Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Od kilku dni Audrey miała wrażenie, że wtedy, gdy wykrzykiwała kolejne słowa w stronę byłego partnera przyszło jej wypłakać całe zapasy łez, jakie zgromadziła przez dwadzieścia trzy lata swojego życia. Te płynęły strugami niemal codziennie odkąd wskazał jej drzwi, teraz jednak rozpacz mieszała się z cierpieniem, poczuciem niesprawiedliwości oraz dziwnej zdrady fundując jej nową, dziwną mieszankę która osuszyła kanaliki łzowe, dając jej chwilę wytchnienia przynajmniej od tej jednej dolegliwości. Na chwile słabości bowiem Audrey pozwalała sobie jedynie wieczorami, gdy bezsenność odbierała jej kolejne godziny snu, a puste łóżko przywoływało tęsknotę która gnała jej myśi w stronę tej jednej szczególnej osoby którą nadal kochała, mimo iż doskonale wiedziała, że nie powinna. Nie chciał jej już - co do tego nabrała pewności podczas ich ostatniej rozmowy, przypominającej bardziej stracie dwóch, zranionych dusz próbujących przerzucić się w wyrzutach. I choć serce bolało na wspomnienie słów, jakie padały z jego ust dołożonych do kolekcji tych wszystkich złamań jakie znajdowały się na nim, próbowała zapanować nad swoim życiem.
A raczej zwykłą egzystencją bo nadzieję, że przyjdzie jej jeszcze kiedyś oddychać pełną piersią porzuciła już dawno temu. Spacerowała więc znacznie częściej niż do tej pory, oddając się w swojej głowie rozmyślaniom dotyczącym jej przyszłości oraz tego, czego ona faktycznie chciała by, gdy już doszła do odpowiedzi nie będącej pewnym, konkretnym imieniem spisać ją na niewielkim skrawku papieru, który stał się jej codziennym towarzyszem i podwaliną planu, który dopiero powoli układał się w jej głowie. Planu, będącego kulawym, opatrzonym w kilka sporych lub i nie odpowiedzeń wymysłem zranionego umysłu… W tym momencie nie miała jednak nic lepszego.
Właśnie podczas jednego z takich spacerów była, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Ostrożnie wyciągnęła go z kieszeni by dostrzec na ekranie to jedno, konkretne imię, które tak często powracało do jej myśli i… spanikować. W pierwszej chwili miała ochotę odrzucić telefon gdzieś w pobliskie krzaki samej udając się w zupełnie innym kierunku. Bo nie była pewna, czy jest gotowa na rozmowę po ich ostatnim spotkaniu, nadal odczuwając cień emocji jakie wywołały w niej tamte słowa. Nie, to nie był dobry pomysł. Odrzucił ją. Zranił. Dokonał swojego wyboru i Audrey była przekonana, że dalsze rozdrapywanie tej rany nie przyniesie niczego dobrego… Przez długą chwilę więc wpatrywała się w ekran tylko po to, aby uświadomić sobie, że za chwilę zapewne włączy się poczta, a wtedy serce zadziałało szybciej i nim się obejrzała już przesuwała palcem po gładkim ekranie i przykładała telefon do ucha.
- Cześć. - Wypowiedziała cicho, odrobinę niepewnym głosem, bezwiednie przestępując z nogi na nogę. Bo Audrey Bree Clark nie wiedziała zupełnie, jak powinna się w tym momencie zachować, przepełniona sprzecznymi emocjami - z jednej strony chciała opowiedzieć mu o wszystkim, co miało miejsce w ciągu kilku ostatnich dni by z drugiej chcieć poprosić, aby więcej nie wybierał jej numeru i wcisnąć czerwoną słuchawkę - a to wszystko jeszcze nim radiowy głos miał okazję wybrzmieć w urządzeniu.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nic nie poszło według ustalonego przez niego planu. Zakładał on naiwnie, że Audrey zostanie w Sydney i w towarzystwie dziadka dojdzie do siebie, a on sam poradzi sobie. Może egoistycznie i na wyrost twierdził, że jest w stanie uporać się z traumą znacznie lepiej niż ona, a może zwyczajnie miałby gdzieś, gdyby jednak w tym całym zamieszaniu przepadłby bez wieści jako kolejny, upadły alkoholik. Nie sądził jednak, że kiedyś stanie przed nią i wykrzyczy jej całą prawdę, która nie miała być żadnym usprawiedliwieniem dla jego poczynań.
