Internista — Lorne Bay Medical Centre
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay przebywa od zaledwie kilku tygodni. Zatrudniła się jako lekarz w miejscowej przychodni i pod tym względem można naprawdę na nią liczyć - pomaganie innym uważa za swoją życiową misję. Niegdyś wiecznie radosna, roześmiana i nieco oderwana od rzeczywistości. Teraz stara się stanąć na nogi po nagłej śmierci ukochanego chłopaka.
- 3 -
Dzisiejszego dnia Josephine stała na straży zdrowia i życia mieszkańców Lorne Bay od godzin wczesnopopołudniowych aż do wieczornych, gdy to miała przekręcić klucz w  drzwiach miejscowej przychodni za ostatnim już pacjentem. Mimo to nawet w najmniejszym stopniu nie ubolewała nad niezaprzeczalnym faktem, że tę część dnia, która otwierała przed ludźmi największy wachlarz aktywności, przyjdzie jej spędzić tylko i wyłącznie w czterech ścianach medycznej placówki i jedynym na co będzie mogła pozwolić sobie po powrocie do mieszkania (bo na określenie dom wcale nie zasługiwało), to wyjątkowo długa, relaksująca kąpiel pośród wyciszającego zapachu lawendy i w towarzystwie kieliszka wina. Powodem takiego stanu rzeczy było nie tylko to, że swoją pracę zwyczajnie uwielbiała, ponieważ dzięki niej miała choć drobny wkład w pomoc innym oraz sam kontakt z drugim człowiekiem był dla Josie  ogromną radością, ale przede wszystkim to, że była ona najlepszym z możliwych remediów na oderwanie myśli od tematów trudnych i bolesnych. Schemat za każdym razem był dokładnie taki sam - gdy tylko na życiowym koncie Josephine pojawiało się zbyt dużo wolnego czasu, bez choćby najmniejszego przyzwolenia dziewczyny i wyjątkowo uparcie manewrowały one w kierunku, który nakazywał jej rozmyślać, analizować i dociekać.
Tak więc chwilowo rzuciła się w wir pracy, swoje detektywistyczne skłonności realizując na kolejnych pacjentach, lecz na nieco innym podłożu - wysłuchując, starając się dopasować objawy do konkretnej choroby i ustalając cały program leczenia. Właściwie to najchętniej sięgnęłaby jeszcze po kilka dodatkowych dyżurów w razie niedyspozycji swoich kolegów.

Gdyby ktoś w tym momencie postawił przed nią dziesięciostopniową skalę i poprosił o wskazanie poziomu trudności tego konkretnego dyżuru, Josie oceniłaby go na pięć choć różnorodność przypadków była wybitna. Wizyta dziesięcioletniego Toma wraz z jego poważnie zmartwioną mama, kiedy to chłopiec skarżył się na ból w klatce piersiowej i fatalne samopoczucie, a jak się chwilę później okazało, zwyczajnie chciał uniknąć pójścia do szkoły z powodu problemów w kontaktach z rówieśnikami. Pani Johnson, staruszka z hipochondrocznymi skłonnościami, która odwiedzała ją średnio raz w tygodniu za każdym razem próbując wyłudzić skierowanie do kolejnego specjalisty w szpitalu w Cairns. Pan Matthews, którego siłą przyprowadziła tutaj kochająca żona po tym jak kilka dni temu doznał feralnego upadku i próbował udawać twardziela choć tak naprawdę bardzo cierpiał. Mogłaby tak wymieniać jeszcze przez długi czas.
Na krótką chwilę oderwała wzrok od dokumentacji i przelotnie spojrzała na okrągłą tarczę ściennego zegara. Czarne wskazówki uświadomiły ją, że minęła dziewiętnasta i zrealizowała już wszystkie wizyty na dzień dzisiejszy z kategorii "Umówionych". Gabinet Josie przywodził na myśl aż chciałoby się powiedzieć, szpitalną klasykę - ściany pomalowane zostały pędzlem zamoczonym w puszcze gołębiej farby; kilka mebli w kolorze nieskalanej bieli wypełnione były po brzegi lekami i przyrządami pierwszej potrzeby; biurko, na którym ułożony został symboliczny koszyczek z artykułami biurowymi; obrotowe krzesło należące do Josie i to nieco mniej wygodne pozwalające usiąść pacjentowi, a także ultrasonograf wraz z leżanką obok. To wszystko razem wzięte było żywym synonimem sterylności.
Właśnie teraz, korzystając z wolnej chwili postanowiła udać się do niewielkiej kuchni by zaopatrzyć się w szklankę wody. Otwierając drzwi gabinetu rozejrzała się wokoło czy aby na pewno nikogo nie ma w poczekalni, a kiedy faktycznie tak było ruszyła korytarzem prosto przed siebie. Choć napełnienie naczynia zajęło jej zaledwie pięć minut, już na początku drogi powrotnej, w oddali dostrzegła, że jedno z plastikowych krzesełek zostało niespodziewanie zajęte przez drobną, ciemnowłosą postać. Nieco zdziwiona, nie spuszczając z niej wzroku zbliżała się w kierunku tajemniczej dziewczyny coraz to bardziej, a kiedy znalazła się w odległości pozwalającej na swobodną rozmowę natychmiast postanowiła do niej przemówić.
- Ty do mnie? - uśmiechnęła się ciepło i przyjaźnie. W związku z tym, że jej potencjalna pacjentka nie wyglądała na ciężko ranną i okrutnie cierpiącą (a przynajmniej zewnętrznie) chciała dodać jej otuchy nie mając pojęcia co ją tu sprowadza.
Josie nie spostrzegła także, że zwróciła się do niej w dość... Nieformalny sposób.

