Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Let me kill the pain,
Till none of this remains,
And we both say the things we've always known.
I love it when you say,
"Let me kill the pain."


Willa jest pusta i cicha, zbyt duża jak na jednego mieszkańca. Schludna - w pakiecie do wielkiego domu, rodzice zafundowali mu też sprzątaczkę, która raz w tygodniu przychodzi i czyści każdy jego grzech, nieprzespaną noc i zgromadzoną wściekłość, którą zapija, wciąga lub pieprzy. Casper lubi przestrzeń, otwarte pomieszczenia i nowoczesne wnętrze, nienawidzi jednak tego pogłosu, który rozchodzi się kiedy rozmawia przez telefon. Uwielbia swoja sypialnię, tą prywatną, a nie gościnną. Kocha czarno - złotą łazienkę, z wielką wanną i ścianą wyłożoną lustrami.
Nienawidzi samotności, która osiada mu ciężko na barkach. Nienawidzi uczucia pustki, żalu i bólu, kiedy myśli o tej pieprzonej miłości, która zżera go od środka i nie pozwala oddychać.
Tyle, że ostatnio coś się zmieniło.
Ktoś wwierca mu się w głowę, coraz mocniej od czasu spotkania na boisku. Ktoś nawiedza go we wspomnieniach, kiedy wstaje, je, nawet, kiedy rżnie przed kamerą przyjemnego z twarzy blondyna. Nawet wtedy Ellison łapie się na tym, że zielone oczy mogłyby być ostatnim co zobaczy na jebanym świecie, a odgłos szczerego śmiechu obija mu się o skronie, gdy wchodzi pod prysznic i zmywa z siebie pot.
Kiedy imprezuje, ciemne spojrzenie błądzi pośród tłumu, chociaż dłonie splecione ma na zupełnie innej talii, a cichy szept nie jest tym, który chciałby usłyszeć.
Wkurwia go to.
Wkurwia go do tego stopnia, że długo zwleka z napisaniem wiadomości do nieznajomego, którego muśnięcie warg czuł nadal przez kolejne dni, a wytyczona palcami ścieżka po ciele parzyła go na myśl o ich niedawnej grze w koszykówkę.
Wkurwia go to, jak bardzo pragnie jego obecności i jednocześnie jak bardzo boi się, że wszystko widowiskowo spierdoli.
A resztę możemy dokończyć na randce.
Długo patrzy w swoje odbicie, na spływające z twarzy krople po wcześniejszym prysznicu. Powtarza jego słowa jak mantrę, to przyzwolenie na kolejne objęcie kontroli, na poprowadzenie go wgłąb swojego życia.
Casper dalej czuje smak jego ust na filtrze blanta, oblizuje więc swoje własne, chociaż od ich spotkania minął tydzień, a jego wargi byłī już całowane przez inne, obce i nieproszone.
Nie kontroluj się, proszę
Wykrzywia wargi w czymś na kształt uśmiechu. Jak szybko wszystko się skończy, kiedy nie będzie się kontrolował? Zdąży poznać jego imię?
Boso idzie do salonu, zapalając stłumione światła. Pośrodku stoi sztaluga, zaraz na przeciwko ogromnych okien z widokiem na otoczony drzewami basen. Sztaluga jest nowa, podobnie jak cholerny zestaw węgli, farb i innego badziewia, jakie wepchnęła mu sprzedawczyni. Ellison nie zna się na sztuce w ten sposób; zna się na podziwianiu sztuki, natomiast jej tworzenie zostawia ludziom takim jak magiczny nieznajomy dla którego tak bardzo traci głowę, że jak idiota przygotowuje mu pracownie na miękkim, puszystym i białym dywanie, który pieści stopy przy najmniejszym ruchu.
Nie wie o nim nic; ani co maluje, ani czym. Nie wie nawet czy przyjdzie po tym, jak wysłał mu wiadomość z adresem i godziną. A jednak ubiera się elegancko, ale swobodnie, puszcza cicho muzykę, przygotowuje zestaw alkoholu i blantów, a do tego przekąski, bo jest jebanym imbecylem i nie ma pojęcia jak powinna wyglądać prawdziwa randka.
