komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
seventeen
laurissa & ephraim
Gdyby pamiętał, co miało miejsce przed jego ostatnim rejsem, zapewne jego wizyta w Fleuriste zdarzyłaby się szybciej i w całkowicie odmiennych okolicznościach. Porządne przeprosiny i zadośćuczynienie zostałoby wykonane, szczególnie że nieporozumienie zaprowadziło na pewno do poważnego nadszarpnięcia reputacji kapitana w sklepie ogrodniczym. Niestety dla Ephraima dotychczasowe, zdawać by się mogło, spokojne życie zostało wywrócone do góry nogami i jego myśli zaprzątnięte były od przeszło roku czymś zupełnie innym, niźli zamówieniem sprzed jedenastu czy dwunastu miesięcy. Do tego też sytuacja otaczająca mężczyznę wcale nie zdawała się spowalniać. Wręcz przeciwnie. Gdy już się rozhuśtała, zdawała się gnać na łeb na szyję — wpierw Leonie i jej kłamstwa, zrujnowanie wizji Burnettowej koncepcji rodziny oraz prawdy, w którą wierzył nieprzerwanie przeszło osiem lat, plany rozwodowe, a później jeszcze Gemma i ponowne jej spotkanie po dekadzie... Wszystko to tworzyło razem mieszankę wybuchową, dla której kapitan nie znajdował wyjaśnienia. Nie potrafił utrzymać równowagi, bo gdy sądził, iż już powoli znał kurs, do którego dążył, kolejne wydarzenie przynosiło dezorientacyjną burzę i rujnowało wszystko, co do tej pory uważał za właściwe. Wszak dopiero co przyzwyczajał się do myśli rozstania z Leonie i skupienia całej swojej uwagi na porządnym przeprowadzeniu rozwodu, a już pojawiała się Fernwell ograbiając go z wszelakiej uwagi nastawionej na rodzinny konflikt. Doskonale wiedział, że przy tej drugiej z kobiet nie umiał myśleć trzeźwo. Emocje zagłuszały wszelkie procesy analizy oraz chłodnej kalkulacji. Pojawiła się w najlepszym i najgorszym czasie, bo jak cieszył się ze spotkania, równocześnie czuł niepokój. Ten czas... Wszystko układało się nie tak, jak powinno.
Nie zamierzał poddawać się rozstrojeniu i nie zamierzał też myśleć ani o Leo, ani o Gem. W tym konkretnym dniu — i każdego następnego — liczyć się miała jedynie Teresa. Żadna inna kobieta nie miała zajmować męskich myśli. Być może dlatego właśnie też zdecydował, że pojedzie na urodziny córki motorem — by umysł zajmował się drogą, a krew przyspieszyła przepływu, odrzucając na bok problemy doczesne. Praktycznie w ogóle porzucił już swój samochód na rzecz motoru i ten pierwszy towarzyszył mężczyźnie jedynie w momencie gdy wiedział, że miał podróżować z Teresą. Dziewczynka, chociaż kochała ojcowską, dwukołową maszynę, była jeszcze zbyt mała, aby jeździć jako pasażerka. Szczególnie że yamaha Ephraima była sportowym modelem i wizja drugiej osoby, była mimo wszystko dość ograniczona. Kilkuletnie dziecko musiało poczekać, aby być w stanie chociażby usiąść na krótką przejażdżkę ze swoim rodzicem. Rodzicem... Burnett odpalił motor w momencie, w którym paskudnie krzywy grymas pojawił się na jego twarzy. Nie. Nie mógł pozbyć się tej dozy goryczy. Na szczęście brama garażowa uniosła się, a on mógł wyjechać i pozwolić, by ślad opon pojawił się na rozgrzanym asfalcie. Pochylony, czuł, jak powietrze opływało go i niejako znieczulało i mimo że droga nie zajęła mu dużo czasu, ten krótki moment był mu potrzebny.
Fleuriste była tak naprawdę jedną z dwóch kwiaciarni w całym Lorne Bay i tą bliższą domu. Nic więc dziwnego, że była częstszym wyborem dla Ephraima, jeśli już znajdował się w miasteczku. Tym razem nie było inaczej. Zatrzymał motor przed wejściem, dostrzegając stojący przed lokalem mały pojazd, ale raczej o tej godzinie nie pojawiało się wielu chętnych na kwiaty czy innego rodzaju rośliny. Nie przeszkadzało mu to ani trochę. Tak po prawdzie unikał nie tylko samego Lorne Bay, ale także ich mieszkańców. Po prostu... Nie. Nie cierpiał tego miejsca.
Zdejmując kask, przeczesał palcami włosy i wszedł do kwiaciarni. Rozejrzał się po wnętrzu. Zmieniło się może odrobinę w ustawieniu, ale niespecjalnie zaszokowała go odmienność po ponad roku niebycia w granicach sklepu. Zanim jeszcze przeszedł dalej, odsunął się, aby zrobić miejsce starszej kobiecie, która kierowała się do wyjścia. Otworzył jej drzwi, a ta z ciepłym uśmiechem podziękowała, zostawiając Ephraima samego z właścicielką. Nie. Dalej nie pamiętał, dlatego podszedł do kasy i powiedział krótkie Dzień dobry nacechowane ciemną barwą głosu bez wyrazu skruchy. Przez chwilę wpatrywał się w twarz kobiety, jakby próbując odnaleźć zmiany, jakie zaszły w niej samej przez czas, kiedy był tu ostatnim razem.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
21.