Audrey Bree Clark
powitalny kokos
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark nie przepadała za wizytami u lekarzy.
Nie działo się tak z nią od zawsze, jako dziecko nie miała nic przeciwko przyjaznej, starszej pani w kitlu teraz jednak… Odczuwała nieprzyjemny ucisk gdzieś w żołądku na myśl o wizycie w doktorskim gabinecie. Zapewne było to spowodowane wydarzeniami minionego roku, podczas którego zaliczyła paskudne złamanie kostki oraz postrzał z broni jej własnego ojca, po którym blizna miała szpecić jej ciało już do końca życia. Nic więc też dziwnego, że odczuwała dziwny opór przed stawieniem się w przychodni, nawet jeśli doskonale widziała, że nie miała innego wyjścia - Audrey Bree Clark była bowiem na wykończeniu. Nadal przeżywająca rozstanie, nieprzesypiająca całych nocy, pracująca ponad siły i nie jedząca tyle ile powinna (mimo ostatniego postanowienia o podjęciu starań w tej materii) nie przypominała niczym dawnej siebie, tej roześmianej, wesołej dziewczyny jaką była jeszcze podczas alaskańskiego urlopu… I wiedziała, że musi coś z tym zrobić, z każdym dniem czując, jak jest w niej coraz mniej sił na funkcjonowanie. A przecież nie mogła poddać się z życiem - potrzebowali ją pacjenci w Sanktuarium, nie mogła zawieść Julii oraz Eve… I nie mogła zawieść jego. Tego który doprowadził ją do takiego stanu wybierając kieliszek zamiast niej, jedocześnie łamiąc jej serce na drobniutkie kawałeczki. Wiedziała, po ich ostatnim spotkaniu, że nadal w jakiś dziwny sposób jej los nie jest mu obojętny choćby po tym, jak zawzięcie odciągał ją od krawędzi klifu. I choć była przekonana, że już jej nie zechce tak postanowiła uczepić się tej myśli niczym brzytwy dla tonącego by powolutku rozpocząć proces przywracania chociaż cienia równowagi do swojego życia.
Siedziała więc teraz w poczekalni przychodni, ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę z wyrazem zmęczenia na buzi, podkrążonymi oczami oraz początkami niezdrowej chudości widocznej na jej buzi w oczekiwaniu na lekarza. Nigdy wcześniej nie miała okazji poznać doktor Simmons i choć wybór powodował w niej wiele wątpliwości tak Audrey zwyczajnie uznała, że łatwiej będzie formułować żądania do kogoś, kogo nie miała okazji jeszcze poznać.
Zapatrzona w ekran telefonu, nawet tę chwilę wykorzystując na przejrzenie wyników swoich czworonożnych pacjentów nie zauważyła nawet dziewczyny, jaka pojawiała się na korytarzu i dopiero nieznany jej głos wyrwał ją z zamyślenia. Brązowe oczy niemal od razu powędrowały do buzi nieznajomej, przyglądając się jej z dziwnym smutkiem jaki od kilku tygodni ich nie opuszczał.
- Jeśli pani to doktor Simmons to tak… - Odpowiedziała z cieniem niepewności w głosie, bo dziewczyna niczym nie przypominała jej dotychczasowych lekarzy. Zapewne w wieku podobnym do niej, uśmiechnięta i taka… Pozbawiona tego dziwnego wypalenia, jakie obserwowała u starszej pani doktor. Sprawnie zebrała swoją torebkę i podążyła za kobietą do gabinetu, zamykając za sobą drzwi by przysiąść na plastikowym krzesełku.
Stres powoli pojawiał się w jej umyśle, gdy brała głęboki oddech.
- Potrzebuję coś na sen i apetyt, najlepiej co pomogłoby szybko. - Wypaliła na wstępie, od razu przechodząc do sedna sprawy która, przynajmniej dla niej, wydawała się niezwykle prosta. Coś w niej przestało działać w momencie, gdy wyrwano jej z piersi serce i należało to naprawić. I choć Audrey sama była lekarzem lecz innego kalibru i w przypadku swojego pacjenta nie uważałaby tego za proste, tak była w pełni przekonana, że organizm człowieka różni się od organizmu zwierzęta… Jednocześnie zwyczajnie potrzebując czegoś, co pomoże jej tu i teraz, nim sama wykończy się nadgodzinami oraz stresem i rozpaczą ostatnich dni. - Miałam ciężkie ostatnie kilka tygodni, mam problemy ze snem i z trudem wciskam w siebie jedzenie… Potrzebuję czegoś, bo mam wrażenie, że niedługo się wykończę. - Dodała z delikatnym rumieńcem, jaki pojawił się na jej buzi. Nie chciała takiego obrotu wydarzeń, niezwykle ciężko jednak było jej mówić o podobnych rzeczach przed lekarzem nie będąc pewną, czy ten ją zrozumie… I czy udzieli jej odpowiedniej pomocy.

josephine simmons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