mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
#11

Kondolencje... niekończące się morze poklepywania po ramieniu, uścisków, słów które z założenia niby mają być pocieszające, ale nie znaczą absolutnie nic. Wszystko było gdzieś obok niej, poza nią, jakby przestała należeć do tego świata. Blada... bledsza niż zwykle, w czarnej sukience, która wyglądała jakby bała na nią za duża, jakby Willow w niej tonęła, choć niby to był jej rozmiar. Oczy czerwone, podpuchnięte, głos zachrypnięty o ile w ogóle wydawała z siebie jakieś dźwięki. Nie mówiła, nie patrzyła na ludzi, unikała ich, jak i swojego odbicia w lustrze. Unikała też Achillesa. Czuła, że przy nim straci już resztki sił i rozsypie się na najdrobniejsze kawałeczki i już nigdy się nie pozbiera.
Miała dość patrzenia na zapłakanych rodziców i innych ludzi, którzy przyszli na pogrzeb, a których jej matka postanowiła uraczyć ciepłym posiłkiem potem. Philemon ich nie znał, co oni tam robili? Miała wrażenie, że są na pokaz. Że tak na prawdę na pogrzebie powinna być tylko ona i Achilles. Chciała wrzeszczeć by się wynosili. By spadali i więcej jej się nie pokazywali na oczy obłudnicy. Ale nie krzyczała. Philemon nie lubił krzyku.
Miło jej było, że nowy właściciel farmy pozwolił na zrobienie tej małej uroczystości na farmie, ale Willow nie mogła tam wysiedzieć. Dusiła się i wzdrygała ilekroć ktoś do niej podchodził. Czuła się otoczona przez ludzi których nie chciała widzieć i uwięziona w tym koszmarze kondolencji i "strasznie mi przykro". Wymknęła się kuchennymi drzwiami i zaczęła po prostu iść przed siebie. Szybko zrobiło jej się zimno, ale nie czuła tego. Ani tego, że zmokła, ani tego, że ma przemoczone od błota buty. Powinna była wziąć kurtkę i kalosze. Ale nie, wyszła tak jak stała. Bez telefonu, bez niczego.
Nogi zaniosły ją do posiadłości Atwoodów. Wpatrywała się w konie na wybiegu i zapominała o wszystkim. Aż zauważył ją ktoś z pracowników, a może nawet pan Atwood i zabrali ją do środka. Nie wiedziała kto okrył ją kocem, ani kto wręczył jej gorącą herbatę. Dopiero gdy ktoś zawołał imię "Ainsley" dotarło do niej gdzie jest. Rozejrzała się po wnętrzu kuchni, próbując uświadomić sobie jak się tu znalazła, ale pustka w jej głowie była ogromna. Jakby przez ostatnie kilkanaście minut była w jakimś transie. Aż zobaczyła przyjaciółkę w progu kuchni.
- Już go nie ma. - powiedziała cicho, tym swoim zachrypniętym głosem. Tylko tyle i aż tyle.


Ainsley Atwood
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
[12] + Willow Kelly

Ainsley po ostatnich wydarzeniach stwierdziła, że musi zająć głowę czymś tak skutecznie, żeby chociaż przez kilka godzin nie myśleć o facetach. To, co działo się w jej głowie przez ostatnie kilka dni próżno nazwać jakąkolwiek sercową rozterką, bo przecież nawet nie zastanowiłaby się nad zmianą swojego partnera, ale wszelkie inne myśli czy o o Dicku, czy o Joelu, wybijały ją z rytmu i nie pozwalały się skupić. Nawet treningi, gdzie to ona wsiada na konia, sobie odpuściła, bo skoro nie mogła się zaangażować na sto procent, wolała nie ryzykować wypadku. Oczywiście cały czas aktywnie pojawiała się w stadninie i pomagała w treningach innym jeźdźcom. Ale nawet to, to nie było "to". Dzisiaj zajęła się zatem papierkową robotą. Tej, jak wiadomo przybywało w zastraszającym tempie, więc miło było mieć dłuższą chwilę by się w końcu tym zająć. Ale jako, że pogoda nie dopisywała, postanowiła się "przeprowadzić" z robotą do domu. Porozkładała się z papierzyskami i laptopem w jakieś dziennej części. Praca pochłonęła ją w najlepsze. Do czasu, aż usłyszała, że ktoś wzywa jej imię. Zupełnie jakby znowu była nastolatką, która próbowała się przemknąć do swojego pokoju, kiedy wróciła do domu po północy. I wracamy do punktu wyjścia, bo był tylko jeden powód jej spóźnień. Dick. Eh, to będzie trudne kilka dni.