Słuchał go uważnie; chciał go namalować, więc daje mu tę możliwość. U niego, bo może tutaj nie poczuje się jak idiota. U niego, bo łatwiej mu mówić kiedy nikt nie słucha.
U niego, bo oddałby każdy kosztujący majątek obraz wiszący na ścianie, za jeszcze jeden jego śmiech.
- Pojebane - mówi cicho, pociera twarz i bierze głęboki oddech.
A zaraz potem rozlega się dźwięk dzwonka, tłumiący muzykę i zatrzymujący serce gospodarza na dwie długie sekundy.
Przeczesuje palcami wilgotne jeszcze włosy, dopina guzik koszuli i otwiera drzwi, opierając się lekko biodrem o drewnianą framugę.
- Mam dla Ciebie niespodziankę - rzuca na powitanie, odnajdując od razu twarz mężczyzny i błądząc po niej krótko, jakby doszukując się zmian od ich poprzedniego spotkania. - Tylko powiedz, że nie przyniosłeś mi kwiatów. To byłoby niezręczne - cmoka i unosi kącik ust w wesołym uśmiechu.
Jest piękny. Jebany. Jeszcze piekniejszy niz go zapamiętał, a gorąco w podbrzuszu rozchodzi się jeszcze bardziej - płonie, kiedy na niego patrzy i wie, że umrze, kiedy tylko znowu się rozejdą.
Zagryza wargę i cofa się, by wpuścić gościa. Drzwi zamykają się za nimi z cichym trzaskiem i znowu, prócz ich oddechów, słychać tylko spokojną melodię w tle.
- Rozgość się - idzie pierwszy, przez spory hol, aż do salonu i staje, patrząc na sztalugę.
- Chuja wiem o randkach. Nigdy na żadnej nie byłem. Ale możesz mnie namalować. Jeśli nadal chcesz.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
011.

Pięć.
Dokładnie tyle dni mija od momentu, kiedy ostatni raz go widział. Pięknego, lokatego nieznajomego. Nieznajomego o wyjątkowo piwnych oczach, o których z jakiegoś pieprzonego powodu od tamtej pory nie potrafi zapomnieć. A próbował. Próbował chłodnych pryszniców, przypadkowych spotkań i niezobowiązujących pocałunków. Próbował przelewać myśli na papier, na rzeźby i słowa. Próbował długich spacerów w środku nocy i zwiększonych dawek prochów. Nic. Nic nie pomagało.
Cztery.
Tyle godzin mija od momentu otrzymania zwięzłego smsa, zawierającego jedynie adres i godzine spotkania. Ponownie łapie telefon i sprawdza wiadomość, upewniając się co do godziny, którą w rzeczywistości zna już na pamięć. Wolną dłonią przeczesuje lokate włosy, wilgotne jeszcze od orzeźwiającego prysznica w zaciszu łazienki do słodkich dźwięków Goo Goo Dolls. Jego uwagę ściąga na siebie niewielki napis na samej górze. Kilkuznakowa nazwa kontaktu, którą sam wpisał do książeczki po wizycie na boisku. Adonis. Prycha pod nosem, doprawiając przewrotem oczu, chociaż gdzieś w środku czuje lekkie ukłucie ciepła. Co ja kurwa wyprawiam, rzuca w myślach, łapiąc własne spojrzenie w lustrzanym odbiciu. Randka. Ponownie kręci głową. Nie może uwierzyć, że faktycznie się zgodził.
Trzy.
Tyle razy wychodził już przez frontowe drzwi i ponownie wracał do środka. Nie jest gotowy. Nie ma pojęcia, co go czeka. I choć normalnie żyje wielką niewiadomą, tak w tym przypadku uderza go absolutny brak kontroli. Cholerna bezradność. Strach? Chociaż sam nie wie przed czym, a przynajmniej nie ma zamiaru przyznawać tego przed samym sobą. Przez głowę przechodzi mu myśl, by jednak odwołać. Zaproponować inny termin, najebać się wcześniej i ewentualnie się pojawić. Z początku brzmi idealnie, jednak ciekawość, jaka w nim drzemie, wygrywa to starcie. Jeden-zero. Łapie za klamkę. Wychodzi.
