić na to, że jej oczy mimowolnie starały się pochwycić spojrzenie bruneta, byle tylko wyczytać z niego coś więcej. Choć nie powinna, ba, nie miała żadnych podstaw, z jakiegoś powodu i tak zaczęła się przejmować.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ostatnie trzy lata akurat stały pod znakiem regularnych rejsów, z których część trwała nawet i dziewięć miesięcy. Szansa spotkania się drastycznie więc zmniejszała się, niż w przypadku, gdyby Ephraim miał typową pracę i swoje życie poświęcił temu, co znajdowało się na lądzie. Było jednak inaczej. Tak samo gdyby Gemma wróciła do Lorne Bay cztery lub pięć lat wcześniej, być może wiedzieliby o swoim istnieniu w miasteczku już wtedy. Wszak wówczas Burnett pracował w Melbourne jako oficer sztabowy, codziennie latając do Cerberusa, nie chcąc być z dala od żony oraz dopiero co urodzonej córeczki. Wyzbył się morza na dwadzieścia cztery miesiące, by poświęcić ten czas rozwijającej się rodzinie. Nie było łatwo nawyknąć do nowej rutyny, lecz obecność przy najbliższych wynagradzała wszystko. Łącznie z ciągłymi lotami. Nie trwało jednak długo, zanim Ephraim zatęsknił za morzem i zdecydował się wrócić do regularnych rejsów. I znów zaczął piąć się po szczeblach marynarskiej kariery. Udział w kolejnych misjach, zadaniach, edukacyjny rozwój, a stopień komandora i kapitana rok po roku były niespotykane. Szczególnie u kogoś w tak młodym wieku, w jakim był Burnett. Nikogo nie dziwiło, że prawnuk Josepha był jeszcze lepszy od dziadka i ojca. Że miał prześcignąć ich wszystkich. Wszak tak niewiele więcej mu zostało do dotarcia na sam szczyt, a jeszcze nie miał skończonych czterdziestu lat. Pytanie tylko, czy miał się tego podjąć? Dalszych starań? Dalszej drogi? Nie znał do końca odpowiedzi na to pytanie, bo skłamałby, gdyby powiedział, że ta wizja była mu przykrą. Nie chciał jednak tego robić jedynie z powodu własnej pychy. Trzy lata stały się więc tak naprawdę półtoraroczną przestrzenią na możliwość spotkania, co nie było wcale tak szerokim polem do przecięcia ścieżek. Ephraim, gdy tylko pojawiał się w domu, spędzał go z rodziną i tak po prawdzie nic więcej nie było mu potrzebne. A przynajmniej tak właśnie myślał. Kiedyś…
To prawda, że Gemma była niejako ciałem obcym w tej interakcji, lecz tak samo Burnett myślał aktualnie o samej Leonie. A nawet inaczej… W postaci Turner leżało coś jeszcze odmiennego aniżeli bycie elementem nowym, niepasującym do reszty. Wciąż jeszcze aktualna żona kapitana w jego odczuciu byłaby dziwnym dodatkiem. Wyzutym z naturalnego systemu. Nieodpowiednim. Mocno przez niego niechcianym. Dlatego nie chciał też spędzać z nią czasu — szczególnie tego, który mogli współdzielić z Teresą. Na propozycję wspólnego wyjazdu do Syndey odmówił, radykalnie ukazując, jakie miał do tego podejście i jak bardzo nie podobało mu się podejście blondynki. Chciała jeszcze bardziej namieszać w głowie ich córce? Obudzić nadzieję? Traktując dziewczynkę jako kartę przetargową dla osiągnięcia własnego celu? Nie. Nie zamierzał bawić się dalej w rodzinę. Nie czuł się swobodnie z Turner u boku, co mówiło samo przez siebie, jak wyglądała między nimi aktualna relacja. Dla mężczyzny nie było ratunku dla tego związku i nawet go nie chciał. Gdyby nie Teresa, cały proces rozstania byłby o wiele szybszy i brutalniejszy. Gdyby nie Teresa, wszystkie te lata spędzone z blondynką uznałby za pozbawione wartości oraz znaczenia. Gdyby nie Teresa, pozostałby z niczym i nie czułby się w żaden sposób ugruntowany. Kłamstwa stworzyły ich rodzinę, to prawda, ale to nie kłamstwa związały mężczyznę z dziewczynką tą silną więzią. Wszak Burnett był bardziej niż pewien, że nikt nie był ważniejszy od drobnej pięciolatki.