Mimo wszystko w stronę kuchni zmierzała jakoś tak radośnie, z energią, wręcz niespotykaną u niej w ostatnim czasie. Co jednak z tego, kiedy to wszystko się urwało w progu? Spojrzała przed siebie i zamarła. Zupełnie jakby ją zamroziło, tak jak stała. Są takie momenty, są takie chwile, że nie potrzeba żadnych słów, by wiedzieć wszystko. To była taka chwila. W ułamku sekundy zrozumiała, co złego stało się w życiu Willow, wokół której skupiało się całe zamieszanie w pomieszczeniu. Na upartego sama Ainsley widziała pewnie Philemona może raz w życiu, ale dobrze znała całą jego, i ich rodziny historię. I pomimo, że to była jedna z tych najpewniejszych rzeczy, pozostawia człowieka... zaskoczonym? Ale w takim negatywnym tego słowa znaczeniu.
Musiała się uaktywnić, zrobić cokolwiek, żeby odpowiednio się swoją przyjaciółką zająć. Nie zamierzała składać jej kondolencji, nigdy zapewne nie dowie się przecież jak Willow może się teraz czuć, więc po co takie puste słowa?
- Mój Boże, Will - powiedziała zmartwiona i podeszła do swojej aktualnej towarzyszki. Zdecydowanym gestem ręki podziękowała wszystkim w pomieszczeniu, szybko jednak żałując swojej decyzji. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła telefon i dogoniła ostatnią osobę, którą udało się jej jeszcze dorwać w progu. Wcisnęła rozmówcy telefon w rękę i szeptem "wydała rozkazy": Znajdź Grace. Daj jej telefon. Niech zadzwoni do kogoś od Kellych i sprawdzi czy wiedzą że Willow u nas jest, jeśli nie wiedzą, niech się dowiedzą. Potem niech zadzwoni do Leonarda i powie mu, że zostaję dziś w domu. I niech NIE przyjeżdża. Potem mu wszystko wytłumaczę. Resztę połączeń niech zrzuca, poodzwaniam... kiedyś, i cyk, moment, wróciła do Willow.
- Mogę coś dla Ciebie zrobić? - w jakiś sposób czuła się zestresowana. Po raz pierwszy ktoś stawiał ją w tak intymnej sytuacji, że chciał by w jakiś sposób uczestniczyła w jego żałobie. Dla wychowanej w złotej klatce Ainsley to było trochę jak spotkanie ze ścianą. Niby wiesz co wypada powiedzieć, ale czy naprawdę ta osoba tego teraz potrzebuje? Czy ty sama chciałabyś, żeby ktoś próbował przeżywać coś bardziej niż ty? Przytuliła Kelly delikatnie, na tyle na ile to możliwe, poprawiając koc, który okrywał jej ramiona. I została tak dłuższą chwilę, ufając, że to może być jedna z tych rzeczy, których dziewczyna teraz potrzebuje. Żeby ktoś po prostu był.
mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
Nie planowała się tu znaleźć, nie chciała nikogo obarczać swoim żalem i żałobą. Jej błąd, że zatrzymała się przy wybiegu dla koni, zamiast iść przed siebie aż zedrze podeszwy od butów. Gdyby się nie zatrzymała, to teraz nie byłaby przyczyną tego całego zamieszania. Zamieszania, które niby było wokół niej, ale ona czuła się, jakby to wszystko działo się obok, za wytłumioną szybą. Powinna była iść przed siebie, już zawsze, a może w końcu by doszła tam, gdzie trafił jej synek. Tam teraz chciała być i nie wyobrażała sobie, że gdziekolwiek indziej mogłaby być. Śmierć wydawała jej się teraz słodko kusząca. Była jak drzwi do dziecięcego pokoju. Pokoju w którym czekał Philemon.
Niby wiedziała od czterech lat, że Philemon umrze jako dziecko. Od kilku tygodni było pewne, że to nastąpi już niebawem. I wydawało jej się, że jest gotowa, miała wszystko w głowie poukładane, przygotowane kolejne kroki, co jak po czym. Tymczasem rozsypała się jak domek z kart i wszystkie plany wzięły w łeb. Nie można było się przygotować na odejście najbliższych, ale śmierć własnego dziecka, to było coś poza pojmowaniem. Nie istniały słowa pocieszenia, gesty otuchy czy cokolwiek, by dodać nadziei Willow. Żałoba ją pożerała, konsumowała jej drobne ciało sprawiając, że była jeszcze mniejsza, jeszcze drobniejsza, zapadnięta w sobie i odcięta od rzeczywistości.
Momentami wracała do świadomości, a potem znów otaczała ją ta dziwna mgła, w której wszystko traciło swój kształt a dźwięki były przytłumione. Chyba wolała być nieświadoma, bo kiedy zrozumiała, że wprosiła się do domu rodzinnego Ainsley, od razu zrobiło jej się wstyd. Nie chciała być ciężarem, nigdy, dla nikogo.
