chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
outfit

Ostatnie dni nie należały do najlepszych dla Cumberbatch. Pozornie nie działo się w ciągu nich nic szczególnego, właściwie blondynka skupiała się bardzo intensywnie na pracy w szpitalu, wypełnianiu nowych obowiązków oraz pokazywania, że faktycznie warto było dać jej tę szansę, by objęła nowe stanowisko. Z pozoru wyglądało to na coś normalnego, jednak... Sama Louise doskonale wiedziała czym to wszystko było spowodowane, a ten fundament kobiecie nie odpowiadał w pełni... O ile w ogóle.
Nie chciała zareagować tak impulsywnie, nie planowała tamtego wieczoru po prostu wyjść tam, gdzie nogi ją poniosły. Nie zamierzała też wracać tak późno, kiedy Carleton już opuścił dom, by zająć się Sanktuarium. I wcale żadną wielką strategią nie było to, że zaczęła mężczyzny unikać. Po prostu... Potrzebowała przestrzeni. I zapewniła ją sobie samodzielnie, bez pytania o zgodę, ani o zadowolenie drugiej strony. Postąpiła egoistycznie. Może i jak hipokrytka, ale... Potrzebowała tego, by móc poukładać w swoim umyśle to, co tak bardzo ją dręczyło. Prawda jest taka, że wciąż nie czuła się gotowa na tę rozmowę, ale nie mogła też bez końca unikać mężczyzny, z którym zdecydowała się budować życie - na jasnych czy też kompletnie rozmazanych zasadach, ale jednak uznała, że warto dać temu szansę. Została. Przeorganizowała całą swoją rzeczywistość właśnie dla niego, dlatego... Musiała zrobić ten krok, by oczyścić atmosferę, taki był cel tego wszystkiego. Dopasowana sukienka, butelka ich ulubionego wina oraz makaron z ich knajpki, przyciemnione światła, ale bez przesady i zero świec. Do tego świeże kwiaty, bo od dawna Lou nie miała głowy, by je wymieniać. Dopięte na ostatni guzik. Względnie wszystko, bo wewnątrz Cumberbatch wciąż czuła się niczym rozdygotana galareta. Nie było jednak teraz już czasu na żadne wahania, bo do uszu blondynki doszedł dźwięk przekręcanych kluczy w zamku. Od drgnęła i skierowała się w kierunku wejścia, by przywitać od razu Dawseya.
-Cześć - przywitała się spokojnym tonem, a twarz kobiety pozostawała łagodna. Bez przejawów rozczarowania, złości czy jakiegokolwiek bólu. Zupełnie jakby była gotowa na całkowite pojednanie, bez zbędnych pytań. Oaza spokoju. -Zechciałbyś zjeść ze mną kolację? - zapytała, kierując sugestywnie swój wzrok w stronę werandy, gdzie przecież wszystko przygotowała. Stolik, krzesła, sztućce, kieliszki. Brakowało tylko najważniejszego gościa - Carletona. I owszem, może powinna zacząć od przeprosin, ale... Czy to wszystko nie świadczyło wprost, że przecież Cumberbatch chciała się dogadać? Zatrzeć te nieprzyjemne odczucia, które obojgu towarzyszyły przez ostatnie dni? Czy te gesty nie znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa?

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
023.
If I let you get away
bury me today
{outfit}
Chciał wykonać pierwszy krok i wszystko naprawić. Ale od jakiegoś czasu wydawało mu się, że robił to zawsze. I nie tylko w relacji z Louise, ale z każdą kobietą w jego życiu. Próbował się dostosowywać, spełnić ich oczekiwania. Kiedy czegoś nie chciał, próbował przekonać samego siebie, że może to jednak dobry pomysł. Tym razem również. Wielokrotnie zastanawiał się czy niechęć do dzieci mogłaby się zmienić? Może gdyby pojawiło się na świecie, to wszystko wyglądałoby inaczej? Może gdyby Louise zaszła w ciążę, to może jego światopogląd by się zmienił? Przecież chciał z nią być, może ich rodzina stałaby się pełniejsza? Może przełamałoby to jego opór, może przełamałoby również złą passę? Pojechał do szpitala, żeby ją przeprosić, porozmawiać, zakopać topór wojenny, ale króciutka rozmowa z Elle, lekarką uświadomiła mu, że wcale nie powinien tego robić. Dlaczego? Dlaczego to on miałby przeprosić Louise? Przecież rozmawiali, ona zdecydowała się wyjść, zostawiając go w tak trudnym momencie, kiedy wywalił z siebie wszystko, co ostatnimi latami tak bardzo mu dopiekało. Zostawiła go, kiedy otworzył się przed nią, co dla niego znaczyło więcej niż wyszeptane kocham cię. Nie dość, że go nie wsparła, to przez ostatnich kilka dni zachowywała się jak obrażona dziewczynka, a nie partnerka. Robiła tak zawsze – uciekała odkąd pamiętał i dlaczego miałby to znosić również teraz?
