Sprzedawca — THINGS FROM ANOTHER WORLD
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
I love to watch the castles burn.
#1
You got a fast car
I want a ticket to anywhere
Maybe we can make a deal
Maybe together we can get somewhere
Any place is better
Starting from zero got nothing to lose
Maybe we'll make something
Me, myself I got nothing to prove.


Stary, nieco porysowany Pick-Up uniósł się na jednym ze wzniesień nierównej ulicy, przemierzając przez Pearl Lagune. Samochód swoje przeszedł - najpierw służył przez wiele lat Państwu Love, później został oddany w mniej kompetentne i niecierpliwe ręce ich syna. Łożyska trochę piszczały, fotele były wysiedziane, ale Elio kochał tego grata równie mocno jak ułożony teraz na tylnym siedzeniu sprzęt fotograficzny, który kupił za uciułane przez kilka miesięcy pieniądze. Radio działało bez zarzutu, wypełniając kabinę klimatyczną muzyką, do której Love pomrukiwał trzymając między wargami nieodpalonego papierosa.
Przejechał tą bryką większość Australii - była niezawodna, a przyczepa była świetnym zastępstwem kanapy; kiedy miał dni typowego romantyka, rozkładał tam koce, poduszki i na wypizdowiu jarał blanty patrząc w gwiazdy. Czasami sam, czasami z kimś.
Elio nienawidził siedzieć w miejscu. Wiedziała to jego rodzina, wiedzieli to jego przyjaciele; stagnacja działała na niego jak gwóźdź do trumny, więc nigdy nikogo nie dziwiło, kiedy nagle pakował torbę i ruszał gdzieś, gdziekolwiek, byle jak najdalej od nie tak wielkiego Lorne, którego wszystkie kąty znał już na wylot. Najpierw działał - później myślał. Właśnie taki był Elio Love, który teraz o trzeciej nad ranem zatrzymał się przed jednym z domów, gasząc silnik i jednocześnie wygrzebując z kieszeni telefon komórkowy.
Śpisz?
Wystukał naprędce wiadomość i wysiadł z samochodu, opierając się ciężko o jego karoserie. Głupie pytanie, był środek nocy, ludzie odbywali w tym czasie drugi sen albo uprawiali namiętny seks. Może siedzieli przez bezsenność nad ulubionym serialem lub książką. Ulica była cisza, pusta, idealna na rozpoczęcie dłuższej trasy do miejsca, które jeszcze nie zostało skreślone krzyżykiem na papierowej mapie w jego schowku.
Znajomość z Gilbertem była raczej wczesna; znali się od czasu jednego z wydarzeń na rzecz Aborygenów, kiedy to Elio dostał zlecenie na porobienie kilku sensownych zdjęć, a Hargreeves okazał się istną studnią wiedzy na temat ich społeczności.
Love nie do końca pamiętał jak dokładnie do niego zagadał - chyba było to zwykłe cześć, ale po upaleniu poprzednio mocnego blanta, mógł równie dobrze od razu zaproponować mu wspólne zielsko i długie rozmowy do późnej nocy. Elio uciułał podstawowe informacje - Gillie był młodszy, był baristą i miał w głowie całkiem sporo, co było miłym zaskoczeniem.
Później spotkali się, gdy Love dostarczył mu pizzę.
Później w jednej z bibliotek, kiedy szukał kolejnego przewodnika po Europie.
Ostatecznie ze zlepków krótkich rozmów, wymiany numerem telefonu i jednym, czy dwoma wyjściami, utworzyła się między nimi przyjemna, koleżeńska relacja, w której Elio wysyłał Gilbertowi zdjęcia z podróży, w zamian dostając zdjęcia kotów, którymi Hargreeves zajmował się w schronisku.
Ale to pierwszy raz, gdy Elio zjawił się pod jego domem, chcąc porwać go na wycieczkę, co uznał, za kolejne wbicie levelu w ich znajomości i może dosadniejsze pokazanie młodemu znajomemu swojej największej pasji.
Jestem pod Twoim domem. Mam kawę w termosie i pizzę, więc jak się nie pośpieszysz, będzie całkowicie zimna.
Wysłał kolejną wiadomość. A póżniej szereg wiadomości z emotkami, mając nadzieję, że dobudzi to Gilberta i zmusi do tego, by chociaż wyjrzał przez okno.
Odpalił papierosa, zaciągając się mocno dymem i przeciągnął się jak kot, poprawiając pogniecioną, znalezioną na szybko koszulę w palemki.