To raczej Teresie należą się podziękowania.
A teraz była tu i Gemma... Patrząca na niego i uśmiechająca się delikatnie po raz pierwszy od... Od kiedy?
- Mogę się z nim jeszcze pobafić? - Teresa znów przejęła inicjatywę, ściągając na siebie uwagę. Zadała swoje pytanie wyjątkowo słodko, przygotowując przy tym swoją uroczą minę, którą Ephraim znał aż za dobrze. Wszak czarowała w ten sposób innych, aby dostać to, czego chciała. Joel był jej ofiarą i maskotką testową numer jeden. Uwielbiała to wykorzystywać na przyjacielu ojca. I chociaż była w tym niewinnym wieku, przebiegłość, z jaką się posługiwała drobnymi manipulacjami, zdradzały, jak bardzo ta drobna pięciolatka naprawdę była inteligentna. Burnett nie zdążył się nawet odezwać, a dziewczynka nie czekała na zaproszenie. Zsunęła się z męskich ramion, zmuszając równocześnie ojca, aby nieco ugiął kolana, by mogła stanąć na ziemi, po czym na nowo znalazła się koło psiaka, łapiąc jego pyszczek w obie dłonie i przystawiając swój nos do jego zimnego i wilgotnego. Rozbawienie na nowo było głównym stanem emocjonalnym, w którym aktualnie znajdowała się Teresa. Zupełnie jakby cały wcześniejszy stres nie istniał, a ona wciąż była obok zwierzątka.
- Wybacz. - Ephraim przeprosił Gemmę ponownie tym razem za swoją córkę, która czasami wciąż nic nie robiła sobie z przestrzeni osobistej oraz granic, jakie były wyznaczane w ich społeczeństwie. Speszony, mało widoczny uśmiech pojawił się przy tych słowach na jego twarzy, jednak w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki świadczące o szczerości tego grymasu. Równocześnie Burnett zdał sobie sprawę, że Gemma na niego patrzyła. W sposób którego nie był w stanie... Nie. Mimo że pozwolił sobie na dłuższą chwilę patrzenia także w te czekoladowe tęczówki, wzrok szybko wrócił do obserwowania córki. Czuł, że znów budziło się w nim zawstydzenie i dodatkowo słowa rzucane przez nią samą przy ich ostatnim spotkaniu. Nie miał jej mieszać w głowie i to właśnie starał się robić. Zupełnie jakby wbijanie spojrzenia w dół było rozwiązaniem. Nie mógł się jednak powstrzymać. Zerkał na Fernwell co jakiś czas, aby zawiesić na niej spojrzenie na dłużej, gdy nie patrzyła. Analizował zmiany, jakie nastąpiły na jej twarzy. Na to, że nie malowała się już tak, jak kiedyś. Że jej ciało również się zmieniło. Nie drastycznie, ale przecież dziesięć lat temu znał je najlepiej ze wszystkich. Drobny pieprzyk na załamaniu biodra i uda zawsze go rozczulał. Wiedział wtedy, że tylko on mógł go widzieć poza nią samą i ta świadomość sprawiała, że czuł... Zachłanność. Przynależność. Dumę i pożądanie za to, że nikt nie mógł jej mieć tylko on. A teraz? Ktoś jeszcze znał sekret drobnego pieprzyka...