Pokręciła głową, słysząc pytanie. Nie można nic było zrobić, ani teraz, ani przez ostatnie cztery lata. Bezsilność w leczeniu chłopca była chyba najgorsza. Nie było sposobu, by wyzdrowiał, a oni mogli tylko siedzieć i czekać na jego śmierć. Tak się teraz czuła Willow, jakby przez ostatnie cztery lata siedziała i bezsilnie wpatrywała się w umieranie synka.
- Przepraszam. Nie powinnam była tu przychodzić. Nawet nie wiem jak... - zaczęła się tłumaczyć, wyrywając się z objęć towarzyszki, jakby chcąc uciec. Ale w sumie nie miała dokąd. Powrót na farmę wydawał jej się zbyt męczący, do tych wszystkich ludzi i ich wyrazów współczucia. - Moi rodzice zorganizowali... no wiesz... stypę. Jakbym tam została, to chyba bym zaczęła na nich wszystkich wrzeszczeć. - wyznała, wracając na swoje miejsce. - Nie wiem jak tutaj trafiłam. - wskazała na kuchnię, ale mogła mieć też na myśli dom, farmę Atwoodów, albo kto wie co jeszcze.

Ainsley Atwood
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Willow Kelly

O Atwoodach można było powiedzieć wiele rzeczy, w tym to, że ich dom był zawsze otwartą przestrzenią dla wszystkich bliskich, czasami nawet tych dalszych osób. Wyrzuty Willow, które ta robiła samej sobie były zatem zupełnie niezrozumiałe, niezależnie od tego czy przyszła się tutaj pochwalić swoimi sukcesami, wypłakać w rękaw czy znaleźć odrobinę spokoju, który pozwoli przechodzić jej żałobę na własnych zasadach. Dla Ainsley taka całkowita, dożywotnia, wręcz fizyczna utrata kogokolwiek bliskiego była na ten moment co najwyżej jakimś dalekim koszmarem, nie do końca więc wiedziała jak się zachować, co - i czy cokolwiek w ogóle powiedzieć, by dać Willow w tym momencie choć odrobinę ukojenia.
- Hej, nie przepraszaj. Nie masz za co, jesteś tutaj trochę jak u siebie - Ainsley starała się najbardziej jak to możliwe uśmiechnąć, by tym swoim banalnym tekstem teraz specjalnie też Willow nie wystraszyć. Dziewczyny jednak nie znały się od dziś i Kelly mogła być przez cały ten czas pewna, że jest w domu Atwoodów zawsze mile widzianym gościem. Co by jednak nie mówił - może specjalnie rodzinnym towarzystwem nie byli, może na kupie wspólnie siedzieli rzadko, ale ten rodzinny dom, który udało się stworzyć tutaj w Lorne Bay to się im jednak udał.
-Możesz zostać jak długo będziesz tego potrzebować. I jeśli potrzebujesz wrzeszczeć, możesz śmiało - tak jak padło już wcześniej: Willow mogła być pewna, że tutaj wszystko będzie mogła zrobić na własnych zasadach. Nikt nie wygania, nie narzuca, nie ocenia.
- Jesteś w ogóle cała? Nic ci się tam nie stało? - wokół posiadłości Atwoodów większa część terenu przystosowana była pod treningi cross country, więc była tam masa dziur, wzniesień, sztucznych oczek wodnych i innego rodzaju przeszkód, na których konie mają się przygotowywać do zawodów. I o ile z takim problemem bez większego stresu poradzi sobie zwierzę, to idący na ślepo człowiek, już mógł zrobić sobie krzywdę. Ainsley odsunęła się na krok czy dwa od przyjaciółki, próbując chociaż tak na 'pierwszy rzut oka' zobaczyć, czy biednej Willow po drodze nic złego się nie przydarzyło. Jeszcze tego by brakowało, żeby zupełnie załamana psychicznie dziewczyna, miała dokładać sobie jakiś fizycznych problemów.
mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
Wiedziała, że jest tu mile widziana, ale w tym momencie jej racjonalność przebywała w zupełnie innym miejscu. Zresztą Willow nigdy nie czuła się zbyt komfortowo będąc czyimś gościem, zawsze czuła, że może być dla kogoś ciężarem. Nie chciała nadużywać niczyjej gościnności, sprawiać, by ktoś czuł, że musi ją jakoś ugościć i zabawić na przykład rozmową. Z przyjmowaniem gości wiązało się tak wiele konwenansów, które z biegiem lat może trochę złagodniały, ale nadal istniały. I każdy może mówił "nie, nie musisz nic specjalnie przygotowywać, wpadnę tylko na kawę", to i tak gospodarz zawsze się jakoś przygotowywał, czy to drobne porządki, czy to jakieś ciasto upiekł i tak dalej.
Z drugiej strony Willow rzadko przyjmowała gości. Nigdy nie była miss popularności, znajomych miała niewielu. Jej rodzice raczej jej nie odwiedzali, przez tą ich awersję do Achillesa. Sam Achilles też raczej gości nie zapraszał. Wychodzili trochę na odludków, ale może przez to, że ich życia mocno koncentrowały się na Philemonie.
