lorne bay — lorne bay
32 yo — 333 cm
Awatar użytkownika
about
It sort of feels like I'm runnin' out of time. I haven't found all I was hopin' to find; And you're startin' to bore me, baby. Why'd you only call me when you're high?
I.
If you can feel real fears then
I'm gonna leave you shivering, oah
I'm gonna make you, I'm gonna make you
Into a real boy, the big reveal boy



           Nie tęskniła za Lorne Bay. Od czasu tego bożonarodzeniowego obiadu, który okazał się kompletną porażką ani razu nie myślała o powrocie. Nie tęskniła. Świadomie wybrała dla siebie inne życie, a rodzinne strony mogły jej jedynie przypomnieć to, że wszystko co dla siebie zbudowała wydawało jej się jedynie mistyfikacją. Tyle, że do tego nowego życia należeli ludzie pokroju Remingtonów. Ludzie, którym ciężko było odmawiać kiedy o coś prosili. Zwłaszcza, gdy stanowiło to przysługę, o której spłatę warto byłoby upomnieć się w przyszłości. A jak trudnym miałoby być zajęcie się dawnym kolegą ze szkoły? Sprzątała już gorsze bałagany. Odkąd pamiętała - potrafiła wyciągać zagubionych chłopców z tarapatów. Nie miała zamiaru nikogo ratować, ale też nie musiała. Wystarczyła, że potrafiła sprawiać, by prezentowali się przyzwoicie. Nic nadzwyczajnego - w końcu tak wyglądało już i tak całe jej narzeczeństwo.
         Tym sposobem mimo dziesiątek zignorowanych rodzinnych uroczystości ostatecznie wróciła tu dla Rickiego. I w gruncie rzeczy tak niewiele się zmieniło. Bo kiedy jego ojciec odpowiedział jej, że pewnie znowu siedzi pijany w jakimś barze. Nie musiała nawet długo go szukać. Cóż, ciężko porzucało się dawne nawyki. Wypatrzyła go stając w drzwiach. Jeszcze przed przekroczeniem progu jednego z tych przybytków w których przesiadywali w liceum.
Wszystko zaczyna się zatrzymywać. Kelner przystaje. Goście przy stoliku obok milkną. W tym przyćmionym świetle zdaje się ześrodkowywać na sobie wszystko - rzędy butelek, stoły, szeregi okien. Czyli właśnie tak wyglądają spotkania po latach, kiedy mają jakiekolwiek znaczenie.
         Zamówiła dwa kieliszki z whiskey, by nachylając się nad nim, przesunąć je po drewnianym blacie zajmowanego przez niego stolika.
           – Dickie.
         Rzuciła tak niezobowiązującym tonem, jakby ich drogi nie rozeszły się po tym wszystkim. Jakby nie połączyły ich niewybaczalne błędy, jakby nie podzieliły ich lata wypełnione kolejnymi, już popełnianymi niezależnie od siebie. I zamiast spojrzeć w jego stronę, wzrokiem omiotła dziewczynę, którą pewnie zabrał by na tę noc u siebie, gdyby Vivian pojawiła się w barze nieco później. Odrosty i źle dobrana pomadka. Najwyraźniej ktoś tu z wiekiem robił się mniej wybredny. Dopiero po dojściu do tego wniosku wyczekująco spojrzała na Richarda. Tak jakby już zdążyła znudzić się czekaniem aż sam jak duży chłopiec pozbiera swoje zabawki i zajmie się swoją towarzyszką.
         – Podobno potrzebujesz niani. Co prawda nie robiłam tego od ostatnich wakacji w liceum, ale mam świetne referencje.
         Nie miała skrupułów udawać, że wpadli tu na siebie przypadkiem. Bo jak miałaby znów znaleźć się znowu przypadkiem w tym mieście? Nie mając pojęcia na ile mógł się jej spodziewać. Czy cokolwiek wiedział o planach ojca. I na ile właśnie udało jej się popsuć mu ten wieczór.
powitalny kokos
nick
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Bywały wieczory, typowo letnie, gdy powietrze było tak gęste od nagromadzonego kurzu, że mimowolnie powracał myślami do nich. Od tamtego wypadku nigdy nie myślał o nich jako o pojedynczych jednostkach. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że zespolili się ze sobą i byli dla niego jednym organizmem. Potępiającym go i unikającym. Zapewne żyli gdzieś na przedmieściach. Mieli ogromny dom i dzieci w piaskownicy. Prowadzili jedno z tych wygodnych żyć, gdzie ona przymykała oczy na jego kochanki, a on odwdzięczał się prezentami.
