bezdomna dziennikarka — THE CAIRNS POST
30 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka, samozwańcza pani detektyw, która za wściubianie nosa w nieswoje sprawy, aktualnie szuka nowej pracy.
Wskazówka zegara zatrzymała się wczoraj na wpół do ósmej i ani drgnęła aż do następnego dnia, leniwie przesunąwszy się zaledwie o ćwierć cala, jakby podniszczony czasem mechanizm próbował wykorzystać resztki sił w walce, w której i tak nie wygra. Wystarczyło przesunąć dalej okiem poza pole przykurzonej tarczy, żeby zorientować się, że ów niewielkie mieszkanie było warte niewiele więcej niż każda noc przespana w samochodzie niespełna dwa miesiące temu. Doskonale o tym przypominały skrzypiące deski podłogowe, które budziły się samotnie wśród nocnej ciszy, gardząc rozciągającym się mrokiem, zamykającym powieki.
Mogłaby przysiąc, że odkąd tu mieszkała, a na ten przywilej zasłużyła raptem przed tygodniem, nie przespała dobrze ani jednej nocy, z rzadka otwierając powieki dopiero o wschodzie słońca, gdy to ledwie nikłą poświatą majaczyło nad fasadami bloków na przeciwko. Nie mogła powiedzieć, że tęskniła za tylną kanapą starego pickupa, ale niewidzialna pięść wciąż zaciskała się na sercu, kiedy myślami wracała rok wstecz, do przytulnego, trzypokojowego mieszkania z wysłużoną, ale wciąż cieszącą oczy skórzaną kanapą, eklektycznym (choć niektórzy nazywali go bałaganem) wystrojem i dywanem, który dorwała na wyprzedaży, a nie zmieścił się na tyły samochodu, kiedy pakowała weń resztkę swojego życia, odartego nieco ponad dwa miesiące temu z godności na środku starej redakcji.
Znów była w punkcie wyjścia, pochylając głowę w miejscu, które jeszcze dwa lata temu miała nadzieję, że opuszcza na dobre. Na plecach czuła żar ciekawskich spojrzeń, prześwietlających jej najmniejszy ruch. Każdy chciał wiedzieć nawet nie - co tu robiła, ale dlaczego wróciła. Jednakowoż nie to było najgorszą karą. Pokutą za wszystkie grzechy tego świata było zesłanie na samo dno, tam gdzie siedziała z dala od sensacji, opisując najzwyklejsze i najnudniejsze w swojej naturze zdarzenia, które gdyby było to możliwe, raniłyby opuszki jej palców przy każdym stuknięciu w klawiaturę. Być może moment, w którym nad jej biurkiem zawisł cień wyraźnie wychudzonego redaktora, był uśmiechem od losu, bo wreszcie miała okazję wrócić na dawne tory i nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że istnieje jakiś złośliwy haczyk, tkwiący w ów propozycji pochylenia się nad nowym artykułem.
Choć wszystko wskazywało, że jest już blisko dziewiątej, a i zegar uparcie to twierdził, czuła, że jest już spóźniona. Mieszkanie opuściła w pośpiechu, zamknąwszy drzwi na górny zamek jedynie w obawie, że Kot nie będzie miał większych problemów z rozbrojeniem wątpliwego systemu zabezpieczeń, w który było wyposażone przeżarte stęchlizną mieszkanie. Do Moonlight Baru dotarła w nieco ponad kwadrans, przeczesując po drodze zmierzwione wiatrem włosy. Zajęła stolik na końcu pomieszczenia i choć w duchu uparcie twierdziła, że jest potwornie spóźniona, nie zauważyła nikogo kto na nią mógłby czekać. Wpół drogi między klawiaturą telefonu, a klawiszem "wyślij" zatrzymała się, czując na sobie czyjś wzrok. Kiedy zaś jej oczy prześlizgnęły się po wysokiej, męskiej sylwetce, wszystkie dotychczas pozbawione większego sensu fakty, złożyły się do kupy, uderzając ją w twarz niewidzialną pięścią. Dopiero teraz zaczęła żałować, że naprawdę się nie spóźniła. Los się do niej nie uśmiechnął, a zakpił, stawiając na jej drodze nikogo innego jak...
- Reggie - no tak, mogła się tego domyślić już w momencie, kiedy padło to słowo. Ile osób w Lorne Bay nosiło dumne imię Reginald? Ale on zawsze był tylko i Reggie'm. Czuła jak na jej policzki wstępują soczyste rumieńce, które niezdarnie próbowała przysłonić opadającymi po obu stronach twarzy włosami.
