Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.

We don't have to get loud to lose it
All we need is just me and you
We don't have to scream out to prove it
We could keep it all acoustic


Raz, dwa, trzy…czterdzieści pięć…
Odliczał w głowie, oddychając głęboko. Zawsze liczył, gdy czymś się stresował. To pomagało odroczyć nieprzyjemne myśli, skupiając uwagę na czymś kompletnie innym. Czerwone włosy porywał świeży, letni wiatr, podczas gdy nogi kierowały się prosto w stronę szkolnego boiska. Słońce znajdowało się wysoko, otulając skórę swoim charakterystycznym ciepłem, jednak Harry J. Parker w promiennym humorze wcale nie był. Jak uwielbiał szkołę i przedmioty ścisłe były dla niego ulubionym z możliwych spędzaniem czasu, tak zajęcia sportowe przyprawiały go o momentalny odruch wymiotny. Nienawidził tego. Nienawidził być oceany za swoją fizyczność, która w dodatku płakała głośniej niż niejedna nastolatka na widok Toma Hollanda. Kondycji nie miał za grosz, nie wspominając już nawet o mięśniach, które w jego ciele nie miały nawet przyjemności jeszcze zagościć nawet w minimalnych ilościach. Oblewał więc wszystkie zaliczenia, przy szóstkowych ocenach z innych przedmiotów, mając co roku pieprzone zagrożenie z WFu.
Nic więc dziwnego, że i tego słonecznego dnia jego humor zepsuł się z sekundą przekroczenia terenu boiska. Stanął tuż obok grupki chłopców w krótkich spodenkach, jednak na tyle daleko, by nie zwracać na siebie uwagi. Przykucnął, pamiętając o szczelnym zawiązaniu sznurówek, bo jeszcze tego by tylko brakowało, żeby podczas biegu potknął się o własne obuwie i runął prosto na twarz, rozwalając nowe okulary.
No dalej chłopaki, zbiórka!! Ustawiać się raz, dwa! — donośny głos trenera rozbrzmiał wyraźnie, przyprawiając tym samym Harry’ego o gęsią skórkę. Wyprostował się niechętnie i leniwym krokiem ustawił na końcu kolejki, zastanawiając się, za jakie grzechy musiał przez to wszystko przechodzić. — Dzisiaj lecimy z biegiem na zaliczenie. Musicie wyrobić minimum czasu, żeby zdać — świetnie, pomyślał, przewracając oczami. Miał przechlapane. Nie było na świecie takiej siły, która pomogłaby mu zaliczyć to dziadostwo. — Ale pierwsze rozgrzeweczka. Zapraszam — sznur postaci ruszył jeden po drugim, przebierając rytmicznie nogami. Jedynie Harry (całe szczęście) pozostawiony w tyle nie był w stanie dostosować się do tempa wszystkich innych. A starał się. Naprawdę się starał, pocąc się i dysząc do tego stopnia, że tuż po zbawiennym gwizdku trenera musiał zrobić sobie przerwę. Zbiegł momentalnie na bok, ledwo łapiąc powietrze w płuca i opadł na zieloną siatkę ogrodzenia. Dłonie oparł na kolanach, czując, jak pot spływa ślimaczym tempem po brzegach twarzy, a serce pulsuje jak szalone. Było mu niedobrze. Serio, miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Patrzcie tylko, Parker ledwo dwa kroki zrobił i już zdycha. Co za słabeusz. Żałosne — zacisnął mocniej oczy na dźwięk komentarzy z oddali, jakby to miało sprawić, że nagle tak po prostu przestanie słyszeć. Nic bardziej mylnego. Słyszał wszystko. Każde niemiłe słowo i donośny, szyderczy śmiech, który wcale nie poprawiał jego samopoczucia, wręcz przeciwnie. Chciał już do domu. Boże jak on chciał do domu.
Niech to się już skończy, pomyślał, wlepiając spojrzenie w zabrudzone białe adidasy.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
01.


Uśmiechnięta kula energii o kręconych włosach niecierpliwie przebierała nogami. To Zig Lipinski, który nie mógł doczekać się aż w końcu będzie mógł ustawić się na bieżni, jednak posłusznie ruszył za trenerem, bo wiedział, jak ważna była rozgrzewka przed biegiem. Bardzo łatwo o naciągnięcie mięśni, jeśli wcześnie wystarczająco się ich nie napięło. Zdawał sobie z tego sprawę, niejednokrotnie dokuczały mu zakwasy po nieprawidłowo wykonanym treningu. Co nie zmieniało faktu, że chciał już biec. Chciał, żeby ciepły wiatr smagał mu czuprynę, bo tak naprawdę tylko wtedy czuł się wolny. Tylko wtedy był sobą. Nie musiał myśleć o powrocie do domu, gdzie znów czekałby na niego nadąsany, czepiający się o wszystko ojciec i matka, która od lat udawała, że nie widzi, w jaki sposób mąż traktuje jej syna, choć ona wcale lepiej traktowana nie była.
Jednym z wielu marzeń Ziga była jak najszybsza wyprowadzka. Przez to tak bardzo spieszyło mu się do dorosłość, bo wtedy mógłby już zacząć studia i zamieszkać w akademiku. Najlepiej w Sydney albo Melbourne. Albo jeszcze dalej. Tak naprawdę nieważne gdzie, byle z dala od Lorne i piekła rodzinnego domu, które niczym domu nie przypominało.
Wymachiwał rękami, ale przestał, kiedy do jego uszu dotarły paskudne słowa jednego z kolegów. To Adam Summers - wyżywał się na słabszych i zawsze wyśmiewał tych, którzy nie radzili sobie w sporcie. Zig miał ten komfort, że nigdy nie miał problemów z tej dziedziny, ale wiedział, że nie wszyscy byli atletami. Tym razem ofiarą Adama stał się rudowłosy Harry. Zresztą nie pierwszy raz traktowano go w taki sposób, co mocno nie spodobało się Lipinskiemu; poczekał chwilę aż grupka oddali się na bezpieczną odległość, a sam podszedł do ciężko dyszącego chłopca.
