Grabarz i obsługa ceremonii — Cmentarz i dom pogrzebowy
31 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś był członkiem mafii w Melbourne ale upozorował własną śmierć żeby zaszyć się w Lorne Bay i towarzyszyć jego mieszkańcom podczas tej ostatniej drogi oraz bawić się w detektywa. Wygadany cwaniaczek, z którym da się konie kraść a i szklankę cukru z chęcią pożyczy!
Zaciekawienie błyszczało w czarnych oczach grabarza, gdy Joyce wyjaśniała kwestie rodzinne, jakże odmienne od tego, co przyszło znać jemu. Jego rodzina, ta prawdziwa a nie wymyślona, była cholernie ze sobą zżyta, przepełniona miłością oraz oddaniem, nawet jeśli jej połowa żyła w nieświadomości brudnych interesów, jakimi parała się jej męska część. Tak, było to zupełnie odmiennym i chyba to właśnie dlatego rodzina na pokaz, jaką reprezentowali Lewisowie, wzbudzała w nim takie zainteresowanie. Zupełnie niczym odmieniec, egzotyczne zwierzątko w zoo bądź klaun w cyrku, tych porównań nie wypowiedział jednak na głos.
- O wszystko tak realizujecie? Wiesz, wolę nie myśleć co dzieje się, gdy jedno z was dostaje awans… - Mruknął z rozbawieniem, bo oczami wyobraźni już widział te wszystkie nadęte, wściekłe miny zazdroszczące osiągnięcia oraz krewnych Joyce, usilnie próbujących znaleźć sposób, aby przebić takie wydarzenie… Tak, to z pewnością było ciekawe zjawisko do obserwacji.
A te ostatnio były jego ulubionym zajęciem. Nic z resztą dziwnego, gdy całe dnie spędzało się na cmentarzu w otoczeniu trupów, w takim towarzystwie obserwacje były jednym z ciekawszych zajęć, nie licząc oczywiście przedstawień takich jak te i wieczorów w którym suto zakrapiało się pamięć zmarłego. - Na pewno coś w tym jest, skarbie. Wierz mi, widziałem to aż nazbyt często. - Stwierdził używając pieszczotliwego określenia. Było coś w tej blondynce co wywoływało w nim niewykle pozytywne odczucia, zupełnie jakby była jednym z niewielu, jakże rzadkich okazów normalności mimo sławy na swoim karku.
- To tak samo jak ja, przyjechałem z Hobart. - Przyznał więc, wzruszając ramieniem bo nigdy nie próbował zgrywać dzieciaka wychowanego w tej okolicy. Byłoby to niezwykle głupim, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nikt by go nie kojarzył z tych dziecięcych lat a sama miejscowość była dla niego tajemnicą.
Doskonale jednak znał drogę do swojej kanciapki, którą już kilka chwil później kroczył z Joyce Lewis celem ulżenia w jej niedoli oraz rozpaczy… A raczej wlania w siebie porządnej ilości alkoholu podczas spotkania, które mężczyzna będzie wspominać jeszcze długo.

| ZT.
Joyce Lewis
ambitny krab
Grabarzem, baby!
ODPOWIEDZ