Rok temu była szczęśliwsza. Nie myślała o tym wcale, ale zapytana, a tym samym zmuszona do poświęcenia tej kwestii chwili przemyślenia, na pewno sama doszłaby do podobnych wniosków. Na swój sposób było to jednak zabawnym stwierdzeniem... w przypadku Laurissy Hemingway być szczęśliwszą, to jak unosić się nieco powyżej dna. Szczęście zabito w niej już dawno, a może to ona sama stale je gasiła, nie pozwalając by jego płomień zagościł w jej życiu na nowo. Lubiła ten swój przemożny smutek, tą melancholię czającą się w każdym spojrzeniu, depresyjne skłonności trzymające ją swoimi szponami w minionych czasach, które już dawno powinna odsunąć w niebyt i ruszyć na przód. O kimś takim, jak ona trudno było więc mówić w kategoriach bycia szczęśliwszym, a mimo to faktycznie, jeszcze rok temu więcej w niej było wigoru, może nawet wiary w to, że kiedyś, niezbyt szybko, ale kiedyś, nadejdzie taki dzień, gdy poczuje się lekka, gdy odetnie się od traumy tak błahej, jak złamane serce i da sobie szansę. Miała ku temu wszelkie predyspozycje. Posiadała przy swoim boku mężczyznę, który jej pomógł, gdy była w najgłębszym depresyjnym dole, który postawił ją na nogi po tym, jak przedawkowała leki i który zawsze był dla niej dobry. Mężczyznę, którego naprawdę całym swoim sercem kochała, ale też pewna była, że to nie ten rodzaj miłości, który spaja ze sobą dwa losy na zawsze. Ktoś postronny, posłuchawszy tych jej przemyśleń, na pewno zarzuciłby jej, że zanadto wszystko roztrząsa, ze spraw przyziemnych czynią poetycki bełkot, ale taka już była. Nie miało się to zmienić, z resztą nie tylko to, bo od lat uczepiona była przeszłości. Łatwiej jednak było z nią sobie radzić, gdy pozostawała jedynie wiszącym nad nią wspomnieniem, ale teraz? Teraz Anthony - człowiek, który przed laty złamał jej serce, stając się początkiem jej końca, był tutaj, w Lorne Bay. Najpierw niszczył jej i tak ledwo dającą radę psychikę, kiedy wraz ze swoją narzeczoną zgłosił się do Laurissy, aby to Hemingway zorganizowała ich wesele, a kiedy jako tako to przetrwała, postanowił się rozmyślić, anulować zaręczyny i ponownie wywrócić życie właścicielki Fleuriste do góry nogami.
W przeszłości to miejsce było jej bezpieczną przystanią. Tutaj, ukryta między ukochanymi roślinami czuła się tak, jakby nic złego nie mogło jej spotkać, ale teraz nawet jej ukochane centrum zdawało się być przesiąknięte osobą Huntingtona. Ten zdawał się wręcz atakować ją z każdej strony i zdawało się, że w całym Lorne Bay naraz zrobiło się niezwykle ciasno i duszno. Snuła się to tu, to tam, rozkojarzona i wyraźnie zmęczona, próbująca mimo wszystko pokazać przed pracownikami, gdy z tymi miała już do czynienia, że nie jest z nią źle. Nie chciała nikogo martwić, a też wątpiła w to, by ktoś jeszcze wierzył, że ich szefowa nie ma problemów ze samą sobą. Nauczyła się żyć z tym, że jest wariatką, chociaż tylko ona tak siebie nazywała, bo inni byli na to zbyt grzeczni. Nie należała w końcu do tych furiatek, które krzyczą i klną, czasem nawet wierzyła, że gdyby taka była, jej bliskim byłoby łatwiej. Laurissa natomiast preferowała te swoje załamania, stany lękowe, panikę, płacz, obwinianie się o wszystko, roztrząsanie głupot, cały wachlarz akcji, których świadkiem nikt nie chciałby być, ale przez nią niejeden musiał.
Póki co było względnie stabilnie. Miała leki, a przez przeziębienie przez jakiś czas mogła chować się w domu. Do pracy przyszła dopiero trzeci dzień i starała się zachowywać względnie normalnie. Pogadała ze starszą panią, której poradziła, jak najlepiej ukorzenić posiadane przez nią rośliny, a następnie wróciła do układania wiązanki pogrzebowej, którą zamówiono na jutro. Przez rozkojarzenie pewna była, że jest sama, więc drgnęła zaskoczona, gdy do jej uszu dotarł męski głos. Odwróciła się zaraz i w pierwszej chwili po prostu patrzyła na znajomą twarz, a potem... przypomniała sobie to zamówienie sprzed roku, nigdy nieodebrane, będące jednym ze źródeł jej frustracji i obsesyjnej analizy, której była wielką fanką. Bo przecież gdzieś indziej mógł znaleźć coś lepszego. Nie wyglądam na kompetentną? Zrobiłam coś nie tak? Miała tego naprawdę sporo w głowie, to też nie wiedziała całkowicie, co ten człowiek tutaj robi, skoro już rok temu uznała, że najpewniej nie uważał jej za wystarczająco dobrą w swoim fachu.
