starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Plotki – to one, miała wrażenie, stanowiły esencję życia w małym miasteczku. To akurat jeden z tych elementów mieszkania w Lorne, za którymi niekoniecznie tęskniła. Nawet jeżeli ona sama zamykała na nie uszy, pozwalając sobie jedynie na ich ułomność podczas momentów słabości przy winie z dawno niewidzianą koleżanką. I uparcie nazywała to nadrabianiem zaległości. Poza tym nie chciała, a może nawet nie miała czasu, na przejmowanie się takimi błahostkami. Jeżeli więc z tych całkiem przyjemnych, często przeplatanych milczeniem, rozmów, miały narodzić się jakieś plotki, to Larabel chętnie puści je mimo uszu. Ostatecznie nie robiły jej – na razie – wielkiej krzywdy, a przynajmniej najstarsze mieszkanki miały zajęcie na niedzielne popołudnie. Trochę nawet bawiło ją to wrogie nastawienie do odmienności, nawet jeżeli w ciągu życia sama się z nim spotkała. No i co z tego, że Ephraim często pojawiał się w elegancko skrojonym garniturze? Skromnym zdaniem Lary było mu w tym do twarzy.
Można powiedzieć, że nie tylko typ urody, ale i samo podejście do kwestii związanych z wizerunkiem, tak drastycznie odróżniało Leonie od Lary. Naturalność wynikała trochę z konieczności, niżeli świadomego wyboru. Spoglądając w lustro, nie widziała odstraszającej przebarwieniami twarzy i pogodziła się już z niesfornością burzy loków okalającej jej buzię. Zresztą, czy to nie byłoby marnowanie czasu? Lara chętnie łapała każdą chwilę w ciągu doby na sen, którego tak jej brakowało w całym tym harmonogramie.
Uśmiechnęła się jedynie, pozwalając sobie już nie wchodzić w dalszą dyskusję, którą w sumie uznała za zakończoną (nawet jeżeli nie do końca była zadowolona z rezultatu).
Może to głupie, może nawet niestosowne, ale lubiła patrzeć na jego wyraz twarzy, kiedy wspominał o Teresie. Chociaż był mężczyzną o silnym charakterze – bo takiego wymagała służba – to łagodniał niczym za sprawą zaklęcia, za sprawą kilkuletniej dziewczynki. – To dobrze, to znaczy, że rozumie – nie każdy miał ten przywilej. Mała Tessie najwidoczniej rozumiała, jak wiele dla kraju – i dla niej – robił Ephraim. Miała nadzieję, że tak pozostanie, że upływający czas nie obudzi w jej sercu poczucia niesprawiedliwości. Salwa dziecięcego śmiechu wywołała na jej ustach subtelny, czuły uśmiech. Spojrzenie czekoladowych oczu znowu powiodło w stronę dziewczynek, które widać bawiły się świetnie. Z tego dziwnego stanu rozczulenia wyrwało ją pytanie Ephraima. Nieco zaskoczona – ale nie oburzona – dosyć szybko odzyskała rezon, w głowie składając tę skomplikowaną układankę w możliwie jak najbardziej przystępny sposób. – Można tak powiedzieć – zaczęła tytułem wstępu. Spojrzenie na chwilę uciekło w bok, w stronę obrazów zmieniających się dosyć szybko za oknem, a palce mimowolnie powędrowały w stronę plecionej, wytartej już bransoletki. – Kiedy Allie się urodziła, jeszcze służyłam. Kilka miesięcy później dostałam informację o jej... biologiczna mama, a moja przyjaciółka odeszła – słowo śmierć, jakoś w tym przypadku nie mogło przejść jej przez gardło. Mimo upływu lat wciąż trudno było jej zapanować nad głosem, a oczy chociaż przez ułamek sekundy schowały się za ścianą z łez, które jednak nie opuszczały powieki. – Wtedy wróciłam do Lorne. I nie żałuję – może czasem tęskniła za wojskiem, za swoją karierą, ale wtedy wystarczyło jedno spojrzenie na Allison i wszelkie wątpliwości, żale znikały. Sama nie wiedziała, czy zdecydowałaby się na dzieci, los w nieoczywisty i tragiczny sposób zdecydował za nią. I chociaż mogła wymyślić co najmniej milion lepszych scenariuszy, to trafiła im się namiastka szczęścia w nieszczęściu. W końcu też klarownie i bez domysłów szytych z szeptów przemykających gdzieś między rodzicami, Ephraim