Prestiżem, pieniędzmi, pozycją.
Przecież na tym właśnie zawsze jej zależało. Mimo wszystko nie bywał zdegustowany. Przywoływał tę wizję, bo pragnął namacalnie poczuć ich obecność, a potem przechodził nad tym do porządku dziennego. Wiedział, że w jego pamięci dorośli, założyli rodzinę i kiedyś razem z nim umrą.
Brzmiało to dość niedorzecznie, ale dopóki powstrzymywało Remingtona od wykręcenia znanego na pamięć numeru, wszystko było dobrze. Tak przynajmniej sobie wmawiał, a był specjalistą od kreowania rzeczywistości według jego własnego widzimisię. W końcu nadal był rozpieszczonym gówniarzem i wiedziała to panienka, którą bajerował przy barze.
Nie zapamiętał jej imienia, gardził jej plebejską szminką i mogłaby lepiej konturować twarz. Ale racja, nie mógł być zbyt wybredny, bo nadal był posiniaczonym dzieckiem po wylewie.
Musiał uważać na siebie i nie prowokować niebezpiecznych sytuacji. Powinien zdecydowanie wybić sobie z głowy tę pieprzoną organistkę i jej ochroniarza. Wszystko to zawierało się w jednym pragnieniu- wyruchania jakiejś dzierlatki, która rano sama ucieknie z jego łóżka.
Cel był niemal osiągnięty i już podnosił się, by zamówić im taksówkę, gdy nagle usłyszał głos. Ten ze wspomnień brzmiał zupełnie inaczej, ale najwyraźniej zapomniał o lekkiej chrypie, która niegdyś przyprawiała go o ciarki. Jak i jej ciało, które omiótł pozornie obojętnym wzrokiem. Na co liczyła? Na fanfary i rzucanie się jej w ramiona?
Wybrała tego drugiego, a takiej zniewagi Remington nigdy nie był w stanie wybaczyć.
- Teraz jesteś dziwką mojego ojca? Ile ci płaci? - zapytał mimochodem, ale gestem ręki spławił dziewczątko w kiepskiej szmince i przysiadł się do tego demona, który przybrał ziemską postać Vivien Graysmark.
Sięgnął po szklaneczkę i opróżnił ją do dna. Zapowiadało się na rozmowę, a ta nigdy nie przebiegała dobrze, gdy był trzeźwy. Inaczej, gdyby nie był wstawiony to straciłby odwagę i nie próbował ją udusić. A czuł, że musi to zrobić. Może nie dziś i nie, gdy przemawia w imieniu jego ojca, ale chyba znalazł sobie nową fantazję i chciał się napawać, zwłaszcza gdy łowił ją wzrokiem i zastanawiał się, co do cholery tutaj robiła.
Chyba nie odgadł odpowiedzi, bo mimo pustej szklanki siedział i patrzył w oczekiwaniu na wiarygodne wyjaśnienia.

vivien graysmark
lorne bay — lorne bay
32 yo — 333 cm
Awatar użytkownika
about
It sort of feels like I'm runnin' out of time. I haven't found all I was hopin' to find; And you're startin' to bore me, baby. Why'd you only call me when you're high?
           Wydawał jej się pokonany. Jak tamtego poranka, kiedy w końcu uświadomił sobie, że stało się coś złego. Tak wyglądali rozpieszczeni chłopcy, którym zabrakło sił, gdy pierwszej napotkanej na swojej drodze przeszkodzie. Nie mogła już po tym na niego patrzeć. Nie po tym kiedy po raz pierwszy zobaczyła w nim tego złamanego człowieka. Jakaś część jej znienawidziła go za jego słabość, zazdrościła mu jej. Bo wiedziała, że sama nigdy nie mogłaby sobie na nią pozwolić.
           Dlatego tak kurczowo trzymała się swojego narzeczonego, ten nigdy nie wydawał jej się równie ludzki, co Dick tamtego dnia.