- Tu widziano ją po raz ostatni - próbowała zabrzmieć profesjonalnie, chociaż jej serce tłukło się niemalże wyrywając z piersi. Oczywiście, że to wiedział. Dlatego się tutaj spotkali, jednak musiała od czegoś zacząć, a cóż innego miała powiedzieć? Dobrze cię widzieć? Nie, wcale tak nie było. Co u ciebie? Nie po to się spotkali, zresztą to już jej nie powinno interesować. Miło było cię spotkać? Gdyby tylko resztka dumy nie wychynęła w tym momencie z jej kieszeni, już dawno podniosłaby się i uciekła. Ale Crea Henderson nie uciekała. Nie... Uciekała?
- Poprzednią dziewczynę też widziano ostatni raz nieopodal, w Hungry Hearts i to miałoby sens, ale z nieoficjalnego źródła wiem, że ktoś zauważył ją jeszcze na targu w Carnelian Land i nie była sama. Nie byłoby to wcale dziwne, ale te dwa zdarzenia dzieli raptem godzina czasu. Nieoficjalnie rzecz jasna - powoli mięśnie twarzy zaczynały się rozluźniać, a ciasno splecione ze sobą palce dłoni prostować. Mimo to nadal uparcie patrzyła się w blat stolika. W to samo miejsce, w którym od kilku minut powinien stać solidny drink, którego nie zamówiła.

reggie pritchard
ambitny krab
nick
detektyw — lorne bay police station
36 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Got so much to lose, Got so much to prove, God don't let me lose my mind. Trouble on my left, Trouble on my right, I've been facing trouble almost all my life. My sweet love won't you pull me through. Everywhere I look I catch a glimpse of you.
[ 3 ]
Palce nerwowo wystukiwały nierówny, zmienny rytm Tainted Love Soft Cell, a wolna dłoń mimowolnie sięgnęła kieszeni gdzie w towarzystwie pęczka kluczy, portfela, kilka monet i papierka po Snickersie spoczywała paczka papierosów. Dochodziła ósma i nie pozostało wiele czasu na to, aby wymknąć się stąd, by zapalić.
Dzisiejszy dzień opadł ciężko na zmęczone barki. Dokładnie tak jak każdy poprzedni. Gdy pierwsze promienie słoneczne wykradały sen z powiek. Zanim zadzwonił pierwszy alarm budzika, zgodnie z porannym rytuałem tępo wpatrywał się w rysy na białym suficie, poszukując wyższego sensu w najprostszej czynności jaką miało być podniesienie się z łóżka. Melodia Eye of Tiger zwiastowała kolejny dzień tragikomedii, szklanka wody niegazowanej. Czterdzieści pięć minut intensywnego biegu wzdłuż wybrzeża Szafirowej Rzeki - zgodnie z zaleceniem terapeuty, by w pozytywny sposób wykorzystać negatywną energię. Pierwszy papieros wduszony w spazmatyczny oddech płuc - może dałby radę biegać dłużej, gdyby nie ten paskudny nałóg. Długi prysznic, kolejne starcie z samym sobą - jak co ranka nie miał ochoty wychodzić spod strumienia chłodnej, kojącej spięte mięśnie wody. Kilka pastylek ze szczęściem na poprawienie humoru, witaminy dla zdrowotności, przygotowana w mikrofalówce lasagne, bo nikt już nie zwracał mu uwagi na zdrowe nawyki żywieniowe. W drodze słuchał głosu Amelii siedzącej w samochodzie jego ex żony, zaledwie kilka mil stąd, opowiadającej o tym co było wczoraj, co czekało dzisiaj i porażające bólem każdy fragment jego ciała pożegnanie “cześć, tato, zobaczymy się w sobotę”.
Parszywy humor rozpoczynał się z samego rana. Doprawiony widokiem zakazanej mordy Clarka, który siedział na dyżurce jak co dnia i po raz kolejny zanudzał historią wyrwaną z jego życia codziennego. Wiedział o nim więcej niżby chciał.
Machina papierologii, przyziemnych spraw wciągała strapiony umysł, zmęczony poszukiwaniem pieprzonego ying i yang.
Czasami fantazjował o tym co by czuł, rzucając na biurko komendanta podanie o przeniesienie do Cairns, może do Melbourne. Gdzieś daleko. Jak najdalej stąd. Co by było gdyby zostawił za plecami swoją przeszłość i po prostu zaczął żyć.
Przyszłość spleciona była jednak z tą jego córek. Nie miał zbyt dobrych kart w ręce, wyprowadzka jedynie skomplikowałaby sprawy. Świeży start bez nich nie miał prawa bytu.
Pozostał skazany na wciąż powtarzający się rytm każdego dnia.