Dwa.
Tyle papierosów udaje mu się wypalić, nim dociera do miejsca docelowego. Przystaje na środku chodnika, wbijając spojrzenie w ogromny dom, otoczony kolosalną ilością zieleni. Ładny. Zadbany. Za ładny. Co ja tu kurwa robię, karci się ponownie w myślach, znowu mając pieprzoną ochotę zawinąć manatki i odejść. Ostatnia szansa. Ostatnia szansa na zmianę zdania.
Jeden.
Tyle razy wciska czerwony przycisk, pełniący funkcję dzwonka. Bierze głęboki wdech. Kolejny. Kolejny. Nie wie czego się spodziewać. Lokaja? Służki? Ogrodnika? Nie ma pojęcia, jak działa to w tak wielkich willach. Normalnie w nich nie bywa. Sam mieszka na przedmieściach w zwyczajnym szeregowcu, dzieląc przestrzeń z trójką braci. Skąd wiec ma wiedzieć cokolwiek o dobrych manierach? Gonitwa myśli pląta się w głowie, siejąc kompletny zamęt, jednak w momencie, gdy drzwi otwierają się, nastaje jebana pustka.
Zero.
Tyle sekund potrzebuje jego serce, by na moment przestać funkcjonować. Zastaje. Zastaje w chwilowym bezruchu, czując, jak nagle robi mu się gorąco, chociaż w telewizji od samego rana zapowiadali jebane burze. Jebani kłamcy. Podnosi powoli wzrok, wbijając spojrzenie w ciemne oczy wciąż nieznajomego, zastanawiając się jak to możliwe, że dalej nie zna jego imienia. A co więcej, jak był w stanie jeszcze normalnie funkcjonować i nie oszaleć bez tej informacji.
Zwykłe cześć też by wystarczyło — odpowiada instynktownie, malując na twarzy delikatny uśmiech. Nigdy nie przykłada większej uwagi do pożegnań, jednak powitania lubi celebrować. Wykonuje niewielki krok, przekraczając próg, w tym samym czasie odwracając się w stronę gospodarza — Cześć — mówi wyraźnie, upewniając się, że nie zaniedbał przy tym żadnej literki. Samo ponowne przebywanie w jego towarzystwie przyprawia go o ciepły dreszcz wzdłuż pleców. Jak to możliwe, że samo pojedyncze spojrzenie tak na niego działa? Nienawidzi tego. Kurwa. A jednak i kocha w tym samym czasie.
Podąża dzielnie za nieznajomym, otulając po drodze ogromny salon, idealnie wypolerowane meble, wielkie zasłony i samą w sobie obszerną przestrzeń, która robi na nim wyjątkowe wrażenie. Przez chwile zastanawia się, czy mieszkając w takim domu, człowiek częściej czuje się samotny. Ile ludzi trzeba, by wypełnić taki pałac miłością i rodzinnym ciepłem?
Kwiatów nie przyniosłem i może się mylę, ale nie wyglądasz mi na takiego, co doceniłby dobrego storczyka — stwierdza bez najmniejszego zawahania. Jest przekonany do swoich racji i chociaż mogą one finalnie okazać się nieprawdziwe, Dash w tym przypadku jest wyjątkowo zdecydowany — Co oczywiście nie znaczy, że przyszedłem z pustymi rękami — sięga dłonią do kieszeni skórzanej kurtki, wyciągając z niej dwa idealnie skręcone jointy. Unosi powoli spojrzenie na gospodarza, widząc cień satysfakcji na jego twarzy. Strzał w dziesiątkę. Zero pomyłek. Tak myślałem, dodaje już w myślach i odkłada skręty na pierwszą lepszą komodę pod ręką. A potem to widzi. Jebane studio artystyczne. Rozłożone w salonie. Tuż przed nim. Kurwa.
