projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
outfit

Ostatnie dwa miesiące Turner starała skupić się na sobie oraz córce. Odcięła się ile tylko mogła od wszelkich kontaktów, zarówno z mężem, jak i Carterem. Uczyła się na nowo bycia samowystarczalną, zaradną, a przede wszystkim szczęśliwą. Nie było łatwo, ale... Dzięki tej małej, blond kruszynie, każdy dzień wydawał się coraz jaśniejszy. Było warto znaleźć dla nich tę stabilizację. Powoli chyba obie oswoiły się z tym, że teraz tak wygląda ich życie, że głównie są we dwie. I choć kilka spraw wciąż pozostało do rozwiązania, to nie przerażało to już tak Leo jak na początku roku. Wiedziała, że sobie poradzi. Dla Tessie.
Wiadomość, która dotarła do Leonie dwa dni wcześniej, późnym wieczorem ją sparaliżowała. Matka Turner przekazała córce wiadomość o śmierci pani Bancroft. Milion myśli zalało blondynkę, tysiące rozwiązań, a ostatecznie... Nie zrobiła nic. Nie pojechała jeszcze do szpitala, by złapać go za rękę. Nie zadzwoniła. Nie wysłała nawet głupiego smsa. Może dlatego czuła się tak nie na miejscu, kiedy bez żadnego słowa uprzedzenia zabrała się z własną matką na ostatnie pożegnanie sąsiadki.
Czuła się jak intruz. Nie miała większego kontaktu z Carterem od sylwestrowej nocy. Nie wiedziała jak sobie radził z tą sytuacją. Nie wspierała go, choć obiecała co innego - jak niewiele były warte jej słowa... Wstydziła się tego. Żałowała, że nigdy nie powiedziała pani Bancroft, że jest babcią. Czy on zdobył się na to, by przyznać się matce do tego, że choć nie wiedział to jest ojcem? Leo nie miała pojęcia. Nie wiedziała nawet czy powinna tu być, czy on tego chciał... Turner nie miała zamiaru mu tego dnia zakłócać... Komplikować. Miała nie przychodzić, ale... Brak rozsądku zwyciężył po raz kolejny.
Chciała trzymać się na uboczu, ale z drugiej strony nie miała zamiaru wzbudzać żadnej sensacji. Zajęła miejsce dość blisko rodziny wraz z panią Turner. Starała się skupić całą sobą na ceremonii, ale obserwowała głównie zdruzgotanych, załamanych i samotnych mężczyzn, którzy mieli tylko siebie. Widok ściskał blondynkę za serce. Nie powstrzymała kilku łez wzruszenia, ani tych smutku. Pomimo wszelkich komplikacji w relacji z synem pani Bancroft, Leonie lubiła tę kobietę i miała z nią same dobre wspomnienie, choć może w ostatnich latach dość nieznaczące, nieliczne. Tak wiele jej odebrała swoją lekkomyślnością... Ta myśl sprawiała, że Leo czuła się tu jeszcze bardziej nie na miejscu.
Powoli uroczystość dobiegała końca, większość osób złożyła kwiaty na grobie, a rodzinie kondolencje. Matka Leo też podeszła do mężczyzn, a w ślad za nią poszła córka. Turner nie wiedziała czy powinna to robić, ale przecież tak wypadało, prawda? Uścisnęła dłoń pana Bancrofta, objęła go w pokrzepiającym uścisku i nadeszła kolej, że stanęła twarzą w twarz z Carterem.
