komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
call me
leonie & ephraim
Wiedział, po brzmieniu SMSa, którego dostał od Leonie, że kobieta miała się niepokoić. Znał wszak jej sposób działania i chociaż nie chciał jej przesadnie martwić, zdawał sobie sprawę, iż sama robiła to za niego. Widział oczami wyobraźni jej zaciśnięte na telefonie dłonie, zmarszczone czoło i zafrasowanie w charakterystycznym grymasie twarzy. Nie raz i nie dwa przez ostatnie lata zastawał ją w takim stanie. I nie raz i nie dwa ją uspokajał. Zawsze skutecznie, bo nie umiała — nie chciała? - z nim walczyć. W jakikolwiek sposób. A on nie chciał widzieć swojej żony zmartwionej oraz rozbitej. Mogła szukać u niego wsparcia zawsze, gdy tego potrzebowała i bez względu na to, czego dotyczył problem. W końcu przed rozłamem dość często właśnie to robili — byli razem, szukając u siebie zwykłego, ludzkiego wsparcia. Przy staraniach się o drugie dziecko nie było łatwo. Wyczekiwanie, wizyty lekarskie, mijany miesiąc za miesiącem utrudniały wszystko. Do tego także i sama praca Ephraima powodowała, że już sam proces był wyjątkowo rozciągnięty w czasie. Nie wspominając o Leonie, która panikowała, gdy kolejny test okazywał się negatywny… Jestem do niczego. Zaraz będę miała czterdzieści lat. Która kobieta rodzi po czterdziestce? Ile tego i tych podobnych tekstów się nasłuchał, ale za każdym razem był obok. I za każdym razem nie pozwalał zostawać jej w tym nastawieniu. Nie było tego aż tak wiele, ale Turner miewała swoje kryzysy. Szczególnie gdy zbyt długo pozostawała sama, a jego nie było obok. Ale wtedy był. Przy każdej wizycie i kontroli trzymał ją za rękę. Przy każdym wyczekiwaniu siedział z nią ramię w ramię. Tak jak podczas ciąży z Teresą. Tak i przy tym procesie zamierzał ją wspierać. W końcu byli dobranym małżeństwem. Jak to się stało, że tak bardzo spieprzyli sprawę?
Otrzymując wiadomość od Leonie, Ephraim nie mógł — i nie czuł się też na siłach — aby odpisać momentalnie, dlatego więc musiała poczekać. Nie był jednak okrutny i nie zamierzał po prostu jej odpisywać. Zgodnie z życzeniem kobiety zaraz po wyjściu ze szkoły oraz zajęciu miejsca w samochodzie, wybrał numer Leonie. Niekoniecznie chciał z nią rozmawiać, ale nie chodziło w tym wszystkim o nich, ale o Teresę, która najwidoczniej wcale nie miała się najlepiej. Oczywiście wiedzieli to już wcześniej, ale... No, właśnie. Zawsze istniało jakieś ale. W tym wypadku chodziło o szkołę i nie trzeba było być geniuszem, aby domyślić się, że był to kolejny problem. Mężczyzna, czekając na połączenie, nie odpalił silnika, tylko siedział, opierając łokieć o okno i przejeżdżając dłonią po włosach. Starał się zachowywać spokój, jednak byłoby to głupotą, gdyby zaprzeczył, że się nie martwił. Martwił się. I to jak cholera. Gdy po drugiej stronie usłyszał znajomy głos, lekko odchrząknął, zanim się odezwał. - Hej - rzucił na powitanie, które w ich przypadku wydawało się jakieś niekomfortowe. Szczególnie że wciąż nosili na sobie znamiona po urodzinowym przyjęciu. - Właśnie wyszedłem ze spotkania i ogólnie było to to, czego się spodziewałem. Nie dziwi mnie dezorientacja Teresy, o której wspomniała nauczycielka, ale okazało się, że w tym dbaniu o nasze dziecko, zapomnieliśmy o jej pracach domowych. Podobno w ogóle ich nie zaznacza. I zastanawiam się... - przerwał na moment, a Leonie mogła usłyszeć głęboki wdech oraz wypuszczenie powietrza. - Myślisz, że to dobrze, że poszła teraz do zerówki? Dopiero zaczęła, więc może jeszcze można ją zabrać i po prostu puścić za rok. Sam nie wiem... - To była jedna z myśli, ale Ephraim sam nie był do niej przekonany. Czy odebranie jej kolegów i koleżanek, nie byłoby karą? Ale co jeśli jej zachowanie nie ulegnie poprawie, mimo ich wszelkich starań?
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Jedna krótka wiadomość sprawiła, że Leonie Turner nie mogła znaleźć sobie miejsca przez mniej więcej pół godziny, które minęły od otrzymania tego powiadomienia, aż do dźwięku oznajmującego, że ktoś chce z nią rozmawiać. Konkretny ktoś, bo to jasne, że Teresa ustawiła mamie specjalny dźwięk na tatę, by od razu wiedziały, że to właśnie on. Zanim jednak ten sygnał dotarł do uszu blondynki, wychodziła dosłownie z siebie. Czemu ona nie dostała żadnej wiadomości od nauczycielki? Panikowała. Chciała od razu udać się do matki, gdzie była dziewczynka i sprawdzić czy wszystko z nią ok, ale po wzięciu głębokiego oddechu porzuciła tę myśl. Musiało być w porządku, skoro Ephraim zostawił Tess u babci, a sam udał się do szkoły. Blondynka uznała też, że swobodniej będzie przeprowadzić tę rozmowę, gdy w okolicy nie będzie ciekawskiej pięciolatki. Czy znów wdała się w jakąś bójkę? A może słowną potyczkę? Ostatnio zdawało się być lepiej... Całkiem udane przyjęcie urodzinowe - z perspektywy dzieci, a zwłaszcza solenizantki - dodatkowe zajęcia, które pochłaniały dziewczynkę i pozwalały na znalezienie towarzyszy o podobnych zainteresowaniach. Trochę martwiły Turner te historie o syrenie, której poszukiwał jakiś rybak, ale czy to... Mogło chodzić o to? Równie dobrze, tak podejrzewała Leonie, to po prostu historia, którą Tess sama sklejała, bazując na tym, co znała z czytanych przez rodziców opowieści i opowiadała to matce wieczorami, by podzielić się swoją kreatywnością. Czasem z ilustracjami, ale Turner starała się tym nie niepokoić. Może jednak powinna? I tak, chciała starym swoim nawykiem sięgnąć po kieliszek czegoś mocniejszego, ale musiała jechać później po Teresę, więc wino zostało w najwyższej szafce, bezpieczne, z dala od niej. Co było zdecydowanie dobrym rozwiązaniem, gdyż alkohol zawsze gubił Leonie, prędzej czy później, ale zawsze.
