komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
- Myślę, że… zastanowił się chwilę. Dlatego właśnie lubił z nią rozmawiać. Nie były to konwersacje godne pogawędki w okolicznym barze, żaden small talk przed ruchaniem, ale poważne rozważania. Wprawdzie był idiotą i było to dla niego trudne, ale przynajmniej czuł, że wreszcie zachowuje się przyzwoicie. Ostatnio mógł o sobie powiedzieć wiele, ale większość z tych rzeczy była tak parszywa, że rozmowa z Diviną wydawała się dla niego wyzwaniem nie z tej ziemi. Tak naprawdę to tylko sobie schlebiał, bo to dziewczyna miała w sobie coś takiego, że nie bał się przy niej otworzyć. Najwyraźniej znała szyfr do Dicka Remingtona albo w tym całym Kościele uczyli ją postępowania z psychopatami. - Świat byłby znacznie piękniejszy, gdybyśmy nie rozpatrywali wszystkiego w kategoriach winy. Ludziom zdarzają się wpadki i błędy. To naturalne. Nie ma co kruszyć kopii z tego powodu. Na pewno ten cały Jezus też błądził, nikt nie jest idealny - przekonywał ją, ale przede wszystkim siebie. Skoro miał spróbować sobie wybaczyć, to zapewne już powinien poczynić starania, ale to wcale nie było takie łatwe.
Wbrew pozorom umiał zrozumieć, że postąpił źle, tyle, że za często wykruszał się na powtarzaniu tych samych błędów. Prochy sprzyjały lekkomyślnym decyzjom i był tego najlepszym przykładem. Tak naprawdę powinni powiesić mu etykietkę z napisem TRZYMAĆ SIĘ Z DALEKA I NIE DOKARMIAĆ, BO ZEŻRE RĘKĘ.
A Divina nadal uważała, że ktoś taki może stanowić dobry przykład. Uśmiechnął się, bo nie chciał śmiechem jej od siebie odstraszyć, zwłaszcza gdy ten piknik przebiegał tak miło i odpowiednio.
- Myślę, że gdyby było więcej takich dziewcząt jak ty to świat zdecydowanie byłby piękniejszym miejscem - zadeklarował i zrobiło mu się zimno na myśl, że ostatnio chciał ją sobie z tego świata zabrać. Właśnie dlatego musiał być wdzięczny Nathanielowi, choć nie była to jego ulubiona osoba, ba, dla niego była to wręcz persona non grata. Tyle, że mimo wszystko mężczyzna uratował Norwood, więc był dla niego niemal bohaterem. Mógł go nienawidzić, momentami nawet nim gardzić, ale wciąż nie przestawał go podziwiać, choć podejrzewał, że intencje może mieć całkiem grzeszne.
Tylko jak to wytłumaczyć bogobojnej i niewinnej Divinie?
- Wiesz, ja dalej uważam, że on jest psychopatą i gdyby nie ty, to byłoby mnie - zaczął spokojnie. - Tyle, że muszę być mu wdzięcznym za to, że ciebie uratował. Nie wybaczyłbym sobie faktu, że cię skrzywdziłem. Co do mieszkania z nim - wyłamywał palce w ręce, zupełnie jakby to miało sprawić, że zacznie jej wszystko gładko wyjaśniać. - Mam wrażenie, że on coś do ciebie ma, takiego erotycznego i gdybyś została jego kochanką… Jezu, przepraszam - pacnął się w końcu w czoło, bo wyobrażanie sobie kogoś takiego jak Divina w ramionach starszego psychola było dla niego czymś podłym. Tymczasem ona sama musiała poczuć się sto razy gorzej. Nie powinien w ogóle odzywać się na ten temat.
- Wracając… - bo bardzo chciał powrócić do duchowych tematów i te fizyczne pozostawić za kurtyną, która spadłaby na tę niedorzeczną scenę. - Myślę, że ma jakieś okruchy dobra i jeśli ktokolwiek miałby mu pomóc, to z pewnością osoba, dla której był gotowy nawet zabić. Nie, żeby mi się to podobało - parsknął i poczuł nawet lekkie ukłucie zazdrości, które zniknęło, gdy Divina obdarzyła go ślicznym uśmiechem i pytaniem o kochanie.
Skinął głową. Nie jak mężczyzna kobietę, ale raczej jak brat siostrę. Miał wrażenie, że powtarza sobie to zdanie jak swoistą mantrę. I już miał jej powiedzieć, że ma doświadczenie z przybłędami i Saskia również u niego mieszkała, ale refleks niedawnych wydarzeń sprawił, że znowu zrobiło mu się niedobrze.