Czeka Cię przygoda życia, do jutra będziesz w domu. Może
Uśmiechnął się i z ostatnią wiadomością schował telefon do kieszeni, strzepując popiół pod nogi.
Im dłużej Hargreeves zwlekał, tym większe prawdopodobieństwo, że Elio zacznie śpiewać, albo rzuci kamieniem w jego okno jak w filmowej scenie. Mógłby się wdrapać po gzymsie, ale żaden z niego kaskader - najpewniej skończyłoby się to wizytą na pogotowiu, czego wolał uniknąć.
I gdy dopalił już papierosa, będąc w połowie kolejnego, drzwi otworzyły się, a Elio posłał w ich stronę szeroki, pogodny uśmiech, poprawiając na głowie czapeczkę z logiem Uber Eatsa.
- To jak? Jedziesz ze mną, czy się cykasz?

Gilbert Hargreeves
powitalny kokos
Pharsa
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To była wyjątkowo ciepła i parna noc, taka, którą zazwyczaj Gilbert przeznaczał na samotne spacery po mieście. Może nie odnajdywał nowych miejsc, ale przynajmniej miał swoje prywatne, intymne momenty z Lorne Bay, które wyglądało zupełnie inaczej po zachodzie słońca.
Dzisiaj został w swoim pokoju, a dokładniej siedział przy zgaszonym świetle, a jedynym źródłem światła był laptop, na którym przeglądał z nudów jakieś filmiki. Okno było otwarte na oścież, by dać chociaż trochę większą ochłodę, o którą było trudno podczas australijskiego lata.
Nie mógł spać. Gilbert nie był pewien czy to ze względu na temperaturę, czy po prostu miał jedną z tych nocy, podczas której przewracał się z boku na bok w łóżku, by ostatecznie pozostać na plecach i patrzeć nieostrym spojrzeniem w sufit, zagubiony w swoich myślach. Mogło to być to i to, bo niejednokrotnie Hargreeves, który zazwyczaj ignorował swoje emocje i nieprzepracowane traumy, był zalewany przez falę myśli i był przytłoczony przez poczucie osamotnienia.
I prawdopodobnie dzisiaj to była ta jedna z wielu nocy.
Gilbert już od jakiegoś czasu siedział przy laptopie, przeglądając filmiki o jakiś kotkach i pieskach, mając nadzieję, że chociaż to poprawi mu trochę humor, a nawet jeśli nie dadzą radę tego zrobić, to pomogą przetrwać mu do momentu, w którym zmęczenie zmorzy go. W tym wszystkim cieszył się, że chociaż nie miał jutro pracy, więc nie przyszedłby do niej jak zombie.
Zignorował dźwięk silnika samochodu, który przejeżdżał blisko jego domu i też niedaleko niego się zatrzymał. W ogóle nie przyszło mu na myśl, że ma pod domostwem swojego kolegę - Elia. Obstawiał raczej za sąsiadem, który wracał późno do mieszkania. Nagle jego telefon zaczął wibrować, informując chłopaka, że dostał wiadomość. Zmarszczył brwi, zaskoczony, że ktoś mógłby do niego pisać o tak później porze. Odblokował komórkę i zobaczył, że napisał do niego fotograf.
"Śpisz?" Cóż, to było dobre pytanie.
"Tak", odpisał, oczywiście kłamiąc i odłożył komórkę na bok, nie spodziewając się większej ilości wiadomości.
Lubił Elia, ale barista nie miał sił i ochoty na nocne rozmówki, woląc jakoś zmęczyć się durnymi filmikami lub innymi rzeczami, więc liczył na to, że nie zostanie nagle zasypany toną pytań od niego. Co prawda jeszcze nie znał na tyle dobrze fotografa, by móc powiedzieć czy jest typem osoby, która wysyła całą galerię najdziwniejszych memów o trzeciej w nocy, ale Gilbert wiedział już, że go lubi. Miał ciekawą osobowość i również był ciekawy świata, a przynajmniej tak uważał Hargreeves, gdy napotkał młodego mężczyznę na spotkaniu na rzecz Aborygenów i autentycznie dopytywał o ich kulturę. Po kilku kolejnych, przypadkowych najściach na siebie, a ostatecznie wymianie numerów, okazało się, że Elio miał zamiłowanie do podróżowania. Hargreeves chętnie pytał o jego przygody, nie ukrywając tego, że robiło to na nim wrażenie. Niestety nie mógł się pochwalić podobnym, dlatego wysyłał coś z czego najbardziej był dumny, czyli jego uczestnictw w wolontariatach, szczególnie tym w schronisku i tego, jak niektóre zwierzaki ładnie się wyleczyły z ran uzyskanych podczas ulicznego życia przybłęd. Jeszcze chętniej dzieliłby się dobrymi wieściami, że jakiś podopieczny został zaadoptowany, ale niestety te sytuacje zdarzały się rzadziej.
