nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
XIV

I feel ashamed for wanting to feel something other than sad
outfit // Dean Washington
Za dziesięć. Co za głupi pomysł. Oczywiście należał do niej. I oczywiście były korki, więc zanim dojechała taksówką z hotelu na za dziesięć, było już za cztery. Nie pamiętała też, gdzie właściwie mają pogrzebać Jaydena, więc nie zdążyła powiedzieć Deanowi cześć, a już ciągnęła go za rękaw przez cmentarne alejki. Czwarta okazała się w końcu minutą i kilkunastoma sekundami po czwartej, i choć nikt nie zdążył jeszcze nawet pozbierać się do rozpoczęcia ceremonii, Violet jak zwykle zaczęła czuć wstyd. Za siebie, taksówkarza, korki, pogrzeb, księdza, grabarza, te kilka zebranych osób, w tym jakąś daleką kuzynkę jej byłego męża, która teraz będzie urzędować w ich domu - choć pewnie prędzej go sprzeda, zapominając, że Violet nie ma dachu nad głową, a z całego testamentu otrzymała plik banknotów, który nie był w stanie wynagrodzić całego bólu i wszystkich upokorzeń.
Nieważne. Nie miała na to żadnego wpływu.
Z jakiegoś powodu nie płakała. Być może nie była już dokładnie tą samą Violet, a być może wypłakała już wszystkie łzy i jeziorko, które nosiła gdzieś w sercu i które odpowiadało za świeże dostawy, wyschło. A może nie chciała zrujnować niemal nieistniejącego makijażu w postaci transparentnego pudru i tuszu do rzęs? Bo czy po nocnym piciu i siedzeniu na wycieraczce Milesa nie wyglądała już dość kiepsko? Nie spała chyba wcale, ale nauczyła się już dość dobrze to znosić. W zasadzie nic się nie zmieniła. Może tylko spojrzenie miała jeszcze smutniejsze, ale czy kiedykolwiek kogoś to w ogóle obchodziło?
Proszenie Deana o pomoc było desperackie. I głupie, bo w końcu mogła iść na ten pogrzeb sama – a jednak chyba bała się, że pęknie, ucieknie albo zwyczajnie zaleje się łzami, a on z jakiegoś powodu zawsze podsuwał jej ramię. Nawet po tym, jak dała mu w twarz, i czego winna czuła się do dziś, choć przeprosiła go tysiąc razy. Nie wiedziała, jaki miał w tym interes, ale ważne, że był. Tym razem nie istniało ryzyko, że wyśle go w pośpiechu do apteki. Leki brała regularnie, mocniejsze. Trzymały ją w jednym kawałku, choć nie powinna łączyć ich z alkoholem.
Nieważne. Tym też już nie umiała się przejmować.
Wszyscy się rozeszli, ale ona nawet nie podniosła wzroku, by kogoś pożegnać. Patrzyła na świeżą ziemię, i w końcu złapała Deana za rękaw znów. Tym razem nie było to nerwowe, pospieszne szarpnięcie w nieznanym kierunku. Zmięła mocno materiał w palcach i jeszcze chwilę się nie odzywała – aż w końcu uniosła jasną głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Rzadko miała dość śmiałości, by to robić – ale chyba poczucie, że spieprzyła już wszystko, straciła wszystko, mogła już tylko zacząć od nowa, było w dziwny sposób wyzwalające.
Tobie nie wysłałam pocztówki. Ale zakładałam, że możesz być zbyt zajęty tą małolatą, albo inną, żeby zajmować się jeszcze korespondencją. – Trudno powiedzieć, czy jej uśmiech był bardziej ironiczny, rozbawiony czy zawstydzony. Był zbyt delikatny, zbyt typowy dla Violet, by zrozumieć jego intencję. – Gdyby mi zależało, pewnie ty byś już leżał obok – dodała, kiwając lekko podbródkiem w kierunku rozkopanej ziemi. – To się zawsze tak kończy – ten uśmiech również był słodko-gorzki. Przyciągała nieszczęścia. Może sama powinna już odpocząć w jakimś innym świecie. O ile jakiś istniał.
