fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
W tym zagubieniu pozostawali dzieciakami. Roztrząsali to, co niewłaściwe, doszukiwali się nieodpowiedniości, zamiast w końcu sięgnąć po to, czego pragnęli – bo w końcu byli już dorosłymi ludźmi. I doskonale wiedzieli, o czym marzą i czego potrzebują. Wystarczyłaby odrobina śmiałości, otwartości, dojrzałej rozmowy i wszystko stałoby się jasne. Nie byli spaczeni. Byli stworzeni dla siebie, zakochani niezmiennie od lat i coraz bardziej spragnieni nie tylko niewinnej bliskości. I to było zupełnie naturalne. Właściwe. I z biegiem czasu coraz silniejsze od nich. W końcu stanie się zbyt silne, by móc się temu postawić. Kiedyś w końcu delikatnie pocałunki, składane z rzadka na jego skórze, gdzieś na szyi, obojczyku, ramieniu, gdy byli przytuleni do siebie, były niemal niewinne, wypełniające nudę, pozwalały okazać, że żywi do niego dużo czułości i że lubi jego obecność. Teraz muśnięcia pozostawione w kącikach jego warg zdradzały nie tylko czułość, ale też coraz bardziej gorączkowe myśli. Nie byli jak rodzeństwo. Nigdy. Nawet wtedy, gdy ich przyjaźń była jeszcze dziecinna, chodziło o coś więcej, czego wtedy jeszcze w ten sposób nie rozumieli. Może gdyby nie wyzwiska, gdyby nie ciągłe krytyczne spojrzenia i przytłaczająca niechęć rodziców, ośmieliliby się odkryć to wcześniej. Razem. Każde jednak pozostało samo ze swoim uczuciem, a teraz złożenie ich w całość było już wyzwaniem.
Zdaje się jednak, że łatwiej, niż słowa, przychodziły im gesty. Gardła mieli zaciśnięte, ale ciała i tak lgnęły do siebie. Czuła napięcie jego mięśni, buzujące pod skórą zniecierpliwienie, a sama aż drżała z podekscytowania, gdy był tak blisko, gdy tak na nią napierał. Zrozumienie, że po prostu jej chciał, zajęło jej chwilę, ale było… oszałamiające. Chciała, żeby ją pocałował, żeby okazał się śmielszy i przełamał jej zawstydzenie. Los jednak znów miał dla nich inne plany – najwyraźniej nie było im dane być razem. Nie w ten sposób. Gdy nikt już niczego im nie wytykał, rzeczy martwe przejmowały inicjatywę, by zgasić tę coraz silniej tlącą się nadzieję.
Mówiłeś, że najlepiej wiem, co dla ciebie dobre – przypomniała mu łagodnie i lekko popchnęła go w stronę salonu, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić. To tylko trochę piasku. Trochę wody. Nic w porównaniu z tym, co sam sobie właśnie zrobił, jakby tęsknił za bójkami i jej troskliwym dotykiem pielęgniarki. Uspokoiła się nieco, gdy stwierdził, że przynajmniej nie powybijał sobie zębów. Wyglądało na to, że może pocierpi kilka dni, ale niedługo będzie znów cały i zdrowy. Zawsze się wylizywał. Gdy ona potrafiła rozpłakać się przez zdarte kolano, on ledwo krzywił się z rozciętą brwią.
Nie sądziła, że go zestresuje. Nie chciała tego. Przygryzła dolną wargę, odłożyła gazik i wolną dłonią delikatnie, kojąco dotknęła jego nagiego karku. Zrobiło jej się wstyd, bo najwyraźniej wciąż nie umiała zapanować nad myślami i językiem. Znów bezsensownie go raniła. Jakby ta rozcięta warga nie była na dziś wystarczająca.
Nie przejmuj się tym już. To… to tylko przeszłość, Drew. Teraz wszystko jest trochę inne…i my jesteśmy inni, chciała dodać, ale powstrzymała się, czując nieznośny ucisk w brzuchu na wspomnienie tego, jak blisko siebie byli w łazience. Odetchnęła cicho, głęboko, wiedząc, że znów wszystko spieprzyła. Przez jedno skojarzenie. Może lubiłby ją bardziej, gdyby była niemową. Odważyła się jednak, by spojrzeć mu uważnie w oczy, gdy znów na nią popatrzył. Delikatnie pogładziła kciukiem podbródek, a potem zdrową część wargi, nie chcąc sprawić mu bólu. Nie świadomie.
