księgowa — w LB Police Station
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
nowozatrudiona księgowa w LB Police Station, które z wycieczki dookoła świata wróciła z brzuchem, o którym nikomu nie mówiła, a sprawa rozwiązała się sama
17.

Pierwsze dni po wypadku były cięższe, niż się spodziewała. Ból niemalże każdej części ciała, w szczególności jednak brzucha, zabijała tabletkami przeciwbólowymi i zaleganiem na kanapie. Dostała zwolnienie lekarskie na kilka dni, a Bowie opowiedziała w połowie prawdziwą historię o tym co zaszło. Została napadnięta, kiedy wracała do domu, trochę się poturbowała, ale jakiś mężczyzna jej pomógł, poszła do lekarza, który kazał jej odpoczywać i tyle.
Prawda była nieco inna. Nóż przyłożony do gardła i zasklepiająca się rana, którą ukrywała golfem, czy apaszką była tym bardziej widocznym elementem, który nie do końca zgadzał się z łagodniejszą wersją wydarzeń. Nie chciała nikogo straszyć, szczególnie, że rana nie była głęboka, ale zdecydowanie dodawało to dramaturgii. Ciążą, a raczej jej brakiem, też się nikomu nie chwaliła. Nawet przed wiedziała tylko jedna i to przypadkowa osoba.
Dzwonek do drzwi wyrwał ją ze znudzonego wpatrywania się w ekran telewizora, na którym leciał kolejny taki sam program o randkowaniu. Przekonana, że to zamówione jedzenie, chwyciła po drodze portfel i w tym samym momencie, w którym otworzyła drzwi, już wyciągała dwa banknoty. - Dzień do... - nie, to nie był dostawca jedzenia. - Benji - jakby z niedowierzaniem wymówiła imię chłopaka, spoglądając na niego z podkrążonymi oczami, w powyciąganym dresie i koszulce spranej tak bardzo, że aż miała dziurę. Włosy spięte w niedbałego koka ani trochę nie zasłaniały jej szyi, wręcz przeciwnie, wśród bieli koszulki i bladości skóry, cienki pasek z zaschniętej krwi odznaczał się dość wyraźnie.
- Co ty...? Ja... O, jedzenie - nie potrafiła się wysłowić, ale przerwał im faktyczny dostawca, z którym bez słowa wymieniła gotówkę na ciepłą reklamówkę z pierożkami i w ciszy uciekała wzrokiem, bo z jakiegoś powodu bardzo ciężko jej było teraz spojrzeć Brooksowi w oczy.

benji brooks
przyjazna koala
my name is jeff
lorne bay — lorne bay
26 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Hey, hey, you, you
I could be your girlfriend
Znowu się nie odzywała. W ciągu ostatnich dni Benji próbował się do niej dwa razy dodzwonić i wysłał jej trzy wiadomości. Żadna z nich nie była zobowiązująca. Wszak kim był żeby się martwić? Liczył na to, że chociażby przyjacielem, a takie znikanie bez słowa wzbudzało w nim niepokój. Mógłby założyć, że postanowiła się spakować i wbrew planom snutym z plastikową obrączką na palcu, opuścić Lorne Bay bez słowa. Kolejny raz. Coś jednak w głębi podświadomości mówiło mu, że tym razem jest inaczej. Zamiast czekać kolejny tydzień na odpowiedź, powstrzymując się od zapełnienia jej poczty głosowej (na filmach wyglądało to zawsze tak żałośnie, że nie chciał nigdy tego próbować w realu), postanowił wybrać się do niej osobiście. Zwłaszcza, że dzieliły ich raptem dwie przecznice.
Nim pojawił się przed wejściem do apartamentowca, zahaczył okoliczny dworzec autobusowy, a potem plac zabaw, gdzie w akompaniamencie muzyki płynącej ze słuchawek, zrobił kilak zdjęć. W ten sposób układał sobie myśli, ustawiając obiektyw tak, żeby soczewka uchwyciła płaty farby łuszczącej się z pokrytej deskami piaskownicy. W pozornie szczęśliwym miejscu, potrafił odnaleźć mrok, a w mroku piękno, którego nie dostrzegali inni, gotowi wydać nań wyrok renowacji.
Słońce dopiero jawiło się w zenicie, kiedy stanął pod numerem 15b, wciskając na bolesnym wdechu dzwonek. Zaczynał żałować, że nie wypalił przed wyjściem skręta. W takich momentach, mimo, że za pasem miał dwadzieścia siedem lat, czuł się jak nastolatek. Durny i zdenerwowany.