-Halo, cześć, co się stało? - zapytała spanikowana, kiedy odebrała dosłownie po dwóch sygnałach. Pewnie zrobiłaby to szybciej, już po pierwszym, bo przecież telefon wciąż od odczytania wiadomości trzymała w dłoni, ale rozważając tak wiele różnych możliwości, wpadła nieco w odrętwienie. Potrzebowała więc kilku dodatkowych sekund na otrzeźwienie, powrót do rzeczywistości. To głupie, nie było się z czego cieszyć, ale kiedy konkretnie Ephraim przedstawił problem, Leo mimo wszystko nieco odetchnęła. Przecież takie rzeczy się zdarzały praktycznie wszystkim dzieciom. Prawda? Zaskoczyło kobietę to, co Burnett zaraz dodał. Od razu z ust blondynki wyrwało się stanowcze: -Nie. Nie, nie, nie, nie ma takiej opcji - powiedziała, siadając na kanapie. -Dobrze wiesz, jak bardzo cieszyła się z tego, że to już czas na zerówkę. Miała całą listę, co będzie jej tam potrzebne, odhaczała każdą, najmniejszą rzecz, którą kupiła. I ten wierszyk ostatnio, przecież uczyłyśmy się wierszyka, powiedziała go świetnie. Może... Może po prostu tych prac jest dużo i... Sama nie wiem - westchnęła, bo nie wierzyła, że są za trudne i przerastały córkę. Tess była bystra. Często aż za bystra, jak na swój wiek. Leonie podejrzewała więc, że to celowe działanie ze strony dziewczynki, która miała inne potrzeby niż rozwiązywanie zadań, które jej nie interesowały. -Może jest po prostu zmęczona, bo... Dużo się dzieje. Szkoła, rysunek, jazda konna, ostatnio to przyjęcie - urwała na chwilę, bo nie chciała wyciągać ani tego, że Teresa dzieliła czas na dwa domy, ani faktu, że straciła jednego z ukochanych wujków. Nie do końca sobie to uświadamiała, jak to rzeczywiście działało, ale wiedziała. I może to dość świeże, ale z całą pewnością już oddziaływało. Zdecydowanie za dużo spadało na te malutkie ramionka, a Leonie nie umiała w żaden sposób jej przed tym ochronić, właściwie sama całkiem sporym ciężarem je obarczyła, za co przecież przeklinała samą siebie każdego dnia... -Dopilnujemy tych prac domowych, damy radę - dodała jeszcze pewnie, bo przecież... To chyba nic trudnego? To żaden niespodziewany wybuch, to żaden problem z brakiem panowania nad emocjami, które przeradzałoby się w agresywne zachowania względem kolegów. To tylko niedopatrzenie, które może zdarzyć się... Zawsze. Tak, przynajmniej chciała to nieco w swojej głowie złagodzić sama Turner, bo naprawdę potrzebowała uwierzyć, że może coś zrobić, by polepszyć nieco sytuację Tessie. Tak namacalnie, tak rzeczywiście. Nawet jeśli to tylko wypełnianie obowiązków związanych z pracą domową.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To nie było nic przesadnie poważnego. W końcu Teresa nikogo nie pobiła ani nie było opcji, aby wyrzucono ją ze szkoły, ale było to zdecydowanie ważne do przypilnowania oraz pochylenia się. Szczególnie że ani Leonie, ani Ephraim nie byli rodzicami, którzy nie interesowali się swoim potomkiem. Od zawsze przykładali wiele uwagi do jej rozwoju, ale równocześnie dbali o to, aby wciąż pozostawała dzieckiem. Nie zamierzali odbierać jej dzieciństwa zbyt szybko, co u niektórych opiekunów było aż nadto widoczne. Zbyt duże ambicje, zbyt wiele własnych chęci i leczonych kompleksów ulokowanych w drobnych ciałkach, które przecież nie miały z tym nic wspólnego. Wychowanie Teresy odbywało się jednak na zupełnie innych zasadach. Nie było musztry, a spokojna eksploracja. Nie było surowości, ale była harmonia. Nie było też lęku. A przynajmniej do czasu… Nieważne jak bardzo Ephraim miał się starać, nie był w stanie uchronić przed tym córki ani kontrolować jej strachu. W końcu była to decyzja, którą podjął. Czy miała go później za to znienawidzić? Miał nadzieję, że nie, lecz równocześnie świadomość takiej możliwości, przyprawiała kapitana o gęsią skórkę. Obraz kilkunastoletniej Teresy wyrzucającej mu zrujnowanie ich rodziny było przerażające…
Na szczęście głos Leonie sprowadził go na ziemię, a jego własne słowa podsumowujące spotkanie z panią Swan, opuścił jego usta. Jak się domyślał, Turner odebrała błyskawicznie, ale do tego już nawykł. Gdy dzwonił, zawsze była po drugiej stronie. Było to z aktualnej perspektywy dość dziwne, że nawet teraz to wciąż trwało... Słuchał mimo wszystko kobiety po drugiej stronie słuchawki, nie przerywając jej w żadnym momencie i pozwalając, aby powiedziała wszystko, co chciała. Pozwolił również na to, aby nawet zapanowała między nimi cisza, która wcześniej była stałym elementem ich związku. W końcu Ephraim nie mówił wiele i Turner musiała się do tego przyzwyczaić. Nie była to jednak zła cisza — miała w sobie wiele z namysłu i refleksji. Zmuszała ich do zastanowienia się nad tym, co było powiedziane oraz rozważenia innych opcji. - To chyba nie o zadania chodzi. - A po prostu o nas. - W każdym razie poprosiłem tę Swan o to, aby zaznaczała zadania, które Teresa ma do zrobienia, albo żeby dawała mi znać SMSem. Co do zbyt wielu zajęć — nie wiem, czy powinniśmy odbierać jej dodatkowe zajęcia. W sensie… Bardzo lubi na nie chodzić. Ma tam koleżanki, jedną w szczególności. Wydaje mnie się to nie w porządku, gdybyśmy jej to odebrali i to jeszcze teraz. - Nie musiał mówić, co miał na myśli, mówiąc o aktualnym stanie rzeczy. - Odpoczynek mimo wszystko dobrze, by jej zrobił. Nie wiem, jednak czy to w ogóle możliwe. - W końcu nie chodziło o to, że nie mieli dla córki czasu. Chodziło o to, że odpoczynek zwyczajnie mógł być niemożliwy w stanie, w którym znajdowała się ich rodzina. W strzępach. Obojętnie czego by nie robili, mogło nie przynosić odpowiedniego skutku. Do tego wszystkiego niedługo miał znów wyjeżdżać... Ephraim oparł głowę o zagłówek i zamknął na chwilę oczy, starając się jakoś pozbierać myśli.