Z prostej przyczyny, tylko ludzie słabi szukali wymówki dla swoich niegodnych zachowań, a Jebbediah Ashworth mimo, że nie był człowiekiem zbyt stabilnym emocjonalnie, należał do tych silnych samców. A przynajmniej tak sobie wmawiał bez końca, przekreślając dziewczynę bądź odrzucając ją od siebie.
Zaś tylko on sam wiedział, ile trudu go to kosztowało i jak skończyło się ich ostatnie spotkanie. Nie zamierzał jednak jej o tym opowiadać i choć jego radiowy głos zachęcał do snucia najpiękniejszych i jednocześnie najbardziej grzesznych bajek na dobranoc, nie to było jego celem, gdy wreszcie postanowił do niej zadzwonić.
Chodziło o oczyszczenie atmosfery. O próbę wytłumaczenia jej swojego punktu widzenia i koniecznie na trzeźwo, gdy był już spokojny i równocześnie nie musiał zmagać się z tą przemożną pokusą, by ją dotknąć i wreszcie zburzył mur, który narastał między nimi od miesięcy.
Tych spędzonych osobno, jak i razem, gdy stał się ostatnim skurwysynem i zrobił wszystko, by dziewczyna nie chciała go znać. Dziś jednak pojawił się nowy dzień, zdążył się ogolić i już nie stał nad przepaścią, więc telefon do niej wydawał się być na miejscu. Zapewne był w błędzie i nie obejdzie się bez rzucania słuchawką, ale musiał przynajmniej spróbować i z tą myślą pozostał, gdy odebrała telefon, bo głos zupełnie uwiązł mu w gardle i okazało się, że jednak nie zostanie światłym kaznodzieją, nie, gdy będzie tracił głos za każdym razem, gdy przyjdzie mu odpowiedzieć na czyjeś powitanie.
Audrey jednak nie była jego parafianką, a on sam nie był jeszcze pastorem, więc przemógł się i usiadł przy stole.
- Dzwonię, bo zasługujesz na wyjaśnienie – zaczął więc, bo stwierdził, że brzmi to lepiej niż żałosne próby usprawiedliwiania się. – A przynajmniej nie chciałbym skończyć tego tymi krzykami na mieście – zauważył, bo choć wtedy to on odszedł, nie mógł sobie darować, że właśnie w taki sposób potoczyła się ich konwersacja.
Doprawdy, był na wskroś żałosny z tą próbą utrzymania z nią kontaktu.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ponoć aby rozśmieszyć Boga należy poinformować go o swoich planach. Co prawda Audrey zrzucała wszystko na karby przewrotnego losu nie potrafiąc przekonać się do idei istnienia jakiegokolwiek Boga, lecz to powiedzenie boleśnie sprawdzało się w ich przypadku. Chciała z nim być i była gotowa walczyć o niego z całym światem - miast tego otrzymała odrzucenie, paskudne słowa nadal świdrujące jej umysł oraz rozstanie, on zaś chciał by szybko pozbierała się po stracie i jak na złość Audrey tak zwyczajnie, nie potrafiła przestać go kochać mimo tego całego cierpienia jakie jej sprezentował. Próbowała więc ułożyć swoją egzystencję wraz z tą całą rozpaczą, żalem i tęsknotą ciągle pukającymi do jej drzwi i gdy czuła, że jest już odrobinę lepiej wystarczyły trzy litery wypisane na wyświetlaczu telefonu, aby uczucia wróciły z podwójną siłą.