Nie wiedział, co powinien był powiedzieć. Przeprosić za to ostatnie spotkanie? Chciałby. Przeprosić za to, co powiedział i że naruszył jej przestrzeń? Chciałby. Przeprosić za to, co zrobił lata temu? Chciałby. Nie mógł jednak tego powiedzieć. Nie po tym, co się wydarzyło ostatnio. Nie po tym, co mu wtedy powiedziała. Nie po tym, jak się wtedy poczuł i zrozumiał, że... Nie. Nie mógl. - Słyszałem ostatnio o tym wypadku w zoo - podjął się więc ogólnikowego tematu, ale nie na tyle przypadkowego, jak rozmowa o miasteczku. Zoo było względnie bezpieczne. W końcu tam pracowała. Była blisko z tamtejszym życiem, a zresztą… Aktualne milczenie między nimi przy bawiącej się z psem Teresie wydawałoby się jeszcze bardziej niekomfortowe niż urwane komunikaty. Pod koniec swoich słów wyłapał również wzrok kobiety. - Uśpią tego lwa?
- Nie mogom! - Teresa oczywiście usłyszała słowa rodzica i oburzona odwróciła się do dorosłych, patrząc na nich ze zmarszczonym czółkiem. - Pani Szema na to nie posfoli! - Tupnęła nóżką przy okazji, a Ephraim uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu tą bezpośredniością. Nie, żeby to było coś nowego, ale dziecięca prostota ukazywała, że świat wcale nie był taki prosty, jak się wydawało.
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Nie miała pojęcia o jego rodzinnej sytuacji, ale też dlaczego miałaby? W jego życiu nie pełniła już przecież żadnej istotnej roli, a była partnerka, wbrew pragnieniom, które pojawiają się pod wpływem chwili, nie jest osobą, przed którą z marszu odkrywa się tego rodzaju karty. Może gdyby minęło mniej czasu – gdyby jej udział w jego życiu nie był zerowy, Gemma obecnie wiedziałaby więcej o jego położeniu. Czy obecnie nie jest to w pewnym sensie modne? Zachowywanie kontaktu, pomimo tego, że wspólna droga już dawno rozbiegła się w dwie, coraz mocniej oddalające się od siebie uliczki. Fernwell na palcach obu dłoni zliczyłaby znajomych, którzy próbowali płynąć pod prąd i walczyli o to, aby związek zakończyć przyjaźnią. Obserwowała to z boku, za każdym razem utwierdzając się w przekonaniu, że oboje tylko się w ten sposób męczyli. Nie mogłaby podzielić ich losu. Nie w przypadku związku z Ephraimem, który niegdyś był dla niej tak cholernie ważny. Nie umiałaby zdegradować siebie do roli jego przyjaciółki i biernie przyglądać się jego szczęściu, ponieważ wiedziała, że nigdy nie zdobyłaby się na to, aby bezinteresownie mu kibicować. Gdyby to wsparcie dotyczyło jego samego, może zdołałaby się na to zdobić, ale kiedy w grę wchodził ktoś inny – jego partnerka, jego rodzina… Nawet teraz, po niemal dziesięciu latach, nie czuła się dobrze, gdy przyszło jej to obserwować. Gdyby więc utknęła w takiej codzienności, jego widok wyłącznie podsycałby niegasnący ból. Z byłymi nie da się przyjaźnić, ale świat z jakiegoś powodu nie chciał tego zaakceptować.
Drgnęła lekko, zaskoczona pytaniem Teresy. Na moment pozwoliła sobie odpłynąć, spojrzeniem skupiona na twarzy bruneta. Starała się rozszyfrować jego myśli, ale wydawało jej się, że zatraciła tę zdolność. Teraz posiadał ją ktoś inny – kobieta, która w ciągu ostatnich lat towarzyszyła mu we wspólnej codzienności; kobieta, która zapewniła mu ciepło domowego ogniska i sprowadziła na ten świat córkę, której uśmiech ująłby za serce nawet największego twardziela. Nic zatem dziwnego, że nawet Gemma nie potrafiłaby jej odmówić. Choć to dziecko zdawało się być spełnieniem wszelkich obaw, które dziesięć lat temu zrodzić mogłyby się w jej umyśle, było też po prostu dzieckiem. Niewinną istotką, która nie miała pojęcia o tym, jak bardzo skomplikowane były sprawy pomiędzy pozostałą dwójką. I prawdopodobnie właśnie tak powinno pozostać.