- Benji - powtórzył po niej, rozbawiony zaskoczeniem jakie wywołała jego wizyta, równocześnie przykładając sobie dłoń do mostka. - Ryan - dodał, tą samą dłoń wysuwając teraz w jej stronę, zupełnie jakby tych kilka dni, przez które nie dawała po sobie znaku życia, nie miało miejsca.
Dopiero po chwili jego wzrok przykuł powyciągany dres i sprana koszulka, która lata świetności miała za sobą. Potem pozwolił sobie przesunąć spojrzenie wzdłuż wysuniętej doń dłoni i nieco wyżej, na szyję, którą okalały wysunięte z koka pasma. Wśród bieli cienkiej, niemal przezroczystej skóry, istotną rolę odgrywała ciemnoczerwona szrama.
- Co... - nim dokończył (i może nawet lepiej), pomiędzy nimi stanął równie zdezorientowany dostawca. Poczekał aż wszelakie formalności zostaną załatwione, po czym znowu utkwił wzrok w Ryan, która ewidentnie patrzeć na niego wcale nie chciała. - Hm, mogę wejść, czy ci przeszkadzam... czy coś? - w jego głos wdarła się konsternacja spowodowana nie tyle co zdziwieniem na jego widok, niecodziennym wyglądem Hillbury, ale generalnie całokształtem. Sam nie wiedział co myśleć.

Ryan Hillbury
mistyczny poszukiwacz
nick
księgowa — w LB Police Station
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
nowozatrudiona księgowa w LB Police Station, które z wycieczki dookoła świata wróciła z brzuchem, o którym nikomu nie mówiła, a sprawa rozwiązała się sama
Prawie się uśmiechnęła. Benji miał w sobie taką niebywałą łatwość do poprawienia jej humoru, z nim wszystko było zawsze łatwe. Nie musiała się martwić o brak tematów, niezręczną ciszę, albo zły humor. Działał na nią jak przytulenie głowy do poduszki po męczącym dniu. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie wiedziała jak się zachować, bo było jej wstyd.
Z jednej strony miała przecież prawo do odcięcia się od wszystkich, kiedy wróciła po incydencie do domu, ale z drugiej, gdyby ktoś jej bliski, o kogo się martwiła, zrobiłby to samo i po prostu zniknął z radaru, to czy byłaby tak samo wyrozumiała? Nie, bez żadnych wątpliwości, po prostu nie. Zawsze można było wysłać smsa, odebrać telefon, zrobić cokolwiek, żeby dać znać, że wszystko jest w porządku, po prostu potrzebuje się czasu. Ale ona Benjiego zignorowała. Zniknął w natłoku wiadomości z pracy, potwierdzeń mailowych od lekarza, telefonów rodziców i wysyłanych przez Bowie rozweselających memów, przy akompaniamencie tego całego spamu, który się w ciągu dnia gromadził na telefonie. Czasem chciała go po prostu wyłączyć, ale kolejne godziny na kanapie i przed telewizorem, spędzała nabijając poziomy w układaniu klocków o tym samym kolorze.
- Uhm... - szybki rachunek wszelkich za i przeciw. Niewygodne pytania i zatroskane spojrzenia przeciwko wytłumaczeniu, że nic tak złego jej nie jest i spędzeniu chwili w otoczeniu kogoś, kto po prostu nie był jej obcy, nie tylko w kontekście stażu znajomości. - Wejdź - skinęła powoli głową, wycofując się wgłąb korytarza i przeszła dalej do kuchni, w wypakowaniu jedzenia odnajdując sensowne zajęcie. Co prawda nie mieszkała już sama, a ze współlokatorką, ale Hazel dawała jej ostatnio dużo przestrzeni i tego dnia też nie było jej w mieszkaniu. - Normalnie zjadłabym jutro, ale takie odgrzewane to nie to samo - przesunęła w stronę Benjiego talerz, na który wyłożyła chińskie pierożki, wbijając uważne spojrzenie w ten, który miała przed sobą, jakby oprócz samego jedzenia, działo się na nim coś wyjątkowo interesującego.

