robię sobie przerwę — od pracy w szpitalu
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.
Przystanek końcowy: Lorne Bay, prosimy wysiadać! — drgnęła, słysząc donośny głos przez megafon i odkleiła skroń od szyby. Zmarszczyła nos i potarła ją dłonią, chcąc rozmasować odciśniętą skórę. Sięgnęła po bukiecik różowych piwonii i wygramoliła się z autobusu, stając twarzą w twarz ze swoją przeszłością. A może właściwie przyszłością?
Obejrzała się na autobus, z którego właśnie wysiadła, jakby w nadziei, że zdąży jeszcze wskoczyć do niego z powrotem i wrócić do Sydney. Ten zdążył jednak odjechać już w kierunku zajezdni, pozostawiając ją samą na przystanku. Zwiesiła ramiona i opadła na najbliższą ławkę, czując jak od natłoku myśli i wrażeń, nogi coraz bardziej przypominają watę cukrową i nie są w stanie jej utrzymać. Wsunęła dłoń pod delikatną koronkę sukni na klatce piersiowej. Chociaż była najdelikatniejsza z tych dostępnych na rynku i bynajmniej mocno nie obciskała ciała, teraz wręcz paliła żywym ogniem i powodowała, że Aria nie była w stanie w pełni zaczerpnąć powietrza.
Co ona najlepszego zrobiła? Co do jasnej cholery kierowało nią, kiedy zamiast odpowiedzieć na bardzo proste pytanie, które w dodatku ćwiczyła w głowie nieskończoną ilość razy, zrobiła tę jedną rzecz, której nie powinna, której nie było w planie?
Przełknęła ślinę i mocniej zacisnęła palce na nieszczęsnym bukieciku, jakby tylko on utrzymywał połączenie między nią a życiem, przed którym uciekła. Nie potrafiła ostatecznie odpuścić, chociaż gdzieś w głębi duszy, powoli kiełkowała myśl, że pomimo paraliżującego strachu przed tym, że zniszczyła tak skrupulatnie budowany plan, nie czuła się źle ze swoją decyzją. Była tym zaskoczona. Całe życie tkwiła w przeświadczeniu, że należy podążać zgodnie z postawionymi założeniami co do joty, a tymczasem nigdy nie czuła się lepiej, niż teraz, kiedy przez chwilowy poryw spontaniczności i być może odrobiny szaleństwa, przełamała schemat.
Niestety, tak szybko jak doszła do wniosku, że może nie jest tak źle, zalała ją fala wyrzutów sumienia, a klatka piersiowa ponownie stała się ciężka jak kamień, kiedy przez głowę przelewała się fala myśli na temat wszystkich detali związanych z samym ślubem, jak i jej dotychczasowym życiem. Poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu, kiedy przed oczami stanęła jej twarz narzeczonego, zmieniającą się z każdą mozolnie upływającą sekundą, w czasie której nie padła odpowiedź na postawione przez księdza pytanie. Jak zaskoczenie miesza się z gniewem i rozczarowaniem, w chwili, w której dostrzega pierwsze drgnięcie w sylwetce swojej przyszłej panny młodej, zdradzające chęć ucieczki. Jak przez chłodny budynek kościoła niesie się echem jego krzyk, kiedy mknęła w stronę drzwi.
Błagał wtedy, żeby wróciła. Tylko, czy teraz przyjąłby ją z powrotem? I przede wszystkim, czy chciała wracać?
Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Podniosła głowę i zmarszczyła brwi, chcąc skupić wzrok na brunecie, który się przed nią zatrzymał. Rozejrzała się dookoła. Jak długo tu siedziała?
Przepraszam, zamyśliłam się. Co pan mówił? — uśmiechnęła się przepraszająco.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty eight
ariadne & ephraim
- Myślem… Myślem, sze… Miś mnie po… Polupił.
Urwane, mozolnie wymawiane słówka, nie raz powtarzane rozniosły się po samochodzie, docierając uszu Ephraima. Infantylna staranność przy dykcji, dziecięca chęć wymówienia poprawnie najtrudniejszych dźwięków wybijały się na pierwszy plan, tworząc niezwykle uroczy spektakl doskonalenia się i stawania się człowiekiem. A on wcale nie zamierzał utrudniać córce w rozwijaniu jej słownika oraz narządu mowy. Właśnie dlatego też, gdy tylko usłyszał, że brała nieco głębszy wdech, momentalnie ściszył muzykę, wiedząc, że zamierzała coś powiedzieć i nie chcąc, aby melodia zagłuszyła wypowiedź dziewczynki. Znał ją przecież na pamięć. Każdy grymas, każdą naleciałość. Każdą zachciankę. Zerknął na swoją małą Sissi poprzez tylne lusterko, gdy siedziała przypięta w krzesełku na siedzeniu tuż za jego plecami. Wyłapał, że patrzyła wprost na niego, dlatego uśmiechnął się do niej szeroko i chociaż pięciolatka mogła widzieć jedynie oczy ojca, ton, a także zmarszczki na skroniach mówiły jasno, że sam również wyjątkowo się z tego cieszył oraz podzielał jej zdanie.