Chyba jestem pod wrażeniem — kłamie. Jest pod wrażeniem. Jest pod pierdolonym wrażeniem, pod jakim jeszcze nigdy w życiu nie był. Podchodzi powoli do pięknej, błyszczącej w słońcu sztalugi. Wyciąga niepewnie dłoń i delikatnie przejeżdża palcami wzdłuż czystego płótna, idealnie naciągniętego na drewno. Patrzy dalej. Otula niedowierzaniem farby, węgle, pędzle i wszystkie przedmioty rzucone w kupkę — A pomyśleć, że myślałem, że będziemy po prostu zajadać się burgerami przy dennym Netflixowym filmie — prycha, unosząc ramiona. W końcu nawet przez myśl mu nie przeszło, że na miejscu może czekać na niego prawdziwy warsztat sztuki, rozłożony tylko i wyłącznie dla niego. Znowu ogarnia spojrzeniem wszystkie przygotowane rzeczy, a w żołądku pojawia się momentalny uścisk. Ma wrażenie, że nikt wcześniej go tak nie zaskoczył. A przecież lubił się zaskakiwać. Dlaczego więc nagle to, sprawia wrażenie, jak jebany koniec świata?
Dobra — wyrywa się z zamyśleń, wracając wzrokiem do chłopaka — Rozbieraj się — wypowiada pewnie, wwiercając spojrzenie w piwo lejące się w oczach nieznajomego, z całych sił próbując powstrzymać niesforne kąciki ust, pnące się do góry.
Show time.

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Ten dom zawsze był pusty. Odkąd pamięta, prócz nieznajomych, jednonocnych kochanków, w domu stałym bywalcem była sprzątaczka, ogrodnik i czasami bezdomny kot, który przybłąkał się na posesję. Nawet dom rodzinny taki był; Casper był samotnym dzieckiem, zostawionym pod skrzydłami opiekunek, kiedy jego ojciec był w kolejnej delegacji, najpewniej nie sam, tylko z młodszą o dwadzieścia lat sekretarką, podczas gdy matka udawała, że pracuje, popijając alkohol z równie drogich kieliszków.
Chociaż mówiła, że wszystko w porządku, zawsze widział, kiedy zatacza się do sypialni i tam już zostaje na długie godziny.
Nigdy nie zrobił nic, żeby wypełnić pustkę na stałe. Nigdy tego nie potrzebował.
A teraz stoi, patrzy na nieznajomego i cieszy się w głębi duszy bardziej niż kiedykolwiek. Bo oto jest, zjawił się z tymi swoimi pięknymi, bystrymi oczami i uśmiechem, który chciał zachować tylko do siebie.
Czuje nawet złość myśląc o kimś, kto może miał wyłączność na tysiące tych uśmiechów.
- Cześć - powtarza za nim, sunie spojrzeniem bezwstydnie po jego ciele, ale i tak wraca do twarzy, bo właśnie ona go fascynuje. To ona zauroczyła go dokładnie w momencie, w którym ich wzrok skrzyżował się w bibliotece.
Lubi żartować. Casper docenił tę cechę, chociaż wymieniane między nimi żarty przybierają często kąśliwą, podszytą aluzją postać.
Normalność.
Właśnie tak mogłaby wyglądać dla niego normalność.
Proste cześć, dwa blanty i on.
Karci się szybko, doprowadza do porządku. Przeniesienie spojrzenia pomaga na krótko; nadal czuje go zaraz za plecami, czuje nawet jego wzrok na swoich plecach, gdzieś w okolicy łopatek i karku.
- Jeszcze trochę a uznam, że już znasz mnie na wylot - rzuca lekko, mruży oczy na widok skręconych idealnie blantów. Oblizuje wolno wargi i jest znowu samotny, dziwnie mały w otoczeniu przepychu. Za wysokie ściany, za wielkie obrazy, okropne echo ich głosów, kiedy rozmawiają. Ciepło dają tylko promienie słońca, które padają przez okna, liżąc meble i ich twarze, częściowo zwrócone w swoją stronę.
