posterunkowy — lorne bay police station
39 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
od sześciu lat w Lorne i też od tylu zajmuje stanowisko zwykłego posterunkowego, próbując w sobie zdusić przynajmniej część ambicji na coś "więcej". należy do NA, żyje aktywnie, ma dwa psy i... syna, którego nigdy nie poznał
dom kultury zajęty, więc piszę tutaj <33
  • pięć
Rufus uwielbiał święta. Cały ich blichtr, kiczowatość i przesadę. Te wszechobecne światełka, dekoracje, prezentowy szał zakupów, pluszowe mikołaje w kąpielówkach i okularach przeciwsłonecznych oraz napychanie się grilowym jedzeniem i białym winem. Kiedyś by się do tego nawet nie przyznał. Kiedyś nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedyś święta wiązały się dla niego głównie z napływem kolejnych spraw dotyczących domowej przemocy i kradzieży. I choć w ciągu ostatnich sześciu lat w Lorne Bay niewiele się zmieniło (jako zwykły policjant nawet częściej odpowiadał na podobne zgłoszenia, niż jako detektyw w Perth), to jednak dopiero tutaj w końcu dopuścił do siebie tę okołoświąteczną radość. Istniał tylko jeden problem... Jak bardzo uwielbiał święta, równie wyraźniej doskwierała mu w tym czasie samotność. Nie miał z kim stroić mieszkania, nie miał dla kogo pakować pod choinkę prezentów, nie miał przed kim udawać Świętego Mikołaja.
Chyba dlatego też przez te sześć lat ani razu nie opuścił organizowanej kilka dni przed właściwą wigilią imprezy dla osób należących do grupy terapeutycznej NA. Nie chodziło o darmowe jedzenie i napoje, ale właśnie towarzystwo. Ten rok nie był inny.
Już od jakiegoś czasu krążył po sali, gawędząc przyjaźnie ze wszystkimi i składając życzenia każdemu z osobna, gdy dostrzegł stojącego samotnie Leonidasa. Bez większego namysłu ruszył uśmiechnięty w jego stronę. - Nie mów, że cię wykorzystują nawet dzisiaj i tutaj do stania za barem - na powitanie zażartował lekko z faktu, że Leon stał pod ścianą, wzdłuż której wystawiono stoły z napojami. Nie był to oczywiście bar, a wśród butelek i kubków nie sposób było znaleźć alkoholu, bo nie każdy tutaj wychodził tylko z jednego uzależnienia, ale jednak skojarzenie z zawodem mężczyzny nasunęło się Rufusowi samo. - Co mi zaserwujesz? - zdążył dorzucić jeszcze luźno, by jakoś nawiązać dalszą rozmowę, gdy nagle znalazła się przy nich Grace, która również należała do ich grupy.
- Stoicie pod jemiołą! Musicie się pocałować! Taka jest tradycja! - Grace zawołała podekscytowana. Roo zerknął w górę i parsknął głośno śmiechem, nim zdołał się powstrzymać. Komuś musiało się bardzo nudzić albo miał bardzo specyficzne poczucie humoru, bo wisząca pod sufitem jemioła pokrywała właściwie całą salę. Winthrop zerknął porozumiewawczo na Leona i wzruszył lekko ramionami. - Tradycja to tradycja, prawda? - zwrócił się bezpośrednio do niego. Grace nie miała łatwego życia i na spotkaniach NA zawsze była wycofana i smutna. Święta jednak zwykle wprowadzały ją wręcz w świetny nastrój. Chyba nie chcieli jej psuć tego dnia?
Z tą właśnie myślą Rufus nachylił się lekko w stronę lewego policzka Fitzgeralda, chcąc właśnie na nim złożyć pocałunek. Niestety jednak ich wcześniejsze porozumiewawcze spojrzenia chyba nie dogadały właśnie tego momentu, bo Leon wybrał prawy policzek Rufusa, przez co ich usta spotkały się w pół drogi w krótkim, niezręcznym cmoknięciu. Ups.