- Wszystko w porządku? - zapytał z nieukrywaną troską. - Nie przejmuj się nimi. Ze mnie też nabijali się na początku roku, że nie mogę biegać, bo mam astmę. Mają rację, na dłuższy dystans łapią mnie duszności, ale jak im pokazałem, że na te krótkie daję radę, to w końcu się odczepili - uśmiechnął się pokrzepiająco do rudzielca i przyjrzał mu się uważnie. - Harry, prawda? - nie był do końca przekonany, wolał się upewnić, żeby nie palnąć jakiejś gafy. Uczęszczali razem na zajęcia z fizyki, a Zig z fizy trochę kulał, ale z tego co pamiętał, Rudzielec wymiatał i aktywnie uczestniczył w każdych zajęciach. No cóż, nie można być orłem ze wszystkim. Jego konikiem była biologia, a i z chemią radził sobie lepiej niż niejeden przeciętny uczeń.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie chciał tam być. Kurwa, jak bardzo nie chciał tam być. Jeszcze tylko trochę, przemówił w myślach, żałośnie usiłując podnieść się na duchu. Na marne. Kątem oka zerknął na wielki sztucznie pozłacany zegarek; jedną z niewielu pozostałości po ojcu. Gdy jeszcze mieszkali w Brighton, a spór między rodzicami dopiero co nabierał na sile, Harry zakradł się pewnego marcowego wieczoru do sypialni i bez słowa zawinął z nocnej szafki ten jakże cenny dla niego artefakt. I chociaż matka nie raz przekonywała, że nie warto, żeby po prostu wyrzucił go do kosza, a ta kupi nowy, Parker niezmiennie i z podniesioną głową nosił go na nadgarstku, pozostawiając przy sobie chociaż skrawek dawnego życia. Spojrzał na godzinę; jeszcze całe trzydzieści sześć minut do końca. Świetnie. Westchnął głośno, upewniając się, czy aby wskazówki, aby na pewno jeszcze działały. Działały. A szkoda.
Wszystko w porządku?
Usłyszał męski głos tuż nad sobą, a mimowolny dreszcz przemknął nieprzyjemnie wzdłuż kręgosłupa. Przez ułamek sekundy był przekonany, że to któryś z chłopaków Adama gotowy zgotować mu kolejną serię piekła na ziemi.
Niepewnie uniósł głowę, mrużąc przy tym oczy, oślepiony przez ostre promienie słońca. Chwilę zajęło mu, by wzrok przyzwyczaił się do światła i dał do zrozumienia, że stał przed nim nie kto inny jak Zig Lipiński. Mieli razem kilka przedmiotów w tym biologię, z której jak dobrze pamiętał, chłopak był wyjątkowo dobry. To nie był też jedyny powód, dla którego Harry z tak wielką łatwością zapamiętał jego imię. Zig jako jeden z niewielu wydawał się być dla niego po prostu miły. Posyłał mu sympatyczne uśmiechy, gdy ich spojrzenia krzyżowały się w klasie, a czasem nawet i na korytarzu zdarzyło im się wymienić miłe cześć. Harry mocno to szanował i, mimo że nigdy nie starał się zagadać do Lipińskiego coś więcej niż krótkie powitanie, zauważał go i bardzo doceniał, że w porównaniu do innych dzieciaków wcale się z niego nie nabijał.
Tak. Wszystko dobrze, dzięki — wyprostował się po chwili, niezdarnie łapiąc za rogi luźniej koszulki, która nieco się podwinęła i pociągnął materiał w dół. Nie za bardzo wiedział, jak się zachować, dlatego poprawił jeszcze okulary wskazującym palcem i usiłował oprzeć się łokciem na wielkiej siatce, jednak nawet tak prostej rzeczy nie był w stanie wykonać z gracją. Dłoń wleciała w pustą kratę, powodując u Parkera kompletną utratę równowagi. Zachwiał się żałośnie, w ostatniej chwili łapiąc za belkę i powstrzymując przed glebą roku. Brawo, Harry. Świetnie ci idzie.
Gdy tylko wspomniał o Adamie, rudy mimowolnie spojrzał w stronę nieprzyjemnej grupki chłopaków, malując na twarzy ewidentny grymas.
A nie spoko, nie przejmuje się. Już zdążyłem się przyzwyczaić — wzruszył ramionami, odpowiadając zgodnie z prawdą, po czym spuścił głowę, czując nagłe uczucie wstydu, zalewające ciało. — Jest tak od samego początku — stwierdził lekko zawiedzionym głosem. Nie chciał za bardzo rozwodzić się na ten temat, nie był to dla niego zbyt przyjemny podmiot rozmowy. Całe szczęście Zig już po chwili dał mu idealną szansę na zmianę tematu.
Masz astmę? — podniósł momentalnie wzrok na chłopaka, zatrzymując spojrzenie brązowych jak czekolada oczach. — Wow. Masz astmę i tak super biegasz? Jacie, ja nawet bez żadnych problemów nie mogę oddychać po kilku minutach biegu. Bardzo to uciążliwe? — zainteresował się, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, jednak już po chwili zaczął zastanawiać się, czy aby przypadkiem nie wyszedł na zbyt ciekawskiego. Przecież może Zig chciał tylko sprawdzić, co u niego, a nie rozwodzić się na temat swoich chorób. — To znaczy, nie musisz oczywiście odpowiadać, przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie — dodał praktycznie od razu, tak dla wyjaśnienia. Przecież ostatnie czego chciał to wyjść na natarczywego przy jedynym chłopaku, który był dla niego miły! Uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał swoje imię. Miło, że je zapamiętał.
Tak, Harry Parker — kiwnął głową, powodując, że kilka przydługawych rudych kosmyków opadło na spocone czoło. Wystawił rękę w stronę chłopaka. — A ty Zig, prawda? Zig Lipinski? — Czy to źle, że znał jego nazwisko? Czy wyjdzie na dziwnego? Kłębek pytań zawisnął nad jego głową, jednak Harry tym razem postanowił je zignorować. Dziwny czy nie, już powiedział, co powiedział i nie mógł zrobić nic, by cofnąć czas. Postanowił więc wrócić do poprzedniego tematu. — Jak to robisz, że tak dobrze biegasz? Chciałbym chociaż w jednym procencie być tak dobrym, jak ty.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nigdy nie był zwolennikiem przemocy. Ani werbalnej, ani fizycznej, choć w przeszłości zdarzyło mu się kilkakrotnie brać udział w bójkach o jakieś głupoty. Raz nawet stanął w obronie dziewczyny z młodszej klasy, której uczniowie dokuczali ze względu na jej pochodzenie. Wyśmiewali jej ciemny odcień skóry, nie zważając na to, że ranili jej uczucia, a przecież nie powinna wstydzić się swoich aborygeńskich korzeni. Zig zdenerwował się wtedy do tego stopnia, że na szkolnym korytarzu wywiązała się szarpanina, z której wyszedł z rozciętą wargą i siniakiem na brzuchu. A i tak najgorsze spotkało go w domu, gdzie ojczym ukarał go pięścią i miesięcznym szlabanem na wszystko. Mimo to Lipinski wiedział, że postawił się kolegom w słusznej sprawie i nigdy nie zrezygnował z wartości, które nosił głęboko w sercu. Nie wyniósł ich z domu, raczej z mądrych książek i pouczających filmów, bo jego rodzice i ich kłótnie na pewno nie były czymś, co można naśladować
- Nikt nie zasługuje na takie traktowanie - powiedział przyciszonym głosem, ale na tyle donośnie, żeby rudowłosy chłopak mógł go usłyszeć. Nie powinno być tak, że Harry przywykł to codziennych wyzwisk. Był człowiekiem i każdy człowiek zasługiwał na należyty szacunek. Niezależnie od tego jak wyglądał, skąd pochodził, kogo kochał i w co wierzył. Gdyby ludzie traktowali się nawzajem dobrze, świat stałby się o wiele piękniejszy.