Nie było ucieczek. Nie było nowych początków.
Upiór niewygodnych wspomnień przybrał dziś formę Crei Henderson. Jego imię rozbrzmiało na wargach dziennikarki, brutalnie wyciągając go z lawiny myśli.
Milczał.
Wzięła go z zaskoczenia.
Nie, nie wiedział o jej powrocie.
Tak, wszystko było łatwiejsze, gdy jej tu po prostu nie było.
Nie musiał stawiać jej czoła. Sobie. Myśli o spieprzonym małżeństwie, na które ostateczny wyrok wydał w momencie, gdy po raz pierwszy sięgnął jej warg, ściągnął obrączkę, wynajął motelowy pokój.
Nie, ta relacja nie miała być jedną z tych, które miały zakończyć się happy endem. Koniec miała dość banalny - w lawinie rozsądnych słów, wydźwięku wiadomego wyboru między żoną, a kochanką.
Nawet jeśli minęły dwa lata, wszystko co związane z nią było w jakiś sposób brudne. Seks. Wspomnienie ciemnych wpatrzonych w niego oczu, gdy czasami zdawała się być bardziej prawdziwa, ludzka niż wszystko inne. Rozleniwione uśmiechy tańczące w kącikach ust, gdy udawali że go nie wiążą żadne zobowiązania, a ona w istocie nie jest tą drugą.
Czasami zastanawiał się czy gdyby nie ona, byłby teraz w tym samym miejscu.
Milczał stanowczo zbyt długo.
Wszyscy nastrajali go do tego, aby grał. Odnajdywał rytm ich kłamstw i iluzji.
Przyjęcie tego przychodziło mu z trudem. Wbrew istoty tego kim w rzeczywistości był. Ale czy nie był winny jej tego jednego? By zamiast być sobą z impetem przekraczającego sferę komfortu, uszanował to jedno - że ona chciała by grał. By byli dla siebie niczym.
Grymas rozdarcia przeciął rys przystojnej twarzy, uwydatnił karby zmarszczek. Wypuścił głośno powietrze, unosząc dłoń na znak by barmanka przyniosła im piwo i drinka - tego samego, który pamiętał że pijała kiedyś.
- Wiem o czym myślisz - przerwał jej - póki tego nie sprawdzę to tylko spekulację. Łatwo nagiąć fakty do wysuniętej zawczasu teorii - jego głos zabrzmiał nieprzyjemnie. Nie podobała mu się ta sytuacja, a jeszcze bardziej nie podobało mu się to, że znów zaczęła się wokół tego kręcić. Zdjęcie Janette Monroe wciąż leżało na dnie szuflady, przypominając dzień po dniu o sprawie, której nie był w stanie rozwiązać. Co się z nią stało? Gdzie była? Minęły dwa lata. Ludzie nie znikali od tak. I doskonale wiedział już, że młode turystki spędzające samotne wieczory w barach również nie ginęły ot tak sobie. Zanim jednak miał połączyć te dwie sprawy potrzebował poszlak, faktów, informacji. Nie mieli tego. - Nigdy nie wykluczyliśmy też tego, że w sprawie Monroe to mogła być kłótnia kochanków. Stevenson nigdy nie miał dobrego alibi, zapewniła mu je żona - powiedział bez przekonania, chcąc odwieść ją od teorii, którą przyjęła. To była jedna z nici, która tworzyła całą sieć tajemnic po dziś dzień nierozwiązanych.

crea henderson
powitalny kokos
izka
bezdomna dziennikarka — THE CAIRNS POST
30 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka, samozwańcza pani detektyw, która za wściubianie nosa w nieswoje sprawy, aktualnie szuka nowej pracy.
Każde, choć przelotne spojrzenie, przypominało jej o tym, że zawsze była tą drugą. Nawet wtedy kiedy na pierwszym miejscu dzielili wspólnie skrywane przed światem szczęście. Z ewidentnym wysiłkiem omijała wzrokiem jego twarz. Minęły raptem dwa lata i aż dwa lata, podczas których miała wrażenie, że w jego wyglądzie nie zmieniło się nic poza drobną siecią zmarszczek wokół oczu, która w ciągu tego czasu zdążyła się powiększyć. Wciąż biły od niego wibracje, działające jak magnes. Wiodły ją za nos, pełzły po policzku, za wszelką cenę próbowały sprawić żeby zawiesiła spojrzenie choć na kilka sekund dłużej.