mógł usłyszeć o jej wybrakowaniu w roli matki. Nawet jeżeli tej rysy nie było widać w pełnym miłości spojrzeniu kierowanym w stronę Allie. – Chociaż na początku było…ciężko. Zresztą, nadal jest, wychowuję Allie sama i... po prostu na każdym kroku zastanawiam się, czy czegoś jej nie brakuje. Zbyt wiele już straciła – nie chciała owijać w bawełnę i szczerze spowiadała się ze swoich grzechów. Przy czym nie miała zamiaru oceniać Ephraima i jego decyzji, ponieważ pod tym względem ich sytuacja różniła się diametralnie; on miał jeszcze w tym całym bałaganie partnerkę, kogoś, kto był w stanie zapewnić Teresie bezpieczeństwo. Larabel była sama, biologiczny ojciec nigdy nie został wpisany w akt urodzenia, drugi opiekun chrzestny też nie został wyłoniony. Dla kilkumiesięcznej Allie, Lara była namiastką i tak już skromnej rodziny. Wbiła zęby w dolną wargę, jakby w ten sposób chciała powstrzymać słowa, które myśl przyniosła na język. Nie sądziła, aby był to czas, a tym bardziej miejsce na poruszanie podobnych tematów. Nawet jeżeli miała świadomość tego, że dziewczynki zajęte były sobą. Z jednej strony czuła, że te słowa chcą się w końcu z niej wydostać, a pytanie, które powinno pozostać niepozornym wywołało w niej chęć wyplucia ich z siebie. Z drugiej powstrzymywała ją pewnego rodzaju duma, oraz nieznośna niczym kamyk w bucie myśl, że on do końca nie chciał tego słuchać. Zamiast tego skręciła w innym kierunku, jakby czuła potrzebę zrzucenia z siebie chociaż części balastu, nie do końca dbając oto, co wyrzuca za burtę. - Czasem mi służby brakuje, wiesz? Trudno w sumie to określić, nie umiem chyba nawet wskazać do czego i dlaczego tęsknię, ale tak jest - chociaż niezaprzeczalnie, za Allison tęskniłaby bardziej. - Od zawsze wiedziałeś, że chcesz wstąpić do marynarki? - zagadnęła, znowuż przekazując pałeczkę. Potrzebowała zdecydowanie chwili na oddech i wepchnięcie głęboko skrywanych uczuć, które chciały wyjść teraz na powierzchnię, spokojnie do szafy. U niej był to wybór świadomy, decyzja podjęta pod wpływem szacunku, jakim darzyła dziadka oraz ogrom poświęcenia z jego strony dla nich, jako dla rodziny, oraz dla całego kraju. Chciała zachować się podobnie, unieść dumę jaka przychodziła z nazwiskiem, chociaż nikt tego od niej nie wymagał. Lara jednakże mistrzowsko dokładała sobie presji na barki. Pochłonięta rozmową, ale i zaaferowana nieoczekiwanymi emocjami, jakie nią owładnęły, nie do końca zauważyła, że powoli zbliżają się do domu Leonie. Wciąż ciekawość kazała zapytać o obecną sytuację Burnettów, ale chyba jeszcze nie znalazła śmiałości bądź odpowiednich słów.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Lorne Bay niewiele różniło się w swojej charakterystyce od Singleton. Tak samo byli w niej starsi ludzie, młode matki, zapracowani ojcowie i nastolatkowie mający w głowach podbój wielkiego świata z daleka od tej wioski. Wszyscy oni uwielbiali obmawiać innych. Burnettowie na swoich barkach nieśli wiele pogłosek — jednych bardziej prawdziwych, innych mniej i nic dziwnego, że podobne zdarzenia dotykały ich rownież i tutaj. Początkowo sensację wywoływała ciężarna supermodelka, która przywiozła swojego nieznanego nikomu męża. Zatrudnienie Joela do pilnowania wówczas Leonie nie było przypadkowe — wraz z czasem przysposobiono się do ich obecności oraz małomiasteczkowego życia. Wówczas inni byli na świeczniku, a mieszkające w Pearl Lagune małżeństwo poszło w niepamięć. Nie, gdy inni mieli o wiele więcej do zaoferowania w tutejszych „skandalach”. Gdy Leonie zaczęła się jednak na nowo spotykać z Hunterem, Ephraima nie dziwiły dziwne spojrzenia na poczcie czy niedyskretna wymiana zdań pod salą starszaków. Łatwo było o potknięcie. Jeszcze łatwiej o rozlanie niesionych w rękach kartonów z mlekiem.