Instynktownie poklepał się po kieszeni dresowych szortów, w którym nosił inhalator, jakby chciał sprawdzić czy ten przypadkiem nie wypadł podczas truchtu i nie został gdzieś na zielonej murawie.
- Od urodzenia - uśmiechnął się słabo, bo nie lubił o tym mówić. Przeklinał tę cholerną astmę, ale wiedział że duszności nigdy nie znikną. Można było je zniwelować, ale nie dało się ich wyleczyć na stałe. - Daj spokój, sam zacząłem temat - machnął niedbale ręką, bo gdyby nie chciał podzielić się informacją, zachowałby ją dla siebie. - Czasami kaszel męczy mnie bardziej, ale są dni, kiedy nie pojawia się wcale. To coś jak przewlekłe zapalenie oskrzeli - starał się wyjaśnić najskrupulatniej jak tylko potrafił. - Ale do przeżycia. Nie mogę się przemęczać, ale lekarz nigdy nie zabronił mi biegać na krótsze dystanse. Co innego, gdybym musiał biegać całe okrążenia - Zig raz w życiu spróbował takiego wyczynu i prawie wyzionął ducha. Więcej już tego nie powtórzył.
Kiedy Rudzielec wyciągnął do niego rękę, na twarzy Lipinskiego pojawił się mocniejszy uśmiech, który poszerzył się wraz z wieścią, że Harry również znał jego imię. Czy to dlatego, że tablica z jego nazwiskiem wisiała w gablocie osiągnięć?
- Zgadza się - ochoczo uścisnął jego dłoń i potrząsnął nią kilka razy. - Wszyscy pytają mnie co robię, że tak szybko biegam, a ja po prostu przebieram nogami i staram się o tym nie myśleć - zaśmiał się, puszczając jego rękę. - Nie każdy jest dobry we wszystkim i nie każdy jest Usainem Boltem. A ty na pewno masz dużo innych talentów - dodał pokrzepiająco, bo przecież z Parkera wyrastał drugi Albert Einstein
Przez chwilę Zig wpatrywał się w niego w milczeniu, aż do momentu, w którym uświadomił sobie coś naprawdę istotnego!
- Masz dokładnie takie same inicjały jak Harry Potter, mówił ci to ktoś kiedyś? - podekscytował się, a poznając drugie imię chłopaka, pewnie ekscytacja wybrnęłaby poza skalę, bo przecież drugie imię słynnego czarodzieja także zaczynało się na tę samą literę, co drugie imię Parkera. - I wyglądasz jak Ron Weasley! Nie zrozum mnie źle, Ron był moją ulubioną postacią z całej serii - zaczął tłumaczyć żałośnie, jakby obawiał się, że takie porównanie mogłoby nie przypaść mu do gustu, ale tak naprawdę nie miał na myśli niczego złego.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Harry w przeciwieństwie do Ziga nigdy nie brał udziału w bójkach. Zawsze unikał ich jak ognia i nie tylko dlatego, że za nic w świecie nie potrafił się bić, ale też wyjątkowo mocno brzydził się przemocom. Należał do osób, które nawet w najbardziej podbramkowej sytuacji starały się znaleźć kompromis i rozwiązać wszystkie problemy drogą dyplomatyczną. Jasne, nie zawsze się to jednak udawało, bo przecież ludzie byli różni, ale nigdy nie zaszkodziło chociażby spróbować.
Uśmiechnął się blado na słowa chłopaka. Miał racje, nikt nie zasłużył sobie na złe traktowanie. Człowiek człowiekowi powinien być równy niezależnie od rasy, wiary czy dolarów w portfelu, jednak taki świat idealny nie istniał. Ludzi nie dało się naprawić, niezależnie od tego, jak bardzo by się nie próbowało I Harry już po prostu zdążył się z tym pogodzić. Czasami pozwalał sobie jednak na chwilę marzeń i złudnej nadziei. Wyobrażał sobie wtedy piękny, zielony świat, w którym śpiew ptaków otulał uszy, wprowadzając w wyśmienity nastrój, a szum drzew przyprawiał o przyjemną gęsią skórkę. W tym wymyślonym świecie nie było złości, nie było nienawiści, obłudy i krzywdy. Byli za to ludzie. Ludzie dobrzy, mili dla siebie nawzajem, pełni współczucia, sympatii i ciepłego serca. Szeroki uśmiech zdobił ich twarze, a chęć niesienia dobra widać było w każdym ich czynie. W tym wymyślonym świecie Harry mógł być sobą. Prawdziwym sobą. Szczęśliwym sobą. Problem w tym, że ten świat nie istniał. A jeśli już, to tylko w jego głowe.
Czytałem kiedyś, że na astmę choruje ponad 300 milionów ludzi — stwierdził, przypominając sobie ten jakże nieistotny oraz do niczego nieprzydatny fakt. — Na pewno biegasz najlepiej z nich wszystkich! — wypalił bez większego zastanowienia. Dopiero po chwili doszło do niego, jak to zdanie mogło wybrzmieć w rzeczywistości. Nie chciał się przemądrzać ani podlizywać, mówił po prostu co tylko nawinęło się na język, czasami jak widać robiąc z siebie kompletnego debila. Podniósł spojrzenia na Ziga, upewniając się, czy wyraz jego twarzy nie ujawniał nagłych grymasów lub negatywnych emocji. Nic podobnego. Chłopak uśmiechał się tak samo jak wcześniej, kontynuując rozmowę, na co Harry delikatnie odetchnął z ulgą.