benji brooks
przyjazna koala
my name is jeff
lorne bay — lorne bay
26 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Hey, hey, you, you
I could be your girlfriend
W chwili, która trwała zaledwie kilka sekund przez jego głowę poszybował kłąb myśli. Tracił coraz bardziej pewność, że dobrze zrobił przychodząc bez zapowiedzenia. Z drugiej strony jakby miał się zapowiedzieć, skoro jego wiadomości odbijały się od ściany, nie trafiając na nic? W coraz większą konsternację wprowadzało go rozmyślanie, czy dobrym pomysłem było powściągnięcie się od kaskady smsów, czy może jednak powinien spróbować ten jeden, kolejny raz. Nigdy nie uważał siebie za eksperta w kontaktach międzyludzkich i być może dlatego obracał się w niewielkim, acz serdecznym gronie przyjaciół wśród których nie było tematów tabu. Przeważnie.
- Czyli, że co, zamawiasz jedzenie na zapas, czy prawie nic nie jadasz? - zapytał, wędrując spojrzeniem znów po jej zmęczonej twarzy i miejscu, które zniknęło za kosmykiem włosów, a nastręczało kolejną kawalkadę pytań. Był pewien, że raczej to drugie, ale nie wykluczało to wcale pierwszego. Wyglądała jakby nie miała siły podnieść widelca, a co dopiero zjeść talerza chińskich pierożków. Zmartwił się. Co takiego mogło się stać, że wyglądała na... Wystraszoną? Zrezygnowaną? Nie do końca był pewien jak mógł określić jej stan, ale wbrew delikatnemu podenerwowaniu, które cieniem położyło się na jej oczach, miał wrażenie, że jest wyjątkowo spokojna.
- Nie chcę wyjść na jakiegoś nadgorliwego czy coś, ale... Długo się nie odzywałaś - zaczął, również spuszczając wzrok w pierożki, kiedy nie mógł go skrzyżować z tym należącym do dziewczyny siedzącej na przeciwko. - Normalnie bym pomyślał, że to ta coraz bardziej popularna forma "spierdalaj", ale znam cię na tyle długo, że wiem, że skoro oboje żyjemy w tak niewielkim miasteczku to jednak coś byś powiedziała albo... wyjechała - ta druga alternatywa w jego mniemaniu miała zabrzmieć żartobliwie. Próbował rozładować gęstniejące między nimi napięcie, ale w tym momencie poczuł, że mogło to mieć wydźwięk bardziej zbliżony do wyrzutu, aniżeli dowcipnego zwrotu akcji.
- Żeby nie było, nie mam żadnych pretensji, po prostu martwiłem się i, może teraz sobie pomyślisz, że się wymądrzam, ale mam wrażenie, że nie bez powodu - na powrót wbił świdrujące spojrzenie w miejsce na jej twarzy, gdzie powinno błyszczeć dwoje migdałowych oczu. Wiedział, że oprocz niego Ryan miała przyjaciółki, siostry i dużo innych osób, którym pewnie wolała sie zwierzyć z problemów, ale był tutaj i nie zamierzał wychodzić dopóki nie będzie pewien, że dał jej wsparcie, którego potrzebowała.

Ryan Hillbury
mistyczny poszukiwacz
nick
księgowa — w LB Police Station
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
nowozatrudiona księgowa w LB Police Station, które z wycieczki dookoła świata wróciła z brzuchem, o którym nikomu nie mówiła, a sprawa rozwiązała się sama
- Czasem po prostu są duże porcje - odpowiedziała wymijająco, bo owszem, przez tych kilka ostatnich dni wcale nie chciało się jej jeść i robiła to trochę z przymusu, jednocześnie chcąc wmusić w siebie cokolwiek, bo wszyscy wokół i tak wystarczająco już się martwili, ale też nie potrafiąc wcisnąć w siebie aż tyle. Nie chciała teraz jednak roztrząsać z Benjim tego, że je za mało, a nawet jeśli mógłby mieć takie obawy, już grzebała widelcem po talerzu - na pałeczki tego dnia jakoś nie miała specjalnie ochoty, nie czuła się z nimi tak naturalnie, a gdyby nie obecność chłopaka, pewnie zjadłaby wszystko palcami na kanapie, nie przy kuchennym stole, przy którym właśnie siedzieli.