Znów na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
- Powinnaś ją zabrać na ten pokaz… - odezwał się nagle. Miał nieukrywane pragnienie powiedzieć, coś więcej. Powiedzieć, że sam finalnie także się na nim pojawi i że chciałby tego. Nie mógł jednak tego robić. Mieszać w głowie sobie, Teresie, Leonie... Urwane zdanie oraz inny ton głosu zasygnalizowały wyraźnie Turner, że w wypowiedzi męża kryło się coś więcej. W końcu go znała. W milczeniu wyrażał więcej aniżeli słowami. Wyrwał się jednak z zamyślenia, prostując na siedzeniu i włączając silnik samochodu. Odchrząknął. - Odbierzesz ją dzisiaj czy ja mam to zrobić? - spytał, chcąc odwrócić uwagę nie tylko Leonie, ale także swoją od tego wymownego milczenia. Nie zamierzał też dłużej stać przed szkołą, a jeśli miał pojechać po Teresę, musiał to wiedzieć już teraz.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nie zawsze życie pozwala na zrealizowanie własnych planów, często człowiek sam dla siebie staje się przeszkodą, której nie można ominąć bądź przezwyciężyć, prowadząc tym samym go w niechciane miejsca. Żadne z tej dwójki nie planowało odbierać Tessie dzieciństwa, a jednak właśnie to się działo. Dziewczynka bezpowrotnie utraciła beztroskę, zapewne nie dostrzegała żadnej harmonii w podrzucaniu jej do babci przez rodziców, a do tego obawiała się co może przynieść jutro. Od paru dni o wiele bardziej niż dotychczas, a przecież i tak nie było do tej pory lekko. Turner wiedziała doskonale, że jest źródłem tego niespodziewanego trzęsienia ziemi w życiu własnej córki, nieustannie się za to przeklinała w myślach i naprawdę chciałaby to naprawić, ale... Brakowało kobiecie odwagi, by za myślami, pragnieniami oraz chęcią walki szły rzeczywiste czyny, a nie tylko scenariusze rozgrywane we własnym umyśle. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że to nikomu nie pomagało. Tyle że... Popełniła chyba za wiele błędów, by móc je naprawić. Marne próby w realnym świecie nawet koło jakichkolwiek starań się nie znalazły... Utknęła w pułapce własnego lęku, jeżeli więc Teresie przyjdzie obwiniać któreś z rodziców za rozpad, to zdecydowanie złość dziewczynki skupi się na matce. I Leo była o tym przekonana, choć wcale niepogodzona z tą przerażającą myślą, która kiedyś stanie się faktem.
Brakowało jej tego. Ich rozmów. To nic, że dla wielu, wcale nie byłyby określane mianem ożywionych. Dla niej były wystarczające, odpowiednie, zapewniające o tym, że pomimo różnic zbudowali cenną więź, że mogli na sobie polegać. Tego już nie było. W większości. Starali się wciąż komunikować w sprawach Teresy, ale i to mimo wszystko było dalekie od tego, co mieli kiedyś... Nie winiła Ephraima za to, że nie chciał, by wciąż odgrywała istotną rolę w jego życiu. Zdradziła go, dwukrotnie. Właśnie przez niedopowiedzenia. On potrzebował czasu, by wszystko ułożyć, a ona zapewnienia o swojej wartości. Sięgnęła, więc po tymczasowy substytut. Żałowała. Tęskniła. Wstydziła się. Bała się walczyć, by nie pogorszyć i tak tragicznej kondycji jaka panowała w ich relacji. I zostawała ostatecznie z bólem, oczekując na jakiekolwiek opuszczenie gardy, w którym mogłaby pokazać, że mimo wszystko... Wciąż była obok. Ciągle chciała być jego ostoją, jeśli on na to pozwoli. Bardzo chciała dostać szansę, by mu to pokazać, ale po ich ostatniej "rozmowie", gdy Burnett stanowczo oznajmił, że się rozwiodą, nie miała odwagi. Na nic. Udawała, że pogodziła się z tym, co ich czekało, ale w gruncie rzeczy okłamywała wszystkich, włącznie z sobą.
Nie odpowiedziała nic na rozważania Ephraima, bo przecież wcale Leonie nie chodziło o to, by cokolwiek Teresie teraz odbierali. Na boga, zabrali, a raczej ona zabrała, już wystarczająco. Właściwie, co też było cholernie niewychowawcze, Turner była aktualnie gotowa dać córce wszystko, czego sobie życzyła. Byle tylko jakoś zagłuszyć lęk, oddalić smutek, wypełnić pustkę. To nie tak powinno działać, ale tak, Leo była w desperacji. Ludzie w desperacji... Nie zawsze wybierają właściwie.
-Nie wiem czy to dobry pomysł, skoro właśnie dowiedzieliśmy się o zaległościach, kiedy na zajęciach była... - westchnęła ciężko, dodając zaraz: -ale postaram się to tak zorganizować, żeby straciła jak najmniej. Rozmawiałam z mamą, uznała, że w ostateczności doleci do mnie z Tess - oznajmiła to, co poniekąd już ustalili. Nie myślała, jednak że Burnett będzie o tym pamiętał. Nie podejrzewała też, że urwie swoją wypowiedź, jakby... Nie, nie mogła nawet tak myśleć, skarciła się od razu za swoje chore fantazje, ale i tak... Naiwne serce łomotało mocno, bo przecież chciał coś dodać. A już sam moment zawahania znaczył obecnie dla Turner wiele, stanowiąc poniekąd niemą obietnicę. Idiotka. Jednak prawda jest taka, że blondynka potrzebowała tam obecności swojego męża, nie tylko ze względu na córkę oraz zrobienie czegoś przyjemnego dla niej, ale po prostu... Dla siebie. Od lat nie chodziła po wybiegu, wszelkie ostatnie pokazy jakie miała na swoim koncie - czy to jako modelka, czy projektantka - odbywały się przy wsparciu Burnetta. Tęskniła za tym. I to nie tak, że nie da sobie rady bez niego, bo wiedziała, że da. To kwestia tego, że wcale nie chciała sobie tej rady dawać samodzielnie... -Myślałam, że dziś moja kolej, ale... - urwała, bo nie bardzo wiedziała jak to zrobić. Próbowała, ale on nie odbierał. Ignorował wiadomości. Nie odważyła się pójść pod jego drzwi, choć tak bardzo chciała. Zagryzła wargę i wreszcie dodała: -Jeśli tego potrzebujesz, może zostać dziś z tobą i... - wzięła głęboki oddech, policzyła szybko do trzech, by powiedzieć: -Nie musisz być teraz sam, Ra.. Ephraimie - oboje wiedzieli, że Leonie odnosiła się do utraty przez Burnetta przyjaciela. Doskonale też powinien Ephraim zdawać sobie sprawę, że właśnie w ten sposób ona proponowała mu swoje wsparcie. Nieśmiało, zlękniona przed odrzuceniem. Zupełnie, jak podczas początków ich znajomości. Wtedy, jak i teraz, Leo czuła, że stąpa po cienkim lodzie i w każdej chwili może wpaść do jeziora, w którym utonie, bo zapomniała jak pływać... Ale nie chciała tego zapominać. I pragnęła, by on miał tego świadomość. Mimo wszystko. Pomimo drżących dłoni, których nie widział, tego zawstydzenia wywołanego przez rumieńce, mógł jedynie słyszeć jak wiele to ją kosztuje, gdy do jego uszu docierał ten drżący głos oraz jego załąmania, gdy chciała użyć tak słodkiego kiedyś Rahmie, teraz tak nieprzystającego, by znalazło się na jej języku. Już nie. Cholera, czy to musiało być tak... Trudne? Leonie pragnęła tylko być teraz w samochodzie Burnetta, złapać jego dłoń, by móc ścisnąć ją i po prostu być. Gdyby chciał mówić, gdyby chciał... Nie być sam. Wsiadłaby z nim nawet na ten przeklęty motor, dała się mu poprowadzić, ale... On tego już nie potrzebował. I ta myśl też ją bolała, przerażała, że mieli być dla siebie obcymi ludźmi. Nie umiała zaakceptować tej wizji, choć ktoś trzeźwo patrzący z boku uznałby, że spełnienie jej, to największe marzenie kobiety. W końcu... To ona ich postawiła w tej sytuacji, czyż nie? Swoją niedojrzałością.. Złymi wyborami. Kłamstwami... Zgubiła się. Próbowała więc się odnaleźć, ale czy to nie za późno na te kroki, jak np. terapia oraz wyzwania, które ona za sobą niosła? Sama już nie wiedziała...