Poza tym, wszyscy mieszkańcy schroniska byli po prostu uroczy, ot.
Jednak był trochę zdumiony tym, że Elio wciąż miał ochotę utrzymywać z nim kontakt, kiedy wyraźnie daleko mu było do typa lekkoducha i spontanicznego podróżnika. Gilbert nigdy nie uważał siebie za oszałamiająco ciekawą personę - miał całkowicie normalne plany na życie, chodził do normalnej roboty, a jego jedynym, pewnym odstępstwem od normalności były zainteresowanie miejskimi legendami, kryptydami i to, że nie bał się odwiedzać ewentualnie niebezpiecznych miejsc. Tak poza tym, to był zwykłym, nudnym, poukładanym nastolatkiem, ze swoimi mniejszymi i większymi problemami i usilnie unikającym zmierzenia się z własnymi emocjami oraz traumą, jak większość ludzi.
Więc czemu Elio wciąż do niego pisał, tak jak teraz i chciał z nim spędzać czas? To stanowiło zagadkę dla Gilberta.
Kolejna wiadomość spowodowała, że chłopak otworzył szerzej oczy, zaskoczony. Momentalnie przypomniał sobie, że słyszał nadjeżdżający samochód pod okolice jego domu. Nie odpowiedział, trochę zdumiony tym, co się właśnie działo i walczący z własnymi myślami, co powinien tak właściwie zrobić.
"Czeka cię przygoda."
Jaka znowu przygoda?
- Kurwa... - jęknął, wyjątkowo zmieszany. Była trzecia w nocy, nie mógł spać i właśnie pod jego domem czekał Elio z pizzą i kawą, zapraszając go na przygodę. Zdecydowanie powinien zachować się jak odpowiedzialny człowiek, którym był. Powinien uprzejmie odmówić lub znaleźć nawet jakąś wymówkę, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie rozsądne jest jechać w środku nocy z kimś, kogo tak właściwie się nie znało i nawet nie podał żadnej konkretnej lokalizacji, do której jechaliby.
Powinien...
- Ugh, pieprzyć to! - westchnął sam sam siebie i szybko poszedł tylko przebrać spodenki od piżamy w brązowe szorty. Zamknął laptop, z biurka zgarnął telefon, na którym miał zaspamowane emotkami od Elia i w biegu wziął swój plecak ze swoimi rzeczami. Zszedł cicho na dół, wprawiony w tym, żeby nie obudzić swojej mamy i nawet nie zasznurował trampek, tylko wyszedł z domu.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, spojrzał na Elia z wyraźnym wyrzutem, że właśnie udało mu się go wyciągnąć w środku nocy na jakąś przygodę życia i do tego jeszcze użył nieczystych zagrywek w postaci jego ulubionego napoju i jedzenia. Jakby, co on tak właściwie sobie myślał? Tak nie można!
I wcale nie podobało mu się to, że Love wyglądał na tak zadowolonego.
Palant!
- Gdzie ta pizza i kawa? - stęknął, pokonany, ale ostatni raz spojrzał na swojego kolegę z wyraźnym wyrzutem i wrzucił swój plecak na tylne siedzenie. Bezceremonialnie wpakował się na fotel pasażera, zgarniając dla siebie całą pizzę i czekając, aż Love zajmie miejsce kierowcy.
- Dokąd tak właściwie jedziemy? - zapytał, dając ostatecznie znać, że zgadza się na tę wyprawę. Cóż, skoro ostatecznie wygodnie rozsiadł się z jedzeniem i kawą, to tak łatwo stąd nie wyjdzie.

Elio Love
ambitny krab
Bojka#6766
Sprzedawca — THINGS FROM ANOTHER WORLD
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
I love to watch the castles burn.