Po tym wszystkim zrezygnowała ze snucia wizji tego jak dalej mogły potoczyć się jego losy. Choć skłamałaby twierdząc, że nie myślała o nim. Bo w głębi duszy wiedziała, że to ich wina. Że to oni do tego doprowadzili. To oni skonfrontowali tamto rozpieszczone dziecko z gorzką rzeczywistością dorosłych. A teraz sama zmusiła się do tego co powinna zrobić już dawno - do skonfrontowania się z jego teraźniejszością. Do przełknięcia konsekwencji własnych czynów.
           Na chwilę krew odpłynęła z jej twarzy, co spróbowała zamaskować lodowatym uśmiechem, kiedy wzmianka o pieniądzach wybrzmiewała w jej uszach niewspółmiernie bardziej wulgarnie niż epitet po który sięgnął.
           Chyba po tym właśnie poznaje się przyjaciół - wiedzą gdzie uderzyć, by zabolało. Przez chwilę poczuła się jak tamta zgubiona dziewczynka, która w trakcie pierwszych lat spędzonych w szkole nieustannie musiała radzić sobie z podobnymi uwagami. Czyli miała rację wtedy pamiętając o tym, że oni wszyscy uważali się za lepszych od niej.

Oni wciąż tak ją postrzegali.

           Od dawna nikt nie pomyślałby już o sugerowaniu jej czegoś podobnego. Może poza jej własną rodziną i przyszłymi teściami.
           Choć nie zabolało to już tak jak dawniej, kiedy w końcu doszła do momentu, gdy podobne sugestie mijały się z prawdą.
           – Czyli teraz trzeba płacić kobietą, by wytrzymały w twoim towarzystwie? – odparła z teatralnym zaniepokojeniem, zajmując miejsce po swojej, pożal się boże, poprzedniczce. Widząc w jakim tępie poradził sobie z pierwszym kieliszkiem, podsunęła mu jeszcze swój. W końcu i tak wrzuci to w koszta.
         – Może powinieneś dać nam wszystkim trochę większy kredyt zaufania? Może wszyscy po prostu się o ciebie martwimy Rick.
           W gruncie rzeczy nie było to do końca kłamstwem, przynajmniej z jej strony. Mimo, że wspominając o tym jednocześnie od razu się wycofywała, pozwalając by jej słowa zabrzmiały raczej jak kpina, niż szczere wyznanie. Zawsze właśnie tak to między nimi wyglądało. I w tym momencie to stanowiło szczyt tego na co mogła się zdobyć. Zwłaszcza, gdy wiedziała, że Dick prędzej złamały jej wyciągnięte w jego stronę ramię, niż zdecydowałby się na nim oprzeć.

Dick Remington
powitalny kokos
nick
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Było w niej zdecydowanie coś, co sprawiało, że miał pierwotną ochotę połamać jej kości. Rzadko (przynajmniej na trzeźwo) czuł coś takiego wobec kobiety i gdyby jeszcze miał śladowe ilości sumienia to przeraziłoby go to. W końcu wśród wszystkich znanych mu przedstawicielek płci żeńskiej ta była mu najbliższa. Najwyraźniej jednak czas zamiast leczyć rany polał je kwasem i był w stanie patrzeć tylko na nią z wrodzoną niechęcią.
Obrzydzeniem, bo wybrała tego innego. Tak, przeczuwał, że w tym wszystkim musi chodzić o zwykłą zazdrość, która sprawiała, że aż się wzdrygał na jej widok.
Zazwyczaj nawet dla wrogów nie był tak skończonym bucem, więc jasnym było, że wyprowadziła go z równowagi i teraz jego nerwy skaczą sobie w skroniach powodując ciężki ból głowy.
Dopiero po chwili przyszło oświecenie. Nie chodziło o to, że go zostawiła bądź stwierdziła, że jest gorszy. To było karygodne i godne potępienia - zwłaszcza po tym, co się wydarzyło - ale nie to sprawiało mu tak ogromną przykrość. Chodziło o fakt, że nawet pomimo upływu lat nadal to ona była jedną z tych bliskich osób. Nikt inny nie używał w stosunku do niego tego zdrobnienia i nikomu innemu na to by nie pozwolił.