Przynajmniej Grace wydawała się być zadowolona i szybko od nich odeszła, by dręczyć o pocałunki pod jemiołą kogoś innego.

leon fitzgerald
Rufus Winthrop
ejmi
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Coraz częściej przyłapywał się na tęsknocie za tym dawnym życiem, podczas którego wszystko zdawało się łatwe. To całe istnienie, trwanie, bóg wie po co — zwlekanie się z łóżka każdego dnia, łapanie oddechu, wszelkie rozmowy z innymi. Gloryfikował w swej głowie tenże stan ucieczki, naraz przypominając sobie to wszystko, co złe — brak pieniędzy, wymioty, pobudki na komisariacie, odnajdywanie się w obcych domach obok osób, których twarzy do dziś nie pamiętał. Jak mógł więc za tym tęsknić? Jak mógł pragnąć wrócić do tego wszystkiego? Bar przestał mu chyba po prostu wystarczać. Ból trawiący jego ciało umacniał się w sile, a więc Leon po prostu zaczynał panikować; tak łatwo byłoby odnaleźć na to wszystko lekarstwo. I tak — jak sobie powtarzał — nie interesował nikogo, więc nie zrobiłoby to większej różnicy. No, pewnie znów skrzywdziłby swoją rodzinę i mówiąc szczerze, to właśnie Gwen i Ryder byli obecnie jedynym powodem, dla którego się pilnował. Pokusa jednak rozbrzmiewała każdego ranka coraz silniej, a on wiedział, że długo już tak nie pociągnie. I znów tylko myślał o tym, że lepiej byłoby umrzeć, bo tak przynajmniej nie sprawiłby już nikomu zawodu.
Świąt nie lubił. Pamiętał jeszcze te z dzieciństwa, pachnące cynamonem i pomarańczami; uśmiech matki i nerwowe spojrzenia ojca, który usiłował rozwiesić w upale kolorowe łańcuchy. Potem wszystko mieszało się już ze sobą, jedno wspomnienie przenikało w kolejne, a Leon czuł się tak, jakby każde z nich należało do kogoś innego. I spośród nich tylko to jedno zadawało mu obecnie największy ból: święta, podczas których byli z Jane razem, szczęśliwi i pewni, że będą razem na zawsze. Prawdopodobnie właśnie przez to widmo tak ochoczo wybrał się na świąteczny miting, który wcześniej zamierzał ominąć. Nie interesowali go ani ci wszyscy ludzie, ani ich wesołość. Dla nikogo nie przygotował prezentu. Przyszedł jedynie, by pobyć wśród tłumu, który zagłuszał rozpaczliwy krzyk w jego myślach.
Początkowo nie zrozumiał, że rzucone gdzieś pośród gwaru słowa, zwrócone są do niego. Zamyślony, wpatrzony w nieatrakcyjnie wyglądające potrawy na wigilijnym stole, podniósł zdumione spojrzenie na Rufusa. Można powiedzieć, że go lubił. Że spośród tej całej bandy był mu w jakiś sposób najbliższy, choć Leonidas rzadko z kimkolwiek rozmawiał czy dzielił się swoimi historiami. A jednak pozwolił sobie na uśmiech, nawet jeśli nie spodobało mu się to, że nie może raczyć się już samotnością. — Tutaj mogę jedynie przeterminowany sok wiśniowy, ale lepszy towar mam na zapleczu — odparł filuternie, odrywając plecy od ściany. Całe to jedzenie wraz z napojami, które udało się zorganizować na spotkanie, było koszmarne. Jak wszystko, naturalnie, a Leon gotów był zaprosić mężczyznę na after party do swego baru, nie przejmując się tym, że dla osób jakkolwiek uzależnionych, alkohol winien być zabroniony. Nie zdążył jednak przejść do sedna, bo oto dołączyła do nich drobna kobieta, której szczerze nie znosił. I, jak się spodziewał, odkąd tylko wydusiła z siebie pierwsze słowo, irytacja w jego ciele podskoczyła