robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
011
To był dzień jak co dzień.
Gilbert obudził się rano, a wczesnoporonne promienie słoneczne wpadły przez jego okno, malując jego pokój przyjemnie ciepłym kolorem. Tak jak zwykle, przedłużał wstawanie z łóżka, ciesząc się idealną temperaturą kołdry i to, że było mu niezwykle wygodnie, a niestety musiał wygrzebać się ze swojej norki i przygotować się na kolejny, zwyczajny dzień w jego życiu.
I jak zwykle nie chciał, czując się zbyt komfortowo w tej wczesnej, cichej porze, balansując jeszcze pomiędzy jawą a snem.
Jednak już po trzecim alarmie drzemki, musiał z niechęcią wyjść z łóżka, na wpół przytomnie przygotowując się do pracy i walcząc z tym, żeby nie zasnąć przy umywalce, z szczoteczką do zębów.
Jak na złość był dzisiaj jeszcze poniedziałek. Gilbert szczerze ich nie cierpiał.
Był jedną z pierwszych osób, które pojawiły się w Hungry Hearts i wciąż jeszcze wpół przytomnie przygotował kawiarnię do otwarcia. Naprawdę mógł sobie odpuścić siedzenie do późna w nocy, ale niestety wpadł do wyjątkowo podłej króliczej nory, zwanej Wikipedią. Jedno hasło skierowało do kolejnego, a dalej poszło szybko. Z zaskoczeniem Gilbert zauważył, która już jest pora i nawet już nie pamiętał od czego zaczął swoje buszowanie po internetowej encyklopedii. Już nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo naprawdę musiał iść spać, co też zrobił, rezygnując ze standardowego zerknięcia na YouTube. Jeszcze wyświetliłby mu się jeden z filmików o facetach, którzy pierwotnymi metodami budują jakieś niesamowite budowle, co nie było oczywiście złe, ale znowu wciągnęłoby baristę w króliczą norkę.
Chwila ciszy w kawiarni, typowa zanim zostanie otwarta, szybko minęła, gdy klienci szybko pojawili się po przekręceniu tabliczki na drzwiach na "OTWARTE". Większość osób zamawiała kawy na wynos do pracy, więc Gilbert momentalnie wybudził się z resztek snu, gdy robił razem z współpracownicą kolejne napoje dla zniecierpliwionych, śpieszących się do roboty klientów. Potem pojawili się kolejni, już mniej zabiegani, co nie sprawiało, żeby pracownicy Hungry Hearts mieli mniej do pracy. I ten stan utrzymywał się, aż do godzin około południowych, kiedy wreszcie w kawiarni przerzedziło się na tyle, żeby Gilbert mógł westchnąć z cichą ulgą i trochę z dramaturgią oprzeć się o ekspres do kawy, gdy robił sobie cappuccino na podwójnym espresso.
Hargreeves naprawdę nienawidził poniedziałków.
Spokojnie dokończył robienie swojego ulubionego napoju i kontrolnie przebiegł spojrzeniem po kawiarni. Było kilku klientów, którzy nieśpiesznie popijali swoje zamówienia i zajmowali się swoimi sprawami. Wszędzie było czysto, więc Gilbert mógł bez wyrzutów zrobić sobie przerwę na kawę. Nie ukrywał, że chętnie też zapaliłby, co pewnie niedługo zrobi. Jeden z niewielu plusów nałogu - miał wymówkę na dodatkowe 5 minut przerwy w robocie, co było niejednokrotnie zbawienne.
Niedługo kończył zmianę, czego z niecierpliwością wyczekiwał i miał cichą nadzieję, że taki spokój utrzyma się do zbawiennej godziny dla baristy. Dzisiaj wyjątkowo nie czuł się na siłach, by pracować, co pewnie sam sobie może zawdzięczać przez późno pójście do łóżka.
I tak właśnie na razie mijał dzień Gilbertowi.
Nie było w nim nic niezwykłego i Hargreeves wiedział, że jego życie było kiepskim źródłem dla ewentualnego filmu lub serialu. Zwykły nastolatek z nudnym, rutynowym żywotem, ot.