Nie wiem, czy naukę można zaliczyć do wielkich talentów — skwitował się bez większego entuzjazmu. — Ale tak poza tym, to gram jeszcze trochę na Ukulele — dodał, bo przecież było to coś, z czego mógł być dumny. W końcu każdy lubił muzykę, nie? No właśnie każdy lubił, a nie każdy potrafił ją tworzyć, więc było czym się pochwalić. — A ty grasz na czymś? — zainteresował się, próbując przedłużyć rozmowę chociaż troszeczkę. Tak miło było w końcu z kimś spędzić chociaż trochę czasu. Kimś, kto się interesował i wcale nie wyśmiewał. Cóż za miła odmiana. Wypuścił na twarz wielki uśmiech, gdy ten wspomniał o Potterze.
Tak, to prawda! Kiedyś nawet przez jakiś czas podpisywałem się podobnymi inicjałami na wszystkich sprawdzianach — pochwalił się. — Ale potem zostałem wezwany do dyrektora na rozmowę, ponieważ jakiś dziwnym sposobem naruszało to regulamin szkoły — przewrócił oczami, bo przecież większej głupoty chyba nigdy nie słyszał. Pamiętał do dziś, jak potem przez dwie godziny żalił się bratu na kamerkach i wyzywał dyrektora od “niepoważnych”, bo przecież to w słowniku Harry’ego było naprawdę wielką obelgą. — Moją ulubioną jest Syriusz — dodał od razu, bez najmniejszego zastanowienia. Uwielbiał Blacka. Sposób, w jaki traktował Harrego zawsze wyzwalał w Parkerze same ciepłe emocje i tym samym lekką gorycz zazdrości, bo wiele razy marzył, by jego ojciec chociaż w niewielkim stopniu otaczał go taką samą troską. — Znasz wszystkie części? Jaka jest twoja ulubiona?

@zig
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Harry w przeciwieństwie do Ziga nigdy nie brał udziału w bójkach. Zawsze unikał ich jak ognia i nie tylko dlatego, że za nic w świecie nie potrafił się bić, ale też wyjątkowo mocno brzydził się przemocą. Należał do osób, które nawet w najbardziej podbramkowej sytuacji starały się znaleźć kompromis i rozwiązać wszystkie problemy drogą dyplomatyczną. Jasne, nie zawsze się to jednak udawało, bo przecież ludzie byli różni, ale nigdy nie zaszkodziło chociażby spróbować.
Uśmiechnął się blado na słowa chłopaka. Miał racje, nikt nie zasłużył sobie na złe traktowanie. Człowiek człowiekowi powinien być równy niezależnie od rasy, wiary czy dolarów w portfelu, jednak taki świat idealny nie istniał. Ludzi nie dało się naprawić, niezależnie od tego, jak bardzo by się nie próbowało I Harry już po prostu zdążył się z tym pogodzić. Czasami pozwalał sobie jednak na chwilę marzeń i złudnej nadziei. Wyobrażał sobie wtedy piękny, zielony świat, w którym śpiew ptaków otulał uszy, wprowadzając w wyśmienity nastrój, a szum drzew przyprawiał o przyjemną gęsią skórkę. W tym wymyślonym świecie nie było złości, nie było nienawiści, obłudy i krzywdy. Byli za to ludzie. Ludzie dobrzy, mili dla siebie nawzajem, pełni współczucia, sympatii i ciepłego serca. Szeroki uśmiech zdobił ich twarze, a chęć niesienia dobra widać było w każdym ich czynie. W tym wymyślonym świecie Harry mógł być sobą. Prawdziwym sobą. Szczęśliwym sobą. Problem w tym, że ten świat nie istniał. A jeśli już, to tylko w jego głowe.
Czytałem kiedyś, że na astmę choruje ponad 300 milionów ludzi — stwierdził, przypominając sobie ten jakże nieistotny oraz do niczego nieprzydatny fakt. — Na pewno biegasz najlepiej z nich wszystkich! — wypalił bez większego zastanowienia. Dopiero po chwili doszło do niego, jak to zdanie mogło wybrzmieć w rzeczywistości. Nie chciał się przemądrzać ani podlizywać, mówił po prostu co tylko nawinęło się na język, czasami jak widać robiąc z siebie kompletnego debila. Podniósł spojrzenia na Ziga, upewniając się, czy wyraz jego twarzy nie ujawniał nagłych grymasów lub negatywnych emocji. Nic podobnego. Chłopak uśmiechał się tak samo jak wcześniej, kontynuując rozmowę, na co Harry delikatnie odetchnął z ulgą.
Nie wiem, czy naukę można zaliczyć do wielkich talentów — skwitował się bez większego entuzjazmu. — Ale tak poza tym, to gram jeszcze trochę na Ukulele — dodał, bo przecież było to coś, z czego mógł być dumny. W końcu każdy lubił muzykę, nie? No właśnie każdy lubił, a nie każdy potrafił ją tworzyć, więc było czym się pochwalić. — A ty grasz na czymś? — zainteresował się, próbując przedłużyć rozmowę chociaż troszeczkę. Tak miło było w końcu z kimś spędzić chociaż trochę czasu. Kimś, kto się interesował i wcale nie wyśmiewał. Cóż za miła odmiana. Wypuścił na twarz wielki uśmiech, gdy ten wspomniał o Potterze.
Tak, to prawda! Kiedyś nawet przez jakiś czas podpisywałem się podobnymi inicjałami na wszystkich sprawdzianach — pochwalił się. — Ale potem zostałem wezwany do dyrektora na rozmowę, ponieważ jakiś dziwnym sposobem naruszało to regulamin szkoły — przewrócił oczami, bo przecież większej głupoty chyba nigdy nie słyszał. Pamiętał do dziś, jak potem przez dwie godziny żalił się bratu na kamerkach i wyzywał dyrektora od “niepoważnych”, bo przecież to w słowniku Harry’ego było naprawdę wielką obelgą. — Moją ulubioną jest Syriusz — dodał od razu, bez najmniejszego zastanowienia. Uwielbiał Blacka. Sposób, w jaki traktował Harrego zawsze wyzwalał w Parkerze same ciepłe emocje i tym samym lekką gorycz zazdrości, bo wiele razy marzył, by jego ojciec chociaż w niewielkim stopniu otaczał go taką samą troską. — Znasz wszystkie części? Jaka jest twoja ulubiona?