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Sądził, że ich rodzina była silna poprzez prawdę. Że właśnie to stało się filarem, na jakim budowali to, czego oboje pragnęli. Czym jednak była prawda? Sądził, że nie było w jego życiu miejsca na kłamstwa. Że nie było go i nie mogło być, bo przecież znajdowały się one wszędzie indziej tylko nie blisko niego. Nie w jego okolicy. Nie dlatego, że był wyjątkowy. Nie dlatego, że był nieskazitelny. Bezbłędny. To nie on sam siebie w tym wszystkim definiował, ale najważniejsza osoba. Ukochana. W jego oczach idealna, pozbawiona skaz, równocześnie boleśnie ludzka w swoich wadach i piękna w niedoskonałościach. To ona naznaczała to kim był, jak i dlaczego. Właśnie dlatego, że był związany z kobietą, która — jak wierzył — nie miała powodu, by go oszukiwać, czuł się bezpieczny. Nietykalny i odgrodzony od całego fałszu, który otaczał świat i dotykał każdego tylko nie ich. Tylko nie ich... Mógłby skoczyć za nią w ogień dla niepodważalności ich relacji. Mógłby wystawić się na największy ból, wierząc, będąc całkowicie przekonanym, iż nie miała przed nim sekretów. Nie takich, jakie mogłyby zniszczyć zaufanie wzmacniające się dzięki następnemu etapowi życia — wybranego, rozpoczętego przez nich samych, obiecujących sobie przyszłość, lojalność. Wierność i bycie zawsze obok. Trzymała go wówczas za rękę. Patrzyła w oczy. Przysięgała, zostając jego żoną już oficjalnie i właściwie. A przecież już wówczas wiedziała, że nie mówiła mu całej prawdy o sobie. O tym, co tworzyło jej historię. Miała tyle czasu... Tyle dni, tyle okazji, by wyjawić to, co ukrywała. To, co jej ciążyło i to, co ją niszczyło. W końcu nie wierzył w to, że nie odczuwała tego na sobie. Faktu, że nie była z nim szczera i nie wywoływało to w niej poczucia zagubienia, winy, koszmarnego bagażu. Znał ją — wiedział, jak obwiniała się faktem tego, jak żyła, zanim się poznali. Jak bardzo chciała ukryć fakt istnienia doświadczeń, jakich nabrała z innymi mężczyznami. Ukryć samą siebie w tym wszystkim i jedynie on nie pozwolił jej uciec. Zniknąć. Bo chciał tego. Chciał życia z nią. Chciał rodziny, którą mogli współtworzyć. Chciał kolejnych kompromitujących sytuacji, z których mogli się później śmiać. Chciał poważnych spraw i tych bardziej błahych. Chciał zajętych dni i tych pustych, gdy nie robili nic produktywnego, a jedynie wpatrywali się w sufit lub siedzieli w ogrodzie za domem. Chciał już zawsze czuć się na właściwym miejscu z właściwą osobą. Zawsze. A jedyne czego było potrzeba tak naprawdę do osiągnięcia przez niego pełni szczęścia, było zaufanie. Zaufanie, które sądził, że posiadał. Zaufanie, bez którego wszystkie momenty z przeszłości traciły na znaczeniu. Zaufanie, bez którego nie byli w stanie widzieć się w pełni szczerości. On nie potrafił widzieć ich w taki sposób, a przecież chciał. Chciał z całych sił, a jednak... Jednak był tam. Z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy dłońmi, słuchający poruszonego kobiecego głosu.
Jeśli tego potrzebujesz, może zostać dziś z tobą i...
Nie musisz być teraz sam, Ra... Ephraimie.

Czuł, jak coś ściskało go w gardle i powoli miało utrudniać nie tylko mówienie, ale także oddychanie. Nie. Nie mógł sobie na to pozwolić. - W sumie dobrze, żebyś ją zabrała. Muszę… Się czymś zająć. - Kłamał. Oczywiście, że kłamał. Wiedziała to ona i wiedział to on, ale nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał też, aby Teresa widziała go w takim stanie. Bo i co miałby jej znów powiedzieć? Potrzebował chwili dla siebie. Potrzebował dojść do porozumienia z rzeczywistością i nie mógł tego zrobić z córką u boku. Nie dzisiaj. Nie teraz. Normalnie mógłby pojawić się pod drzwiami Leonie i po prostu pozwolić jej się sobą zająć. Poczuć się słabym w jej ramionach i zebrać siły na dalsze działania. Poczuć delikatne dłonie na szorstkich policzkach. Poczuć te same dłonie, które pomagały mu uporać się z guzikami koszuli. Usłyszeć jej kojący głos, wypowiadający zdrobniale jego imię. I widzieć, że byli sami. Że mieli siebie na wyłączność.
Brakowało mu tego, że mogli być dla siebie. Brakowało mu momentów czy krótkich słów, jakie mógł jej powiedzieć. Nawet tak idiotycznie brzmiące wyznanie miłości, chociaż nie zdarzało się często z jego strony, zawsze jak padało, było silnie wiążące. Ephraim zawsze był pewien, że nie byli jedną z wielu innych par, dla których kocham cię stawało się trywialne. Nawet jeśli Leonie zdarzało się częściej wypowiadać znamienne słowa, nie wątpili w to, że byli jako jedno. Gdy zasypiali razem i gdy budzili się obok siebie, Burnett nie wątpił w to, że miała zawsze tam być. Zawsze go wspierać i zawsze czekać na odnalezienie przez męża drogi powrotnej do domu. Ale już nie byli tymi samymi ludźmi. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby jej wybaczyć. Aby do niej wrócić, bo już nigdy nie przestałby oglądać się przez ramię. Nie chciał być z nią i nie móc jej ufać, ale znał siebie wystarczająco, aby nie dostrzegać w sobie oraz ich możliwej przyszłości problemu. Zawsze by wątpił. Zawsze podejrzewał. Zawsze zastanawiał, co robiła, gdy nie patrzył. I z kim była... - Będzie się starał o opiekę? - spytał nagle, wycofując się ze szkolnego parkingu i wyjeżdżając na drogę główną. Wiedział, że było to pytanie całkowicie oderwane od ich aktualnej rozmowy, ale musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, co oznaczało pojawienie się Huntera na urodzinach. Co oznaczało dla kapitana i jego córki. Co do cholery się działo...