A jego już wśród żywych nie było. A to w niedalekiej przyszłości pewnie wymusi na Willow jakieś zmiany w jej życiu towarzyskim chociażby.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową w odpowiedzi. Inaczej by było, jakby się zapowiedziała, jakby była pełna życia i energii, gdyby była w stanie prowadzić jakąkolwiek rozmowę, o ciekawej rozmowie już nie wspominając. Wiedziała, że znalazła się tu całkowicie przypadkiem. Bo akurat poszła w tą stronę i zobaczyła konie. Równie dobrze mogła pójść w przeciwną stronę i trafić na inną farmę, albo na główną drogę. Z dwojga złego dobrze, że nogi ją zaniosły tutaj. Tu przynajmniej była bezpieczna. Nie żeby jej w tej chwili zależało na własnym bezpieczeństwie, zdrowiu czy życiu.
- Nie... tutaj nikt nie zasypuje mnie bezsensownymi kondolencjami. - aż się wzdrygnęła -Obcy ludzie próbujący być mili i wciskający mi kit, że wiedzą jak się czuję, że będzie lepiej i cały ten szajs. Gówno prawda. - poczuła tamtą frustrację co wcześniej na samą myśl o tamtych słowach, poklepywaniu po ramionach.
Dopiero to pytanie uświadomiło jej, że w sumie nie zarejestrowała swojej drogi tutaj i nie wiedziała czy się potknęła czy szła cały czas prosto. Spojrzała na swoje nogi, była w samych rajstopach... przemoczone do suchej nitki balerinki pewnie zostały w progu. Dobrze, nie naniosła błota. Wyglądała jak siedem nieszczęść i to od pasa w dół. Podejrzewała, że z górą może być gorzej.
- Nie wiem... chyba nie czuję bólu. - zauważyła. Jak siebie znała, to na bank raz czy dwa noga jej się w kostce wykręciła na jakiejś dziurze. Rajstopy były w jednym miejscu poprute, ale to mogło się zdarzyć wcześniej, albo później. Rajstopy już tak miały, że były rzeczą niezwykle kruchą i ulotną. Chińska porcelana była jak beton w porównaniu z rajstopami. Myśli o rajstopach bardzo pochłonęły Willow, jakby tylko to teraz istniało - ona i jej czarne rajstopy z oczkiem na pół nogi. Dopiero po dłuższej chwili podniosła nieprzytomny wzrok na przyjaciółkę.
- Ainsley? Co tu robisz? - Willow rozejrzała się po pomieszczeniu. To nie była jej kuchnia, ani kuchnia jej rodziców. Kelly przetarła dłonią twarz, bo uzmysłowiła sobie, że przecież już od chwili rozmawia z Ainsley. Pamięć ją dziwnie zawodziła. Szkoda, że nie można było zapomnieć o bólu. Nie, ten miał ją dręczyć jeszcze długo. - Przepraszam... trochę nie ogarniam co się dzieje. - wytłumaczyła, uśmiechając się przy tym przepraszająco. Choć uśmiechem chyba nie można było tego nazwać, bo tylko mechanicznie uniosła nieco do góry kąciki ust... tylko tyle.

Ainsley Atwood
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Willow Kelly

Ostatnią rzeczą, do której chciałaby w tym momencie dążyć Ainsley była próba udawania, że wie jak może czuć się w tym momencie Willow. Dla niej strata kogoś tak bliskiego była na ten moment wydarzeniem tak abstrakcyjnym, że zupełnie niedorzecznym byłoby gdyby teraz próbowała zasypywać ją trywializmami w typie "wiem, jak się możesz czuć" itp. Nie wiedziała nawet skąd zwyczaj wplatania takich zdań w kondolencje. W ogóle nawet same kondolencje - kto kiedyś wpadł na szalony pomysł, że osoba po stracie, chce wysłuchiwać takich rzeczy? Trochę tak jakby grzebanie we własnych ranach i całodobowe posypywanie ich solą było najlepszym z możliwych wtedy rozwiązań.
- Gdyby tylko coś miałoby być nie tak, mów od razu śmiało - Ainsley nie posiadła nigdy cudownej umiejętności czytania ludziom w myślach czy oczekiwaniach, zawsze była jedną z tych zadaniowych osób, którym dopiero jak się odpowiednio wskazało coś palcem, zrobiła to tak jak zrobić należało. W podobny sposób zatem przyjdzie jej teraz pewnie traktować samą Willow - tylko według jej aktualnych, nazwanych potrzeb. Nie chciała więc teraz wyskakiwać z żadnym przykro mi, moje kondolencje - jeśli sama Kelly nie chce tego wysłuchiwać, nie potrzebuje tego w tym momencie, było to zupełnie zbędne.