Westchnął więc i zamilkł słuchając jej słów.
Nie, w życiu nie potraktowałby ich jako czczego gadania, choć tak naprawdę nie miał nikogo aż tak bliskiego. Był wręcz samowystarczalny i to było jego największe przekleństwo.
- Viny, zostaniesz moją spowiedniczką? - zapytał wreszcie, bo współlokatorką być nie chciała, więc może skusi się na posadę człowieka, który nauczy Richarda Remingtona dobrego postępowania. Zdecydowanie zanosiło na syzyfową pracę.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Chociaż niechętna byłaby do wytykania błędów osobie Jezusa, to jednak skinęła głową, rozumiejąc założenie jego wypowiedzi i w pełni się z nim zgadzając. Nie trzeba było już w żaden sposób tego potwierdzać, a cisza chyba obojgu pozwoliła na przemyślenie tego wszystkiego na spokojnie. Nie była pewna, czy tak to jest, gdy ma się przyjaciela, nie chciała też zbyt pochopnie sięgać po takie terminy, bo przecież jej obecność mogła Remingtonowi tylko szkodzić, ale ten jeden dzień mogła udawać, że nikt nie zostanie ukarany za kilka chwil beztroski. O tym, jak bardzo się myliła, nie mogła nawet wiedzieć, kiedy tak spokojnie popijała herbatę, zagryzając ją ciastkiem.
- Dziękuję - zarumieniła się lekko, kiedy padł ten dość niespodziewany komplement pod jej adresem. Chwilę się nim napawała, ale jak zawsze w jej przypadku, szybko miało nadejść zwątpienie, kiedy to opuściła wzrok na własne kolana. - Wątpię jednak, żeby było to prawdą... idealizujesz mnie, Richardzie - przyznała nieco ponuro, ale szczerze. Na dłoniach miała sporo cudzej krwi, wiele osób przez nią cierpiało, więc uważała, że nie można ją mierzyć przez pryzmat pokutowania. W jej przypadku należało pamiętać o wszystkich winach, ona sama nie mogła o nich zapomnieć. Odsunęła jednak od siebie tę myśl, skupiona na mężczyźnie, który nagle wydał się nieco bardziej zagubiony. Zastanawiało ją szczerze jakie to myśli sprawiają mu taką trudność, ale na pewno nie mogła przewidzieć tego, co miało nastąpić. Prawdę mówiąc, nie wiedziała nawet, co ma powiedzieć, ale przyłapała się na tym, że wstrzymała oddech, jakby w ten sposób mogła też zatrzymać czas na parę chwil.
- To jakiś nonsens - wyszeptała w końcu, czując, że robi się cała czerwona. Nie potrafiła sobie radzić w takich rozmowach, w zasadzie miała wrażenie, że pierwszy raz w podobnej uczestniczy, stąd całkowity brak doświadczenia. Nie chciała wypaść zbyt żałośnie, ale w jednej chwili całkowicie straciła azymut, a jednak zwykle bywała dość opanowanym człowiekiem. - Pan Hawthorne wie, że to niemożliwe. Nie jestem zdolna do czegoś takiego - wyjaśniła cicho, chociaż wolałaby chyba milczeć i udawać, że tego tematu nie było, ale jednocześnie grzeczność wymagała innego postępowania. Nie mniej jednak słowa Richarda zasiały już jakieś wątpliwości i nawet w tak ułożonej głowie, jak ta należąca do Diviny, zaczęły pojawiać się pytania, na które nie powinna nawet szukać odpowiedzi. - Poza tym sądzę, że jestem dla niego odpychająca - dodała, jakby chciała się tłumaczyć. - Jeśli miałabym mu pomóc, mogłabym to robić, jako... przewodnik duchowy, ktoś tego pokroju. Przyznam, że kilka razy łapałam się nadziei, że wpłynę na niego pozytywnie, ale to wszystko było częścią umowy, która dzisiaj wygasa. Ratował mnie przed tobą pewnie też ze względu własne korzyści, nie doszukiwałabym się w tym żadnych innych uczuć - zakończyła niepewnie, a chociaż w to wierzyła, słowa te niesamowicie jej ciążyły. Niosły za sobą znów ten smutek i żal, które wypierały nawet wcześniejsze zawstydzenie. Byłaby głupia, gdyby liczyła na to, że przyjdzie jej odgrywać większą rolę w życiu Hawthorne'a, ale mimo wszystko była też tylko człowiekiem. Zawiesiła się nad tym na tyle, by ocknąć się niepewnie, gdy Richard poprosił ją o coś niespodziewanego.