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Przecenił ją. Wyidealizował. Tak, pewnie uznałaby, gdyby znała myśli męża. Sama też dała się zwieść tej iluzji, polubiła ten obraz, który wyłaniał się ze słów mężczyzny. Jaki odbijał się we spojrzeniu skierowanym na jej sylwetkę. Tak czuły, doceniający, wdzięczny. Chciała być taka, jaką ją widział. Leonie, jednak nigdy tego nie potrafiła. Nie miała możliwości czerpać z właściwych wzorców modelu rodziny. Nikt nie pokazał blondynce, jak budować zdrowe relacje z mężczyznami. Próbowała robić to tak, jak wydawało się Leo, że jest dobrze. W rzeczywistości kolekcjonowała kolejne rany, które czyniły ją coraz bardziej pustą oraz pozbawioną nadziei. Szukała akceptacji. Cholernie mocno chciała na nią zasłużyć. Zostać docenioną. Świat modelingu, choć ze względu na oszołamiającą karierę, mógł się wydawać dla niej łaskawy wcale takim nie był. W nim też musiała zasłużyć, by być, gdzie się ostatecznie znalazła. Jakkolwiek błaho to, by nie brzmiało - nie mogła pozwolić sobie na dodatkowe centymetry, smutne spojrzenie czy niezadowoloną minę. Musiała radzić sobie ze stresem oraz presją i oczekiwaniami, które pokładały w niej setki osób. Projektanci, reżyserzy, producenci, agenci. Własna matka też. Oczywiście, że uciekała w używki - alkohol i seks wynikający z przelotnych znajomości. To tworzyło skandale, które przypominały Turner, jak nieidealna była. Jak daleko było do tego, co chciała osiągnąć. Próbowała to zmienić. Znaleźć sens. Skupić się na czymś dobrym, stąd pomysł, by działać charytatywnie, ale ostatecznie... Wracała do pustego, zimnego, hotelowego pokoju. Samotność nigdy jej nie służyła... I to nie zaczęło się wcale od tego wielkiego świata, a o wiele wcześniej, jeszcze w nastoletnim pokoju pełnym plakatów idoli, gdzie czekała, aż pojawi się ten najważniejszy mężczyzna. Zainteresuje nią. Nigdy jednak ten moment nie nadszedł. I myślała, że już nie czeka, że ma to za sobą i wcale tamten ból nie definiuje tego, co robi dziś, ale... To była pomyłka. Nie mogła tego uporządkować sama, nie była w stanie. I wierzyła, że pojawienie się w jej życiu mężczyny takiego jak Ephraim, tak odmiennego od dotychczasowych przedstawicieli płci męskiej skupionych jedynie na opakowaniu oraz chwilowym uniesieniu, skupionego na tym, co chowała przed światem, myślała, że to ją naprawi. Wierzyła w to długo. Milczała o swoim sromotnym, bolesnym upadku, jakim była noc z Hunterem, bo bała się, że straci to, co dawało jej sens. Jego miłość. To nie było fair, wiedziała to, ale strach zawsze jest złym doradcą. I łudziła się, że jednak się udało. a ostatecznie... Udało się Leonie, ale zniszczyć mężczyznę, którego kochała całą sobą, choć nie daleko temu do idealnego uczucia. Zburzyła ich wspólne życie, zablokowała wspólną przyszłość. I odebrała beztroskę, bezpieczeństwo oraz ciepło pełnego, rodzinnego domu własnej córce. Zrobiła dokładnie to, co obiecywała sobie, że nigdy nie nadejdzie. Zawiodła. Była tylko człowiekiem, poranionym, oszukującym się za długo. Nie była gotowa na to, co wybrała. Nie chciała, przecież nikogo ranić, zawodzić, nie chciała okazać się marną podróbką, naprawdę jedyne czego pragnęła to doścignąć tę wizję, którą tak bardzo wierzyła, że może być dla niego...
Dlatego teraz, nie ciągnęła tematu ani swojej propozycji. Udała, że faktycznie chodziło jedynie o Tessie, choć oboje wiedzieli doskonale, ona i Ephraim, że wcale nie o wieczór z córką Turner w głównej mierze chodziło. Starała się nie czuć tego wstrętnego odrzucenia, które zawsze wywodziło ją na przysłowiowe manowce. Przełknęła ślinę, by przezwyciężyć gorzką, ciążącą w gardle gulę i odpowiedziała: -Jasne, nie ma problemu. Możesz ją podwieźć jutro do szkoły, ale ja ją odbiorę. Umówiłyśmy się z Josephine - chciała powiedzieć, że mają plany, ale nie chciała też tworzyć kolejnych niedopowiedzeń. Tak więc nawet, jeśli miało zdziwić Ephraima to z kim Leonie sie spotykała, to wolała wyłożyć wszystkie karty na stół. Nie chciała więcej kłamać, ani niczego zatajać, choć zdawała sobie sprawę, że to nic nie zmienia. Że jest na to zwyczajnie za późno, ale wciąż... Wciąż się chyba łudziła.
Zaskoczył ją kolejnym pytaniem, którego nie przewidziałaby w tej rozmowie. Jednocześnie dotarło do Leonie, że nie padło to między nimi do tej pory, a przecież... Musiało to Burnetta trapić praktycznie od momentu, w którym ona zdecydowała się napisać tę bzdurną wiadomość, spakować rzeczy swoje oraz Teresy i się wynieść. Boże, dlaczego ona z takim opóźnieniem łączyła te wszystkie szczegóły? Tak istotne szczegóły...
-Nie - odpowiedziała pewnie. -Nie będzie się starał o opiekę - i chciała dodać, że nie pozwoli mu też na to, ale znów, nie odważyła się. Tak jak i nie odważyła się wspomnieć, że mają ten sekret zostawić dla siebie, by żadne media nie interesowały się dziewczynką. Nie potrzebowała tego. Tak samo jak i informacji, że to Hunter dał początek jej istnieniu. Już wystarczająco cierpiała, może i Ephraim uznał, że powiedzą wszystko Tessie, Leo pamiętała to doskonale, ale... Nie sądziła, że to nadejdzie szybko, a przynajmniej nie chciała i zrobi wszystko, by w swoim mniemaniu oczywiście słusznie, chronić ją przed tą informacją, która mogłaby ją złamać. I tak była już wystarczająco krucha, zagubiona oraz poraniona. Turner nie chciała tworzyć większego chaosu wokół Tess. Nie mogła tego jej robić.
I tak, oczywiście, że kiedy zaczął się trudny temat, Leonie wolałaby uciec, schować się i udawać, że wcale jej tam nie było. Nie rozłączyła się jednak. Nie szukała wymówek. Czekała na to czy Burnett zada jeszcze jakieś pytanie. Na pewno miał ich setki, a ona skupiała się do tej pory na swoich lękach. Źle. Jak zwykle źle robiła. Próbowała więc, choć tak późno, teraz być i rozwiać wszelkie wątpliwości. Jakoś go uspokoić, choć nie mogła. Dać zapewnienie, że Tessie na zawsze będzie jego córką. Tego była pewna. Tego jednego, w całym swoim życiu.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Może tak właśnie było. Że ją idealizował. I może wcale nie było jedynie prawdopodobieństwem, lecz stwierdzeniem faktu. Wszak Ephraim nie dostrzegał tego, co kryło się tuż pod powierzchnią skóry kobiety, do której zdążył się przyzwyczaić przez siedem lat. Odkąd po raz pierwszy przyszło im się spotkać w Wielkiej Brytanii, aż po ostatni pocałunek tuż przed wyjściem do szpitala z Teresą. Sądził, że odkrył ją całą i nic nie było w stanie sprawić, że czułby się czymkolwiek zaskoczony. Ale oto był i on. Po ośmiu latach odarty całkowicie z wszelkiej wiary. Wyidealizowanie musiało grać więc dużą rolę w ich związku, chociaż prawda była też taka, że Burnett nie wybielał Leonie. Był w pełni świadomy grzechów i błędów, które popełniała, zanim przyszło im się związać. Przecież wziął ją za żonę, założył z nią rodzinę. Wielu mogłoby się to wydawać niepoważne, skoro wiedział o jej licznych romansach i idących za tym skandalach. Wielu mogłoby też wytknąć mu aktualnie, że sam się o to prosił. Że na co liczył? Na szczęśliwe zakończenie? Ale bez względu na to, co działo się aktualnie, Ephraim wcale nie uważał, iż popełniał błąd, wiążąc się z Leonie. Wierzył w to, że byli w stanie zbudować solidną relację. Wszak to, co mieli, było drastycznie odmienne od tych znajomości, które szybko i łatwo wkradały się wcześniej do życia Turner. Przecież widział, jak na niego patrzyła. Ile się nauczyła, odkąd zaczęli rozwijać znajomość. Jak bardzo się starała, gdy pojawiał się w okolicy i jak wiele czasu chciała mu poświęcać. Nie była to łatwa ani krótka droga, ale z każdym kolejnym spotkaniem Ephraim dostrzegał zaangażowanie. Nie sięgała po alkohol, chociaż na pierwszych galach, na które go zapraszała, zawsze widział ją z kieliszkiem w dłoni. I analizowała także jego samego. Nie ciągnęła tak bardzo do fizycznej bliskości z nim, wiedząc, że cierpliwość przyniesie pożądane przez nią efekty. Wówczas nie orgazm, a delikatne muśnięcie odsłoniętego ramienia było nagrodą. Otarcie dłonią rozgrzanego policzka. Nie mogła się z nim spieszyć, bo wówczas unikał kontaktu. Wiedział, że wymagał, ale nie robił tylko tego. I uwielbiał patrzeć na to, jak się zmieniała. Nie pod jego życzenie. Nie dla niego. A przynajmniej tak właśnie myślał...