na wyższy poziom. — Wiesz Grace'y, to trochę chore, że lubisz patrze... — urwane zdanie było powodem wzroku Rufusa, z którym Leon kłócić się nie zamierzał. Może i miał rację w tym swoim sposobie bycia, może należało kierować się dobrodusznością i ignorować niejako tak dziwne jednostki, jak Grace. Tak więc uśmiechnął się kwaśno, uznawszy, że kobieta szybciej da im spokój, jeśli spełnią jej chore fantazje. No i bądźmy szczerzy, na więcej atrakcji nie mógł liczyć w tym czasie, prawda? Nie spodziewał się tylko, że nie tylko głupia zabawa przeistoczy się w nieomal prawdziwy pocałunek (bo jednak zabrakło w nim jakiejkolwiek intymności), ale i że on sam, wobec tego, poczuje jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej. Na próżno próbował ukryć, że nie zrobiło to na nim wrażenia — zmieszany cofnął się i odwrócił prędko wzrok, bo po prostu Leon jeszcze pewnych spraw nie zaakceptował. Być może pod wpływem zdarzały się mu przedziwne przygody, w które wliczali się jacyś mężczyźni, ale nigdy nie był wówczas trzeźwy. — Ona jest stuknięta. Przecież sama powinna kogoś pocałować — mruknął, zabierając ze stołu butelkę z jakimś sokiem, niby po to, by przeczytać napis ze znajdującej się na nim etykiety. Prawda była jednak taka, że był trochę zażenowany, a Grace, cóż, naprawdę była chora, skoro kazała się wszystkim ze sobą całować, a sama tylko to obserwowała.

Rufus Winthrop
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
posterunkowy — lorne bay police station
39 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
od sześciu lat w Lorne i też od tylu zajmuje stanowisko zwykłego posterunkowego, próbując w sobie zdusić przynajmniej część ambicji na coś "więcej". należy do NA, żyje aktywnie, ma dwa psy i... syna, którego nigdy nie poznał
- Ooo, lepszy, niż przeterminowany sok wiśniowy? - odparł ze śmiechem luźno i bez większego zastanowienia. Przy okazji rozejrzał też się po stołach i po dość ograniczonym wyborze napojów i potraw. Zbył to w końcu jednak lekkim wzruszeniem ramion. Nie przychodził tu dla jedzenia, tylko dla tych interakcji z innymi ludźmi. Nie przeszło mu więc przez głowę nawet, że Leon wolałby dalej pozostać sam.
Zmieszanie mężczyzny odebrał dość prosto - oboje mierzyli w policzki, nie usta, więc nic dziwnego, że wyszło jakoś niezręcznie. Sam Rufus nie miał z tym większego problemu. Jego własna orientacja od dawna nie była dla niego samego tajemnicą ani sprawą delikatną. I choć nie rozdawał całusów w ten sposób na prawo i lewo, to całą sytuację po prostu przyjął z rozbawieniem. Dlatego też postanowił Leonowi trochę pomóc i zachować się tak, jakby nic się nie stało (bo właściwie rzeczywiście NIC się nie stało). - Jest... specyficzna - poprawił go po krótkim zastanowieniu, nie przestając się uśmiechać. Sięgnął po dwa plastikowe, jeszcze nie ruszane kubki, myśląc że właśnie po to Fitzgerald sięgnął po sok. Podsunął je nieco w jego stronę, oczekując że mężczyzna butelkę otworzy i im naleje. - Święta to jedyny czas, kiedy jest szczęśliwa - dodał jeszcze, nieco ciszej. Racja, że może nie usprawiedliwiało to w pełni jej dziwnego zachowania i ingerowania w cudzą przestrzeń osobistą, ale Roo naprawdę nie widział w tym problemu, by na krótki moment wyjść ze swojej strefy komfortu i kogoś nieco uszczęśliwić.