- Słucham? - dopytała, chociaż zrozumiała doskonale. Przyjrzała mu się badawczo, odkładając pusty kubek po herbacie na koc. - Nie wiem, czy jestem odpowiednia - zaczęła ostrożnie, ważąc każde słowo. - Jeśli jednak uważasz, że tak, jeśli w ten sposób ci pomogę, to nie mogłabym odmówić - bo przecież pomocy odmawiać nie należało, a już na pewno Divina nie była człowiekiem, który byłby zdolny to zrobić.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Zdecydowanie tęsknił za czasami, gdy cisza nikomu nie ciążyła, a myśli osiadały wolno w głowie. Żył cały czas na jednym dopalaczu- ten zaś nigdy nie pozwolił mu się skupić na czymś na dłużej. Miał wrażenie, że jego mózg jest jak przeglądarka z wieloma otwartymi kartami i ciągle ktoś klika nową albo przesuwa już te obecne. Powodowało to w jego głowie burdel tak olbrzymi, że wcale nie dziwił się decyzjom, jakie podejmował pod wpływem. Zabrakło czasu na idiotyczną refleksję. Żył w biegu, w absolutnym pędzie, który napędzał narkotyk. Teraz więc doceniał jak nigdy chwilę wytchnienia i tej wymuszonej trzeźwości, która sprawiała, że miał czas na namysł.
Jasne, pod wpływem kokainy wszystko byłoby ostrzejsze, a on sam bardziej gładko przechodziłby nad wieloma zagadnieniami, ale nigdy nie byłby w stanie skupić uwagi na dłużej na rozmowie z przyjaciółką.
Tak zaś postrzegał Divinę, choć staż znajomości mieli lichy, a ich wzajemne kontakty balansowały na granicy miłej pogawędki i brutalnego pobicia. Najwyraźniej był bardziej popaprany jak myślał.
- A ja myślę, że jesteś jedną z tych osób, które mocno siebie nie doceniają i właśnie stąd wynikają wszystkie twoje problemy. Gdy przechodzisz przez świat ze spuszczoną głową, to właśnie tak ludzie zaczynają cię traktować. Przynajmniej tak mówi mój ojciec, a karierę zrobił - w jego lekceważącym uśmieszku mogła jednak dostrzec, że nie traktuje tych rad zbyt poważnie, bo pochodzą od człowieka, którego nie szanuje.
Najwyraźniej wziął od niego zwyczaj dzielenia się myślami, które nie powinny zostać wyartykułowane głośno, bo zdołał ją zawstydzić i obserwował jak pergaminowa skóra dziewczęcia zmienia barwę na purpurową. Skojarzyło mu się to z zakwitnięciem jakiegoś egzotycznego kwiatu i przez chwilę musiał przyznać, że patrzył na nią z nieukrywanym zachwytem. Wprowadzenie jej w zakłopotanie było uczciwą ceną za obserwowanie takiego zjawiska i nie mógł tego żałować, mimo, że próbował całkiem nieudolnie zrejterować.
- Z powodu swojej religii czy wolisz dziewczyny? - dobrze, teraz już świadomie chciał ją zawstydzić, bo bardzo podobała mu się ta gra barw, która ze słońcem na horyzoncie tworzyła niezrównaną mozaikę. - I serio, Divina, jak ty dla kogokolwiek możesz być odpychająca? Nawet w tych swoich prostych ciuchach wyglądasz jak jakaś nieziemska bogini, więc on na pewno zwrócił na to uwagę. Ja jestem estetą i zwracam - również ściszył głos jakby przyznawał się jej do jakiejś słabości, ale to nie do końca była prawda.
Po prostu takie wyznania wydawały mu się szalenie intymne. Szkoda tylko, że w tym wszystkim obok nich występował ten pieprzony władca Shadow.
Musiał być jednak wobec niego uczciwy i zadać pytanie, które cisnęło mu się na usta.
- Dobra, ale jakie on ma korzyści z organistki? Naprawdę nie widzisz, że cokolwiek robi… to efekt przywiązania do ciebie? Tak działają mężczyźni - a przynajmniej tak on słyszał, bo nigdy nie był związany z kimkolwiek, by się dla niego poświęcać. W jego egoistycznym królestwie panował jeden władca i zwał się jak ten szekspirowski.
Tyle, że ostatnio, dzięki niej dopuszczał możliwość odnalezienia się w świecie, w którym jest ktoś jeszcze. Dlatego jej tak bardzo potrzebował.