Jeśli chodziło o Love, pewne były dwie rzeczy - na pewno dostarczy gorące jedzenie na czas, bo jego hulajnoga nigdy nie zawodziła. I po drugie, z pewnością nie było mu przykro, za wyrwanie z ciepłego łózka znajomego, w środku parnej nocy, by pojechać po prostu przed siebie, nie mając jeszcze określonego i szczegółowego planu.
Miał za to pełen bak, dobry nastrój i całkiem dobre zielsko, które hodował jego przyjaciel, co pozwalało mu wierzyć, że to będzie jedna z tych naprawdę dobrych, wartych zapamiętania podróży.
Więc gdy zobaczył minę Gilberta, uśmiechnął się tylko mocniej, przesunął daszek czapki w tył i skinieniem głowy zaprosił go do środka wywietrzonego auta, gdzie na lusterku wesoło kiwały się pluszowe kostki, zagraniczne breloczki i inne drobiazgi, jakie tylko udało mu się zdobyć podczas licznych eskapad.
- Termos jest pod siedzeniem, pizza z tyłu. Doceń, szukałem po całym mieście całodobowej pizzerii - rzucił wesoło, siadając na miejscu kierowcy, a fotel wydał z siebie charakterystyczne skrzypnięcie.
Wyjechał z domu godzinę temu; zaraz po tym jak o pierwszej obudził się z podekscytowaniem i pomysłem na wyjazd. Zdołał spakować najważniejsze graty, w tym nawet namiot i przekąski, zaparzył kawę. Dopiero później zrodził się pomysł zgarnięcia towarzystwa. Na szczęście lub nieszczęście dla Gilberta.
Postukał palcami lekko o kierownicę, patrząc w zamyśleniu przed siebie.
Dokąd tak właściwie jedziemy?
- Właściwie...- zaczął, pochylając się w stronę Hargreevesa, dosięgając palcami do schowka, który otworzył się cicho przedstawiając istny obraz nędzy i rozpaczy, burdel stulecia stworzony ze wszystkiego, co tylko można było trzymać w samochodzie. Wyciągnął mapę, klasycznie papierową, mocno pogniecioną, a nawet lekko podartą na rogach i rozprostował ją na kolanach towarzysza, między termosem, a kawałkiem ciepłej pizzy.
- Możesz wybrać - uniósł spojrzenie na twarz Gilberta i puknął palcem w szeleszczącą mapę.
Była misternie pozaznaczana. Kółkami - te oznaczały cel potencjalnej podróży lub fakt, że jeszcze nie zdołał tam dotrzeć. Krzyżykami, które ewidentnie oznaczały odhaczone miejsce. Były też znaki zapytania, jakieś dopiski (chujowo, świetnie, wrócę ).
- Myślałem, żeby pojechać nad jezioro, ma być świetna pogoda. Ostatecznie pojedziemy przed siebie - wzruszył ramieniem, kiedy wyprostował się i przełączył bieg, by zaraz ruszyć sprawnie spod domu Hargreevesa. - Możemy jechać gdziekolwiek. Właśnie o to chodzi, Gill. Żeby jechać - kontrolnie spojrzał w lusterko, ale nadal żaden samochód nie zjawił się chociażby w dalekiej odległości.
- Zamknij oczy i wyceluj - zaśmiał się, czując na sobie spojrzenie mężczyzny.
Czy był szalony? Tak, to też było bardziej niż pewne. Trudno było za nim nadążyć, może dlatego pomimo przystojnej aparycji, nadal nie znalazł nikogo, kto znosiłby jego wyskoki i absurdalne pomysły. Może też właśnie od tego uciekał - od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Był mistrzem omijana poważnych tematów i owijania w bawełnę, a jeśli grunt pod stopami robił się zbyt grząski - wsiadał do swojego Pick-Upa i jechał.
Trochę jak w tym momencie.
- Jezioro Modewarre - przeniósł szybko spojrzenie na mapę, a później z mapy na drogę. - To jakaś godzina drogi, jeszcze tam nie byłem. Co Ty na to? Nie za dużo jak na pierwszy, dziewiczy raz? - dokładnie pamiętał swoją pierwszą podróż. Pewnego dnia wstał i po śniadaniu uznał, że musi się wyrwać. Na dzień lub dwa. Spakował plecak, zabrał wszystkie fundusze i złapał stopa przy głównej ulicy. Tyle, że wtedy dzień, dwa zamieniły się w dwa tygodnie błądzenia po Australii, po barach, klubach, lasach i zabytkach. Kiedy nie miał pieniędzy, dorabiał przy drobnych pomocach domowych.