Chyba tylko ta niepewność powstrzymywała ją przed odejściem.
przyjazna koala
viol#9498
Fotograf — BEAST DAYLIGHT PHOTO STUDIO
30 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Manipulant i hazardzista
Stara się nie wtrącać w życie innych
Bo z łatwością potrafi je spieprzyć
002
Cmentarze nie były najprzyjemniejszym miejscem na spotkanie po... Długim czasie.
Wiedział o tym doskonale. Cmentarz wzbudzał negatywne skojarzenia, powiązany był ze smutkiem, tęsknotą i rozlewającymi się po głowie fragmentami wspomnień, lepszych jak i gorszych. Skłamałby, gdyby powiedział, że wyjazd Violet był mu całkowicie obojętny. Mieszkanie stało się bez niej dziwnie puste, przyzwyczaił się do jej obecności, nawet jeśli ich relacja była wyjątkowo chwiejna i niestabilna. Do tej pory nie wiedział, na czym dokładnie stali, lecz odczuwał brak tej kobiety. Miejsce na szafce, w którym zawsze stawiała kubek, było dziwnie puste, nawet jeśli zapełniały je inne naczynia. Pokój który należał do niej nagle stracił swój urok i stał się kolejną pustą przestrzenią w tym apartamencie. Szczególnie związani nie byli, choć mieszkając z kimś pod jednym dachem, podświadomie przywiązywaliśmy się do drugiej osoby. Może przez to, że najzwyczajniej w świecie, kompletnie po ludzku, choć był na nią wkurwiony, w pewnym sensie za nią tęsknił i zgodził się by towarzyszyć jej na tym pogrzebie. Być może przez to, że jej nie było, chciał wykorzystać chwilę na spotkanie z nią, dopóki znów bez słowa spakuje swoje rzeczy i się wyniesie.
Był o umówionym czasie na miejscu. Dean rzadko się spóźniał, lubił być punktualny choć zdecydowanie na takiego nie wyglądał. Biorąc pod uwagę miejsce spotkania oraz okoliczność, w jakiej znaleźli się na cmentarzu, postanowił założyć ciemną marynarkę i ciemne spodnie. Nie znał tego mężczyzny, właściwie był mu zupełnie obojętny — nawet jeśli by go poznał, wiedział, że ze względu na Violet nie potrafiłby go polubić.
Cała ceremonia przebiegła w ciszy. Osób również było niewiele i najmniej go interesowali Ci ludzie. Nie wiedział kim byli, rodziną, czy przyjaciółmi, znalazł się tutaj dla pieprzonej Violet Swan, która pojawiała się w jego życiu i znikała tak nagle, jak słońce przysłaniane przez burzowe chmury. Widział, że trzymała się nieźle, lecz żeby udzielić jej wsparcia obejmował ją ręką i głaskał po ramieniu, by wiedziała, że był tutaj obok — dla niej, bo dla kogo innego? Na pewno nie dla męża nieboszczyka, który spoczywał w trumnie, przysypany kupką wilgotnej ziemi. Zmarszczył brwi, wpatrując się w tą kupę piachu. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz, czy jakoś tak. Ziemia w pewnym sensie była prochem, składała się z drobinek. Zadumał się przez krótki moment, rozmyślając nad tym, jak kruche było ludzkie życie i jak bardzo... Nic nie warte. Człowiek rodził się po to, by umrzeć.
Czując szarpnięcie za rękaw, przeniósł powolne spojrzenie z grobu, na Violet, która odważyła mu się spojrzeć w oczy. Robiła to bardzo rzadko, właściwie... Nie pamiętał, czy kiedykolwiek spojrzała mu w oczy, gdy rozmawiali. Wsunął delikatnie dłonie do kieszeni ciemnych spodni, słuchając w milczeniu jej słów. Uniósł brew do góry, nieco zdziwiony słowami, które powiedziała. Małolata? Westchnął cicho.
