lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
002.

I can’t change your thoughts, my dear
I can’t change your fears
But if you want I'll travel near
To make it disappear


Nie przepadał za pogrzebami. Chyba nikt nie przepada. Nie cieszył go smutek, żałoba, ciemne kolory czy zapach trupów, który chcąc nie chcąc, często unosił się w samochodzie po zakończonym dniu. I zapewne gdyby nie dziwne kontakty ojca i mocna presja na znalezienie pracy „od zaraz”, zdecydowanie bardziej przyłożyłby się do wyboru zawodu. Ale skończył gdzie skończył i ku własnemu zdziwieniu, nie narzekał - hajs się zgadzał, weekendy miał przeważnie wolne, a większa część pracy polegała na siedzeniu i naciskaniu pedałów.
I chociaż czasem łapał go pogrzebowy blues, tak zazwyczaj z powodzeniem przychodziło mu nikłe przywiązywanie się do zmarłych pasażerów. Po prostu robił co trzeba, woził i przywoził oraz z nieokazywanym współczuciem spoglądał na smutne twarze w żałobnym tłumie, a dzisiejszy dzień nie różnił się od tych poprzednich absolutnie niczym.
Oparty o maskę karawanu, przyglądał się trumnie, opuszczanej równomiernie z każdym poleceniem, a rozpaczliwy szloch najbliższej rodziny mimo dużego dystansu docierał wyraźnie do jego uszu. To właśnie tak wyobrażał sobie kiedyś własny płacz, gdyby mały Elio nie wybudził się ze śpiączki - głośny i rozpaczliwy. Brat był jego oczkiem w głowie, młodszym kompanem, bez którego Fisher absolutnie nie wyobrażał sobie życia. Chłodny dreszcz niekontrolowanie przeszedł przez jego kark, a na twarzy wymalował się chwilowy grymas.
Z kieszeni czarnej marynarki wyciągnął paczkę czerwonych Mallboro i nie szczędząc ani chwili, wsadził papierosa do ust, opalając jedynym zwinnym ruchem zapalniczkę. Nikotyna szybko wypełniła płuca, dając znajomy upust i ulgę. Ponownie rozejrzał się po tłumie - z przodu najbliżsi i rodzina, jednak tuż za nimi ustawili się praktycznie sami młodzi ludzie. Cóż, nie trzeba było być wielkim Sherlockiem, by domyślić się, że nieboszczyk nie zmarł ze starości. Życie to kurwa, skomentował w myślach do samego siebie, na moment gardząc losem. Jednego dnia śmiejesz się w najlepsze, a drugiego pierdolnie cię auto i tyle cię widziano. Absurd. Gdyby to od Kevina zależało, każdy miałby co najmniej trzy życia, niczym w grze komputerowej. Tak, żeby chociaż w drugim albo trzecim naprawić błędy, powiedzieć ostatnie kocham cię lub mieć wystarczająco czasu by spełnić choćby jedno marzenie. Ale życie nie było grą, a niesprawiedliwe wypadki chodziły po ludziach.
Wypuścił głęboki dym, kątem oka zauważając drobną, długowłosą dziewczynę, czającą się przy drzewie. I dopiero po chwili zorientował się, że kojarzy ją z kawiarni. Ciemny ubiór wskazywał na udział w pogrzebie, jednak dziwnym było, że zamiast stanąć ze wszystkimi tuż przy trumnie, ona podpierała gałęzie.
— Chowasz się jak ta postać z filmów i seriali, która jest odpowiedzialna lub nie chce być widziana przez rodzinę zmarłego — rzucił z lekkim rozbawieniem, biorąc kolejnego bucha. — Co ukrywasz? — uniósł lewą brew, uważnie się jej przyglądając. Oczywiście, nie podejrzewał jej o cokolwiek, po prostu z natury miał niewyparzoną gębę i zagadywał w nawet najmniej odpowiednich momentach.