- To nie problem - zapewniła, kiedy usłyszała słowa Burnetta. Poluźniła smycz, aby zapewnić psu większą swobodę, ale było to wszystko, na co zamierzała mu pozwolić. Nie potrafiła jeszcze przewidzieć jego zachowania – w jej domu znajdował się bowiem zaledwie od kilku dni, w trakcie których dochodził do siebie po wypadku. Początkowo był w stosunku do niej naprawdę nieufny, dlatego widząc go w towarzystwie Teresy, Gemma przeżyła prawdziwy szok. Była pewna, że zwierzę przestraszy się, ucieknie dalej, ale nic takiego nie miało miejsca. Może znów chodziło tu przede wszystkim o tę dziecięcą niewinność? Nie jest tajemnicą, iż psy doskonale potrafiły rozszyfrować bijące od ludzi emocje czy towarzyszące im nastawienie. Wystarczyło spojrzeć na tę dwójkę razem – uśmiechnięta blondyneczka i psiak po przejściach, który obecnie potrzebował wyłącznie troski. Zdawała się dawać mu wszystko to, czego aktualnie potrzebował. Ciepło i bezinteresowność, które biły od niej na pierwszy rzut oka. Spoglądając na tę scenę, po raz kolejny poczuła zazdrość. Tym razem nie kierowała jej jednak w stronę Teresy i jej matki. Nie, teraz to Burnettowi zazdrościła tego szkraba, którego właśnie miała przed sobą.
Nie spostrzegła, że jej się przyglądał, ponieważ myślami znów była gdzieś indziej. Z tego stanu znów wyrwały ją słowa, tym razem zupełnie niezwiązane z obecną sytuacją. Słowa, które przywodziły na myśl jej obecne realia, i które nadal sprawiały, że po plecach Gemmy przebiegał nieprzyjemny dreszcz. Wypadek, który miał miejsce w zoo, pociągnął za sobą straszliwe konsekwencje. Nie tylko sprawił, iż za czyjąś głupotę miało zapłacić niewinne zwierzę, ale również zburzył wszystko, w co Fernwell dotychczas wierzyła. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, że miejsce, w którym pracowała, nijak miało się do pełnego niewinności rezerwatu w Nairobi. Nijak miało się do bezinteresownej troski o zwierzęta, którymi rzekomo mieli się w tym zoo zajmować. Było to kolejne, przepełnione skorumpowanymi biznesmenami miejsce, którym Gemma powoli zaczynała gardzić. Nie mogła jednak zakończyć tej współpracy, dopóki nie zyskałaby pewności, że dopięła swego. Musiała zadbać, aby zwierzęta wyszły z tego cało. - Nie… - nie dokończyła. Słowa Teresy sprawiły, iż nagle pojęła, że prawdopodobnie nie powinna wyrażać własnych wątpliwości. Prawda była taka, iż nie miała pojęcia, jak potoczy się ta historia, a z tego powodu czuła się cholernie bezradna. Przysiadła na ławce, wypuszczając głośniej powietrze. - Żyjemy w świecie, w którym niewinnego bardzo łatwo jest obarczyć winą - przyznała, po czym nerwowo przetarła usta dłonią. Przez moment spoglądała jeszcze na dziewczynkę i psa, a później przeniosła wzrok na bruneta. - Powstała petycja. Coraz więcej ludzi się pod nią podpisuje, ale sama nie wiem, czy to przyniesie skutki. Jeśli chciałbyś… Każdy podpis ma znaczenie - wyjaśniła, tym samym w niebezpośredni sposób prosząc go o pomoc. Była to jedna z tych sytuacji, w których bardzo ciężko było jej trzymać się nadziei. Świat, w którym żyli, nie raz udowodnił, że dobro wcale tak łatwo nie zwycięża. - Ale na tym się nie skończy. Jeśli nie ten lew, w końcu znajdzie się inny. Te zwierzęta nie będą bezpieczne, dopóki u władzy znajdują się tacy ludzie - przyznała, jednocześnie odkrywając kolejny aspekt, w którym się zmieniła. Kiedy się poznali – kiedy jeszcze miała do odkrycia cały świat, Gemma była optymistką. We wszystkim starała się znaleźć ziarnko dobra, które później mogłoby wykiełkować w coś większego. Obecnie nie umiała się na to zdobyć, ponieważ wiedziała, że nic w życiu nie było proste. Światem rządził pieniądz, a pogoń za nim odbierała ludziom nie tylko rozum, ale też moralność. Kiedy się poznali, nie wiedziała o tym, podobnie jak nie wiedziała o wielu innych rzeczach. Tych kilka lat, które spędziła w Kenii, doświadczyło ją bardziej, niż dwadzieścia pięć tych, które spędziła tutaj, dokładnie na tych terenach.