@zig
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
- Trzysta milionów? - wprawdzie Zig sam chorował na astmę i interesował się ratownictwem medycznym, ale nigdy nie zagłębiał się w podobne tematy. Wiedział czym była jego przewlekła choroba, wiedział, że powodowana była infekcjami bakteryjnymi i wirusowymi, a czasem nawet stresem, ale nie orientował się, ile ludzi na boryka się z tym samym problemem, co on. - To strasznie dużo! - mimo to uśmiechnął się szeroko, bo słowa Harry'ego w żaden sposób go nie uraziły. Nie miał też zamiaru unikać tematu astmy, w końcu otwarcie mówił, że ta mu doskwiera. A przynajmniej właśnie w taki sposób przedstawiał ją w ich rozmowie - jako coś, z czym można było żyć, a nawet biegać. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
Kiedy inni chłopcy rozgrzewali się trochę dalej, Zig opadł na trawie obok rudzielca i zaczął robić jakieś skłonny, żeby tylko trener Clark dał im na chwilę święty spokój. Owszem, Lipinski lubił biegać, ale teraz bardzo miło gawędziło mu się z nowym kolegą i chciał jak najdłużej móc cieszyć się tą chwilą.
- Granie na nerwach chyba się nie liczy, prawda? - zaśmiał się, ale po chwili szybko pokręcił głową. - Nie mam za wiele wspólnego z muzyką. Właściwie niektórzy mówią, że słoń nadepnął mi na ucho. Mają trochę racji, bo nawet jak śpiewam, to strasznie fałszuję - ukrył na moment twarz w dłoniach, nieco zażenowany swoim beztalenciem. Dopiero po dłuższym momencie odgarnął kręcone włosy z czoła i ponownie spojrzał na Harry'ego, tym razem z nieukrywanym zdziwieniem. Nie rozumiał, jakim cudem podpisywanie się swoimi prawdziwymi inicjałami, które przypadkowo były zbieżne z tymi, którymi posługiwał się słynny czarodziej z książek, miałyby naruszać regulamin szkoły. Poważnie, to nie mieściło się w głowie Ziga.
- Typowi mugole - westchnął teatralnie. - Niemagiczni ludzie zawsze wymyślają jakieś dziwne problemy - tak, w jego mniemaniu nie było co dyskutować z kimś takim, skoro i tak nie mieli pojęcia o czarodziejskim świecie. - Jacie! Syriusz też jest super! - jak na prawdziwego fana serii przystało, Lipinski mówił o bohaterach książki w czasie teraźniejszy. W końcu seria o Potterze w dalszym ciągu była żywa, wręcz nieśmiertelna i chyba tak miało już pozostać do wszechświata. Szczerze zazdrościł autorce nie tyle sławy i pieniędzy, co samego pomysłu. Kilka lat temu sam próbował przysiąść do jakiego opowiadania, ale był w tym totalnie beznadziejny. - Moją ulubioną częścią książki jest Więzień Azkabanu. A filmu chyba Zakon Feniksa, chociaż ciężko się zdecydować. Też lubisz Więźnia? Na pewno, skoro twoją ulubioną postacią jest Syriusz! - chyba trochę za bardzo się podekscytował, bo podczas skłonu z siedzącej pozycji aż coś mu chrupnęło w plecach, ale na szczęście szybciutko wróciło na swoje miejsce. Słabo byłoby coś sobie naciągnąć przed ważnymi zawodami w Cairns, na które drużyna lekkoatletyczna wybierała się za niespełna dwa tygodnie.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
E tam, na pewno nie jest aż tak źle — zaśmiał się szczerze, kiedy Zig krytykował swoje zdolności muzyczne. — Nie uwierzę, dopóki sam nie usłyszę — zadarł wysoko brodę dla podkreślenia autorytetu, spoglądając na niego wyjątkowo rozbawiony. Bardzo cieszyła go ta rozmowa i mimo, że wcale nie należała do jakiś wyjątkowych, tak dla Harrego była czymś naprawdę przyjemnym. Mało kto chciał prowadzić z nim jakiekolwiek konwersacje, nie wspominając już o tych fajnych. Bo przecież to, że babcia codziennie pytała jak w szkole za nic nie zaliczało się do przyjemnej kategorii. Zig z drugiej strony wydawał mu się mega interesujący i z nieznanych powodów Harry naturalnie chciał dowiedzieć się o nim jak najwięcej.
Jacie, więzień jest super! — podekscytował się jak głupi, gdy nowy kolega wymienił jego ulubiony tytuł jako jeden ze swoich faworytów. — Ja też go bardzo lubię — dodał dumnie, poprawiając opadnięte na czubek nosa okulary. — A książki też czytałeś? — zapytał niepewnie. Nie chciał przecież, żeby chłopak pomyślał sobie, że Parker sugeruje mu bycie nieoczytanym lub – co gorsza – oczekuje tego od niego. Absolutnie nie. Harry po prostu próbował ciągnąć rozmowę, strasznie nie chciał by ta dobiegła końca. Niewiele jednak mógł w tym temacie zrobić, bo już po chwili donośny gwizdek trenera rozległ się po boisku, zwołując wszystkich na zbiórkę.
Kurczę, to już chyba czas — posmutniał. — Mam nadzieje, że uda mi się dostać chociaż dwóję. Nie mogę pozwolić sobie na oblanie WFu — rzucił niby to do Ziga niby do samego siebie. Serio, ostatnie czego chciał, to dać ludziom kolejny powód do śmiechu. Zupełnie jakby i tak nie mieli ich już wystarczająco dużo. Niechętnie zebrał się z podłogi, niezdarnie otrzepując tyłek, po czym odwrócił się w stronę leżącego jeszcze na trawie nowego kolegi i wyciągnął rękę.
Chodź, musisz im pokazać kto tu rządzi! — uśmiechnął się blado, kibicując Lipinskiemu. Wciąż był pod wielkim wrażeniem, że ten mimo tak poważnej choroby wciąż potrafił być najlepszy z klasy w krótkodystansowych biegach, rozkładając na łopatki chłopaczków w pełni zdrowych (jak on sam, ale to nawet nie liczy się do rankingu xd).