Uśmiechnął się, gdy się zgodziła puszczając mimo uszu fakt, że niby się nie nadaje. Kto jak nie ona? Do nikogo nie miał aż takiego zaufania i z nikim tak śmiało nie rozmawiał.
- Dziękuję. Czyli mamy następną randkę na cmentarzu? - zaczynał nawet lubić to sąsiedztwo, takie ciche i niełaszące się na ciastka.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Trudno było ją zdenerwować, być może nawet się nie dało, chociaż sama nigdy się nad tym nie zastanawiała. Miała jednak - nawet ona - sytuacje, w których naprawdę nie lubiła się znajdować. Może nawet nie sytuację, co słowa, którymi kiedyś już uraczył ją Nathaniel i którymi teraz w swoich przypuszczeniach częstował ją Richard. Nie mogła mieć mu tego za złe, wiedziała o tym, jak i o tym, że pobudki miał dobre. Na próżno było też w niej szukać zdenerwowania, jakichkolwiek jego oznak, ale była jakaś pewnego rodzaju zadra. Ten jeden raz bowiem czuła potrzebę, aby się wytłumaczyć i z kimś nie zgodzić. Aby nie odpuścić tak po prostu.
- Nie zawsze szłam tak przez świat - owszem, nie było to niczym spektakularnym. Może nawet niezauważalnym zaprzeczeniem na które Richard nie zwróci uwagi, ale dla niej znaczyło to wiele. Pozwalała ludziom traktować siebie tak, jak tylko mieli ochotę, ale nie lubiła, gdy zarzucano jej, że to, w jakiej sytuacji się znajdowała, było zależne od tego, że o nic lepszego nie walczyła. Właśnie takie podejście zarzucił jej kiedyś Nathaniel. Do pewnego etapu wierzyła, że może znaczyć więcej, coś osiągnąć, ale każda taka próba zmian kończyła się cierpieniem, śmiercią wielu osób. Gdy ostatnim razem próbowała, chcąc uciec z Lorne Bay, cała załoga kutra, który ją zabrał z portu zginęła. To chyba ostatecznie ją złamało i dało do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce.
Rumieńce także nie były u niej czymś częstym, a teraz niemalże czuła, jak skóra na jej polikach oddaje coraz to więcej ciepła do otoczenia. W głowie nadal miała mentlik wywołany słowami Remingtona i co gorsze, wyobrażała też sobie Hawthorne'a, jednocześnie próbując sobie wmawiać, że strażak najzwyczajniej się pomylił i nie wiedział, o czym mówi. Kiedy jednak zadał kolejne pytanie, jej stan tylko przybrał na silne, aż podskoczyła, co też było nowością. Zwykle charakteryzowała się niezwykłą powściągliwością zarówno w gestach, jak i słowach.
- Nikogo nie wolę! Po prostu to nie dla mnie - pisnęła, jak mysz zapędzona w jakiś zaułek. Nie umiała spojrzeć mu teraz w oczy, nawet nie rozumiejąc tego, jak przejmujące może być zawstydzenie. Dopiero po chwili niepewnie na niego zerknęła. - Nazywa moje ubrania łachmanami - próbowała przekonać Remingtona do tego, że patrzenie na nią jak na kogoś odpychającego, jest naprawdę proste. - Poza tym jestem zbyt chuda... mówisz tak, bo chcesz mi zrobić przyjemność? - zabawne, że serce biło jej teraz szybciej, chociaż próbowała sobie wmawiać, że na nic wcale nie liczy i zna doskonale swoją rolę, a raczej jej brak. Tylko, że kiedy tak Richard mieszał jej w głowie, o wiele łatwiej było marzyć, że może jednak coś znaczyć.
- Lubi jak gram... czasem przyjeżdżam do jego domu, by tam grać, mówi, że dzięki temu łatwiej mu zasnąć - szukała odpowiedzi, bo bała się, że raz rozpalona nadzieja zaś doprowadzi ją do sporego cierpienia.