Choć czasem i tego nudnego chłopaka potrafiły dopaść nienudne doświadczenia, kiedy wreszcie czuje, że rzeczywiście żyje, z całą wagą tego słowa.
Jednak Gilbert nie zastanawiał się nad tym, co przytrafiło mu się na dachu tej nieszczęsnej imprezy i uparcie nie wspominał tajemniczego, nieznajomego blondyna, który trochę poprzewracał w poglądach bruneta, co do własnej osoby. Z możliwe jak największym zaangażowaniem starał oddać się swojemu nudnemu życiu i nudnym obowiązkom, które musiał wykonywać.
Aczkolwiek ślad pozostał i kiedy nie miał już sił, by wszelkie przebłyski wspomnień z determinacją spychać w odmęty pamięci, pozwalał, by obrazy prześlizgiwały mu się przed oczami, przywołując wrażenia, które czuł i powodujące jeszcze większy bałagan w głowie, niż już miał. Uparcie sobie powtarzał, że to pewnie była kwestia alkoholu, tej przeklętej tequili i możliwe, że magii chwili. Z zaciętością maniaka mówił sobie, że wątpliwości, co do swojej osoby miną, a te wspomnienie niedługo będzie czymś, co czasem sobie przypomni - bez żadnych emocji.
Nic takiego się nie działo.
Jednak na razie - na razie znowu był dawnym sobą i prowadził swoje dawne życie, czyli zwyczajne i raczej nudne. Z utęsknieniem spoglądając na zegar, gdy poił swoją kawę, nie mogąc się doczekać końca swojej zmiany. Jedynie większy głód kofeiny od nikotyny powstrzymywał go przed wyjściem na tyły kawiarni, by zapalić oraz to, że właśnie był sam w lokalu, czekając, aż jego współpracownica wróci z kilkuminutowej przerwy.
Zwyczajne życie, ot.

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
011.


Jest piękne, niedzielne popołudnie. Słońce grzeje średnio zatłoczone ulicy Lorne, wprowadzając większość mieszkańców w wyjątkowo dobry nastrój. W okolicach parku aż roi się od rodzin z dziećmi, ludzi na spacerach z psami, biegaczy, piknikaczy i tych, co po prostu zapragnęli zaczerpnąć świeżego powietrza. Bo w końcu od tego jest niedziela, czyż nie? Od długich przechadzek, spokoju, ziemniaków na obiad i czasu spędzonego z rodziną. Całe szczęście Dash nie musi martwić się o żadną z tych czynności. Nie przejmują go dzieci, którym trzeba zapewnić rozrywkę, nie przejmuje pies, którego koniecznie trzeba wyprowadzić, bo jeszcze trochę i zesra się w domu, nie przejmuje go nic. Zero trosk. I chwała Bogu, bo dzięki temu może wykorzystać to niedzielne popołudnie na czynności, które faktycznie sprawiają mu przyjemność; kawa i sztuka.
Przed lokalną kawiarnią zgaduje się już w okolicy godziny dwunastej. Obszerna kraciasta kurtka zdobi jego ramiona, a na stopach widnieją przetarte już od nadmiernego chodzenia adaśki. Mimowolnie poprawia torbę na lewym ramieniu, jakby doskonale wiedział, że ta lada moment i tak osunie się wzdłuż ręki. Zawsze tak się dzieje.
Próg przekracza pewnym siebie krokiem, wraz z uchyleniem drzwi, budząc do pracy niewielki dzwoneczek zamontowany tuż przy wejściu. Rozgląda się powoli, od razu z zadowoleniem stwierdzając, że środek jest w miarę opustoszały. Jedynie niewielka grupa ludzi zajadającą się pucharem lodów tu przy oknie i starszy pan przy kubku cappucinno, wczytany w najnowsze wydanie lokalnej gazety. Ciekawe co tam ciekawego w świecie, zastanawia się san do siebie, tym samym uświadamiając, że nie pamięta kiedy ostatni raz czytał jakiekolwiek wiadomości ze świata. Nie wie. Równie dobrze wojna mogłaby rozgrywać się tuż obok, a on wciąż żyłby w słodkiej nieświadomości. Kręci lekką głową notując, by po powrocie do domu poświęcić temu, chociaż dziesięć minut.