Leonie wciąż była atrakcyjną kobietą i tego Ephraim nie zamierzał się wypierać. Gdy się poznali, widział spojrzenia za nią wiodące, lecz w żaden sposób nie poczuwał się lepszy dzięki temu, że postanowiła zostać właśnie z nim. Nie widział jej jako „zdobyczy”, która miała podnieść mu status w męskim gronie, bo widział w niej coś więcej. Widział po prostu więcej. Być może widział w niej nawet to, czego tam nie było i to przyniosło na nich zgubę. Czy gdyby wymagał więcej, gdyby uważał, zauważyłby mankamenty za tą porcelanową twarzą? Wszak tak wiele można było za nią ukryć… W przypadku Larabel również dostrzegał tajemniczość, lecz nie taką, jaką posiadała jego żona. Tam nie było kłamstwa — były własne sekrety. Prywatne, nie zaś zatajone. Gdyby spytał, odmówiłaby mu odpowiedzi, powołując się na intymność, nie zaś tuszując prawdę. Może się mylił i może za tymi czekoladowymi oczami czaiło się uśpione zwierzę gotowe do skoku.
To dobrze, to znaczy, że rozumie.
- Czasami nie jestem tego taki pewien… - odetchnął ciężko, pozwalając, by tembr głosu wciąż pozostawał w niskich nutach. Oczywiście, Teresa pękała z dumy, gdy tylko mogła mówić o swoim rodzicu, ale wciąż… Miała tylko pięć lat. Niedawno skończone. Nie rozumiała jeszcze wszystkiego. Zaraz jednak temat zmienił się, a wraz z nim kolejny raz atmosfera w samochodzie. Nie widział łez ani nawet twarzy Larabel, słyszał jednak jej głos. I rozumiał ją dobrze. Bardzo dobrze. Sam niedawno stracił Nathaniela i wiedział, z jakim bólem wiązało się pogodzenie się z taką przekornością losu. Przyjaciółka Larabel zostawiła córkę. Nate żonę i dzieci. Delikatne ułożenie dłoni na ramieniu kobiety nie było bez znaczenia. - Współczuję. - Jedno słowo szło za tym nieznacznym gestem, chociaż dla Ephraima były silne. Niosło wszak w sobie nie tylko zrozumienie czy wsparcie, ale także prawdę. Prawdę o tym, że mieli prawo odczuwać ból i fakt z tym związany czynił z nich ludźmi. Trwało to chwilę, prawie niedostrzegalną. Wysłuchał kolejnych słów kobiety z charakterystyczną dla siebie uwagą. Niektóre fragmenty brzmiały znajomo, jak chociażby o tym, jak było ciężko. Inne mniej. - Nie znam jej za dobrze, ale odkąd was widuję, nie dostrzegam, aby czegoś jej brakowało. Najważniejsza jest uwaga matki, którą już posiada - zapewnił szczerze, bo chociaż nie posiadał dziecka w wieku Allison, dostrzegał zaangażowanie, jakie przykładała w to Larabel. Zresztą odkąd dowiedział się, że wychowywała ją samotnie, posiadała jego jeszcze większy szacunek i podziw. Nie kontynuował, zauważając, że rozmówczyni umilkła. I odezwała się dopiero po dłuższej chwili. - Po tym, jak urodziła się Teresa, pracowałem dwa lata na lądzie, ale to nie było to samo - przyznał, nie mówiąc wprost, że rozumiał jej tęsknotę. Chciał w jakiś sposób jej to pokazać. Nawet jeżeli faktycznie było to związane z werbalną stroną. Raczej nie potrzebowali więcej, by znaleźć i tutaj wspólny grunt. Gdy spytała go o to, czy zawsze wiedział, kim chciał być, skinął