Wrócił jednak z podkulonym ogonem, bo było to ledwo po zakończeniu szkoły, a on nadal był na garnuszku rodziców.
Pamiętał, że bał się tylko przez chwilę. Ale kapiąc się nagi w jeziorach, chodząc boso po lasach i poznając nowych ludzi, łatwo było zapomnieć o strachu na rzecz niesamowitej wolności i adrenaliny. Kto wie, może zaszczepi to samo w Gilbercie?
Gilbert Hargreeves
powitalny kokos
Pharsa
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gilbert na pewno doceniłby tą niezawodność Elio. Kto by tego nie zrobił, gdyby ta cecha dotyczyła dostarczenia ciepłej pizzy na czas? Co do drugiego... Cóż, Hargreeves mógłby mieć pewne zastrzeżenia. Ostatecznie chłopak miał pracę, do której nie chciał przychodzić i przypominać zombie, a chciał ją wykonywać dobrze, bo zawsze, gdy się czegoś podejmował, starał się dawać z siebie wszystko. Dlatego pewnie będzie musiał zrobić pogadankę swojemu koledze, co do nagłego wyciągania go w środku nocy na przygody życia, tak bez zapowiedzi.
Jednak to może kiedyś, a teraz właśnie miał mieć swoje pierwsze koty za płoty i choć cała spontaniczność tej sytuacji była trochę czymś, co wychodziło poza sferę komfortu Gilberta, wciąż czuł się podekscytowany. Trochę wystraszony też. Mimo wszystko wciąż nie znał się dobrze z Love, a tu już zgadza się na jego pomysły wycieczkowe.
Nastolatek coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że zdecydowanie jakaś opatrzność czuwała nad nim, skoro nie obdarzyła go większym rozumem, skoro nawet po tylu wysłuchanych podcastach true crime, filmach i serialach, robił najgłupsze rzeczy.
Może jak już będzie lepiej się znał z Elio, będzie mógł zwalać swój brak rozsądku na niego?
- Och, kochany jesteś - mruknął sarkastycznie i przewrócił oczami, ale bez większego przekonania. Po prostu jeszcze trochę chciał pokazać swoje oburzenie, szczególnie, że Love wyglądał na kompletnie nieporuszonego i wielce zadowolonego z siebie.
Dąsy Gilberta przeszły, gdy wreszcie dorwał się do pizzy.
Zajadał się jedzeniem, czekając cierpliwie, aż dowie się, dokąd planował jechać Elio. Jednak znowu czekało go zaskoczenie, gdy nagle Love, rozkładając mu na kolanach mapę, stwierdził, że może wybrać.
Trybiki w głowie nastolatka trochę się przegrzały.
Jakby, Love nie prosił go o wiele i o coś niesamowitego. Problem polegał na tym, że Gilbert nie przepadał za podejmowaniem decyzji, bo potem martwił się czy wszystkim w grupie będzie ona pasować. Dlatego też wolał wybierać się na swoje wycieczki sam, bo przynajmniej wtedy nie stresował się tym, żeby każdy dobrze się bawił.
Dlatego też spojrzał z zdezorientowaniem na Elio, tak, jakby poprosił go o określenie ile diabłów zmieści na główce szpilki (w sensie, scholastycy w średniowieczu przeprowadzali takie debaty, ale Gilbertowi daleko było do filozofa). Na całe szczęście organizator całego przedsięwzięcia wybawił go z opresji wyboru.
- Okej - zgodził się, w duchu wzdychając z ulgą. I jak powiedział, tak zrobił. Tym o to sposobem trafił na Jezioro Modewarre, a chłopakowi aż zaświeciły się ogniki w oczach, gdy przypomniał sobie, z czym wiązało się to miejsce.
- Nie! Jest idealnie! Według legend to żyje tam potwór Bunyip - powiedział z śmiechem i prawie aż podskoczył na swoim siedzeniu. Czytał historie o tej kryptydzie, ale nigdy nie miał okazji, żeby wybrać się nad jezioro, w którym podobno żyje. - A nawet jak nie znajdziemy tam nic nadnaturalnego, to przynajmniej gwiazdy będzie ładnie widać - dodał, już wesoły i rozbudzony, a na pewno gotowy żeby zacząć jechać. I może to było dziwne, gdy nagle z marudy zrobił się największą entuzjastą wycieczki, że nawet nie skomentował uwagi o tym czy to nie za dużo, jak "na pierwszy, dziewiczy raz."