Ostatnimi czasy on również przebywał w Sanktuarium dłużej niż powinien. W dodatku zastanawiał się nad swoją lekarską karierą, której nie chciał rozwijać w jakimś szaleńczym tempie, ale wizyta w szpitalu uświadomiła mu, że za tym tęsknił. Zastanawiał się czy nie złożyć CV do przychodni. Nie mógł operować, nie chciał też pokonywać trasy Lorne Bay-Cairns, ponieważ zajęłoby mu to za dużo czasu, który musiał poświęcić przede wszystkim temu, czym się zajął w największej mierze, mianowicie Sanktuarium. Ale kilka godzin w tygodniu, które zazwyczaj poświęcał na czytaniu książki? Niestety nie zrobił nic w tym kierunku, bo wypełniała go wściekłość. I poczuł ją również teraz, kiedy wszedł do domu i zobaczył stojącą przed nim Louise. Właściwie zobaczył ją pierwszy raz po wielu dniach. I pewnie normalnie odpowiedziałby, że pewnie, oczywiście, usiądziemy, porozmawiamy, pogodzimy się, potem pójdziemy do łóżka, żeby to przypieczętować, a potem już wszystko będzie dobrze, ale miał naprawdę cholernie dość. Pokręcił głową. – Zostawiłaś mnie, kiedy opowiadałem ci o czymś tak kurwa dla mnie ważnym, bo za każdym pierdolonym razem wyciągasz jakieś swoje idiotyczne wnioski, zamiast po prostu spytać. Za każdym razem, zamiast ze mną porozmawiać ty wychodzisz, Louise. Czy mam robić tak samo? Chcesz, żebym miał w dupie to, co masz mi do powiedzenia? – I właśnie wylała się jego złość, a spokojny i opanowany Dawsey, którym zazwyczaj był, Dawsey, który wszystko starał się zrozumieć – zniknął.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Ostatnim czego spodziewałaby się blondwłosa kobieta ze strony Dawseya na powitanie to wybuch, który właśnie mężczyzna postanowił jej sprezentować. Stała więc przez chwilę osłupiała, nie mogąc do końca zaakceptować, że to się właśnie stało. Ani tego jakie słowa z jego ust padły, jak silne oskarżenia, które... Były według Lou o wiele bardziej zabarwione hipokryzją niż to jak sama zachowała się przed kilkoma dniami. I nie uważała, ze to fair. Właściwie, w tej krótkiej chwili, ułamku sekundy, pożałowała, że tu została dla niego. Znów zostawiła wszystko, a on traktował ją... Nie, nie podobało się to Cumberbatch i choć początkowo zacisnęła usta w wąską linię, zacisnęła mocno pięści, planując to przemilczeć, to nie... Nie będzie cicho. Nie tym razem.
-Na początek... Proszę cię, nie mów do mnie tym tonem - Lou starała się mówić spokojnie, ale kobiecie głos drżał. Wiedziała, że nie postąpiła właściwie, ale hej, ona się postarała. To ona jak zwykle wyciągnęła dłoń na zgodę, przygotowała cały ten wieczór, a on miał pretensje. Chociaż to już jakiś postęp, prawda? Nie pozostawał obojętny... -Dalej... Nie groź mi, że będziesz miał mnie w dupie, kiedy ja mam ci coś do powiedzenia, bo dobrze wiemy... Dobrze wiemy, że doskonale sobie radzisz z tym zadaniem - tak, piła do ich przeszłości. Do bolesnej przeszłości, kiedy oboje stracili ukochaną córeczkę. Obojgu cholernie trudno stawiało się pierwsze kroki, potrzebowali wtedy siebie bardziej niż kiedykolwiek i tak... To on uciekł. To on był mistrzem uciekania, odcinania się, ignorowania. A teraz... Naprawdę wybuchał gniewem, kiedy przez zupełny przypadek, oberwał z własnej broni? Cumberbatch nie była w stanie uwierzyć w to, co się właśnie działo. Ani w te słowa, które wypowiedział Carleton, ale jednak... To się działo. Każde z nich wściekłe na siebie nawzajem. Nie tylko za grzechy teraźniejszości, ale i przeszłości. Za brak czynów, słów... Mieli to zostawić za sobą, ale czy właściwie kiedykolwiek będą mogli w pełni? -To ty zapomniałeś mi powiedzieć, że po tym, kiedy miałeś mnie kompletnie w dupie, kiedy miałeś gdzieś co się ze mną dzieje, byłeś w stanie ułożyć sobie życie z inną kobietą, inną kobietą Dawsey, ba potrafiłeś zacząć cieszyć się, że będziesz miał mieć z nią dziecko! A ze mną nie chcesz nawet myśleć o tym, by spróbować... Reagujesz tak jakby... To miał być koniec świata... Dziwisz się, że potrzebowałam chwili, bo tak kilka dni w porównaniu do miesięcy ignorowania, to jest chwila, żeby to przetrawić?! Że mój mąż, miłość mojego życia, potrzebował raptem trzech lat, żeby o mnie zapomnieć i budować życie z inną! I nic mi o tym nie powiedział! Zamierzałeś kiedykolwiek o niej wspomnieć? O tym jak wiele was łączyło? - i koniec, nie było już spokojnej Louise. Za to pełna żalu, rozgoryczenia, zraniona kobieta. Zawiodła się. Na Dawsey z przeszłości. Na Dawseyu z teraźniejszości. Nie wiedziała czy chce poznawać tego z przyszłości. Żałowała, że tu została. Nie znała już tego człowieka. Nie umiała określić czy chce znać. I nie mogła poradzić nic na to, że czuła się zdradzona. Wtedy, teraz. W końcu... Ona nigdy nie zapomniała, nigdy nie przestała tęsknić i nigdy nie otworzyła się na nikogo na tyle, by myśleć o tym, by z tym kimś tworzyć dom. Dla niej domem zawsze był Dawsey, Tingaree, Lily, Lorne... To jej port, miejsce, gdzie zarzuciła kotwicę, zostawiła kawałek siebie. Nigdy nie była później kompletna, aż do sylwestrowej chwili, gdy się pocałowali... Aż do teraz, bo teraz znów czuła się jakby traciła wszystko. A może nigdy tego wszystkiego nie miała? Może okłamywała samą siebie? Nie wiedziała...