- Na pewno nic ci się nie stało? Może znaleźć ci jakieś suche rzeczy do przebrania? - przecież nie mogła pozwolić, żeby dziewczyna spędziła cokolwiek więcej czasu w tych przemoczonych rzeczach. Chciała się nią zaopiekować jak najlepiej umiała, z drugiej strony nie do końca wiedząc jak to zrobić, by się w żaden sposób się nie narzucać. - Chcesz coś do picia, może coś zjeść? - tak między Bogiem a prawdą Ainsley nie miała pojęcia jak długo pomiędzy farmami kręciła się dziś Willow. Równie dobrze mogłoby być to zarówno piętnaście minut, jak i półtora godziny. Pogoda przecież jest podła już od samego rana.
Przez moment zdziwiła się, że Willow dopiero teraz zarejestrowała z kim rozmawia. W jak wielkim szoku musiała być ta dziewczyna!
- Doszłaś aż do nas do domu. Ale spokojnie, nic złego się nie dzieje. Zostań jak długo potrzebujesz. Chcesz się położyć? Przynieść ci jakieś suche rzeczy? - prewencyjnie zaczęła pytać jakby od początku, w ogóle chyba próbując całe zaufanie do tego miejsca - które liczyła, że Willow ma - zbudować jakby na nowo, opierając się o to, że w tym momencie już dziewczyna wie gdzie jest, co się z nią dzieje. Na kogo może liczyć.
mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
Ainsley może działała trochę po omacku, nie mając doświadczenia z osobami w takiej żałobie, ale dobrze sobie radziła. Przynajmniej z perspektywy Willow. Ruda może nie do końca wiedziała co się dzieje, pozostając w jakimś dziwnym szoku czy traumie, jak zwał tak zwał, doceniała jednak brak nachalności ze strony przyjaciółki. Widać było, że dziewczyna się stara, co było warte docenienia i pewnie za jakiś czas Willow jej podziękuje, gdy już otrząśnie się z tego stanu.
Póki co jednak była jak na jakichś środkach odurzających. Raz świadoma i kontaktowa, po sekundzie odpływała daleko. Gdy wracała do siebie potrzebowała kilku chwil by zrozumieć gdzie jest i co się z nią dzieje. Dobrze, że instynkt zaprowadził ją tutaj, a nie gdzieś, gdzie ktoś mógłby wykorzystać jej stan. Pewnie znalazłby się jakiś nikczemnik zdolny do tego.
Trudno powiedzieć czy gdy kiwała głową to robiła to odruchowo, czy świadomie odpowiadała na pytania Ainsley. Sama Willow nie wiedziała jak długo szła, nie wiedziała nawet czy poszła tam od razu, czy najpierw krążyła po okolicy. Nie zauważyła, że ma mokre ubranie, chyba aż tak jej to nie przeszkadzało. Poza tym była owinięta kocem.
Wydawało się, że teraz ocknęła się na dobre, a przynajmniej na dłuższą chwilę. Spojrzenie miała dość świadome, choć trochę może przestraszone. Zrozumiała, że działała od jakiegoś czasu na autopilocie i kto wie co się wcześniej wydarzyło. Obejrzała swoje nogi i ręce.
- Czy mogłabym prosić herbatę? - zapytała. Głupio jej było, bo nie była z tych co nadużywają gościnności. Ba, starała się unikać "wpraszania się". Nie lubiła być dla nikogo kłopotem. A teraz czuła, że jest jednym wielkim problemem. - Dziękuję. - uśmiechnęła się blado do Ainsley. - Niby wiedziałam, że to się stanie, ale i tak mnie ta sytuacja przerosła. - spuściła smutno wzrok. - Musiałam wyjść z domu. Wszyscy poklepywali mnie po plecach i rzucali te frazesy. A ja miałam ochotę im coś zrobić. Mówiłam już to? - spojrzała na przyjaciółkę, bo może rozmawiały już od chwili, a ona tego nie zarejestrowała. Nigdy się jeszcze tak nie czuła, jakby miała wypalone dziury w pamięci. Poznała już w życiu smak żałoby i była przygotowana na to, że Philemon umrze. Znała czas dość dokładnie, a przynajmniej od kilku tygodni było wiadomo, że to już niedługo. A jednak nie przygotowała się na to. Może nie można było się na coś takiego przygotować?
- Rozgrzeję się trochę i wrócę do domu. Nie chcę siedzieć ci na głowie niepotrzebnie. Pewnie zresztą zaraz sobie o mnie przypomną i zaczną mnie szukać. - zagryzła wargę. Och jak nie chciała tam wracać. Ale jednocześnie czuła, że nie ma dokąd wracać, jej dom rodzinny należał do kogoś innego, dom który dzieliła z Achillesem... tam wracać nie była gotowa.