Dlatego też, gdy zbliżyła się do nich opiekunka ich grupy, tłumacząc się cicho, że Grace wysłała ją na rundkę po całej sali, Rufus bez protestów złożył na obu jej policzkach po krótkim cmoknięciu. - Kocham cię, Gracie! - zawołał też zaraz ze śmiechem przez pół sali i znów zwrócił się do Leona ze wzruszeniem ramion. - Nie można jej nie kochać - dodał też na swoje wytłumaczenie. Może swoim wyznaniem i generalnie dobrym humorem pomimo całej szopki z całowaniem pod jemiołą, mniej lub bardziej świadomie zachęcał kobietę do dalszych takich działań, ale cóż... Nie potrafił jej odmówić takich chwil radości. Szczególnie znając jej historię.
- Chcesz się stąd wyrwać? - skierował swoje pytanie w stronę Leona po krótkiej chwili, dostrzegając w końcu, że ten nie czuje się wcale w tym miejscu zbyt komfortowo. Może była w tym wina Grace, a może sprawa była bardziej głęboka, ale do Rufusa nareszcie dotarło, że coś jest nie tak. Może rzeczywiście trochę przesadził z tą otwartością, luzem i zrozumieniem dla kobiety? Może umknęło mu w tym wszystkim, że ktoś po prostu może nie czuć się okej postawiony w takiej sytuacji? - Niekoniecznie ze mną, po prostu... Trochę tu jednak tłoczno, prawda? - dodał jeszcze, starając się zabrzmieć naturalnie. Nie chciał zabrzmieć, jakby uważał, że Leon tu nie pasuje (bo tak nie było), jeśli jednak źle odbierał jego sygnały...

leon fitzgerald
Rufus Winthrop
ejmi
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Mrok przepełniał jego chatkę od godziny osiemnastej (jak w zegarku; stojące nieopodal potężne drzewo zasłaniało resztki słońca niknącego gdzieś za horyzontem) i opuszczał ją dopiero o siódmej rano. Przez tych kilka godzin, podczas których przeważnie spał, dom wyglądał dość normalnie. Ciężko byłoby wówczas zauważyć, że prąd jest nieopłacany od tygodni, a niedziałająca i tak lodówka nieuzupełniana od niemalże dwóch miesięcy. Kiedy więc zmuszony był stawić się na mitingu wyłącznie z powodu chęci przekąszenia czegoś, co pomogłoby zmęczonemu, drgającemu ciału, nie spodziewał się ani jakichkolwiek pocałunków, ani też po prostu tak prostych i ciepłych słów. Zwyczajności, choć na tego typu spotkaniach to przecież absurdalne.
Faktycznie ciężko będzie to przebić — rzucił z lekkim uśmiechem, uważnie się mu przypatrując. Zdawało się mu niekiedy, że Rufusa zna od zawsze; gdziekolwiek by nie spojrzeć, w jego przeszłości skrywał się jakby cień obecności tego mężczyzny, choć nie było to prawdą. Nie znał go. Niczego o nim nie wiedział. — Powinno mnie to obchodzić? Tu wszyscy są nieszczęśliwi — mruknął, posyłając mu pełne zdziwienia spojrzenie. Nie było ono spowodowane jednakże Gracy, a podsuniętymi pod jego dłonie kubkami. Dopiero po kilku upływie kilkunastu sekund zorientował się, że trzyma butelkę przypadkowo wybranego napoju i czerwieniąc się lekko, pozbawił ją kolorowej nakrętki. Milczeniem odsuwał od siebie wszelkie myśli tragiczne, słane głównie wyrzutami sumienia związanymi z tym, że zdecydował się tu przybyć. Po rozlaniu napoju do kubków odsunął się w kąt, bacznie obserwując Rufusa. Tę jego niewymuszoną wesołość. Kąciki ust wędrujące do góry. Śmiałość czynioną w każdym kroku. Poza nim, Leona nikt nie odważał się zaczepiać — wędrujący po sali może i przypadkiem posyłali mu uśmiechy, ale na moment krzyżując z nim spojrzenia prędko tracili błysk w oku i odwracali się naprędce, jakby Leon jakkolwiek mógł zranić ich tę swoją nietęgą miną. — Można — burknął pod nosem niewyraźnie, czego Rufus mógł nie usłyszeć. Nie wiedział po co i dlaczego upierał się przy niechęci do tejże kobiety, ale potwornie drażniła go w każdy możliwy sposób. Lecz oto znów tajemniczy Rufus go zaskoczył, a Leonowi pozostawało wbić w niego jedynie to swoje niepewne, zrezygnowane spojrzenie. — Uhm, ja… — nie miał pojęcia co mężczyzna ma na myśli, bo nigdy wcześniej nie wynosili tej znajomości poza salę spotkań. W dodatku podobne pytania słyszał wielokrotnie w barze, gdy dochodziło do przypadkowych spotkań dwójki nieznajomych. Chcesz się stąd wyrwać zawsze, ale to zawsze oznaczało przeniesienie się do mieszkania którejś z osób i przeważnie padało ze strony tej bardziej pijanej; w większości przypadków propozycja ta jednakże działała, a Leon mógł tylko zgadywać co też dzieje się, gdy wspomniana dwójka opuszcza tereny jego baru. — Możemy stąd wyjść — powiedział obojętnym tonem, szczęśliwy jednak, że mógłby przenieść się gdziekolwiek indziej. Nie do siebie. Nie do baru. Mówiąc szczerze, było mu wszystko jedno — nie chciał po prostu być ani wśród ludzi, ani zupełnie sam.

Rufus Winthrop
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
posterunkowy — lorne bay police station
39 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
od sześciu lat w Lorne i też od tylu zajmuje stanowisko zwykłego posterunkowego, próbując w sobie zdusić przynajmniej część ambicji na coś "więcej". należy do NA, żyje aktywnie, ma dwa psy i... syna, którego nigdy nie poznał
Ktoś powiedział mu kiedyś, że jest szczęściarzem. To chyba nawet była Gracie - gdzieś w kolejnym między-świątecznym, praktycznie niekończącym się jej depresyjnym stanie, miała po prostu dość jego (o ironio!) pozytywnego nastawienia. Co prawda patrzyła na jego sytuację przez zakrzywione lustro, które sam Winthrop powyginał wedle własnej woli, by nie zdradzać o sobie za dużo, ale nie miał jej tego za złe. Właściwie to od tamtego czasu sam o sobie myślał czasem w podobny sposób. Jako o osobie, której naprawdę się poszczęściło. Jasne, miał swoje problemy, demony, o których nawet po latach ciężko byłoby mu mówić, nawet gdyby chciał, wciąż odczuwał stratę, tęsknotę za relacjami, które po drodze zniszczył, a nawet za takimi, których nigdy nie miał. Ale jednak znalazł swoje miejsce. Znalazł radość z drobnych rzeczy dnia codziennego. Znalazł swego rodzaju spokój. Po tych słowach Gracie nie mógł patrzeć na większość członków spotkań NA i nie dochodzić raz za razem do dwóch wniosków. Po pierwsze - miała rację - i po drugie - że chciałby się tym jakoś podzielić z tymi wszystkimi ludźmi. Może dlatego z takim entuzjazmem właśnie podchodził do kontrowersyjnego zachowania Grace. Może dlatego nie bał się zagadywać nawet do największych ponuraków. I może dlatego niewiele sobie zrobił z tego dość lekceważącego komentarza Leona. Wbrew pozorom nawet go rozumiał. Dlaczego ktokolwiek tutaj miał się przejmować stanem kogoś innego, kiedy sam był nieszczęśliwy?