niemo głową, by rozejrzeć się równocześnie po skrzyżowaniu, przy którym się zatrzymali. - Od mojego pradziadka wszyscy Burnettowie służą. A przynajmniej synowie - sprostował, przypominając sobie Melody, która niekoniecznie była zainteresowana Royal Australian Navy. Strach z dzieciństwa jedynie tę niechęć powiększył i nie mógł jej za to winić. Nie chciał nawet — wolał, aby jej kościste cztery litery pozostawały tam, gdzie czuła się najbezpieczniej. W tym przypadku była to twarda ziemia. W jego — morze. - Zawsze chciałem to robić. A ty? To było coś trwałego? - spytał, lecz na odpowiedź musiał poczekać. Dojechali na miejsce.
Zatrzymał się na wjeździe przed budynkiem i wysiadł z auta, aby obejść je od strony córki. - Pożegnaj się - powiedział miękko, otwierając drzwi, a blondynka przytuliła się jeszcze do starszej koleżanki. Oczywiście widział, że jego córka nie była zadowolona z tego, że spotkanie się kończyło, podobnie zresztą, jak rozstanie z tatą przyszło zdecydowanie za szybko, ale nie zamierzał na ten moment niczego mówić. Nie chciał tego robić akurat w samochodzie i miał nadzieję, że Teresa nie miała wybuchnąć płaczem.
- Pa pa, mamo Flemming - wysepleniła dziewczynka, machając malutką rączką, zanim nie pozwoliła tacie wyciągnąć się z samochodu i zaprowadzić do szeregowca. Oczywiście była zła i dała to po sobie poznać, gdy wyszarpnęła palce z tych należących do ojca. Szli tak, aż dotarli do drzwi wejściowych. W domu Leonie była jednak jej matka, z którą Ephraim krótko się przywitał i przykucnął, by pożegnać się z Teresą. Mała blondyneczka nie była zachwycona wymianą, która nastąpiła — mimo że kochała swoją babcię, wolała spędzać czas z ojcem, który już przecież z nimi nie mieszkał. I mieszkać nie miał…
- Przyjadę po ciebie jutro. Jak zawsze - skomentował, chcąc jakoś załagodzić atmosferę, ale Teresa jedynie wściekła rzuciła plecaczek na podłogę i wbiegła do domu, nie chcąc nawet pożegnać się z Ephraimem. Wymowne spojrzenie teściowej było więc tym, które nadało końca tej wizyty i chociaż Burnett myślał o wejściu do środka, pamiętał, że nie był sam.
W drodze do jego — wciąż to brzmiało tak nienaturalnie — domu panowała względna cisza. Allison założyła słuchawki na uszy i słuchała czegoś na telefonie, ale dorośli nie wykorzystali krótkiej okazji. Bardzo krótkiej. Znów zatrzymali się, tym razem w dobrze znanym mu miejscu. Otworzył bramę garażową zakodowanym w samochodzie przyciskiem i nie gasząc silnika, wysiadł. - Zaraz wrócę. - Nie proponował jej wejście na herbatę, bo przecież wiedział, gdzie leżały te bilety, Melody mogła być w domu, a do tego Larabel miała na tylnym siedzeniu córkę. Obie zwyczajnie chciały wrócić do domu, a on nie zamierzał tego przedłużać w zbędny sposób. Sam zresztą marzył o pójściu pod prysznic i zmyciu z siebie pyłu dnia dzisiejszego. Zupełnie jakby każdy kolejny zachód słońca witał go przypomnieniem o tym, jak bardzo to miejsce nie było dla niego. Wschody nie różniły się niczym wielkim...