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Najgorsze było to, że Dawsey nie skończył. Jego rozgoryczenie sięgało właśnie zenitu, bo to nie był pierwszy raz, kiedy Louise uciekała. Nie oskarżał jej o to, że zamiast z nim porozmawiać, jakoś ostudzić go tych kilka lat temu, wylać mu szklankę wody na głowę, zrobić cokolwiek, spakowała swoje rzeczy, zostawiając mu jedynie papiery rozwodowe. Nie, on do tego nie wracał. Bo skoro zdecydowali się być razem, to obwinianie się o przeszłość było dla niego zwykłą głupotą. Nie skomentował jej pierwszych słów, bo wiedział doskonale, że w końcu wybuchł i że erupcja jeszcze się nie zakończyła. To nie Louise jak zwykle wyciągnęła rękę na zgodę, bo to on pojechał do pieprzonego hotelu, żeby ją zatrzymać, pojechał również do pieprzonego szpitala, ale o tym już nie wiedziała, bo była zaślepiona swoją niewinnością. Poszedł za nią, kiedy obraziła się w Sankturium, cały czas był jej cieniem, żeby pomóc, kiedy będzie go potrzebowała. Nie wspominając o tym, że w szpitalu mógł powiedzieć, że się rozwiedli, więc muszą zadzwonić do innego członka rodziny. Nie oczekiwał wtedy jej wdzięczności, bo doskonale wiedział, że spieprzył, ale sądził, że już odpokutował. – Nie grożę, tylko pytam, czy tego chcesz. Ale nie rozumiem jednego. Po co tu zostałaś, Louise? Żeby na każdym kroku wypominać mi, że spieprzyłem? Kurwa, czy do ciebie nadal nie dociera, dlaczego to wszystko się działo? Czy zapomniałaś, że byliśmy małżeństwem przez ponad dziesięć lat? Zapomniałaś o całej kurwa reszcie? Naprawdę byłem takim złym mężem? To po co nadal tu stoisz? Uciekaj, przecież jesteś w tym najlepsza – wzruszył ramionami. Tym razem to on miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść tak jak robiła to ona podczas każdej rozmowy. Po prostu znienacka opuszczała pomieszczenie, w którym się znajdowali. Ale wbrew wszystkiemu, co właśnie powiedział i wbrew całej złości, którą odczuwał, nie chciał tego. Nie chciał, żeby wyjechała, żeby go zostawiła, bo właśnie teraz jego życie nabrało sensu. Dopiero teraz śmiał się tak jak nigdy wcześniej, dopiero teraz planował cokolwiek, dopiero teraz pozwalał sobie żyć. I nie sądził, że to wszystko zacznie mu niszczyć osoba, dzięki której zaczęło się to dziać. – Bo ty się z nikim nie spotykałaś, prawda? Czekałaś na mnie przez cały ten czas? Nie sypiałaś z nikim? Opowiedziałaś mi o czymkolwiek? – zapytał, bo był niemalże pewien, że jednak ktoś był. – Co byłoby gdybyś również wpadła? Chodziłabyś do końca życia ze zbolałą miną, bo tak się stało? Nienawidziłabyś tego dziecka? Nie postarałabyś się? – zapytał, bo naprawdę cholernie łatwo było jej go oceniać.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
To nie tak, że Louise nie próbowała zrobić czegokolwiek, by uratować ich małżeństwo. Starała się. Podjęła wiele prób, które przeważnie pozostawały niezauważone przez Carletona, który spędzał wiele godzin w szpitalu, ślęcząc obsesyjnie nad dokumentacją, doszukując się najmniejszego błędu... Wpadł w obłęd. I blondynka nie potrafiła nic z tym zrobić, w żaden sposób. Odtrącał każdą, nawet najmniejszą próbę. Tak więc miała dość, bo w ten sposób wyniszczali się oboje. Wtedy nie było już nic. Odeszła, ale z perspektywy Cumberbatch nie zostało nic innego do zrobienia, jak odejść, skoro Dawsey nie chciał razem z nią mierzyć się ze stratą, której doświadczyli oboje.
Może to Carleton powinien dać sobie spokój i nie prosić Lou, by została? Skoro problematycznym dla niego, a wręcz heroicznym było przyznanie się do własnych uczuć, w które blondynka miała prawo wątpić właśnie ze względu na przeszłość, która niestety, nieważne jak będą chcieli, jeszcze przez jakiś czas będzie kłaść się cieniem na ich raczkujące, nowe, wspólne początki. Tym bardziej nikt nie zmuszał Dawseya, żeby się nią zajął, kiedy został wezwany do szpitala. Ani zabierał ją potem do siebie. Sam tego chciał, to on na to nalegał. Louise nie miała wtedy sił z tym walczyć, trudno było to kobiecie zaakceptować, ale czy nie okazała mu ostatecznie wdzięczności? I nie chodzi wcale o samą sylwestrową noc, ale chociażby ten drobny, świąteczny upominek, który został zignorowany milczeniem. Starała się też pomagać w domu, na tyle, na ile pozwalał jej stan. I chciała wynieść jak najszybciej, ale skoro on też za nią tęsknił... To została. Tylko czy na pewno on tęsknił za nią? Może to była jedynie iluzja, której oboje dali się zwieść i teraz mierzyli się z konsekwencjami. Rozczarowaniem. Nie tak miał, przecież wyglądać świeży start, nie tak.