Możesz ją podwieźć jutro do szkoły.
- Będę chwilę przed ósmą - zakomunikował, pamiętając, że w zeszłym tygodniu dostali z Leonie informację, że w tę konkretną środę dziewczynka rozpoczynała swoje zajęcia o dziewiątej. Ephraim jak zawsze pojawiał się także na tyle wcześniej, że mógł zjeść śniadanie z córką, jednak najczęściej zabierał ją do jej ulubionej restauracji. Było to spowodowane nie tylko chęcią dopieszczenia ukochanego dziecka, które w ostatnim czasie wyjątkowo cierpiało na rodzinnej sytuacji, ale także wiązało się to z niechęcią kapitana do przebywania w domu Turner. Unikał tego, gdy tylko mógł. Nie skomentował także komunikatu związanego ze spotkaniem z Josephine. Wydawało mu się to w miarę logiczne oraz normalne. Nieważne, jak blisko byli, należeli do tego samego kręgu i ich odwiedziny nie były czymś niecodziennym. Jego lakoniczna odpowiedź była spowodowana również czym innym. A konkretnie tematem, który wypłynął w chwilę później. Z zaskoczenia, ale był tak naprawdę kluczowym elementem sporu. Burnett nieświadomie zacisnął także lewą dłoń na kierownicy, czekając na odpowiedź. Czekając tak naprawdę na to, co dudniło mu w głowie od roku, a ciśnienie, które nagle się podniosło, zdawało rozsadzać mu czaszkę od wewnątrz.
Nie. Nie będzie się starał o opiekę.
Serce kapitana podskoczyło, a uścisk w gardle sprawił, że do oczu napłynęły mu łzy. Do tego gwałtowne opuszczenie napięcia, jakie odczuwał, było to tak niespodziewane, że niekontrolowanie przyhamował. Na szczęście ulica w obydwie strony była pusta i nic się nie wydarzyło, ale Ephraim wcale nie ruszył dalej. Pozwolił, by ciche odkrztuszenie przynajmniej odrobinę poluźniło boleśnie zaciśnięty przełyk, a dłoń szybko powędrowała do twarzy. Przetarł wierzchem dłoni załzawione powieki i skupił się na tym, co się działo. Puścił także pedał hamulca i ruszył powoli do przodu, czując, jak w tym konkretnym momencie, który trwał zaledwie ułamek sekundy, przelewały się przez niego wszystkie emocje. Były wszędzie, powodując niekontrolowane drżenie w twardych mięśniach. Nie był też do końca pewny, dlaczego jego ciało zareagowało w ten sposób, ale najważniejsze było to, że nikt go takim nie widział. Dogłębnie poruszonego i starającego się powstrzymać przed silnym płaczem. Burnett zamknął jeszcze na chwilę oczy, po czym odetchnął, chcąc utrzymać się na powierzchni i nie poddać chaosowi, jaki go ogarnął. Potrząsnął jeszcze głową, zanim zabrał ponownie głos, nie chcąc, aby Leonie usłyszała, z jaką trudnością się wypowiadał. - Chcę, żeby to podpisał. Mój zespół prawniczy sporządzi w ciągu tygodnia odpowiednie papiery. Dostarczę ci kopię. Nie zamierzam bać się, że zmieni zdanie za pięć minut. - Im więcej mówił, tym było łatwiej. Skupienie na faktach również pomagało dojść do siebie. Williams mógł nie chcieć mieć do czynienia z dziewczynką teraz, ale co, jeśli chciał żądać praw rodzicielskich za rok? Za pięć lat? Nawet za dziesięć? Burnett szczerze wątpił, że mężczyzna podejmował tę decyzję odpowiedzialnie i przewidująco. Teresa nie pasowała do jego aktualnego życia. A co z przyszłym? Nie. Nie była przedmiotem i nie miała być przerzucana między dorosłymi. Ephraim zamierzał zabezpieczyć przyszłość córki i miał nadzieję, że Turner również dostrzegała w tym właściwy krok. - Gdy uznasz ze swoim prawnikiem te papiery za odpowiednie, wyślę mu dokumentację. Chyba że sama będziesz chciała mu ją dostarczyć. - Może Leonie mogła wpłynąć na Williamsa i załatwić to od razu, póki był w Lorne Bay? Możliwość, że gwiazda jego formatu miała bawić się po czystej złośliwości z Ephraimem była spora, a mężczyźnie odraczanie tej sprawy było absolutnie nie w smak. Zresztą... Chyba wszyscy troje chcieli, aby ta sprawa była załatwiona polubownie i w tajemnicy. Nikt nie potrzebował rozgłosu, a szarpanie się prawne z Hunterem o prawa rodzicielskie zdecydowanie przyciągałyby uwagę. Jeśli naprawdę nie chciał opieki, co szkodziło mu automatyczne podpisanie papierów?