- Trochę się pan spóźnił - rzuciła więc, próbując unieść nieco podbródek. Głupia zagrywka, którą zwykle, jak dziecko, chciała dodać sobie nieco animuszu. - Dzień dobry - dodała mimo wszystko, bo dobre wychowanie nie dawało o sobie zapomnieć. Nie potrafiła być kobietą opryskliwą, nawet gdy bardzo tego chciała. - Inne kwiaciarnie w okolicy były zamknięte? - rzuciła, zaplatając ręce pod biustem, ale dłonie już zaczęły jej się trząść z emocji i jakiegoś stresu związanego z tą konfrontacją, której prowodyrem sama była. Głupie odruchy ludzkiej słabości, których nie dało się przeskoczyć. Mogła się starać, ale ostatecznie pozostawała po prostu sierotą, a nie żadnym wojownikiem o własną sprawiedliwość.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Chwilowo Ephraim nawet nie myślał o kategoriach szczęścia. A przynajmniej tego własnego. Interesowało go jedynie to, aby przeprowadzić swoją córkę w jak najlepszy sposób poprzez rozwód, do którego wkrótce — przynajmniej taką miał nadzieję — miało dojść między nim a Leonie. Tylko o to martwił się najpoważniej. O dobro psychiczne Teresy. Był w końcu na tyle świadomy, aby zdawać sobie sprawę, jak silnym szokiem było rozstanie rodziców dla dziecka i nie chciał, aby Teresa miała stres pourazowy, problemy większe z zachowaniem, zaufaniem, rozwojem. Chryste. Oddałby wszystko, żeby mała nie musiała tego wszystkiego przeżywać, ale nie mógł zwyczajnie pozwolić, aby Turner terroryzowała go emocjonalnie. Szantaż oraz kompletny rozłam w postrzeganiu przez kobietę dobra i zła całkowicie zaskoczyły Ephraima i wciąż nie mógł do końca uwierzyć w to, co miało miejsce. W jej zapewnienia o swoim uczuciu, które równocześnie zwinnie okalały niewypowiedziane słowa o zdradzie. Kocham cię i chwilę później zdradziłam cię całkowicie ze sobą nie korelowały. Nie. Nie mógł pozwolić na to, aby ta perwersja zwana ich rodziną trwała dalej. Nie chodziło w tym tylko o niego, ale jak Teresa mogła dorastać w patologii tego rodzaju? Jak mógł okłamywać swoją córkę o tym, że wciąż byli w tym samym stanie, co kiedyś? Że wciąż kochał jej matkę? Że wciąż był jej ojcem w dokładnie taki sam sposób jak niegdyś? To nie tak, że wraz z dowiedzeniem się prawdy, Ephraim całkowicie odrzucił wszelkie uczucia, wspomnienia oraz relację, jaką miał z dziewczynką. Nie. Wciąż miał ją za swoją, wciąż mocno kochał i się o nią troszczył. Mimo wszystko skłamałby, gdyby powiedział, że fakt, iż nie byli biologicznie spowinowaceni, w żaden sposób go nie obszedł. To zabolało, gdy uświadomił sobie, iż sześć lat żył w błędzie. A osiem sądził, że związał się finalnie z kobietą, która mogła mu zapewnić to, do czego dążył — rodzinę. I cóż. Zapewniła... W sposób całkowite odmienny od tego, jakiego pragnął kapitan, ale czy był to jego błąd? Że wówczas dał się zauroczyć? Że pomimo wszystko, pomimo uważania na dystans i własne odczucia, wcale nie miał nad niczym kontroli? Bo jak mógł w ogóle twierdzić, że znał swoją blondwłosą małżonkę, jeśli nie znał jej wcale? Mogła mu wmawiać, ile tylko chciała, że przecież ich rodzina była prawdziwa, a on nie podważał jej słów. W końcu nie miał wcześniej powodów, aby w to wątpić. Tak przynajmniej sądził… Ale najwidoczniej to nie wystarczało, aby Leonie była z nim szczera. To nie wystarczyło do niczego tak naprawdę.
Nic więc dziwnego, że całkowicie odseparował się od powinności, jaką kiedyś zawiązał się z właścicielką kwiaciarni. W normalnych warunkach ich spotkanie oraz interakcja wyglądałyby odmiennie. I to skrajnie, jednak życie ludzkie było bardziej zaskakujące aniżeli fikcja i to należące do Ephraima, zdecydowanie przeważało wszystko, co mógł sobie wyobrazić. Jego wcześniejsze odwiedziny w lokalu z szerokim wachlarzem roślinności wiązały się naprawdę z przyjemnymi wspomnieniami i nie miał najmniejszego problemu z kobietą. Dlatego też nieco zaskoczyło go to, co usłyszał. Oczywiście, że badał spojrzeniem jej zmieniającą się twarz, w momencie, w którym go zobaczyła, ale nie potrafił stwierdzić, gdzie znajdowało się źródło. - Przepraszam bardzo? - Jego słowa nie były nacechowane złośliwością lub urazą. Bardziej niezrozumieniem, bo przecież nie tego spodziewał się w rytuale przyjścia do kwiaciarni. Bo w końcu, dlaczego miałby? Mogła mu wyjaśnić, co miała na myśli? Naprawdę nie chciał być niegrzeczny, ale zwyczajnie tamto zamówienie całkowicie wypadło mu z głowy… Inaczej przecież nie zachowywałby się w ten sposób. A jednak nieświadomy — lub właściwie odłączony od — tamtych wspomnień próbował zrozumieć, skąd kobieta posiadała takie nastawienie. - Mam wyjść? - Może wcześniejsza interakcja z klientką się tak na niej odbiła? Może sprawa finansowa lokalu? Nie podejrzewałby nigdy, że i tutaj pojawi się konflikt. Najwidoczniej jednak Lorne Bay zamierzało mu udowodnić za wszelką cenę, że nie był tam mile widziany. Obojętnie co robił… Jakby już to, co mu zgotowało miasteczko, nie wystarczyło.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Gdyby znała sytuację Ephraima, na pewno byłoby jej wstyd za własne zachowanie, z resztą nawet nie znając jej, przyjdzie moment refleksji, w którym wyrzuty sumienia dadzą o sobie znać. To był stary i sprawdzony schemat, najpierw kumulowała w sobie emocje, potem te brały górę, potem żałowała, próbowała naprawić wszelkie krzywdy tego świata i od nowa... emocje, wybuch, żal i zadość uczynienie. Tkwiła w tej pętli od wielu lat, wszyscy się zmieniali, rozwijali, dojrzewali, a ona nadal była młodą dwudziestolatką porzuconą przez kogoś, w kogo wierzyła najbardziej. Burnett miał więc niemałego pecha, że akurat teraz trafił do jej centrum, że spośród pracujących tu osób, kontakt miał mieć właśnie z właścicielką, która powinna unikać przyjmowania klientów, ale cóż... nie uczyła się na błędach, to już chyba na tym etapie wiadomo. Nie potrafiła też zachować się w pełni racjonalnie, a już na pewno nie teraz, gdy zdążyła wyrzucić już z siebie pierwsze słowa pretensji, a jego konsternacje, całkowicie błędnie i w sposób nieuzasadniony, uznała za próbę podjudzenia. W tamtej chwili nawet mnisi z Tybetu nie potrafiliby jej nakłonić do chłodnej kalkulacji, kilku wdechów przed podjęciem akcji. Była znów w tym stanie, z którego tak trudno było jej uciec, dopisując bogu ducha winnemu Ephraimowi winy, które popełnił ktoś inny. Kiedy więc zapytał, czy ma wyjść, coś w niej po prostu zaczęło pękać. Niefortunny dobór słów, głupia zbieżność sytuacji, podobieństw w miejscach, w których tylko taki paranoik, jak Laurissa mógłby się ich doszukać.