— Nie pamiętam nawet imienia tej dziewczyny, Twoje za to tak... Najwidoczniej znaczyła dla mnie tyle samo, co ja dla Ciebie — Odparł z wyrzutem, który dało się usłyszeć w jego głosie. Co innego miał wywnioskować? Był zawsze dla niej, gdy go poprosiła, a ona... Nie dość, że wolała Milesa, to dodatkowo spakowała wszystkie swoje rzeczy i z dnia na dzień wyjechała, zostawiając go samego. Ich samych, bo nie mógł w tym wszystkim zapomnieć o swoim przyjacielu. Jego też zraniła.
— Żadna kobieta nie wciągnęła mnie do grobu... Też byś tego nie zrobiła. Dla mnie Diabeł grzeje miejsce w Piekle. Nawet bez Twojej pomocy prędzej, czy później upomni się o moją duszę — Zauważył luźno, wyjątkowo spokojnie, choć wewnątrz drżał z emocji. Miał do niej mnóstwo pytań, na które chciałby poznać odpowiedź, lecz prawdopodobnie nawet nigdy ich nie zada. Nigdy nie był z nią do końca szczery, mówił wyrywkowo, przebierając między słowami i dobierał je tak, by powiedzieć tylko to co chciał, by wiedziała. Z pytaniami było podobnie, choć chciał je zadać, nie zamierzał tego robić. Nie musiał bardziej upewniać jej w przekonaniu, że być może była dla niego choć trochę ważna, skoro interesowało go to, co się z nią działo po wyjeździe.

Violet Swan
sumienny żółwik
blueberry
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Czy w ogóle istnieją dobre miejsca na spotkania po długim czasie?
Nie mówimy o spotkaniach osób, które rozeszły się z przyjacielskim uściskiem i nadzieją na szybki powrót. Ani spotkaniach po łatwych rozstaniach, którym towarzyszyła może łezka potencjalnej tęsknoty. Mówimy o spotkaniach po ucieczkach, nędznych pocztówkach i niedopowiedzeniach. W ogromie przewinień Violet Swan zaproszenie na cmentarz nie było już niczym wielkim. Może w pewien sposób pokazała, że potrafi być samolubna, zaczynając od własnego pogrzebowego interesu, a nie od przeprosinowej kawy i długich wyjaśnień.
Wiedziała, że Dean musi czuć się dziwnie. Sama się tak czuła. Między nimi pojawił się dystans, i nie powinna być tym zdziwiona. I tak czuła, że Washington robi więcej, niż mogła oczekiwać, obejmując ją, a nie stojąc po drugiej stronie przerażającej dziury w ziemi. Nie do końca myślała teraz o Jaydenie. Nie skupiała się nawet na słowach księdza. Zastanawiała się, co powie Deanowi i czy on sam w ogóle będzie chciał rozmawiać, czy odejdzie, dochodząc do wniosku, że wypełnił jakiś niechciany obowiązek i jest już wolny. Jego bliskość wciąż była w jakiś sposób kojąca, uspokajająca. Może poprosiła o przyjście na pogrzeb właśnie jego, bo wiedziała, że nie będzie robił jej przesadnie wielu wyrzutów, zadawał zbyt wielu pytań. Oboje wiedzieli w końcu, że są do bólu nieidealni i do bólu winni. Jeśli nie czegoś w tej relacji, to w innej; jeśli nie w świecie rzeczywistym, to chociaż w czyjejś głowie. Przy nim Violet umiała odsłonić swoją najgorszą stronę. Jak przy Jaydenie. I to było w pewien sposób… wyzwalające. Niebezpieczne, a jednak dające poczucie bezpieczeństwa.
Gdy schował dłonie do kieszeni, przesunęła palce na jego łokieć i ścisnęła lekko. Jakby nie chciała, żeby tym razem to on uciekł, zanim zamienią choć kilka słów. Zanim wyjaśnią sobie cokolwiek. Kącik warg drgnął jej nieco ironicznie, ale nie spuściła wzroku. Nowa, silniejsza Violet. Przynajmniej powierzchownie.