- Też tak myślę, kochanie - przytaknął, by zaraz też usłyszeć perlisty śmiech radości i podniecenia, które sprawiły, że i on nie powstrzymał lekkiego rozbawienia. W końcu Teresa zawsze łatwiej i szybciej niż ktokolwiek potrafiła sprawić, że na zazwyczaj poważnej twarzy ojca pojawiał się uśmiech. I nie musiała się wysilać, by skruszeć w drobny mak tę twardość Ephraima Burnetta. Dzisiejszego dnia miało to miejsce nad wyraz często, co w ostatnich kilkunastu miesiącach było nadzwyczajnym wybiciem się ponad normę. Przybity odpowiedzialnością oraz sprawami związanymi z rodziną, kapitan przygasł. Tymczasem aktualnie jego uśmiech miał w sobie wiele swobody. Gdy się śmiał, nie były to już tylko chwilowe uniesienia, które, gdy mała blondyneczka nie patrzyła, powracały na dawny tor surowości. Teraz było to wyzbyte wymuszenia. Bez robienia dobrej miny do złej gry, by nie urazić maluszka. Teraz czuł się naprawdę dobrze. I lżej, jak gdyby niewidzialny ciężar został zdjęty z jego barków, mimo że przecież tak wiele się nie zmieniło. Leonie wciąż była jego zmorą, pozew tyczący się unieważnienia małżeństwa wciąż czekał na dokończenie i wysłanie do sądu, a on wciąż tkwił w Lorne Bay. Mimo to było jakoś łatwiej. Po raz pierwszy od długiego czasu był dobrej myśli i trwał w dobrym nastroju. Do tego przebywając z Burnettówną, nie patrzył na zegarek ani nie sprawdzał wyłączonego telefonu. Nie. Dziś całkowicie poświęcił się czerpaniu pełnymi garściami z dnia spędzonego z Teresą i skoro pogoda dopisywała, wybrali się do ich ulubionego miejsca poza jachtem — sanktuarium dzikich zwierząt. Wiosna była czasem rozkwitu nie tylko roślinności, ale także wylęgu wielu gatunków, stąd też ten konkretny wyjazd był niezwykły sam w sobie. Obserwacja małych koali, kangurzątek, diabłów tasmańskich czy orląt była niesamowita nie tylko dla dziecka, ale także każdego dorosłego. Gdy więc jedna z małych koali, niezwykle ciekawska podeszła do Teresy, dziewczynka momentalnie poczuła niesamowitą więź ze zwierzątkiem. Pluszowy odpowiednik znajdował się także w ramionach blondynki.
Dźwięk SMSa kazał spojrzeć Ephraimowi na ekran samochodowy i na moment uwaga mężczyzny z córki przeniosła się tam. Wystarczyła jednak ta chwila, by kolejny pisk rozniósł się po aucie, alarmując kapitana. - Papcio! Pać! Ksieńśniśka! - Instynktownie podskoczył na siedzeniu, rozglądając się na boki. Zajęty odczytywaniem otrzymanego wiadomości początkowo nie dostrzegł, co miała na myśli Teresa, ale wystarczyło, by skierował wzroku na lewą stronę, by wiedzieć, co się wydarzyło. I musiał stwierdzić, że było na co patrzeć! Początkowa plama bieli stała się dość wyraźnie zarysowaną już sylwetką odzianą w suknię ślubną, a wciąż tkwiący na twarzy welon przysłaniał twarz nieznajomej. Naturalnie zwolnił, by przyjrzeć się temu zjawisku i w chwilę później rozglądał się, czy kobieta nie miała w okolicy towarzystwa. Nie podejrzewał jej z miejsca o ucieczkę. W końcu różni przebierańcy kręcili się po miasteczku. Mimo to nie myślał długo nad tym, aby przynajmniej sprawdzić, na co właśnie patrzył. Zatrzymał się więc na pustym przystanku, włączając światła awaryjne, bo trochę ciężko było dostrzec jakiejkolwiek inne sensowne miejsce do zaparkowania. Do tego nieznajoma tkwiła na ławce tylko o krok od krawężnika. Nie mogła go nie zauważyć. Ephraim wysiał z samochodu i podszedł bliżej, dopiero wówczas zdając sobie sprawę, na kogo patrzył! - Laurissa? Co ty tu robisz? Co się stało? - rzucił od razu. Sytuacja prezentowała się co najmniej niecodziennie… Cóż. To mało powiedziane. Naprawdę go zaskoczyła i to bynajmniej nie pozytywnie… Naprawdę się zmartwił.
Brak reakcji. Dopiero dwa uderzenia serca później Hemingway podniosła na niego spojrzenie.
Przepraszam, zamyśliłam się. Co pan mówił?
Uniósł lekko brwi. - Pytałem, co się stało - powtórzył, nieco dziwnie się czując z faktem, że kobieta zwróciła się do niego per pan, ale nie wiedział, co przeżyła. Mogła wciąż być w lekkim szoku i zwyczajnie nie reagować tak jak zawsze, pomimo ich oczywistej znajomości. Postanowił więc to zostawić i skupić się na wywiadzie, który prowadził. - Co tutaj robisz? I to tak ubrana?
- Jeśteś plafdzifą ksieńśniśką? - Niewinny, acz wyjątkowo nieustępliwy głosik rozległ się za jego plecami.
- Teresa, kochanie. Nie teraz - poprosił, chociaż dziewczynka wcale nie zwracała uwagi na swojego ojca i po prostu wyglądała zza otwartego okna samochodowego, wyciągając szyję. Wpatrywała się dużymi, jasnymi oczami w odzianą w biel kobietę, jakby czekając, aż ta wsiądzie do nich do samochodu.
ariadne hemingway
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