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Dzielenie się własnymi przeżyciami czy przemyśleniami było dla Ephraima wyjątkowo trudne. Nie uważał, że wprowadzenie we własne problemy innych było dobrym rozwiązaniem. W końcu nawet przed samą Melody miał trudności z otwarciem się, nie wspominając o kimkolwiek innym. Młodsza siostra nie była także osobą, której charakter skłaniał starszego brata do zwierzeń, a wymuszanie na nim zeznań nie kończyło się dobrze. Nawiązywanie znajomości, które umożliwiałyby jakąkolwiek, względną nawet otwartość także szło mu opornie. We wcześniejszej relacji z Leonie zdawał się dzielić częścią tych myśli z żoną, lecz większość pozostawała niewypowiedziana. Nigdy nieodkryta i pozostająca w zamkniętym wnętrzu kapitana. Ephraim od zawsze był właśnie taki — cichy i analizujący. Perfekcyjnie starający się przeprowadzić własny strumień myśli, aby mógł na pierwszym miejscu stawiać innych ludzi. Nie poświęcał samemu sobie zbyt wiele uwagi, bo nie chciał tego robić. Nie był tego rodzaju osobą. I mimo że nie dzielił się z Leo, całą swoją osobowością, tęsknił za tym, że mogli sobie zawierzyć. Tęsknił za tym, co wówczas sądził, iż było lojalnością. Wszak gdy coś złego działo się w jej życiu, trwał u boku Leonie i bronił jej za wszelką cenę. Inni mogli przychodzić i odchodzić wraz ze wzlotami i upadkami życia, ale on pozostawał. Widział to. Widział, jak jej dawne znajomości rozpadały się, gdy Turner odrzucała dawne przyzwyczajenia. To nie miało znaczenia. W końcu czy nie były budowane na piasku, gdy oni, we dwójkę wylewali fundamenty? Jak idiotyczne się to teraz wydawało. Wiara w to, iż ich relacja była odmienna. I to nie tak, że Ephraim był zaślepiony miłością. W końcu… Dalekie było to od prawdy. Wszystko oscylowało bardziej poprzez szacunek oraz podziw, aniżeli emocjonalną pasję i tym bardziej Burnett wyrzucał sobie, iż nie przejrzał oszustw. W końcu poświęcił tej kobiecie tyle czasu. Tyle energii. Tyle… Swojego zaufania. Nigdy nie ukrywał przed nią, iż ważne było dla niego zgranie wartości rodzinnych. To w nich czuł się komfortowo, to do nich dążył. Być może przesadnie dla niektórych widział tradycyjne role domowe, w których on dbał o dobrobyt, ale nigdy się tego nie wstydził. Nigdy nie pozwolił jej wątpić, kierując się jasnymi oczekiwaniami oraz uczciwością. I choć jego powściągliwy charakter często sprawiał, iż ludzie odbierali go za kogoś trudnego w obyciu — nie należał do osób obdarzonych spontanicznością, nie był także rozmowny ani szczególnie zabawny, nie należał również do duszy towarzystwa — Turner na to nie narzekała. Wszak jej mąż był oddanym partnerem, który poświęcał swojej wybrance wiele uwagi, zapewniając równocześnie stabilne i wzajemnie satysfakcjonujące relacje. Może był nudny. Może nigdy nie mieli być tym faktycznie udanym małżeństwem, jak sądził. Ale… Jakie to miało teraz znaczenie? Patrząc na Teresę, Ephraim nie widział sensu w analizowaniu tego, co było. A przynajmniej nie pod kątem naprawienia czegokolwiek. Sytuacja z Leonie musiała być rozwiązana tylko w jeden sposób i jak na razie na tym się skupiał.