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Czasem faktycznie widzimy w ludziach to, co chcemy w nich widzieć, a nie to kim faktycznie są. Czasem, chcemy wierzyć, że ktoś jest w stanie poświęcić tyle samo, dać tyle samo, ile my, ale nie zawsze działało to w ten sposób. Niejednokrotnie trzeba przejść długą, krętą i bolesną drogę, aby dojść do tego. Może dlatego była ostrożna, bo trudno mówić tutaj o kłamstwie – poza niewinnymi wymówkami, aby uniknąć spotkania z mało lubianą osobą, bądź nieszkodliwym komplementem pochwalającym czyjąś garderobę, nie miała w zwyczaju kłamać. I teraz też tego nie robiła. Zapytana, zrzucała z siebie balast, odkrywając przed Ephraimem jakiś tam kawałek siebie. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że mimo swojej sympatii i rosnącego szacunku wobec jego osoby, odmówiłaby odpowiedzi, gdyby ta była dla niej niewygodna, gdyby uznała, że jest dla niej jeszcze za wcześnie. Mimo pozornej otwartości, braku skrępowania w mówieniu o tym, co oczywiste, o faktach z jej życia, potrzebowała sporo czasu, aby otworzyć się przed kimś na tyle, aby ujawnić wszelkie wątpliwości skrywane gdzieś pod sercem. I tak, ze spotkania na spotkanie Ephraim ten szacunek i zaufanie zyskiwał. Poznając go coraz lepiej przekonywała się, że może mu napomknąć o swoich wątpliwościach względem opieki nad Allison – obawie przed tym, że czegoś może jej brakować – bo uważała, że ze względu na jego poglądy w tym temacie, mogła u niego znaleźć zrozumienie, ale liczyć na szczerą opinię.
- Bo to wciąż pięciolatka, ale na swój sposób, może nie w pełni, ale rozumie – odparła, uśmiechając się przy tym łagodnie. Może nawet pokrzepiająco? Rodzicielstwo było zadaniem trudnym do spełnienia. Trzeba było zachować stałą czujność jak podczas ostrzału, ale też wykazać się delikatnością i precyzją niczym przy rozbrajaniu bomby. To ciągłe wątpliwości, których nie dało się uniknąć. I w jakiś sposób cieszyła się, że w tym wszystkim znalazła słuchacza w postaci Burnetta. Do tej pory sama niosła ten bagaż, nie mając do końca z kim się nim podzielić – odstając jako samotna matka od grona rodziców zwykle czekających wraz z nią na swoje dzieci po zajęciach, poczucia odosobnienia było nieuniknione. Nie miała pojęcia co wydarzyło się między Ephraimem i Leonie, i zapewne nie będzie doszukiwała się informacji w miejskich plotkach, ale samo to, że widocznie nie mieszkali razem oraz ta mała chwila zwątpienia sprawiały, że miała wrażenie, iż znowu na pokrętny sposób są w podobnej sytuacji. Pozostawieni sami na placu boju z decyzjami, które nie są jednoznacznie dobre albo złe.
Paradoksalnie ten jeden gest i faktycznie zrozumienie pobrzmiewające w głosie pomogły bardziej niż kwieciste zapewnienia o swoim żalu, o współczuciu i o szczerości składanych kondolencji, których Larabel nasłuchała się już wystarczająco. – Dziękuję, raz na jakiś czas dobrze jest coś takiego usłyszeć – przyznała, bo starała się przekonać samą siebie – cholera, wiedziała, że poświęca małej całą siebie. I nie mogła uniknąć tego cienia wątpliwości, że może to nie wystarczyło. Bo nigdy nie zastąpi dwojga rodziców, może nigdy nie zastąpi biologicznej matki. Ephraim za to zaskakiwał ją wsparciem, a właściwie tym z jaką łatwością jego słowa przynosiły chwilowe ukojenie. Zabawne, bo przecież nie powinno jej to dziwić, po prostu słuchał tego, co mówiła. Czasem jednak nawet to okazywało się zbyt dużym oczekiwaniem względem drugiej osoby. – Rozumiem doskonale. Miałam propozycję pracy na miejscu, ale praca biurowa niezbyt mnie satysfakcjonowała, posterunek już wydawał się lepszą opcją, nawet jeżeli w tak małej miejscowości – wyznała. Bo tu chociaż mogła poczuć namiastkę tego, jak to było wyjść w teren, poczuć adrenalinę spinającą mięśnie, wyostrzającą zmysły. Tego nie miałaby w bazie na miejscu.