Idzie w bok, okrąża salon, ciemne spojrzenie nieustępliwie skupia się tylko na gościu. Na jego reakcji, na tym, jak przez sekundę zamiera dostrzegając sztalugę.
Uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie czuł stresu. Tego okropnego uczucia ściśnięcia gdzieś w żołądku, chaotycznie bijącego serca w pełnym oczekiwaniu. Nie pamięta też, kiedy ostatnio uśmiechał się tak szczerze; chyba wtedy, gdy po powrocie z Włoch zobaczył na lotnisku twarz osoby, którą kocha. Pamięta, że trwało to dwadzieścia minut. Dwadzieścia pieprzonych minut, po którym jego nadzieje rozjebały się jak rozpędzone auto o drzewo.
Dlaczego tak na mnie działasz?
- Tak, najpierw myślałem o burgerach i Netflixie, ale nie jestem pewien czy chcę się z Tobą dzielić abonamentem - przechyla głowę i śmieje się dźwięcznie. Zapomniał jak brzmi jego własny śmiech.
Omiata dłonią salon, podchodzi do barku i wyciąga dwie szklanki. Lód dźwięczy, kiedy wrzuca go do środka, a zaraz potem zalewa wszystko alkoholem. Ryzykuje; nie wie co pije nieznajomy, więc na pierwszy rzut idzie zagraniczny gin. Cierpkość rozchodzi mu się po języku, kiedy pije, przełyka, czeka, aż ciepło rozejdzie się po każdej części ciała, w tym do palących z pragnienia palców.
Podchodzi do niego, bose stopy zapadają się w miękki dywan. Wyciąga dłoń, wręcza mu trunek i tylko na chwilę odwraca spojrzenie, by spojrzeć na przygotowany, malarski zestaw.
Chuj, jak nic - nigdy nie przyzna się, jak czuł się zażenowany, kupując to wszystko w sklepie.
Rozbieraj się.
Brwi unoszą się lekko w górę, a ciemne spojrzenie znowu wędruje do zielonych tęczówek. Opuszki palców muskają te drugie w chwili, gdy oddaje mu szklankę.
- Wystarczy kupić Ci sztalugę, żebyś poszedł na całość? - zagryza wargę, by nie parsknąć śmiechem. Myśli też dłużej, jakby rozważał wszystkie za i przeciw tej propozycji, ale decyzja zapadła od razu.
- Podoba mi się jak na mnie patrzysz - dodaje i cofa się. Krok, drugi, trzeci. Robi show, przedstawienie, kiedy odpina guzik po guziku czarnej koszuli, a materiał zsuwa się z jego ramion i opada na dębową podłogę.
Patrzy na niego tak, jak jeszcze nikt inny. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki Casper spogląda na niego.
Kolejny łyk ginu.
Cichy trzask oznajmia, że pasek został rozpięty, rozporek spodni poszedł w jego ślady. Kupka ubrań urosła, a on opada po prostu miękko na skórzaną kanapę, zapadając się w niej i zlizując z przegubu krople alkoholu, który nieopatrznie rozlewa.
- Wystarczy? Resztę musiałbyś zdjąć już sam - ukrywa uśmiech szklanką, ukrywa pragnienie bliskość, gryzie się w język, by nie poprosić go o to, by zmniejszył dzielącą ich odległość. Szumi mu w uszach, prawie czuje gorącą krew w żyłach.
Czy tak wyglądają prawdziwe randki?
- Sekret - przypomina mu jeszcze, a kiedy przechyla głowę, kilka mokrych kosmyków włosów opada mu na czoło. - A później rób co chcesz. Ze mną.

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Czekanie wzmaga pożądanie.