-Nigdzie nie uciekam, po prostu nie zostaję tam, gdzie mnie nie chcą. Nie chciałeś mnie wtedy do siebie dopuścić, teraz myślałam, że jest inaczej, ale już nie jestem... Nie jestem tego pewna - odparła lekko zaskoczona tym ile złych emocji względem niej dusił w sobie Carleton. Naprawdę myślał, że uciekała? Bez żadnego ostrzeżenia? Przecież za każdym razem... Za każdym razem najpierw próbowała do niego dotrzeć, otrzymać od niego choć cień nadziei na dialog, a kiedy tego brakowało, dopiero wtedy wycofywała się, bo nie zostawało już nic więcej. -Powiedziałam ci wszystko. O tym jak najpierw nie leczyłam, tylko rysowałam. Jak podróżowałam, praktycznie przez cały czas mojej nieobecności. Owszem, sypiałam z innymi, ale nie budowałam związku. Nie opowiadałam nikomu o Lily, nie otwierałam swojego wnętrza przed żadnym mężczyzną, nie wpuszczałam go do mojego życia i dobrze o tym wiesz, Dawsey - syknęła, bo nie podobały się blondynce te oskarżenia. Wspominała o swoim wyjeździe w ramach lekarzy bez granic, a także o późniejszej metodzie pozostawania w kraju jedynie do czasu realizacji konkretnego zadania w szpitalu. Bardzo ograniczony czasowo kontrakt. Ciągłe zmiany. Naprawdę myślał, że robiła to po to, by cokolwiek z kimkolwiek zbudować? -Postarałabym się dla dziecka, ale to nie znaczy, że z radością budowałabym dom z kolesiem, z którym wpadłam! Dawsey, ty miałeś inną rodzinę. Inny dom. Z kimś innym niż ja! Przyznaj to wreszcie! - wrzasnęła z bezradności, bo nie podobało się to Cumberbatch, jak bardzo się wypierał. Byli małżeńśtwem przez dziesięć lat. Od czterech nie. I może to był błąd tu wracać, bo inaczej.. Gdyby to było właściwe... To czy tak by bolało? Może to wszystko zadziało się za szybko. -Ta cała Astrid... Mówiłeś jej, że ją kochasz? - zapytała drżącym głosem, a w zielonkawych tęczówkach blondynki pojawiły się łzy. Zawodu, rozczarowania oraz zazdrości. Nigdy nie miał mówić tego komukolwiek innemu, ale jeszcze zanim Carleton zdołał odpowiedzieć, Lou była pewna, że zna odpowiedź... I nie podobało się kobiecie to jak brzmiała. Ani odrobinę.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Rzeczywiście tak było. Dawsey niczego nie zauważał. Miał prawdziwą obsesję i zupełnie zatracił się w tym wszystkim. Dlatego jedynym sposobem, żeby wyciągnąć go z tego marazmu, było walnięcie go w głowę czymś bardzo silnym. Papiery rozwodowe były czymś takim. Problem polegał na tym, że choć Dawsey bardzo chciał porwać je w drobny mak, odnaleźć swoją żonę i powiedzieć jej, że już więcej nie zachowa się tak idiotyczne, to nie zrobił tego. Wiedział jak bardzo ranił ją swoją nieobecnością, brakiem wsparcia i nie chciał dłużej tego robić. Nie wiedział w jakim stanie znajdzie się później, skoro wydawało mu się, że tylko on miał prawo do żałoby, że to on cierpi w tym wszystkim najbardziej i że Lily zawsze będzie dla niego na pierwszym miejscu, bez względu na to czy kiedykolwiek będzie miał piątkę dzieci czy żadnego. Dlatego pozwolił jej odejść, a teraz naprawdę nie wiedział czy dobrze zrobił, próbując ją zatrzymać. Nie była przy nim szczęśliwa, widział to i naprawdę nie miał pojęcia, co zrobić, żeby było inaczej. Tych kilka tygodni radości tak naprawdę wydawało mu się być udawanymi, bo przy każdej możliwej sposobności Louise zostawiała go jakby chciała mu udowodnić, że ona też może to zrobić. Po prostu wyjść, podpisać metaforyczne papiery rozwodowe. A on nie chciał odczuwać, że osoba, którą kochał w jakiś sposób się na nim mści. Wziął kilka głębokich oddechów, bo naprawdę potrzebował się uspokoić. Nie powinien, nie mógł, a przede wszystkim – nie chciał traktować jej w taki sposób. – Nigdy nie powiedziałem ci, że cię nie chcę. Nigdy. Nawet wtedy. Podpisałem te papiery, żeby cię więcej nie ranić i wiem, że dla ciebie znaczyło to coś zupełnie innego, ale nie powiedziałem tego. Chryste, Louise, chcę cię najbardziej na świecie – powiedział twardo, z całą mocą jaką w sobie miał. Nie miała dla niego znaczenia cała reszta. Właśnie na tym polegał problem, bo dla niej miało znaczenie wiele. Cała przeszłość była dla niej istotna. Nawet ta, którą przeżywał bez niej. A dla niej liczyło się wszystko to, co było nieważne. Nie zwracała uwagi na to, co było teraz, tak bardzo zakopywała się w przeszłości. Nie słuchała, co do niej mówił, a on naprawdę tkwił w tej sielance, ciesząc się każdą drobną chwilą. Wracał do domu szczęśliwy, nie mógł doczekać się, kiedy ją zobaczy. Myślał wyłącznie o tym, a kiedy on zastanawiał się, co dla niej zrobić, by zobaczyć choć maleńki uśmiech na jej twarzy, ona skupiała się na ich rozwodzie, na tych latach, kiedy był sam. Dla niego to nie miało najmniejszego sensu. – Wpuszczałaś, Louise. Jeśli