Wiem. Zawsze czułam się przy tobie… bezpiecznie. Chociaż wiem, ze gdyby mnie nie było, nie chodziłbyś tak często oklejony plastrami… – zażartowała niepewnie, bezradnie, i spuściła na chwilę wzrok. Zawsze jej bronił – a ona nie umiała obronić go inaczej, niż jakimś odpysknięciem, które, jak to dziewczynie z dobrego domu, rzadko wychodziło jej dostatecznie dosadnie. Pewnie tych wszystkich chłopaków bardziej bolał fakt, że nie zmieniała obiektu swoich zainteresowań mimo wszystkich tych głupich zaczepek, a wciąż spotykała się tylko z Drew. Zacisnęła instynktownie nieco mocniej palce na jego podbródku, gdy przez jej głowę przemknęła beznadziejnie głupia myśl, ale szybko poluzowała uścisk – za to znów uniosła spojrzenie. Bezbrzeżnie nieśmiałe, ale drugą ręką przesunęła powoli po jego karku w górę, przez szyję, włosy, aż ujęła jego twarz w obie dłonie. Początkowo przyjrzała jej się tylko, jakby chciała jeszcze raz ocenić straty, po czym zacisnęła na moment powieki. – Dasz się zaprosić na randkę? Taką… jakby randkę. Wiesz, pojedziemy do kina, na jakiś stary film, a potem zrobimy sobie maraton w domu, ściągniemy wszystkie poduszki, zamówimy coś do jedzenia, mógłbyś zostać na noc… – wyrzuciła z siebie nerwowo, jednym tchem, i dopiero nieśmiało na niego zerknęła, bojąc się, jaką ma minę. – Tak, jak mogło być kiedyś. Wiesz… – wyjaśniła niepewnie, czując, że serce ma niemal w gardle. Przecież… kiedyś już spędzali tak czas. Może bez nocowania, ale przecież chodzili na randki. Nawet jeśli nie mieli śmiałości tak ich nazywać – a teraz czuła, że to był błąd.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Gdyby nie bał się tak cholernie, że może ją jedynie skrzywdzić i gdyby nie wmówił sam w siebie, że jest gorszy..., że jest najgorszym, co mogło Ophelię spotkać. Gdyby nie przekonywał sam siebie, że czułość z jej strony i to niezrozumiałe zainteresowanie nim, nie były jedynie podyktowane współczuciem i przesadnie rozwiniętą empatią, która mogłaby być pożądaną cechą u lekarza, którym ostatecznie nie została..., o co obwiniał się w ostatnich dniach pewien, że może właśnie przez niego zrezygnowała z wieloletnich planów. Może gdyby nie to wszystko, teraz byłby w stanie zdobyć się na odrobinę więcej odwagi i zamiast tylko ostrożnie musnąć jej wargi swoimi, pocałowałby Ophelię tak, jak zawsze marzył i tak, jak zawsze pragnął, jak wyobrażał sobie czerwieniąc się i chowając twarz w dłoniach albo przyciskając ją do cienkiej i chłodnej pościeli, jakby przed sobą wstydził się tych własnych na wpół sennych marzeń, obejmując mocno Ophelię i przyciskając do swojego rozgorączkowanego, rozgrzanego ciała, przytrzymując ją delikatnie za biodra albo łopatki idealnie pasujące do jego dłoni, obsypać pocałunkami jej policzki i nos a później wpić się w jej usta, aby ledwie móc złapać oddech będący dosłownie chwilę jeszcze wcześniej jej oddechem. I wystarczała sama myśl o tych o wiele odważniejszych, przepełnionych całym noszonym w sobie pożądaniem i namiętnością, pocałunkach, żeby kolejne fale ciepła przetoczyły się przez jego ciało napinając mu znów tak samo boleśnie, co przed chwilą w łazience, mięśnie. I jej bliskość, ta sama czułość, kiedy dotykała do jego podbródka muskając go ostrożnie samymi tylko opuszkami, żeby nie sprawić mu bólu, jeśli zahaczyłaby o rozciętą wargę, nie pomagały ani trochę zapanować Drew nad wszystkim, co czuł w tym momencie.