Te słowa usłyszał kiedyś na wernisażu, od starszego, siwego mężczyzny, kiedy w wieku dwunastu lat matka zabrała go na wystawę sztuki abstrakcyjnej. Gdy dotarli na miejsce, wszystkie obrazy i rzeźby zakryte były ogromnymi, białymi płótnami. Materiał przykrywał wszystko, co piękne, nie zdradzając nawet skrawka tajemnicy. Większość ludzi stała spokojnie, grzecznie wyczekując początku prezentacji, a w wsród nich on — mały Dash Brooks z obszerną czupryną i niebieskimi oczami. Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, co jakiś czas podpytując matkę ile jeszcze trzeba będzie czekać. Ciekawość rozsadzała mu bebechy, miał wrażenie, że zaraz eksploduje, a ciepłe mrowienie w brzuchu wcale w niczym nie pomagało. Sekundy dłużyły się godzinami i kiedy w planie miał kolejne zaczepienie matki, usłyszał zachrypnięty, wyjątkowo mądry głos.
Czekanie wzmaga pożądanie. Chłoń to uczucie, chłopcze, bo kiedy dostaniesz już to, co chcesz, możesz już tylko tracić na ekscytacji.
Uśmiecha się głupio na wspomnienie sytuacji sprzed lat, przeczesując kręcone włosy, które od tego czasu zdążyły się zdecydowanie przerzedzić. Odpływa na moment. Ile prawdy może być w tym stwierdzeniu? Ukradkiem spogląda na plecy nieznajomego, precyzyjnie rozlewającego trunki do grubego szkła. Nie ma pojęcia, jak działa to całe pierdolone porządnie, jednak doskonale czuje, w jak zastraszającym tempie rośnie z każdą chwilą, każdym niewinnym spojrzeniem i przypadkowym dotykiem. Najchętniej po prostu rzuciłby się na niego bez opamiętania i zacałował na śmierć. Do ostatniego tchu i minutę dłużej.
Czy to wszystko może minąć? Czy gdyby dostał to, czego pragnie, naprawdę po jakimś czasie przestałļy chcieć? Ile prawdy było w tych słowach, które teraz wydawały mu się irracjonalnie abstrakcyjne? Jak bardzo człowiek z czasem nudzi się tym, co kiedyś tak desperacko pragnął? Pytania krążą po jego głowie w zastraszającym tempie, nie dając nawet szansy na przybycie odpowiedzi, a do tego wszystkiego do jego uszu dobiega ciepły głos towarzysza, momentalnie wyrywając go z chwilowego transu.
Wystarczy kupić Ci sztalugę, żebyś poszedł na całość
Przelotny uśmiech maluje się na jego twarzy, a w oczach przeskakują maleńkie iskierki. Jest rozbawiony. Rozbawiony i zafascynowany jednocześnie.
Myślisz, że jestem aż taki łatwy? — rzuca luźno, chociaż w środku ciepły dreszcz już zdążył rozprowadzić się po całem ciele. Wyciąga lewą rękę, by przejąć szkło od nieznajomego, po czym unosi się natychmiastowo do ust. Ma ochotę przechylić szklankę i pochłonąć zawartość na raz. Bez łyczków, sączenia i dozowania ilości. Tak po prostu wlać wszystko w siebie, na odwagę, na rozchodniaczka. Robi jednak jedynie niewielki łyk, uważnie obserwując jak chłopak z naprzeciwka powoli odpina niewielki guziczki. Mimowolnie zagryza dolną wargę, żałując, że sam nie może tego za niego zrobić.
Podoba mi się jak na mnie patrzysz, powtarza słowa brunatne w myślach, czując jak nagle robi się gorąco, a na gardło aż cisną się brudne zdania, których finalnie na głos wcale nie wypowiada.
Skoro podoba ci się jak patrzę, pokochasz, co będę w stanie z tobą zrobić.
Zamiast tego uśmiecha się jedynie delikatnie, unosząc szkło w geście toastu. Staje tuż obok wysokiej, drewnianej sztalugi i wolnym ramieniem opada na czubek twardego płótna, podpierając ciężar. Ciepło mu. Nie, wróć, jest mu KUREWSKO GORĄCO. Czy to przez zamknięte okna, brak powietrza, (nieodpalony) kominek przy telewizorze? Czy może jednak sam chłopak do pół rozebrany sprawia, że serce Dasha zaczyna pompować w szaleńczym tempie.