już jesteśmy tacy drobiazgowi, to wpuszczałaś. Cieleśnie, ale wpuszczałaś. Tylko, że to było dla mnie naprawdę bardzo małe ważne, skoro już do mnie wróciłaś, wiesz? – powiedział. – A ja lubiłem tamto życie. Może nie tak jak nasze, bo przecież z nami była Lily, ale lubiłem. Byłem w takim bagnie, ale chwytałem się ostatkiem sił, żeby się z niego wydostać. I wiesz, kto mi pomógł? Ona. Bez niej nie byłoby mnie tutaj, Louise. Bo Astrid znosiła wszystko. Wszystko, Louise. To, że nie potrafiłem powiedzieć jej, że ją kocham, to, że nie umiałem się zebrać do kupy. Znosiła moje obsesje. Znosiła moje złośliwości, kiedy musiałem rzucić pracę w szpitalu przez pożar. Znosiła to, że na początku myśl, że zostanę ojcem była dla mnie nie do zniesienia. Dlatego dla niej się postarałem. Bo zasłużyła na wszystko – wyjaśnił. Louise wydawało się, że wszystko przyszło mu łatwo, ale nie miała o niczym pojęcia. Nie wysłuchała go, kiedy tamtego dnia po prostu wyszła. Nie dała mu skończyć. – To ja nie zasługiwałem na nią, dlatego kochałem ją najmocniej jak potrafiłem – naprawdę nie chciał ranić Louise, ale nie zamierzał jej okłamywać. Astrid była dla niego istotna i zawsze już taka będzie. Będzie, bo była przy nim w najmroczniejszym okresie życia. Kiedy stracił absolutnie wszystko i znalazł się na dnie. – Ale to wszystko jest czasem przeszłym. I czas, żebyś to zrozumiała, Louise. I przede wszystkim wybrała, czym chcesz żyć. Przyszłością, teraźniejszością czy przeszłością? Bo jeśli wybierzesz przeszłość, to musisz wiedzieć, że mnie w niej nie ma. Ja chcę być z tobą tu i teraz, chcę planować z tobą przyszłość – podszedł i starł łzę z jej twarzy, bo nie mógł na to patrzeć. Wyglądała tak pięknie i nie chciał, żeby łzy to wszystko zniszczyły. Wiedział, że zepsuł bardzo dużo i jeśli Louise jeszcze będzie chciała z nim cokolwiek naprawiać to zajmie im to dużo czasu, ale był na to wszystko gotowy.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
To nie tak, że działania Cumberbatch dyktowane były zimną kalkulacją mającą na celu urzeczywistnienie zaplanowanej, bolesnej zemsty. Nie po to pojawiła się w Australii pod koniec ubiegłego roku, nie zjawiła się też, by spotkać Carletona i go odzyskać. Odwiedzała jedynie, jak co roku, grób córki oraz starych znajomych, których też tu zostawiła. Nie miało być inaczej. Chichot losu sprawił jednak, że wydarzenia potoczyły się tak, jak żadne z nich nie było w stanie tego przewidzieć. Ani ona nie planowała zemsty, ani Dawsey nie ułożył sobie konspektu pod tytułem jak odzyskać Louise. To się po prostu stało. Odnaleźli się. I próbowali. Ale Lou nie umiała poradzić nic na to, że za każdym razem, każdego kolejnego dnia zwyczajnie się bała, że ten spokój... I ta radość zniknie. A już zwłaszcza po ostatniej reakcji Carletona na fałszywy alarm odnośnie ciąży. Czuła, że to wszystko co jest między nimi, jest tak cholernie warunkowe i zależne od zachcianek mężczyzny. Jego humorów. Spełnionych pragnień bądź rozczarowań wynikających z innych skutków niż on przewidział... Bała się, a życie w strachu nigdy nie napełniało radością. Blondynka nie mogła więc czuć się tak szczęśliwa jak on, bo zwyczajnie nie była na to gotowa.
-Powiedziałeś, Dawsey. Może nie słowami, ale powiedziałeś. Nieobecnością. Milczeniem. Biernością. Nie chciałeś mnie przy sobie, kiedy było źle i nie umiem o tym tak po prostu zapomnieć, że mnie nie chciałeś - nie zamierzała płakać, bo zawsze Louise wydawało się, że kobiece łzy to jakaś forma szantażu. A ona nie chciała się uciekać do takich działań, bo zdawała sobie sprawę, jak bardzo potrzebują dojrzałej rozmowy. Nie dała jednak rady zapanować nad wciąż żywymi zranieniami, a łzy były oznaką tego, że ich przeszłość była bolesna. Zwłaszcza ten moment, w którym ją wymazał.
Nie uciekała. Nie krzyczała. Słuchała jak Carleton opowiadał o innej kobiecie. Jak podkreśla ile dobra dla niego zrobiła, jak przy nim trwała... I Louise czuła się z tym jeszcze gorzej, uświadamiając sobie, że najwidoczniej ona nie była wystarczająco wytrwała. W końcu wreszcie... Dawsey uznał, że Astrid zasługuje na jego miłość. Zmienił się dla niej, bo na to zasługiwała, bo przy nim trwała, bo go znosiła. A co zrobiła ona, Louise? Spakowała się i odeszła, choć obiecywała mu być przy nim zawsze, kiedy będzie źle, kiedy będzie dobrze. A ona odeszła. Bolało też stwierdzenie, że Dawsey lubił życie bez niej. W końcu Lou szczerze nienawidziła tamtych momentów, tych wszystkich hoteli czy mieszkań, które ciągle zmieniały właścicieli i były tak nijakie... Nienawidziła tego, że nie ma go obok, że ciągle zaczyna od nowa, ale tylko tak mogła funkcjonować. Napędzać samą siebie do działania. Ekscytować się czymkolwiek.