- Wiem - kiwnęła powoli głową, przyznając mu rację. Było jej głupio, że część osób odcięła tak po prostu bez słowa, że jeszcze dzień wcześniej wysyłali sobie z Brooksem śmieszne obrazki, a ona zostawiła go w pewnym momencie z głuchą ciszą i komunikatem "wyświetlono". - Przepraszam Benji, wyszło... głupio wyszło, ale... potrzebowałam po prostu chwili dla siebie - lekko wzruszywszy ramionami, bo choć obite żebra zmieniły już swój kolor na ten naturalny, dalej wolała nie wykonywać gwałtownych ruchów, jakby od dnia wypadku przyzwyczaiła się, że musi uważać na dosłownie wszystko. - Mogłam ci coś odpisać, ale mało w ogóle używałam telefonu - dodała jeszcze, może trochę chcąc się usprawiedliwić, bo mimo wszystko to ona tutaj zawiniła i pewnie gdyby była po tej drugiej stronie, chciałaby jakichś wyjaśnień na to, że tyle czasu zostawiła go bez odpowiedzi. - Miałam mały... wypadek. Wracałam wieczorem do domu, jakiś facet chciał mi zabrać torebkę, ale niepotrzebnie jej broniłam, no i to właściwie tyle - spuściła spojrzenie znów na swój talerz, grzebiąc widelcem w jednym z pierożków, jakby chciała w jego nadzieniu znaleźć coś szczególnego. - Ale nie musisz się martwić, wszystko wraca do normy, ja pewnie za kilka dni wrócę też do pracy - zapewniła go, bo chyba sama trochę tego zapewnienia potrzebowała. Jeszcze nie wiedziała jak się czuje po poronieniu - nie fizycznie, ale psychicznie. Nie chciała tej ciąży, ale chciała sama zdecydować, a teraz, gdy wybór został jej odebrany, zaczynała mieć wątpliwości co do tego, jak się z tym ma, chociaż nic już nie mogła zrobić, ani cofnąć czasu, a przecież to jej raczej wyjdzie na lepsze.

benji brooks
przyjazna koala
my name is jeff
lorne bay — lorne bay
26 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Hey, hey, you, you
I could be your girlfriend
Spojrzał na nią sceptycznie, przesuwając wzrokiem po jej twarzy w dół do obojczyków, ginących w przydużym podkoszulku. Wyglądała jakby te porcje, które on pochłaniał na raz, były dla niej o wiele za duże. Zresztą obserwując jak drobi widelcem wśród pierożków zaczął zastanawiać się, czy takie porcje starczają jej na tydzień, czy to przy nim krępuje się jeść. Ale może tylko się martwił na wyrost? Już sam nie wiedział do końca co na ten temat myśleć. Niemniej, nie chciał wysnuwać pochopnych wniosków, więc postanowił tylko skinąć głową, nie próbując w żaden podstępny sposób wyciągać z niej informacji na temat jej nawyków żywieniowych.
- Jasne, rozumiem - nie chciał żeby to zabrzmiało oschle, ale głos odmawiał mu posłuszeństwa. W jakiś dziwny sposób ta dziewczyna zawładnęła nad jego emocjami, które teraz przez niego przemawiały, a to było do niego niepodobne. Przynajmniej nie w takich kwestiach. Zresztą od wypadku sprzed niemal dwóch lat, nawet nad złością łatwiej mu szło panowanie. Zmieszał się. - To znaczy, serio, rozumiem. Nie jestem zły. Po prostu pamiętaj, że zawsze możesz mi dać znać, bo wiesz, teraz nie wiem, czy ci się nie zwaliłem na głowę, a wtedy będę wiedział żeby poczekać, nie? - chociaż jego głos był łagodny, miał wrażenie, że gada jak potłuczony. Wciąż czuł się nieswojo przez tą niezapowiedzianą wizytę, ale ilekroć jego wzrok odbijał się od krótkiego komunikatu "wyświetlono", w jego głowie pojawiały się czarne myśli. I wbrew pozorom nie dotyczyły Ryan w ramionach jakiegoś Chada. Po prostu się martwił. Mimo, że była pogodna i miała niesamowite pomysły na spędzenie wolnego czasu, czasem była dla niego chodzącą zagadką.
- Nie szkodzi, nie musisz się tłumaczyć - na pierwszy rzut oka nie wyglądała na osobę, która wpadła w wir życia towarzyskiego. Zdawało się, że za tym wszystkim stało coś więcej. Zresztą sam po wypadku przyjaciela miał pewien okres, w którym niechętnie widywał się z ludźmi, a telefon był ostatnią rzeczą o której myślał, więc jej nie oceniał.