Ainsley Atwood
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Willow Kelly

Uśmiechnęła się lekko do swojej aktualnej towarzyszki. W pierwszym odruchu miała ochotę odpowiedzieć jej, że przecież może prosić o wszystko, co tylko żywnie się jej w tym momencie podoba. Szybko jednak spacyfikowała swoje zamiary, nie chcąc wyjść na tą co to chce za bardzo i próbuje wszystko i wszystkich zagadać, byle tylko udowodnić jak bardzo się stara. Nie, to w ogóle nie pasowało do samej Ainsley. Pokiwała więc jedynie ze zrozumieniem głową i króciutko odpowiedziała:
- Tak, pewnie - i po prostu zaczęła się krzątać po kuchni, by tą herbatę przygotować. Trzeba było w tym momencie przyznać, że w dość oczywisty sposób widać było, że blondynka nie jest tutaj częstym gościem, a przynajmniej niczego specjalnie często nie przygotowuje. Zanim spotkała się ze wszystkim, zdążyła zagotować się już woda, więc samo wykonanie parującego naparu wyglądało pewnie dosyć pokracznie. Cóż. Nikt nigdy nie mówił, że Ainsley należy do tych kobiet, które w zupełnie naturalny sposób przyjmują rolę gospodyń ogniska domowego. Uśmiechnęła się po raz kolejny, podsuwając filiżankę z gorącą zawartością.
- Mówiłaś - pokiwała twierdząco głową. - Ale niczym się nie przejmuj. Dzisiaj jestem od tego, żeby słuchać - wzruszyła lekko ramionami. Nie mogła mieć przecież dziś za złe Willow, że ta pewne rzeczy będzie powtarzać, albo pomijać. Dziewczyna była w tak silnych emocjach, że wybaczone powinno zostać jej zupełnie wszystko.
- Willow, możesz zostać jak długo chcesz. Jeśli nie jesteś gotowa szybko wracać do domu, może tylko poinformować twoich bliskich, że jesteś u nas? Pewnie się martwią - Ainsley próbowała ogarnąć to wszystko tak, by i sama Kelly czuła się zaopiekowana, ale by też nie ominąć w tym wszystkim jej rodziny. Oni też przecież byli teraz ludźmi w żałobie, a na dodatek albo już się zorientowali, albo za chwilę zainteresują się tym, że sama Willow zniknęła z domu i zaczną się stresować. A nie ma im czego dokładać, bo jeszcze wszyscy tam posiwieją.
mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
Śledziła wzrokiem Ainsley, doceniając bardzo jej pomoc. Nie lubiła być dla kogoś ciężarem, o wiele lepiej wychodziło jej pomaganie, niż przyjmowanie pomocy. Chciała umieć znaleźć sposób by się poskładać w całość, ale teraz miała wrażenie, że to nigdy nie nastąpi, że już zawsze będzie w tym stanie jak teraz, niezdolna do samodzielności, do racjonalnych decyzji, złamana. A przecież nie da się tak żyć, w wiecznej żałobie. W końcu trzeba ruszyć naprzód. Tak, teraz było za wcześnie, ale Willow lubiła mieć plan, wiedzieć co ma zrobić i kiedy. To jej pomagało. Teraz nie miała planu i ten chaos ją jeszcze bardziej przygniatał do ziemi.
Dobrze było mieć obok siebie kogoś, kto gotów był pomóc, nawet jeśli ta pomoc była tak trudna i nieoczekiwana. Willow przyszła tu bez zapowiedzi, o pomoc nie prosząc, bo nie była nawet świadoma co robi. Tym bardziej była wdzięczna za starania Ainsley. Wszak nie były teraz tak bliskimi przyjaciółkami jak dawniej, ich drogi trochę się rozeszły. A jednak Willow mogła liczyć na dawną sąsiadkę w tak trudnym momencie.
- Trudno mi zebrać myśli. - wyznała. - Nie mogę się na niczym skupić na dłużej niż chwilę. A kiedy już mi się udaje, to zaczynam myśleć o... - zawiesiła wzrok i pokręciła głową. Nie chciała się znów rozklejać, nie chciała wypowiadać jego imienia. - Może opowiesz mi co u ciebie? Jak stadnina? Widziałam konie... piękne. - przypomniała sobie, że patrzyła na te majestatyczne zwierzęta i jak ich widok przynosił jej spokój. Tam ją znaleziono... przy wybiegu dla koni.
Pokiwała głową na sugestię, że powinna powiadomić rodzinę.
- Mogę skorzystać z telefonu? - numer na farmę znała na pamięć. Jeden z tych numerów wyrytych w pamięci jak zaklęcie. Na farmie był jeszcze ten stary telefon z słuchawką na kablu w formie sprężynki. Nowy właściciel zostawił i telefon i ten numer. W ogóle nie zmieniał tam zbyt wiele, przynajmniej póki co. Rodzice Willow byli nim zachwyceni. Jeden z niewielu sukcesów w ostatnich miesiącach - udana sprzedaż farmy i zabezpieczenie losu rodziców.