- No tak, oczywiście - jęknęła, czując, jak drga jej broda. Próbowała nad tym zapanować, albo przynajmniej nad drżeniem dłoni, to też te zaciskała boleśnie w pięści, czując, jak paznokciami nieprzyjemnie napiera na skórę. - Wszyscy macie to zakodowane? - rzuciła w sposób, którego oczywiście nie mógł zrozumieć. Pytanie retoryczne, na które nie oczekiwała odpowiedzi, nawet z resztą nie dała mu na nią przestrzeni. - Ucieczkę - wyjaśniła, by nakreślić mu sens własnych słów, ale to jedno słowo przechodziło jej ostrzem przez przełyk, kalecząc go i pozostawiając uczucie palącego dyskomfortu. - Najlepiej wyjść, zostawić mnie, nie zapytać nawet o co chodzi! - zapomniała na moment kogo ma przed sobą, w twarz tego atrakcyjnego mężczyzny ubrała swoje największe nemezis. Niedobrze jej było z nerwów, w głowie kręciło się od natłoku myśli. Miała ochotę w tej samej sekundzie krzyknąć i się rozpłakać, rzucić czymś i skulić się jak dziecko. Była jak tykająca bomba, albo nawet wulkan, który zbyt długo trwał w uśpieniu. Językiem mniej poetyckim, była po prostu niezrównoważoną kobietą z problemami, a on niezwykle pechowym mężczyzną, skoro ze wszystkich mieszkańców Lorne Bay, cały ten żal miał zostać wylany na niego. Przez chwilę pojawiła się w niej nawet myśl refleksji, w tej jednej sekundzie, w której za sprawą głębszego oddechu do głowy uderzyło jej nieco więcej tlenu. Przetarła wówczas dłońmi twarz, tą na moment w nich chowając, pokręciła głową na boki, ale ostatecznie... była tak żałośnie słaba, jak tylko mogła być. Dalego jej było od kobiet opanowanych, świadomych siebie czy tak po prostu, po ludzku - silnych. - Jasne, proszę... czemu miałby pan nie wyjść? Odnoszę wrażenie, że pojawiacie się tu tylko, żebym przypadkiem nie zapomniała, gdzie moje miejsce... wrócić, rozwalić to co sobie poukładałam, jakby było to czymś imponującym i znów się zawinąć! - jęknęła głośniej i dopiero wtedy otworzyła szerzej oczy, gdy zdała sobie sprawę, że nie mówiła tego do Ephraima. Mówiła te słowa do Anthonego... mężczyznę, który naprawdę ją zranił, zniszczył o wiele bardziej, niż jakieś tam nieodebrane zlecenie. Oczywiście wszystko co już z siebie wylała, zostało powiedziane, nie dało się tego cofnąć, a świadomość ta w jednej chwili pchnęła organy wewnętrzne do wywinięcia widowiskowego fikołka w jej brzuchu. Zrobiło jej się niedobrze, twarz jej pobladła, a oczy miała jak ta sarna świadoma, że oto kres jest bliski. - Jezu, przepraszam... - zasłoniła usta dłonią, więc słowa te były nieco zniekształcone. Przez moment korciła ją nawet wizja ucieczki, ale przecież to ona tu pracowała, poza tym takim zagraniem upadłaby pewnie jeszcze niżej, jeśli niżej w ogóle się dało, chociaż bezustannie udowadniała, że wiele kolejnych den jeszcze przed nią. - Ja po prostu... um... ja... - co miała mu powiedzieć? Całą historię swojego życia, o którą ani on, ani nikt inny nie prosił, włącznie z Laurissą? - Nie odebrał pan kiedyś zamówienia i... - postanowiłam wylać na pana wiadro pomyj, zapraszamy ponownie - tego oczywiście nie dodała, bo brzmiało to absurdalnie, ale też lepszego dokończenia zdania w głowie nie znalazła, więc zawisła tak w połowie, oczekując na jego reakcję, jak na ścięcie. Już widziała wszelkie konsekwencje. Znów będą mówić o niej, jak o wariatce, może obrót spadnie? Może ktoś odejdzie z pracy? Może... świat przestanie się kręcić, a słońce nie wzejdzie? Dlaczego by nie? W końcu w chwili, w której Laurissa Hemingway snuła mroczne wizje, granice się nie liczyły.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Niepotrzebnie czułaby wstyd. Nawet gdyby zmieniło to nastawienie Laurissy wobec niego, Ephraim nie chciałby, aby wiedziała o tym, co się działo u niego w życiu. Był dość zamkniętą osobą, a życie na świeczniku oraz późniejszy związek ze sławną modelką sprawiły, że to wyraziło się w jeszcze większym przywiązaniu do zachowania prywatności w sferze… No, właśnie. Prywatnej. Gdy sprowadzili się do Lorne Bay, także potrzebowali ochrony przed spojrzeniami ciekawskich — finalnie jednak mała miejscowość i brak ekscytującego życia sprawiły, że ludzie przestali się interesować. Co jakiś czas gdzieś zaplątał się jakiś zagubiony dziennikarz, ale względnie życie Burnettów toczyło się bez większych niespodzianek. Cóż... Przynajmniej do czasu. Tym bardziej nie chciał, aby te brudy ujrzały światło dzienne. Bo to nie tak, że potrzebował czy chciał zrozumienia płynącego od innych osób — każdy miał swoje zmartwienia i problemy, a narzucanie ciężaru jego własnych na kwiaciarkę w żadnym wypadku nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Oboje nie mieli szczęścia. I może wcale się nie pomyliła z tym, aby