- Mały?!- nie chciał podnosić głosu, ale to nie było zwykłe zadrapanie, więc wcale nie wyglądała jakby przeżyła mały incydent. - Ryan, czy on... Próbował zrobić ci coś więcej? Byłaś u lekarza? Na policji? I... Jak się czujesz? - nie chciał dodawać, że gdyby tylko dała mu znać, przetrząsnąłby całe Lorne żeby wpierdolić typowi, ale sam wyraz jego twarzy mówił za niego. Być może nie powinien jej zasypywać wszystkimi pytaniami na raz, bo na pewno przeżyła niemałą traumę, ale musiał wiedzieć czy wszystko w porządku.
- Jak nie chcesz o tym mówić, to nie musisz odpowiadać - dodał po krótkim zastanowieniu. Nie był żadną alfą i omegą pod względem psychologii, a domyślał się, że prawdopodobnie bliscy zdążyli zasypać już ją serią pytań, stąd może niekoniecznie chciała sięgać po telefon.
- Jakbyś czegoś potrzebowała to pamiętaj, że jestem. Może nienajlepszy ze mnie wymiar sprawiedliwości, ale swoje potrafię, no i wiesz, jeśli masz ochotę pomyśleć o czymś innym, to znam kilka fajnych miejsc, których możesz nie znać, z dala od tego całego bałaganu - chciał żeby wiedziała, że może na niego liczyć, nie tylko jak na kolegę, ale i przyjaciela.

Ryan Hillbury
mistyczny poszukiwacz
nick
księgowa — w LB Police Station
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
nowozatrudiona księgowa w LB Police Station, które z wycieczki dookoła świata wróciła z brzuchem, o którym nikomu nie mówiła, a sprawa rozwiązała się sama
Skinęła powoli głową na znak, że rozumie, a po części też dziękuje. Żadne słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło, bo wszystko, co można było powiedzieć w podobnej sytuacji, zdawało się być takie płytkie, mdłe i sztuczne. Zarówno ze strony, która te zapewnienia otrzymywała, jak i z drugiej, która to chciała zrobić coś dobrego i miłego, ale nie wiedziała jak. Była cienka granica między troską i dopytywaniem, a wścibstwem, która zależała od zażyłości relacji, ale też samej osoby pytanej. O ile Ryan nie miała raczej nic przeciwko, żeby opowiadać co się stało, o tyle nie chciała, żeby ktoś się martwił i nad nią użalał.
- Mały, Benji, to naprawdę nic takiego, po prostu się… potłukłam - i poroniłam, ale o tym ci przecież nie powiem, bo nie wiesz nawet o ciąży. - Coś więcej? Nie, nie, nie, nic takiego - energicznie pokręciła głową, żeby zapewnić chłopaka, że to tylko próba kradzieży. - Trochę się poszarpaliśmy, potem znikąd pojawił się jakiś facet, który biegał w okolicy i cała historia. Byłam u lekarza, naprawdę, wszystko będzie w porządku. A policja, cóż, tam przez wolne się od kilku dni nie pojawiłam - dodała z bladym uśmiechem, próbując w ten sposób trochę zmiękczyć tę całą sytuację. Na posterunku pracowała od zaledwie kilku tygodni i choć najczęściej wcale nie przejmowała się tak mocno opinią innych ludzi, a w szczególności kolegów z pracy, to nie chciała być księgową, która dokłada funkcjonariuszom roboty. Zakładała, że raz, wcale nie poszłoby tak gładko, a dwa, szybko zaczęłyby krążyć plotki, czy to o tym, że jest po prostu niezdarą, albo drama queen, czy o tym, że miejsce pracy sprawiło, że poczuła się na wyrost odważnie i przez to, przez zwykłą głupotę, skończyła na zwolnieniu lekarskim.
- Naprawdę dziękuję. I doceniam. I przepraszam za… za to wszystko - nieśmiało wyciągnęła rękę przez stół, żeby palcami delikatnie musnąć jego dłoń. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że musiał się martwić, a ona, zamiast cokolwiek odpowiedzieć na wiadomości chłopaka, po prostu je zignorowała, zostawiając wyświetlone, bez żadnego znaku życia. - Może dzisiaj jeszcze nie jestem w pełni sił, ale mam nadzieję, że niedługo będzie trochę lepiej i chętnie skorzystam z jakiegoś rozproszenia. Ale na razie po prostu powiedz mi co u ciebie, bo… bo dawno się nie widzieliśmy - nie chciała się przy nim nad sobą użalać, nie chciała, żeby się martwił, a zdawało się jej, że to, co się działo u Brooksa w życiu, mogło być dużo bardziej interesujące. Chociażby nowe odkryte miejsca do robienia zdjęć.

