lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
znów się przenosimy, tym razem z ulicy!

Piętnaście minut później stali już na progu mieszkania. W drzwiach przywitała ich pani Hale, odruchowo pytając dlaczego wrócili tak szybko. Żadne z nich nie kwapiło się do odpowiedzi, a ona widząc ich twarze - jego zakrwawioną, jej opuchniętą od płaczu - nie drążyła tematu. Aimee przywitała się z kobietą całusem w policzek, a potem poprosiła, żeby ta zajęła się jeszcze przez chwilę Eliottem i dała im czas na doprowadzenie się do porządku. Patricia nie protestowała.
"Wiem, że nie znosisz, kiedy jestem taka nadopiekuńcza, troskliwa. Kiedy się o Ciebie martwię" zaczęła cicho, tuż po tym jak wepchnęła go do łazienki. "Nazwij mnie nadgorliwą, wykrzycz, że jestem wrzodem na tyłku, ale nie. Nigdy z Ciebie nie zrezygnuję. Nigdy, słyszysz? Zawsze będę o Ciebie walczyć" dodała bojowym tonem. Mógł ją odpychać, trzymać na dystans, robić wszystko, co tylko przychodziło mu do głowy, aby ją zniechęcić ale ona go znała. Dostrzegała w nim dobro. Widziała Erica Miltona, mężczyznę, którego kochała, z którym założyła rodzinę. Nie tego, który miesiącami ją oszukiwał, ani tego, który stracił nad sobą panowanie po awanturze w winiarni. Jej Erica.
"Właśnie dlatego, powiem Ci jak będzie. Przestaniesz się zadręczać tym, co się stało. Nie będziemy o tym dzisiaj rozmawiać, zajmiemy się tym jutro. Na chłodno. Kiedy emocje opadną" oznajmiła, patrząc na niego uważnie. Jej plan był całkiem niezły, ale zakładał to, że luby będzie z nią współpracował, istniał więc spory margines błędu, że coś się nie uda, a wszystko posypie się jak domek z kart. Miała jednak nadzieję, że jej pewność siebie go przekona. "Teraz rozbierzemy Cię, zmyjemy z Ciebie zaschniętą krew, a kiedy wyjdziesz spod prysznica, opatrzę Ci rany. I gówno mnie to interesuje, że jesteś dużym chłopcem i możesz zrobić to sam" zastrzegła od razu. Chciał się z nią kłócić? Proszę bardzo. I tak miała zamiar postawić na swoim i się nim zająć, tak dobrze jak tylko potrafiła. "Jeśli starczy Ci sił spędzimy wieczór z Eliottem. Który bezwarunkowo Cię kocha. I dla którego jesteś największym bohaterem" uśmiechnęła się lekko. Dla synka nie miało znaczenia to, że jego ojciec nie jest ideałem - liczyło się tylko to, jak bardzo się starał. Że był obecny. "Chodź" poprosiła miękko, a kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki pomogła pozbyć mu się koszuli i spodni. "Powiedz, jeśli będzie bardzo bolało, okej?" gdy znalazł się pod strumieniem letniej wody, nabrała na dłoń odrobinę żelu pod prysznic i ostrożnie zaczęła wcierać go w jego nagie ciało. "W porządku?"

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Wkurwiało go wszystko. To, że się do niego tuliła, chociaż całe jego ciało było zdystansowane i spięte, i wręcz krzyczało: “odejdź ode mnie, zostaw mnie, nie chcę cię”. Próbował ją odepchnąć, ale to nie przynosiło efektu. Ale wyrwał rękę. Swoją litością doprowadzała go do szaleństwa. Wolałby, żeby pobiła go, odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie chciał jej teraz, najzwyczajniej w świecie nie chciał. Marzył tylko o tym, żeby być sam. Ale z każdą mijającą sekundą jego siły topniały, a energia parowała z najmniejszego pora w skórze, pozostawiając po sobie bezsilne otępienie. Bez oporu dał się wpakować do taksówki, choć celowo wcisnął się w najbardziej odległy kąt tylnej kanapy, byleby jak najbardziej zdystansować się od Aimee, ale to też nie pomagało. Nie miał siły, żeby jej odepchnąć.
Jakimś cudem wtoczył się po schodach do ich mieszkania. Nie odezwał się słowem widząc Patricię. Poszedł do łazienki, ale nie zamierzał z nią absolutnie współpracować. Jeśli chciała go rozebrać, proszę bardzo.