Wystarczy — odpowiada krótko, bez zbędnych dodatków i ozdobników. Przenosi z powrotem ciężar ciała na własne nogi i powolnym krokiem kieruje się w stronę kanapy, na której zalęgło nagie ciało. Nie śpieszy się. Idzie powoli, wwiercając spojrzenie w Adonisa, piękniejszego niż kiedykolwiek, kiedy tak wyprężony spoczywa na sofie.
Tylko mamy mały problem — zaczyna, gdy znajduje się już przed nim. Opada dłońmi na oparcie, odcinając chłopakowi drogę ucieczki, nachylając twarz centymetry od tej jego — Chyba mam ochotę cię trochę pobrudzić — cedzi słowa, nie siląc się na głośny ton. Spojrzenie wwierca w idealnie piwne oczy, wciąż nie potrafiąc wyjść z podziwu jak wielka głębia się w nich kryje — A ty masz tutaj wielki, biały dywan za zapewne milion dolarów — niewielkim skinieniem głowy wskazuje na ogromnej powierzchni, futrzasty materiał za plecami. Nie chce być nie niemiły. Ma świadomość, że może na pierwszej randce nie wypada wpadać do czyjegoś domu i pozostawiać po sobie iście nienaprawialnego rozpierdolu. Woli więc zapytać, upewnić się.
Kwasi się na moment, gdy ten wspomina o sekrecie z boiska. Szczerze mówiąc, miał nadzieje, że temat ten już dawno poszedł w zapomnienie. Nie podoba mu się fakt, że transakcja jest jednostronna; on daje perełkę, a towarzysz jedynie pochłonie informacje, nie dając absolutnie niczego w zamian. Postanawia więc obrać nieco inna drogę.
Sekret — zaczyna, przeciągając — To ja ci bardzo chętnie nawet pokaże, tylko nie teraz — uśmiecha się cwaniacko, spuszczając bezczelnie wzrok na pełne usta chłopaka, w które teraz jak nigdy wcześniej ma ochotę się wpić — Jeśli oczywiście będziesz na tyle cierpliwy — zbliża się jeszcze bardziej, naruszając jego przestrzeń osobistą. Ciało szaleje. Serce wybija tylko sobie znany rytm, a nogi na których stoi wydają się przeistaczać w jebaną galaretkę. A przecież miał go tylko namalować..

Casper Ellison
ambitny krab
Kasik#0245
Aktor :) — Internet :)
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'll chew you up and I'll spit you out,
'Cause that's what young love is all about.
So pull me closer and kiss me hard,
I'm gonna pop your bubblegum heart.
Patrzy na niego.
To najpiękniejszy widok; On, pośrodku jego salonu, salonu bez życia i uczuć, prostego pomieszczenia w które ktoś próbował przelać dusze drogimi dodatkami.
On, który wprowadzał życie i kolory.
On, on, on .
Jest zauroczony, siedząc na wygodnej kanapie, wbijając się w nią niemal nagim ciałem, zaciska mocniej palce na chłodnej szklance, w której lód cicho obija się o szkło. Potrzebuje tylko tego, nawet w całym milczeniu jakie sobie dawali - tego napięcia, jego oczu błądzących po skórze, a które odczuwa jak drobne muskanie końcówką pióra.
Nie uważa, żeby był łatwy, ale oboje podłapują drobny żart zabarwiony uszczypliwością i chyba żadnemu nie przeszkadza ta wymiana krótkich zdań.
To nowe i orzeźwiające, pośród zbyt poważnych rozmów z innymi, między tymi sztucznymi uśmiechami i kiepskim flirtem, który prowadzi tylko do szybkiego, mało widowiskowego seksu.