- Randkę? - no i proszę, znów się zarumieniła. - Proszę sobie ze mnie nie żartować - odpuściła spojrzenie, korzystając z tego, że dolewała im do kubków herbaty. - Nie mniej jednak zawsze jesteś tu mile widziany, chętnie ciebie wysłucham i żałuję też, że nie mam wolnego wieczoru, żeby zacząć już dziś - przyznała, bo nie chciała, aby Remington sądził, że nie interesowało jej to co mu ciąży. Po prostu obawiała się, że może być tego na tyle dużo, że będą potrzebować kilku godzin, a chociaż... chociaż miała go unikać, nie potrafiła zostawić człowieka w potrzebie. W tym przypadku nawet nie chciała tego robić.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Wytykanie paluchem Divinie jej poczynań było największą hipokryzją z jego strony. W końcu sam utkwił gdzieś w czasach licealnych, gdy poczęstowano go po raz pierwszy kokainą. Od tamtej pory zmieniły się jego stylówki, preferencje seksualne, a nawet zawód, ale narkotyki pozostały z nim na dobre. Nie był wcale lepszy od Norwood, bo sam kurczowo trzymał się swojej przeszłości, a każdy odwyk kończył się ogromnym fiaskiem. Tak naprawdę powoli uświadamiał sobie, że byli do siebie podobni. Oboje uciekali przed zmianą, bo najlepiej czuli się wśród dawnych przyzwyczajeń i rutyny.
Może i był lepiej ubrany i bardziej majętny, ale i tak koniec końców był równie pogubiony jak ona. Nie bez powodu to właśnie z nią pragnął popełnić samobójstwo. Spokojem napawał go fakt, że mógłby znaleźć się w piekle z kimś, kto zrozumie. Dotarło to do niego właśnie teraz i poczuł, że sam się rumieni.
- Jaka byłaś wcześniej? - zapytał nie ukrywając podekscytowania. Bardzo chciał poznać tamtą dziewczynę, bo miał do niej szereg pytań. Przede wszystkim pragnął dowiedzieć się czy również podskakiwała jak oparzona, gdy tylko ktoś wytoczył ciężkie działo w postaci rozmowy o zbliżeniach. Dla Dicka temat był zupełnie ograny, więc był zaskoczony, że dla niej może stanowić taką abstrakcję, zwłaszcza że dał sobie rękę uciąć, że ten psychopata nie patrzy na nią przez pryzmat świętości.
Tak naćpany i szalony mógł być tylko Remington.
Uśmiechnął się.
- Zaraz z wrażenia rozlejesz całą herbatę na koc. Fakt, nosisz łachmany, ale nigdy nie zaliczyłem panienki czy chłopca ze względu na ich eleganckie ciuchy. To nie o to chodzi - poinformował ją. Tak naprawdę odczuwał jakąś przewrotną satysfakcję, gdy obserwował jej zawstydzenie. Być może zwyczajnie cieszył się z faktu, że taki anioł jak ona nie trafi w łapska tego gangstera, a może nieco zelżała zazdrość, którą mimo wszystko odczuwał.
Nawet ludzie o wrażliwości łyżeczki do herbaty mogli być zaborczy i odkrywał to na własnym przykładzie. - A co do twojego bycia chudą… Uwierz, widziałem gorsze wieszaki. Raz byłem z taką z Victoria Secret, ona dopiero miała kości - ale przestał żartować w końcu i spojrzał na nią dłużej. - Gdyby taka dziewczyna jak ty mnie zechciała, to rzuciłby w cholerę prochy i całą resztę. Myślę, że on lubi, gdy mu grasz i w ten sposób zaczyna kochać twoją duszę. Powinnaś być z tego dumna - a on niemal pogratulował sobie pchania jej w jego ramiona.
Wiedział, że już dawno powinien się zamknąć, ale te słowa wymykały się same i pochodziły wręcz z głębi jego serca. Tego, które powoli zaczynało dla niej bić. Wplątał się w jeszcze większą kabałę niż dotychczas i o tym właśnie myślał, gdy ona rozwodziła się nad jego spowiedzią.
Tak naprawdę nie wiedział już czy bardziej chce zbawienia czy jej, ale był przekonany, że to spotkanie zakończy dużą dawką wszelkiego, dostępnego znieczulenia.
- Ja mam wrażenie, że ty po prostu nie chciałabyś iść ze mną na randkę i dlatego się tak bronisz przed tym słowem - czy wpędzał ją w maliny? Ależ oczywiście, wciąż jednak intencje miał czyste, bo akurat on nie zamierzał ją zaciągnąć do łóżka, choć pokusa odkrywania z nią nowości była wielka.
Potrzebował jednak tego punktu odniesienia w swoim życiu, skoro je wybrali i zwyciężyli nad śmiercią. Praktycznie jak Jezus, ale u niego przynajmniej Judasz się powiesił, a Nathaniel chyba nie zamierzał uczynić im tej przyjemności.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie spodziewała się usłyszeć podobnego pytania, w zasadzie nigdy wcześniej takiego nie słyszała i teraz najbardziej bała się tego, że odpowiedź na nie po prostu go zawiedzie. Bo nie było niczego wspaniałego, nie musiała nawet zbyt długo się zastanawiać. Nie istniała żadna cudowna Divina przed tą, która siedziała tutaj teraz, na kocu pośrodku cmentarza. Chwilę więc się wahała, a potem po prostu posłała mu przepraszające spojrzenie, jakby ten gest sam w sobie miał go już przygotować na raczej niewielkie rewelacje.