Dopiero, kiedy wspomniała tamtą sytuację, poczuł jak w miejsce tego przyjemnie napinającego całe jego ciało rozkosznego ciepła, wlewa się taka sama, jak tych kilka lat temu wściekłość i..., żal mieszający się z poczuciem wstydu, że w ogóle doszło do czegoś tak..., obrzydliwego. Że stała się obiektem niewybrednych, chamskich żartów i że ktokolwiek miał śmiałość i czelność w ogóle pomyśleć o Ophelii w ten sposób. I mimo tych kilku lat, które upłynęły..., to wciąż bolało. Bolało tak samo mocno, jeśli nie mocniej i przez chwilę zawahał się czy nie poprosić, żeby zabrała rękę z jego o wiele za mocno opalonego karku, bo czy to nie było niewłaściwe? Tylko, że nie potrafił odmówić sobie tej przyjemności, kiedy jej szczupłe palce prześlizgiwały się coraz wyżej po skórze, żeby wplątać się po chwili w krótko przystrzyżone na szyi włosy. Nabrał głębiej powietrze zanim powoli uchylił powieki i wpatrując się w Ophelię, wyciągnął w jej stronę dłoń, żeby dotknąć do jej policzka, który pogładził kciukiem w końcu uśmiechając się nieśmiało. – Nie wydaje mi się – przyznał, żeby po chwili przytaknąć jej skinieniem głową i odpowiedzieć:
Chociaż właściwie chyba masz rację – zaczął przyglądając się uważnie jej twarzy i szczególnie oczom, w których wiedział, że spostrzeże najszybciej reakcję, jaką spodziewał się, że może wywołać tak dobranymi i zestawionymi ze sobą słowami. – Masz rację – powtórzył. – ..., bo nie miałby mnie kto nimi oklejać, gdyby nie było cię obok – dodał odrobinę śmielej i uśmiechając się mimo bólu rozchodzącego się przez całą dolną wargę na brodę, otworzył dłoń obejmując ciepłym wnętrzem cały jej policzek i zahaczając koniuszkami palców o dołeczek zaraz za uchem na szyi, który bezwiednie pogładził lekko opuszkiem. Nie był pewien czy powinien tak samo, jak nie był pewien czy może zapytać o to, co od dłuższej chwili nie schodziło Drew z myśli. Bezwiednie zmarszczył brwi i zaraz bezgłośnie niemal stęknął mając nadzieję, że nie dosłyszała. Spoważniał i przez moment zastanawiając się jak, zapytał:
Lia..., ale dali ci spokój jak wyjechałem..., prawda? – Bardzo chciałby usłyszeć, że tak właśnie się zadziało, jednak miał nadzieję, że wiedziała i pamiętała, że wolałby dowiedzieć się prawdy jaka by nie była, ale zaraz zajęła myśli Drew czymś zupełnie innym..., czego zupełnie nie spodziewał się, że może powiedzieć. Że może zaproponować. Wpatrywał się w twarz Ophelii i oddychając chwilę znów o wiele płycej, jak kilka minut wcześniej, kiedy niewiele brakowało, żeby pocałował ją wreszcie w tej za małej, żeby pomieścić wszystkie emocje jakie nosili w sobie, łazience, potrząsnął głową znowu uśmiechając się tak nieśmiało. – Na randkę? – Powtórzył po niej. – Czyli..., chodziliśmy na randki? – Dopytywał wyciągając co i raz w jej stronę twarz — sam nie był pewien nawet, w którym dokładnie momencie oderwał od jej policzka dłoń, żeby oboma złapać ją ledwie cal albo dwa nad biodrami. – A dzisiaj? – Zapytał nie odrywając od jej spuszczonych niepewnie, nieśmiało oczu utkwionych spojrzeniem gdzieś po środku jego pokrytej wciąż kropelkami wody klatki piersiowej, wzroku. Uniósł się ostrożnie na poduszkach i przyciągając ją powoli i ostrożnie coraz bliżej, powtórzył:
Dzisiaj mógłbym zanocować? Moglibyśmy posiedzieć tutaj i pooglądać coś..., co byś chciała... Albo posiedzieć nawet w tej ciszy – dodał niemal dotykając do jej podbródka nosem; nie przestawał wyciągać się w jej stronę już cały i nie odrywając od jej policzków i warg, oczu ukrytych z każdym mrugnięciem pod powiekami i rzęsami jak ciemne skrzydła motyla. A kiedy najmniej się spodziewała..., pociągnął ją mocniej na siebie i pocałował w zagięcie szczęki, po którym prześliznął się niebezpiecznie szybko i niżej na szyję. Czy nie przekroczył właśnie tej granicy, której nie powinien nigdy przekroczyć? Nie mógł dłużej już wytrzymać przyglądając się jej jedynie; chciał, żeby oparła się o niego i pozwoliła nasycić swoim zapachem i miękkością ciepłej skóry — przesiąknąć nią do szpiku kości, żeby nie zapomniał nigdy tych chwil.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
O nic go nie winiła. Była wręcz pewna, że gdyby nie on, z całym tym bagażem nieszczęść, który poniekąd na nich ściągnął, nie byłaby ani trochę szczęśliwa. Nie znalazłaby w sobie odwagi, żeby skupić się na pasji ani śmiałości, by jakkolwiek się buntować. I nie miałaby tych wszystkich słodkich snów, w których pojawiał się nagle nad nią, oparty na łokciu, przyciskał ją delikatnie do materaca i sunął nosem po jej włosach, policzku, szczęce, szepcząc słowa, których rano nigdy nie pamiętała, choć tak bardzo chciała. Był najlepszym, co ją w życiu spotkało. Został łącznikiem między jej naiwnym światem dobrej lekarskiej rodziny, a prawdziwym światem, w którym nie wszystko jest przedstawiane w kolorze. Ciągnęło ich do siebie od początku i ten magnetyzm musiał być im przeznaczony, nawet jeśli na początku był tylko dziecinną sympatią. Choć teraz pozostała między nimi pamięć o tych niewinnych gestach i uśmiechach, wszystko domagało się, by postawili kolejny krok do przodu. Przełamali barierę tylko przyjaźni i pozwolili sobie sprawdzić, jak bardzo ich ciała do siebie pasują, jak wręcz nierealnie są dla siebie stworzeni, jak idealnie palce układają się w zagłębieniach. Niepotrzebnie się temu stawiali – a równocześnie ta twarda postawa była wyrazem największej czułości, największego szacunku i ogromnej troski, którą darzyli siebie nawzajem. Gdyby tak po prostu rzucili się na siebie, zaprzeczyliby miłości. A przecież ona, choć ukryta najgłębiej, jak się dało, była najważniejsza.
Chciała być jego ukojeniem. Nie chciała przyciągać złych wspomnień i zrobiła to w zasadzie nieświadomie, nie wiedząc, że jeszcze go to boli. Ona już z tego wyrosła – może dlatego, że ostatnie dziesięć lat spędziła na miejscu, widząc wszystkie przemiany rzeczywistości, dojrzewanie tych rozwydrzonych dzieciaków, ich wyjazdy, ich zmiany podejścia, przewroty życiowe. To, jak widziała Lorne Bay, ewoluowało. Mogła oderwać się od przeszłości i być tu i teraz, z nim, w innej, bardziej otwartej formie. Bo już chyba nikt nie pokazałby ich palcem. Nikt nie rzuciłby już kąśliwej uwagi. Wiedziała o tym. Chciała mu to pokazać i sprawić, że już nigdy w jego oczach nie będzie łez smutku czy zdenerwowania, że już nigdy jego mięśnie nie napną się ze stresu. Chciała, żeby zawsze tak dotykał jej policzka, i żeby nigdy już jej nie odpychał. Nie tak, jak ostatnio. Przeczesała czule jego włosy, starając się nie odetchnąć zbyt głęboko jego zapachem. Uniosła na niego rozpromienione spojrzenie i roześmiała się cicho, ciepło, kręcąc lekko głową. To był jej Andrew.