Gdy już oboje stali na nogach, grzecznie ustawili się w lini. Harry mocno docenił, że Zig stanął tuż obok, udzielając go od reszty chłopaków, która oczywiście nie omieszkał rzucić fali kolejnych uszczypliwych komentarzy. Parker oczywiście zignorował je wszystkie, nie dając ani na chwilę się sprowokować. Miał nowego tak-jakby-kumpla i na tamten moment nie liczyło się dla niego nic więcej. No, może oprócz tego cholernego biegu, który miał właśnie mieć miejsce.
Dobra chłopaki, biegamy czwórkami. Kiedy was wyczytam ustawcie się przy linii i czekajcie na gwizdek. Jasne? Na pewno jasne. Pierwsza ekipa… — trener spojrzał na niewielki kajecik, w którym zapisane miał wyniki z poprzedniego semestru. — Holland, Robbinson, Lipiński i Skidmore, zapraszam — Harry odetchnął z ulgą, chociaż dobrze wiedział, ze zaprawne nie na długo. Ta katorga nie miała prawa go ominąć. Cieszył się jedynie, że trener chociaż minimalnie zlitował się nad jego losem i reszty największych słabeuszy, decydując się w pierwszej czwórce ustawić najlepszych zawodników z roku. Zszedł szybko z boiska, nie chcąc przeszkadzać i przycupnął na trawie tuż obok, ukradkiem przyglądając się Zigowi, który właśnie przyjmował pozycję. Lekki uśmiech wymalował się na jego twarzy. Na pewno świetnie sobie poradzi, był o tym przekonany.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
On również czerpał z tej rozmowy wiele przyjemności. Harry był inny od większości chłopaków ze szkoły. Był kulturalny, nie rzucał zboczonymi żartami i nie zgrywał na siłę kogoś, kim nie był. Zig czuł się przy nim swobodnie, jakby znał go przez całe życie, a nie tylko ze wspólnych lekcji, na których nawet nie mieli okazji rozmawiać. Czuł wewnętrznie, że Harry był dobry. Że ta znajomość mogła przynieść im coś dobrego.
- Oczywiście, że czytałem! - pokiwał twierdząco głową, nawiązując do swoich poprzednich słów, w której zaznaczył, że z książkowej serii najbardziej podobała mu się trzecia część, a z filmowych piąta. - Czytam też dużo komiksów. Najwięcej tych Marvela i DC, ale lubię też serię The Walking Dead. I czasem zaczytuję się w ciekawych mangach, jak już takie wpadną mi w ręce - mógłby opowiadać o komiksach godzinami, ale trener dmuchnął właśnie w gwizdek, zwołując do siebie wszystkich uczniów.
Zig zebrał się do wstania z murawy, ale wtedy dostrzegł wyciągniętą w swoim kierunku rękę, dlatego uśmiechnął się szeroko i bez zastanowienia natychmiast zacisnął na niej palce, tym samym przyjmując pomocną dłoń Harry'ego.
- Na pewno sobie poradzisz, wierzę w to mocno - chciał wesprzeć nowego kolegę, dodać mu trochę otuchy, jednak chłopak minę miał niewyraźną, a Lipinski ustawiając się na linii obok innych chłopców, cały czas miał w głowie słowa Parkera, w których ten zaznaczył, że nie oblanie zajęć nie wchodziło w grę. Co to w ogóle znaczyło? Czy przez oblanie WF-u będzie miał kłopoty? Zig zacisnął usta w wąską linię. Nie podobała mu się ta wizja.
Nie podobało mu się też, kiedy inni koledzy rzucali zgryźliwe komentarze pod adresem Parkera. Nikt nie zasługiwał sobie na takie traktowanie, zwłaszcza ktoś tak miły, jak przesympatyczny rudzielec.
- Hej, Skidmore - warknął w kierunku chłopaka stojącego od zewnętrznej strony bieżni. - Zamknij się w końcu - zaakcentował dobitnie, na co Chris Skidmore zmierzył go groźnym spojrzeniem i posłał mu nieme: doigrasz się, Lipinski.
Ale on miał to gdzieś, bo tuż przy jego uchu wybrzmiał donośny gwizd, więc Zig zaczął przebierać nogami najszybciej, jak tylko potrafił, zostawiając pozostałych zawodników w tyle. I znów czuł się wolny, z dala od wszystkich problemów, które czekały zamknięte pośród czterech ścian dużego domu.
Chyba nawet nie zorientował się, kiedy przekroczył linię mety. Zdobył najlepszy czas, ale nie był to jego rekord życiowy. Nieco zdyszany opadł na trawę obok Harry'ego i uśmiechnął się do niego. A potem dostał niepohamowanego ataku kaszlu, więc pospiesznie wyciągnął z kieszeni ortalionowych spodenek inhalator, wziął głęboki wdech, zażył dawkę leku i wstrzymał na moment powietrze.
- Nic mi nie jest - zapewnił od razu, widząc nieco przerażoną minę Parkera. - Serio. Idź i nie daj się, tygrysie - uniósł do góry oba kciuki, które mocno zacisnął. - Nie rozglądaj się na boki, patrz przed siebie i postaraj się nie myśleć. Po prostu biegnij - dodał jeszcze, zanim rudzielec ustawił się na linii, a po krótkiej chwili dołączyli do niego trzej pozostali zawodnicy. Wszyscy czterej ustawili się na linii i przybrali odpowiednie pozycje. Trener Clark zadął w gwizdek i... RUSZYLI!

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Hej, Skidmore. Zamknij się w końcu
Jedno zdanie, a tak cieszy. Na buzię Harry’ego momentalnie wypełznął niekontrolowany uśmiech, który mimo prób ukrycia, ani na moment nie dał się stłamsić. Podziwiał Ziga, serio. Sam nigdy chyba nie miałby odwagi wypowiedzieć tak poważnych słów (bo przecież mama od dzieciaka mówiła, że zamknij się to jak przywalić komuś w twarz, tylko werbalnie). Również dlatego, że tego typu odzywki zazwyczaj wiązały się z zaczepianiem i podjudzaniem drugiej osoby, a przecież gdyby przyszło co do czego, Parker jedyne co by mógł, to uciec jak tylko najdalej się dało. Doceniał jednak mocno postawę nowego kolegi (bo chyba mógł go tak nazwać) i to jak w jego imieniu dogadał gagatkowi. Skidmore oczywiście odszczekał kilka niemiłych zdań, przypisując sobie pewną wygraną, jednak Harry miał szczerą nadzieję, że najlepszy czas zdobędzie Lipinski.