Wiedziała, doskonale, że nie powinna odbierać telefonu; że w ogóle powinna zmienić numer i szukać odcięcia od byłego partnera, ta wiedza jednak zdawała się być niczym w porównaniu do tęsknoty, za której sprawą jej serce przyspieszyło znacznie w jej piersi, zupełnie jakby miało zaraz z niej wyskoczyć gdy tylko usłyszało tak cholernie znajomy głos. Przystanęła odruchowo, przez chwilę nie będąc pewną czy to tęsknota czy może zbliżający się atak paniki, z ulgą zauważyła jednak, że jeszcze jest w stanie nabrać powietrza w płuca, choć musiała sobie o tym przypomnieć.
I choć podczas ich ostatniego spotkania uparcie dopytywała o wszelkie okoliczności, zwyczajnie chcąc zrozumieć dlaczego nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zdawała się przybrać barwy jego wroga. Teraz jednak… Nie była pewna czy po ich ostatnim spotkaniu chciała słyszeć kolejne wyjaśnienia chyba zwyczajnie bojąc się, że jej serce pęknie na jeszcze mniejsze kawałeczki i już nic, choćby okruchy, z niego nie pozostaną.
Była pewna, że wyjaśnienia należały jej się już wcześniej, gdy jej rany nadal broczyły krwią, a oczy wylewały kolejne potoki łez. Teraz, gdy te rany powoli zaczynały się zasklepiać (co usilnie sobie wmawiała każdego ranka) miała wrażenie, że jest już na nie odrobinę za późno, nawet jeśli nadal nie była w stanie zaakceptować biegu wydarzeń. - To czyli co? Z tego co mi wiadomo nasz związek skończyłeś już wcześniej dużo w gorszy sposób. - Cień goryczy pojawił się w delikatnym głosie, a Audrey ponownie niewielką ścieżką, zupełnie jakby ruch miał pomóc jej uporać się z emocjami. I dopiero po chwili ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a brązowe spojrzenie powędrowało po zielonej roślinności, poszukując w niej jakiejś podpowiedzi. - Przepraszam. - Przyznała wiedząc, że jej wcześniejsze słowa dyktowały emocje. - Po co, Jeb? - Jedno, niezwykle proste pytanie opuściło pełne wargi, bo sama chyba nie chciała widzieć sensu w podobnej rozmowie. Zranił ją, przeciągnął przez piekło i co ważniejsze już jej nie chciał - sprawa wydawała jej się jasna. I tak cholernie bolesna, że ponowne stawienie mu czoła napawało dziewczynę zwykłym, prostym lękiem.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Gdyby tylko potrafił ją sobie odpuścić. Wiedział, że trzymanie tej relacji w zawieszeniu jest niczym innym jak reanimacją trupa, który potem wprawdzie się ocknie jak Łazarz wskrzeszony przez Pana, ale już nigdy nie odzyska dawnej postaci. Będzie cierpieć. I Jebbediah również zachowywał się jak człowiek, który usilnie pragnął zatrzymać coś, co już dawno stracił. Dobrze pamiętał po których słowach Audrey nie wytrzymała i po prostu wyszła, a on wówczas zrozumiał, że nie ma już drogi powrotu. Nawet jeśli winił się niesamowicie, wiedział również, że nie tylko oni odpowiadają za zakończenie tego związku. Wbrew temu co panna Clark mu wykrzykiwała, miłość nie mogła wystarczyć i nawet, jeśli przeżył już czterdzieści lat i znał jej niszczycielską moc, obecnie musiał po prostu zrewidować swoje poglądy.
Tak właściwie całe jego obecne życie było jedną wielką zmianą i nie był w stanie za nim nadążyć, więc telefon do niej wydawał się kotwicą ratunkową. Pierwszy raz zdobył się na to, by komukolwiek opisać swoje paskudne położenie i łudził się, że przynajmniej dziewczyna postara się zrozumieć, choć wystarczyło kilka jej słów, a skrzywił się wyraźnie.
- Nie podoba mi się zmiana, która w tobie zaszła – przyznał cicho i potem zgodnie z jej życzeniem, kiwnął głową. – Masz rację, niepotrzebnie dzwonię – bo może i on tonął, ale to nie ona była osobą, która powinna go ratować.