Minnie. Miała na imię Minnie… Dean – uśmiechnęła się lekko, trochę bezradnie. Była gotowa znieść wyrzuty i zarzuty. W końcu w życiu zniosła już niemal wszystko. – Może znaczyłeś dla mnie więcej, niż powinieneś – dodała, tym razem na chwilę odwracając spojrzenie. Rzadko bywała tak szczera, tak otwarta. Świadomość, że już po wszystkim, że nie ma już nic, nawet nadziei na to, że kiedykolwiek jeszcze zostaną choć przyjaciółmi, pozwalała jej odsłonić czulsze punkty. Ale nie pokazałaby ich Milesowi. W całym tym bagnie wydawał jej się zbyt… niewinny?, by unieść wszystko, co siedziało w jej złotej głowie.
Skąd pewność, że mnie po ciebie nie przysłał? Chyba już ustaliliśmy, że tylko wyglądam niewinnie – zażartowała gorzko, wbijając znów wzrok w jego profil. Może faktycznie piekielne zastępy wysłały ją znów do Lorne Bay z jakąś misją – a ona nawet nie była jej świadoma. Może miała zburzyć kruche szczęście i spokój, które odbudowali po jej ucieczce. – Nie mogłam tu zostać. Nie mogłabym patrzeć, jak układacie sobie życie. Ty i Miles. Tylko nie mów mu tego – zaznaczyła, bo nie była w stanie wyznać tego Vanderbergowi nawet siedząc pijana na wycieraczce. Wstydziła się swojej zazdrości, samotności, tego, jak bardzo jest żałosna i jak bardzo nie daje sobie rady. Ale Dean już wiedział, jak bardzo potrafi być źle. Widział ją na własne oczy wiszącą nad toaletą i w swojej bezradności wręcz syczącą i drapiącą. Usłyszał bezsilnie smutną historię jej życia, choć zamkniętą w jedynie kilku zdaniach, które nie mogły pokazać ogromu emocji, który rozsadzał ją od środka.
Nie miała nic do stracenia. Przynajmniej nie w oczach Deana.

Dean Washington
przyjazna koala
viol#9498
Fotograf — BEAST DAYLIGHT PHOTO STUDIO
30 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Manipulant i hazardzista
Stara się nie wtrącać w życie innych
Bo z łatwością potrafi je spieprzyć
Cmentarna cisza i szum wiatru, który ją rozpraszał były w pewien sposób... Nostalgiczne. Stanie nad świeżą kupą piachu sprzyjało rozmyślaniom na temat życia i śmierci. Wiele śmierci i pogrzebów w życiu widział, choć ostatni na którym był znacznie różnił się od innych. Wiatr oddawał cześć starszemu bratu, szumiał nad nim, jakby zachęcając jego duszę do pójścia do nieba. Kurwa, bo chyba właśnie tam trafił, prawda? Mnóstwo emocji kosztował go ten pogrzeb — i nie tylko pogrzeb — rozstanie z bratem było trudne, towarzyszące mu wyrzuty sumienia kłębiły się w głowie Deana niczym czarne chmury, zwiastujące nadejście burzy. Złość, irytacja, tęsknota i uczucie nienawiści przeplatane z chorą fascynacją Julią Crane były tak samo silne, jak nienawiść do samego siebie. Byli partnerami w tej zbrodni, a krew starszego Washingtona połączyła ich w chorym pakcie milczenia, którego nie chcieli złamać.
Skomplikowane relacje towarzyszyły mu na każdym kroku, nie mógł mieć normalnego życia, normalnych relacji. U niego zawsze wszystko się komplikowało. Narzeczeństwo, rozwód, przelotne miłostki, dziwne przywiązanie do Violet Swan i złość, którą odczuwał, gdy ponownie, po tak długiej przerwie zobaczył jej imię i nazwisko na wyświetlaczu. Teraz stała tu, obok niego, zaciskając drobną, szczupłą dłoń na ciemnej marynarce, którą miał na sobie.