- Byłam dzieckiem, które po prostu wierzyło, że może osiągnąć więcej - przyznała więc posępnie, by zaznaczyć, że to jaka jest teraz, to raczej długotrwały proces. - Chciałam opuścić Lorne Bay, ale nie wolno mi - dodała znacznie ciszej, bo wiedziała, jak to brzmi. Wiedziała, że Richard może tego nie zrozumieć i trochę też była zmęczona oglądaniem osób, które z politowaniem patrzyły na nią, gdy o tym mówiła. Prawda była taka, że ilekroć próbowała się stąd wyrwać, coś stawało na przeszkodzie i ktoś tracił życie. Zrozumiała schemat i została, nigdy nie opuściwszy granic miasteczka. Nie bawiły ją próby wyłamania się z tej zasady, dla niej było to traumatyczne.
- To nie łachmany - stanęła w obronie swoich ubrań, bo mimo wszystko nie spodziewała się, że Dick poprze w tej kwestii niegrzeczne uwagi Nathaniela. Może jej ubrania nie były nowe, a raczej mocno zdezelowane, ale cieszyła się, że w ogóle jakieś ma. - Poza tym jak to chłopca? - w głowie jej się chyba zaczęło kręcić od tego tematu. Miała wrażenie, że powinni go zakończyć, bo tak zwyczajnie nie wypada, a już na pewno jej, skoro i tak nic w podobnych kwestiach sama dodać nie może, ze względu na brak doświadczenia. Nie chciała też się upierać, tłumaczyć, że pod materiałem jej ciało naprawdę nie prezentuje się zbyt kobieco bo było to zbędne i jednak mocno zawstydzające. Bardziej skupiła się na tym, co powiedział następnie, wyraźnie poruszona. - Jak to? Naprawdę rzuciłbyś narkotyki? Tylko z mojego powodu? - to było dla niej kluczowe, a serce zabiło w jej piersi szybciej, bo potrzeba pomocy innym była w niej zawsze na pierwszym miejscu. Przez to też nie zastanawiała się nad sensem, nad tym, że być może Dickowi chodziło o głębokie uczucia, których Divina sama sobie odmawiała, czując, że nie ma do podobnych prawda. Dlatego też z politowaniem przyjęła tę wzmiankę o Nathanielu. - Brzmi to pięknie, ale wątpię, że tak jest. Pan Nathaniel nie pokochałby we mnie niczego - przyznała rozsądnie, bo i co miałby w niej kochać? Mógł cenić sobie jej talent, z resztą tylko to dało się w niej cenić. Była tymi wszystkimi rewelacjami mocno skołowana, więc jeśli teraz chciał sobie z nią igrać, to wybrał doskonały moment, bo była wybitnie łatwym celem. Z tego też względu żywo przejęła się jego pytaniem, patrząc na niego z przejęciem w oczach, jakby się bała, że go uraziła.
- Ależ skąd, to wcale nie tak! - zaparła się spanikowana, bo pierwszy raz przyszło jej uczestniczyć w takiej rozmowie. Poliki miała więc czerwone, a oczy przepełnione emocjami. - To raczej ty nie chciałbyś iść na nią ze mną. Nigdy na żadnej nie byłam i nie powinnam być. Nie wolno mi. Nie wiedziałabym, jak się zachować, a poza tym wówczas na pewno ściągnęłabym na ciebie jeszcze więcej nieszczęścia. Nie widzisz, że jestem niebezpieczna? Dlaczego się mnie nie boisz? - aż dłonie jej się zatrzęsły, bo tak wielu słów nie wypowiedziała już dawno na jednym wdechu. Nie chciała jednak, by myślał o niej źle, a jednocześnie wiedziała, że musi go chronić przed samą sobą i przez to ta relacja była jaszcze bardziej skomplikowana.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Po co pytał? Przypomniał trochę dziecko, które zajarało się nowym tematem i bez końca go drąży. Sam nie przypuszczał, że cokolwiek w życiu potrafi go jeszcze zaskoczyć i wybić ze strefy komfortu, w której znajdował się przez lata. Tak naprawdę najczęściej spadał na cztery kot jak kot i z tego powodu rozwinął w sobie absolutną obojętność na wszystko wokół niego. Sam fakt zaś, że Divina sprawiała, że znowu cokolwiek odczuwał… traktował to zupełnie jak cud i chciał się w nim tarzać, nawet kosztem jej wspomnień.
