nauczyciel angielskiego i stracony pisarz — Lorne Bay State School
27 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
I wish you could see the wicked truth
Caught up in a rush, it's killing you
Screaming at the sun you blow into
Łuna stroboskopowych świateł sprawiała, że bliska twarz zdawała się zniekształcać - miękkie rysy topiły się w różach i zieleniach, ciemne okręgi tęczówek rozszerzały się jak w narkotykowej halucynacji, a kolczyk zdobiący płatek wąskiego nosa przypominał kryształek, który w każdym momencie mógł spłynąć ciekłym srebrem ku jej górnej wardze. To nie zauroczenie sprawiało, ze nie mógł przestać na nią patrzeć, raczej kuriozalna potrzeba trzymania całej jej istoty w zasięgu wzroku - bał się, iż przy najdrobniejszej nieuwadze, dziewczyna mogłaby roztopić się w chmurze klubowej mgły lub zamienić w mysz biegającą wokół butów gości. Darcy nie mógłby pozwolić na taki chaos, na wszystkie te piskliwe krzyki i ludzi skaczących po stołach. W swojej pijanej głowie obiecał sobie, iż będzie pilnował małego gryzonia o włosach w odcieniach pasteli, nawet jeżeli gryzoń (uroczy, nietrzeźwo przeciągający głoski i pachnący zbyt intensywnie morelą) momentami sprawiał wrażenie nachalnego. Głos dziewczyny był gładki i wysoki, a gdy unosiła twarz by na niego spojrzeć, limonkowe cienie na jej powiekach błyskały żółtym złotem. Jesteś wodnikiem? - pytała, stając na palcach, drobne palce zaciskając na jego odkrytym ramieniu. Śmiał się więc, kiwał głową - Jest, jest, jasne. Może być.
Stali pod ścianą tamtego kiepskiego, ciasnego klubu, jednego z tych klubów, które miejscowi uważali za szczyt rozrywki, złoty przystanek ich nocnych eskapad, nie dla niego jednak - człowieka większego we własnej głowie niż w rzeczywistości, rozpuszczonego szerokimi ulicami Nowego Jorku i lokalami schowanymi w przestronnych piwnicach industrialnych budynków. Był równie przygnębiony co rozbawiony, w zabawny sposób przybity ideą swojej przegranej. Utknął tutaj, a w zadymionym używkami i barwnymi światłami umyśle lęk ten wydawał się sztywnym stwierdzeniem faktu. Utknął tu, na tym końcu świata, przy tym cholernym wybrzeżu, w tych klubach, których ściany prześmiardły nikotyną i tanimi perfumami z drogerii. Mięta, melon, truskawka. Alkohol szumiał lekko w jego głowie, ciemne loki opadały kosmykami na czoło, wydostając się z luźno sczesanego do tyłu ładu. Było mu duszno, choć zdążył rozpiąć już górne guziki pasiastej koszuli, a nocne powietrze na zewnątrz przybrało już formę oceanicznej bryzy wymieszanej z ciężkością spalin.
Nie wiedział o czym rozmawiali, jego świadomość zatrzymała się na wodniku i jej chichocie. Mrugał w konsternacji, śledząc ruchy jej malowanych na blady róż warg - te były coraz bliżej, dmuchając mu w twarz resztkami juula o smaku mango i malinowej margarity. Wiedział już, że miała na imię Tilly (skrót od Matildy, ale nikomu nie mów), że rzuciła studia na kierunku, którego nazwy Darcy nie rozumiał, że drinka postawił jej jeden oblech przy barze, który potem zaczął podrywać jej kolegę. Od razu widać było, ze pedał - śmiała się, ale w przesłodzonym tonie jej głosu wybrzmiewał cień zazdrości i rozgoryczenia. Wtedy pojął być może, że miał być jej małą zemstą, palcem i językiem wyciągniętym w stronę jej kolegi, bo on dostał tego oblecha przy barze, a ona jego. Chodź, mam ochotę się napić - szepnęła jeszcze, unosząc się wyżej na palcach, dotykając dolną wargą płatka jego ucha. Wiedział jak Tilly wyobrażała sobie dalsza część tego wieczora - pełne zawiści spojrzenie kolegi (jej wybranek wyglądał przynajmniej na mniej niż czterdzieści lat), drinki zamawiane na otwarty rachunek, którego ona nigdy nie zobaczy, może kilka pocałunków kiedy będą czekali na taksówkę, średni seks i niezręczne pożegnanie. Darcy wątpił, ale nie oponował - do wyboru miał to albo powrót nad ranem do pustego mieszkania.