benji brooks
przyjazna koala
my name is jeff
lorne bay — lorne bay
26 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Hey, hey, you, you
I could be your girlfriend
Wciąż nie był przekonany, czy ten cały wypadek można było nazwać małym. Może gdyby upadła i stłukła kolano, nie miałby takich obiekcji jak teraz. Zwłaszcza, że śmiał zakładać, że ani jej kondycja, ani ewentualny stan psychiczny nie wskazywały na to, że do niczego takiego nie doszło. Nie chciał natomiast męczyć jej swoimi podejrzeniami. Zamiast tego wolał żeby wiedziała, że w każdej chwili może mu o wszystkim opowiedzieć, a jeśli trzeba będzie kogoś przy okazji wykastrować, to i do tego zakasa rękawy.
- Dobrze, że ktoś w ogóle był w pobliżu, bo... - nie dokończył. Oboje wiedzieli co miał na końcu języka. Nawet jeśli nie była to próba seksualnej napaści, złodzieje uciekają się do różnych sposobów żeby osiągnąć swój cel, więc mogło nie skończyć się na paru zadrapaniach, a na czymś znacznie gorszym. O ile w rzeczywistości tak się nie stało, choć Ryan twierdziła inaczej. - Ej, wiesz co? Powinnaś nosić przy sobie gaz pieprzowy. Tak na wszelki wypadek. Różni zwyrodnialcy się trafiają, a jak takiemu psikniesz w twarz, zanim cokolwiek spróbuje ci zrobić, najpierw zajmie się swoimi palącymi oczami. Albo skórą. Zależy w co trafisz - to nie był najgorszy pomysł. Mógłby zabrać ją w najbliższym czasie na zakupy i pomóc wybrać taki środek, który byłby równocześnie wygodny dla niej i zapewniłby jak najwyższą skuteczność w razie ewentualnej napaści. Rzecz jasna liczył na to, że nigdy nie będzie musiała go użyć, ale warto się zabezpieczyć.
- Pokażę ci jak się tego używa. To znaczy jeśli nie wiesz - nie chciał z góry zakładać, że jest kompletnie bezradna. W końcu to ona z całej paczki rzuciła wszystko z dnia na dzień i ruszyła w podróż po świecie, więc o brak odwagi czy zaradności nigdy by jej nie posądzał. - I... może chciałabyś kiedyś potrenować samoobronę? Nawet jeśli się nie przyda, to gwarantuję ci, że to zajebisty sposób na odreagowanie - sam swego czasu wyżywał się na worku treningowym żeby nie robić tego na przypadkowych osobach, które niefortunnie stawały mu na drodze. Świetny sposób na wyładowanie frustracji, a i przy okazji na odzyskanie formy. Nie żeby jej brakowało.
- Serio, nie ma sprawy - uśmiechnął się pokrzepiająco, unosząc delikatnie palce do góry, kiedy muskała wierzch jego dłoni. Widział zmieszanie na jej twarzy. Naprawdę było jej przykro. A on wcale nie był zły. Zwłaszcza teraz kiedy znał całą prawdę. A przynajmniej na tyle na ile zdolna była się z nim podzielić.
- U mnie? W zasadzie to nic takiego. Colton się ostatnio przeprowadził do nowego mieszkania i chociaż uparł się, że niby nie robi parapetówki, to wiesz, z tyloma braćmi to wcale niemała impreza, nie? - mając tak liczne rodzeństwo można było robić oddzielne imprezy, jedną rodzinną, a drugą dla reszty znajomych, a ilość osób prawdopodobnie byłaby zbliżona.
- Znalazłem też ostatni super spot w Pearl Lagune, niedaleko sławnego ołtarzyka, który swoją drogą też wygląda świetnie. Wydaje mi się, że ktoś tam ostatnio mieszkał. Może jakiś rybak albo bezdomny? Był szałas, palenisko, normalnie prawie mini własna posesja, ale widać, że od przynajmniej kilku dni nikogo nie było. Ciekawe w sumie co się stało - oczywiście udokumentował swoją wizytę w tym miejscu, a że był fanem dziwacznych historii i kryminałów, od razu zaczął w głowie dorabiać własną historię.