Innym razem trzepnie w kudłatą, ładną głowę Love.
Jednak Gilbert, pomimo początkowego oburzenia, co tak właściwie tu Elio robi i co on sobie wyobraża, tak nagle wyciągać go z pokoju, na pewno nie ukrywał podziwu dla odwagi swojego kolegi, że potrafił tak po prostu wsiąść i jechać przed siebie. Jasne, to była duża kwestia charakteru i sposobu bycia i jednym takie spontaniczne wyprawy przychodziły łatwiej. Niestety lub stety, Hargreeves należał do tej drugiej grupy i na wszystkie swoje wycieczki wolał się przygotować zawczasu. To też miało swoje zalety, aczkolwiek Gilbert średnio potrafił je docenić. Zdecydowanie robił większe oczy, gdy słyszał o przygodach Elio.
Ale hej! Właśnie pierwszy raz będzie mieć okazję, żeby uczestniczyć w pewnej codzienności młodego mężczyzny, tym samym mocno wychodząc ze swojej strefy komfortu.
Grunt, że miał pizzę, kawę i papierosy, o których chyba nie zapomniał...
- Czego słuchamy? - zapytał, gdy wreszcie samochód zaczęli jechać. Gilbert już sięgnął po kolejny kawałek pizzy i rozsiadł się wygodnie na miejscu pasażera, w półleżącej pozycji. Ugiął nogi i kolanami oparł się o schowek. - Może zobaczymy, co w nocnym radiu puszczają? - zaproponował, a z głośników poleciały pierwsze nuty Riptide Vance'a Joya.

Elio Love
ambitny krab
Bojka#6766
Sprzedawca — THINGS FROM ANOTHER WORLD
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
I love to watch the castles burn.
Na całe szczęście dla Gilberta, Elio nigdy nie przejawiał sadystycznych skłonności rodem z dokumentów Netflixa o seryjnych mordercach. Jasne, potrafił dać komuś w ryj, czasami się bił, a jeszcze innym razem przez tydzień chodził z podbitym okiem. Czasami szybciej mówił niż myślał, ale najczęściej sam z siebie nie szukał zaczepek. Dobry był z niego chłopak; do czasu, aż ktoś nie nadepnął mu na przysłowiowy odcisk.
Love ani zaskoczony, ani zmieszany nie był, widząc zdumienie swojego towarzysza przy wyborze celu ich podróży. To też wliczało się w jakieś jego jestestwo; lubił niewiadomą i przewrotny los, który był w stanie oddać w ręce takiego Gilberta, który teraz zajadał się pizzą na siedzeniu pasażera.
- Bunyip? - powtórzył, marszcząc brwi i na moment odrywając spojrzenie od drogi, by zerknąć na profil znajomego. - Nazwij mnie legendarnym ignorantem, ale nie mam pojęcia o czym mówisz - parsknął i zagryzł wargę, wzruszając ramieniem. Podróżował na oślep - bardziej od legend, mitów i historii, interesował go krajobraz, widoki i spokój lub wręcz przeciwnie; zgiełk. W tych swoich nagłych eskapadach pociągała go fotografia nieznanych rejonów, obcych twarzy, znajdowanie zakątków, w których mógł po prostu odetchnąć. Był gotowy na długi monolog ze strony Hargreevesa i pewnie właśnie te monologi i jego rozległa wiedza sprawiły, że młodszy chłopak stał się jedną z jego ulubionych osób do rozmowy. - Gdybym wiedział, zabrałbym rekwizyty z Ghostbusters, które zalegają w sklepie z komiksami - dodał wesoło, na oślep wyciągając dłoń, by sięgnąć po kawałek tłustej pizzy, klejącej mu się do palców.
Ostrożnie wziął kęs, ocierając kąciki warg kciukiem, podskakując lekko na lekkiej nierówności ulicy, którą przemierzali. Lubił jeździć nocą; zdarzało się, że po prostu błąkał się autem albo hulajnogą po mieście, podczas tych kilku godzin swojej bezsenności, podziwiając ciche i opustoszałe ulice. Lorne Bay było piękne, ale jednocześnie czuł się tu jak na łańcuchu i często owy łańcuch okazywał się dla niego za krótki.
