były aktor — bezrobotny
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Zdobywca Oscara. Lokalny duch. Koneser kokainy.
7. + Outfit

Matthew nie pamiętał kiedy ostatni raz się tak stresował. Przed wyjściem siedział w domu i się zastanawiał czy podjął dobrą decyzję. Nie wiedział co mu strzeliło do głowy, żeby zaprosić kogoś na randkę. Właściwie to nawet nie wiedział czy to była randka. Czy mógł to nazywać randką? Czy w ogóle powinien iść na randkę? Spojrzał na dłoń, a konkretnie na obrączkę, której nigdy nie zdjął. Nie nosił jej, żeby ukrywać swój wolny stan. Świat wiedział o jego tragedii i to przerażało go jeszcze bardziej. Nie wiedział czy paparazzi jeszcze się nim interesują. Nie był interesującym człowiekiem. Przy pierwszych dwóch latach po śmierci Michelle rzeczywiście jeszcze koczowali pod bramą jego posiadłości. Każdy liczył na to, że któremuś z nich uda się uwiecznić na fotografii Matta. Z czasem jednak kiedy do nich dotarło, że ten rzeczywiście nie wyjdzie z domu, przestali przychodzić. Jemu było to na rękę. Teraz modlił się o to, żeby świat o nim zapomniał i żeby wszyscy dali mu spokój.
Dotarcie do baru było dla niego sporym wyzwaniem. Pomijając niezależne od niego wizyty w szpitalu z powodu przedawkowania, była to dla niego najdłuższa podróż od śmierci Michelle. Poważnie nie wychodził z domu i żył tylko i wyłącznie na terenie swojego domu. Jego agentka i pracownicy byli już do tego przyzwyczajeni. On zresztą też. Postanowił też, że spróbuje przetrwać to spotkanie na trzeźwo. Zdawał sobie sprawę z tego, że może to być wyzwanie. Tym bardziej, że nie pamiętał kiedy ostatni raz był trzeźwy. Istniała też szansa, że pod wpływem narkotyków, albo alkoholu zachowywałby się lepiej niż na trzeźwo. Mimo wszystko, na wszelki wypadek zaopatrzył się w odrobinę kokainy. W razie gdyby wszystko zaczęło go przerastać. Poprosił swoją asystentkę, żeby zarezerwowała mu stolik w jak najbardziej ustronnym miejscu i żeby upewniła się, że będzie mógł siedzieć tyłem do sali, żeby przez przypadek nie zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Ze względu na swoje dziwactwa mógł zaprosić Marissę do siebie, ale postanowił, że zapewne ona swobodniej by się czuła w towarzystwie ludzi, w jakimś miejscu publicznym. Poza tym… prawda była taka, że nie ufał sam sobie i też wolał miejsce publiczne. Był przyzwyczajony do zawstydzania samego siebie i później słuchania od agentki o tym jaki jest beznadziejny i że niczym się nie przejmuje. Tak czy siak naprawdę chciał, żeby tym razem było lepiej. Poprosił nawet kierowcę, żeby zmienił auto na jakieś mniej rzucające się w oczy. Dodatkowo w barze, incognito był ktoś z jego pracowników. Nie wiedział kto, ale wiedział, że są z nim. Sam ich o to poprosił. Chciał dodatkowe zabezpieczenie.
Wchodząc do baru naciągnął czapkę na głowę i podszedł do kogoś z baru informując, że ma rezerwację. Dosyć sprawnie został zaprowadzony do stolika, wymienił uśmiech z kelnerką, zamówił sobie szklankę wody i czekał.
Przez czas oczekiwania wpatrywał się w swoje dłonie, które się trzęsły. Nie wiedział czy ze stresu czy z powodu braku alkoholu. Cieszył go tylko fakt, że Marissa o wszystkim wiedziała, więc nie będzie musiał przed nią udawać. W końcu kobieta się pojawiła kładąc mu delikatnie dłoń na ramieniu. –Cześć. – Przywitał się wstając i obdarowując ją uśmiechem i delikatnym uściskiem dłoni. Nie wiedział czy powinien się odważyć na pocałunek w policzek. Odsunął jej krzesło, a później wrócił na swoje miejsce. Zdjął nawet czapkę z głowy, bo nie chciał być niekulturalny. –Przepraszam za prawdopodobnie najgorszy stolik w barze. – Zażartował, bo w sumie nie było jakoś źle, ale obawiał się tego, że ludzie mogli od niego oczekiwać nie wiadomo jakich luksusów. –Jeszcze raz dziękuję, że zgodziłaś się gdzieś ze mną wyjść. Domyślam się jaki masz napięty grafik. – Praca w szpitalu nigdy nie była łatwa. A Marissa, była jedyną osobą, która nie traktowała Matta z pogardą kiedy był pacjentem. Dawno nie odczuł dobroci, która była bezinteresowna.

Marissa Cooper
ambitny krab
małpie psoty