Ainsley Atwood
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Willow Kelly

Ainsley za to cały czas czuła, że jest w tej chwili, w tak złym dla Willow momencie chyba najgorszym możliwym wyborem na towarzystwo. Szyła jak mogła, ale prawda jest taka, że nikt nigdy specjalnie nie przejął się zaszczepieniem w niej choćby ziarenka empatii, więc blondynka po prostu wiedziała, że jakby się nie starała to i tak po prostu będzie niezręcznie. Nie umiała znaleźć w sobie tego czegoś, dzięki czemu choć trochę, choć na chwilę założyłaby buty Willow i spróbowała poczuć, jak ta się teraz czuje. Nic. Szczerze mówiąc po raz pierwszy poczuła się z tym źle. Zupełnie, jakby w środku była po prostu pusta. Nie było to z pewnością najmilsze uczucie.
Stanęła blisko niej i bardzo delikatnie, jakby pytając o przyzwolenie, dotknęła jej pleców, trochę nawet przejeżdżając po nich jakoś tak krzepiąco dłonią. W głowie kotłowało się jej milion odpowiedzi, ale żadnej nie uznała za właściwą, więc przez chwilę postanowiła być cicho. A ten gest musiała gdzieś u kogoś podpatrzeć. Pewnie w jakimś filmie, bo przecież jedyny pogrzeb na jakim była w okresie ostatnich dziesięciu lat to ten królowej, a tam nikt nie myślał nawet o tym, by komukolwiek współczuć, a pokazać się w odpowiedniej sukience i odpowiednio żałobnym kapeluszu. Tutaj było zupełnie inaczej. Nagle tą ciszę przerwało pytanie o jej sprawy. Cóż. Czy wypada się czymkolwiek chwalić, kiedy komuś innemu życie posypało się jak domek z kart.
- U nas... Jak widać. Rozbudowaliśmy dwa budynki, zorganizowany jest nowy wybieg. Zwierzaki są chyba zadowolone - starała się palnąć cokolwiek, co nie zdradzałoby nadmiernej ekscytacji. Bo między Bogiem a prawdą, Ainsley była bardzo zadowolona z tego, że to co na początku było jedynie skromną stajnią, w ostatnim czasie urosło do rozmiarów profesjonalnego ośrodka jeździeckiego. I że zapracowała na to sama. Gdyby okoliczności były inne, opowiadałaby o wszystkim Willow godzinami, ale teraz... No jakoś się nie składało.
- Pewnie, pewnie! Już przynoszę! Tylko... mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła, ale jak tylko przyszłam, poprosiłam Grace by zadzwoniła do twoich rodziców i poinformowała ich, że jesteś u nas. Żeby się nie martwili - zrobiła odrobinę przepraszającą minę, ale żeby uniknąć ewentualnej pierwszej złości na moment się z tej kuchni urwała, żeby po chwili wrócić z telefonem. Podała go z ręki do ręki Willow i dodała: - Korzystaj ile potrzebujesz - i sobie dopiero teraz usiadła na jednym z tych wolnych, designerskich wysokich krzeseł przy kuchennej wyspie.
mama i nauczycielka gry na skrzypcach — -
34 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Uczucia ulokowała w mężu zmarłej siostry i poświęciła życie, by zająć się jej synem... Żyje nieswoim życiem ale iluzja wkrótce może się skończyć
Może właśnie dzięki temu, że nie miała zaszczepionych odruchów jak postępować z osobą w żałobie, nie zachowywała się teraz tak jak cała reszta otoczenia Willow. Nie litowała się, nie klepała po ramieniu i nie powtarzała frazesów. Właściwie to Willow najchętniej by teraz przebywała z osobami, które by nie wiedziały o Philemonie i rozmawiały z Kelly jak gdyby nic się nie stało. Chętnie słuchałaby o jakichś głupotach, o pogodzie nawet, byle tylko zająć myśli rzeczami trywialnymi i zwyczajnymi. Dlatego Ainsley była właściwym towarzystwem dla Willow, ale dziewczyna nie chciała nadwerężać gościnności przyjaciółki. Wszak sama była okropnym towarzystwem i pewnie męczącym dla innych osób. Podejrzewała, że po pięciu minutach z nią, człowiek mógł być zmęczony jak po przebiegnięciu maratonu. I gdyby nie deszcz, to Willow wyszłaby zaraz i ruszyła dalej przed siebie piechotą. A tak, musiała chociaż się dosuszyć.
Nikt nie powinien musieć się czuć jak Willow. Rodzice nie powinni chować swoich dzieci. Philemon miał pecha, urodził się chory i nikt nigdy nie dawał mu cienia szans dożycia do wieku nastoletniego chociażby. I tak żył dłużej niż podejrzewano. Kelly nie oczekiwała od nikogo prób poczucia tego co ona czuła, wchodzenia w jej buty, przeżywania tego co ona. Wolała, by nikt nie musiał się przekonywać jak to jest. A już na pewno jej bliscy czy przyjaciele.