wyładować się właśnie na nim. Być może sobie zasłużył na to. I być może również niebezpośrednio był przyczyną, dla której kobieta tak po prostu wybuchła. Wszak podświadomie wcale się nie myliła… Ephraim także był powodem czyjegoś złamanego serca, gdy w poczuciu obowiązku rozstał się kiedyś z kobietą, która miała być miłością jego życia. Sądził, że postąpił słusznie, nie chcąc, by umierała ze strachu, gdy wypływał brać udział w kolejnym konflikcie zbrojnym. Nie potrwało długo, zanim zrozumiał, że to był błąd, ale wówczas — jak to często bywa — było już za późno. I być może sytuacja nie była aż tak drastycznie odmienna od tej, w której została pozbawiona Hemingway, ale tego nie mógł wiedzieć. Tak jak ona nie mogła słyszeć jego myśli oraz mieć pogląd na to, co właśnie miało miejsce w życiu kapitana.
Wszyscy macie to zakodowane?
Pojawiacie się tu, tylko żebym przypadkiem nie zapomniała, gdzie moje miejsce...

Stał nieco osłupiały, gdy kolejne ze słów opuszczały kobiece usta, nie wiedząc, jak zareagować. W ostatnim czasie otaczał się niemalże samymi kobietami, które dość emocjonalnie reagowały na samą jego obecność, dlatego w jakimś stopniu nie powinien czuć się zaskoczony, że podobna sytuacja stała się również i tutaj. Ale mimo wszystko czuł tę dezorientację, jaka zaczęła na niego spływać w pierwszych momentach, w których zauważył — i później także i usłyszał — reakcja kobiety na jego zachowanie. Oczywiście, że w pewnym momencie zrozumiał, że coś było nie tak. Końcowe słowa kobiety, jej przeprosiny również dały światło na to, na co po części zostawał nieświadomy.
- Chryste… - mruknął finalnie pod nosem, ale wystarczająco głośno, by go usłyszała. Spuścił głowę, a dłoń momentalnie ruszyła mężczyźnie ku włosom, by przeczesać je nerwowo. Z wyraźnie zarysowanym na jego twarzy wstydem, nie wiedział, co miał powiedzieć. No, tak... Przecież złożył jak zawsze zamówienie przed rejsem, ale nigdy go nie odbierał. Nie tym razem... - Przepraszam… - sapnął, kładąc kask na ladzie i opierając się o nią całym ciężarem. Zupełnie jakby właśnie poczuł się najgorszą porażką. Przepraszam... Życie całkowicie się mi zawaliło. - Nie zrobiłem tego celowo. Miałem problemy rodzinne i całkowicie wypadło mi to z głowy. - Wiedział, że żadne usprawiedliwienie nie było zapewne odpowiednie, ale nie chciał także, aby myślała, że całkowicie ją zignorował. Lub że zrobił to po prostu celowo. Nic takiego nie było. Przecież znała go. Wiedziała, że zawsze wywiązywał się z ich ustaleń. - Najmocniej przepraszam - powtórzył, po czym podniósł pełne szczerego żalu oczy na kobietę przed sobą. I troski. W końcu widział, jak poruszona była. I raczej nie tylko przez jego nieodebrane zamówienie sprzed roku... - Wszystko dobrze? - spytał po dłuższej chwili milczenia między nimi, w ciągu której początkowo nieśmiało wyciągnął dłoń i po prostu ułożył ją na ramieniu kobiety, by czule i delikatnie rozmasować jej ciało tuż nad łokciem. Nie wiedział, czy powinien, ale nie chciał też zostawiać jej tak po prostu… Samej z tym. Cokolwiek to było. Nie miał pojęcia, czy tego chciała — jego jakiegoś zapewnienia, że był obok — ale nie robił tego na tyle natrętnie, by nie mogła strącić jego ręki. Zresztą ten dotyk trwał i tak krótko, bo chociaż miała moment słabości, wciąż pozostawała nieznajomą kobietą. Ephraim wyprostował się lekko. - Potrzebuje pani przerwy? - Chwili zaczerpnięcia świeżego powietrza? - Co mogę zrobić? - Żeby zadośćuczynić. I w jakiś sposób po prostu panią wesprzeć? Chryste… Dobrze, że byli sami. Jakby to wyglądało, gdyby ktoś teraz po prostu wszedł i dostrzegł roztrzęsioną Laurissę? Naprawdę chyba powinien przestać wychodzić z domu lub zostać na morzu, aby nie powodować tak wielu emocji i nie psuć ludziom dnia…
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Bycie skrytym... kiedyś Laurissa do tego dążyła. Frustrowało ją to, że sama nie potrafi ubierać swojego jestestwa w te wszystkie piękne tajemnice, przez które otoczenie byłoby jej jeszcze bardziej ciekawe. Należała raczej do otwartych ksiąg, kobiet z sercem na dłoni, których emocje można odczytywać nawet z najdrobniejszych gestów. Gdy była smutna - płakała, gdy się cieszyła - chichotała, wszystko działało w niej na prostych zasadach, z niemalże dziecięcą szczerością. Może dlatego często swoim zachowaniem nie wpisywała się w standardy typowych rówieśniczek. Gdzieś po drodze zapomniała dorosnąć, zamknąć wszystkie te drzwi, za które nie warto już zaglądać, pójść na przód, ustatkować się, znaleźć sobie rozsądny cel i do niego zmierzać. Wychowała się w końcu w rodzinie ludzi sukcesu, więc tym dziwniejsze było to, że nie potrafiła tego w pełni wykorzystać.