- Touché - przyznał więc, nie okazując w żaden sposób zbicia z tropu. Co prawda prawie spodziewał się, że z ust Leona padnie zaraz coś w stylu "poza tobą", ale na szczęście nic takiego się nie stało. W takiej sytuacji nie wiedziałby chyba, jak na takie słowa zareagować. - A jednak... Nie chciałbyś, by inni celebrowali nawet najdrobniejsze, najkrótsze momenty twojego szczęścia? Nie, jakby to było coś wyjątkowego i niespotykanego, ale... normalnego? - zapytał właściwie czysto retorycznie, samemu w duchu również poświęcając tej nagłej myśli dłuższą chwilę. - Po prostu... Nie wiem, chyba sam bym chciał czegoś podobnego - dodał już krótko i wzruszył lekko ramionami, na moment obracając się bokiem do Leona, zerkając na resztę sali i chowając się nieco za kubkiem, z którego popił nalany mu przez mężczyznę napój. Rzeczywiście lepsze byłoby coś mocniejszego, nawet ten przeterminowany sok wiśniowy. Rufus nie dowierzał, że tak się odsłonił i to nawet nie w trakcie oficjalnego spotkania NA. Jasne, nie powiedział nić takiego wprost, ale jednak ze słów i tonu jego głosu wyraźnie wyzierało uczucie swego rodzaju samotności. A może przesadzał i Leon nie doszukiwał się w tym zdaniu głębszych znaczeń? Tak czy siak, zgodził się razem z Rufusem opuścić tę imprezę. To nie mógł być zły znak.
Nie miał pojęcia, jaki ciąg myślowy właśnie przeszedł po głowie mężczyzny, ale sam nie rozważał w ogóle takich kierunków, jak dom któregoś z nich czy bar. Po prostu zabrał swój kubek wciąż pełen soku i poprowadził Fitzgeralda najpierw na zewnątrz, a potem po prostu przed siebie. Bez żadnego konkretnego kursu. Pozwolił im nawet dłuższy moment iść w milczeniu, aż w końcu się odezwał. - Przepraszam, jeśli tam w środku postawiłem cię w sytuacji, w której wcale nie chciałeś się znaleźć - zerknął tym razem dość niepewnie na kroczącego obok mężczyznę. Jakby nie patrzeć, gdyby Rufus do niego nie podszedł, policja pocałunkowa by ich z pewnością nie zaczepiła. Samej jednak próby nawiązania rozmowy żałować nie chciał.

leon fitzgerald
Rufus Winthrop
ejmi
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Och, gdyby poznali się rok temu! Gdyby Rufus był świadkiem jego przebłysków, walki z mrokiem, kiedy to twarz mu jaśniała, a w oczach zbierała się nadzieja! Przecież on był jak Gracie; mówił o szczęściu i powrocie do domu, uśmiechał się i śmiał, czując się tak, jakby ktoś doczepił mu skrzydła. Może było to wynikiem zwykłej tęsknoty nie tylko za domem, ale i jakimkolwiek towarzystwem — przesiadując w Stanach nie miał zbyt wielu szans na toczenie jakichkolwiek rozmów, dlatego też tamtejsze mitingi stanowiły najważniejszy punkt jego życia. A może — może — miał wówczas ten jeden jedyny moment, kiedy naprawdę gotów był się zmienić, porzucić za sobą etap gnicia w którymś z rynsztoków, szalbierczo zapewniając, że życie to, nadwornego ćpuna, nigdy nie należało do niego.
Ale teraz za późno było już na cokolwiek, a on nigdy nie miał posmakować życia w ten sposób co Rufus.