Dlatego próbował zadać jej ból. Może i to było niedojrzałe, ale frajda była nieziemska. Mógłby godzinami patrzeć na jej piękny profil, który krzywił się pod wpływem jego słów. W skali od jeden do miliona był największym dupkiem, ale to ona wzięła to zlecenie. Mogli sobie podać rękę, bo najwyraźniej pieniądze wciąż odgrywały u niej najważniejszą rolę.
- Coś cię dziwi? Nigdy nie byłem dobrym chłopcem do randek, nie tak jak twój narzeczony - uśmiechnął się swobodnie, choć to słowo ledwo przeszło mu przez usta. Czuł się tak jakby ktoś zmusił go do przełknięcia czegoś naprawdę ohydnego.
Na niewiele się zdało przepijanie tej niedyskrecji alkoholem.
- Martwicie - podchwycił. - Ty i twój ukochany? Mój ojciec i ty? A może sztab wyborczy mojego tatusia? - wyliczał i spoglądał na nią kręcąc głową. - Nie pieprz, proszę cię. Nikt o mnie się nie martwi, jedyne czym się przejmujecie… Nie chcecie, żebym narobił problemów podczas kampanii. Od tego zacznij, Graysmark. Od pieprzonej prawdy! -sam się zdziwił, że po opróżnieniu szklanki zsunął ją ze stolika i patrzył jak szkło rozpryskuje się na boki.
Miał dość zatroskanych ludzi, którzy mierzyli jego zmartwienia wynikami elekcji. Naprawdę sądziła, że z nim pójdzie jej tak łatwo?

vivien graysmark
lorne bay — lorne bay
32 yo — 333 cm
Awatar użytkownika
about
It sort of feels like I'm runnin' out of time. I haven't found all I was hopin' to find; And you're startin' to bore me, baby. Why'd you only call me when you're high?
Widziała jak sama jej obecność wytrącała go z równowagi. I z jakiegoś powodu ten widok sprawiał, że chciała popchnąć go jedynie jeszcze dalej. Jakby chciała przetestować jego granice. Choć wiedziała, że sięgają daleko poza burdę w pubie. I zdecydowanie nie po to tutaj przyszła. Choć co tak właściwie spodziewała się dzisiaj osiągnąć, wracając tu po tych wszystkich latach, kiedy tak naprawdę stali się dla siebie obcymi ludźmi? W gruncie rzeczy niewiele. Planowała jedynie stać się elementem zapalnym i obserwować dalszy przebieg reakcji. Niezauważalnie popchnąć go w odpowiednią stronę i poczekać na dalszy obrót wypadków.
Teraz zaczęła odczuwać wątpliwości względem tego czy uda jej się osiągnąć nawet tyle.
- Cóż, nigdy nie miało dla mnie większego znaczenia do czego byłbyś dobry Dick. Bo oboje wiemy, że nawet byś na mnie nie spojrzał gdyby nie to, że on zwrócił na mnie uwagę. Pozostałbym dla ciebie równie bezimienna, co ta dziewczyna, która miała posłużyć ci za dzisiejsze rozproszenie. Mnie akurat odrzuciłeś już na starcie, niezależnie od tego co mogłeś sobie potem roić, więc nie próbuj grać kartą odtrąconego chłopca.
Od zawsze chyba właśnie ta świadomość bolała ją najbardziej w ich relacji. To, że całe swoje zainteresowanie jej osobą oparł tak naprawdę jedynie na zazdrości. Bez niego nigdy by nie zechciał. Z resztą bez niego pewnie i tak nigdy by jej nie zniósł. Potrafiłby jedynie raz za razem ją odtrącać. Stanęła po jedynej stronie, po której mogła stanąć A Dick był głupszy niż zapamiętała, jeśli uważał, że ona kiedykolwiek miała jakiś wybór między nim, a swoim narzeczonym. Bez niego ona i Rick po prostu nigdy nie istnieli. Istniała ich trójka, ale nigdy nie powstał scenariusz, w którym mogłaby zaistnieć ich dwójka. Choć skłamałby twierdząc, że nigdy o tym nie myślała. Przedtem i później. Ułożyła to sobie w głowie aż za dobrze.