Dystans, który pojawił się między nimi przyszedł naturalnie. Brunet nie wiedział w jaki sposób powinien się wobec niej zachowywać, właściwie... Niewiele wiedział, niewiele rozumiał, sytuacja wymknęła się spod kontroli, choć nie bardzo wiedział w którym momencie ich znajomości. W dzień, w którym całkowicie pijana wróciła do mieszkania i dała się rozebrać, czy w łazience, w której dostał od niej w twarz za zdjęcia, które jej zrobił?
— No właśnie, Minnie... — Powtórzył, kręcąc głową. Nie była dla niego ważna, była jedną z wielu kobiet w jego życiu. Niewiele znaczącą gwiazdą, iskierką, która istnieje po to, by zgasnąć. Podobnie, jak wiele innych jej rówieśniczek.
Przymknął na chwilę powieki, skupiając się na jej słowach. Nie wiedział, jakie żywiła do niego uczucia, nigdy o tym nie rozmawiali, nie mieli okazji.
— Jeśli jest tak jak mówisz, potrafisz doskonale maskować uczucia Violet Swan — Przyznał, przełykając ślinę i wsunął głębiej ręce do kieszeni, nieszczególnie przejmując się wsuniętą pod ramię ręką blondynki.
Kącik ust uniósł się w delikatnym uśmiechu, gdy Violet odważyła się na ten delikatny żart. Urodą nie odstawała od Aniołów, choć w całym życiowym chaosie i zagubieniu, przypominała upadłego, błądzącego między blaskiem, a ciemnością.
— Jeżeli przysłał Ciebie to sprawił mi tylko i wyłącznie przyjemność — Odparł, odwracając głowę w kierunku kobiety, obdarzając ją — w końcu — większym zainteresowaniem, niż wcześniej. Obrócił się przodem do niej, wbijając w nią przeszywające, choć ostrożne spojrzenie, jakby nie wiedział, co w tym momencie powinien zrobić. Złościł się na nią, choć z drugiej strony... Nie potrafił długo tego robić, czasem odnosił wrażenie, że wybaczyłby jej wiele rzeczy, co było wyjątkowo pojebane. Przecież była dla niego nieważna, prawda?
— Tylko Miles jakoś ułożył sobie życie. Jak widzisz, ja zamiast spędzać czas na pakowaniu rzeczy, jestem z Tobą na cholernym cmentarzu — Poprawił, rozkładając ręce, wskazując dłońmi smutny krajobraz pełen nagrobków, który ich otaczał.

Violet Swan
sumienny żółwik
blueberry
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Niebo? Coraz mocniej wątpiła, że istnieje. Piekło – tak, bez dwóch zdań na nią czekało, bo w końcu ktoś taki jak ona nie mógłby po prostu umrzeć, zniknąć, mieć święty spokój. Chyba ta niepewność powstrzymywała ją przed jakimś konkretniejszym ruchem, podjęciem jakiejś ostatecznej decyzji. Wolała trzymać się kurczowo życia, przeżywać kolejne rozczarowania, niż przekonać się, czy coś jest po drugiej stronie. Teraz chyba zaczynała się też bać, że u progu nowego życia mogłaby spotkać Jaydena i okazałoby się, że tam, po drugiej stronie, łączący ich węzeł małżeński nie stracił ważności, i już na wieczność będzie musiała patrzeć mu rano w oczy i znosić jego obecność. Po stokroć wolała wylewać łzy naiwnego zakochania na tym świecie.
Nie lubiła cmentarzy, ale czuła, że teraz zostanie stałą bywalczynią przynajmniej tego jednego. Że będzie odwiedzała byłego męża częściej, niż ojca i matkę. Bo zostawili między sobą coś niedokończonego, jakiś żal, coś, co sprawiało, że ból jego straty był większym, niż ból straty ukochanych rodziców. Chciała z nim jeszcze raz porozmawiać. Gdyby istniał jakiś magiczny sposób, pozwalający skontaktować się z wybraną osobą z zaświatów, ze wszystkich możliwych wybrałaby właśnie Jaydena.