Shiva, prawda? — bardziej strzelał niż znał odpowiedź. Plakietki w kawiarniach z natury grają niewielką rolę przy odbieraniu kawy, jednak Fisher był wyjątkowo dobrym wzrokowcem. — Palisz? — spytał z grzeczności, wyciągając paczkę z kieszeni płaszcza.

Shiva Ventress
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Nie powinna tu być. Pomimo wielu pytać ze strony Billy’ego czuła, że ci nie chcieli jej obecności. Możliwe, że częściowo obwiniali ją za to co się stało. Stracili syna, więc szukali wyjaśnień, prostej odpowiedzi do „Czemu?” tak, jakby tylko to mogło przynieść ulgę. Ventress już dawno przestała zadawać sobie to pytanie. Miała ich wiele zaczynające się od „Czemu biologiczni rodzice mnie opuścili?” a kończąc na „Czemu rodzina zastępcza nie chce mnie adoptować?”. Uznała, że ten masochizm jedynie ją zniszczy, więc stłamsiła w sobie wszystko, a raczej wmawiała, że to skuteczna metoda na udane życie.
Niestety nie wierzyła w żyli długo i szczęśliwie. To niemożliwe, bo śmierć odbierała wszystko. Mogła to zrobić w każdym momencie odbierając to całe „długo”, zaś „szczęśliwie” oznaczało nudno. Bez dramatów nie było życia. Bez cierpienia i śmierci ludzie nie doświadczaliby nagłego olśnienia i pseudo szacunku do życia. Wystarczyło popatrzeć. Tłumy żałobników. Jedni mniej a drudzy bardziej zaangażowani. Ci pierwsi dyskretnie zaglądali do telefonów sprawdzając nowe wieści ze świata a drugim pękały serca tak samo, jak jej własne wystrzeliło z piersi. Ze stresu prawie zemdlała nad ciałem chłopaka. Wtedy jeszcze żył. Oddychał świszcząc przez zmasakrowany nos. Ledwo co go poznała, chociaż widzieli się góra pięć minut wcześniej. Nie był znajomym Shivy. Kojarzyła go jedynie z dawnej imprezy urodzinowej Zigiego. Całkiem przypadkiem trafili do jednego autobusu i jedynie kiepskim zrządzeniem losu zdecydowali się razem pójść do domu, bo – tak miało być bezpieczniej.
Gówno prawda.
Gównianie byłoby też nie przyjść na pogrzeb, ale z całych sił unikała rodziny Billy’ego. Czuła, że jej obecność jedynie bardziej by ich zraniła albo po prostu rzuciliby się na nią z pazurami, bo była starsza i powinna chronić dzieciaka.
- Wracaj do domu – wyszeptała przed nosem zanim usłyszała z początku nieznajomy głos. Spięła się cała jak struna i długo nie odwracała się za siebie, jakby z przestrachu, że czekała ją tam jakaś maszkara.
Dopiero po paru wdechach zdecydowała się spojrzeć przez ramię. Nie trudno przegapić charakterystyczną czuprynę u chłopaka, którego kojarzyła z kawiarni. Jakie imię pisała na jego kubkach? Karl? Kent? Clark Kent? Za dużo DC. Kevin.
Przytaknęła na pierwsze pytanie, przy drugim nieco się wahając. Nigdy nie miała papierosa w ustach. Ich dym uważała za okropny i obleśny, ale z jakiegoś powodu ludzie palili go cholerstwo. Niby w ramach uspokojenia, ale Shiva widziała w tym chorą obsesję, której była niezwykle ciekawa.
Pieprzyć astmę; przytaknęła po raz kolejny i poczęstowała się jednym papierosem. Udawała, że doskonale wiedziała co robić. Widziała palących ludzi na żywo i na filmach. To nie mogło być coś trudnego.
Pierwsze zaskoczenie pojawiło się, kiedy chłopak wyciągnął rękę gotów podpalić papierosa. Głupia nie ogarnęła, że musi najpierw wsunąć go do ust, więc czekała jednocześnie decydując się na chwilę szczerości.