-Ja... Bardzo mi przykro... - wymamrotała łamiącym głosem, choć chciała być dla niego silna. Nie umiała, rozklejała się bardziej niż on. Choć nie powinna. Niby czemu? Odcięła się. Zawiodła go. Nie umiała nawet wyciągnąć dłoni, by przekazać uścisk. Nic. Stała jak wmurowana w ziemię, jakby tam została uwięziona i wpatrywała się w bruneta, próbując przekazać mu chyba swoim spojrzeniem przeprosiny, na które zdecydowanie zasługiwał. Zostawiła go samego w najgorszym momencie, prawda? Tak nie robią przyjaciele. Ani ludzie, którzy się kochają. I chociaż dzisiejszy dzień absolutnie nie miał nic wspólnego z Leonie Turner, to ona wciąż w swoim umyśle sprowadzała tak wiele do siebie, żałując po raz kolejny swoich decyzji z przeszłości i czuła się po prostu źle sama ze sobą. Zawodziła wszystkich. Od zawsze. I nawet już nie wiedziała co tu robiła. Wmawiała sobie, że przyszła dla Cartera, ale może jedynie by zagłuszyć te swoje wyrzuty sumienia? Nie wiedziała już nic...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Życie potrafiło być naprawdę okrutne. Kiedy, po tak wielu porażkach, w końcu miał przez kilka tygodni chociaż promyk nadziei na to, że powrót w rodzinne strony mógł przynieść mu coś więcej niż tylko kolejne cierpienie, Leo postanowiła stłamsić tę nadzieję w zarodku. W sylwestra dała mu jasno do zrozumienia, że pomimo wcześniejszych deklaracji nie stworzą na nowo pary, nie będą razem rodzicami dla ich córki, którą dopiero zaczynał poznawać i zdążył już nawet polubić. Chociaż rozumiał jej powody, nie znaczyło to, że to nie bolało. Całkowicie się od niego odcięła nie pozostawiając mu cienia wątpliwości, że to już definitywny koniec ich związku, o ile tak to można było w ogóle nazwać. Można by powiedzieć, że po części to również jego wina ponieważ sam też nie inicjował kontaktu, aczkolwiek z jego perspektywy po prostu uszanował jej decyzję. Chciała wychować córkę sama i miała do tego prawo. Nawet jeśli był biologicznym ojcem Tessie nie dawało mu to prawa do wchodzenia w jej życie z butami. Z resztą nie miał też ostatnio na to zbyt dużo czasu. Z jego matką było coraz gorzej.
Ostatnie dwa miesiące przeleciały mu między palcami. Większość tego okresu jego rodzicielka spędziła na podtrzymywaniu życia, a on operował na podobnej zasadzie ze swoim ojcem. Jego rodzice byli ze sobą od szkoły średniej. To ta para, która zeszła się raz i nigdy nie rozeszła. Przeżyli całe życie ze sobą i jego ojciec nie wyobrażał sobie życia bez żony. Carter robił co mógł by podtrzymać go na duchu. Doglądał by coś zjadł, wypił i nie ślęczał cały czas przy szpitalnym łóżku. Pomiędzy tym wszystkim nie było zbyt wiele czasu ani na zajmowanie się własnym biznesem, ani samym sobą. Stojąc przed lustrem przed pogrzebem zdał sobie sprawę, że stracił na wadze, pobladł, a oczy miał podkrążone. Rzeczywiście nie pamiętał kiedy był ostatni raz kiedy sam przespał więcej jak połowa zalecanego czasu.
Na ceremonii przede wszystkim zajmował się zdruzgotanym ojcem. On miał już dwa ostatnie miesiące by pogodzić się z tym, co ma nadejść, co nie znaczy, że nie uronił kilku łez gdy nadszedł czas by ułożyć trumnę w ziemi. Zgodnie zdecydowali, że nie będzie żadnej stypy. Żadne z nich nie miało na to siły. Jedyne, przez co jeszcze musieli przejść to kondolencje rodziny i mogli zostać sami w swojej żałobie. Po kilku pierwszych osobach wpadł już w rutynę. Nawet nie rejestrował kim jest każda kolejna osoba wyrażająca swój żal oraz smutek. Dopóki nie stanęła przed nim Leo.
Podniósł na nią dość chłodny wzrok. Nie spodziewał się jej tutaj zobaczyć. W końcu nie byli teraz niczym więcej niż znajomymi ze szkoły średniej, ci zazwyczaj nie pokazują się na takich uroczystościach, ale nie ona. Nie miał pojęcia, jaki miała w tym cel, ale był już zbyt zmęczony by robić sobie jakiekolwiek nadzieje. Trochę odruchowo rozejrzał się za małą Tessie, aczkolwiek szybko się otrząsnął. Po co miałaby targać ich córkę tutaj tylko po to by zobaczyła jak jej babcię kładą do ziemi? Z resztą żadna z nich nie miała o tym pojęcia. Nie miał serca mówić o wszystkim matce na jej łożu śmierci. Tylko, skoro zarówno Leo oraz jej matka były tutaj, to kto został z dzieckiem? Może zeszła się z powrotem z mężem? Nie miał pojęcia, ale nie powinien się tym już chyba martwić.
- Dziękuję. Byłoby jej miło, że przyszłaś. Zawsze cię lubiła, ale to już ci chyba mówiłem. - zdobył się na słaby uśmiech po czym przelotnie ją uścisnął wiedząc, że jeśli zrobiłby to na dłużej pewnie by się rozleciał.