Powstała petycja.
Każdy podpis ma znaczenie.

- Online? - spytał, raczej nie spodziewając się w tych czasach załatwiania tego od drzwi do drzwi. W jakimś stopniu cieszył się z podobnie powziętych przez Gemmę kroków. Wyrażanie siebie poprzez długie wywody werbalne nie było jego najsilniejszą ani preferowaną stroną. Zawsze wolał powtarzać za sokratejskim być to zrobić — widział działania jako wyraz wszelkiego przywiązania, oddania. Gesty, przez które — nie wszyscy to dostrzegali — przejawiała się jego męska wrażliwość oraz troska. Czy i Gemma w ten sposób wyrażała swoją troskę o sprawę, która miała miejsce w zoo? Wiedział, że tak. I wiedział, że kochała swoją pracę.
Ale na tym się nie skończy… dopóki u władzy znajdują się tacy ludzie.
- My też jesteśmy takimi ludźmi - odezwał się cicho, ale wyraźnie, nie odrywając spojrzenia od bawiącej się z psem córki. Czy Fernwell tego chciała, czy nie — uważanie się za lepszych, było tego samego rodzaju degradacją, co chęć pieniądza. Każdy miał innym coś do zarzucenia bez względu na to, w co wierzył. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Przypominało mu to ich drobne rozmowy, które zmieniały się w całe dialogi o świecie i zupełnie odmiennych perspektywach. O tym jak jego stara dusza nie mogła zaakceptować jej modernistycznego podejścia. Równocześnie jednak kazało mu to zejść na ziemię, dlatego też to zrobił. - Kochanie, starczy. Musimy jechać na zakupy. Pożegnaj się.
- Papo, musimyyyyy? - jęknęła Teresa, podchodząc do ojca i zawieszając się na rodzicu, ale spojrzenie Ephraima mówiło wystarczająco, aby wywróciła oczami i zrezygnowała. Chyba nawet po cichu rzuciła pod nosem wyraźnie sfrustrowane i niezadowolone dobla. Gdy żegnała się z psem i Gemmą, mężczyzna odetchnął z ulgą. Walka z Teresą byłaby w tym momencie jego gwoździem do trumny. Nie chciał być dłużej w towarzystwie kobiety, niż to było konieczne. W końcu i ona to czuła. Wiedział to i widział po jej reakcjach. Zawsze już mieli być wyjątkowo koślawi i nieprzystępni. Nieregularni i zagubieni w kontaktach ze sobą. To spotkanie i tak było lżejsze od poprzedniego, jednak Ephraim postawił wyjątkowe rozgraniczenie we własnym umyśle co do tego, jak powinien się aktualnie zachowywać. Nie było już wcześniejszego ciepła, dziwnego rozstrojenia. Nie. Byli… Dawnymi znajomymi z braku odpowiedniej kategorii. Podniósł spojrzenie na Gemmę i poprawił trzymany na ramieniu różowy plecaczek, gdy Teresa złapała go za rękę, dając znać, że była gotowa. - Uważaj na siebie. - Nie chciał mówić do widzenia czy do zobaczenia. Nawet z czysto grzecznościowej strony dla mężczyzny brzmiało to źle. Nie byli już tego rodzajem ludźmi. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że ich obecność w swoich życiach oznaczało to, czego chcieli uniknąć — komplikacji. Ona kazała mu się wycofać, a on zrozumiał, że nie mógł o niej myśleć. Nie mógł się rozpraszać. Mieli swoje własne, oddzielne drogi. Jego prowadziła z daleka od Lorne Bay, a jej… W sumie nie miał pojęcia, bo nie wiedział, kim była Gemma Fernwell. Tak jak i ona nie wiedziała, kim był i on sam.

|koniec
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