- Chyba właśnie jestem tą postacią. Niestety to nie jest film o mnie. – Takiego nie warto produkować ani oglądać. - Może to film o tobie?
Nadal czekała nie rozumiejąc, czemu chłopak nie podpalał papierosa. Ogarnęła się dopiero, kiedy ten wspomniał, że czeka, żeby to zrobić. Coś w jej głowie ruszyło, pewne styki się połączyły i zmusiły ją do objęcia wargami żółtego filtra. Płomień pojawił się tuż przed nią. Obserwowała go i bardzo niepewnie zaciągnęła się od razu czując jak ohydny dym wypełnia jej usta i drażni krtań.
Dopadł ją taki atak kaszlu, jakby miała co najmniej pięćdziesiąt lat doświadczenia w paleniu i zeżarte płuca. Co za wstyd.. jasne policzki zalały się rumieńcem i nawet nie musiała usilnie unikać spojrzenia chłopaka, bo nadal walczyła z nieprzyjemnym kaszlem.

Kevin Fisher
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wyglądała na przestraszoną, kiedy tylko usłyszała jego głos. Jakby faktycznie ukrywała w umyśle najczarniejszą prawdę, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego. Brwi miała ściśnięte, kiedy przyglądała mu się zza drzewa a spojrzenie niespokojne. Kevin uśmiechnął się jedynie, dając znać, że wcale nie ocenia jej przyczajki, a jedynie próbuje zagadać i (chyba podświadomie) nieco rozluźnić atmosferę. Nie lubił kiedy ludzie się stresowali, odczuwał wtedy dziwne niepokój, którego nie potrafił okiełznać. O ironio. A jednak skończył pracując jak kierowca karawanu, przez co doświadczał tego dziwnego stresu prawie codziennie. Czy to już można było nazwać definicją absolutnego przegrywu? Myślę, że prawie.
Podał dziewczynie papierosa, przyglądając się uważnie, jak ta niedokońca przekonana jest, co powinna z nim zrobić, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni zapalniczkę i zwinnym ruchem odpalił ogień.
Film o mnie? — uniósł brwi ku górze, doprawiając delikatnym prychnięciem. — O mnie to raczej serial by trzeba było nakręcić. Niemożliwe byłoby ujęcie całej mojej zajebistości w zaledwie dwóch godzinach — przewrócił oczami na własne słowa. Nie do końca uważał się za guru ciekawości, jednak z jakiegoś dziwnego powodu za punkt honoru postawił sobie wywołanie chociaż niewielkiego uśmiechu na twarzy Shivy. Spuścił wzrok na zapalniczkę, która powoli zaczynała piec go w opuszki.
Wiesz, że powinnaś go wsadzić do ust? — skwitował rozbawiając się dwuznacznością tych słów, doskonale wiedząc, że w normalnych okolicznościach doprawiłby to soczystym that’s what she said. — O, właśnie — zbliżył zapalniczkę do końcówki peta, gdy ta w końcu była gotowa go odpalić. W tamtym momencie już dawno powinien był się domyślić, że dziewczyna nigdy wcześniej nie paliła, a jednak pozwolił jej zaciągnąć się swoją pierwszą fajką kilka metrów od ludzi chowających swojego najbliższego. Kurwa. Ten atak kaszlu nawet nie powinien go zdziwić. A jednak.
Kurwa — szepnął panicznie, zrywając się z maski karawanu i stanął tuż przed nią, zasłaniając ciałem oraz rozglądając się na twarze ludzi, gniewnie spoglądających w ich stronę. — No już, już — poklepał ją lekko po plecach, upewniając się, że przetrwa ten intensywny wybuch kaszlu. — Coś ty nigdy nie trzymała petka w ustach? — zapytał odruchowo, wciąż poklepując drobne plecy. Patrzył na nią z lekkim rozbawieniem oraz troską. Jeszcze tego brakowało, żeby laska zeszła przez niego tuż obok cmentarza. Normalnie historia na pierwsze strony gazet.