Wzniósł spojrzenie na niebo i mruknął z aprobatą. Pogoda miała być niezła, przy odrobinie szczęście nie będzie zbyt wielu chmur, co oznaczało, że trafnie zabrał ze sobą koc, który może rozłożyć na tyle samochodu. Albo na trawie, oba scenariusze wydały mu się kuszące.
- Kumpel wspominał, że po drodze jest niezła knajpa - poinformował - może w drodze powrotnej możemy coś tam zjeść - trochę zaskórniaków nadal posiadał, wystarczająco do kolejnej wypłaty i tych małych przyjemności jedzeniowych, którymi lubił sobie dogadzać.
- Lady, running down to the riptide
Taken away to the dark side
I wanna be your left hand man
- zanucił do puszczonej piosenki, trochę fałszując, co chyba nie przeszkadzało mu bardzo, bo uśmiech poszerzył mu się jeszcze mocniej, a głowa pokiwała się w rytm refrenu. Nocny radiowy program nie miał wiele do zaoferowania; mroczne podcasty, ciężkie rockowe brzmienia, albo zapętlone, letnie kawałki, które wprawiały w odpowiedni nastrój.
- Daaaaalej - zawołał i przycisnął guzik, skacząc po stacjach, trafiając albo na ciche trzaski albo na nocne rozmowy spikerów. W końcu zrezygnował, wracając do poprzedniego top dwadzieścia, trafiając na pozycję siedemnastą. Caravan Palace "Miracle"
Przyśpieszył, kiedy wyjechali z centrum, kierując się boczną ulicą. Czuł auto, jakby było przedłużeniem jego ciała. Płynął, omijając każdą dziurę i nierówność, dopasowując idealnie tempo. Był pewnym kierowcą i tylko czasami brakowało mu odrobiny odpowiedzialności. Najczęściej, gdy jeździł sam.
- Masz coś jutro w planach? - zagaił, na wypadek gdyby musiał streścić ich wycieczkę; Tak jakby, nie spytał czy pracuje, czy może ma randkę albo ważne spotkanie. Dla Elio takie rzeczy nie istniały, jeśli w grę wchodziły wyjazdy. Miał też o wiele bardziej lekceważący stosunek do życia niż większość, o ile nie wszystkie znane mu osoby.

Gilbert Hargreeves
powitalny kokos
Pharsa
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oj tak, na duże szczęście Gilberta! W sensie, również dobrze można rzec, że i Elio miał sporo szczęścia, że i Hargreeves nie zaliczał się do zacnego grona miłośników morderstw. Znaczy tak, młodszy chłopak je lubił, ale w formie seriali, filmów, podcastów lub historii, żeby nie było! Co prawda znali się zbyt krótko, żeby mogli z pewnością stwierdzić, że "nie, ta osoba nie skrzywdziłaby muchy!", a i nawet gdyby byli na takim etapie znajomości, to zawsze mogło się okazać, że no... ktoś skrywa tajemnicę. Ostatecznie często słyszało się o mordercach, którzy długo nie dali się złapać policji, a gdy wyszło szydło z worka, wszyscy wokół byli tymi wielce zdziwienie, bo "przecież taki dobry człowiek!".
No, ale na całe szczęście chłopakom było daleko do takich morderczych zapędów... prawda? Najwyżej do mało rozsądnych.
- Bunyip to kryptyda z aborygeńskich wierzeń. Przedstawiano je z ogonem konia, płetwami i zębami morsa. Miała żyć w jeziorach, rzekach i atakować każdego, kto za bardzo zbliżył się do jego legowiska i właśnie akurat jedziemy do miejsca, uznane za jego potencjalne miejsce zamieszkania! - wyjaśnił entuzjastycznie, w ogóle niezrażony tym, że Elio nie kojarzył o czym Gilbert mówił i no, może nie powinien aż tak się cieszyć, że właśnie mają odwiedzić legowiska potwora, który atakuje każdego, kto zbliży się zbyt blisko. Oczywiście było to nieprawdopodobne, ale jak już mieli ginąć... to w ciekawy sposób, prawda?
- Na początku kolonizatorzy myśleli, że jest to jeszcze nieodkryty i niepoznany gatunek zwierzęcia, a obecnie uważa się, że legendy o Bunyip są oparte na wymarłym już diprotodonie - dorzucił, bo jeszcze tyle wiedział o tym fantastycznym, aborygeńskim stworzeniu, więc podzielił się swoją wiedzą, szczególnie, że Elio nigdy nie narzekał na gadulstwo Gilberta, gdy wkraczały te tematy, a jeśli Love nie był tym zainteresowany, to nawet nie dawał tego po sobie poznać.