Po części nawet rozumiał to – skrzywdził ją tak bardzo, że obecnie mógł już tylko żałować, a wciąganie jej z powrotem do swojego życia było z jego strony czystą desperacją. Tyle, że ją kochał, niedojrzale, mocno gwałtownie i beznadziejnie, ale wciąż czuł do niej wiele i przez to naturalnym było, że szukał pomocy właśnie w niej, choć sam wcześniej ją odrzucił.
Teraz jednak miał wrażenie, że na jakiekolwiek otwarcie się jest już za późno, a jej słowa jedynie to potwierdziły.
- Dobranoc, Audrey – i z ciężkim sercem rozłączył połączenie, czując, że najwyższa pora dać jej odsapnąć i zniknąć z jej życia. Był przekonany, że choć ze złamanym sercem, ale poradzi sobie i będzie jeszcze szczęśliwa, zaś on chwilowo musiał jej to ułatwić. I mimo, że brzmiało to paskudnie i zgodnie z tym co mu zarzucała, gdy była tak wściekle rozhisteryzowana, Ashworth wiedział, że dystans i brak kontaktu naprawią wszystko i jeszcze znajdzie swojego księcia z bajki, który zajmie się nią i sanktuarium, a on w ramach pokuty poświęci wszystko Bogu.
Nie brzmiało to może jak najbardziej straszna ze wszystkich wizji, jakie ostatnio przemykały przez jego głowę – samobójstwo nadal było opcją – ale i tak poczuł, że ma wilgotne powieki i przymknął oczy. Cały czas miał nadzieję, że obudzi się w zupełnie innym świecie.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Wiele emocji czaiło się w panience Clark. Sprzecznych, silnych, sprawiających że na zmianę tonęła i traciła zmysły, nie potrafiąc odnaleźć się w tej całej sytuacji. Próbowała więc być rozsądna, odnaleźć jakiś plan który pomoże jej przez to przebrnąć i codziennie zakazywać sobie wysłania pisanej na biegu wiadomości w jego stronę, bo przecież wiedziała, że już jej nie chciał i powinna pozbyć się uczuć, jakimi nadal go darzyła. Nie potrafiła jednak, tęsknota dalej pojawiała się w jej sercu, a zapowiedź ponownego poruszenia z nim tego tematu…
Chyba zwyczajnie się bała.
Rozmowy, kolejnych słów które mogły zranić ją na wskroś uświadamiając, że zawiodła go na całej linii; tego, co ta rozmowa mogła ze sobą nieść w formie definitywnego rozdzielenia ich istnień. Bo teraz, choć wmawiała sobie, że powinna spalić ten most, bezsennymi nocami mogła mieć jeszcze nadzieję, że może kiedyś, może jeszcze jakimś magicznym zaklęciem odmieni się świat. Strach obejmował jej umysł by w charakterystycznym dla niej odruchu objawić się nerwami których niezwykle szybko pożałowała.
- Jeb, poczekaj, ja… - Zaczęła, czując jak dziwna gula narasta jej w gardle gdy próbowała wydobyć z siebie słowa wytłumaczenia, nie zdążyła jednak gdyż połączenie urwało się z drugiej strony. Rozsądek dostał to, czego tak bardzo chciał - definitywnego odcięcia, zamknięcia rozdziału i dziwnego przyzwolenia, aby ruszyć dalej. Dlaczego więc ta krótka rozmowa tak cholernie bolała? Dlaczego już chwilę później zwijała się w kolejnym ataku paniki, tak desperacko próbując złapać powietrze? Odpowiedź nadeszła dopiero po kilkunastu minutach, gdy udało jej się zaczerpnąć powietrza, a spontaniczny impuls przeszył drobne ciało przypominając, że jednak nadal tutaj był.
Audrey Bree Clark nigdy nie była rozsądną dziewczyną, zawsze słuchając się głosu serca bijącego w jej piersi. A to nadal, niezmiennie wyrywało się w stronę mężczyzny którego numer ponownie wybierała pospiesznie, nadal klęcząc na wilgotnej trawie.
A gdy nie odebrał wiedziała już doskonale, że musi działać.

Koniec
Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