Jakże był egoistyczny! Nie umiał jednak inaczej, a ona sprawiała, że całe jego życie nagle nabierało niespodziewanego sensu. Musiał to wykorzystać, wycisnąć jak cytrynę.
- Kto zabił w tobie to dziecko? - pytał więc bez przerwy, głodny wyznań, przeszłości, oblicza Norwood, które dotychczas było mu obce. Wiedział jednak, że za te wyzwania powinien odpowiedzieć również swoimi, więc westchnął. - Bo u mnie matka. Ćpała od kiedy pamiętam. Nie była zbyt dobrym materiałem na rodzicielkę - wyjaśnił i wzruszył ramionami.
Przeszłość zdawała się ich nie opuszczać i nareszcie powoli zaczynał rozumieć jej rolę w swoim życiu. Otwierał się, znikała maska obojętności, która do tej pory doprowadzała go w ciemne zaułki własnej agresji. Ona, ta cmentarna dziewczyna wiedziała, na co go stać, by cokolwiek poczuć. Tyle, że powoli zaczynał sobie zdawać sprawę, że te emocje potrafią być bolesne. Powroty do przeszłości dla nich nie oznaczały nostalgii, a jedynie przypominały, ile stracili.
Siebie.
Przed nią siedziała w końcu karykatura człowieka, który wyśmiewał się z jej ubrań.
- Czy to jest istotne co nosisz? Dla mnie, dla niego? Żaden mężczyzna nie powinien narzucać ci twojej garderoby - zauważył, bo zrozumiał, że poczuła się dotknięta. Ostatnim czego chciał to sprawić jej ból, ale musiała pojąć, że Nathaniel na pewno nie spogląda na nią aseksualnie. Tyle, że nie do końca potrafił jej to przekazać i żałował, że jeszcze oboje nie posiedli magicznej sztuki telepatii. Byłoby znacznie łatwiej.
- Lubię chłopców. Też - wzruszył ramionami, bo to właściwie była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Tak naprawdę płeć nigdy nie miała dla niego żadnego znaczenia. Liczyło się to porozumienie ciał, zawsze chodziło o zmysłowość i dopiero przy niej zdawał sobie sprawę, że istnieje jeszcze duchowość, że ten dziwny koleś zwany Platon miał rację z połączeniem dusz.
Dlatego bez zawahania skinął głową, gdy spytała czy dla niej rzuciłby narkotyki.
- Zrobiłbym wszystko - pewnie była to jedna z obietnic bez pokrycia, ale właśnie tak czuł, gdy tak siedzieli razem i zanurzali się w przeszłości.
Szkoda tylko, że nadal w obecności Nathaniela, ale powoli nawet godził się z tym, że jest on nieodłącznym elementem jej życia. Ying i yang, nawet w Gwiezdnych wojnach musiało być zło, by zastniało dobro. Zabawne, że Dick tak usilnie próbował postawić się w roli rycerza światłości, gdy niedawno katował tę dziewczynę do nieprzytomności.
Pieprzony hipokryta, który jednak teraz z przejęciem obserwował jak zaczyna się trząść i mówi szybko. Sprawił jej ból, wyrwał ze strefy komfortu na siłę, nie dał przestrzeni na jaką zasługiwała.
Złapał ją mocno, powyżej łokci, pierwszy raz od czasu pobicia pozwolił sobie na taki uścisk.
- Nie rozumiesz?! To właśnie dlatego, Viny! Gdy cię nie było, nie interesowało mnie nic, byłem perfekcyjnie obojętny i tak zimny! Przy tobie… ja czuję, że żyję! Wolę żyć tak chwilę niż znowu pogrążać się w tym chłodzie. Ja już od niego wariuję i ciągle chcę więcej, więcej! - wiedziała czego, znała jego uzależnienie, a on trzymał ją mocno, bo pragnął, by zrozumiała wszystko, co przekazywało jego rozpalone spojrzenie.
Tak dalekie od zwykle zdystansowanego pozera, którym był.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Sama też mogłaby zapytać, po co Richard o to pytał, bo sama nie odnajdywała w tym temacie niczego ciekawego. W zasadzie jedynie jakieś nieprzyjemne wspomnienia, których być może nigdy nie przepracowała, ale z którymi radziła sobie nieźle. Nie załamywała się nad swoim losem, nie rozpaczała, po prostu poznała własne miejsce i żyła w zgodzie z takim porządkiem rzeczy. Nie chciała wcale nikogo oskarżać, to nie byłoby w jej stylu, to też przepraszając wzruszyła ramieniem.