Pozostał jej jednak kontakt z żywymi. Z Deanem. Głupia, krótka myśl, że może i on zdąży umrzeć przed nią i będzie potrzebował przynoszenia kwiatków, wytrąciła ją na moment z równowagi. Może i spieprzyli między sobą absolutnie wszystko, co się dało – ale właśnie to było jeszcze gorsze. Czasem przypominał jej Jaydena. Nie tylko urodą, ale i niezwykłym talentem do kojenia jej, by potem znów zmiażdżyć ją w palcach bez szczególnej intencji.
Potrafię – przyznała po prostu, cicho, z trochę gorzkim uśmiechem. Cofnęła dłoń. Nie szukała już na siłę bliskości. Wyrosła z naiwnych marzeń o tym, że jeszcze ktoś potrzyma ją za rękę. Wiedziała zresztą, że Washington zrobił jej już dostatecznie dużą przysługę, w ogóle tu przychodząc. Na szczęście zostali sami i nikt nie mógł już zauważyć, że ich bliskość to tylko pozory. Ich bliskość rozpłynęła się wraz z jej wyjazdem. Była temu winna.
Wszystkie tragedie zaczynają się od chwili przyjemności – odparła z rozbawieniem, zaglądając mu w oczy uważnie, dłużej, niż zwykle. Wiedziała, że był zły, choć nie okazywał tego tak, jak powinien. I była mu za to wdzięczna. Nie potrzebowała dziś jeszcze silniejszego uderzenia.
Cóż, może z naszej trójki najbardziej zasłużył na to, żeby mu się ułożyło. My jesteśmy zbyt zepsuci – dodała bez żadnego namysłu, bez żalu i cienia wątpliwości. Chyba od początku poczuli, że ich dwoje łączy właśnie to. Zepsucie. Dobrze ukrywane przed światem. – Ale nie musimy być na cmentarzu. Możemy… iść gdzieś. O ile jeszcze nie masz mnie dosyć. Nawet trochę tęskniłam za tym twoim głupim uśmiechem… – uśmiechnęła się, tym razem bardziej niepewnie. Jej dłoń drgnęła, jakby znów chciała złapać go za nadgarstek, ale powstrzymała się. Nie mogła oczekiwać od niego już niczego więcej.

Dean Washington
przyjazna koala
viol#9498
Fotograf — BEAST DAYLIGHT PHOTO STUDIO
30 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Manipulant i hazardzista
Stara się nie wtrącać w życie innych
Bo z łatwością potrafi je spieprzyć
Bez wątpienia — piekło było tam, gdzie byli ludzie, źli, zepsuci, zniszczeni. Cywilizacja chyląca się ku końcowi, tonąc we własnym gównie. Nie da się unicestwić całego zła, kryjącego się w ludziach, a jeśli... Jest pewna osoba, zwana Wszechmogącym, która próbuje to zrobić, lecz z jakiegoś powodu nie jest w stanie oczyścić świata, wcale nie jest tak wszechmogąca, jak wmawiają pospólstwu księża i duchowni. Skoro nic nie potrafi zrobić, by pomóc ludziom przetrwać ten ciężki czas, nie może nazywać się żadnym bogiem.
Sensem życia były rozczarowania i lekcje, które z nich wyciągamy. Nawet największe rozczarowanie można przyjąć z głową uniesioną wysoko do góry, by nie okazać słabości i wyciągnąć wnioski, które wzmocnią nas w przyszłości, przeszłość w spotkaniu z tym, co ma nadejść jest jak stary, dobry przyjaciel — pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie i przypomni o cierpieniu, które przeżyliśmy dawniej. Udzieli pomocnej rady, lecz nie podejmie decyzji.
Nie wnikał w relacje, które łączyły Violet z byłym, teraz już martwym mężem. Na pewno nie była to relacja należąca do najprostszych, gdyby taką była, Violet nie szukałaby mieszkania po tym, jak się od niego przeprowadziła. Małżeństwa były cholernie trudną, ciężką do zrozumienia lekcją, z której jeszcze trudniej było wyciągnąć wnioski. Osoba z którą stało się przed ołtarzem, po ślubie nagle robiła się... Inna. Jakby wsunięcie obrączki na palec zmieniało temperament i osobowość o dwieście stopni. Wiedział to, sam po sobie. Wiązanie się z jedną kobietą na stałe, było jak jedzenie jednego obiadu przez resztę życia. Po którym posiłku zaczyna się nudzić? Po trzech, czterech, czy może dziesięciu? Nieważne są liczby, ważne jest to, że małżeństwo było błędem, którego już nie zamierzał popełniać.