Gówno mnie obchodzi szczęście innych, nie jestem jebanym mesjaszem — wbijając w niego rozgniewane spojrzenie poczuł ukłucie zazdrości. Bo nawet jeśli chciałby, nie potrafiłby równie altruistycznie spojrzeć na tę sprawę. Zapragnąć szczęścia dla innych. Nauczyć się radości na podstawie cudzych uśmiechów. Zaczęło się mu zdawać, że Rufus przybył tu z innego świata i nie zdążył poznać jeszcze brudnej i zniszczonej planety, jaką była Ziemia. — Uważaj czego sobie życzysz — szepnął, zbliżając się na moment do niego bez dawnego skrępowania. Chciał szczęścia? Mogli dziś je gdzieś odnaleźć, choć Leon zdecydowanie w inny sposób je postrzegał. Nie chciał też nawet konkretnie tego, a jakiegokolwiek uczucia. Czegoś, co przypominałoby mu o tym, że żyje. Rufus padł więc nagle ofiarą podłej intrygi, jako że Fitzgerald nie miał najmniejszych skrupułów, by jakoś go dziś wykorzystać.
A więc był to zły znak. Zadufany uśmieszek powinien być znakiem ostrzegawczym; miał jeszcze czas, by się wycofać. Kiedy jednak wraz z Leonem, którym targały rozpacz i beznadzieja, opuścił gmach budynku, było już za późno. Za późno na rozsądek, — Zawsze tak szybko się wycofujesz? Poddajesz? — spytał enigmatycznie, śmiejąc się przy tym lekko. Ruchem głowy wskazał kierunek ich wędrówki, doskonale znając już cel tejże podróży. — Nie chciałbyś, Rufusie, poczuć dziś czegoś niezwykłego? — spytał, podczas gdy w oczach zaczął rozświetlać się niebezpieczny błysk. Droga, którą szli, prowadziła do jego dawnego dilera. Prowadziła również do miejsca, w którym najłatwiej było dostać w mordę. Do baru, w którym zezwalało się na wszystko, bez ciekawskich spojrzeń dookoła. Ale to do Rufusa należała decyzja, jak tę bezbarwną noc spędzą.

Rufus Winthrop
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
posterunkowy — lorne bay police station
39 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
od sześciu lat w Lorne i też od tylu zajmuje stanowisko zwykłego posterunkowego, próbując w sobie zdusić przynajmniej część ambicji na coś "więcej". należy do NA, żyje aktywnie, ma dwa psy i... syna, którego nigdy nie poznał
Nagła zmiana w zachowaniu Leona była zastanawiająca, ale nie zaskakująca. Rufus nie znał mężczyzny aż tak dobrze, by wiedzieć, czy takie huśtawki nastroju były dla niego normalne, ale zdawał sobie sprawę, że wśród uzależnionych zdarzały się bardzo często. Może chodziło o ulgę z powodu opuszczenia świątecznego przyjęcia? A może o coś, czego tak prosto nie dałoby się już wytłumaczyć? A może...? Nie chciał o tym myśleć, ale też się nie oszukiwał. Szczególnie, gdy zdał sobie sprawę, że Leon poniekąd nadaje ich spacerowi kierunek. Nie opuszczali w końcu spotkania gospodyń wiejskich. A powroty do nałogu w okresie świąt zdarzały się przecież znacznie częściej, niż w przeciętne dni. Tym bardziej więc już, nie zamierzał pozostawić Fitzgeralda samego. Nawet, jeśli jego delikatnie podejrzenia miały się okazać bezpodstawne.
- Poddaję się? - powtórzył, wtórując mężczyźnie cichym śmiechem. - Wciąż tu jestem, prawda? - dodał, zerkając na niego z uniesionymi brwiami. Gdyby miał się wycofać, pewnie zrobiłby to jeszcze w środku, gdy Leon nie wydawał się zbyt skory do rozmów i spoufalania się z innymi. Nawet później miał już kilka okazji. Gdy zmieniło się zachowanie Fitzgeralda, gdy wychodzili, gdy skręcali w kolejne alejki. W każdej chwili mógł przecież powiedzieć, że już późno, że jest zmęczony, że psy na niego czekają, że rano ma pracę, że zostawił żelazko na gazie. Ale to nie pasowałoby do Winthropa. Sam fakt, że przepraszał też wcale nie sprawiał, że wycofywał się w jakikolwiek sposób ze swoich poprzednich słów czy czynów. Po prostu przyznawał, że te mogły wprowadzić Leona w zakłopotanie czy niezręczność.