Już w sumie miała odpowiedzieć mu na zadane pytanie, ale samochód się zatrzymał przed domem zapewne Leonie. Uśmiechnęła się zatem i obejrzała do tyłu, gdzie siedziały dziewczynki. – Do zobaczenia, Tessie, widzimy się na następnych zajęciach – pożegnała się z pięciolatką uprzejmie i pewnie pomachała jej jeszcze na do widzenia. Podobnie Allison, wlepiała spojrzenie w szybę i machała chociaż Teresa ani Ephraim nie obejrzeli się w ich kierunku. – Maaamooo – rzuciła przeciągle w jej stronę Allie. – A zaprosimy Teresę na noc? – zagadnęła, przyglądając się jej uważnie. – Porozmawiam z jej rodzicami, dobrze? Chcesz coś obejrzeć? – widziała, że mała kręci się już w miejscu, dlatego podała jej słuchawki i swój telefon z jej plecaka. W czasie oczekiwania, jak w sumie w drodze do domu Ephraima, Lara układała w głowie listę rzeczy do zrobienia w domu. W pośpiechu zawsze wychodziła rano, więc spodziewała się rozgardiaszu w kuchni, w której i tak musiała znowu zrobić bałagan przy obiedzie. – Jasne, nie śpiesz się – bo przecież nie miała zamiaru go poganiać. Poza tym oprócz obowiązków domowych nie czekało na nią w domu w zasadzie nic. Tym bardziej, że Burnett w zasadzie dosyć szybko pojawił się z powrotem w samochodzie, wręczając jej bilety. A pewnie na biletach była informacja ile te kosztowały więc bez zbędnych pytań odliczyła odpowiednią ilość banknotów (nie bawiąc się już w mniejsze wartości) i wcisnęła je w miejsce przeznaczone na trzymanie napojów. – Jeszcze raz, dziękuję – odparła, chowając bilety do portfela, aby nie zapodziały się gdzieś w kieszeniach. Podała mu jeszcze dla pewności adres, bo nie miała pojęcia czy kiedyś już miał okazję odbierać od niej Teresę. – Ach, no i wracając – nagle olśniło ją, że przecież pozostawiła pytanie bez odpowiedzi. – Co do mojej motywacji, to dziadek służył w wojsku i chociaż nie przeniósł swojego zamiłowania do wojska na swojego syna, to na mnie już tak, zresztą za specjalnie nie miał wyboru, mój młodszy brat jakoś nie kwapił się, aby wstąpić do armii – odparła, uśmiechając się nieco z melancholią na wspomnienie dziadka. I w sumie ta krótka historia wystarczyła, aby znaleźli się już pod jej domem. – Jeszcze raz dzięki za podwózkę. Allie, skarbie, zbieraj się – obróciła się jeszcze w stronę małej, która oderwała się od oglądanego filmiku. Włożyła do plecaczka telefon Lary wraz ze słuchawkami, a w tym czasie Flemming odpięła się sprawnie. – Nie chcę cię zatrzymywać, ale jeżeli masz ochotę wejść i coś zjeść to będę robić obiad – nie chciała się oczywiście narzucać, ale jeżeli miałby dosyć samotnych posiłków to Lara nie miałaby chyba serca go tak odprawić bez chociażby propozycji.


Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
ODPOWIEDZ