Upija łyk, gorycz alkoholu sprowadza go na ziemię, zmusza, by ciemne spojrzenie powędrowało od ukochanej twarzy w dół, na klatkę piersiową, biodra, nogi, na których przystępuje, wierci się i wbija w podłogę.
Przez moment szuka w nim aktora, kolegi z planu, kogoś, na kim mógłby oprzeć dłonie, opuszkami palców błądząc po każdym zgłębieniu. Uświadamia sobie szybko, że splami go, jeśli tylko go dotknie, że zniekształci piękny obraz dłońmi, które robiły zbyt wiele złych i pozbawionych emocji rzeczy.
Nie zasługuje na niego.
Wie to, gdy zbliża się i nachyla nad nim, a ciało reaguje samo, unosząc się by zmniejszyć dzielącą odległość.
Powtarza to w głowie, kiedy gorący oddech otula jego twarz, rozchylone wargi i czubek nosa. Nawet gdy unosi rękę, by wierzchem dłoni obrysować jego ramię, chociaż nadal go nie dotyka.
Trwa więc w tym uwięzieniu, unosi kąciki ust w górę i mruży powieki, rozbawiony słowami i drobnym przytykiem, bo przecież dywan za miliony dolarów jest cenniejszy niż ich randka, cenniejszy niż to, co jest między nimi, cenniejszy niż chemia, którą Casper chce napawać się jeszcze długo po tym, jak nieznajomy wyjdzie z jego domu.
Tylko na chwilę rzuca spojrzenie na puchaty materiał rozłożony na podłodze, a potem po prostu ujmuje jego twarz. Kciuk obrysowuje wargi, kąciki ust, podbródek, który jeszcze trochę, a wycałowałby aż zabrakłoby mu tchu.
Ale nie. Nie robi nic z tych rzeczy. Odstawia po omacku szklankę na szerokie oparcie kanapy i dźwiga się w górę, zmuszając ciało towarzysza do wyprostowania się i krótkiej walki o dominacje.
- Nie jestem cierpliwym człowiekiem - mruczy tylko. - Ale może uświadamiasz mi, że warto - dodaje i zahacza palec o jedną z jego szlufek spodni, które ma na sobie i przyciąga go raz, mocno, chcąc jeszcze raz poczuć bijące od niego ciepło.
Chyba mam ochotę cię trochę pobrudzić.
Sekret przeszedł na drugi plan, nie mniej ważny, ale na ten moment poz zasięgiem Caspera. Skupia się na minięciu nieznajomego, na stąpaniu bosymi stopami po drewnie, aż palce nie wtuliły się w miękki materiał dywanu.
Sięga po jedną tubkę farby, po jasny turkus, który brudzi mi dłonie, gdy odkręca nakrętkę. Turkus, który spływa na dywan, wsiąka w niego i moczy go, kiedy ściska tubkę i wylewa całą zawartość z jakąś dziwną obojętnością; nie obchodzi go dywan, właściwie, możliwe, że nie obchodzi go całe jebane życie.
Tylko on.
- Jaki dywan? - pyta i zerka na obserwującego go malarza, stopami wgniatając farbę jeszcze mocniej. Podchodzi do niego, zostawiając wyraźne ślady, barwiąc drewno na kolor żółci i pomarańczy; dwóch pozostałych kolorów, po które sięgnął. Ujmuje jego dłoń, wciskając w nią wymięte tubki i wzrusza ramionami jak przyłapany na gorącym uczynku dzieciak.
- W głębokiej piździe mam ten dywan. Namaluj mnie. Tylko to mnie teraz interesuje - napiera brudnymi palcami na jego policzek, zostawiając na skórze kolorowe smugi. A później pochyla się, wbija wargi w to samo miejsce na policzku, koniuszkiem języka ścierając gorycz farby.
- Rób co chcesz. Ze mną, z tym pieprzonym dywanem, ze sztalugą - szepcze przy jego szyi, czuje dreszcz, który przebiega po nagich plecach zgodnie z linią kręgosłupa.
- Więc?

Dash Brooks
ambitny krab
Mów mi jak chcesz
ODPOWIEDZ