Nawet jeśli kiedyś fantazjowała o Ricku. Jeszcze na długo nim zaczęli się przyjaźnić, choć nigdy nie zniżyłaby się do tego by dać mu to jasno znać do wiadomości. Pieprzony Richard miał w sobie wtedy dość uroku by złamać serca połowie dziewczyn w jej szkole. To przez niego płakały kryjąc się na przerwach w bezpiecznych ścianach szkolnych łazienek. Z resztą pewnie nadal łamał serca tych kobiet, którym wydawało się, że po wszystkim mogą zostać dłużej niż do rana.
Zaśmiała się gorzko słysząc jego kontrę.
- Ale Ty przecież nie chcesz słuchać prawdy Dickie.
Proszę bardzo, mogę ci zamiast tego powiedzieć dokładnie to co chcesz usłyszeć.
Nikomu z nas na tobie nie zależy. Zresztą nikogo innego takiego też nie znajdziesz. Nikt kto wyciąga w twoją stronę dłoń nie robi tego z dobrej woli. Jedynie licząc na to, że jeśli w końcu się pozbierasz, to wreszcie pozbędą się ciebie ze swojego życia. I w końcu przestaniesz być dla nich ciężarem ciągnących wszystkich na dno. Jesteś bitym psem, któremu wymierzono te kilka razy za dużo, by mógł dalej uświadamiać sobie czyja ręka go jeszcze karmi. Pieprzonym bogatym chłopcem, który niezależnie od tego ile razy obiją mu twarz, wciąż nie opędzi się od tego uczucia, że całkiem niesprawiedliwie dostał od losu taryfę ulgową. Siedzisz tu i bawisz się w Piotrusia Pana. Podczas, gdy dorośli muszą za ciebie mierzyć się z konsekwencjami w prawdziwym świecie.

Nie drgnęła obserwując jak szkło zderzając się z podłogą rozbija się na drobne kawałki. Nie zamierzała interweniować, powstrzymywać go, ani tym bardziej wycofać się pod wpływem jego kaprysu.
Przeciwnie. Jakaś część jej chciała właśnie tego. Żeby właśnie zrobił coś takiego. Żeby posunął się jeszcze dalej. Widzieć go własnej takim.
Emocje nad którymi Dick zdawał się tak słabo panować po raz pierwszy od dawna w jej życiu wydawały się czymś co wydało jej się orzeźwiająco autentyczne. Pozbawione jakiejkolwiek strategii. Po prostu. Nieumiarkowanym wybuchem.
- Tych słów ode mnie oczekiwałeś? Czy może wymyśliłeś sobie jeszcze inną wersję?
Fakt. Nie zamierzam się nad tobą użalać. Nie dlatego, że na to nie zasługujesz. Choć pewnie to akurat prawda. Po prostu - inni już tego próbowali i w żaden sposób ci to nie pomogło. Fakt. Nie jestem tu po to, by pomóc tobie. Nie jestem twoją terapeutką. Przyjaciółką też już nie. O ile kiedykolwiek właściwie nią byłam... Jestem po prostu kolejnym z tych złych dorosłych, który przyszedł żeby zabrać ci zabawki, bo trzeba w końcu posprzątać ten bałagan.

Wciąż mówiła, wyrzucając to wszystko z siebie. Podnosząc nieco głos po jego wybuchu, pozwalając sobie na naruszenie swojego wcześniejszego właściwie nienaturalnego spokoju. Niepewna czy faktycznie mówi to co on chce usłyszeć czy raczej to co sama chciałaby, żeby zostało wypowiedziane.
- I widzisz, nie mam pojęcia czy cokolwiek z tego jakkolwiek zbliża się do tej twojej czy jakiejkolwiek innej prawdy, Remington. Prawdę mówiąc niespecjalnie mnie to obchodzi. Myślę, że ciebie z resztą też nie.
Bo czy którekolwiek z nich znajdowałoby się teraz w tym samym miejscu w swoim zyciu, gdyby rzeczywiście interesowała ich prawda?

Dick Remington
powitalny kokos
nick
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Czy zwróciłby na nią uwagę? Obracali się w tym samym gronie od dziecka. Jasne, że miewali problemy, zmartwienia, ale większość ludzi, których znał, była związana ze sobą jedynie stanem konta. Mogli pochodzić z niepełnych rodzin, mieć głośne skandale, ale póki mieli pieniądze to wszystko uchodziło im płazem. W końcu jego matka nie była kimś szczególnym. Pieprzona ćpunka, która przehulała swój fundusz powierniczy na prochy.