— Już? Jest okej? — upewnił się, wracając na poprzednie miejsce przy masce samochodu. — Jak to sie stało, że zawodowo chowasz się za drzewami, a nigdy nie paliłaś nawet fajek? — głupie porównanie, ale przecież wyszło ono z ust Kevina, nie było się więc co dziwić. Ten typ już tak miał.

Shiva Ventress
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Skromnością to ty nie grzeszysz, co? – Nie była w stanie się uśmiechnąć. Nawet gdyby bardzo chciała nie wyobrażała sobie tego w aktualnym stanie stojąc paręnaście metrów od trwającego pogrzebu Billy’ego. Miała też w tendencji drobne czepianie się i to była jej własna odmiana poczucia humoru jednocześnie dobra metoda na odstraszenie ludzi. Wolała ich do siebie zrażać niż przekonywać. Wtedy przynajmniej nikt się nie zbliżał a ona sama nie zaczynała angażować w relacje, która mogła okazać się niszczycielską. Nie żeby stojąc tutaj przewidywała przyszłość, ale wolała być ostrożna wobec każdego, nawet nieznajomego stojącego przy karawanie.
Głupio jej było, że nie wiedziała jak powinno się palić papierosa, a kiedy już do tego doszło to zrobiła z siebie ofiarę losu. W sumie.. czy właśnie nie tego chciała? Żeby ludzie uważali ją za wariatkę? Niby tak, ale była przekonania, że jednak podoła. Tyle osób paliło, że nie mogło być w tym nic trudnego. Raz nawet widziała dziewięciolatka z papierosem stojącego na gangu przed domem tuż przy śpiącym zapijaczonym ojcu. Skoro młodziak potrafił, to ona też powinna. Nie wzięła jednak pod uwagę astmy albo raczej wzięła i była pewna, że ją również stłumi w zarodku jak uczucia wobec całej sytuacji związanej z Billy’m.
Tak bardzo była zaoferowana kaszlem, że nie odskoczyła czując jego niespodziewany dotyk. Plecak zwisający na skraju lewego ramienia zsunął się niżej i ledwo co go złapała drugą od razu sięgając do zapięcia. Pomyślała o inhalatorze, ale lekarz zapewniał, że mogła wziąć bucha. Nie powinna palić, ale nikt jej nie zabroni spróbować (to był naprawdę świetny lekarz).
Kiwnęła głową na znak, że było dobrze. Wciąż czuła nieprzyjemne szczypanie w gardle, ale liczyła na to, że wszystko zaraz minie. Podobnie jak niezadowolone spojrzenie pogrzebowej gromadki z ostatniego rzędu. Całe szczęście osoby z przodu, w tym rodzice zmarłego chłopaka, jej nie słyszeli.
- Rodzina zastępcza przez lata trzymała mnie w piwnicy aż pewnego dnia zapomnieli dokładnie zapiąć łańcuch przy mojej nodze. Uciekłam przez malutkie okno wbijając w siebie liczne drzazgi, ale to nic z porównaniu w dziurą w nodze. Łańcuch starł większość skóry. Wciąż odrasta. – Skrzywiła się patrząc w dół na jedną z nóg tak, jakby opowiadała rzeczywistą historię a nie zmyśloną bajeczkę dla dorosłych. – Taki life. – Wzruszyła ramionami, jakby to było nic takiego i ponownie spojrzała w kierunku pogrzebu. – Masz może coś poza papierosami? – zapytała, bo skoro spróbowała tytoniu to mogła pójść o krok dalej. – W takiej pracy raczej nie da się trwać na trzeźwo. – Nawet go o to nie pytała wprost zasugerowała, że tak musiało być. Była bardzo bezpośrednia w wyrażaniu swych myśli. - Chyba, że jest socjopatą. - Wbiła w niego uważne spojrzenie nijak pasujące do tego, którym uciekała na boki. Zaraz jednak zrozumiała, że zaczynała przekraczać granice zażyłości (spojrzenie nią było), co zrzuciła na karb nadmiaru nikotyny w jej słabych płucach.

Kevin Fisher
ODPOWIEDZ