Zdezorientowanie Ephraima było jak najbardziej zrozumiałe, czego mimo wszystko nie da się powiedzieć o zachowaniu Laurissy. Niezależnie od tego, jak wiele działo się w jej życiu, nie miała prawa z nikogo robić worka na którym mogłaby się wyżyć. No może nie było to jakieś spektakularne, bo sama Hemingway bądź co bądź należała raczej do mięczaków, niżeli groźnych wojowników, ale i tak padły słowa, które paść nie powinny. Nie pierwszy raz najpierw coś z siebie wyrzuciła, a dopiero potem zaczynała myśleć o konsekwencjach, chociaż te póki co majaczyły gdzieś na horyzoncie jej świadomości. Wciąż była w tym kiepskim stanie, w którym walczyła o równy oddech, swobodę wypowiedzi, a nawet to, by - jak przystało na kogoś z problemami - nie wybuchnąć tu jeszcze płaczem.
Spodziewała się wielu reakcji, ale na pewno nie przeprosin. Była zwolennikiem snucia najmroczniejszych wizji, więc do głowy nawet jej nie przyszedł scenariusz, w którym stojący przed nią mężczyzna niemiałby wyprowadzić jakiegoś ataku w jej stronę. No, a tu niespodzianka... przeprosiny, przez które Laurissa zdawała się być jeszcze bardziej zagubiona.
- Och - wymsknęło jej się, gdy wyjaśnił skąd to całe zajście. Wiedziała, że nie musiał się tłumaczyć, nawet jeśli... no mimo wszystko jakaś tam jego wina w tym wszystkim była. Teraz jednak nie potrafiłaby na niego patrzeć, jak na zły charakter tej opowieści. Skupiła więc wzrok na kasku, bo ten zdawał się był łatwiejszy do obserwowania, niż sam Burnett. - Mam nadzieję, że już wszystko dobrze - wydukała pod nosem niepewnie, ale słowa te, w obliczu tego, co przed chwilą zaprezentowała, wydawały jej się brzmieć wręcz absurdalnie, jakby nie miała prawa po nie sięgać. Nie uważała też że zasługuje na przeprosiny, nie na ponowne, a raczej... chyba po prostu zrozumiała, że oto stoi przed nią nie taki obcy, jak i nie taki znany mężczyzna, który potrafił ją przeprosić po tym, jak na niego napadła, a tym czasem... człowiek, który skrzywdził ją, jak nikt inny, wciąż nie widział swoich win... bo to nie od Burnetta potrzebowała usłyszeć przeprosin i gdy dotarło do do niej, zmieszane z tym niespodziewanym pytaniem o to czy wszystko dobrze, ogrom emocji znów nią wstrząsnął. Cóż mogła mu powiedzieć? Nie jest dobrze, nie pamiętam kiedy ostatnio było, nie wiem czy w ogóle może być dobrze, bo być może ja po prostu nie umiem już zmierzać do pewnego porządku, za bardzo lubując się w całym tym swoim cierpieniu, które jednocześnie mnie gnębi, ale przynajmniej trzyma przy życiu... brzmiałoby to okropnie, przerysowanie, może przerażająco i na pewno patetycznie. Nikt nie chce słuchać podobnych wynurzeń, tak jej się przynajmniej wydawało, więc utknęła tak złapała w kontakt wzrokowy, z lekko uchylonymi ustami, brodą raz po raz drżącą, jakby zapowiadającą załamanie. Udało jej się wziąć głębszy wdech, gdy poczuła pokrzepiający dotyk Ephraima na swoim ramieniu i nawet nie wiedziała, że właśnie tego teraz potrzebowała. Padły kolejne pytania, a ona zbierała siły na jakąś odpowiedź, która nie byłaby przerwana załamaniem głosu.