Gwizdek trenera wybrzmiał donośnie, przywołując wszystkich do porządku oraz nawołując do zajęcia przez zawodników odpowiednich miejsc. Harry swoje znalazł gdzieś pomiędzy zieloną siatką a starą bramką do piłki, którą swoją drogą ktoś w końcu powinien wywieźć, bo tylko zaśmiecała okolicę. Opadł na trawę, przy okazji poprawiając okulary i z zaciekawieniem przyjrzał się sytuacji, malującej się na boisku.
Do biegu, gotowi, start!
Wybrzmiał kolejny gwizdek, a stado nastoletnich chłopców ruszyło przed siebie, starając się o jak najlepszy wynik. Odległość nie była długa i chociaż mogło wydawać się to pestką z masłem, Harry doskonale wiedział, że to trudny orzech do zgryzienia. No może jednak nie dla wszystkich, bo gdy tylko ruszyli, a chłopak zobaczył jak Lipinski przebiera nogami, aż samemu zaparło mu dech w piersiach. Kurde. Był świetny!! Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że dał z siebie wszystko, najlepszego siebie i w dodatku wygrał. Harry aż zerwał się z trawy jak głupi i mimowolnie podskoczył w miejscu, oglądając się już po chwili, czy aby na pewno nikt nie był światkiem tego porywu radości. Był przeszczęśliwy. Czym prędzej ruszył w kierunku kolegi, by oczywiście pogratulować mu zwycięstwa.
Wow, Zig! To było świetne — krzyknął zadowolony, podbiegając nieco i nie dając mu nawet dość do słowa kontynuował w pełnej euforii. — Zrobiłeś chyba najlepszy czas w historii szkoły. Kurcze. Mega. Żałuj, że nie widziałeś twarzy Skidmora, jak przebiegł zaraz po tobie. Jacie chyba nawet do teraz jest jeszcze czerwony jak burak — Harry wychylił się nieznacznie, w poszukiwaniu osiłka, stając przy tym na palcach dla lepszego widoku. Minęły może trzy sekundy ciszy, kiedy w końcu doszło do niego, że jeszcze nie dostał żadnej odpowiedzi.
Zig? — spojrzał pod nogi na leżącego chłopaka i przez chwile aż przez myśl mu przeszło, że ten dostał jakiegoś poważnego ataku. Mimowolnie wertował w głowie te wszystkie medyczne artykuły, jakie miał okazję czytać, by znaleźć czym prędzej rozwiązanie z sytuacji, jednak nim to się stało, kolega przemówił. — Jacie, przez chwile się wystraszyłem — wypsnęło mu się. Wcale nie chciał pokazywać, że aż tak się przejął. I gdy tylko miał zamiar się z tego wytłumaczyć, do jego uszu dobiegł dźwięk gwizdka.
No dalej Panowie, jedziemy z tym. Następna grupa Torres, Goldman, Callhang i Parker. Zapraszam, raz-dwa — serce podeszło mu do gardła, gdy tylko usłyszał swoje nazwisko. Spojrzał panicznie na Ziga, jednak ten obdarzył go jedynie ciepłym uśmiechem i słowami otuchy, których chyba brakowało mu przez całe nastoletnie życie.
Kiwnął wyraźnie na znak, że zrozumiał i przyjął do wiadomości, po czym wciąż niechętnie ruszył na miejsce startowe. Czas oczekiwania dłużył się niemiłosiernie do tego stopnia, że Harry zaczął rozwiązywać w głowie zadania matematyczne.
Do biegu, gotowi, start!
… I tak się w to wkręcił, że o mały włos nie przegapił rozpoczęcia biegu. Po prostu biegnij, przywołał słowa nowego przyjaciela i starając nie myśleć już więcej o bólu w nogach, zadyszce i otaczającym świecie, po prostu pobiegł.
Ile fabryka dała.
Ile sił w mięśniach.
Ile powietrza w płucach.
Prawie na oślep.
Prawie do upadłego.
… I w końcu dobiegł. Upad na twarz, potykając się o własne nogi i o mały włos nie rozbijając ulubionych okularów. W głowie grały mu dzwony, a i świat jakoś zdawał się wirować.
Zdałem? — wydusił z siebie, kompletnie pozbawiony tchu, próbując złapać wzrok trenera i w międzyczasie słysząc radosne krzyki Ziga, który już podbiegał w jego stronę. Czyli chyba nie było najgorzej! Postanowił jednak pozostać jeszcze przez chwile w pozycji leżącej, tak gdyby miał zaraz zemdleć.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Zachowałby się inaczej, gdyby Harry zawinił. Gdyby był opryskliwy, chamski i złośliwy wobec innych chłopców. Ale nic takiego nie miało miejsca. Nie dokuczał im, nie wyzywał, nawet nie patrzył na nich w taki sposób, jakby chciał sprawić im przykrość, ale on nawet z nimi nie rozmawiał. Właśnie dlatego Zig nie rozumiał postępowania Skidmore'a i pozostałych. Kompletnie nie kumał, czemu wzięli sobie za obiekt drwin kogoś tak bezbronnego.
Ale on nie miał zamiaru się z nimi patyczkować. Nie chciał stać biernie i pozwalać, żeby Harry'emu działa się krzywda. Był ponad to wszystko, a jeśli Skidmore i jego koledzy myśleli, że te występki ujdą im na sucho, to byli w ogromnym błędzie. A jeśli będzie trzeba, Zig uda się do samego dyrektora. I to nic, że wyjdzie kapusia, zupełnie o to nie dbał. Najgorzej, że nauczyciele zwykle nic nie robili sobie z karygodnego zachowania podopiecznych. Kompletnie bagatelizowali. że ci znęcali się nad słabszymi. Ciekawe dlaczego tak się działo? Może szkolne łobuzy były aż tak przekonujący w swoich usprawiedliwieniach? A może nauczyciele bali się ich tak samo, jak niewinni uczniowie obawiali się swoich oprawców? Sam był świadkiem, jak jeden chłopak groził pani od historii, że jak nie postawi mu wyższej oceny z testu, to może pożegnać się z szybami w samochodzie.
Poprawił się na murawie, ale jeszcze przed startem nie mógł wytrzymać napięcia i szybko podniósł się na równe nogi, wystawiając w kierunku Parkera ręce z zaciśniętymi kciukami. A gdy chłopak ruszył, nieco nieporadnie przebierając nogami, głośno wykrzykiwał jego imię. Chwilę później wpadł na metę, prawie kręcąc sobie przy tym kark, ale to nie było w tym momencie istotne.