Ryan Hillbury
mistyczny poszukiwacz
nick
księgowa — w LB Police Station
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
nowozatrudiona księgowa w LB Police Station, które z wycieczki dookoła świata wróciła z brzuchem, o którym nikomu nie mówiła, a sprawa rozwiązała się sama
- Gaz pieprzowy? - powtórzyła po nim, unosząc jedną z brwi do góry. Nigdy nie myślała o samoobronie tak realnie. Podczas podróży po Europie sypiała u zupełnie przypadkowych ludzi i jeździła z równie przypadkowymi kierowcami, a nie zawsze miała zasięg, czy chociażby naładowany telefon, żeby komuś przekazać co się z nią dokładnie dzieje, pod jakim adresem się znajduje, czy jaki numer rejestracyjny mają tablice samochodu, który udało się jej złapać na stopa. Gdyby tylko myślała o tym, że nie może tego zrobić, zaczęłaby się zamartwiać i odebrałaby sobie sporą część przyjemności z takiego wyjazdu. Wiedziała, że może jej postępowanie nie było zbyt bezpieczne i odpowiedzialne, ale z drugiej strony, nie do końca miała inne wyjście. - Nie wiem, chyba nie potrafię sobie wyobrazić, że go używam - lekko się uśmiechnęła, wzruszywszy delikatnie ramionami. Musiałaby go zawsze mieć pod ręką, a tam akurat wolałaby mieć telefon. Nawet jeśli trzymałaby go w torebce, to ta wyrwana przez napastnika, nie była już w jej rękach, a co za tym szło, na nic by się jej ten gaz nie przydał. - A co ty masz wspólnego z samoobroną? - jakoś ten element życia Benjiego jej umknął i nie miała pojęcia, że trenował. Sama miała ze sportem niewiele wspólnego - dużo chodzenia, wspinaczka, jazda na rowerze to były dla niej takie odprężające czynności, których z nim nie łączyła. Sport kojarzył się jej z siłownią, treningami na spalenie tłuszczu, czy wyrzeźbienie mięśni, podczas gdy Ryan chciała po prostu się poruszać i nie do końca potrafiła usiedzieć w miejscu. Może dlatego jej praca w ogóle jej nie kręciła. Księgowość nie dawała zbyt wielu możliwości poza siedzeniem za biurkiem przez cały czas, jedynie gdy wstawała do drukarki, żeby zeskanować nowe faktury, dostarczone jej przez pracowników komisariatu. Ta praca, naprawdę była cholernie nudna.
- To takie niezwykłe, że jest was tyle i cały czas macie kontakt, jeszcze ze sobą imprezujecie! - ona miała tylko jedną siostrę. Owszem, miały z Bowie dobry kontakt, ale to było coś zupełnie innego niż siedmiu braci, do tego w takiej rozpiętości wiekowej (co zresztą nie było tak dziwne, w końcu pani Brooks musiała ich jakoś urodzić i nie zwariować). - I jak było? - dopytała jeszcze, uświadamiając sobie, że sama już tyle czasu nie była na żadnej imprezie, nawet przed wypadkiem. - A może po prostu ktoś sobie zrobił imprezową miejscówkę? W liceum przytargaliśmy kiedyś ze znajomymi stare krzesła, stoliki i różne szpargały, żeby mieć jakieś miejsce do siedzenia na powietrzu, a niekoniecznie na ziemi. Chociaż rzeczywiście, wtedy chyba jakiś bezdomny się tam wprowadził, jak długo nie przychodziliśmy i miejscówka była spalona - a żadne tłumaczenie, że to ich nie działało. I nic nie mogli poradzić, w końcu byli niepełnoletni, a na plażę przychodzili imprezować i pić, więc jakby próbowali skorzystać z pomocy kogoś z zewnątrz, sami by się w tym temacie spalili.

benji brooks
przyjazna koala
my name is jeff
lorne bay — lorne bay
26 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Hey, hey, you, you
I could be your girlfriend
- Noo... Wiesz - na jego twarzy pojawiła się konsternacja. Nie chciał wyjechać z tekstem w stylu "bo jesteś kobietą", ale prawda była taka, że w starciu z jakimś zwyrodniałym gorylem, taka Ryan metr sześćdziesiąt trzy solo miała niewielkie szanse. Chyba, że znała jakieś sztuki walki albo chociaż podstawy samoobrony. Niestety czasy, mimo ogólnego postępu wciąż stały w miejscu pod względem niemalejącej liczby osób, które od czasu do czasu wychodziły sobie z domu tylko po to żeby spuścić przysłowiowy wpierdol. Może niekoniecznie w takim miasteczku jak Lorne, ale pod tym względem płeć zupełnie nie miała znaczenia.