- Chyba po prostu życie - odpowiedziała spokojnie i w zasadzie bardzo szczerze. Dokładnie tak było. Nie umiałaby wskazać jednej osoby, chociaż gdyby umiała wylewać żale mogłaby zacząć od ojca, który ją porzucił za winy, których nie popełniła świadomie. Potem może ojczyma i jego konkubinę, która nigdy nie miała zastąpić jej matki i porzuciła pana Reeda przy pierwszej okazji. Ten zaś Diviny nie wychowywał, a traktował jak źródło pieniędzy, jakie można było przepić, a gdy te się kończyły, złość wyżywał na niej, nie tylko samymi słowami, ale i ciężką ręką. Może to też dzieci z okolicy? Śmiejące się z jej ubrań, z brudnego pijanego ojczyma, z tego, że jest sierotą? A może to rodzice tych dzieci, którzy woleli by ich pociechy trzymały się z dala od takich jednostek, jak córki miejscowych pijaków i brudasów. Może to brak szczęścia do nauczycieli? W końcu nie przeżyła filmowego wsparcia w szkole, nikt nie wziął jej pod swoje skrzydła, pewnie też dlatego, że wcale nie była również filmowo - wybitną uczennicą. Jak by mogła? W domu nie tylko nie miała żadnej pomocy w nauce, ale nawet przestrzeni na to, by próbować samemu coś zrozumieć. Starała się, jak na swoje możliwości nawet bardzo, ale braki w książkach, zeszytach, awantury... tego było po prostu za wiele. Winnych mogło być sporo, ale nawet gdyby pochylała się nad tym długie godziny, wolałaby nikogo palcem nie wytykać. Łatwiej było jej wziąć to na siebie. - Współczuję... to przez nią też sięgasz po narkotyki? - spróbowała odnieść się do niego, bo jeśli chciał się z tego zwierzyć, to była tu gotowa zrobić wszystko, co w jej mocy. Nawet jeśli czas tak nieubłaganie im się kończył.
- W zasadzie dla mnie to się nie liczy... ale mam wrażenie, że dla innych już tak - przyznała, zerkając w dół, na piękną jasną suknię, bo tym razem akurat miała na sobie coś, co wcale nie odrzucało. Nie poświęciła jednak ubiorowi zbyt dużo czasu, bo rewelacje, jakie padły z ust Richarda pochłonęły całą jej uwagę.
- Och - nie umiała jednak kompletnie tego skomentować, czując, że znów się rumieni. - Przepraszam, nie wiedziałam - dodała, nie chcąc robić afery, ale nikt nigdy czegoś podobnego jej nie wyznał. W normalnym świecie nie było to żadną rewelacją, ale dla zaściankowej Diviny, dla której heteroseksualny związek był już tematem tabu, aktualne wiadomości stanowiły dość spore wyzwanie. - Boję się, że powiem coś nie tak - przyznała w końcu, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie postawić na taką szczerość. Chociaż w tej póki co przodował Richard, bo gdy przyznał, że zrobiłby wszystko, aż na moment zamarła. Nie zdążyła powiedzieć nic, zaraz czując, jak łapie ją za ramie i chociaż nie dała tego po sobie poznać, nieco się zlękła, niegotowa na podobne emocje. Patrzyła na niego, a jej oczy nie wiedziały na którym punkcie jego własnych powinny się skupić. Wstrzymała nawet oddech w pełnej napięcia chwili i w tym wszystkim usłyszała dzwonek telefonu przez który wręcz podskoczyła. - Muszę już pójść - wyszeptała, wiedząc kto dzwoni. Mimo to spojrzała jeszcze na Richarda i uniosła ostrożnie dłoń do jego polika, gładząc je delikatnie. - Nie wiem czy to bezpieczne, ale jeśli jakimś cudem ci pomagam... to nie zniknę. Chcę dla ciebie jak najlepiej, Richardzie. Wrócę tu po jutrze wieczorem, ale teraz muszę uciekać - wyjaśniła podnosząc się w końcu z koca. - Dziękuję za ten piknik i za twoje słowa - skinęła mu jeszcze głową, a potem faktycznie musiała odejść na swój ostatni występ, nie wiedząc nawet jak dosłownie mogłaby traktować te słowa.

Dick Remington
<koniec> :cross:
ODPOWIEDZ