- Więc dlaczego to robisz, skoro wiesz, że tego nienawidzę?! - wycharczał chrapliwie na to jej “wiem, że nie znosisz…”. Ale znów chciał ją skrzywdzić. Nie zasługiwał na takie traktowanie, więc nie dopuszczał do siebie myśli, że ktokolwiek mógłby o niego zadbać w takim momencie. Nikt nigdy nie dbał, dlaczego nagle miałoby się to zmienić? Wietrzył w tym podstęp. - Jeśli chcesz mi pomóc, robisz to źle - warknął wchodząc pod ten prysznic. Zamiast pomóc, ten uspokajający głos go kurwiał. Chciał się zaśmiać, ale nie miał na to siły, więc tylko prychnął. Oczywiście, łatwo jej było powiedzieć, kiedy to nie ona toczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą.
Przestań, Aimee, kurwa, przestań mówić! Rozsadzało mu to głowę, ale nie miał siły, żeby zaprotestować bardziej aktywnie, więc dał się wepchnąć pod ten prysznic. Letnia woda spadająca strumieniem na głowę powróciła go nieco do żywych. Rozsmarowany przez Hale żel pod prysznic drażnił jego rany, które piekły nieprzyjemnie, a poobijane miejsca dopiero teraz zaczęły boleć. Nie chciał być tak blisko Aimee. Jedyne o czym marzył, to zniknąć. Na kilka dni, żeby się uspokoić w samotności. Bez tej troski, której nie rozumiał. A przez to nie chciał.
- A mnie nie gówno interesuje to, co wydaje ci się, że jest dla mnie najlepsze. Bo właśnie wydaje ci się. Sam sobie poradzę - warknął znów zły. Wyszedł spod prysznica, owinął się szczelnie ręcznikiem wokół bioder bez spłukiwania z siebie piany. Narzucił na plecy szlafrok, bo nie chciał, żeby Aimee na niego patrzyła. Nie planował w żaden sposób opatrywać tych ran, a nagość przy niej po raz pierwszy w życiu go krępowała. A ona dalej brnęła w swoje. - Kurwa, co jest z tobą nie tak?! - krzyknął w desperacji za nic mając w sobie, że w pokoju obok znajduje się jego niedoszła teściowa razem z synem, który o tej porze powinien spać. Ale nie obchodziło Erica czy śpi, czy jednak nie. Ani to, czy zbudzi go swoim krzykiem. - Nie chcę twojej troski, nie chcę twojego zaangażowania, rozumiesz?! Nie chcę! - wrzasnął po raz ostatni i schował twarz w dłoniach, a słone łzy zaczęły mieszać się z krwią i potem na skórze, co tylko piekło jeszcze bardziej.

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
Dlaczego to robiła? Dlaczego pomagała mu, mimo że nie chciał? Świetne pytanie - gdyby tylko był w stanie ją zrozumieć na pewno by mu odpowiedziała, a tak, zasznurowała usta w wąską kreskę i nie odzywała się ani słowem, mierząc go wzrokiem. Sama niejednokrotnie była w dołku. Od najmłodszych lat walczyła z zaburzeniami odżywiania, będąc nastolatką zaczęła eksperymentować z narkotykami, co mając dwadzieścia kilka lat okazało się dość poważnym problemem. A jeśli dodać do tego nieustannie źle lokowane uczucia, problemy z facetami... To było dużo jak na jedną osobę. Podobnie jak i Eric, ona też miała swoje demony. I walcząc z nimi, często wydawało się jej, że robi to dobrze, a tak naprawdę czyniła sobie jeszcze większą krzywdę. Dzięki pomocy Daniela oraz Penny udało się jej stanąć na nogi, nabrała dystansu - przez co teraz była w stanie stwierdzić, że Eric się pogubił. Stracił jasność widzenia. Był zły, sfrustrowany. Wolał, żeby trzymała się od niego z daleka. Odpychał ją wszystkimi siłami. Wydawało mu się, że potrzebował samotności, że kiedy się od niej odetnie wszystkie problemy znikną. Aimee wiedziała jednak, że tak się nie stanie i że z tym, co siedziało we wnętrzu jego głowy nie upora się w pojedynkę. Bo to nie ona, to on ciągle wracał do przeszłości, świadomie czy nie, uważał że nie zasługuje na nią i na jej dobroć. Musieli to przepracować. Razem.
Uśmiechnęła się do niego blado, kiedy wchodząc pod prysznic odwarknął, że robi to źle. Może nie było to miłe, przyjemne i komfortowe, ale robiła to dla jego dobra. Zresztą, podobno to gorzkie lekarstwo działa najlepiej. Nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać. Właśnie dlatego nie reagowała na dalsze zaczepki. Nie kłóciła się, nie próbowała przeforsowywać swoich racji. W ciszy zmywała z jego ciała zaschniętą krew, pozwalając, aby woda robiła całą resztę.