Teraz obraz wszystkiego, co stracił w ostatnim roku został dopełniony. Z pewną ironią patrzył na stojącą przed nim kobietę, dla której nigdy nie był wystarczająco dobry, obok której brakuje córki, która również nie będzie jego, ba, nawet nie będzie wiedziała kim tak naprawdę jest. A to wszystko nad świeżym grobem jego matki. Teraz wiedział, że dobrze postąpił decydując się na wyjazd. Tutaj nie ma już nic ani dla niego ani dla jego ojca.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
To co Turner powiedziała w noworoczną noc... Podyktowane było impulsem o ogromnej sile. Kierowała się w końcu matczyną troską, przytłoczona wielodniowym smutkiem dziecka, którego eskalacja poniekąd przypadła na ostatni dzień roku. Czy to była racjonalna decyzja? Niezbyt. Z drugiej strony... Można tak mówić o tych wcześniejszych? Też nie do końca. Leonie błądziła. I może to, że Carter postanowił szanować przebłysk rozsądku, który całkiem przypadkiem wypłynął z ust blondynki, było dla niej największym błogosławieństwem. Chociaż wiadomo... Gdzieś w środku czuła ogromy zawód. Znów się poddawał. Nie tylko, jeśli chodziło o nią samą, ale i o córkę, którą przecież powiedziała jasno, że chciałaby, żeby poznał. W przeciwieństwie do Bancrofta. On sam nie składał żadnych deklaracji. Nic sam z siebie. A z drugiej strony... Moment był okropny, zarówno dla niego, jak i dla niej. Mimo to... W środku Leonie się wściekała. Na wiele rzeczy. Na to, że jest zepsuta też. Że nie wie czego chce. I że znów tkwi w niedopowiedzeniach, choć widziała je jedynie ze swojej strony. To i tak to doprowadzało ją do wściekłości, z którą nie robiła absolutnie nic. Po raz kolejny.
I znów wściekłość ogarniała Leonie, kiedy widziała do jakiego stanu doprowadził się Carter. Czy nie obiecywała mu, że będzie obok? Zadba o niego? I jak długo te słowa miały znaczenie? Tydzień? Dwa? Zaśmiała się gorzko we własnych myślach, karcąc się w nich równie srogo. Nigdy nie chciała rzucać słów na wiatr, a ostatnio przychodziło to jej tak lekko... Może dlatego nie wiedziała co mówić? Wydawało się, że cokolwiek nie wypływało z ust Turner jedynie pogarszało sytuację, a przecież tak bardzo nie chciała już niczego komplikować...
W ciągu kilku dni Leo doświadczyła chłodu ze strony dwóch mężczyzn, którzy wydawali się jej tymi najważniejszymi... Uwierało ją to w obu przypadkach. Sprawiało dyskomfort, okazany grymasem na twarzy. Nie pozwalała sobie na nic więcej, bo przecież... Na to wszystko zasłużyła, tak? Jeszcze chwila i sięgnie po pokutny wór, bo przecież wszelkie winy należą do niej i chce odpokutować, czyż nie? Tak, we własnych myślach, zdecydowanie stawała się cierpiętnicą nr 1, co w żaden sposób nie było fair względem kogokolwiek.
-Stanowiła wyjątek, bo chyba jako jedyna spośród bliskich moich mężczyzn mnie lubiła - i dopiero dotarło do Leonie co powiedziała. Zarówno to, jak komentarz o tym, że Carter to "jej mężczyzna", jak i uczucie czasu przeszłego w odniesieniu do matki, którą dopiero stracił było okrutne. Zagryzła wargę, patrząc na niego spłoszonym wzrokiem, zerknęła też czy ojciec Bancrofta na pewno był zajęty jakąś rozmową. I odetchnęła nieco, zauważając, że nie, nie słyszał tych bzdur, które plotła. -Przepraszam - dodała. Założyła ręce na piersiach, odczuwając potrzebę, by coś z nimi zrobić. Drżały. Chciały tak bardzo pocieszyć mężczyznę przed nią, ale też ich właścicielka zdawała sobie sprawę, że to mogłoby zostać odebrane źle. Zarówno przez niego, jak i przez postronnych. A ona nie chciała ryzykować. Już nie. Sama nie wiedziała co się zmieniło, bo właściwie żadne zmiany nie miały aktualnie racji bytu, ale... Znów wróciła do tego obronnego muru, który miała na początku, którego tak chciała bronić, a jednak pozwoliła mu upaść i sobie razem z nim. Przełknęła ślinę i zapytała cicho: -Otworzysz jutro piekarnię? Tessie marzy o twoich motylkach - i choć chciała jedynie zapytać go co zamierzał dalej, to znów... Zapytała o wszystko zupełnie nie tak, jak powinno. Nie tak, by było im obojgu lżej. Komplikowała. Jak zawsze. To chyba specjalność Leonie - utrudnianie życia tym, którzy znajdowali się najbliżej niej. Przeklęta umiejętność. Zwłaszcza dla tych najbliższych, ale też dość niewdzięczna dla samej jej posiadaczki. Źle, po prostu źle... Znów źle robiła...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