- To... - zaczęła na próbę, machając głową na boki. Odchyliła też głowę do tyłu, mrugając kilka razy i upewniwszy się, że dyskomfort pod powiekami zelżał na sile, znów na niego spojrzała. Ba, nawet uśmiechnęła się przepraszająco, chociaż między ustami, a jej spojrzeniem na próżno było szukać jakiejś korelacji. - To dość nierozsądne... pytać roztrzęsioną kobietę, co może pan dla niej zrobić - starała się zażartować, rozładować atmosferę, ale chyba wyszło dość ponuro, może nawet przygnębiająco. - Mogłabym na przykład, skoro już wiemy, że nie mam wstydu, poprosić, żeby mnie stąd pan zabrał - prychnęła, jakby zażenowana własnymi słowami, ale te w gruncie rzeczy były prawdziwe. Sączył się z nich ten przemożny smutek, ale i szczerość, potrzeba właśnie takiej ucieczki, chociaż na parę chwil. - Gdzieś daleko - dopowiedziała, jak w transie i ponownie potrząsnęła głową. - Ale proszę się tym nie przejmować. Zachowałam się karygodnie... a pan pewnie przyszedł tu w jakimś celu, prawda? - próbowała wszystko to co zaszło chociaż po części zamieść pod dywan, bo wydawało jej się, że on sam by sobie tego życzył. Miał najpewniej jakiś interes do jej kwiaciarni, a ona zamieniła wizytę w prawdziwe piekło. Miała powody by być na siebie złą, ale póki co głównie była zagubiona, jak to dziecko we mgle.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Każdy miał swoje własne doświadczenia i swój własny charakter. Kształtowany na przestrzeni dni, miesięcy, lat. W końcu też dekad. Nie powinno się niczego zazdrościć drugiemu, a robić to, co się mogło z życiem, jakie się miało aktualnie. Ephraim zawsze odstawał na tle swoich rówieśników i dla wielu byłoby to niezwykle krzywdzące, szczególnie dla dorastającego dziecka, później chłopca i młodzieńca. Nic jednak bardziej mylnego. Osiadły na swoich przekonaniach oraz wartościach Burnett szedł przed siebie, nie oglądając się na nikogo. Może nie miał zbyt wielu przyjaciół we wczesnych okresie dorastania, ale znał cel, którego wielu jego rówieśników nie poznało nigdy. Wszak właśnie to powtarzał mu ojciec — że to, czym się zajmowała ich rodzina, pozwalała na to, by inni nie musieli odczuwać zmartwienia, strachu czy poczucia krzywdy. Im lepiej jesteśmy przystosowani do wojny, tym spokojniejsi są ci, którzy zostają za nami. Ojciec zawsze potrafił w łatwy, ale niezwykle skuteczny sposób wyjaśnić synowi procesy zachodzące w niezwykle zanurzonej w tradycji marynarki wojennej rodzinie. I słowa te pozostały w Ephraimie na długie lata, który nie tylko dostrzegał to w życiu codziennym, lecz także się do nich stosował. Być może to także był jego błąd w aktualnej sytuacji z Leonie — że za bardzo spoczął na laurach, za mało uważny się stał, za mało ostrożny, pozwalając, by wróg podszedł tak blisko i wkradł się do ich domu. By przybrał skórę jego własnej żony. By zaowocował w twarzy tej, którą uważał za własną córkę. Upadł. Dał się zwieść, a teraz ponosił tego konsekwencje. Nie zamierzał absolutnie mówić o tym z rodziną, z przynajmniej nie aktualnie, gdy nie było sensu przepychać się z nimi i słuchać ich, a nie mówiliśmy? Wszak to Gemmę widzieli w roli towarzyszki swojego pierworodnego, nie zaś blondwłosą modelkę, która nie miała skończonych studiów, a jedyne co potrafiła w życiu to odpowiednio się uśmiechać. Byli niesprawiedliwi wobec Leonie od początku i mimo jej przewinień, Ephraim nie chciał, żeby cierpiała. Chciał, żeby po prostu zniknęła z jego życia do absolutnego minimum, które — jak podejrzewał — miało oscylować wokół wspólnej opieki nad Teresą.
Mam nadzieję, że już wszystko dobrze.
Po męskiej twarzy przewinął się nieodgadniony grymas, a spojrzenie opadło na dłoń, na której jeszcze do jakiegoś czasu znajdowała się obrączka. Już nie. Nie odpowiedział na poruszoną przez kwiaciarkę kwestię, ale nie musiał. To nie była chwila na to, aby się wypowiadać dalej. Szczególnie że kobieta przed nim bardziej pochłonęła się przez poczucie wstydu, niż zważanie na słowa swojego klienta. Niepotrzebnie się przejmowała. Do tego nie obwiniał jej o nic. O wybuch czy większe rozdrażnienie. Zdarzało się każdemu, a kobietom w szczególności wybaczał czy patrzył na nie z większą wyrozumiałością. Co miesiąc przechodziły wszak regularne wewnętrzne burze — niektóre poważniejsze, inne mniej. Zresztą emocjonalna strona zawsze była silniej wiązana z kobiecością, pdoczas gdy mężczyźni trzymali swoje uczucia bardziej na uwięzi. A Ephraim zdecydowanie był jednym z nich. Mimo to nie był wyzbytym współczucia potworem, bo gdy należało, przekraczał granice prywatności. Jeżeli widział, że było to potrzebne. Tak jak i tutaj.
Dłoń instynktownie odnalazła więc przedramię kobiety i chociaż dotyk trwał tylko moment, wsparł nie tylko ją samą, ale także i jego. W końcu też za tym tęsknił — kontaktem z drugą osobą, który został mu brutalnie odebrany. Teresa była jedyną drobną kulką ciepła oraz radości, jakiej zaznawał od roku i chociaż kapitan uwielbiał swoją córkę, nie wystarczała. Wszak kompania kogoś trwałego, dorosłego, równego doświadczeniem była nie do zastąpienia. Nie było dla niego substytutu w żadnej postaci.
Mogłabym poprosić, żeby mnie stąd pan zabrał.
Uniósł brwi, słysząc słowa kobiety. Niezwykle... Odważne i kontrowersyjne nawet jeżeli miały być one jedynie prowokatorem oraz przekąsem. I tak. Przyjechał do kwiaciarni z jakiegoś powodu, ale jeszcze miał czas do rozpoczęcia przyjęcia urodzinowego. Niemal całe popołudnie... Odetchnął, po czym przesunął lekko po blacie w stronę właścicielki swój kask. Lubił ten konkretny — ze wbudowaną szczęką, z przyciemnioną szybką niepozwalającą zauważać kto znajdował się po drugiej stronie. Bezpieczny, stylowy. Zdecydowanie poręczny. - Daleko może nie - odparł, żeby przenieść spojrzenie niebieskich oczu na kobietę. - Ale chyba oboje potrzebujemy przerwy.