A mnie gówno interesuje to, co wydaje ci się, że jest dla mnie najlepsze. Bo właśnie wydaje ci się. Sam sobie poradzę - trafiła kosa na kamień. Miał (nie)szczęście, że Hale choć delikatna i wrażliwa, nie była strachliwa i nie bała się jego krzyków, protestów i wrzasków. Była równie, jeśli nie bardziej uparta i nie poddawała się tak łatwo. Kiedy walczyła to do końca. A tutaj miała, o co walczyć. O niego, o nich, o ich rodzinę. Mieli roczne dziecko, nie mogli sobie pozwolić na kryzysy egzystencjalne ciągnące się całymi miesiącami. Eliott potrzebował taty, a ona partnera, kogoś, w kim mogła mieć oparcie, na kim polegać. Z tego powodu z nagłym załamaniem lubego miała zamiar poradzić sobie szybko, wszelkimi dostępnymi spodobami.
Zamrugała gwałtownie, gdy w jakimś nagłym przypływie energii zebrał się w sobie i podniósł na nią głos o dwie oktawy, krzycząc tak głośno, że aż rozbolały ją bębenki. Jeśli tak chciał zużyć resztkę swojej siły, proszę bardzo. Teraz tylko kwestią czasu było, aż jego powieki zrobią się ciężkie jak z ołowiu, a on sam zaśnie skulony jak dziecko.
"Dlaczego nie?" zapytała że ściśniętym gardłem. Chyba nigdy nie widziała go płaczącego - ten widok poruszał ją do granic możliwości. Nie mogła się jednak teraz rozklejać. Potrzebował jej, nawet jeśli wciąż nie dopuszczał do siebie tej myśli. "Kocham Cię, a Ty kochasz mnie. Czy gdybym przechodziła przez coś takiego zostawiłbyś mnie samą? Odszedłbyś? Tak po prostu dał mi święty spokój, zamiast przynajmniej spróbować pomóc?" zapytała łagodnie, podchodząc bliżej niego. Objęła go ostrożnie ramionami i pozwoliła mu się wypłakać na swojej klatce piersiowej. Trzęsł się niemiłosiernie, próbował wyrywać, ale nie puściła uścisku. "Kocham Cię. Kocham, słyszysz? Kiedy to mówię mam na myśli Ciebie, całego Ciebie. Nieidealnego, potłuczonego. Mojego. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z rzeczami, które są piękne, ale też z tymi, które są naprawdę paskudne" zapewniła cicho, glaszcząc go po włosach. Poznała go w najgorszych możliwych okolicznościach, podczas nieudanej próby samobójczej, która mało brakowało, a skończyłaby się przypadkową śmiercią ich obojga, gdy Hale poślizgnęła się na betonie za barierką. Kiedy po paru miesiącach znajomości wyszło, że ją okłamywał, że nie zawsze był z nią szczery i że za uszami ma więcej niż by przypuszczała, wysłuchała go, zrozumiała, wybaczyła. Nigdy nie oceniała go za to, kim był i jakie decyzje podejmował. Mógł liczyć na jej stuprocentowe wsparcie. "Nie musisz niczego przede mną ukrywać. Nie musisz mnie od siebie odpychać. Wszystko zniosę" dodała miękko. Jeśli to był powód, dla którego nie chciał jej w pobliżu, miała nadzieję, że tymi słowami rozwieje wszelkie jego wątpliwości.
"To co wcześniej powiedziałeś, że wiesz lepiej, że poradzisz sobie sam. Kochanie... Ja wiem, że sobie poradzisz. Jesteś silny. Chodzi o to, że nie musisz tego robić sam. Masz mnie" szepnęła, szybkim ruchem ręki wycierając własne, mokre od łez policzki. "Pozwól mi o Ciebie zadbać. Zasługujesz na to, żeby się ktoś o Ciebie zatroszczył" ucałowała to w czółko, a potem korzystając z tego, że chwilowo przestał się opierać zaprowadziła go do sypialni i usadzila na łóżku. Wracając się po apteczkę spojrzała się jeszcze przez ramię, czy aby na pewno luby jej nie odlatuje i dwie minuty później już przy nim klęczała, przemywając drobne rany wodą utlenioną.