Nie w tym życiu, ani w żadnym kolejnym.
— Doświadczenie mi mówi, że przyjemności zaczynają się od tragedii — Mówiąc to, posłał czarujący uśmiech. Doświadczenia Deana były... Trudne. To odpowiednie słowo. U niego wszystko co najlepsze, rozpoczynało się wraz z momentem, w którym myślał, że nic już nie będzie dobrze. Tragedie często dawały początek skutkom, które choć z początku nie były przyjemne, tak z biegiem czasu przemieniały się w coś, z czego mógł być zadowolony. Owszem, był na nią zły i wkurzała go jak mało kto, lecz Dean rzadko ulegał emocjom. Starał się zachować spokój, chować się za maską fałszywego spokoju i pilnować tego, by emocje nie przejęły nad nim kontroli. Wiedział, że kończyło się to źle.
— Nie wiem, Fiołku. Być może z naszej trójki, faktycznie to on zasługiwał na to najbardziej, ale z naszej dwójki... — Zrobił krótką pauzę, by objąć ją ramieniem i do siebie przytulić. — Masz większe szanse na ułożenie sobie życia. Mam przeczucie, że bardzo byś tego chciała — Dokończył, pozwalając sobie dość śmiało oprzeć podbródek na czubku jej głowy.
— Wiesz, Swan. Prawda jest taka, że mam Cię dosyć i wkurwiasz mnie jak mało kto — Mruknął w odpowiedzi na pierwszą część jej stwierdzenia, choć delikatny uśmiech wstąpił na jego usta, gdy w ten sposób się o niej wypowiadał. Były to szczere słowa, naprawdę go irytowała i niewątpliwie — doskonale o tym wiedziała. Nigdy nie krył irytacji, gdy coś mu nie pasowało, wielokrotnie sprzeczał się z Violet, a ich relacja była... Napięta, choć gdy tylko go poprosiła, był w stanie przyjechać i pomóc, gdy miała problem. Byli ze sobą dość blisko, choć nie na tyle blisko, by mówić o czymś więcej niż przyjaźni, być może podsyconą odrobiną fascynacji. Wizualnie przypadła mu do gustu, nawet tego nie krył, choć bez wątpienia, tak samo jak czarująca była z zewnątrz, tak charakterem odstawała od anielskiej urody.
— No i wkurwia mnie to, że tak bez słowa wyjeżdżasz. Uciekasz, urywasz kontakt, wracasz, jakby nigdy nic, ale... Chyba dam Ci się zaprosić na kawę, albo ja zaproszę Ciebie do mieszkania i tam pogadamy — Dokończył, odsuwając się od niej.
Posłał w kierunku blondynki pytające spojrzenie, dając jej zdecydować, czy woli spędzić czas w miejscu publicznym, czy raczej w domowym zaciszu. O tej godzinie nie spodziewał się w domu Milesa, ostatnio widywał go tam dość rzadko — był zajęty przeprowadzką do dziewczyny.

Violet Swan
sumienny żółwik
blueberry
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Nie chciała wierzyć, że rozczarowania to sens życia. Nie chciała. Chciała wierzyć, że sens życia to… miłość? Radość? Rodzina? Cokolwiek, cokolwiek, ale nie te ciągłe rozczarowania, ten żal i te straty, które ponosiła na każdym kroku. Rozczarowania wracały do niej bezustannie, ale nie niosły ze sobą żadnej wartości, przypominały tylko, jak bardzo to wszystko jest bezsensowne. Być może nie dorosła, nie wyciągając dość cennych lekcji, nie korzystając z kolejnych złych doświadczeń, by zamienić je we wzrost, a jedynie zamykając się w sobie bardziej. Być może nikt nie nauczył jej, jak być dość silną w tym zbyt szybkim, zbyt głośnym świecie, który każdego dnia ją przytłaczał. Być może mogłaby nauczyć się być silniejsza. Ale już nie próbowała. Tonęła w tym smutku i w poczuciu bezsensu. I, choć skrycie marzyła, że któregoś dnia się to odmieni – czuła już jakiś dziwny komfort, po raz kolejny zanurzając się w bólu.