Ona chciała słuchać o jej sukcesach. Chciała widzieć, jak innym się układa. Nie miała w sobie tej zawiści. Owszem, czasem patrzyła na matki zdrowych dzieci i chciała być jak one, ale nie życzyła im źle. Chciała lepiej dla swojego synka, ale nie kosztem innych. Z dumą popatrzyła teraz na Ainsley, domyślając się, że ma w tych zmianach swoje zasługi, bo to od jej powrotu przecież te zmiany się zadziały.
- Muszę kiedyś przyjść jak będzie ładna pogoda. Uwielbiałam obserować wasze konie. Nasz też... ale na nie patrzyłam jakoś trochę inaczej, bo jednak ja musiałam przy nich pracować. - uśmiechnęła się, na chwilę pozwalając sobie zapomnieć o swojej sytuacji - Robi wrażenie... te zmiany. - dodała. Chętnie posłuchałaby więcej o tym co tutaj osiągnęła Ainsley i o tym, co się dzieje w jej życiu. Bo było to o wiele przyjemniejsze niż myślenie o swoim własnym życiu.
- Dziękuję. To było bardzo... odpowiedzialne. - uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dziękuję za wszystko. - wzięła telefon i wykonała bardzo krótki i treściwy telefon. Rozłączyła się po chwili. - Powinnam tam wracać. Już i tak za długo tu siedzę ci na głowie. Przepraszam za kłopot. - nie byłaby sobą gdyby nie czuła się ciężarem kiedy ktoś musiał zaopiekować się nią. Była przyzwyczajona, że to ona kimś się zajmuje, nie lubiła być dla kogoś problemem. A tak się czuła teraz, nawet jeśli nikt tutaj nie dawał jej tego odczuć. Ona tak się czuła i to wystarczało.

Ainsley Remington
sumienny żółwik
nick
brak multikont
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Willow Kelly

Poczuła, że zmiana tematu w tym momencie mogłaby być czymś dobrym. Odrobinę oczyściłaby atmosferę, może pozwoliła Willow chociaż przez chwilę nie myśleć o tym, co teraz przechodzi. Przecież i tak przez te wszystkie lata przylgnęła do niej już łatka tej 'odklejonej', bardziej by sobie tym reputacji nie zszargała. I miała się już otworzyć z całym możliwym chwaleniem na tematy dotyczące jej kariery sportowej, biznesów i ogólnie jej skromnej osoby, kiedy jednak gdzieś głęboko w środku poczuła coś w rodzaju rozczarowania. Rozczarowania samą sobą. Atwood bowiem wychowana została by zostać żoną i matką, a nie mistrzem sportu czy businesswoman. Miała się spełniać w roli pięknego dodatku dla swojego męża, a nie na międzynarodowych mistrzostwach. Poczuła właśnie, że coś zawiodło. Albo, że sama nie wie czego chce od życia. Takie rozczarowanie nie dotyka przecież w pełni spełnionych kobiet.
Z zamyślenia szczęśliwie wyrwał ją głos Willow.
- Zawsze patrzy się na nie inaczej, kiedy nie są tylko ładnym obrazkiem, a co najmniej etatem twojej pracy - Ainsley zawsze żartowała, że wychowywali ją po to, by leżała i pachniała, a ona i tak wybrała pracę fizyczną. Albo to ta praca wybrała ją, trudno określić. Fakt faktem, sporo godzin i jeszcze więcej energii władowała w to miejsce, doskonale wiedziała o czym mówi teraz jej przyjaciółka. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, rejestrując dopiero, że tak właściwie z ust Kelly padł swoisty komplement. Że też sama nie potrafi od razu wyłapywać takich rzeczy, eh.
- Nie ma za co. Od tego tu jestem. - Atwood taka po prostu była. Odpowiedzialna. Poukładana. Zorganizowana. Zadaniowa jak jakiś komputerowy problem. Daj jej tylko cokolwiek do rozwiązania, odpowiedź pojawi się w mig, rozpracowana krok po kroku. Czasem chciała, żeby pojawiło się coś, lub ktoś, kto trochę da jej od tego odpocząć. Da wyluzować. Uświadomi, że jeśli nawet cokolwiek pójdzie nie tak, i tak nic złego się nie stanie. Że i tak będzie okej. Nawet nie zdawała sobie sprawy, ale zaczynała chyba coraz bardziej odczuwać jak jest swoim życiem zmęczona.
- Jeśli potrzebujesz spokoju, możesz zostać. Miejsca jest dużo, nikogo poza mną... no i personelem, nie będzie do jutrzejszego wieczora - uspokoiła swoją aktualną towarzyszkę. Przecież nie wypuści jej stąd w takim stanie samej!
ODPOWIEDZ