- Chcę pinacoladę! - zarządziła z uśmiechem anioła, kiedy stali juz przy barze, a on nagle pożałował każdego wypitego kieliszka. Zamówił jednak posłusznie, prosząc też o wódkę z tonikiem dla siebie, bo mimo tych nagłych wyrzutów sumienia nie miał zamiaru wracać do trzeźwości. Ogołocony z nietrzeźwości świat mógłby być dla niego szokiem śmiertelnym, bolesnym przynajmniej, okrutnym na pewno. - Hector! - jej okrzyk był piskliwy, śpiewny w sposób, w jaki śpiewne były głosy nastolatek ze szkolnych produkcji West Side Story. - Zobacz kogo przyprowadziłam! To De...David!

hector silva
powitalny kokos
Zula
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Port Douglas, które przeciętnemu turyście kojarzyło się pewnie z pięknymi jachtami i zmasakrowanym przez płaszczkę Stevem Irwinsem, Hectorowi wyryło się w pamięci rzędami jasnych latarni, które oślepiały przestymulowane klubowymi światłami oczy, kiedy wracał (częściej w towarzystwie, niż bez) z któregoś z mniej lub bardziej owianych kiepską sławą lokalów w kierunku przystanku autobusowego. Ilości weekendowych połączeń do Lorne Bay, które po okresie świątecznym nadal jeszcze nie wróciły do wcześniej liczby, były rozrzucone po dobie w sposób tak skrajnie kretyński, że powrót do domu w sobotnią noc przed piątą rano właściwie nie był możliwy, należało więc zaopatrzyć się w odpowiednią ilość papierosów i cierpliwości, zacisnąć zęby i podjąć decyzję – lepiej spalać jednego za drugim na krzywo postawionej ławeczce, obok wymiocin któregoś z kolegów swojej starej, którego balanga poniosła zbyt daleko, licząc na to, że mistyczny Błędny Rycerz wyłoni się zaraz zza rogu huczącej basami niesionymi z różnych klubów ulicy czy może w dusznej palarni jednego z chętniej odwiedzanych lokalów, w towarzystwie roześmianych dziewcząt, które wypiły zbyt dużo.
Nie przewidział, że wybranie tej drugiej opcji będzie kosztowało go właśnie wymienianie wątpliwych uprzejmości z jeszcze bardziej wątpliwego uroku amantem. Jasne, uwerturą do tej szczytowej sytuacji było o jedno skinięcie głową za dużo, kiedy pewna istota niewielkiej postury, ale za to z zadziwiająco mocnym uściskiem, który owijała mu wokół nadgarstka, chciała pożebrać o drinka u kolejnego starego dziada. Hector z jakiegoś powodu miał niezwykłą słabość do tych z pozoru nieporadnych zupełnie dziewczyn, które w istocie rozdawały karty w najważniejszych rozegraniach, a przy tym potrafiły nałożyć na powieki tak grube warstwy neonowych cieni, że on potem przez trzy dni nie mógł doprać ich ze swojej koszulki khaki. Tilly była przy tym do tego stopnia uparta (a z każdym kolejnym drinkiem stawała się coraz bardziej niereformowalna), że wszelkie próby przekonania jej, że ta margarita nie była najlepszym pomysłem, a tym bardziej nie była warta zagadywania do brzuchatego białasa z mało gustowną bródką (swoją drogą całkiem odważny osąd jak na kogoś, kto buja się po klubach w moro rybaczkach), były z góry skazane na niepowodzenie.