Wiedział, że inni rodzice mają używanie, gdy o niej opowiadają. Mimo tego, mimo jej oczywistych wad pozostawała osobą z wewnątrz. Póki jej były mąż był sławnym kucharzem to z Dickiem należało się liczyć. Od małego wiedział, że bycie Remingtonem to przywilej, który należy wykorzystać do cna.
Ojciec był mu to winny, skoro postanowił ich porzucić i założyć nową rodzinę. Nawet po towarzyskim samobójstwie jego matka się liczyła, więc i Dick był jedną z tych, których należało szanować. Z drugiej strony zaś była biedna dziewczyna. Wówczas nie zwróciłby na nią uwagi, racja.
Nie z powodu niechęci wobec biedaków, bo nie był wówczas aż tak zblazowany, a z powodu zwykłej niemożności spotkania takich ludzi. Tak naprawdę ich kółeczko wzajemnej adoracji było tak zamknięte, że dostęp do niego był kwestią elitarną. Nie powinna więc go winić za to, że dopiero przez przypadek dostąpił zaszczytu i ją poznał.
Tak naprawdę dziś, po latach nie wiedział nawet czy to faktycznie był zaszczyt czy jakaś pokręcona klątwa. W końcu, gdyby nie ona to nie musiałby zakrywać śladów zbrodni. Wszystko to sprawiało, że był niechętny, a to i tak był pieprzony eufemizm, bo momentami czuł, że chętnie sam zacisnąłby dłonie na jej szyi i pozbawił ją nie tylko oddechu co słów, którymi go zalewała.
- Ja cię odrzuciłem? - prychnął. - To on był gwarancją twojego i żyli długo i szczęśliwie. To jak z tym szczęściem, co? - nie powinien pytać. To nie była jego sprawa, a taki hedonista jak Dick nie mógł interesować się czyimś powodzeniem w życiu. Tak właściwie z każdą minutą zaczynał sobie powtarzać, że znalazł się w kiepskim miejscu i o kiepskim czasie. Im dłużej rozmawiali, tym obawiał się, że zaczyna wychodzić na przegranego. A nie był. Właśnie awansował, miał szczęście do kobiet i kupę pieniędzy- jak zawsze. Jedyne czego nigdy nie otrzymał to jej zainteresowanie. Nie sądził nigdy, że będzie to dla niego to takie istotne. Tak właściwie przecież nie była nikim szczególnym, więc powinien odpuścić.
Dobre sobie, dalej siedział przy stoliku i wysłuchiwał jej słów kręcąc jedynie głową. Kiedyś aż tyle nie mówiła. Z wiekiem stała się wyszczekana i pewna siebie. Nie do końca wiedział czy bardziej podziwia to jej nowe ja czy jest nim zniesmaczony.
Uśmiechnął się jednak, bo tak należało reagować na te wszystkie wynurzenia. Z dystansem i z przymrużeniem oka. Nie zamierzał jej już nigdy pozwolić, by namieszała mu w głowie. Jeden raz wystarczył mu na całe życie.
- Do rzeczy, proszę. Mój ojciec cię zatrudnił w jakim celu? Czyżby ta szumnie zapowiadana kariera miała wreszcie szansę się ziścić? - dopytał i z twarzy nie zniknął mu ten uśmieszek uprzejmego akwizytora, który czeka na decyzję klienta o tym, co zamierza kupić.
Skinął jednak na barmana, by im dolał i spojrzał na nią wyczekująco.
Mogła już sobie darować te wszystkie osobiste wycieczki w krainę poznania Richarda Remingtona. Nie miała już dawno do nich prawa i postanowił jej to pokazać w sposób najbardziej dosłowny. Nie znała go przecież, nie wiedziała jak ostatnio spierdoliło się jego życie i jak z trudem usiłował ogarnąć burdel, który ona lekkomyślnie nazywała jego zabawkami. Ugodziło go to, więc niestety zawierało w sobie sporo prawdy, ale tego nie zamierzał jej okazywać.
Nigdy więcej.
- Jakie dostałaś polecenia?-

vivien graysmark
ODPOWIEDZ