- Harry! - Zig już pędził w jego stronę. - Harry, byłeś drugi! Słyszysz? Drugi! - poprawił rudzielcowi okulary na nosie, a potem zarzucił mu ręce na szyję i uściskał go mocno, klepiąc po plecach w ramach serdecznych gratulacji. - Wiesz co to oznacza?! Nie będziesz miał najgorszej oceny! - jeszcze raz objął go ramionami, jednak ni trwało to długo, bo chłopiec potrzebował przestrzeni i świeżego powietrza. - Chodź, pomogę ci wstać - podciągnął go za ręce i posadził na trawie za bieżnią. Zig czuł niewyobrażalną dumę, chociaż w żadnym wypadku nie przyczynił się do jego zwycięstwa. A jednak ogarniała go taka radość, jakby sam brał udział w tym biegu, finalnie zajmując wysokie miejsce w rankingu.
- Napij się - dodał, odkręcają butelkę z niegazowaną wodą. - Wypij przynajmniej połowę. I oddychaj spokojnie. Na pewno dobrze się czujesz? Jesteś zielony. Będziesz rzygał? Jak tak, to powiedz, nie chciałbym oberwać wymiocinami - zaśmiał się, chociaż nie żartował. Chyba nikt nie chciałby zostać opryskany resztkami niestrawionego jedzenia. Nawet Zig, który z reguły nie był nadzwyczaj wrażliwy na takie ekscesy. Podobnie było z widokiem krwi, bo ta nie robiła na nim większego wrażenia. I dobrze, w innym wypadku nie mógłby zostać w przyszłości ratownikiem medycznym! - Jak się czujesz? Może chcesz, żebym odprowadził cię do domu? To chyba też twoja ostatnia lekcja, prawda? - zapytał niepewnie, bo miałby duże wyrzuty sumienia, gdyby Harry'emu zrobiło się po drodze słabo. Już teraz nie wyglądał za fajnie, oczywiście nie ubliżając mu, ale jak wspomniał wcześniej Zig, chłopak był zielony, co wprawdzie ładnie kontrastowało z jego rudymi włosami, ale wzbudzało również duży niepokój. Jeszcze tego brakowało, żeby Parker padł i wyzionął ducha. Przynajmniej umarłby spełniony, bez kiepskiej oceny z WF-u, ale z drugiej strony był zdecydowanie za młody, żeby umierać. To nie był jego czas, przecież Zig nie zdążył go jeszcze dobrze poznać!

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Leżał.
Leżał i zastanawiał się, czy to już koniec. Czy przeszedł na drugą stronę, kopnął w kalendarz i czy w rzeczywistości to tak właśnie wyglądało niebo. Bo jeśli tak, to Bóg się kurwa nie postarał. Zapach potu, śmierdząca trawa i masa nastolatków krzycząca na uszami Harry’ego nie była niczym nawet zbliżonym do Edenu, jaki oczekiwał po śmierci. Chociaż ten uśmiechnięty chłopak, nachylony tuż nad nim i wspierający jego ramiona w towarzystwie ładnego uśmiechu mógłby uznać za wyjątkowo dobrą rzecz. Chociaż moment. Zamrugał kilkakrotnie, dopiero po jakimś czasie uświadamiając sobie, że to nie kto inny jak Zig, wisi nad nim cały wyszczerzony, celebrując zdany WF i usilnie próbując pozbierać go z podłogi.
D-drugi? — powtórzył tuż po nim, wciąż próbując dość do siebie. — Chcesz mi powiedzieć, że zdałem? — powoli podniósł się od pozycji siedzącej, nieustannie masując lewą stronę głowy. Chyba będzie siniak. Ale nawet i to nie miało dla niego większego znaczenia, bo nowy kumpel niespodziewanie zawiesił mu się na szyi w pełnej euforii, dzieląc z nim chwilę szczęścia. I Harry już sam nie wiedział, czy to Zig, czy może fakt zdania WFu sprawił, że poczuł ciepło w okolicy brzucha. Przyjemne, mrowiące ciepło, gdy chude ramiona oplotły jego ciało. Miło było dzielić z kimś sukces. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył.
Dzięki — skinął głową, gdy ten pomógł mu pozbierać się z brudnej podłogi, a potem jeszcze podał butelkę wody. Harry nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był spragniony, dopóki jego usta nie zetknęły się z lekko chłodnawą, niegazowaną wodą. Brał wielkie łyki, gniotąc butelkę do tego stopnia, że już po chwili dostał maleńkiej czkawki. — O ja-ah-acie, al-e mi się ch-ciało pi-iić — wydukał, próbując łapać powietrze i jakoś się uspokoić, po czym uśmiechnął się szeroko, rozbawiony własną głupotą i komentarzem Ziga, który już po chwili uleciał z jego ust. — Nie chce mi się rzy-ygać. Chociaż faktycznie m-może troche kręci mi-ii się jeszcze-e w głowie — ocenił swój stan zdrowia i tak pełen podziwu, że faktycznie nie zszedł tam jeszcze podczas biegu. A to już wcale by go nie zdziwiło. — A poza tym, jakbym już-ż miał na kogoś rzygać, to zdecydowanie na tamtych tam — skinął głową w kierunku grupy zbirów, którzy zwykli się z niego naśmiewać przy każdej okazji i przez moment nawet wyobraził sobie jak wyglądałyby ich miny, gdyby faktycznie spuścił na któregoś pawia.
Hm? — wyrwał się jednak z zamyśleń przez pytanie Ziga — Do domu? Coś ty nie trzeba. A poza tym mam jeszcze kółko matematyczne za… — spojrzał na zegarek, otwierając szeroko oczy i zdając sobie sprawę jak długo już tak sobie gawędzili. — Pięć minut!! Kurcze, muszę serio lecieć — skwitował nerwowo, zbierając z podłogi torbę i przy okazji przeczesując upocone na czole włosy. Harry nienawidził się spóźniać. Lubił być minimum dziesięć minut przez czasem, jak nie więcej. Ruszył pośpiesznie w stronę budynku, czując wciąż lekkie palenie w płucach. I dopiero po chwili przystanął momentalnie, odwracając się w stronę nowego kumpla.
Dzięki, Zig — zaczął ciepło, uśmiechając się najładniej, jak tylko potrafił. — Jesteś super, serio — dodał prosto z nastoletniego serducha i poprawiając okulary, odszedł na zajęcia cały zadowolony, stwierdzając z czystym sercem, że był to jego najlepsze WF w historii.

/zt x2
Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
ODPOWIEDZ