-Dobrze dla ciebie, że potrafisz zostawić przeszłość za sobą, ale ja... Nie umiem, Dawsey. Boję się, że jak zrobię choć jeden zły krok, to znów się przede mną zamkniesz. Odtrącisz mnie. A ja nie jestem taka wytrwała, jak Astrid. To... Wychodzi na to, że... Wściekam się na ciebie, że pokochałeś inną, ale sama ci to umożliwiłam. Bo nie jestem wytrwała. Nie umiem... Nie potrafię, nie potrafię od tamtego wieczoru przestać myśleć, że ktoś inny był dla ciebie na tyle ważny, że nie myślałeś o mnie. I nie jest mi łatwiej, kiedy... Wiem jak bardzo ważna ona była dla ciebie. Gdybym miała ten wypadek w innym czasie nic, by się nie zdarzyło... Zostawiłbyś mnie, bo byłaby ona. Czemu jej nie ma? Co jak wróci? - przymknęła na chwilę powieki i zaśmiała się gorzko. -Czuję się jak intruz, który się wkradł i zabiera co nie jego. Przepraszam Dawsey, ale nie umiem... Nie umiem... - i zrobiła krok w tył, by nie czuć dotyku tej szorstkiej dłoni, który tak lubiła. Nie chciała, by jakkolwiek uśpił jej czujność, by sprawił, że na chwilę znów zapomni o swoich wątpliwościach, o wewnętrznej walce. Nie chciała poczuć się na chwilę pewnie, by znów kolejnego dnia obawiać się, że przez noc może zmienić się wiele. Ostatnimi laty żyli inaczej, skupiali się na innych rzeczach, zupełnie odmienne elementy pomogły im przetrwać, każde z nich we własny sposób ułożyło sobie teraźniejszość. I na razie nie mieli punktu stycznego. On zdawał się już wyzdrowieć, a Louise przechodzić przez największe piekło w trakcie swojej choroby, która ją zżerała. Może to przekleństwo, to przywiązanie do przeszłości, do tych błędów popełnianych przez nich często nieświadomie oraz w dobrej wierze, bo przecież dzialałai po omacku, ale... Nie umiała się uwolnić z tych szponów i przez to sabotowała ich związek. Widziała to. Aż za dobrze. -Przepraszam, że czuję inaczej - wymamrotała, bo tylko tyle mogła. Ale nie wiedziała co miałaby zrobić dalej. Skoro on chciał teraźniejszości, a ona się tak cholernie tego bała. Chciała próbować, smakować dnia dzisiejszego, dlatgo została, ale paraliżowała ją myśl o planowaniu, zwłaszcza że szkice dotyczące przyszłości tak bardzo się różniły... I co najważniejsze, nie umiała przekreślić przeszłości, po prostu jej zostawić. Nie umiała... Czy on będzie w stanie to znieść? W tej chwili Lou uważała, że nie... W końcu powiedział dość wyraźnie, że w przeszłości go nie ma, a Cumberbatch utknęłam tam zupełnie jakby była przeklętą księżniczką w jakiejś baśni. Zanurzona tak mocno, że pozostawała bez nadziei na ratunek.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie wiedział, co myśleć, bo Louise zachowywała się sprzecznie. Jednego dnia cieszyła się tym, co ma, a następnego już nie. Następnego się tego bała. Dawsey ją rozumiał, bo też się bał wielu rzeczy, ale jak długo miało to jeszcze trwać? Chciał się od tego oderwać i w końcu móc żyć. Może nie tak w pełni jak kiedyś, bo nie miał przy sobie Lily, ale chociaż w jakiejś części – z Louise. Nie sądził, że nie będzie w stanie rozpoznać w stojącej przed nim kobiecie swojej żony. Bo to już nie była jego Louise, to była osoba do złudzenia ją przypominająca, ale co z tego, skoro życie z dużą pomocą Dawseya ją zniszczyło? Carleton wiedział, że ponosi za to winę, ale nie myślał, że tak długo przyjdzie mu za to pokutować. I kiedy już dawała mu nadzieję, że to w końcu koniec i mogą cieszyć się, to nagle szukała kolejnego problemu, a on nie miał na to siły. – Myślę, że nigdy nie zostawisz tego, co było – powiedział w końcu. Ciągle do tego uciekała, ciągle wracała do rozwodu jakby nie potrafiła znaleźć innego tematu. Wiedział, że to w tamtych czasach są zakorzenione ich problemy, ale w takim razie, dlaczego strach nie powstrzymał jej przed zostaniem tutaj? Wiedziała już o nim wszystko. Bo nie miał powodu, żeby ukrywać swoich uczuć. Dlaczego miałby to robić? On dalej obstawiał, że ich małżeństwo się zakończyło i nie przyszłoby mu do głowy, że Louise na nowo zagości w jego życiu. I naprawdę nie uwierzyłby w to, że Louise na niego czekała. Wierzył w to, że go kochała i może to było przyczyną tego, że nie spotkała nikogo innego, ale na pewno nie wierzył w to, że miała nadzieję, że kiedyś będą razem. Nie doszłoby do rozwodu, gdyby nadal chciała być z nim. Ale nie chciała i on doskonale wiedział, że na to zasłużył, ale Cumberbatch również go nie chciała. Nie powiedział tego na głos, bo nie chciał znów się z nią kłócić. Wiedział, jakie byłoby jej tłumaczenie. Odeszła, bo to on jej nie chciał, a on nadal obstawiał przy tym, że w obliczu śmierci ich córki nic nie było ważne. Nic. Każde z nich obstawiało przy swojej racji. – Gdybasz. Bezsensownie gdybasz i szukasz problemu tam, gdzie go nie ma, Louise. Przestałem być z Astrid na długo przed twoim pojawieniem się. Bo mnie okłamała, bo poroniła i bała się mi o tym powiedzieć, więc żyłem w pieprzonym kłamstwie. Więc nie. Jeśli stanęłaby teraz w tych drzwiach nie zmieniłoby to niczego – odpowiedział. Dla niego to było proste. Nie wyobrażał sobie życia przy boku Astrid nawet gdyby Louise nie wróciła i nigdy się tutaj nie zjawiła. To dla niego było za wiele. Może teraz Louise była w stanie zrozumieć jego traumę związaną z dziećmi? – I ty też kłamiesz. Bo wiedziałaś, a przynajmniej twoja podświadomość podpowiadała ci, że ją kochałem. Wyszłaś tamtego wieczoru, bo wiedziałaś, że miałem nową rodzinę. A mimo to przygotowałaś tę kolację, pięknie się ubrałaś i chciałaś, żebyśmy wszystko naprawili. Więc potrafisz pogodzić się z przeszłością. Po prostu teraz z jakiegoś nieznanego mi powodu się upierasz. Ale w porządku. Jeszcze raz się nad tym zastanów, a ja wrócę za kilka dni. Jeśli nadal będziesz przekonana, że sobie z tym nie poradzisz, to wtedy zniknij. Jeśli cię nie będzie, to będzie dla mnie jasne – tak chyba było najprościej. Bez kolejnej rozmowy, z którą żadne z nich mogłoby nie dać sobie rady. Jeśli on tu wróci, a Louise nadal tutaj będzie, to znak, że są w stanie przetrwać, a jeśli nie, to on nie będzie gonił królika, który nigdy nie da się złapać.
chirurg ogólny — carins hospital
37 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I used to think that I was made out of stone, I used to spend so many nights on my own, I never knew I had it in me to dance anymore...