Najwyraźniej musiałam urodzić się twoją osobistą pielęgniarką – zażartowała, ale zaraz westchnęła błogo i aż zmrużyła oczy, gdy sięgnął za jej drobne ucho. Jak to możliwe, że znajdował tak pozornie prozaiczne punkty na jej ciele, a ona była gotowa drżeć i wić się, gdy tylko sięgnął tam choć opuszką? Delikatnie przechyliła głowę, chcąc jeszcze chwilę sycić się tym słodkim dotykiem. Tym, że byli blisko, bez żalów, wyrzutów, po prostu.
Tak. Po… kilku tygodniach? Gdy znudzili się moim nieszczęściem – uśmiechnęła się niepewnie, trochę gorzko, bo wspomnienie jego wyjazdu wciąż bolało. Może gdyby nie zostali sobie odebrani tak gwałtownie, gdyby mieli czas, żeby się pożegnać, pobyć jeszcze chwilę razem, byłoby inaczej. Może ta wyrwa, która powstała w jej sercu, miałaby mniej poszarpane krawędzie. Teraz jednak najważniejsze było to, że znów miała go obok. Wrócił, a rany zabliźniały się, miejsca po dawnej nieśmiałości wypełniając iskrzącą się jeszcze dość niepewnie odwagą. – Chyba tak… Też nigdy tego nie zauważyłeś? – zaśmiała się cicho, a gdy złapał ją nad biodrami, wygięła się delikatnie, jakby instynktownie chciała przylgnąć do niego. Czy oglądanie gwiazd na plaży, gdy piasek kleił się do wilgotnej skóry, nie było randką? Czy trzymanie się za ręce w kinie i zerkanie na siebie nieśmiało przy każdej romantycznej scenie, nie było randką? Każda książka doszukiwałaby się w tym czegoś więcej. Każda książka dodałaby też pocałunek na koniec – ale Ophelia i Andrew zawsze bali się zrealizować ten scenariusz do końca. – Dzisiaj? – szepnęła, czując ukłucie podekscytowania dość intensywne, by uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Rozkoszne ciepło rozlało się w jej brzuchu, oszałamiające do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, że byli coraz bliżej siebie. Jej plecy wyginały się miękko, bez trudu ulegając jego dłoniom.
Tak… – odparła po prostu, niemal bezgłośnie, ledwo widząc go już spod przymkniętych powiek. Chciała dodać coś jeszcze, ale nagle opierała się już na jego nagiej piersi i wszystkie kontury świata się rozmyły. Wyrwał z jej ust słodki, błogi jęk, przeczący całkowicie temu, że byli tylko przyjaciółmi. Mógł poczuć delikatne drżenie jej ciała i to, jak cudownie mięknie, staje się wręcz wiotka i układa się na kanapie, na wpół wsparta na nim. Oparła opuszki jednej dłoni na jego żebrach i miała wrażenie, że jego skóra aż parzy. Chciała go pocałować – ale ze wszystkich możliwych, najbardziej namiętnych pieszczot, ta wydawała jej się najbardziej zakazana. Musnęła go więc wargami za uchem, kilka razy, z każdym kolejnym bardziej znacząco, a potem zostawiła już długi, wilgotny pocałunek w miejscu, gdzie szyja łączy się z ramieniem. Zakręciło jej się w głowie. – Zostań dziś… – powtórzyła drżąco, zaglądając mu w oczy. Jej własne były zamglone, nieprzytomne, a w sposobie, w jaki pogładziła jego pierś, mógł wyczuć, że niczego nie chciała bardziej.

Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
barman — moonlight bar
27 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Little things I should have said and done I just never took the time; you were always on my mind
Ophelia Crawford

Nie pomyślałby nigdy, że dzięki niemu do czegokolwiek doszła albo cokolwiek osiągnęła. Że dzięki niemu znalazła siłę, żeby przeciwstawić się i Crawfordowi. Że stal się jakąkolwiek motywacją, aby skupiła się na swojej pasji — i czasami zastanawiał się jak wiele przedstawiających go zdjęć miała u siebie, ale nie miał nigdy wystarczająco odwagi, żeby spytać o to Ophelię. I kiedy myślał o wszystkich takich chwilach, w których w ostatnim momencie wycofywał się albo powstrzymywał, żeby nie zrobić kroku w przód, dochodził do bolesnego wniosku, że jest pieprzonym tchórzem — nawet teraz..., zamiast objąć ją mocno jeszcze w tym mdłym świetle zaparowanej łazienki i pocałować tak, jak od dawna marzył; marzyli oboje zupełnie nieświadomi tego, że każdą noc śnią te same sny o sobie. O czułych pocałunkach. O delikatnych muśnięciach jedynie opuszkami palców rozgrzanej już zdecydowanie nie tylko słońcem miękkiej i opalonej skóry. O cichych wyznaniach powtarzanych w jej wargi. I o tym wszystkim, o czym wstydzili przyznać się przed samymi sobą a co dopiero tym drugim i czego mimo wszystko pragnęli, jednocześnie bojąc się, że jeden nieprzemyślany gest mógłby zniszczyć wszystko to, co było i co mogło rozwinąć się między nimi jeszcze, jeśli odważyliby się wreszcie zrobić krok w przód. I im dłużej przyglądał się Ophelii, im mocniej zaciskała wplątane w jego włosy palce i im bliżej jego była, tym coraz silniej miał wrażenie, że był w stanie odsunąć od siebie te wszystkie nie dające mu do tej pory obawy. Że był w stanie przekonać sam siebie, że nie mógłby jej skrzywdzić a to, co do niej czuł nie było tak nieodpowiednie, jak powtarzali wszyscy. Że jeśli postarałby się bardziej, naprawdę mógłby zasługiwać na nią i potrafiłby sprawić, żeby była szczęśliwa, ale kiedy wspomniała tamtą chwilę, tamtą nieprzyjemną i wciąż żywo raniącą uwagę chłopaka, poczuł się tak, jakby cała ta wzbierająca w nim pewność nagle wyparowała. Jakby zniknęła gdzieś w środku ukryta znów bardzo głęboko.
Oboje cierpieli z powodu tego rozstania, ale był pewien, że to Ophelii było o wiele trudniej, o wiele ciężej, bo została tutaj z tymi wszystkimi ludźmi, którzy mieli wiecznie pretensje do nich, chociaż nie wiedzieli nic o ich dwójce a tym bardziej o tym, co między nimi było — sami nie wiedzieli przecież nawet czy to jedynie przyjaźń, czy cokolwiek więcej i chyba nadal nie potrafiliby jednoznacznie odpowiedzieć wstydząc przyznać się do tego najszczerszego uczucia, którego nie chcieli stracić. Chronili tą miłość nieświadomie i w tak cholernie pokrętny sposób, czym udowadniali jedynie siłę i szczerość łączącego ich uczucia. I nawet teraz zastanawiając się wciąż na jak wiele mogliby pozwolić sobie po tych wszystkich latach rozłąki, mogli udowodnić przede wszystkim samym sobie jak ważna była łącząca ich więź. Przyglądał się Ophelii najuważniej, jak tylko był w stanie chcąc wyłapać każdą najmniejszą zmarszczkę na jej czole albo koło oczu, jeśli ściągnęłaby w niezadowoleniu brwi, najdrobniejszy grymas na jej ustach, gdyby wykrzywiła je nie chcąc, żeby pozwalał sobie na tak wiele, a gdyby zabrakło jej śmiałości, żeby się odezwać i zwrócić mu uwagę, że posuwa się za daleko. Tylko, że..., nie zauważył niczego takiego — przeciwnie... Miał wrażenie, że z każdą sekundą ulegała mu coraz bardziej i poddawała się jego silnym, chociaż przesuwającym się tak delikatnie po jej ciele dłoniom. Wpatrywał się w nią z niezrozumiałym zachwytem, nie mogąc jednocześnie pojąć jak to możliwe, że nie zaprotestowała nawet na moment.