Podchodzi w końcu do lady, wertując wzrokiem po tablicy na ścianie, chociaż w rzeczywistości doskonale zna swoje zamówienie. Nie śpieszy się. Przygląda się też świeżo upieczonym ciasta, zazwyczaj smakują tak dobrze, jakby sama właścicielka piekła je w domowych zaciszach, przyprawiając pasją i odrobiną miłości. Uśmiecha się pod nosem, spuszczając w końcu wzrok w stronę ciemnowłosego chłopaka w pysetolowym fartuszku, oplecionym wokół wąskich bioder. Przez moment wciąż milczy; wodzi jedynie spojrzeniem, uważnie obserwując jak ten z wyjątkową precyzją podgrzewa mleko, a następnie zabija kolbę z kawą. Nie chce mu przeszkadzać. Za bardzo napawa się tym widokiem. Przez moment ma wrażenie, jakby kojarzył go nie tylko z bycia częstym bywalcem kawiarni. Ma wrażenie, jakby odbyli już kiedyś rozmowę dłuższą niż tylko serdeczne co podać? i każde zaraz przyniosę do stolika. Szybko jednak odpycha zagmatwane myśli, uświadamiając sobie, że chłopak ówcześnie przygotowujący kawę, teraz spogląda prosto na niego.
Dzień dobry — wita się i chociaż w pełny świadomy, że większość ludzi wchodząc do takich miejsc, porzuca wszelką kulturę osobistą i przechodzi od razu do sedna, tak Dash zawsze stara się o tym pamiętać. Uśmiecha się delikatnie w stronę ciemnowłosego, przystępując nieco bliżej lady. — Flat White z syropem waniliowym — składa zamówienie w międzyczasie przeczesując kieszeń kurtki w poszukiwaniu dwudziesto dolarówki, którą rano przygotował na tę okazję. — A i jeszcze to karmelowe brownie. Z podwójną bitą śmietaną. Nie będę sobie żałował — szczerzy się cwaniacko na samą myśl o ilości słodyczy, jaką już za momencik w siebie wepchnie. Uwielbia cukier. Poza tym wiadomo przecież, że kawa bez ciastka to jedynie marne pięćdziesiąt procent przyjemności!!

Gilbert Hargreeves
ambitny krab
Kasik#0245
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gilbert miał problemy z uchwyceniem małych momentów w swoim życiu. Często zbyt mocni bujał w obłokach, by cieszyć się rzeczywistym pięknem, które ma przed sobą lub był zbyt zapracowany, żeby przystanąć na chwilę i delektować się ulotnością teraźniejszości.
Chyba że miał kawę.
Był to jego mały rytuał - gdy tylko miał czas, żeby wypić swój ulubiony napój, świat na chwilę się zatrzymywał.
I tak właśnie było teraz, gdy cieszył się rozleniwioną porą dnia, a wszyscy klienci po prostu zajmowali się sobą, czasem domawiając kolejne zamówienie. Jedni czytali książki, drudzy gazety, trzeci siedzieli przy laptopie i uczyli się oraz była parka prawdopodobnie znajomych, którzy rozmawiali ze sobą. Za to Gilbert oparł się o blat z cichym westchnieniem, ustawiając się tak, żeby klimatyzacja przyjemnie go chłodziła. Na chwilę nie myślał o tym, co będzie, było i co tragicznego dzieje się na świecie. Wiedział, że już niedługo będzie kończył zmianę i z czystym sumieniem wyjdzie z pracy, zapali i może przejdzie się kawałek po mieście, ciesząc się wolnym popołudniem.
Musiał przyznać, że taka perspektywa spędzenia reszty dnia wprawiała go w dobry nastrój. I byłoby tak, gdyby nagle nie usłyszał dzwoneczek, zapowiadający kolejnego klienta.
Gilbert poczuł motyle w brzuchu, gdy zobaczył znajomą mu osobę.
Gdy spędzili wspólnie czas na tej imprezie, zgodnie przyznali, że pierdolić to, co będzie jutro i tak pewnie nigdy znowu się nie zobaczą.
Cóż, to było pieprzone kłamstwo!