Oczekujący jakiejś reakcji po drugiej stronie Burnett zauważył, że Turner nic nie mówiła. Zmarszczył lekko brwi, zerkając na ekran samochodowego wyświetlacza — minutnik rozmowy wciąż odliczał, więc nic ich nie rozłączyło. Powinna go słyszeć. - Leonie? - wypowiedział imię żony, jakby chciał się upewnić, że nadal tam była.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Czy na pewno nie wiedział, co kryło się pod skórą Turner? Trudno się z tym zgodzić. Nie znali się długo, jeśli patrzeć na rozpiętość czasową, zanim zdecydowali się na wspólne życie. Można jednak nazwać ich relację z okresu poznawania się za dość intensywną. I o ile on zawsze pozostawał dla niej nieodgadnioną księgą, o tyle ona była wręcz śmiesznie prosta w swoim krzyku błagającym o odrobinę uwagi, troski, ciepła, bezpieczeństwa... Ephraim poznał Leonie w końcu w jednym z gorszych momentów dla kobiety. Pozornie miała wszystko, ale wiedziała i przyznawała sama przed sobą, że nie ma nic wartościowego. Wszystko było jak domek z kart, który mógłby upaść, gdyby wykonała jeden zły krok. I całkiem możliwe, że gdyby Turner nie pojawiła się wtedy na tarasie akademii, gdyby Burnett nie poświęcił kilku minut na niepozorną rozmowę to... Nigdy nawet przez chwilę Leo nie poczułaby się częścią czegoś większego. Tak prawdziwie. Bo choć z perspektywy mężczyzny całe ich życie było kłamstwem, to blondynka nigdy się z tym nie zgodzi. Nie zgodzi się też z nikim, że Ephraim to jedynie sposób na ucieczkę przed samotnością, która ją trapiła i wyżerała od środka. Nie. On wytrwale wspierał ją, trwając przy niej, choć nie musiał, gdy traciła grunt pod nogami. Pozwalał sobie na to, by go poznawała od strony, jakiej nie znali inni ludzie z jego otoczenia, widziała to doskonale jak zmieniał się w zależności od tego z kim i gdzie się spotkali, a jaki był, gdy zostawali sami. Niezmiennie jednak od okoliczności, czuła się przy nim bezpiecznie... Kiedyś. Świadomość, że sama odarła się z tej dobrej rzeczywistości, sprawiała, że ból wydawał się podwójny. Żaden złodziej nie zakradł się, zabierając to, co dla Leonie tak ważne. To ona sama poprzez ryzykowne i wątpliwe wybory doprowadziła się do tego punktu w życiu, w którym dom jednak runął, pomimo, wydawałoby się, solidnych fundamentów...
-Dobrze - odpowiedziała automatycznie, czując jednak ten nieprzyjemny ucisk na dnie żołądka. Rozsadzający ból głowy, zupełnie bez powodu atakujący z taką intensywnością. Pozornie - nic nie zmieniło się w ich rozmowach. Komunikaty Burnetta nigdy nie były rozbudowane, często dość powściągliwe. Z boku, gdyby ktokolwiek przysłuchiwał się im, uznałby, że jest normalnie. Oni jednak wiedzieli, że daleko im było do tego. Cholernie daleko. Wymiana zdań skupiała się na jednym temacie - Teresa. Kto się nią zajmie, kto ją dziś odbierze, a z kim zje posiłek, kto chce ją zabrać na jakiś wyjazd, jak się dziś czuje, jak radzi sobie w szkole. Wszelkie inne tematy, jakby przestały ich łączyć. Stały się zakazane. Może tak powinno być, ale Leo nie umiała przejść nad tym do porządku dziennego. Uwierało ją to. Bezradność wyżerała od wewnątrz, rozbijając i tak już niestabilne emocje. Starała się to kontrolować, opanowanie, zachowawczość, ale zastanawiała się ile jeszcze wytrzyma? Kiedy wreszcie pęknie? Bo wiedziała, że do tego dojdzie. Zawsze dochodziło. Nie umiała znieść samotności, nigdy. Nic się nie zmieniało, a końcówka roku pokazała to dobitnie. Oraz boleśnie. Ze skutkami tamtych wyborów oraz czynów nie radziła sobie do dziś. Utknęła w dziwnym marazmie, niesłużącym nikomu. Chciała coś zmienić, a jednocześnie bała się... I dryfowała, usprawiedliwiając się, że to dla dobra Teresy, czując palące wyrzuty sumienia, bo przecież... Te rozwiązanie nie pozbawiało nikogo, a już zwłaszcza córki, kolejnych krzywd. Nie było idealne, nie było właściwe. Ale co... Było?
Wiedziała, że Ephraim nie chce, by reagowała na to, co mimo jego starań oraz pobożnych życzeń, było słyszalne w słuchawce telefonu. Sama Turner wstrzymała na moment oddech oraz poczuła, że po jej twarzy spływają nieme łzy. Tak, jak podczas przyjęcia w ogrodzie, tak i teraz zdała sobie namacalnie sprawę, że Burnett był z tym wszystkim sam. Z tą całą, przerażającą prawdą. Nie tylko ona. On właściwie znalazł się na jeszcze mniej komfortowej płaszczyźnie, oczekując na to jak decyzje kompletnie obcego mężczyzny wpłyną na jego rzeczywistość. Na relację z dziewczynką, którą kochał całą sobą...
Milczenie zostało przerwane, a odpowiedź Burnetta zaskoczyła Turner. Siedziała na kanapie, a mimo to czuła, jakby stała na oblodzonej tafli jeziora, która zaczyna pękać, a ona spada, zanurza się pod wodą i nie może złapać oddechu... Przełączyła tryb na głośnomówiący, odłożyła telefon na bok, a sama złapała poduszkę, by zagryźć ją zębami, by stłumić ten krzyk bólu, odrzucenia oraz innych, nienazwanych w tym momencie, ale negatywnych odczuć. Też nie chciała się przyznać do tej słabości. Nie czuła też, że byłoby to właściwe, obarczać go tym. Obrzydzenie - to względem własnej osoby odczuwała aktualnie Leonie. I nie chodziło już o momenty intymności, tak niewłaściwe, dzielone z Hunterem, ale bardziej o to, że zostawiła Burnetta samego, kiedy cały jego świat... Okazał się... Fikcją? Musiała, w pewnym sensie musiała go zostawić, bo wypłynął, bo potrzebował czasu, bo taką miał pracę, ale... Właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę, że zostawiła go za bardzo i to w sposób, w jaki nigdy nie chciała. Złościła się więc na siebie za kolejną ucieczkę. Niepowodzenie. Tak bardzo zafiksowała się na własnych odczuciach odrzucenia, odepchnięcia, że przegapiła ten moment, który być może był ostatnią nadzieją... I choć rozmowę zdradzającą plany Burnetta odnośnie ich przyszłości mieli już za sobą, to dopiero kiedy Ephraim oznajmił swoje kroki związane z bronieniem własnego ojcostwa uderzyło Leonie to, że nie było żadnych szans. I nie, nie podobało się to kobiecie. I nie wiedziała czy będzie umiała to zaakceptować, choć przecież wiedziała, że powinna uszanować wolę jeszcze męża... Wiele rzeczy powinna... Szlag! Blondynce kręciło się w głowie od nadmiaru myśli, paraliżującego oraz rozlewającego się coraz bardziej strachu. Nie chciała nigdy o niczym decydować niezależnie, a jednak tu byli, każde ze swoimi wnioskami, każde ze swoimi propozycjami. Tak daleko... Tak daleko...
-Jestem - wymamrotała nieco nieobecna, kiedy z powrotem tu i teraz sprowadził ją ten nieco szorstki, ale dla niej od dawna najczulszy głos wypowiadający imię należące do niej. Kiedy ostatni raz słyszała Leonie z jego ust? Nie pamiętała... Kolejne, bezgłośne łzy. -Zrobimy tak, jak mówisz. Tak, żeby było dobrze. Dla Tessie - przełknęła ślinę, złapała oddech. -Ephraim, nikt nie odbierze ci Teresy, obiecuję - i wiedziała, że pewnie nie wierzył w tę obietnicę. A mimo to, zdobyła się na to, by szczerze wypowiedzieć to zdanie, które nosiła w sobie od tak dawna. Wolałaby to wyszeptać, patrząc wprost w jego oczy, trzymać nieco przesuszoną dłoń, czuć oddech męża... Wolałaby w wielu sytuacjach w ciągu ostatniego roku postąpić inaczej, ale nie mogła już tego analizować w kółko i w kółko bez żadnego działania. Nie mogła stać i patrzeć, jak wszystko oraz wszyscy się rozpadają. Już było późno, ale może nie za późno, by nieco uspokoić ten sztorm... Chciała wierzyć, że dadzą radę przejść przez to razem, ale zdawała sobie sprawę, że zjednoczenie dla Tess to olbrzymi wyczyn dla nich obojga, zostawianie z boku tego, co trapiło ich względem siebie. Podejrzewała też, że ten sam zespół prawniczy, który pracuje nad papierami dotyczącymi kwestii ojcostwa, zajmuje się rozwodem. Wolała jednak o to nie pytać, nie myśleć teraz, że jest takim samym, a może i większym wrogiem dla własnego męża od Williamsa. Pragnęła jeszcze przez tę krótką chwilę mieć jeszcze tę odrobinę naiwności... Zanim tafla pęknie i nie będzie już nic. Jeszcze tylko chwila...