Dzisiaj – wyszeptał między jednym a następnymi pocałunkami, którymi obsypywał szyję Ophelii miejsce przy miejscu, jakby chciał naznaczyć śladem swoich ust każdy cal jej skóry. – Dzisiaj i kiedy będziesz chciała – dodał o wiele ciszej, kiedy oparła się o jego pierś z tym westchnieniem, które miał wrażenie, że nie wydostało się z jedynie z jej gardła, ale o wiele głębiej z jej wnętrza. A kiedy ułożyła się po części opierając o niego, lekko obrócił się na bok i wciągając cały na kanapę, jednocześnie zrobił więcej miejsca, aby mogła ułożyć się wygodniej. I ledwie musnęła ciepłymi wargami jego szyję zaraz za uchem, przez całe ciało Drew przeszedł przyjemny dreszcz, za którym to samo ciepło rozlało się w dole brzucha, tak że przez chwilę zastanawiał się czy powinien się poruszyć, aby ostatecznie podciągając wyżej nogę zasłonić się nią i jednocześnie całkiem bezmyślnie wsunąć kolano między jej napięte uda — tak cholernie nie chciał jej skrępować reakcją własnego ciała zawstydzającą go coraz mocniej, bo nie chciał, żeby pomyślała, że może zamierzał wykorzystać sytuację i..., ją. Wystarczała Drew sama jej obecność i bliskość; tych kilka pocałunków i jej delikatny dotyk, kiedy przesuwała sami opuszkami po jego żebrach. Chciał, żeby ten moment trwał wiecznie... Lekko odchylił głowę tak, żeby móc spojrzeć Ophelii w oczy i uśmiechając się, odpowiedział nucąc cicho:
It’s so lonely just sitting and dreaming of that girl a thousand miles away. – I złapawszy jej opartą o jego pierś szczupłą dłoń tak małą w jego ręce, ucałował jej wierzch a potem każdy z paliczków jej długich palców z osobna. I zastanawiał się tylko, dlaczego nie zaczął tej starej piosenki od początku...
Well, it's so very hard to have to leave the one you love.
niesamowity odkrywca
m.
fotografka — Beast Daylight Photo Studio
26 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Niedoszła lekarka, niedoszła dziennikarka, niedoszle szczęśliwa. Wszystko dostała od ojca, ale z remontem i samotnym życiem została w pojedynkę.
Miała dużo jego zdjęć. W tym nieliczne wspólne, cudzego autorstwa, ale czuła się do nich wyjątkowo przywiązana. Zawsze miała wrażenie, że dobrze razem wyglądają. Że… ładna z nich para. Od jego wyjazdu rzadko jednak je oglądała, obawiając się palenia łez pod powiekami i jeszcze silniejszej fali wspomnień, która mogłaby ją zgnieść. Gdy wybierała zdjęcia na ścianę w salonie, starając się znaleźć te najwięcej dla niej znaczące, opowiadające jej historię, czuła się dziwnie. Jakby wracała do innego świata. Jakby widziała zupełnie nierealne sceny, istniejące tylko w jej wyobraźni i tylko na fotografiach – a równocześnie była w stanie dokładnie przypomnieć sobie jego zapach, jego dotyk, a czasem nawet dokładne słowa i ton. Choć początkowo, gdy stanął przed nią po tylu latach rozłąki, wydawał się utkany ze snu, marzeń i starych zdjęć, teraz był już zupełnie prawdziwy. Może nawet tak prawdziwy, jak nigdy – bo nigdy jeszcze nie czuła go tak wyraźnie, nie była tak blisko niego. Chciała, żeby został tu, z nią – albo gdziekolwiek indziej, bo była pewna, że mogłaby już dla niego wyjechać na drugi koniec świata, i żeby już nigdy nie był tylko chłopakiem z fotografii, istniejącym w odległym świecie. Chciała zawsze tak wyraźnie czuć ciepło jego skóry, słyszeć jego oddech, móc znaleźć palcami miejsce, w którym bije jego serce. Był jej wszystkim. Nawet jeśli nie miała jeszcze odwagi tego powiedzieć – ale słyszała te słowa w swojej głowie coraz wyraźniej.