Nie rozumieli się, rozmijali się. Nie tylko ze względu na to jak odbierali rzeczywistość oraz ją analizowali, ale też na ich działania. Może i przeczące sobie, może i wymagające czasem zbyt wiele. Dzisiejszy wieczór... Miał być zupełnie inny. Lou nie spodziewała się tego ataku ze strony Carletona. Pragnęła jedynie załagodzić sytuację, dowiedzieć się więcej o kobiecie z jego przeszłości, spróbować to zaakceptować. Zamiast tego kłócili się, kolejny raz. Przeszłość wzbudzała wiele negatywnych emocji - w obojgu. Ona desperacko potrzebowała ją poukładać, odnaleźć przyczyny czemu tak się potoczyła, by nie powtórzyć ponownie tamtych błędów, może jakoś uspokoić swoje sumienie, że tak musiało być, by znaleźli się tu i teraz. A on... On po prostu się od niej odcinał. Jakby wszystko co zrobił, albo raczej czego nie zrobił, nie miało miejsca. Jakby mieli miejscami czystą kartę, którą mogliby się naiwnie cieszyć. Tyle że to tak nie działało. Ona tak nie umiała. Starała się, ale nie wychodziło. Zawsze wracała do punktu wyjścia. Błędne koło.
Nie podobało się Cumberbatch to jak łatwo Dawsey oceniał całą sytuację. A także to jak śmiało stawiał twarde warunki, które miały organizować ich codzienność. Tu i teraz. Zamrugała zdezorientowana na jego propozycję, bo to ostatnie czego się po nim spodziewała. Co ona mu zrobiła? Dlaczego reagował tak ostro? Chciał ją zamknąć w bezrefleksyjnej klatce? Brać to co łaskawie daje, albo miała odejść i nie zawracać mu głowy? Cofnęła się jeszcze o parę kroków, bo nie poznawała Carletona. Jej Dawsey taki nie był. Nigdy. Przestrzeń, po której mogła bezpiecznie uciekać, skończyła się. Lou wpadła na ścianę. Wyraz twarzy blondynki zdradzał zaskoczenie, ale nie wywołane ograniczeniem metrażu, a postawą ukochanego. Nie rozumiała jak mógł stawiać sprawę tak bardzo na ostrzu noża, ani jakim prawem to czynił.
-Naprawdę myślisz, że moje próby załagodzenia sytuacji, zażegnania tego kryzysu, są jednoznaczne z pogodzeniem się z przeszłością? Boże, Dawsey jak ty mało wiesz. Nic nie jest zero jedynkowe, nic - powiedziała, czując jak opada z sił. Nadawali na zupełnie innych falach, nie potrafili znaleźć wspólnego mianownika. Może to wszystko... Może to wszystko było za szybko? -Przykro mi, że Astrid cię zraniła, zawiodła twoje zaufanie - odniosła się jeszcze do jego wyznania o tym, co dla niego było bolesne. Nikt nie zasługiwał na kłamstwa. Ani na to, by podejrzewać go o to, że sam się ich dopuszczał. -ale kiedy ja mówię, że nie umiem udawać, że jej nie było, to nie kłamię. Dla ciebie może to i przeszłość, ale ja o jej istnieniu dowiedziałam się dopiero co, przypadkiem, bo nie wspomniałeś o niej sam z siebie, uczciwie zanim zdecydowałam się wrócić. Układam to sobie teraz, ale to nie jest łatwe. I to co robisz nie jest fair. nie możesz stawiać mi ultimatum skoro wiesz, że nie umiem odpuścić. Chyba, że o to ci chodzi, żebym odeszła, ale chcesz zwalić winę na mnie, bo mam problem z przeszłością... Stawiasz mnie pod ścianą, nie dajesz mi wyboru... Mam się albo zaprzeć siebie, albo stracić ciebie. Nie chcę żadnej z tych rzeczy, ale dobrze wiesz, że nie mogę ci obiecać... Nie mogę ci obiecać, że pstryknę palcami i magicznie przestanę się obawiać jutra, nie będę wracać do wczoraj - westchnęła, odchodząc parę kroków na bok. Może nie było na co czekać? Może powinna zacząć pakować walizkę już teraz? Na nic były najwidoczniej wykonywane przez nią próby, skoro pozostawały tylko próbami. Miało wszystko działać tu i teraz, albo miała odejść. To nie było sprawiedliwe. I czuła się zła, tak cholernie zła na niego, że wymagał od niej tak wiele, w tak krótkim czasie. -To nie jest fair, Dawsey... - powtórzyła jeszcze, wpatrując się w niego z ogromnym bólem wypisanym w oczach. Nie rozumiała tego. Czemu był tak szorstki. Dlaczego kazał jej wybierać. Czemu nie mógł dać jej trochę czasu, przestrzeni, ale tej prawdziwej, a nie lękowej, która doprowadzałaby ją jedynie do tego, że go ostatecznie straci, nieważne co wybierze. Żadne rozwiązanie nie było dobre. A on uważał, że to genialny sposób? Powiedzieć: wybierz. Nie, to nie było mądre. Ani dobre. Ani jakkolwiek właściwe. Zawiodła się. To nie tak miało wyglądać... Ani dziś, ani jutro. Nie tak.