Ale każda chwila, choć cienka i delikatna jak wilgotny papier, zbliżała ją do wspomnień, które zdążyła zamknąć w niewidzialnej szufladzie komody, trzymanej na dnie duszy. W grymasie niezadowolenia, który na moment zagościł na jego twarzy, widziała zadziornie uniesiony kącik ust. W ten sam sposób uśmiechał się gdy na nią patrzył. Mówił, że jest niepoprawna. Była. Być może wciąż jest. Mawiał też, że jest wolna, a czasem dzika. Ale nie miał racji. Był ucieleśnieniem powodu, dla którego trzymała się kurczowo tego miasteczka. Nawet na chwilę nie zająknęła się, mimo chwil słabości które w niej wzbierały, że czuje coś, o czym długo nie będzie potrafiła zapomnieć. Czasami przerażało ją to uczucie, a w dniu w którym się rozstali, zamiast poczuć ulgę, każda komórka w jej ciele zastygła w trwodze, że to uczucie nigdy nie minie.
Nie śmiała spojrzeć sobie w twarz, skonfrontować się i zadać pytania, czy naprawdę... nie minęło?
Cicha melodia rozpierała wnętrze jej czaszki, formując pętle w miejscach gdzie słowa zamieniały się w niezrozumiały bełkot.
  • I want to hold the hand inside you
    You live your life, you go in shadows
Nie pamiętała czy słuchała tego rankiem, kiedy zegar wskazywał wpół do ósmej. Jak na ironię czas, największy lekarz, kłamał jej prosto w twarz.
Może słyszała ją wczoraj z głową opartą o zagłówek siedzenia kierowcy, dłonie ściskając na kierownicy tak jakby od tego zależało jej życie.
Albo lata temu. Kilka czy przed rokiem? Może dwoma. Może w dniu, w którym jej spojrzenie nie powinno przecinać linii jego wzroku.
Słowa się mieszały. Wersy tonęły ciągnąc za sobą kolejne zwrotki, nim te zdążyły wybrzmieć w głowie. I trwało to całą wieczność, choć czas na zegarze stanął w miejscu, a ona zamilkła raptem na cztery sekundy.
  • I want to take the breath that's true
    Strange you never knew
Dwa, ciężkie, powoli odsłaniające ciemne tęczówki mrugnięcia, wyrwały ją z niekończącego się transu. Z ulgą przyjęła do wiadomości fakt, że drink już był w drodze, choć nie ominął jej uwagi ten nic nieznaczący szczegół. Wciąż pamiętał.
Ona też. Pamiętała uczucie, jak to jest, kiedy ktoś wydziera z ciebie połowę serca i rzuca pod twoje stopy. Sama sobie na to pozwoliła. Być może gdyby któreś ze słów wirujących w szaleńczym pędzie po jej głowie opuściło jej usta, wszystko potoczyłoby się inaczej. Albo wcale nie. Tylko by się ośmieszyła. Nie dowie się. Stchórzyła. Najodważniejsza, najbardziej wścibska, wygadana i pyskata dziennikarka, po prostu się bała. To nie na niego była zła, tylko na siebie, a jego widok będzie jej stale o tym przypominał. Choć już nic dla niej nie znaczył. Przecież... To prawda. Prawda?
- Oczywiście, ale czy to nie przez trzymanie się wyłącznie suchych faktów, tyle osób siedzi za niewinność? - cichy brzdęk oznajmił, że jej drink jest gotów na nowo zalać jej trzewia. Przyłożyła szklankę do ust, bez fałszywej kurtuazji sącząc czerpiąc z niej kilka porządnych łyków. Jej słowa były nieco przesadzone, wiedziała o tym, ale nie zmieniało to faktów, że takie rzeczy się właśnie zdarzały, a ona była tutaj po to żeby nieco nagiąć procedury.
Zresztą coś w głębi duszy mówiło jej, że to nie mogła być zwykła kłótnia kochanków. Zbyt wiele rzeczy się nie zgadzało, a Lorne Bay było zbyt małym miastem na takie zbiegi okoliczności.
- Mhm - cichy pomruk wydarł się z jej ust, na wpół zatopionych w szklance. Tym razem spojrzała wprost na niego, lustrując jego twarz, jakby w oczach miała skaner. - Jasne, a tamta? Kate Hammond o ile dobrze pamiętam. Ona była jego kolejną kochanką? To się powtarza. Okej, być może masz racje, może rzeczywiście to zwykły przypadek, ale jestem pewna, że jeśli poszukamy głębiej... Może wcale nie są jedynymi ofiarami - przygryzła wargę, wahając się przez chwilę czy temat pociągnąć dalej. Słyszała przecież o turystce. Przed kilkoma tygodniami. Ale to tylko plotka, a nie fakty.

reggie pritchard
ambitny krab
nick
ODPOWIEDZ