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Oczywiście, że był przekonany, iż nie zasługiwał na nic dobrego. W takich momentach - ciężkiego kryzysu, do którego nie umiał się przyznać, i z którym na siłę walczył, nie dopuszczając do siebie myśli, że znów mógłby pogrążyć się w tej beznadziei - myślał jedynie o tym, co złego w życiu dokonał. Było tego tak dużo, myśli ogromnym wodospadem zalewały jego umysł, jakby tylko wokół tego kręciło się jego życie. Jakby ostatni rok nigdy nie miał miejsca. Jakby nigdy nie zrobił niczego dobrego. A całe “dobro” było nie czystym i bezinteresownym, a “koniecznym” dla osiągnięcia jakiegoś nadrzędnego celu. “Złego” celu. Nie umiał patrzeć na siebie inaczej, a im więcej “czysta” Aimee do niego mówiła, tym większe obrzydzenie czuł dla samego siebie. Nie zasługiwał na troskę od największego parszywca, co dopiero od kobiety, która była “dobra” sama w sobie.
I tak jak wkurwiało go to, jak do niego mówiła tym swoim słodkim i wyrozumiałym głosikiem, tak chyba jeszcze bardziej wkurwiało go to, jak milczała, pozwalając mu się wyżyć w postaci słów. Nie miał już siły fizycznej na większe demolowania, psychicznej chyba również nie miał. Ale to była też ulga - na to przecież zasługiwał. Na olewanie. Odtrącenie. To właśnie Aimee powinna zrobić.
Niestety, nie tym razem. To jej “kocham cię” pełne zaangażowania, pełne szczerego oddania i poświęcenia, jeszcze bardziej rozedrgało Erikiem i targnęło silniejszym szlochem. Miał ochotę krzyczeć “za co?!”, znów miał ochotę wyzwać ją od idiotek bez żadnego instynktu samozachowawczego w obliczu zagrożenia, ale nawet na to nie miał już siły, bo wraz z wodą i chłodem po wyjściu spod prysznica, zalała go tylko bezradność. Przerażająca bezsilność, z jakiej nie potrafił się wyrwać, choć jej nie akceptował. Teraz, siedząc na brzegu wanny, Eric czuł się tak, jakby był obserwatorem własnego życia, którym kierował ktoś inny. I ten obserwator chciał, żeby Aimee go przytuliła. Sobowtór będący wewnątrz wydarzeń myślał tylko o tym, żeby zostać sam.
Jej ciepły dotyk na włosach wyciągnął kolejny kurek sprawiając, że łzy ciekły i ciekły znacząc na policzkach niewysychające strużki. Nie podnosząc głowy objął ją w pasie i przytulił zapłakaną twarz do jej brzucha. Wiedział, że ona wszystko zniesie. Była silniejsza od niego, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Tylko że dobijała go myśl, iż to on - on!, mężczyzna, na którym powinna polegać, a nie być jego kotwicą trzymającą go z rzeczywistością - raz za razem ją zawodził i sprawiał, że musiała to znosić. Zamiast dawać jej spokojne życie, tylko przysparzał zmartwień. Zmuszał do poświęcenia, na które nie musiała się zgadzać.
A jednak się zgadzała. I trwała przy nim mimo wszystko. Nie potrafił tego zrozumieć, a to wywoływało niepewność. Ufał jej, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wiedziała o nim niemal wszystko. Także o jego przeszłości, nawet jeśli niektóre jej aspekty przedstawił bez wchodzenia w szczegóły. Czym innym było jednak zaufanie w momentach, kiedy wszystko było dobrze albo kiedy to ona potrzebowała jego, a czym innym dopuszczenie jej tak blisko w stanie, gdy nie był pewien samego siebie. Kiedy to on potrzebował… nawet nie wiedział czego potrzebował. Wiedział czego nie potrzebował. Troski, wsparcia, pomocy. A jednocześnie myśląc o tym był pewien, że chce, aby ktoś wreszcie - po ponad trzydziestu latach - się nim zaopiekował.
Nie wiedział, kiedy znaleźli się w sypialni. Nie mógł wydusić z siebie słowa przez zaciśnięte gardło, ale już nie płakał. Wpatrywał się tępo w jej dłonie sprawnie zajmujące się jego skaleczeniami i bez najmniejszego grymasu bólu czy niezadowolenia pozwalał się opatrywać. Żołądek wciąż zaciskał mu się w supeł na myśl, że w trakcie szamotaniny z Trevorem mógł ją uderzyć, ale nawet ta świadomość nie wycisnęła z jego ust żadnych przeprosin. Tylko patrzył na nią oczami tak rozbitymi i tak szukającymi nie tyle zrozumienia, co wsparcia. Uszanowania tego, co czuje bez zapewniania, że “będzie dobrze”. Kiedyś może będzie. Ale “tu i teraz” nie było dobrze i Eric miał gdzieś to, co “będzie”. Ona była przy nim właśnie w tym momencie. I nie mógł uwierzyć, że otrzymał to właśnie od tej kruchej kobiety, która - sama mając w sobie tyle własnych demonów - potrafiła uciszyć także te należące do Miltona.

/zt

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
ODPOWIEDZ