dawsey carleton
sumienny żółwik
leośka#3525
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Może to był rzeczywiście dla niej rodzaj jakiejś terapii, ułożenie tego wszystkiego jak klocków lego, ale dla Dawseya odnosiło to odwrotny skutek. Bo Louise tylko nakręcała się jeszcze bardziej, szukała jeszcze kolejnych kwestii, za które mogłaby się na niego złościć i choć on starał się pojąć, dlaczego ona to wszystko tak przeżywa, to cóż, nie potrafił. Nie potrafił dlatego, że właśnie takie było życie. Ludzie rodzili się, uczyli się, zdobywali wykształcenie, zakochiwali. Działy się też inne rzeczy, które ich niszczyły albo wręcz przeciwnie. Uszczęśliwiały. Ale również się rozstawali. Czasami dlatego, że chcieli, a czasami dlatego, że właśnie w ten sposób potoczyło się ich życie – wbrew nim. A kiedy Dawsey i Louise się rozstali, każde mogło iść w swoją stronę. Bo to może przykre, ale to życie toczyło się dalej i przez jedno nieudane małżeństwo świat nie mógł się zatrzymać. Na początku się zatrzymał, Dawsey nie potrafił zachowywać się jakby nic się nie wydarzyło. Ale pewnego dnia podniósł się i po prostu zaczął żyć dalej w taki sposób, w jaki chciał. I nie robił tym nikomu krzywdy. Bo nie wiedział, że gdzieś tam na świecie jest jego była żona, która nie chce się w nikim zakochać z jego powodu, że nie chce pójść naprzód. Ich drogi się rozeszły i kiedy był z Astrid nie myślał, że w porządku, teraz z nią jest, ale pewnego dnia się rozstaną, odnajdzie się z Louise i wszystko będzie dobrze. Bo wtedy jego związek z Astrid nie miałby najmniejszego sensu. Właśnie dlatego nie potrafił pojąć logiki Louise, bo przyszłość była dla niego nieodgadniona. Gdyby ją znał, nigdy nie pozwoliłby sobie na dziecko, bo przecież nie chciałby znosić śmierci Lily. Wyszedłby z tego pieprzonego domu, żeby spłonął w cholerę i pozostawił mu sprawność ręki. Albo w ogóle nie dopuściłby do tego, żeby ogień się zaprószył. Ba, gdyby wiedział, że skręci kostkę, postawiłby inaczej stopę. Gdyby wiedział o niezapowiedzianej kartkówce, to by się na nią nauczył. I tak dalej. Był za to pewien, że gdyby to on nie ułożył sobie życia z różnych względów, to nie miałby pretensji do stojącej przed nim kobiety, że ona to zrobiła. Dlaczego? Bo ją kochał. I jeśli coś dawało jej namiastkę szczęścia, to kim byłby, gdyby chciał jej to odebrać, gdyby był o to zazdrosny? Gdyby miał o to pretensję? Kim byłby? Egoistą. Ale wiedział również jak skomplikowana jest ludzka psychika i jak czasami trudno przestawić ją na dobry tor. Ale może się również mylił? Może nie wiedział, który tor był prawdziwy? Może racja Louise była tą właściwą? Dla postronnego obserwatora. Bo dla niego, niestety nie była. – Jeszcze raz podkreślę. Bo to przeszłość. A ja nie spotykałem się z nią, będąc z tobą. Nie zdradziłem cię. Nigdy. Kochałem cię przez całe dwanaście lat małżeństwa najmocniej jak potrafiłem. Potem wszystko się rozsypało i wiem, że ponoszę za to winę. Ale właśnie, rozsypało się, a ja nie mogłem wiedzieć, że znów na ciebie trafię i że to wszystko odżyje – westchnął. Było mu cholernie przykro, że dzieje się właśnie to, czego chciał uniknąć, ale chyba już wiedział. – Nie stawiam ci ultimatum. Daję ci czas, żebyś jeszcze raz zastanowiła się jak chcesz żyć, bo uwierz mi, to nie jest życie – rozłożył bezradnie ręce. On nie chciał ciągłych kłótni, pretensji. Nie chciał bez przerwy walczyć z wiatrakami, bo to było wyczerpujące i bezcelowe. – A ja nie jestem w stanie niczego cofnąć, więc sama rozumiesz, że tak się zwyczajnie nie da – szepnął. Nie był w stanie mówić głośniej, bo czuł, że jeszcze moment i głos mu się załamie. – Nie każę ci odrzucać tego teraz. Jeśli nie jesteś sobie w stanie z tym poradzić, to możemy pójść na terapię, możemy zrobić cokolwiek, ale ty musisz tego chcieć, a ja mam wrażenie, że ty będziesz grzebać coraz głębiej, bo tego nie chcesz. A ja wiem, że nie chcę żyć w dramacie. Żyłem w nim za długo, Louise. Ostatni miesiąc był fantastyczny i tym bardziej wiem, że nie chcę już wracać do dramatu – wzruszył ramionami. Podszedł i przytulił ją, lekko, by nie zaburzać jej przestrzeni. Pocałował ją w czoło. – Wrócę za kilka dni, a ty zdecyduj czy chcesz sobie z tym poradzić, a nie czy z momentu na moment porzucisz myślenie o przeszłości. Bo tego od ciebie nie oczekuję – a później poszedł do sypialni, sięgnął po walizkę, spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy i opuścił ich dom, bo nie mógł dłużej tego znieść. Znał swoją byłą żonę i wiedział, że nie odpuści, dlatego czuł, że kiedy przyjedzie tu za kilka dni, to ujrzy puste ściany.

z mojej strony zt.
ODPOWIEDZ