Kolejne pytanie mężczyzny i coraz dziwniejsze jego zachowanie, coraz mocniej utwierdzały Rufusa w przeczuciu, że coś jest nie tak. Nie chciał jednak tego póki co okazywać. Wolał być obok, gdyby była potrzebna jakaś interwencja. Nawet, jeśli sam przy tym się narażał. - Co masz na myśli? - udał więc szczere zainteresowanie i posłał Leonowi zaciekawione spojrzenie i uśmiech. - To jest coś bardziej niezwykłego od pocałunków pod jemiołą? - dodał jeszcze w formie wyraźnego żartu. Lepiej było samemu na głos nie zgadywać. Nie dlatego, że być może by zgadł lub nie, ale... zawsze mógł jeszcze nieświadomie podsunąć mężczyźnie jakiś niezbyt mądry pomysł. Wciąż też głęboko w środku liczył, że się myli. Że może Leon prowadzi go do - chociażby - prywatnego basenu, gdzie mieliby się włamać i popływać niczym głupie nastolatki. Tylko, że niestety na to nie wyglądało...

leon fitzgerald
Rufus Winthrop
ejmi
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Kierowała nim tęsknota za emocjami. Za odczuciem coś ponad przygnębienie i smutek, ponad tę przeklętą rozpacz, która spowijała jego ciało od kilku lat. Być może początkowo, pozując na typowego eks ćpuna, gotów był zrobić wszystko, by posłać siebie i Rufusa na samo dno — odnalezienie odpowiedniego dillera, przemycenie kilku tabletek, wciśnięcie ich mężczyźnie niepostrzeżenie. A potem czerpanie radości z tegoż upokorzenia, ze zniszczenia życia jego i swojego, z powrotu do piekła. Tyle że z każdym kolejnym krokiem, który przybliżał ich do odpowiedniego miejsca, serce jego ściskało się nieznośnie. Bolesna melodia przeszłości rozbrzmiewała w nim coraz głośniej, wobec czego pozostawało mu zrozumieć jedno — wcale nie chciał do tego wracać. Nie dzisiaj. Mimo to uczucie tęsknoty minąć nie potrafiło. Być może więc właśnie przez to zaciągnął Rufusa do Shadow, być może dlatego wlewał w siebie na jego oczach drink za drinkiem, być może też dlatego ostatecznie odciągnąwszy go na bok złożył na jego ciele kilka pocałunków, nim wreszcie natrafił na usta. W tamtej chwili nie liczyło się nic, nic, zupełnie nic, tylko ta beznadziejna próba bycia kimś innym. Czyż zbliżenie to, tak nieokiełznane i poddane szale uczuć, nie było w istocie bardziej niezwykłe, niż jeden krótki całus skradziony pod jemiołą? Błądzenie dłońmi po jego ciele jednak pomagało, nawet jeśli Leon był przy tym wszystkim tak niepewny, tak przerażony; nie zwykł przecież do całowania innych mężczyzn, a na pewno nie w chwili, w której dominowała w nim trzeźwość. Ale były święta. Były święta i wzajemna samotność. Klubowa, ogłuszająca muzyka. Skwar. Szepcząc mu więc propozycje ucieczki z tegoż miejsca, przeniesienia się do domu któregoś z nich, po chwili już zaplatał palce na jego rozgrzanej dłoni i prowadził w kierunku drzwi, pogrążonych w mroku ulic Lorne Bay, a wreszcie też własnej chaty, w której po raz pierwszy miał spędzić noc w towarzystwie innej osoby. Po raz pierwszy odkąd wrócił. Po raz pierwszy odkąd przekonał się, że w tym pieprzonym mieście nikt go tak naprawdę nie potrzebuje.


koniec <3
Rufus Winthrop
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