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Znał ją. Cholera… Sądził, że ją znał, ale to wszystko... To wszystko odbierało mu dech. Do teraz pamiętał to uczucie. Gdy dowiedział się prawdy, zrobiło mu się niedobrze, a nieprzyjemne wrażenie rozlało się po wyschniętym gardle, wymuszając w męskich oczach łzy oschłości, bezradności — szybko przetarte rękawem płaszcza i zapomniane. Niechciane. Wciąż czuł, jakby dostał kijem w głowę, bo w uszach ciągle świszczało mu od nigdy niemającego miejsca uderzenia. A jednak ta informacja ścięła go z nóg. Dosłownie osunął się na ziemię, gdy dostał w dłonie potwierdzenie tego całego zamieszania. Zanim zlecił badanie pokrewieństwa, walczył same ze sobą. Co ty tu robisz, Burnett?! Weź tydzień wolnego. To przecież tylko twoja paranoja. A jednak stało się inaczej. To do niego nie docierało. To nie mogła być prawda. To nie działo się w rzeczywistości, którą znał. Przyszedł tylko do szpitala na badania z córką… A później mieli pójść na lody. Jak zawsze tego samego dnia, jak zawsze mając w planach swoją rozpiskę zajęć. A jednak później widział wzrok lekarza — rzucanych mu spojrzeń w niedowierzaniu, zaskoczeniu. Nabierały sensu w swoim bezsensie. W okrutnej prawdzie i kłamstwie jednocześnie. Nawet nie wiedział, kiedy i jak znalazł się poza murami szpitala. Chyba po prostu ubrał się i wyszedł razem z Teresą, milcząc. Mając z tyłu głowy jedynie swój czyn i czekając na wyniki. A gdy te nadeszły, nie potrafił się zebrać. Nie potrafił wstać ani powiedzieć, w jakim czasie się znajdował. Wyrwany z rzeczywistości i rzucony w nieznany świat bez wspomnień, bez poznania, bez jasności własnych działań. Chciałby nie pamiętać. Chciałby nie wiedzieć. Chciałby nie musieć zderzać się z faktem, że to była prawda. Chciał, żeby zaprzeczyła. Chciał, żeby się wyparła. Żeby kłamała... Żeby powiedziała, że to wszystko było fałszerstwem. Stojąc przed nią z zaciśniętymi w pięści dłońmi, drżał w emocjach, nie mając pojęcia, co się tak naprawdę działo i jak do tego doszło, że działo się to właśnie im. Że jego słowa zderzały się z murem ciszy. W końcu sądził, iż miała mu coś do powiedzenia, ale ona milczała. Usilnie milczała... Widział to w jej oczach zaszklonych od łez — milczących i krzyczących jednocześnie. Wciąż kochających... Pragnących zrozumienia, którego nie był w stanie jej dać. Nie. Nie był zły na nią. Był zły na siebie. Na to, że nie widział. Lub że nie chciał widzieć. Że był ślepy, ograniczony. Idiota.
Miał być z niej dumny. Był z niej dumny. Z faktu, iż posiadała w sobie hart ducha, który stał się dla niego symbolem walecznej kobiety, która bez względu na okoliczności postanowiła zawalczyć i zerwać z dawnym życiem. Walczyć z chorym społeczeństwem i nie dać się stłamsić. Był z niej dumny. Z tego co osiągnęła. Z tego, jaką była żoną oraz matką. Z tego, że potrafiła przez lata prowadzić ich rodzinę ku postępowi, ku wiedzy, ku rozwojowi. Z tego, jakim była człowiekiem i tego, czego dokonała właśnie dla niego. Że zajęła się nim; że rozbudziła w nim zaginione, stłamszone uczucie łaknienia drugiej osoby. Że pozwoliła mu, by był jej ostatnim, jedynym mężczyzną. Że pozwoliła mu być jego ostatnią, jedyną kobietą. Że stworzyła z nim świat wolności — ich świat wolności opierający się na zasadach wyznaczanych przez nich samych. Była dla niego kwintesencją miłości, ideału, bezpieczeństwa i przystani. Wielu ludzi na świecie naprawdę nie rozumiało lub mówiło, że nie rozumie, czym naprawdę było przywiązanie. On sam sądził, iż znał odpowiedź na to pytanie, lecz jakim był głupcem. Dopiero przy niej zrozumiał to w pełni. Była powiewem przyszłości. Płomieniem nigdy nie gasnącym, spalającym się wiecznie w cieple, w którego promieniu chciał się znajdować. Po Gemmie przecież nie wyobrażał sobie, by mógł pożądać drugiej osoby w ten sposób. Tak mocno. Tak nieustannie. By w każdym swoim geście ukrywał wyznanie miłości. Kocham cię, bo nie umiem inaczej. Nie chcę inaczej. Nie pozwól, by było inaczej...
Ephraim, nikt nie odbierze ci Teresy, obiecuję.
Nie chciał, ale nie mógł powstrzymać się przed krótkim parsknięciem, które i tak zniknęło w jego gardle. - Ktoś już to zrobił - odparł gorzko, wcale nie kryjąc się z przesyceniem słów emocjami, jakie wzięły nad nim górę. Nie chciał karać w żaden sposób już Leonie, ale nie był w stanie zwyczajnie trzymać tego wszystkiego na uwięzi. Nigdy nie był człowiekiem, który wyjawiał swoje uczucia otwarcie, jednak aktualnie był nimi wręcz przesycony. Nie pozwalał na niekontrolowane wypłynięcie wszelkich brudów na zewnątrz — mimo wszystko część z nich musiała przedostać się tam, gdzie tego nie chciał. W tym konkretnym przypadku dawały jednak wyraźny znak — Ephraim bez względu na wszystko zamierzał walczyć o Teresę. Tylko ona się liczyła w tym całym chaosie i jej dobro. Kierował się właśnie ojcowskimi uczuciami, troską oraz pragnieniem ochrony własnego dziecka przed światem zewnętrznym. I z większą częścią był w stanie sobie poradzić. Wiedział to. Ale nie ze wszystkim... - Kończę. Na razie - mruknął, prostując się na siedzeniu i klikając ikonę odłożonej słuchawki. Cisza, jaka zapadła w samochodzie, była jeszcze bardziej dominująca aniżeli wcześniejsza wymiana zdań i z jakiegoś powodu poczucie samotności uderzyło w kapitana mocniej niż zwykle. I tak też miało od teraz wyglądać to, co nazywało się tak zwanym życiem...

|koniec
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