Miała nadzieję, że inni nie mają aż tak źle. Chociażby Dean – choć bardziej domyślała się, niż wiedziała, że i jego życie nie nosi szczególnych znamion beztroskiego szczęścia. Nie nosił obrączki z radosnym grawerem, nie chodził z nieprzytomną miną, sugerującą obecność jego myśli przy kimś wyjątkowym. I choć Miles wydawał się szczęśliwy obiektywnie – od niego też nie czuła tej aury, która przynajmniej w książkach towarzyszyła zakochanym ludziom, którym w życiu się jakoś ułożyło. Zastanawiała się, czy w ogóle coś takiego istnieje, czy to tylko bajka dla naiwnych romantyczek, sprzedających dusze literaturze i mdłym filmom na netflixie.
Byli zupełnie inni – bo Violet chciałaby jeszcze wyjść za mąż. Chciałaby jeszcze mieć dom, dzieci, spokój, marzenia, perspektywę randki w weekend. Coś stałego. Coś, czego nie mogłaby mieć z Deanem Washingtonem – i dlatego mógł być tylko dość mokrym snem, w którym umiała puścić hamulce i oddać się chwili.
Po tylu tragediach jeszcze nie miałam okazji na przyjemności – skrzywiła się lekko, gorzko, a równocześnie wydawało się, że nie ma w niej już czynnego żalu. Że pozostał tylko ten uśpiony, odwieczny i mający jeszcze przez wieczność trwać. Chwytała się bardzo ulotnych chwil szczęścia – mglistych na tyle, że nie była w stanie nawet stwierdzić, czy faktycznie istniały, czy faktycznie dały jej trochę radości. Od śmierci ojca tkwiła raczej w jednym wielkim tragicznym przedstawieniu, i nie zanosiło się nawet na antrakt – choć kiedyś miała wrażenie, przynajmniej przez ułamek sekundy, że może nim być małżeństwo.
Fiołku? – pokręciła głową, ale chyba jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy ją objął. – Chyba wiesz, że to, czego chcemy, ma w życiu najmniejsze znaczenie? – wymamrotała, ale zaraz przytuliła się do niego, czując, że jej oczy zwilgotniały, a nie chciała, żeby to widział. Odetchnęła cicho, głęboko, by wziąć się w garść. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś ją przytulił.
Też mi nowość – prychnęła, ale jakoś miękko, bez urazy. Ona też miała go dosyć. Każdego dnia. Równocześnie miała świadomość, że w pewien sposób byli sobie pisani, przynajmniej jako przyjaciele. Może kiedyś przez chwilę miała nadzieję, że wyniknie z tego coś więcej. Teraz Violet nie miała nawet nadziei na kolejny dzień, ale chyba nie żałowała niczego, co zaszło między nią a Deanem. W każdym razie – wciąż czuła do niego zbyt duży sentyment.
Wzruszyła lekko ramionami, jakoś bezradnie. Coraz głębiej czuła, że cały chaos, któremu była winna – nie miał z nią nawet nic wspólnego.
Możemy iść do nas… do was. Wczoraj tam prawie byłam. Siedziałam na wycieraczce. Wszystkie drogi tam prowadzą – zażartowała trochę niezręcznie. Poprawiła torebkę na ramieniu i spojrzała jeszcze raz na świeżą ziemię, ale krótko, z jakimś lękiem, jakby miała podejrzanie się poruszyć i odsłonić swoją zawartość. – Czuję się zaproszona – dodała, prostując się nieco. Nie mogła już znieść tego miejsca. Po stokroć wolała apartament na Opale Moonlane, choć nosił w sobie ślady obecności Milesa.

Dean Washington
przyjazna koala
viol#9498
ODPOWIEDZ