Żadna uwaga, żadna zaczepka nie bolała jej tak, jak jego brak. Jak moment, w którym nie mogła już nawet obejrzeć jego nieco krzywych, choć starannie pisanych liter, i dowiedzieć się, co u niego. W którym nie mogła już przytulić nieśmiało nosa do papieru z nadzieją, że poczuje choć cień zapachu jego wody kolońskiej. Przeszłaby dużo więcej, gdyby cokolwiek było gwarantem ich ponownego spotkania. Gdyby wiedziała, że tamtego dnia przyjechał pod jej dom, rzuciłaby wszystko, rozwścieczyłaby ojca, żeby tylko wpaść w jego ramiona i napatrzeć się znów na jego uśmiech. Gdyby miała chociaż pewność, że w końcu po tylu latach znów wpadną na siebie i dostaną jeszcze jedną szansę, codziennie trzymałaby głowę uniesioną wyżej – i skupiałaby się na tej nadziei. Codziennie liczyłaby na to, że to już ten dzień. A jednak – choć nie dostała od życia żadnej gwarancji, żadnej nawet obietnicy, że jeszcze kiedyś będzie mogła przytulić się do Andrew, wytrzymała do tego momentu. A jej uczucia ani trochę nie osłabły.
Zamknęła oczy i odchyliła delikatnie głowę do tyłu, pozwalając mu na te słodkie pocałunki z cichym westchnieniem aprobaty. Przez chwilę miała wrażenie, że go rozumie – tę czułość i duszoną namiętność, którą nie chciał jej spłoszyć. Chciała wierzyć, że to istnieje. Oparła policzek na jego ramieniu, przyciskając się do oparcia kanapy, bo choć siedzisko było szerokie, chciała czuć Andrew ciasno przy sobie, a równocześnie dać mu przestrzeń. Pozwolić na ucieczkę, gdyby stała się zbyt męcząca, zbyt nachalna, zbyt rozedrgana. Jego kolano między nogami uświadomiło jej, że nie myliła się. Pożądał jej. Myśl o tym przywołała na jej policzki rumieńce i Ophelia delikatnie zacisnęła uda, jakby chciała go przytrzymać w tej pozycji. Wiedziała, że nie chce jej wykorzystać. Wiedziała, że nie mógłby jej skrzywdzić. I choć gorąco w jej brzuchu aż paliło, a dłonie lekko drżały z emocji, wiedziała, że tutaj muszą zostać. Z tym się oswoić. Nieśmiała fantazja o tym, że następnym razem mogliby iść o krok dalej, sprawiła, że wtuliła się śmielej w Andrew. Miała nadzieję, że to nie jest tylko wina alkoholu, albo tylko wina samotności. Chciała, żeby poczuł do niej to, co ona czuła do niego. I choć wiedziała, że to samolubne i że najlepiej byłoby mu z inną, coraz słabiej się temu stawiała, czując, że jej szczęście jest właśnie tutaj, leży przy niej, patrzy jej w oczy i nuci tak, jak kiedyś. Z nieśmiałym uśmiechem spojrzała na ich splecione dłonie. Dlaczego musieli z tym walczyć, gdy w końcu czuła, że im obojgu jest tak dobrze?
Yes, it's still lonely having just her picture here with me, and I know I just can't stand it anymore… – odpowiedziała mu cicho, z lekkim uśmiechem, choć przecież zdarzało jej się to tak rzadko. Teraz jednak najwyraźniej czuła się bezpiecznie, pewnie, i nie bała się ujawnić tego niewinnego, delikatnego głosu, za który tyle razy była ganiona. Odwdzięczyła mu się pocałunkiem w policzek, długim i znaczącym, a potem ostrożnie przytuliła nos do jego obojczyka i głęboko, głośno odetchnęła jego zapachem, odprężając się tak, jak nie mogła już od dawna. W końcu była na swoim miejscu.
I'm gonna leave right now and go back where I ought to be, goin' home to the girl that I adore.

zt×2
Andrew Swallow
niesamowity odkrywca
viol#9498
ODPOWIEDZ