Facet okazał się… problematyczny. Powiedzmy. Tilly, z początku ewidentnie usatysfakcjonowana opłaconą przez mężczyznę o imieniu Hans (Hans!) margaritą, w końcu podzieliła hectorowe zniesmaczenie swoim własnym pomysłem, w dodatku z tego samego powodu, przez który Silva z chęcią pociągnąłby ją za rękę i wmieszał się w tańczący tłum. Hans nie dość, że nie okazywał dziewczynie pożądanej przez niej uwagi, to jeszcze ulokował ją w nim właśnie i wydawał się niezwykle zdeterminowany, żeby z tego swojego klubowego wypadu urządzić całą eskapadę. Udawanie, że słucha, co facet ma mu do powiedzenia wychodziło mu z każdą chwilą coraz gorzej, kiedy średnio co dziesięć sekund był zmuszony odsuwać się odrobinę od jego cuchnącego alkoholem oddechu lub palców, które stale sięgały do jego przedramienia. Jezu. Żadna lojalna bestia nie porzuciłaby go w takiej sytuacji – jasne, że nie – ale przecież Tilly była dziewczyną o moralności równie chwiejnej, co pogoda nad wodą, także Hector odczuwał jakiś rodzaj gorzkiego rozczarowania jej postawą tylko przez chwilę i zaraz zaakceptował, że ta postanowiła po prostu zostawić go na pastwę Hansa, żeby iść polować na inną zwierzynę. Hans chyba nawet tego nie zauważył, zbyt pochłonięty zadawaniem Hectorowi po raz kolejny pytania o to, czego ma ochotę się napić. Niczego było dla niego najwyraźniej odpowiedzią słyszaną na tyle rzadko, że nie mógł uwierzyć – albo nie słyszał, ciężko było tak naprawdę rozstrzygnąć.
I to nie tak, że Hector nie próbował przez ten cały czas wykpić się z tej niechcianej sytuacji społecznej, ale Hans… może po prostu nie rozumiał po angielsku? Albo konfundował go australijski akcent? (Tak przynajmniej Hector układał sobie w tej swojej głowie, niewystarczająco otępionej, żeby chociażby rozważać kandydaturę Niemca na swojego towarzysza tej nocy). Tak czy inaczej – upartością mógł on dorównywać Tilly i Silva absolutnie nie rozumiał, czemu tych dwoje się ze sobą nie zgrało. Z opresji, to jest konieczności stanowczego zareagowania na kolejną, już nie tak subtelną seksualną aluzję, uratował go krzyk dziewczyny, na którą natychmiast przesunął zblazowany wzrok.
Zaraz jednak zbaraniał konkretnie, bo De…David, którego przedstawiała mu właśnie (ponad ramieniem nieszczęsnego Hansa) koleżanka okazał się jednym z tych „znajomych”, na których nie spodziewał się natknąć podczas klubowych baletów. Shelton, nauczyciel Nullaha, z irytująco wyuczonym i sztucznym nowojorskim akcentem, ten sam, który zadawał licealistom wypracowania z własnej książki (pewnie jedynej, jaką napisał podczas swojej całej kariery) i nabił trzydzieści koła obserwujących na instagramie (nie, żeby Hector wiedział; przypadkiem zobaczył) wstawiając przesadnie artystycznie zdjęcia drogich śniadań i wybrzeża oceanu, stał właśnie przed nim we własnej osobie, wydając kasę mamusi na drogie drinki dla roszczeniowych dziewuch.
- David, nie masz jakichś klasówek do sprawdzenia? – rzucił, nie zastanawiając się nawet, jednocześnie wymijając Hansa (który próbował jeszcze przy okazji złapać go za ramię – ale nie zdążył, na szczęście), żeby stanąć blisko tych dwoje. Zauważył, że Tilly wywalczyła pina coladę, a teraz była z siebie tak dumna, jakby co najmniej sama tego wścibskiego sukinsyna wyciągnęła zza szkolnego biurka.
- Hector, twój kolega tęskni; ON ZARAZ WRÓCI – poinformowała hojnie zmieszanego Niemca, który stał i wpatrywał się w nich bezmyślnie.
- Nie, zdecydowanie nie wróci – sprostował więc zaraz Hector, uparcie ignorując obecność Hansa gdzieś za swoimi plecami, na których czuł jego palące spojrzenie. Z dwojga złego, już wolał naszturmioną jak Messerschmitt Tilly i żałosnego belfra, który zbyt uważnie wbijał w niego spojrzenia, za każdym razem, kiedy przychodził po brata do szkoły.

Darcy Shelton
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