- Następnym razem weźmiesz - zaproponował luźno, z śmiechem, insynuując, że tak w sumie nie miałby nic przeciwko kolejnej wyprawie z Elio. Może trochę wcześniej zaplanowanym, ale pewnie i tak pojechałby z nim, gdyby sprzedawca znowu nagle pojawił się przed jego domem, w środku nocy i zaproponował przejażdżkę. No, chyba że miałby na drugi dzień pracę, to raczej wtedy by zrezygnował, a przynajmniej tak Gilbert sądził, ale jak byłoby naprawdę? Cóż, grunt, żeby Elio nie połapał się, że darmowym jedzeniem można łatwo kupić baristę i będzie dobrze, o!
Racja, Lorne Bay miało w sobie wiele uroku, ale tak jak każde małe miasteczko, potrafiło być mocno wciągające. Hargreeves nie wiedział o co chodziło z niewielkimi miejscowościami, ale miały w sobie cos takiego, co sprawiało, że nawet po wielu latach mieszkania gdzieś, gdzie było o wiele więcej perspektyw, zdarzało się wracać to tej mieściny, która spełniała wystarczająco dużo wymogów, że nie można było narzekać, ale wciąż nie oferowała zbyt zanadto. Barista jeszcze nie wiedział czy gdzieś go poniesie daleko od domu czy raczej pozostanie blisko - i wolał o tym nie myśleć. Na razie skupił się na tym, że niedługo spróbuje dostać się na swoje wymarzone studia, a jak się to nie uda, to będzie dalej kombinował, by osiągnąć to, co chciał.
- Brzmi dobrze. A jakie jedzenie tam mają? - spytał, wyraźnie zadowolony z tego pomysłu, bo nawet jeśli pizza teraz była wystarczająca, to Gilbert nigdy nie narzekałby na większą ilość jedzenia. I tak prawdę powiedziawszy średnio go obchodziło, co serwują w knajpie poleconej przez znajomego Love. Znaczy, fajnie wiedzieć, ale barista i tak zje wszystko.
Gilbert uśmiechnął się, rozbawiony tym, jak Elio nagle zaczął śpiewać. Sam odruchowo kiwał się w rytm muzyki, coraz bardziej rozluźniony. Potem z uśmiechem obserwował, jak kierowca siłuje się z radiem, by trafić na coś, co mu podpasuje. Ostatecznie i tak leciała fajna piosenka, do której Gilbert zaczął kiwać głową.
- Nie, mam wolny dzień - przyznał, z wyraźną ulgą w głosie. Lubił swoją pracę, ale tak jak każdy - czasem po prostu chciał odpocząć. - Jedynie, co planowałem, to żeby podskoczyć do schroniska i pomóc tam przy zwierzakach, a tak to nic. A ty masz jakieś plany? - spytał, zaciekawiony czy Elio decydował się na takie spontaniczne wycieczki tylko wtedy, kiedy wiedział, że nie ma na drugi dzień pracy ani czegokolwiek czy też absolutnie mu to nie przeszkadzało i po prostu robił to, co chciał w danym momencie. I Gilbert coś czuł, że natura lekkoducha starszego chłopaka może powodować zaistnienie drugich sytuacji.
Hargreeves, gdy skończył jeść pizzę, sięgnął do kieszeni swoich szortów i z zadowoleniem wyczuł wymiętoloną paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął ją i otworzył okno po swojej stronie, bo i tak było dzisiaj zbyt gorąco i parno, żeby jechać z całkowicie domkniętymi szybami.
- Można w twoim samochodzie zapalić? Przy otwartym oknie? - spytał, bo ostatecznie Elio mógł sobie tego nie życzyć, a wtedy Gilbert grzecznie zaczeka, aż staną i wyjdą z jeepa.
Jeśli jednak mimo obaw dostał przyzwolenie, to barista odpalił swojego szluga i wypuścił dym przez okno.
- I tak po prostu pewnego dnia postanowiłeś wsiąść do samochodu, jak dzisiaj i pojechać? - spytał, bo cholera jasna to naprawdę wydawało się być dla Gilberta niewiarygodne i dalej średnio mógł uwierzyć w to, że właśnie jedzie w środku nocy nad jezioro.
Czuł się nierealnie, ale w dobry sposób.

Elio Love
ambitny krab
Bojka#6766
ODPOWIEDZ