- To proste, serio, mogę ci pokazać. No i dobre na dzikie zwierzęta jakbyś kiedyś chciała wyjechać gdzieś i na przykład zaatakowałby cię... niedźwiedź - przykład z niedźwiedziem może nie do końca był trafiony, zwłaszcza że w Australii chyba mogła tylko trafić na krwiożerczego koalę, ale kto wie. Poza tym wciąż istnieje wścieklizna, a Benji dalej nie był usatysfakcjonowany odpowiedzią o "małym wypadku", więc za wszelką cenę próbował jej teraz zareklamować ów gaz. - I zmieści się do torebki. Albo kieszeni - nie zdawał sobie sprawy z tego, że damskie kieszenie różniły się od tych męskich i były znacznie płytsze i mniej komfortowe do przechowywania czegokolwiek, nawet zapalniczek, ale na to już niewiele mógł poradzić.
Zmieszał się słysząc jej pytanie. Nie do końca chciał się wdawać w dyskusję skąd wzięły się u niego te umiejętności, ani opowiadać o pewnym epizodzie w życiu, kiedy łatwo było go wyprowadzić z równowagi. Zwłaszcza, że nie należał do osób, które jako pierwsze startowały do innych z pięściami. Po stracie przyjaciela zaś wszystko się skomplikowało, a emocje ciężko było mu utrzymać na wodzy.
- Po prostu... Zdarzyło mi się kiedyś brać udział w paru bójkach - bąknął pod nosem tak cicho, jakby bał się że to w ogóle usłyszy. - I gram czasem w UFC, tam uczą skutecznego blokowania - dodał już nieco weselej, nawet jeśli nauka obrony na padzie od konsoli była ostatnią, funkcjonalną rzeczą, którą miałby potwierdzić swoje umiejętności.
Zresztą mając tylu braci, w dzieciństwie nie raz zdarzało mu się wziąć udział w przepychance o zabawkę albo pobić bez powodu. Nie były to co prawda walki o śmierć i życie, ale zdarzało się, że na koniec dnia wracał do domu z kilkoma siniakami albo stłuczonym kolanem.
- Gdybyśmy go stracili, mama Brooks pourywałaby nam łby - uśmiechnął się szerzej, na samo wspomnienie mamy, która udawała groźną. Mimo, że dzieliły ich spore różnice wieku, zawsze mogli na sobie polegać, a z czasem i ta rozpiętość przestała przeszkadzać. Zdarzało im się ze sobą spierać, ale po latach znaleźli się na pewnym etapie życia, w którym konflikty zaczęli odkładać na bok. To w dużej mierze dzięki rodzeństwu tak szybko podniósł się na nogi.
- Dużo alkoholu, trochę gierek i ciągnięcia się nawzajem za język. A po przekroczeniu pewnego progu procentowego zaczęło się wypominanie wstydliwych rzeczy sprzed lat, o których mooooże kiedyś ci opowiem, ale tylko pod przysięgą poufności - wspólne wyjścia zawsze się tak kończyły. Nawet jeśli były rzeczy, które z premedytacją wymazywał z pamięci, miał jeszcze braci, którzy chętnie mu o tym przypominali przy sprzyjającej okazji, ale nie był im dłużny.
- Może rzeczywiście była! Chyba często się powtarzają te same schematy, więc jacyś nastolatkowie mogli sobie urządzić tam potajemny spot albo studenci robili tam jakieś ogniska, wiesz z czerwonymi kubkami i tak dalej, aleee... Jeśli nawet tak było to miejscówa na bank spalona. Serio. Totalnie widać to po stertach jakiś pozbieranych, śmietnikowych rzeczy, które nawet nie wiem po co komu i na co - ale ciężko czasem jest zrozumieć logikę bezdomnego. Być może to była kwestia braku posiadania jakiegokolwiek majątku, którą taka osoba nadrabiała zbierając co popadnie.

Ryan Hillbury
mistyczny poszukiwacz
nick
ODPOWIEDZ