Ale o tym wiedział tylko Hargreeves, bo blondyn nie rozpoznawał go. Początkowo barista był spłoszony, gdy zobaczył znajomego imprezowicza, ale gdy zauważył, że ten nie kojarzy go, zapewne będąc zbyt pijanym, żeby zapamiętać jego twarz, brunet tylko lekko kiwnął głową i uśmiechnął się uprzejmie, tak jak musiał robić to w pracy.
Mówił sobie, że tak chyba będzie lepiej, jeśli blondyn pozostanie w niewiedzy, że już się znają, a on po prostu przejdzie do porządku dziennego. Po prostu zapomni, ot. Ewentualnie potraktuje ich spotkanie i ich zbliżenie się do siebie, jako młodzieńczą głupotę zrobioną po zbyt dużej ilości alkoholu.
Mimo tego, ze złością zauważył, że małe, nieśmiałe nadzieje przeistoczyły się w gorycz.
Myślał, że zobaczy blondyna tylko raz w kawiarni, ale uniwersum zdecydowanie inaczej zaplanowało dla Gilberta, a starszy chłopak okazał się być stałym bywalcem. Hargreeves był jednocześnie sfrustrowany, bo ten naprawdę nie pomagał, niechcący utrzymując wspomnienia z imprezy żywe oraz tego, jak się wtedy brunet czuł, ale jednocześnie złapał się na tym, że zaczął wyczekiwać na wizytę blondyna, a syrop waniliowy miał pod ręką.
Aczkolwiek do tego absolutnie głośno się nie przyzna.
Odłożył swoją kawę, gdy jeszcze jakiś klient domówił przed blondynem kolejne zamówienie. Gilbert przytaknął, dając znać, że usłyszał i od razu zaczął je wykonywać. Czuł na sobie spojrzenie znanego mu imprezowicza, gdy zaczął robić kawę, ale uparcie je ignorował, jakby wcale nie poczuł przypływu ciepła na polikach.
Zamówienie zostało wykonane, a Gilbert mógł przyjąć kolejne, od blondyna, która również sprawiał wrażenie zdecydowanego tego, co chce, aczkolwiek Hargreeves wiedział, co zaraz zamówi.
Flat White z syropem waniliowym.
Z trudem powstrzymał mały uśmiech tryumfu, gdy usłyszał to, czego się spodziewał.
- Proszę zaczekać chwilę - rzucił typową formułkę na ugłaskanie klienta i zaczął robić kawę oraz przygotowywać brownie. Musiał przyznać, że doceniał kulturę osobistą blondyna, ale czuł się trochę dziwnie, gdy nagle stał się kimś, do kogo mówi się "dzień dobry".
Z dystansem.
I dobrze! Tak powinno być! Powinni utrzymywać uprzejmy dystans, typowy dla relacji typu pracownik - klient. Z nich dwóch, tylko on pamiętał, to co się działo między nimi na imprezie, więc był wręcz nieznajomym dla blondyna...
- Proszę! - postawił przed starszym chłopakiem ładnie przygotowaną kawę z karmelowym brownie z dużą ilością bitej śmietany. Gilbert miał nadzieję w duchu, że nie upaćkał się nią. Co jak co, ale słodki krem był niewdzięcznym narzędziem do pracy. - Wiesz... chyba nie ma między nami, aż tak dużej różnicy wieku, by mówić sobie "dzień dobry". Wystarczy "hej, Gilbert! To co zawsze" - uśmiechnął się lekko i swobodnie, jakby zaproponował to od niechcenia i właśnie wcale nie czuł, jak nagle serce szybciej mu zabiło z nerwów, że się zaraz zbłaźni, a w głowie nie powtarzał sobie jak mantry idioto, co ty odpierdalasz?!.
Cóż, naprawdę nie wiedział, co w niego nagle wstąpiło, ale kości zostały rzucone i zaraz się okaże czy się wygłupił, czy raczej nie. Niby nie było końca świata, jeśli rzeczywiście tak, ale wciąż... wciąż miał nadzieję, że nie.
Ech, może i Raine miała problemy z robienie wzorów na kawie, ale była znacznie lepsza w kontaktach z klientami.

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
ODPOWIEDZ