Czy się mylił i nie zamierzała ryzykować? Nie musiała. W końcu nie znała go bardziej niż z imienia i nazwiska. Oraz faktu, że był klientem jej kwiaciarni co jakiś czas. I może normalnie Ephraim wcale nie proponowałby podobnego rozwiązania nawet komuś bliższemu, ale odkąd sytuacja z Leonie nabrała rozmachu, stał się wyraźniej... Mniej spięty w stosunku do innych ludzi. Był surowy w stosunku do byłej partnerki, ale złagodniał. I przestał tak bardzo przejmować się tym, co inni mogli pomyśleć. Jeśli Laurissa potrzebowała chwili oderwania, nie zamierzał jej tego bronić. Szczególnie że zdecydowanie sam tego potrzebował. Wszyscy potrzebowali czasem ucieczki. I może wydawało się to niestosowne, ale niestosowne było jedynie w momencie, gdy krył się za tym ukryty motyw, którego kapitan był pozbawiony. A ona... Ona mogła przyjąć propozycję, którą sama wywołała albo pozostać bezpiecznie za ladą własnego lokalu.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Bez wątpienia rodzina ma duży wpływ na to, jacy się stajemy, a więc posiadanie rodziców z wartościami, to prawdziwy skarb. Nic dziwnego, że dzieci wychowane przez takie osoby same chcą dążyć do czegoś, za co warto byłoby walczyć, do szczerości, zaufania, domowego ciepła. Hemingway zawsze podobał się schemat, w którym dzieci idą w ślady własnych rodziców, może dlatego, że sama była od niego aż tak oderwana? Ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć, że nie powinna narzekać. Wychowała się w przepychu, jej i siostrze niczego nigdy nie brakowało, może poza rodzicami, którzy potrafiliby kochać siebie nawzajem? Zapytana, powiedziałaby, że nie przeżyła jakoś strasznie rozwodu państwa Hemingway, może nawet przyznałaby, że jej to wcale nie obeszło, ale w rzeczywistości wszystko czego doświadczamy, ma na nas wpływ. Z Laurissą musiało być podobnie, może właśnie przez rodziców tak bardzo przeżyła swoje pierwsze rozstanie, bo nie chciała tak jak oni zrezygnować z miłości, w którą kiedyś wierzyła z całego serca? Poza tym miała skłonności do patetyzmu. Zamiast sięgać po realia, zaczytywała się w poezji, która cierpienie wynosiła do rangi sztuki.
Tak szczerze nigdy nie chciała obciążać innych swoimi problemami, ale utrzymując szczerość stwierdzenia - robiła to od zawsze. Była jak taka popękana tama, z której po prostu raz po raz sączyła się woda, więc nie sposób było znaleźć się w pobliżu i nie zmoknąć. Ephraim oberwał dość sporą ilością tego wszystkiego, co się w niej kumulowało, ale to też nie tak, że była przez to ślepa. Można było powiedzieć o niej dużo złego, sama była swoim najlepszym katem, ale wśród zalet, jakie posiadała, dość wysoko uplasowała się empatia. Pewnie przez to też było jej tylko bardziej wstyd, bo Burnett na pewno miał własne problemy, z resztą do tych sam nawiązał, a teraz jeszcze utknął w nieciekawej sytuacji z Rissą w roli głównej. Miał prawo wyjść i trzasnąć drzwiami, a zamiast tego dotknął jej ramienia i nawet jeśli trwało to jedynie kilka chwil, dla niej miało znaczyć naprawdę wiele.
Zdawała sobie sprawę z tego, co robi, co mówi, co sobą reprezentuje... generalnie wszystko to nie jawiło się w zbyt pochlebnych barwach, ale nic nie mogła na to poradzić. Zbyt często ubierała swoje emocje w słowa, nie poddając ich wcześniejszej filtracji. Mówiła niejednokrotnie z dziecięcą wręcz szczerością, jakby nie bała się konsekwencji czy może raczej ich nie znała. Stała więc teraz, świadoma tego, jak źle to wszystko mogło zabrzmieć, ale gdyby cofnięto czas, pewnie i tym razem pozwoliłaby sobie na to samo. Była zbyt słaba, by nad tym zapanować, czasem chciała po prostu zniknąć, a dzisiaj ta potrzeba była zbyt silna, by pamiętała, że dojrzałym właścicielkom własnego biznesu nie przystoi uciekać, a już na pewno nie przystoi im sugerować takich rzeczy przed obcymi klientami. Spodziewała się więc całkiem rozsądnie, że Ephraim się zmiesza, albo obróci jej słowa w żart. Nawet nie brała pod uwagę tego, co właśnie rozgrywało się na jej oczach. Powieki otworzyła nieco szerzej, posyłając mu pytające spojrzenie, jakby chciała się upewnić, że się nie zgrywa. Miała jeszcze czas na to by się wycofać i bez problemu znalazłaby pełno powodów, by to zrobić, rozsądnych i wiarygodnych, tylko, że... już w chwili, w której przesunął kask, wiedziała, że po żaden taki powód nie sięgnie. Niby w geście zawahania zagryzła polik od środka, chwilę się nad nim poznęcała, aż ostatecznie dłonią przejechała po kasku.
- Gdziekolwiek, byleby nie tutaj - powiedziała w końcu, unosząc na niego niepewne spojrzenie. - Proszę - dodała ciszej i złapała dłonią nieco bardziej zdecydowanie za okrycie głowy. Wraz z tymi słowami krew zaszumiała jej w skroniach, jakby była już pewna, że nie ma odwrotu, chyba, że to on go zażąda. Nie zdziwiło by jej to, bycie wystawianą przez mężczyzn nie stanowiło dla niej nowości. W zasadzie często nawet, jak przystało na sierotę, sama im to ułatwiała. - Jeśli się jednak narzucam, proszę się mną nie przejmować. Chyba robię z siebie przed panem pośmiewisko - zmarszczyła delikatnie nos, ale wbrew swoim słowom objęła kask jeszcze mocniej, przyciskając go ostrożnie do ciała, jakby ten stał się teraz symbolem ucieczki, która była o krok, a kluczem do niej miał być stojący przed nią mężczyzna.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